Nauczyciel właśnie zakończył pierwszą rozmowę z Tellem, gdy wszyscy trzej, on, Marco i Nidhogg, dostrzegli przed sobą na skałach coś dziwnego. Na prawo od nich, za doliną potworów, jaśniało Królestwa Światła, widzieli więc całkiem wyraźnie.
Instynktownie ukryli się za krzakami.
Wciąż jednak mogli patrzeć przez gałęzie i to, co zobaczyli, sprawiło, że prędko wypadli z kryjówki.
Poruszając się chwiejnie, nadchodził w ich stronę wielki piękny wilk. Z futra wystawały mu drewniane strzały, głowę miał zwieszoną, ledwie trzymał się na nogach, ciągle musiał przystawać.
– Zwierzę! – zawołali jednogłośnie wszyscy trzej i pobiegli do niego.
Osunęło się na ziemię u ich stóp.
Podczas gdy Nauczyciel przez telefon informował Tella o nowym odkryciu, Marco i Nidhogg podjęli próby uleczenia Zwierzęcia. Usunęli z jego ciała strzały potworów i Marco przyłożył leczące dłonie do ran, Nidhogg zaś, najbliższy przyjaciel Zwierzęcia, ciskał gromy na okrutne bestie.
– No cóż, wiemy już, kto zaatakował naszych przyjaciół – stwierdził Tell przez telefon. – Czy Zwierzę zdoła was do nich zaprowadzić?
– Nie może się ruszyć, zużyło wszystkie siły na to, żeby do nas dotrzeć.
Marco wyciągnął rękę po telefon.
– Tellu, czy mogę prosić Joriego? Dziękuję, Jori, czy gondola jest gotowa?
– Stoję już jedną nogą w gro… w gondoli.
Marco uśmiechnął się.
– To dobrze. Przybądź tu czym prędzej zabrać Zwierzę. Weź po drodze weterynarza i Jaskariego, by mogli towarzyszyć mu w drodze na łąkę. I spiesz się, pamiętaj!
– Można powiedzieć, że już tam u was jestem – odparł Jori dumny z wyznaczonego mu zadania. Zastanawiał się jedynie, w czym weterynarz może im bardziej pomóc od Marca. – Powiedzcie tylko, gdzie was szukać.
Otrzymał wskazówki i telefon wyłączono.
– On już niedługo tu będzie – Nauczyciel uspokajał Nidhogga, rozpaczającego nad strasznym losem przyjaciela. Nie przestawał mówić do Zwierzęcia, wątpliwe jednak, by nieszczęsne cokolwiek słyszało.
Marco przyłożył dłonie do paskudnej rany w jego boku i spytał:
– Ono zeszło z góry z tamtej strony? To znaczy, że najprawdopodobniej będziemy musieli zapuścić się do doliny potworów, aby odnaleźć resztę grupy Kira.
Westchnęli, perspektywa naprawdę była niezbyt przyjemna.
Jori rzeczywiście doskonałe się spisał i chwilę potem, zatoczywszy piękny łuk, wylądował przy nich. Przywiózł Jaskariego, weterynarz bowiem uznał, że muszą się rozdzielić, i najważniejsze zadanie, opieka nad łanią, gdyby ją znaleźli, miało oczywiście przypaść jemu.
Wszyscy trzej skupieni przy Zwierzęciu byli niezwykle zadowoleni z tego, że to właśnie Jaskari się u nich zjawił. Tak naprawdę bardzo sobie życzyli jego obecności, lecz nie chcieli urazić drażliwego weterynarza.
Wspólnymi siłami przenieśli Zwierzę na pokład gondoli i podczas gdy Jaskari aplikował mu kilka rozmaitych zastrzyków, Jori opowiadał:
– Nie od razu was znalazłem, zatoczyłem więc nieduże kółko gondolą i wtedy coś zobaczyliśmy.
– To prawda – zaświadczył Jaskari. – Uważaj na jego łeb, Nidhoggu, to paskudna rana. Wiecie, co ujrzeliśmy? Trochę wyżej i bardziej w przód? Przy niedużym grzęzawisku widzieliśmy łanię! Leżała na ziemi, obok niej stało cielątko, a dalej… kawałeczek od nich leżeli Siska i Tsi! Wyglądali na kompletnie nieprzytomnych, nie zauważyli nawet gondoli. Doszedłem jednak do wniosku, że pośpiech potrzebny jest przede wszystkim przy Zwierzęciu.
– Co wy mówicie? Ale to przecież… Nie byli chyba martwi?
– Nie wiem jak łania, ale zauważyłem, że Siska leciutko poruszyła ręką. Wszyscy byli nieludzko wysmarowani błotem, chyba taplali się w bagnie.
– Ach, tak – rzekł Marco. – Wszystko już teraz gotowe, jedźcie więc, a my natychmiast wyruszamy nad to grzęzawisko. Mówicie, że to niedaleko stąd?
– Tak – powiedział Jori. – Zeszliście po prostu za bardzo w dół. Dam znać Tellowi i Oku Nocy, że łania się znalazła. Czy mam sprowadzić jeszcze kogoś nad bagno?
– O, tak, silnych mężczyzn. Jeśli łania jeszcze żyje, damy wam znać.
Gondola wzbiła się w powietrze, a trzy niezwykłe osobistości natychmiast przeniosły się nad bagno w swój szczególny sposób.
Zajęło im to jedynie krótką chwilę.
Gdy się zjawili, Tsi i Siska byli już na nogach. Oboje nie posiadali się z radości na widok przyjaciół. Po chwili wyjaśnień z obu stron wszyscy skoncentrowali się na łani, tylko Siska zajęła się cielątkiem, tak aby czuło się bezpieczne.
– Łania żyje – oznajmił Nauczyciel. – Jest tylko kompletnie wycieńczona po walce z bagnem. Te rany również nie wróżą nic dobrego. Przeklęte potwory, czy nikt nie może ich zgładzić?
Zabijanie nie było metodą stosowaną w Królestwie Światła. Niestety, potwory stanowiły poważny problem, zarówno dla Obcych, jak i dla wszystkich mieszkających w Ciemności plemion.
– Jak przetransportujemy łanię? – spytał Tsi, który wciąż nie posiadał się z dumy po pochwałach, jakie usłyszeli wraz z Siską.
– No właśnie – westchnął Marco, usiłujący dodać zwierzęciu sił i zamknąć jego rany. – Nie da rady iść sama, a do gondoli się nie zmieści. Oczywiście Juggernaut nie może wjechać tutaj.
– Miałam trochę czasu na myślenie, kiedy mozoliliśmy się przy wydobywaniu jej z bagna – wtrąciła się Siska. – Czy nie możemy zrobić czegoś, na czym dałoby się ją ciągnąć?
Popatrzyli na siebie, pomysł był dobry, ale…
– Jeśli będzie nas dość dużo – powiedział z namysłem Nauczyciel.
– Jori ma przywieźć siłaczy – przypomniał Nidhogg. – Mam nadzieję, że Jaskari z nim wróci, kiedy Zwierzę znajdzie się w bezpiecznym miejscu. Jaskari jest taki dumny ze swoich muskułów, teraz więc będzie miał okazję je zademonstrować. Spróbujmy znaleźć dwa długie kije, duże gałęzie i mnóstwo drobnych, żeby zbudować nosze.
Do pracy zabrali się wszyscy z wyjątkiem Marca i Siski, wciąż zajmujących się zwierzętami.
Marco zamyślony popatrzył na dziewczynkę.
– Wygląda mi na to, że ty i Tsi dobrze się już zgadzacie ze sobą.
Siska energicznie pokiwała głową, nie patrząc na niego.
– On jest miły – stwierdziła krótko. – To ja byłam głupia. Lubię też zwierzęta – dodała z pewną agresją.
– Świetnie, Sisko – cicho powiedział Marco, a pochwała z jego ust tak wiele znaczyła.
Siska uśmiechnęła się ukradkiem.
Marco machnął ręką.
– Ojej, komary tutaj? Jeden próbował wlecieć mi do ucha.
– Ja niczego nie zauważyłam, chociaż jestem przy tym bagnie o wiele dłużej.
Solidne nosze zaczęły nabierać kształtu.
Nagle Marco zdrętwiał.
– Co się stało?- zdziwiła się Siska.
– Nie słyszysz takiego cienkiego głosiku?
– Nie.
– Och, moja droga, on mówi o Lanjelinie! To nie żaden komar, to Fivrelde!
– Lanjelin? Tak elfy nazywają Dolga, prawda? Co ona mówi?
Marco miał pewne kłopoty z odnalezieniem maleńkiej dziewczynki z rodu elfów, kręciła się bowiem nieustannie wokół jego ucha. Gdy jednak wyciągnął rękę, siadła na niej.
– Ach! – westchnęła, nie chcąc, by ktokolwiek o niej zapomniał. – Tak długo musiałam lecieć, jestem ogromnie zmęczona!
– Bardzo dobrze się spisałaś, Fivrelde. A gdzie Lanjelin?
Na buzi maleńkiej panienki pojawił się wyraz przerażenia.
– Uwięziły ich te straszne bestie, ale mnie nie widziały, więc przyleciałam tutaj i…
– Dobrze, ale gdzie oni są? Żyją?
– O, tak, wielki Marco, żyją. I Lanjelin, i pan Kiro, nie wiem tylko, co ze Zwierzęciem, bo strzelali do niego z łuku!
– Zwierzę już się odnalazło – uspokoił ją Marco.
– O, to dobrze, przyleciałam tutaj, żeby znaleźć Siskę i Tsi, i rzeczywiście, oni tu są. Znalazłam też ciebie, wielki książę. Naprawdę, uwierz mi, niełatwo było mi lecieć tak daleko.
Marco przerwał przechwałki Fivrelde, wylądował bowiem Jori z pełną gondolą. W środku siedzieli Gondagil i Helge, a także Oko Nocy i na szczęście również Jaskari, który zdołał nakłonić weterynarza, by został teraz na łące przy Zwierzęciu. Towarzyszyła im także Sol, ona nic wszak nie ważyła, mogła więc podróżować jako dodatkowy pasażer. Marco i dwa duchy bardzo się ucieszyli na jej widok.
– Ram i Indra zostali z Tellem, żeby dotrzymać towarzystwa ludziom z osady – wyjaśnił Jori. – Chciałem zabrać jeszcze Rama, ale naprawdę w gondoli nie było już miejsca.
– Wszystko w porządku – powiedział Marco. – Zacznijcie teraz ciągnąć te dwa jelenie w stronę łąki, niech gondola także ciągnie, może będzie łatwiej, a w tym czasie ja z duchami i Fivrelde udamy się do Kira i Dolga. To nie jest zabawa dla śmiertelników.
Wszyscy to rozumieli. Gdyby któryś ze zwyczajnych ludzi ośmielił się zapuścić do krainy potworów, skazany byłby na śmierć.
Obie grupy się rozdzieliły. Wspólnymi siłami wciągnęli łanię na zaimprowizowane nosze, a cielątko ułożono przy matce. Małe musiało być już bardzo głodne, Tsi pokazał Sisce, co zrobić, żeby zaczęło ssać. Dziewczynka była przy tym bardzo zawstydzona, ale Tsi uścisnął ją za rękę i uśmiechnął się, gdy cielaczek znalazł drogę do sutka. Siska także spróbowała się uśmiechnąć.
Rozpoczął się mozolny transport dwóch olbrzymich zwierząt.
– Fivrelde – rzekł Marco z powagą. – Teraz twoja kolej! Wskaż nam drogę do Lanjelina, i to bez zbędnego gadania.
Maleńka panienka popatrzyła na niego urażona, lecz zaraz zaczęła wyjaśniać.
– Chwileczkę – powstrzymał ją Marco. – Cała nasza piątka potrafi przemieszczać się bardzo prędko, prędzej niż zwykli ludzie. Nie będziemy iść tą drogą na piechotę, dotrzemy na miejsce w ciągu kilku sekund, najpierw więc chcę się dowiedzieć, co się wydarzyło tu, przy grzęzawisku.
– A więc dobrze – Fivrelde, stojąc na wyciągniętej ręce Marca, poczuła się jeszcze ważniejsza. – Pan Kiro, ten Strażnik, wiecie, kazał Tsi-Tsundze, który jest prawie elfem, i Sisce wspiąć się na drzewo kawałek dalej, bo usłyszeliśmy hałas dochodzący stąd i pan Kiro myślał, że potwory dopadły być może samca samotnika, którego przecież szukaliśmy, ale to nie był samiec, tylko łania, która się ocieliła…
– To już wiemy, Fivrelde, mów dalej.
– A potem, kiedy przyszliśmy tutaj i zobaczyliśmy łanię z jej dzieckiem w bagnie, strasznie się przeraziliśmy, bo potwory okrążyły ich i puszczały strzały. Już chcieliśmy ich ratować, kiedy całe mnóstwo bestii rzuciło się na nas od tyłu, ze skał. Nie mogliśmy się bronić, bo ich było tak strasznie dużo, uderzyły mojego Lanjelina wielkim kamieniem w głowę i pana Kira także, a do Zwierzęcia strzelali okropnymi strzałami, a potem opletli Lanjelina i pana Kira sznurami, to znaczy takimi cieniutkimi witkami, i pociągnęli ich za sobą. Zwierzę ruszyło za nimi, chociaż ledwie mogło iść, bo miało w sobie tyle strzał, ale mnie bestie nie zauważyły, bo siedziałam u Lanjelina w kieszonce na piersi i tam akurat nie było żadnego sznurka, bo inaczej nie mogłabym ich uratować, no i potwory zaciągnęły nas do swojej doliny i chciały nas położyć w spiżarni. Okropnie się wystraszyłam, ale nic nie powiedziałam, ale potem coś się wydarzyło…
Fivrelde zrobiła dramatyczną pauzę, doprowadzając słuchaczy do ostateczności.
– I co dalej? – ponaglił ją Nauczyciel. – Pospiesz się, mamy mało czasu!
– No tak… – Jeszcze wyżej zadarła nos do góry. – Jeden z potworów chciał zbadać mojego najlepszego przyjaciela Lanjelina, może chciał sprawdzić, czy on się nadaje do jedzenia, bo to prawdziwe potwory, a może chciał się przekonać, czy on żyje, w każdym razie dotknął futerału z farangilem, który poparzył go przez delikatną flanelę i mięciutką skórę, a potem kamień zabił potwora. Wszystkie inne uciekły.
– Zaczekaj, zaczekaj! Czy to zdarzyło się w dolinie potworów, czy po drodze?
– To było już prawie na dole, i żaden z tych wstręciuchów nie chce już tam wrócić.
– Ach, tak – pokiwał głową Marco. – Zaprowadź nas do Lanjelina, Fivrelde, na skróty przez czas i przestrzeń. Bardzo dzielnie się spisałaś!
Fivrelde rozpromieniła się jak słońce.
Chwilę potem znaleźli się w dolinie potworów, na zboczach powyżej ciągnących się daleko gęstych zarośli.
Fivrelde dramatycznym gestem wskazała jamę pod wywróconym drzewem.
I rzeczywiście, leżeli tam Kiro i Dolg, opleceni mnóstwem cienkich gałązek. Gdyby Fivrelde nie wskazała tego miejsca, nikt nie zdołałby ich odnaleźć, tak dobrze byli ukryci. Dolg był nieprzytomny, Kiro otworzył oczy, ale nie mógł się ruszyć. Przy jamie leżała kupka popiołu, szczątki bestii, która zanadto zbliżyła się do farangila.
Uwolnili Kira, miał kłopoty z oddychaniem, usta zatkano mu bowiem plecionką z rozmaitych korzeni.
– Zabrali mój telefon! – jęknął. – Nie mogłem się z wami skontaktować. A co z innymi?
– Wszystko w porządku – uspokajał go Nauczyciel. – Teraz musimy jak najprędzej zabrać was stąd. Czy możesz iść o własnych siłach?
Okazało się, że tak. Wszyscy pomogli rozwiązać Dolga i wynieść go ze strasznej doliny. Marco próbował z nim rozmawiać, wypowiadał niezwykłe słowa w języku, którego nie znali, lecz przypuszczali, że to mowa Czarnych Sal.
– Niebieski szafir – szepnęła Sol do Marca. – Ty możesz go dotykać, prawda? I farangil nie zapłonie pełnią blasku?
– Myślę, że pogodzi się z tym ze względu na Dolga – przyznał Marco. – Wydaje mi się jednak, że ty się lepiej do tego nadajesz.
– Ja?
– Zauważyłem to w Nowej Atlantydzie. Nie pytaj mnie jak, ale uważam, że powinnaś spróbować.
– Dobrze, ale, do diabła, nie wiem, w której sakiewce Dolg przechowuje niebieski kamień. A jeśli otworzę czerwony? Przyjdzie kres na Sol, ostateczny kres.
– Szafir jest po jego prawej stronie. To bardzo dobry pomysł, dlaczego wcześniej na niego nie wpadłem? Niebieski kamień szybciej ze wszystkim sobie poradzi.
– Pomyślałam po prostu, że bardzo ciężko jest wam go ciągnąć – powiedziała Sol, ale jaśniała z dumy.
Wyjęła niebieską kulę, z nabożeństwem podniosła ją do góry, wpatrzona w jej baśniowy pulsujący blask.
– Kamień zgadza się współpracować – mruknęła i przyłożyła kulę do piersi Dolga.
Niedługo potem Dolg otworzył oczy i popatrzył na nich ogromnie zdziwiony. Czym prędzej wyjaśnili, co się stało.
– Znów cię ocaliłam, Lanjelinie – pisnęła Fivrelde i przesadnie głośno westchnęła.
Uśmiechnął się do niej, mógł już teraz usiąść.
– Rzeczywiście, Fivrelde, to bardzo miły zwyczaj, nie porzucaj go. Bardzo ci dziękuję, co ja bym bez ciebie zrobił?
Fivrelde jaśniała jak słoneczko. Tylko ona nie wychwyciła tonu ironii dźwięczącego w jego głosie.
Dotarli już prawie na samą górę, kiedy Nidhogg zawołał:
– Tu leży twój telefon, Kiro! Jest trochę potłuczony, wygląda też, że bestie próbowały go nadgryzać.
– Dobrze, że go znalazłeś – ucieszył się Kiro. – Rzeczywiście jest trochę nadwerężony, ale Madragowie chyba go naprawią, myślę, że nie musimy angażować w to szafiru.
Wybuchnęli śmiechem, uradowani, że cała grupa Kira się odnalazła.
Wkrótce dogonili nosze ze zwierzętami, tamta grupa bowiem posuwała się bardzo powoli. Akurat się zatrzymali, bo łania wstała.
Dolg natychmiast przystąpił do akcji, używając niebieskiego kamienia, jasne bowiem było, że w tej sytuacji kamień jest bardzo potrzebny. Łagodnie przemawiając do zwierzęcia, przyłożył kulę do jego grzbietu. Łania stała spokojnie, z lękiem tylko spoglądając na cielątko, kręcące się przy jej nogach.
Wkrótce łania odzyskała siły, ale Siska musiała usiąść w gondoli razem z cielątkiem, gdyż ono nie dawało rady iść tak daleko i tak prędko. Jori utrzymywał gondolę nisko nad ziemią tuż przy nich i łania cały czas mogła widzieć swoje dziecko. Wszyscy starali się zapewnić zwierzętom poczucie bezpieczeństwa. Wreszcie grupa posuwała się szybciej.
W końcu dotarli na łąkę, gdzie długo już ich wypatrywano.
Gdy wszyscy się przywitali ze wszystkimi, łącznie z czterema jeleniami, Tell, koordynator akcji, usiłował zapanować nad całością.
– Musimy mieć absolutną pewność, że w komplecie dotrzemy do domu – stwierdził. – Królestwo Światła opuściło dwadzieścia siedem osób.
– Dwadzieścia osiem – rozległ się cichy głosik.
– Oczywiście, Fivrelde, przepraszam, twoja pomoc była nieoceniona, dwadzieścia osiem. Spróbujemy teraz sprawdzić listę obecności, ale wydaje mi się, że nikogo nie brakuje.
I zaczął wymieniać.
– Najpierw jelenie: rodzina składająca się z trzech zwierząt wraz z dwunastką przebywającą w pobliżu niemieckiej osady, czyli łącznie piętnaście sztuk, odbywa kwarantannę w Królestwie Światła. Osiem zwierząt z ulubionego miejsca Helgego i sześć z ukrytej w górach doliny, razem z samcem samotnikiem, znajduje się uśpione w Juggernaucie i czeka na nas. Na Święte Słońce, jak my je wszystkie zmieścimy? Para jeleni i łania z cielątkiem są tu na łące. Liczyliśmy, że przywieziemy wszystkie trzydzieści trzy zwierzęta żyjące w Ciemności, tymczasem mamy ich trzydzieści cztery. Wcale nie najgorszy wynik!
– Jeszcze nie jesteśmy w domu – zauważył weterynarz, jak zawsze nastawiony negatywnie.
– Ale przynajmniej na razie. Teraz my: Chor, Móri, laborant i Goram są przy Juggernaucie, gdzie Chor śpi, czekając na nas. Bardzo mu tego potrzeba, przemierzał przecież morze piasku tam i z powrotem niemal bez przerwy, przyda mu się odpoczynek przed ostatnią podróżą do domu.
Niejednemu by się to przydało, pomyślała Siska, wszyscy sprawiają wrażenie, jakby zaraz mieli zasnąć.
– Miranda, Elena, Berengaria, Oriana, Thomas i matka Helgego, Frida, są już w Królestwie Światła dzięki wahadłowym kursom Joriego. Weterynarz i Lenore przybyli tutaj, są tu również Nidhogg, Nauczyciel, Sol i Zwierzę, jemu przydałaby się kuracja szafirem, Dolgu.
Dolg kiwnął tylko głową i zaraz zajął się rannym przyjacielem, a Tell kontynuował wyliczanie. Teraz każdy, słysząc swoje imię, musiał się zgłosić, zupełnie jak w szkolnej klasie.
– Gondagil, Helge, Jaskari, Jori, Marco, Dolg, Kiro, Siska, Tsi, Oko Nocy, Indra, Ram i ja. Ojej! Ile nas jest! Ale trzeciej tury nie będziemy wyprawiać. I jeszcze ósemka nowych, Hannagar, Elja i sześcioro mieszkańców osady. Witajcie wśród nas! O nikim nie zapomniałem? Ach, oczywiście, o najważniejszej ze wszystkich, o Fivrelde!
Mało brakowało, a ogromnie by uraził tę maleńką istotkę.
Tell bardzo się martwił. Sześć osób było już w domu i tym samym ulżyło nieco Juggernautowi, na ich miejsce jednak mieli teraz ośmioro nowych, a nawet dziewięcioro, licząc Helgego. I jedna z osób, które opuściły Ciemność gondolą, również była nowa, matka Helgego.
– Najlepsze ze wszystkiego zaś jest to, że nikogo nie utraciliśmy podczas tej wyprawy, przeciwnie, jest nas nawet więcej. O straszydła z Gór Czarnych niech się martwią Obcy, będą musieli uporać się z nimi jak najszybciej. Należy usunąć ich z tych małych państewek w Ciemności, lecz jeśli się nie mylę, strachy zawrócą, gdy tylko Hannagar i Elja znajdą się w Królestwie Światła.
Ram kiwnął głową.
– Właśnie dlatego przy pokonywaniu ostatniego odcinka do Juggernauta musimy trzymać się razem, nie dać im szansy zaatakowania Elji i Hannagara ani też nikogo z nas.
– Masz rację – przyznał Tell. – Niech oni dwoje idą w środku grupy. Jori, ile osób możesz zabrać do gondoli?
– Pięć, oprócz mnie samego.
Tell prędko wybrał tych, którzy mieli lecieć razem z Jorim.
– Helge, żebyś się mógł upewnić, czy twoja matka dobrze się czuje, Gondagil, wracaj do domu, do Mirandy. Jeden weterynarz, Jaskari zostaje. Kiro, który po tym uderzeniu nie może się pozbyć piekielnego bólu głowy. I Siska. Och, na Święte Słońce, Sisko, jak ty wyglądasz! Wiem, że ciebie, Tsi i oba jelenie wymyto do czysta w rzece, ale jak zdołałaś sprawić sobie tego sińca pod okiem?
– Kopniak rozgniewanego i wystraszonego cielątka – wyjaśniła, uśmiechając się żałośnie.
Jaskari prędko przygotował kompres i przyłożył jej do oka, a Kiro dostał dwie silne tabletki od bólu głowy. Jaskari poczuł nagle, że i jako lekarz może się do czegoś przydać, nie tylko niebieski szafir może leczyć.
Nikt z wybranej piątki nie zaprotestował. Wszyscy pragnęli jak najprędzej znaleźć się już w domu.
– Czy mam obrócić kolejny raz? – spytał Jori. – Spotkać się z wami na morzu piasku i zabrać jeszcze kogoś?
– Nie, to niepotrzebne, Chor poprowadzi teraz Juggernauta z niesłychaną szybkością. Jedź do domu, Jori, i wyśpij się, dobrze się spisałeś.
Mógłby zabrać ze sobą Lenore zamiast na przykład Gondagila, pomyślała Indra. Naprawdę aż do końca musimy ciągnąć ze sobą to okropne babsko? Nic jednak nie powiedziała.
Podróż przez straszną krainę prawie się już skończyła, to najważniejsze.
Gondola wzniosła się nad ziemię, a długa karawana ludzi i zwierząt ruszyła ku osłoniętej dolinie, gdzie czekał Juggernaut.