W bezpiecznym miejscu zbiórki, na łące, siedział Tell z Gondagilem, Mórim, Helgem i jego matką, i starał się kierować całością. Zadanie nie było wcale łatwe, zbyt wiele nici składało się na tę tkaninę.
– No, dzięki Bogu – rzekł po krótkiej rozmowie. – Chor już jedzie Juggernautem przez piaskowe morze, niedługo będą na miejscu.
– Nareszcie jakaś dobra wiadomość – mruknął Móri – Sądzę w takim razie, że możemy poprowadzić tam kolejną partię zwierząt. Gondagilu, czy chcesz, żebym cię zastąpił? Już raz szedłeś tamtą drogą, teraz kolej na mnie, wydaje mi się, że bardziej się tu przydasz, znasz przecież Ciemność.
– To nie jest takie pewne, ale dziękuję, jeśli zechcesz zaprowadzić jelenie, przyjmę to z wdzięcznością.
– Wobec tego zabiorę wszystkie czternaście, które tu są, pójdzie też ze mną Frida, Helge natomiast jest potrzebny tutaj.
– Helge zostanie ze mną! – zdecydowanie sprzeciwiła się Frida. – Mój chłopiec nie powinien się narażać na kolejne niebezpieczeństwa! A wy jesteście kompletnie nieodpowiedzialni, wałęsacie się po lesie bez ładu i składu.
Móri w tej kwestii skłonny był przyznać jej rację, ale głośno powiedział:
– Musicie jechać Juggernautem, nic innego nie da się wymyślić. Nie możemy wpuścić was do Królestwa Światła razem z Jorim, który zapewne już niedługo tu będzie, żadne z was przecież nic nie wie o naszej krainie.
Frida otworzyła usta, by znów zaprotestować, uwielbiała bowiem opierać się bez względu na to, o co chodziło, ale rozdzwonił się telefon i Tell prędko go odebrał.
Wszyscy usłyszeli kolejną nowinę. Berengaria zniknęła, ogarnięta rozpaczą pobiegła w las, grożąc, że odbierze sobie życie.
Tell opuścił aparat.
– Berengaria? – mówiąc to wyglądał jak żywy znak zapytania. – Ale przecież ona jest razem z Ramem!
– Hm – chrząknął nieco zakłopotany Móri. – Dokonano pewnej zamiany, bardziej racjonalnej. Berengaria jest teraz w grupie Jaskariego.
Nie wspomniał o Oku Nocy, lecz Tell i tak pojął, w czym rzecz. Jego twarz przypominała gradową chmurę.
– To znaczy, że Indra jest teraz z Ramem?
– No… tak.
– Ale ja przecież przyrzekłem Talorninowi…
Wybuch Tella przerwał kolejny telefon. To Jaskari cichym, zdenerwowanym głosem informował, że Berengaria już się odnalazła, w dodatku z samcem samotnikiem, wydawało się jednak również, że czerwonookie bestie odnalazły ją.
Tell poderwał się.
– Na Święte Słońce, co robicie?
– Bądźcie spokojni – powiedział Jaskari. – Sol wpadła na pewien pomysł, nie mamy czasu, by dłużej z wami rozmawiać.
Połączenie przerwano, Tell wzburzony wstał, a inni poszli za jego przykładem.
Wyglądało na to, że Tell traci kontrolę. Zaczął mówić o nieistotnych rzeczach.
– Musimy dać znać Kirowi, że samiec został odnaleziony, ale z Kirem nie możemy nawiązać kontaktu. Na Święte Słońce, gdzie oni mogą się znajdować? I Talornin…? Jak ja mu wytłumaczę?
– My nic nie powiemy – cicho zapewnił go Gondagil.
Tell popatrzył na nich.
– Jeśli Lenore się nie dowie, ja także będę milczał. Ale nie lubię robić niczego za jej plecami, to wspaniała kobieta.
Gondagil i Móri wymienili spojrzenia. Tell najwidoczniej był dość osamotniony w swym podziwie dla Lenore.
Strażnik zdecydowanie wystukał numer Marca.
– Co z tobą i Nauczycielem? Czy odnaleźliście grupę Kira?
– Nie spiesz się tak – odparł Marco wesoło. – Ledwie zdążyliśmy „wylądować”, jesteśmy w miejscu, z którego Kiro ostatnio się z nami kontaktował, choć to rzeczywiście zaczyna już być nieprzyjemnie dawno temu. Znajdujemy się na skałach dzielących terytorium potworów i mglistą dolinę Timona.
Gondagil rozjaśnił się.
– To właśnie tam razem z Mirandą i Haramem uratowaliśmy jelenie przed wielu laty! Wobec tego wiem już, gdzie jesteście, ale strzeżcie się potworów. Rzadko co prawda, ale zdarza się, że zapuszczają się aż tam.
– Czy grupa Kira mogła zejść do krainy potworów? – spytał Marco.
– Chyba nie, olbrzymie jelenie raczej nigdy się tam nie zapuszczają. Czy widzicie jakieś ślady?
– Na razie nie.
Tell przekazał im, że Berengaria odnalazła jelenia samotnika, którego poszukiwała grupa Kira, powiedział także, jak wielkie niebezpieczeństwo jej grozi, Marco pytał, czy nie powinni pomóc, ponieważ jednak Tell nie miał pewności, gdzie przebywa Berengaria, poprosił, by się wstrzymali, podobno zresztą Sol wpadła na jakiś pomysł.
– No, jeśli Sol wpadła na pomysł, to my nie musimy się w to włączać – spokojnie stwierdził Marco. – Sol w swoim nowym świecie w głębi Ziemi nigdy właściwie nie miała okazji pokazać co umie, teraz nareszcie trafia jej się taka możliwość.
Ta odpowiedz zadowoliła Tella.
– Postarajcie się odnaleźć grupę Kira najszybciej jak się da – poprosił. – Nie na żarty się o nich niepokoimy,
– A kto się nie boi? O małą Siskę i wesołego, ale tak samotnego Tsi-Tsunggę. I o Dolga, ach, jakże mi go brakuje! I o Zwierzę, no i o samego Kira. Pięć tak wspaniałych istot… Nauczyciel i ja już wyruszamy, skontaktujemy się z wami, gdy tylko natrafimy na jakiś ślad.
– Doskonale.
Tell wystukał numer Jaskariego.
– I co tam się u was dzieje?
Jaskari odparł bardzo oględnie:
– Nie mam czasu, żeby teraz opowiadać, dzieją się różne rzeczy… Ojej!
– Dlaczego on tak westchnął? – zafrasował się Móri.
Wstał, żeby zebrać zwierzęta, które należało przeprowadzić do doliny Juggernauta, a pozostali pospieszyli mu z pomocą.
W głębokiej dolinie na drugim brzegu rzeki Jaskari, weterynarz i Oko Nocy patrzyli na Sol, która podciągała swoje długie spódnice. Ubierała się wciąż tak jak za swoich czasów w rodzie Ludzi Lodu, czyli w siedemnastym wieku, twierdziła, że w takim stroju czuje się najlepiej. Wreszcie spódnice przymocowane zostały w talii i mężczyźni mogli podziwiać jej bardzo zgrabne nogi. Sol zatarła ręce i oczy jej rozbłysły.
– Teraz Sol przystępuje do akcji! Pożycz mi to swoje nowoczesne urządzenie – poprosiła, biorąc telefon od Jaskariego. – W jaki sposób porozumieć się z Berengaria?
– Tak. – Jaskari wycisnął numer i przyłożył telefon do ucha Sol. – Teraz możesz mówić.
– Berengario – cicho powiedziała Sol. – Słyszysz mnie?
– Tak, Sol, co złego się stało?
– Nie możesz zejść prosto do nas, na całym zboczu aż roi się od potworów o czerwonych oczach, no, w każdym razie jest ich pięć. Rzucą się na ciebie i na jelenia.
– Ratunku! Co powinnam robić? Nie ma innej drogi w dół.
– Zrobisz tak jak Miranda. Czy w pobliżu jest jakiś kamień albo inne podwyższenie, na które mogłabyś się wspiąć, żeby dosiąść jelenia?
– Oszalałaś? Nie, nie widzę nic takiego w zasięgu wzroku.
– Szkoda, wobec tego poczekaj na mnie. Uprzedź jelenia, że zjawi się jeszcze jedna osoba, tak samo miła i dobra jak ty.
– Powiem, że jesteś przyjaciółką Mirandy, on ją uwielbia, to tamten cielak, którego kiedyś uratowała.
– Doskonale, ale pospiesz się, one zmierzają w twoją stronę.
– Ach, to ty się pospiesz, okropnie się boję. Ale jak zdołasz tu dotrzeć?
W odpowiedzi usłyszała jedynie cichy śmiech.
Mężczyźni wciąż podziwiali nogi Sol, gdy czarownica nagle zniknęła.
– Do diaska, ona zabrała mój telefon! – zaklął Jaskari.
Telefon zaraz upadł na ziemię, nieco dalej na zboczu, Jaskari czym prędzej go przyniósł.
Berengaria czuła, że płacz dławi ją w gardle, słyszała teraz, że bestie wdrapują się na górę, i wiedziała, że już wkrótce ich odrażające oblicza wyłonią się zza krawędzi. Jeleń zaczął się niepokoić, musiała więc skupić się na nim, uprzedzić o nadejściu Sol, ale kiedy może to nastąpić i w jaki sposób? Jak ona zamierza ominąć…
Nagle Sol pojawiła się tuż przy niej. Po prostu tam była i już szeptem pouczała Berengarię, że powinna oprzeć nogę na jej rękach i dosiąść jelenia. Dziewczyna chciała zaprotestować, a przede wszystkim spytać, w jaki sposób Sol znajdzie się na grzbiecie zwierzęcia, ale dostrzegła jakąś straszną rękę czy też może łapę, chwytającą się korzenia rosnącego przy krawędzi. Usłuchała więc czarownicy bez zbędnych komentarzy, a już w następnym momencie siedziała okrakiem na zaniepokojonym, drepczącym nerwowo jeleniu, który miał, jak się okazało, nieprzyjemnie wystający kręgosłup. Berengaria uchwyciła się olbrzymich rogów i wyciągnęła drugą rękę do Sol, wychylając się niebezpiecznie. Złapała Sol – jakaż ona lekka, chyba nic nie waży! – i zaraz obie już siedziały na grzbiecie jelenia. Sol prześlizgnęła się przed nią.
– Trzymaj się mnie mocno! – zawołała. – To dopiero będzie jazda!
Sol kierowała jeleniem, posługując się do tego olbrzymim porożem. Objechała szczyt w poszukiwaniu innych możliwości przedostania się na dół, było jednak tak, jak powiedziała Berengaria: za równiną wznosiła się urwista ściana góry, a po bokach zbocza opadały stromo. Istniała tylko jedna jedyna droga.
Ale przejazd nią nie był swobodny.
Berengaria usiłowała przyjrzeć się tym, którzy wspinali się na górę. Do krawędzi jednak na razie dotarł chyba tylko jeden, a na dodatek zasłaniały go plecy Sol i ogromne jelenie rogi.
Jeleń, któremu Sol szepnęła coś do ucha, stanął dęba, Berengaria o mało przy tym nie spadła, mocno splotła więc dłonie na brzuchu pięknej czarownicy.
Olbrzymi sus, kopyto huknęło w głowę, która się ukazała nad krawędzią, i bestia wydała z siebie przerażony diabelski krzyk, a one poszybowały przez powietrze i znalazły się na zboczu poniżej straszydeł. Jeleń przyklęknął, rycząc, ale chyba przede wszystkim ze strachu, wyglądało bowiem na to, że nie wyrządził sobie żadnej krzywdy. Podniósł się prędko i ruszył w dół. Oczekujący tam mężczyźni musieli uskoczyć w bok.
Sol miała problemy z zatrzymaniem niezwykłego wierzchowca, lecz przyjaciele już zaczęli biec za nimi i kawałek dalej w komplecie zebrali się przy przerażonym zwierzęciu.
– No i jak? – spytała z dumą Sol.
– Jesteś naprawdę szalona – Jaskari nie krył podziwu.
Oko Nocy nic nie mówił, pomógł Berengarii zsiąść i długo trzymał ją w objęciach. Tak mało brakowało, by ją utracił. Wreszcie bardzo wzruszony puścił ją, a dziewczyna na przemian to śmiała się, to płakała.
– My… nnnie mamy na to czczasu – weterynarz ze zdenerwowania zaczął się jąkać.
Popatrzyli na zbocze, dość już teraz odległe.
– No tak, racja – przyznała Sol. – Wracamy za rzekę, wszyscy.
– A łania? – zaniepokoił się Jori, gdy zaczęli biec.
Sol nie zsiadała z jelenia, patrzenie na innych z góry wydało jej się bardzo przyjemne, w dodatku w ten sposób miała lepszą kontrolę nad zwierzęciem.
– No właśnie, łania – przyznała. – Oko Nocy, jesteś pewien, że ona jest po tej stronie rzeki?
– No cóż, ślady kończyły się nad wodą – odparł Indianin. – Ale nie zdążyłem odnaleźć ich po tej stronie.
– Przepraszam – mruknęła Berengaria. – To moja wina.
Oko Nocy w biegu uścisnął ją za rękę. Słychać już było szum rzeki.
– Jaskari, pożycz mi jeszcze raz ten swój aparat – poprosiła Sol. – Dziękuję, wybierz numer Marca, nie bardzo się wyznaję na tych urządzeniach, urodziłam się w niewłaściwym stuleciu.
Roześmiali się wszyscy. Sol bez trudu nawiązała łączność z Markiem.
– Mamy kryzys – oznajmiła krótko. – Potrzebujemy pomocy twojej albo Nidhogga, a najlepiej obydwu.
– O co chodzi?
– Ściągnęliśmy na siebie gniew tych nieznanych istot, prawdopodobnie nas teraz ścigają, zamierzaliśmy uciec z powrotem przez rzekę, ale przecież łania jest raczej na tym brzegu. Owszem, mamy samca samotnika, ale łani nie znaleźliśmy, nie możemy jej pozostawić na pastwę tych strasznych stworów.
Marco z jej przemowy wyłapał najważniejsze.
– Mówisz o rzece? Widzimy ją stąd, jesteście prawdopodobnie nieco bardziej w górę jej nurtu. Czy ponad wami wznosi się granatowoczarna góra?
– Owszem.
– Wobec tego wiem, gdzie was szukać, właśnie dowiedziałem się od Tella, że Juggernaut dotarł do doliny, wobec tego i Nidhogg również tam jest. Wezwę go i przybędziemy najszybciej jak się da, a Nauczyciel dalej będzie szukał grupy Kira.
– Nie trafiliście na ich ślad?
– Nie – cicho powiedział Marco.
Nie pozostawało im nic innego, jak kierować się dalej w stronę rzeki. Dotarli do tego samego miejsca, w którym przekraczali ją ostatnio. Przez cały czas z lękiem zerkali za siebie, lecz choć słyszeli odgłos poruszających się stóp, wciąż jeszcze nie mieli okazji niczego zobaczyć.
Nad rzeką czekali już na nich Marco i Nidhogg, wszyscy na ich widok odczuli wielką radość, ulgę i wdzięczność, oprócz weterynarza, który, jak się wyraził, nie lubi czarodziejskich sztuczek.
– To nie są czarodziejskie sztuczki – syknął Jaskari. – Oni poruszają się w innym wymiarze niż nasz i należy się z tego cholernie cieszyć.
– Berengario, powinnaś wrócić na miejsce zbiórki, wszyscy pozostali będą nam potrzebni, ale ty mogłabyś odejść, gdybyśmy tylko nie bali się puścić cię samej.
– Ja przejmuję odpowiedzialność za Berengarię – oświadczył Oko Nocy z powagą. – Ona zostanie ze mną.
– Chodźcie, pójdziemy dalej wzdłuż rzeki – prędko powiedział Marco. – Możemy ukryć się w tamtej szczelinie na górze, stamtąd będziemy też mieć dobry widok.
Usłuchali, nie pytając o nic więcej. Niewielkim, albo raczej bardzo wielkim problemem był jeleń, lecz Marco i Sol wspólnymi siłami zdołali przekonać go do ukrycia się za skalnym blokiem.
– Schowaj rogi! – gorączkowała się Sol. Kiedy jednak próbowała wepchnąć zwierzę głębiej do kryjówki, wtedy wystawał mu zza kamienia zadek. – Marco, nic z tego, on i tak się nie mieści!
Oko Nocy wpadł na świetny pomysł.
– Berengario? – spytał. – Czy odnajdziesz drogę do domu, to znaczy na łąkę?
– Tak, nie była skomplikowana.
– Podsadźcie ją na jelenia, prędko! – zawołał Oko Nocy.
Pomogli jej wsiąść na grzbiet.
– Pędź! – powiedział Marco. – Pędź, jakby gonił cię sam diabeł, zresztą chyba tak właśnie jest. Potrafisz się porozumieć z jeleniem, prędko, zanim oni nadejdą!
Berengaria nie zdołała nawet zaprotestować, mruknęła jeleniowi do ucha kilka słów o Mirandzie. Ruszyli przez rzekę pędem, aż woda pryskała wysoko.
– Oby wszyscy bogowie byli z nią – mruknął Oko Nocy. – Czy słusznie postąpiliśmy?
– Ona da sobie radę – uspokajał go Marco. – Ale zrobiliśmy to w ostatniej chwili
Przykucnęli. Z lasu wyłoniły się cztery stwory poruszające się w straszny, jakby płynny sposób. Znajdowały się zbyt daleko, by dało się stwierdzić, jak wyglądają, lecz wyraźnie było widać, że to dwunożne istoty.
Stwory wbiegły do rzeki, przedostały się na drugi brzeg i zaraz zniknęły im z oczu.
– Myślicie, że ona zdoła się im wymknąć? – denerwował się Oko Nocy.
– Na tym jeleniu? Nie bój się, Berengaria jest bezpieczna – zapewnił Marco.
Przez chwilę odpoczywali, wreszcie Marco spytał:
– Sol, jak oni wyglądają? Jednego widziałaś, prawda?
– Tylko przez moment i niewiele zdążyłam zobaczyć. To człekokształtne istoty, ale tej twarzy, czy jak to nazwać, nie chciałabym więcej oglądać. Nie potrafię jej opisać, bo wszystko działo się tak prędko, ale było w niej coś niesłychanie odrażającego. Może właśnie dlatego, że jest tak ludzko nieludzka, jeśli rozumiecie, o co mi chodzi.
– Chyba tak – odrzekł Jaskari. – Chcesz powiedzieć, że nie byłaby tak obrzydliwa, gdyby nie była ludzka, że za dużo w niej z człowieka?
– Właśnie. Widziałam wszak za moich czasów przeróżne istoty, mniej i bardziej okropne, ale te bardzo mi się nie podobały.
Przed podjęciem poszukiwań łani naradzali się przez chwilę, Nidhogg i Oko Nocy odeszli na bok, by omówić najlepszy sposób wytropienia zwierzęcia, Jaskari i weterynarz wymieniali doświadczenia zawodowe i zastanawiali się, co zrobią, kiedy odnajdą łanię, a Marco i Sol siedzieli oparci plecami o skałę. Marco wyczuwał, że Sol pragnie z nim o czymś porozmawiać.
– Co cię gnębi, Sol? – spytał wreszcie.
Westchnęła.
– Zastanawiałam się, czy ty, wszechmocny, możesz mi w czymś pomóc.
– Tobie chętnie pomogę we wszystkim, ale nie nazywaj mnie wszechmocnym, bo to dalekie od prawdy. O co chodzi?
– Mamy mało czasu, zacznę więc bez wstępów – oświadczyła Sol. W jej spojrzeniu czaił się smutek. – Obserwuję te młode dziewczyny, każda z nich przeżywa swoją historię miłosną, wprawdzie nie zawsze kończy się to szczęśliwie, ale one żyją, wolno im kogoś kochać, a ja nigdy nie zdążyłam, Marco, umarłam jako dwudziestodwulatka, nie zaznawszy prawdziwej miłości. Pozwól mi żyć jeszcze raz, daj mi jeszcze jedno życie, ludzkie życie, uważam, że na nie zasłużyłam.
Marco długo zwlekał z odpowiedzią, a wreszcie sam zadał pytanie:
– Czy jako duch nie możesz nikogo pokochać?
– Phi! – prychnęła. – A kogo miałabym kochać? Nauczyciela? A może Pustkę? Marco, ja mówię o miłości, o tym, by komuś ją ofiarować tak jak robią te dziewczyny! Na przykład Miranda, znalazła swojego Gondagila, Indra kocha Rama, to nieszczęśliwa miłość, ale jaka silna, wolno jej coś czuć! Berengaria także, chociaż jest taka młoda, cierpi przez swoje gorące uczucie. Daj mi tę możliwość, Marco, czy będzie to szczęśliwa miłość czy nie, nie ma to znaczenia, byle była jakakolwiek!
Marco oparł głowę o kamień.
– Nie przypuszczam, abym był w stanie dokonać czegoś tak niezwykłego, Sol, chociaż bardzo dobrze cię rozumiem. I ja także tęsknię za tym, by mieć u swego boku kobietę. Nie wiem, czym jest miłość fizyczna, bo incydent z Tiili się nie liczy, po prostu wypełniłem obowiązek, niczego przy tym nie czułem, to nie miało nic wspólnego z miłością. Chciałbym mieć jakąś łagodną istotę, z którą mógłbym omawiać wszystkie problemy, kogoś, kto uspokoiłby moje wzburzenie, komu mógłbym ofiarować swoją dobroć…
– Właśnie, ja także pragnę mieć… jak to nazwać? Partnera?
– Chyba tak. Ale ofiarować ci nowe życie? Z synem Gabriela nie ułożyło się tak dobrze, to był nieudany eksperyment.
– Ale Filip jest przecież bardzo szczęśliwy.
– Owszem, wśród duchów, lecz ani trochę nie obchodzi go ojciec czy jego dwie siostry. Wiem, że Gabriel jest bardzo rozczarowany, chociaż się nie skarży.
Podeszli dwaj weterynarze i Marco wstał.
– Zastanowię się nad tą sprawą, Sol – obiecał i pogładził ją po ręce.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
Ten krótki uśmiech powiedział mu więcej o jej pragnieniu, niż sama gotowa była przyznać.
Marco szczerze się zmartwił. Tak dobrze życzył Sol, przez krótki czas, kiedy dane jej było żyć, tyle wycierpiała, a chwile spędzone z mężczyznami były takie nędzne, niegodne.
Ale czy to w ogóle słuszne? I zresztą co on może zrobić?
Wciąż jednak widział uśmiech Sol. Długo nie mógł przestać o nim myśleć.
Jaskari poprosił już Tella i innych oczekujących na łące o wstrzymanie transportu zwierząt, bo przecież zmierzała do nich Berengaria. Jechała bardzo prędko, potworne bestie deptały jej po piętach, lecz miały zapewne wielki kłopot z doścignięciem niezwykłego wierzchowca.
– Zabierzcie ją do domu, do Królestwa Światła – prosił Jaskari. – Wyślijcie ją Juggernautem albo razem z Jorim, bo ona jest bardzo nieszczęśliwa i potrzebuje teraz spokoju w przyjaznym otoczeniu. Dokonała prawdziwie bohaterskiego czynu, odnajdując samca samotnika, jego zresztą też powinniście wysłać wraz z pozostałymi zwierzętami. Szarogrzywy staruszek jest już wszak w Królestwie Światła, nie dojdzie więc chyba do żadnej konfrontacji. Ten samiec również mógłby przewodzić stadu, ale w tym postaramy się rozeznać po powrocie do domu.
Jaskari nie wymówił na głos swojej kolejnej myśli: „Jeśli w ogóle wrócimy”.
Tell obiecał wszystkim się zająć, będą wypatrywać Berengarii i jeśli okaże się to konieczne, pospieszą jej z pomocą.
– Ależ ona już tu jest! – zawołał za chwilę. – Na Święte Słońce, jakiż to pęd! I co za jeleń, chyba jeden z największych, imponujący! Nikt ich nie ściga, gwarantuję!
– Całe szczęście – westchnął Marco.
Nie wyłączył telefonu i dzięki temu mógł śledzić, co się dzieje. Słyszał, że ktoś pomaga Berengarii zsiąść. Na zmianę chwalono ją i łajano za to, że gnała na łeb na szyję, narażając się na niebezpieczeństwo. Marco usłyszał, że z zadowoleniem przyjęła propozycję jak najszybszego powrotu do Królestwa Światła, i jeszcze okrzyk: „Ojej, chyba nigdy już nie będę mogła usiąść!”
Marco uśmiechnął się do siebie. Można mówić co się chce o rodzie olbrzymich jeleni, lecz w czasach, gdy te zwierzęta wędrowały po powierzchni Ziemi, musiały być niezwykle pokojowo nastawionym do świata gatunkiem. Chwała aparacikom Madragów, bez nich nie zdołalibyśmy sobie poradzić z tymi kolosami.
Ponownie nawiązał łączność z Tellem.
– Co się dzieje u Rama?
– U Rama i Indry? Sam chciałbym to wiedzieć – zaśmiał się Tell. – Od pewnego czasu nie miałem od nich wiadomości i nie bardzo wiem, jak rozumieć to milczenie.