Wrócili do domu. Jelenie przechodziły kwarantannę, oni również przez kilka dni musieli się jej poddać.
Właśnie tam Sol odbyła z Markiem kolejną rozmowę, tym razem w złocistym blasku Świętego Słońca.
– I jak, Sol, wciąż chciałabyś być zwyczajnym człowiekiem?
– Oczywiście zabawne jest niekiedy być duchem – odparła Sol ze śmiechem. – To dopiero była akcja na pokładzie Juggernauta! A czy nie mogłabym być i tym, i tym? Człowiekiem zdolnym kochać i być kochaną, i duchem w razie potrzeby?
– Twoją prośbę trudno nazwać skromną – śmiał się Marco.
Sol westchnęła:
– Ach, chciałabym mieszkać w porządnym domu w pobliżu wszystkich moich przyjaciół, którzy uczestniczyli w ekspedycji, ale chciałabym też móc w jednej chwili przenieść się do świata duchów i tam praktykować czarodziejskie sztuczki. I potem znów wrócić i być cnotliwą, przyzwoitą kobietą, w każdym razie umiarkowanie cnotliwą. Marco, rozmawialiśmy ostatnio o tobie, o tym, że ty i Dolg nie potraficie czuć ziemskiej miłości, czyli…
– Wiem, co to znaczy – prędko przerwał jej Marco. – Ale nie zawsze podobają mi się twoje określenia.
Sol uśmiechnęła się szeroko.
– Ale z Tiili ci się udało, jesteś więc zdolny do aktu miłosnego. Czy teraz dość ładnie się wyraziłam? To znaczy, że to potrafisz?
– Pewnie tak – odparł Marco z namysłem. – Ale to był szczególny przypadek, Sol, byłem do tego zmuszony, by uratować wszystkich i wszystko na świecie, lecz tak naprawdę wcale mnie to nie interesuje, nie miewam na to ochoty. Z wieloma kobietami i dziewczętami łączy mnie głęboka przyjaźń, również z tobą, lecz miłość…? Nie wiem, co to jest, Sol.
– A chciałbyś wiedzieć?
– Tak. Rozumiem, że czegoś mi brakuje, Dolg też mówi to samo.
Sol popatrzyła na niego z szelmowskim błyskiem w oku.
– W mieście nieprzystosowanych twierdzą, że macie się ku sobie.
– Wiem, ale to nieprawda, jesteśmy tylko nadzwyczaj dobrymi przyjaciółmi i nie należy mówić tak o czystej, pięknej przyjaźni.
– Ja też tak uważam. A gdybyś kiedykolwiek zmienił zdanie, gdyby cię to zainteresowało albo miałbyś ochotę, to wiesz, gdzie mnie szukać.
Marco śmiał się już teraz pełnym głosem.
– Bardzo ci dziękuję, Sol, będę o tym pamiętać.
Sol poufale wzięła go pod rękę.
– No właśnie, Dolg. Dlaczego zawsze wszystkim tak go żal?
– Nie wiem – odparł Marco. – Przypuszczam, że brakuje mu czegoś bardzo istotnego.
– Może narzeczonej?
– Jesteś niemożliwa, czy ty nigdy o niczym innym nie myślisz? Chodź, wejdziemy do środka!
Wstrząsające przeżycia wciąż tkwiły w nich wszystkich bardzo mocno, nie dawało się o nich zapomnieć.
Ale nie przez cały czas.
Oriana i Thomas radowali się wspólną przyszłością. Oboje niezwykle cieszyli się na to, co ich czeka. Nic nie chcieli robić na siłę. Długotrwałe staroświeckie zaloty, proszone herbatki i obiady, kwiaty, czekoladki i krótkie wieczorne przechadzki, umizgi i nieśmiała odpowiedź, zdaniem Oriany to aż za dobre, by mogło być prawdą.
Miranda promieniała jak słońce, razem z Gondagilem planowali już urządzenie pokoju dziecinnego i zajmowali się wszystkimi sprawami, które interesują przyszłych rodziców. Gondagil z wielką troską myślał o zdrowiu żony.
Elena i Jaskari ciągnęli swą nie kończącą się historię, wyglądało na to, że nigdy nie będą tak naprawdę razem, oddalili się od siebie bardziej niż kiedykolwiek, choć oboje gorąco pragnęli, by było inaczej.
A matka Helgego w każdej napotkanej kobiecie widziała dziwkę.
Tsi-Tsungga i Siska spotkali się pewnego dnia w drodze na basen. Zatrzymali się.
– Księżniczko – powiedział Tsi wzruszony. – Jak miło znów cię widzieć!
Siska nie mogła odpowiedzieć, skinęła mu tylko głową. Bardzo dużo o nim myślała, zaskakująco dużo. Przeżywała w pamięci wszystko, co przydarzyło się na bagnach i w koronie drzewa. Nie nad wszystkim miała odwagę się zastanawiać, bo serce zaczynało jej mocno walić, a ciało znów przeszywał tamten rozkoszny dreszcz.
Ale on przecież był elfem ziemi, leśnym faunem.
Którego wszystkie dziewczęta pragnęły wziąć w objęcia.
Żadna jednak nie zbliżyła się do niego tak jak ona.
Stał teraz przed nią tylko w ręczniku wokół bioder. Ona owinęła się swoim jak sarongiem. Tsi sprawiał wrażenie nieszczęśliwego.
– Księżniczko, muszę z tobą porozmawiać.
– No cóż – rzekła obojętnie. – Możemy gdzieś pójść.
Na tarasie stało mnóstwo marmurowych skrzynek, w których rosły najpiękniejsze kwiaty, ich zapach wprost upajał, sprawiając, że Sisce było jeszcze trudniej. Stała tam ławeczka, w pobliżu nie było żadnych ludzi. Siska usiadła na niej, pilnując, by ręcznik jej się przy tym nie zsunął.
– Sisko, tak bardzo mi trudno.
– Naprawdę? – spytała cicho.
– Wiele o tobie myślałem.
Nie odpowiadała, czekała.
– Wydaje mi się, że jesteśmy sobie tacy bliscy – rzekł Tsi.
No tak, tak można powiedzieć.
– Widzisz, Sisko, nie mam innej osoby, której mógłbym zaufać. Czy ty możesz mi pomóc?
– W jaki sposób? – spytała, nie podnosząc oczu. Policzki jej się zapłoniły.
Tsi zaczął się wiercić, zaniepokoiła się o jego ręcznik przy tym ruchu odsłoniła się wewnętrzna strona muskularnego uda, musiała odwrócić wzrok.
– Och, nie wiem, jak mam to powiedzieć i proszę cię nie gniewaj się na mnie!
– Na pewno się nie pogniewam.
– Wiesz, że nigdy nie wyrządziłbym ci krzywdy.
– Wiem, Tsi.
Zebrał się na odwagę.
– Ale często jest mi bardzo trudno, zwłaszcza od tamtej pory, kiedy byłem z tobą, na drzewie. Potrzebuję… Jestem bardzo zmysłową istotą, wszyscy to powtarzają, i niekiedy potrzebuję uwolnić tkwiące we mnie napięcie, a przecież wiesz, że z nikim nie wolno mi się łączyć. Owszem, radzę sobie sam, kiedy jest mi zbyt ciężko, ale to nie jest ani trochę zabawne. Zastanawiałem się… byliśmy już tak blisko, mogę więc ci się zwierzyć i spytać, czy zechcesz mi pomóc?
Siska czuła, że całe ciało jej płonie. Powróciło tamto dręczące pragnienie. Oddychała szybko, była coraz bardziej podniecona.
– Pokażę ci, jak to się robi.
– Ja wiem – odparła gwałtownie. – Widziałam to w mojej rodzinnej wiosce, wiem, jak to robią mężczyźni i jak pomagają im kobiety. Pomaga się właściwie tylko chłopcom, żeby nie szukali…
– Zrobisz to? – spytał nieśmiało.
Siska zwilżyła spierzchnięte wargi, w ustach całkiem jej zaschło, ledwie słyszalnie szepnęła „tak”.
Tsi westchnął, lecz w tym westchnieniu Siska usłyszała uśmiech.
– Możesz przyjść do mnie do lasu, nikt nie musi o niczym wiedzieć.
– Przyjdę, tylko daj mi trochę czasu.
– Dziękuję.
Wstał. Zauważyła, jak podziałała na niego ta rozmowa, uradowało ją to do tego stopnia, że leciutko pocałowała go w policzek, a potem prędko pobiegła z powrotem na basen, żeby schłodzić rozgrzaną krew.
Tylko Berengaria była nieszczęśliwa. Podczas gdy Oko Nocy zastanawiał się nad poproszeniem ojca o poważną rozmowę, dziewczyna chodziła po terenie kwarantanny ze spuszczoną głową jak zwiędły kwiat. Nie chciała rozmawiać z nikim poza milczącym Dolgiem, przygnębionym faktem, że musiał położyć kres tylu istnieniom.
Jelenie aklimatyzowały się tam, gdzie przechodziły swoją kwarantannę, a cielątko zaczęło rosnąć.
Ram i Indra wyszli na spacer do ogrodu na terenie kwarantanny dla ludzi.
– Wspaniale będzie znów wrócić do powszedniego dnia, ale i trudno nam to przyjdzie. Tam mieliśmy wyznaczone zadanie, bez względu na to, jak było trudne i okropne. Teraz nie pozostaje nam już nic.
– Ja mam więcej niż dość zajęć – odparł Ram. – Najważniejsze będzie chyba odnalezienie „duszy” Griseldy, zanim zdąży znów się tu pojawić.
– Sądzisz, że tak właśnie będzie?
– Przecież ona płonęła żądzą zemsty! No i czekają też ostatnie przygotowania do wyruszenia w Góry Czarne.
– Uf!
– Owszem, mieliśmy przykład tego, co może nas tam spotkać.
– Najbardziej nie podoba mi się to, że człowiek sam może stać się zły. Nie możesz stać się taki jak Hannagar, Ramie.
– Dobrze wiesz, że tak na pewno nie będzie – rzekł ciepło, a Indra skinęła głową.
Powiedziała zamyślona:
– Wiesz, zastanawiałam się, dlaczego Hannagar i jego kompani tak nagle objawili nam swoje zło we wnętrzu Juggernauta. Dlaczego nie poczekali, aż bezpieczni znajdą się w Królestwie Światła?
– No cóż – odparł Ram. – Myślę, że gdy zorientowali się, że są już za murem, poczuli się bezpieczni, nas było stosunkowo mało i wystarczyło, by otworzyli drzwi i wyskoczyli, zabijając nas wcześniej lub nie.
– Ale drzwi, jak się okazało, nie tak łatwo otworzyć – z uśmiechem kiwnęła głową Indra. – To trzeba zrobić z wieżyczki, a że było nas mało? Oni nic nie wiedzieli o naszych duchach, o tym, co potrafią zdziałać.
Na schodach spotkała ich Lenore. Popatrzyła na Indrę obojętnie, najwyraźniej postanowiła ją ignorować.
– Ram, najwyższy czas, abyśmy się częściej spotykali – oświadczyła.
– A to dlaczego?
– Zaniedbałam cię, rozumiem, że poczułeś się urażony.
– Absolutnie niczym mnie nie zraniłaś – odparł spokojnie. – Nawet mnie nie rozgniewałaś. Jesteś mi po prostu obojętna.
Twarz Lenore stężała.
– Ram, miej rozum, nie możesz przecież ożenić się z… ludzką istotą!
– Nie, nie mogę – przyznał ze smutkiem. – Lecz mogę ją kochać, dopóki będę żył.