A kiedy zapadła noc, pan Królik przypomniał sobie, że w Ciemnym Lesie jest coś strasznego.
Dlaczego ja to robię? — pytał samego siebie Maurycy, pełznąc wzdłuż rury. Koty nie są tak zbudowane, żeby łatwo im było pełzać.
Ponieważ w głębi serca jesteś dobrym stworzeniem, powiedziała jego świadomość.
Wcale nie jestem dobry, odmyślał Maurycy.
To oczywiście prawda, zgodziła się z nim świadomość. Ale nie chcemy o tym powiedzieć Niebezpiecznemu Groszkowi, czyż nie? Temu z małym, wiecznie poruszającym się noskiem. On myśli, że jesteśmy bohaterem.
No cóż, ja nie jestem, stwierdził Maurycy.
To czemu się przeciskasz pod ziemią, szukając go?
Oczywiście dlatego, że to on ma wizję odnalezienia wyspy dla szczurów i bez niego szczury nie będą ze mną współpracować, a wtedy nie dostanę swoich pieniędzy, odparł Maurycy.
Przecież my jesteśmy kotem! Na co kotu pieniądze?
Na mój fundusz emerytalny, pomyślał Maurycy. Mam już cztery lata. Kiedy tylko uzbieram swój stosik, znajdę sobie miły dom z kominkiem i miłą starszą panią, która codziennie będzie mi dawała śmietanę. Wszystko przemyślałem, w najdrobniejszym szczególe.
Dlaczego nas weźmie do swojego domu? Śmierdzimy, mamy poszarpane uszy, coś nam strzyka nieprzyjemnie w jednej nodze i wyglądamy, jakby ktoś nas kopnął w pysk… czemu jakaś staruszka miałaby nas sobie wziąć zamiast milutkiego młodego koteczka?
Tu cię mam! Ponieważ czarne koty przynoszą szczęście, pomyślał Maurycy.
Naprawdę? Nie chciałabym być tą, która przynosi złą nowinę, ale nie jesteśmy czarni! Jesteśmy tylko brudni!
Istnieje coś takiego jak farbowanie, pomyślał Maurycy. Paczka czarnej farby, wstrzymuję oddech na minutę i… śmietanka i rybki przez całe życie. Dobry plan, co?
A co ze szczęściem? — zapytała świadomość.
A, i tu jest właśnie mój haczyk. Czarny kot, który, powiedzmy, raz na miesiąc przynosi złotą monetę — czy to nie jest szczęście?
Świadomość zamilkła. Prawdopodobnie zaniemówiła oszołomiona chytrością mojego planu, pomyślał Maurycy.
Musiał przyznać, że jest lepszy w planowaniu niż w wędrowaniu przez podziemne korytarze. Nie można powiedzieć, żeby się zgubił, bo koty nigdy się nie gubią. Po prostu nie wiedział, gdzie znajduje się wszystko, co nie jest nim. Jedno było pewne — pod miastem nie znajdowało się zbyt dużo ziemi. Piwnice, rury, starożytne kanały ściekowe, krypty, zapadnięte budynki tworzyły coś na kształt plastra miodu. Nawet człowiek mógłby się tam poruszać. I szczurołapy na pewno to robiły.
Wszędzie czuł zapach szczurów. Zastanawiał się, czy nie nawoływać Niebezpiecznego Groszka, ale uznał, że lepiej nie. Wołanie mogłoby dopomóc w odnalezieniu małego szczurka, ale również mogło obudzić czujność… każdej innej istoty przebywającej w pobliżu. A te wielkie szczury były, no cóż, wielkie. I wyglądały bardzo nieprzyjemnie. Nawet głupi pies miałby kłopot, żeby sobie z nimi poradzić.
Był teraz w niewielkim tunelu o kwadratowym przekroju, którym biegły jakieś rury. Stare i dziurawe. Z dziurek wydobywała się świszcząc para, tu i tam na dno tunelu skapywała gorąca woda. W górze co jakiś czas widniały kratki, przez które wpadało z ulicy słabe światło.
Woda wyglądała na czystą. Przynajmniej nie była mętna. A Maurycy czuł wielkie pragnienie. Pochylił się, wysunął język…
W wodzie falował łagodnie cienki jasnoczerwony pasek…
Szynkawieprz wyglądał na oszołomionego i sennego, ale był na tyle przytomny, by trzymać Sardynki za ogon, kiedy szczury ruszyły w drogę powrotną ze stajni. To była powolna podróż. Sardynki uznał, że stary szczur nie da sobie rady na sznurach na bieliznę. Skradali się więc kanałami i ściekami, przykryci jedynie płaszczem nocy.
Kiedy wreszcie dotarli do piwnicy, kręciło się w niej kilka szczurów. Szynkawieprz ledwo powłóczył nogami, podpierany to z jednej, to z drugiej strony przez Sardynki i Ciemnąopaleniznę.
W piwnicy wciąż jeszcze paliła się świeca. Ciemnaopalenizna zdziwił się. Tyle wydarzyło się ostatnio, a minęła zaledwie godzina.
Pozwolili Szynkawieprzowi opaść na podłogę, gdzie leżał, dysząc ciężko. Dygotał przy każdym oddechu.
— Truciznę, szefie? — zapytał szeptem Sardynki.
— Myślę, że dla niego to było po prostu za wiele — odparł Ciemnaopalenizna. — Po prostu za wiele — powtórzył.
Szynkawieprz otworzył oczy.
— Czy… ja… jestem… nadal… dowódcą? — zapytał.
— Tak jest, sir — odparł Ciemnaopalenizna.
— Potrzebuję… snu…
Ciemnaopalenizna rozejrzał się wokół. Szczury w grupkach szeptały między sobą. Spoglądały na niego. Szukał wzrokiem jasnej postaci Niebezpiecznego Groszka.
— Odżywka… mówiła mi… że widziałeś… tunel… Wielkiego Szczura — z trudem odezwał się znowu Szynkawieprz.
Ciemnaopalenizna obrzucił piorunującym spojrzeniem młodą szczurzycę.
— Widziałem… coś — odpowiedział.
— Więc będę śnił i… nigdy się nie obudzę — powiedział Szynkawieprz. Jego głowa znowu opadła. — Stary szczur… nie powinien umierać… w ten sposób — wymruczał. — Nie w ten sposób. Nie… w świetle.
Ciemnaopalenizna skinął pospiesznie na Sardynki, który natychmiast zgasił świecę kapeluszem. Otoczyła ich wilgotna, gęsta piwniczna ciemność.
— Ciemnaopalenizno — wyszeptał Szynkawieprz. — Powinieneś wiedzieć…
Sardynki w napięciu usiłował usłyszeć ostatnie słowa dowódcy skierowane do Ciemnejopalenizny. Po kilku chwilach przeszedł go dreszcz. Czuł, że coś się na świecie zmieniło.
W ciemności trzasnęła zapałka, płomień znowu ożywił świecę, wydobywając na świat cienie.
Szynkawieprz leżał całkiem nieruchomo.
— Czy powinniśmy teraz go zjeść? — ktoś zapytał.
— On… odszedł — powiedział Ciemnaopalenizna. Pomysł zjedzenia Szynkawieprza wydawał mu się jakoś nie na miejscu. — Zagrzebmy go — powiedział. — I oznaczmy to miejsce, byśmy wiedzieli, gdzie się on znajduje.
Wszyscy poczuli ulgę. Szanowali Szynkawieprza, ale nawet jak na gust szczurów, był już zbyt stary.
Jeden ze szczurów zapytał niepewnie:
— Jeśli mówi pan, by oznaczyć miejsce, to czy ma pan na myśli takie oznaczenie jak w miejscach, gdzie coś zakopujemy?
— To znaczy, czy mamy zostawić na nim odchody? — zapytał inny szczur.
Ciemnaopalenizna spojrzał na Sardynki, ale ten milczał. Nowy przywódca czuł się tak, jakby tracił grunt pod nogami. Kiedy jesteś przywódcą, wszyscy chcą zrozumieć, co powiedziałeś. A wciąż nie było z nimi białego szczura.
Musiał sam podjąć decyzję. Przez chwilę w skupieniu zastanawiał się, wreszcie skinął głową.
— Tak. To by mu się podobało. To bardzo po… szczurzemu. Ale zrobimy coś jeszcze. Narysujemy na ziemi, która go okryje, to:
I narysował na ziemi znak:
— To oznacza: „Był szczurem pochodzącym z długiej linii szczurów i myślał o szczurach” — rzekł Sardynki. — Dobry znak, szefie.
— A czy on powróci, tak jak powrócił Ciemnaopalenizna? — zapytał ktoś.
— Dopiero by się wściekł, gdyby chciał wrócić, a my byśmy go zjedli — odpowiedział inny.
Rozległy się nerwowe śmiechy.
— Posłuchajcie, ja nie… — zaczął Ciemnaopalenizna, ale Sardynki leciutko go szturchnął.
— Słówko na osobności, szefie — zaproponował, unosząc grzecznie swój przypalony kapelusz.
— Tak, oczywiście… — Ciemnaopalenizna zaczynał się martwić. Nigdy tak wiele szczurów nie przyglądało mu się z uwagą. Odeszli na bok.
— Pan wie, że spędziłem kiedyś sporo czasu w teatrze — powiedział Sardynki. — I sporo się tam nauczyłem. Chodzi o… proszę posłuchać, co do pana mówią. Pan jest teraz przywódcą, prawda? Więc proszę się zachowywać, jakby pan wiedział, co robi. Jeśli przywódca nie wie, co robi, nie wie też nikt inny.
— Ja wiem tylko, co robię, kiedy rozbrajam pułapki — przyznał się Ciemnaopalenizna.
— W porządku, proszę myśleć o przyszłości jak o wielkiej pułapce. W której nie ma sera.
— To średnia pomoc.
— I powinien im pan pozwolić myśleć, co im się podoba, o panu i… o tym, co się z panem wydarzyło — dodał Sardynki. — To moja rada, szefie.
— Ale ja nie umarłem, Sardynki!
— Coś się wydarzyło, prawda? Chciał pan podpalić stajnię. Przyglądałem się panu. Coś się jednak z panem stało, kiedy był pan w pułapce. Proszę mnie nie pytać, co to było, ja tylko potrafię stepować. Jestem zwykłym małym szczurem. I zawsze takim będę, szefie. Ale jest kilka dużych szczurów, jak Wsolance czy Sprzedanyprzez i jeszcze kilku innych, szefie, którzy teraz, gdy Szynkawieprz nie żyje, woleliby raczej siebie widzieć w roli przywódcy. Łapie pan?
— Nie.
Sardynki westchnął.
— A ja myślę, że tak. Czy chciałby pan, żebyśmy teraz zaczęli się między sobą kłócić?
— Nie!
— No właśnie. Dzięki paplaninie małej Odżywki jest pan szczurem, który spojrzał w twarz Kościanemu Szczurowi i powrócił, czyż nie…?
— No tak, ale ona…
— Wydaje mi się, szefie, że nikt nie chce mieć z Kościanym Szczurem nic wspólnego, chyba mam rację, nie? A szczur, który się z nim zmierzył i nosi na sobie znak po jego zębach niczym pas, to jest naprawdę ktoś. Za takim kimś pójdą inne szczury. A w takim czasie jak teraz potrzebujemy kogoś, za kim byśmy mogli podążyć. Bardzo dobrze się stało, że wrócił pan tutaj ze starym Szynkawieprzem. Pochowanie go, a potem zostawienie na tym miejscu szczurzych odchodów i rysunku, to się podoba i starym szczurom, i młodym. Pokazuje im, że pan myśli za wszystkich. — Sardynki przekrzywił głowę i uśmiechnął się smutnie.
— Coś widzę, że będę musiał na ciebie uważać, Sardynki — powiedział Ciemnaopalenizna. — Myślisz tak jak Maurycy.
— Mną się nie trzeba przejmować, szefie. Ja jestem mały. I tańczę. Ja nigdy nie byłbym dobry w przewodzeniu.
Myśleć za wszystkich, powtórzył do siebie Ciemnaopalenizna. Biały szczur…
— Gdzie Niebezpieczny Groszek? — zapytał, rozglądając się dookoła. — Jest tu gdzieś?
— Nie widziałem go, szefie.
— Potrzebujemy go! On ma w głowie mapę.
— Mapę, szefie? — Sardynki wyglądał na zatroskanego. — Myślałem, że pan rysował mapy w błocie…
— Nie chodzi mi o mapę będącą rysunkiem tuneli i pułapek! Ale o mapę tego… kim jesteśmy i gdzie zmierzamy…
— A, chodzi panu o naszą cudowną wyspę? Nigdy w to naprawdę nie wierzyłem, szefie.
— Nic nie wiem o żadnej wyspie, nie o to chodzi — powiedział Ciemnaopalenizna. — Ale kiedy byłem… tam, zobaczyłem… zarys idei. Między ludźmi i szczurami zawsze toczyła się wojna. Musi się zakończyć. I tutaj, teraz, w tym miejscu, gdzie te szczury… widzę, że to się może stać. Prawdopodobnie jest to jedyne miejsce i jedyny czas na to. Widzę w mojej głowie kształt idei, ale nie umiem znaleźć odpowiednich słów, rozumiesz? Więc musimy znaleźć białego szczura, ponieważ on zna mapy wszystkiego. Musimy wymyślić, jak z tego wyjść. Bieganie w kółko i popiskiwanie do niczego nie prowadzi!
— Jak na razie radzi pan sobie całkiem dobrze, szefie — rzekł mały tancerz, poklepując go po ramieniu.
— Wszystko idzie nie tak, jak trzeba — stwierdził Ciemnaopalenizna, starając się nie podnosić głosu. — Potrzebujemy go. Ja go potrzebuję.
— Zbiorę kilka oddziałów, szefie, jeśli powie mi pan, gdzie powinniśmy zacząć szukać.
— W kanałach ściekowych, gdzieś blisko klatek. Był z nim Maurycy.
— To dobrze czy źle, szefie? Wie pan, co zawsze powtarzał Szynkawieprz: Zawsze możesz ufać kotu…
— Że zachowa się jak kot. Tak. Wiem. I chciałbym znać odpowiedź na twoje pytanie, czy to dobrze, czy źle.
Sardynki podszedł bliżej.
— Mogę zapytać jeszcze o coś, szefie?
— Oczywiście.
— Co wyszeptał panu do ucha Szynkawieprz tuż przed swoją śmiercią? Jakaś specjalna mądrość przywódcy?
— To była dobra rada, Sardynki — odparł Ciemnaopalenizna. — Dobra rada.
Maurycy zamrugał. Bardzo powoli cofnął język. Uszy położył ciasno przy głowie, jak w zwolnionym niemym filmie sunął nad strumieniem wody.
Tuż pod kratką leżało coś jasnego. Czerwone pasemko płynęło z góry.
Maurycy sięgnął łapą po zwinięty kawałek papieru, przesiąknięty wodą i poplamiony czerwienią. Pazurami wyłowił go na brzeg kanału. Delikatnie rozwinął papier i zobaczył rozmazane rysunki wykonane ołówkiem. Wiedział, co to za rysunki. Oglądał je pewnego dnia, kiedy nie miał nic lepszego do roboty. Były głupio wprost proste.
„Żaden szczur nie powinien”… Potem następował jakiś mokry kleks i dalej znowu można było odczytać: „Nie jesteśmy jak inne szczury”.
— O nie! — Jęknął Maurycy. Nigdy by tego nie upuścili, prawda? Śliczna nosiła to zawsze ze sobą, dbając jak o największy skarb…
Czy ja ich znajdę pierwszy? — rozległ się w głowie Maurycego obcy głos. A może ja mam…
Maurycy rzucił się biegiem, ślizgając się po mokrych kamieniach na zakręcie tunelu.
Jakie to dziwne stworzenia, KOCIE. Szczury, które myślą, że nie są szczurami. Czy powinienem zachowywać się jak ty? Czy powinienem zachowywać się jak KOT? Czy powinienem jedno z nich zachować sobie żywe? NA CHWILĘ?
Maurycy cichutko zawył. Mniejsze tunele odchodziły na boki, ale czerwone pasemko płynęło cały czas prosto, aż wreszcie pod inną kratką jakaś rzecz leżała w wodzie, i to czerwone coś łagodnie do niej przylgnęło.
Przecież się tego spodziewał. Ale to było… to było… gorsze… Gorsze niż wszystko.
Całkiem przemoczona, cieknąca czerwoną farbą z czerwonego płaszcza szczura Szymona leżała „Przygoda pana Królika”.
Maurycy złapał ją pazurem, ale osłabione szycie puściło i kartki jedna po drugiej popłynęły wodą. Upuścili ją, zgubili. Czy uciekali? A może… ją wyrzucili? Co takiego powiedział Niebezpieczny Groszek? „Jesteśmy tylko szczurami”? I powiedział to takim głuchym głosem, z wielkim smutkiem.
Gdzie oni teraz są, KOCIE? Czy potrafisz ich znaleźć? Którędy teraz?
Widzi to, co ja widzę, pomyślał. Nie może odczytać moich myśli, ale widzi to, co ja widzę, i słyszy to, co ja słyszę, i całkiem nieźle się domyśla, co ja myślę…
Jeszcze raz zamknął oczy.
W ciemności, KOCIE? Jak będziesz walczył z moimi szczurami? Tymi, które są ZA TOBĄ?
Maurycy błyskawicznie obrócił się, szeroko otwierając oczy. Było tam kilkanaście szczurów, niektóre wielkości połowy Maurycego. Przyglądały mu się tym samym nic niemówiącym spojrzeniem.
Dobrze, naprawdę dobrze, KOCIE! Widzisz piszczące stworzenia i nawet nie podskoczyłeś! Jak kot uczy się nie być kotem?
Szczury, niczym jeden szczur, przesunęły się do przodu. Szurały łapkami. Maurycy cofnął się o krok.
Wyobraź sobie, KOCIE, odezwał się Pająk. Wyobraź sobie milion sprytnych szczurów. Szczury, które nie uciekają. Szczury, które walczą. Szczury, które mają jeden umysł, jedną wizję. MOJĄ.
— Gdzie jesteś? — zapytał na głos Maurycy.
Wkrótce mnie zobaczysz. Idź dalej, kiciusiu. Musisz dalej iść. Jedno moje słowo, jedno mgnienie myśli, a szczury rzucą się na ciebie. Oczywiście uda ci się zabić jednego czy dwa, ale ich zawsze będzie więcej. Szczurów zawsze będzie więcej.
Maurycy obrócił się i ruszył dalej brzegiem kanału. Szczury szły za nim. Stanął i odwrócił się. One zatrzymały się także. Znowu zrobił kilka kroków i obejrzał się. Szczury podążały za nim jak na sznurku.
Poczuł znajomy zapach zatęchłej wody. Najwyraźniej był w pobliżu tej zalanej piwnicy. Ale jak blisko? Śmierdziała gorzej niż puszkowe jedzenie dla kotów. Mogła się znajdować w każdym kierunku. Na krótki dystans na pewno byłby szybszy niż szczury. Krwiożercze szczury by mu dodały skrzydeł.
Czy zamierzasz zwiać i zrezygnować z udzielenia pomocy białemu szczurkowi? — zapytała jego świadomość. A może myślisz o wyskoczeniu na światło dnia?
Maurycy musiał przyznać, że słoneczny blask nigdy nie wydawał mu się bardziej kuszący niż w tej chwili. Nie miało sensu okłamywanie samego siebie. Żeby nie wiem co, szczury i tak długo nie żyją, nawet jeśli mają ruchliwe nosy.
Oni są blisko, KOCIE. Zabawimy się? Koty lubią się bawić. Czy bawiłeś się ze Składem? ZANIM ODGRYZŁEŚ MU GŁOWĘ?
Maurycy stanął jak wmurowany.
Umrzesz, powiedział bardzo cicho.
Zbliżasz się do mnie, Maurycy. Jesteś już blisko. Czy powinienem ci powiedzieć, że twój chłopiec wyglądający na głupka i opowiadająca głupstwa dziewczynka umrą? Czy wiesz, ze szczury potrafią zjeść człowieka żywcem?
Malicia zasunęła zasuwę w drzwiach.
— Szczurzy królowie to bardzo tajemnicze stworzenia — powiedziała. — Król szczurów to grupa szczurów ze splecionymi ogonami…
— Jak?
— Podobno tak się po prostu… dzieje.
— Jak to?
— Czytałam gdzieś, że kiedy są jeszcze w gnieździe, ich ogony splątują się z powodu odchodów…
— Szczury mają zazwyczaj sześcioro albo siedmioro dzieci, których ogonki są bardzo krótkie, a w dodatku ich rodzice bardzo dbają o czystość — powiedział Keith. — Czy ludzie, którzy opowiadają takie historie, w ogóle widzieli kiedyś szczura?
— Nie wiem. Może kiedy szczury są stłoczone, ich ogony się splątują? W miejskim muzeum można zobaczyć króla szczurów w wielkim słoju spirytusu.
— Nieżywego?
— Bardzo pijanego. To jest dziesięć szczurów, ułożonych na planie gwiazdy, a pośrodku gruby węzeł z ich ogonów. Znaleziono też inne. Podobno jednego tworzyły trzydzieści dwa szczury. Istnieje wiele ludowych przekazów na ten temat.
— Ale szczurołap powiedział, że zrobił króla szczurów — upierał się Keith. — Zrobił go, żeby zostać członkiem cechu. Czy wiesz, co to jest majstersztyk?
— Oczywiście. To coś naprawdę dobrego…
— Chodzi mi o prawdziwy majstersztyk — przerwał jej Keith. — Wychowałem się w dużym mieście, gdzie było mnóstwo gildii. Stąd wiem o tym. Majstersztyk to dzieło, które musi wykonać czeladnik na koniec swej praktyki, by pokazać starszym członkom gildii, że zasługuje na miano majstra. Prawdziwego członka gildii. Rozumiesz? To może być wielka symfonia, piękna rzeźba lub taca przepysznych bułek.
— Bardzo interesujące. Więc?
— Więc co powinnaś wykonać, żeby stać się majstrem Gildii Szczurołapów? Żeby pokazać, że naprawdę potrafisz sobie z nimi dać radę? Czy pamiętasz ten znak nad drzwiami?
Na czole Malicii pojawiła się zmarszczka świadcząca o zmaganiu się z niewygodnym faktem.
— Każdy potrafi związać kilka szczurzych ogonów w węzeł, jeśli tylko zechce — stwierdziła. — Jestem tego pewna.
— Jeśli szczury żyją? Najpierw musisz je złapać i co masz wtedy? Śliskie sznureczki, które ruszają się przez cały czas, a to, co jest z drugiej strony, gryzie. Opanujesz osiem szczurów? Może dwadzieścia? Trzydzieści dwa? Trzydzieści dwa wściekłe szczury?
Malicia rozejrzała się po nieporządnym pomieszczeniu.
— To działa na wyobraźnię. Prawie tak jak dobra opowieść. Może był kiedyś jeden prawdziwy szczurzy król, może dwa… no dobrze, już dobrze, może tylko jeden… i ludzie usłyszeli o nim i uznali, że skoro tak pobudza ciekawość, spróbują takiego króla zrobić. Tak. To jak z kręgami na polu zboża. Nieważne, ilu obcych się natrudzi, by powstały, zawsze się znajdą jacyś zawzięci twardogłowi, którzy wierzą, że to robią nocami ludzie, używając kosiarek do trawy.
— Ja tylko myślę, że niektórzy ludzie lubią być okrutni — powiedział Keith. — Jak taki szczurzy król by polował? Każdy szczur by ciągnął w inną stronę.
— No cóż, w niektórych opowieściach o królu szczurów mówi się, że on rozkazuje innym szczurom. Rozkazuje im myślami. Każe sobie przynosić jedzenie, przenosić się z miejsca na miejsce i tak dalej. Więc… uczy się, jak widzieć oczami innych szczurów i używać ich uszu do słyszenia.
— Używać innych szczurów? — powtórzył Keith.
— W jednej czy dwóch takich opowieściach mówi się, że potrafią też rozkazywać ludziom — dodała Malicia.
— Jak? — zapytał Keith. — Czy to się mogło kiedyś naprawdę przydarzyć?
— Nie mogło, prawda? — zapytała Malicia.
Tak.
— Co tak? — zapytała Malicia.
— Ja nic nie mówiłem. To ty powiedziałaś „tak” — odparł Keith.
Głupiutkie umysły. Wcześniej lub później zawsze się znajdzie droga do nich. Kot stawiał znacznie silniejszy opór! Macie mnie słuchać. Idźcie wypuścić szczury.
— Myślę, że powinniśmy wypuścić szczury — powiedziała Malicia. — Trzymanie ich w klatkach jest zbyt okrutne.
— O tym samym właśnie pomyślałem — zgodził się Keith.
A o mnie zapomnijcie. Jestem tylko legendą.
— Właściwie to myślę, że króla szczurów wcale nie ma, trzeba go między bajki włożyć — mówiła dalej Malicia, ciągnąc za klapę w podłodze. — Szczurołap jest głupi. Plecie trzy po trzy.
— Zastanawiam się, czy powinniśmy wypuszczać szczury. — Chłopca wyraźnie coś zaniepokoiło. — Wyglądają na bardzo głodne.
— Nie mogą chyba być groźniejsze od szczurołapów, prawda? Pamiętaj też, że niedługo zjawi się tu zaklinacz. Wyprowadzi je wszystkie do rzeki.
— Do rzeki… — powtórzył jak echo Keith.
— Tak właśnie robią. Każdy to wie.
— Ale szczury mogą…
Słuchaj moich poleceń. Nie MYŚL. Postępuj zgodnie ze scenariuszem.
— Co mogą szczury?
— Szczury mogą… szczury mogą… — wyjąkał Keith. — Nie pamiętam. Chodziło mi o coś związanego ze szczurami i rzeką. Pewnie to nie było nic ważnego.
Gęsta, głęboka ciemność. I gdzieś w tej ciemności ciche głosiki.
— Zgubiłam „Pana Królika” — odezwała się Śliczna.
— No i dobrze — odpowiedział Niebezpieczny Groszek. — To było oszustwo. Oszustwo, które ciągnęło nas w dół.
— Mówiłeś, że to ważne!
— To było kłamstwo!
…nieskończona, sącząca się ciemność…
— I… zasady też zgubiłam…
— Co z tego? — w głosie Groszka brzmiała gorycz. — Nikogo nie obchodziły.
— To nieprawda. Staraliśmy się. Większość z nas. A kiedy coś nam nie wychodziło, martwiliśmy się.
— To była tylko kolejna bajka. Głupia bajka o szczurach, które myślały, że nie są szczurami — rzekł Niebezpieczny Groszek.
— Dlaczego tak mówisz? Zachowujesz się jak nie ty.
— Widziałem, jak uciekały. Piszczały. Straciły umiejętność mówienia. Pod ziemią jesteśmy tylko… szczurami.
…obrzydliwa, cuchnąca ciemność…
— Owszem — powiedziała Śliczna. — Ale czym jesteśmy na wierzchu? Tak właśnie kiedyś mówiłeś. Chodź, proszę. Wracajmy. Nie czujesz się dobrze.
— Wszystko było dla mnie tak jasne — mruczał Niebezpieczny Groszek.
— Połóż się, jesteś zmęczony. Zostało mi kilka zapałek. Zawsze czułeś się lepiej, kiedy widziałeś światło.
Ślicznej ściskało się serce, sama czuła się zagubiona. Znalazła kawałek chropowatej ściany i wyciągnęła zapałkę ze swojej prymitywnej torby. Czerwona główka zalśniła płomieniem. Śliczna uniosła zapałkę, jak najwyżej mogła.
Zewsząd spoglądały na nią oczy.
Co jest w tym najgorsze? — myślała sztywna z przerażenia. Że widzę te oczy? A może raczej to, że będę sobie zdawała sprawę z ich obecności, kiedy zapałka zgaśnie?
— Zostały mi już tylko dwie — wymamrotała do siebie.
Oczy zniknęły w mroku. Panowała głęboka cisza.
Jak szczury mogą być tak nieporuszone, tak ciche? — zastanawiała się Śliczna.
— Czuję niepokój — powiedział Niebezpieczny Groszek.
— Ja też.
— Coś tu jest. Czułem to na tej kiikiisce znalezionej w pułapce. Przerażenie. A teraz czuję to od ciebie.
— Tak — potwierdziła Śliczna.
— Czy widzisz, co powinniśmy zrobić? — zapytał Niebezpieczny Groszek.
— Tak. — Oczy zniknęły, ale Śliczna widziała je nadal.
— Co możemy zrobić? — zapytał Niebezpieczny Groszek.
Śliczna przełknęła.
— Moglibyśmy sobie życzyć, by mieć więcej zapałek.
I wtedy z ciemności, ale tej wewnętrznej, doszedł ich głos:
Więc teraz, drogą rozpaczy, doszliście wreszcie do mnie…
Światło ma zapach.
W zawilgoconych piwnicach ostry zapach siarki z zapałki przepłynął jak żółty ptak, unosił się w powietrzu, wciskał w każdą szczelinę. To był czysty i gorzki zapach, który ciął podziemny zaduch niczym nóż.
Sardynki odwrócił głowę w kierunku, z którego woń płynęła.
— Zapałki, szefie! — oznajmił.
— Ruszamy w tamtą stronę — wydał rozkaz Ciemnaopalenizna.
— Tam są pomieszczenia z klatkami, szefie — ostrzegł Sardynki.
— No i co z tego?
— Pamięta pan, co się wydarzyło ostatnim razem?
Ciemnaopalenizna zmierzył wzrokiem swój oddział. Mogło być lepiej. Niektóre ze szczurów wróciły, opuszczając swoje kryjówki, ale inne — i często dotyczyło to dobrych, rozsądnych szczurów — w panice trafiły w pułapki lub zjadły trutkę. Wybrał najlepszych. Paru starszych i doświadczonych, na przykład Wsolance i Sardynki, ale w większości młodych. Może to zresztą nie takie złe, pomyślał. Starsze szczury najszybciej uległy panice. Nie były tak wdrożone w myślenie.
— Dobrze — powiedział. — Słuchajcie, nie wiemy, gdzie trafimy… — zaczął, ale zamilkł, widząc, że Sardynki leciutko kręci głową.
No tak, dowódcy nie wolno nie wiedzieć.
Spojrzał na młode, zmartwione pyszczki, wziął głęboki oddech i zaczął jeszcze raz:
— Tutaj jest coś nowego… — Nagle już wiedział, co powinien powiedzieć. — Coś, czego nikt nigdy nie widział. Coś twardego. Coś silnego.
Prawie wszystkie szczury skuliły się, poza Odżywką, która wpatrywała się w niego lśniącymi oczami.
— Coś przerażającego. Coś nowego. Coś niespodziewanego — mówił dalej. — To wy. Każdy z was. Szczury, które potrafią myśleć. Szczury, które nie odwrócą się i nie uciekną. Szczury, które nie boją się ani ciemności, ani ognia, ani hałasów, ani pułapek, ani trutki. Takich szczurów jak wy nic nie powstrzyma, mam rację?
Teraz słowa wypływały z niego niepowstrzymanie.
— Słyszeliście o Ciemnym Lesie z książki? Właśnie się w nim znaleźliśmy. I poza nami coś się w nim jeszcze kryje. Coś przerażającego, co chowa się za waszymi lękami. Ono myśli, że może nas zatrzymać, ale się myli. Znajdziemy to coś, wywleczemy, niech żałuje, że w ogóle się urodziło. A jeśli to my umrzemy… no cóż… — Wszystkie szczury jak jeden wpatrywały się w ślady na jego piersi. — Śmierć nie jest taka zła. Czy mam wam opowiedzieć o Kościanym Szczurze? Czeka na tych, którzy się złamią i uciekną, którzy się chowają, którzy tracą wiarę. Ale jeśli potrafisz mu spojrzeć prosto w oczy, przejdzie mimo.
Wyczuwał ich podniecenie. W świecie, który istniał w ich głowach, były teraz najdzielniejszymi szczurami na świecie. Musiał umocnić tę wiarę.
Dotknął swej rany. Zrastała się źle i powoli, ciągle sączyła się z niej krew, do końca życia będzie miał w jej miejscu wielką bliznę. Teraz podniósł w górę łapę czerwoną od własnej krwi. Pomysł przyszedł do niego wprost z trzewi.
Szedł wzdłuż rzędu szczurów, dotykając każdego po kolei tuż nad oczami, zostawiając czerwony znak.
— A potem — mówił spokojnie — wasi bracia powiedzą: „Poszli tam, zrobili to i wrócili z Ciemnego Lasu, i w ten sposób się dowiedzieli, kim naprawdę są”.
Spojrzał ponad głowami zgromadzonych szczurów na Sardynki, który uniósł kapelusz. To przełamało czar. Szczury oprzytomniały. Ale część magii pozostała, widać to było po lśnieniu ich oczu, po ruchach ogonów.
— Gotowy polec za klan, Sardynki?! — wykrzyknął Ciemnaopalenizna.
— Nie, szefie! Gotowy zabić!
— Dobrze. Idziemy więc. Kochamy Ciemny Las! On jest nasz!
Woń zapałki wędrowała przez tunele i dotarła do nosa Maurycego. Śliczna! Miała bzika na punkcie światła. Bo Niebezpieczny Groszek potrafił zobaczyć tylko światło. Zawsze miała kilka zapałek. Wariactwo! Stworzenia żyjące w ciemnościach, noszące przy sobie zapałki. No cóż, gdyby się nad tym zastanowić, nie było to do końca szalone, a jeśli nawet…
Szczury z tyłu popychały go w tym kierunku. Jestem zabawką, pomyślał. Podrzucany z łapki do łapki, w oczekiwaniu na pisk.
Usłyszał w głowie głos Pająka: Więc teraz, drogą rozpaczy, doszliście wreszcie do mnie…
A potem usłyszał już własnymi uszami odległy i słaby głos Niebezpiecznego Groszka:
— Kim jesteś?
Jestem Wielkim Szczurem, który Mieszka pod Ziemią.
— Naprawdę? Wiele… myślałem o tobie.
W ścianie była dziura, a przez nią widać było blask od płonącej zapałki. Czując za sobą napieranie szczurów, Maurycy przecisnął się przez nią.
Zobaczył mnóstwo wielkich szczurów, były wszędzie, na podłodze, w klatkach, uczepione ścian. A pośrodku, w kręgu światła z na wpół wypalonej zapałki, drżąca Śliczna. Niebezpieczny Groszek stał przed nią, wpatrując się w klatki i worki.
Śliczna obróciła się. Ten ruch spowodował, że płomień rozbłysnął mocniej. Stojące najbliżej szczury cofnęły się niczym fala.
— Maurycy? — zapytała.
Kot ma się nie ruszać, powiedział głos Pająka.
Maurycy spróbował go nie posłuchać, ale jego łapy miały teraz innego właściciela.
Nie ruszaj się, KOCIE. Jeśli nie okażesz mi posłuszeństwa, każe twoim płucom, by przestały pracować Widzicie, szczurki? Nawet kot jest mi posłuszny.
— Tak — powiedział Niebezpieczny Groszek, maleńki w kręgu światła. — Widzę, że masz moc.
Sprytny szczur. Słyszałem, co mówiłeś innym. Ty rozumiesz prawdę. Wiesz, że gdy stawiamy czoło ciemności, stajemy się silniejsi. Rozróżniasz ciemność wokół nas i w nas. Wiesz, że masz wybór, możesz współpracować lub umrzeć. Czy będziesz… WSPÓŁPRACOWAĆ?
— Współpracować? — powtórzył Groszek. W jego głosie brzmiało zwątpienie. Poniuchał nosem. — Tak jak te szczury, które czuję. Czuję, że są… silne i głupie.
Silne przeżyją, odezwał się głos Pająka. Uciekną przed szczurołapami, przegryzą klatki, wyrwą się na wolność. I podobnie jak ty, zostali wezwani do mnie. A jeśli chodzi o ich umysły… Ja mogę myśleć za wszystkich.
— Ja nie jestem silny — rzekł ostrożnie Niebezpieczny Groszek.
Ale masz interesujący umysł. Ty także patrzysz w przyszłość, kiedy to szczury zapanują nad światem.
— Zapanują? — powtórzył z pytaniem w głosie Niebezpieczny Groszek. — Ja o tym myślałem?
Potrafisz domyślić się, jakie istoty kradną, zabijają, rozprzestrzeniają choroby i niszczą wszystko, czego nie potrafią użyć, mówił Pająk.
— To proste — odparł Groszek. — Ludzie.
Znakomicie. Czy widzisz moje wspaniałe szczury? Za kilka godzin zjawi się tu ten głupi zaklinacz z głupią fujarką i moje szczury wyjdą za nim z miasta. Czy wiesz, jak zaklinacz zabija szczury?
— Nie.
Prowadzi je do rzeki… Czy mnie słuchacie? Wszystkie toną!
— Przecież szczury znakomicie pływają — zdziwił się Groszek.
Właśnie. Nigdy nie ufaj szczurołapom! Chcą sobie zostawić pracę na dzień następny. Ale ludzie uwielbiają takie bajdy! Wolą uwierzyć w zmyśloną historię niż w prawdę. Ale my… my jesteśmy SZCZURAMI! I my, szczury, potrafimy pływać, wierzcie mi. Wielkie szczury, odmienione szczury, szczury, które przetrwały, szczury posługujące się moim umysłem rozprzestrzenia się od miasta do miasta i wtedy nastąpi klęska, o jakiej ludzi nie śnili. Odpłacimy im po tysiąckroć za każdą pułapkę, jaką na nas zastawili! Ludzie torturowali nas, truli i zabijali, i wszystko to teraz przybrało moją postać, i spotka ich ZEMSTA.
— Przybrało twoją postać. Tak, myślę, że zaczynam rozumieć.
Rozległ się trzask i znowu zalśnił mocny płomień. To Śliczna odpaliła drugą zapałkę od umierającego zarzewia pierwszej. Krąg szczurów, teraz już ciaśniejszy, znowu się odsunął.
Jeszcze tylko dwie zapałki, powiedział Pająk. A potem, szczurku, należysz do mnie.
— Chciałbym zobaczyć, z kim rozmawiam — odezwał się zdecydowanym głosem Groszek.
Jesteś ślepy, mały biały szczurku. Przez twoje różowe oczka widzę tylko mgłę.
— One widzą więcej, niż ci się wydaje — odpowiedział Niebezpieczny Groszek. — I jeśli jesteś, tak jak mówisz, Wielkim Szczurem… to pokaż mi się. Poczuję, to uwierzę.
Usłyszeli drapanie i z ciemności ukazał się Pająk.
Maurycy pomyślał, że wyglądem przypomina tobołek ze szczurów, tobołek, który płynnie przesuwał się wzdłuż klatek, ponieważ jego nogami sterował jeden mózg. Kiedy wszedł na szczyt worków i znalazł się w kręgu światła, kot ujrzał, że ogony były związane w jeden wielki brzydki węzeł. Każdy ze związanych szczurów był ślepy. Kiedy głos Pająka dudnił Maurycemu w głowie, osiem szczurów stawało na tylnych nogach, szarpiąc, jakby się chciały wyrwać.
Powiedz mi prawdę, biały szczurku. Czy mnie widzisz? Podejdź bliżej. O tak, widzisz, choć przez mgłę. Ludzie stworzyli mnie dla zabawy. Związać szczury ogonami i patrzeć, jak walczą. Ale ja nie walczę. Razem jesteśmy silniejsi. Jeden umysł ma siłę jednego umysłu, dwa umysły są dwa razy mocniejsze, ale już trzy umysły mają siłę czterech, cztery ośmiu, a osiem… jednego — Jednego umysłu silniejszego niż osiem. Mój czas nadchodzi. Głupi ludzie kazali szczurom walczyć i hodowali coraz silniejsze, które znowu walczyły, a przeżywały najsilniejsze z silnych… niedługo klatki się otworzą, a ludzie dowiedzą się, co to jest plaga! Czy widzisz tego głupiego kota? Chciałby się poruszyć, a ja mu nie pozwalam. Żaden umysł nie jest w stanie mi się sprzeciwić. Ale ty… ty jesteś interesujący. Twój umysł jest podobny do mojego, bo myślisz za wielu. Chcemy tego samego. Planujemy. Chcemy triumfu szczurów. Przyłącz się do nas. Razem będziemy jeszcze silniejsi.
Zapadła cisza. Trochę nazbyt długa, pomyślał Maurycy. I wreszcie usłyszał:
— Twoja propozycja jest… interesująca — powiedział Niebezpieczny Groszek.
Śliczna złapała gwałtownie powietrze, ale Groszek mówił dalej swoim cichutkim głosem:
— Świat jest wielki i niebezpieczny, bez żadnych wątpliwości. A my jesteśmy słabi i ja jestem zmęczony. Razem moglibyśmy być silniejsi.
Bez żadnych wątpliwości!
— Ale co z tymi, którzy nie są silni, powiedz?
Słabi są pożywieniem. Tak zawsze było!
— Aha. Tak jak zawsze było. Sprawy stają się jaśniejsze.
— Nie słuchaj tego — syknęła Śliczna. — On wpływa na twój umysł.
— Nie, mój umysł działa znakomicie, nie musisz się martwić — odparł Groszek tym samym spokojnym głosem. — Owszem, propozycja jest kusząca. I moglibyśmy we dwóch rządzić szczurzym światem, dobrze rozumiem?
My moglibyśmy… współpracować.
Maurycy pomyślał: Jasne, ty współpracujesz, a on rządzi. Nie dasz się na to złapać, prawda?
— Współpraca — rzekł Groszek. — Tak. I wspólnie moglibyśmy wypowiedzieć wojnę ludziom, wojnę, w jaką nie są w stanie uwierzyć. Nęcące. Bardzo nęcące. Oczywiście, zginą miliony szczurów…
Umrą tak czy siak.
— To prawda. A ten szczur tutaj… — Niebezpieczny Groszek nagle machnął łapką w stronę dużej szczurzycy zahipnotyzowanej blaskiem ognia. — Możesz mi powiedzieć, co ona o tym myśli?
Myśli? — W głosie Pająka pojawiła się niepewność. Dlaczego miałaby cokolwiek myśleć? Przecież to szczur.
— Ach — westchnął Groszek. — To już całkiem jasne. Ale nie uda się.
Nie uda się?
— Nie, ponieważ ty myślisz za wiele szczurów, ale nie myślisz o nich. Wcale nie jesteś Wielkim Szczurem. Każde przez ciebie wypowiedziane słowo jest kłamstwem. I jeśli istnieje Wielki Szczur, a mam nadzieję, że istnieje, nie mówiłby o wojnie i śmierci. Byłby tym, co w nas najlepsze, a nie co najgorsze. Nie, nie pójdę z tobą, łgarzu z ciemności. Wolę naszą drogę. Czasem jesteśmy słabi i śmieszni. Ale razem jesteśmy silni. Ty snujesz plany dotyczące szczurów. Ja mam dla nich marzenia.
Pająk wspiął się na tylne łapy. Dygotał. Jego głos zagrzmiał w umyśle Maurycego:
Och, więc myślisz, że jesteś DOBRY? Dobry szczur to taki, który najlepiej kradnie! Ty myślisz, że dobry szczur nosi kamizelkę, jest człowiekiem porośniętym futerkiem? Tak, tak, znam tę waszą idiotyczną książkę. Zdrajca. Zdradziłeś szczury! Czy poczujesz mój… BÓL?
Maurycy poczuł. To było jak fala palącego powietrza, jego głowę wypełniła gorąca para. Rozpoznał to wrażenie. Czasami tak właśnie czuł się przed Przemianą. Tak się czuł, zanim został Maurycym. Był po prostu kotem. Inteligentnym, ale tylko kotem.
Stawiasz mi opór? — krzyczał Pająk na Niebezpiecznego Groszka. Kiedy ja jestem uosobieniem prawdziwego SZCZURA? Jestem plugastwem i ciemnością! Jestem hałasem pod podłogą i szelestem za ścianą! Jestem tym, co przeszkadza i brudzi! Jestem sumą tego, co odrzucasz! Jestem twoim prawdziwym ja! Czy będziesz mnie SŁUCHAŁ?
— Nigdy — odparł Niebezpieczny Groszek. — Ty jesteś tylko cieniem.
Poczuj mój BÓL.
Maurycy wiedział dobrze, że jest czymś więcej niż tylko kotem. Wiedział, że świat jest duży i skomplikowany, i składa się na niego o wiele więcej niż tylko myśl, co się trafi na kolejny posiłek — karaluch czy kurze udko. Świat był wielki, skomplikowany, pełen niezwykłych rzeczy i…
…głos, który stał się czerwonym gorącym płomieniem, zagotował jego umysł. Wspomnienia umykały w ciemność. Wszystkie inne głosiki, nie jakiś straszny głos, ale głosy, które należały do Maurycego, kłóciły się, dyskutowały między sobą, mówiły mu, że potrafi lepiej lub że robi coś po prostu źle, stawały się coraz słabsze.
Ale Niebezpieczny Groszek stał nieporuszony, mały i słaby wpatrywał się w ciemność.
— Tak — powiedział. — Czuję ból.
Jesteś tylko szczurem. Szczurkiem. A ja jestem duszą wszystkich szczurów. Przyznaj to, ślepy szczurku, ślepa szczurza zabaweczko.
Niebezpieczny Groszek zachybotał się, a potem do uszu Maurycego doszedł jego głos:
— Nie. Nie jestem na tyle ślepy, żeby nie zobaczyć ciemności.
Maurycy pociągnął nosem. Zdał sobie sprawę, że Groszek zrobił pod siebie ze strachu. A jednak się nie poruszył.
O tak, wyszeptał Pająk. I może nie boisz się ciemności? Mówiłeś młodym szczurom, że mogą się nauczyć panować nad ciemnością.
— Jestem szczurem — wyszeptał Niebezpieczny Groszek. — Ale nie jestem szkodnikiem.
SZKODNIKIEM?
— Kiedyś byliśmy zwykłymi leśnymi stworzonkami. Biegaliśmy, popiskiwaliśmy — mówił Niebezpieczny Groszek. — Potem ludzie zbudowali stodoły i spiżarnie pełne jedzenia. Oczywiście zabieraliśmy, ileśmy potrafili. Więc nazwali nas szkodnikami, łapali nas, podkładali trutki i jakoś z tego całego zła narodziłeś się ty. Ale nie jesteś rozwiązaniem. Jesteś po prostu kolejnym złem stworzonym przez człowieka. Możesz sprawić szczurom tylko więcej bólu. Masz moc, która pozwala ci wejść w cudzy umysł, kiedy jest zmęczony, głupi lub zmartwiony. I jesteś teraz w moim umyśle.
Tak. O tak.
— A mimo to ja wciąż tutaj stoję — powiedział Niebezpieczny Groszek. — Teraz, kiedy cię zrozumiałem, mogę ci stawić czoło. Chociaż moje ciało dygocze, zdołam pozostać niezależny od ciebie. Czuję, jak biegasz po mojej głowie, ale wszystkie drzwi są już dla ciebie zamknięte. Potrafię zapanować nad ciemnością, która jest we mnie, a to jest źródło wszelkiej ciemności. To ty pokazałeś mi, że jestem czymś więcej niż tylko szczurem. A jeślibym nie był czymś więcej niż szczurem, byłbym niczym.
Wszystkie głowy Pająka obracały się naokoło. W umyśle Maurycego niewiele zostało miejsca zdolnego do myślenia, ale dotarło do niego, że szczurzy król usiłuje wyciągnąć wniosek.
Odpowiedź nadeszła w okrzyku:
WIĘC BĄDŹ NICZYM!
Keith zawahał się. Trzymał dłoń na zamknięciu klatki.
Szczury zamarły w bezruchu. Wszystkie w takiej samej pozie. Wszystkie wpatrzone w jego palce. Setki szczurów. Wyglądały na… głodne.
— Słyszałeś coś? — zapytała Malicia.
Keith bardzo powoli opuścił rękę. Zrobił kilka kroków wstecz.
— Czuję się tak… jakbym miał sen. Dlaczego chcemy je wypuścić?
— Nie wiem. To ty się znasz na szczurach.
— Ale przecież zgodziliśmy się, że trzeba je wypuścić.
— Ja… ja… miałam wrażenie…
— Szczurzy król potrafi mówić do ludzi, prawda? — zapytał Keith. — Czy do nas nie przemawiał?
— Ale przecież to jest prawdziwe życie — zaprotestowała Malicia.
— A ja myślałem, że to przygoda — odparł Keith.
— Do licha! Zapomniałam. Co się z nimi dzieje?
Szczury już nie były spokojne, czujne, uważne. Ogarniała je panika.
Nagle ze ścian wyłoniły się inne szczury, biegały jak oszalałe. Były dużo większe od tych w klatkach. Jeden ugryzł chłopca w nogę i odskoczył.
— Postaraj się je deptać, tylko nie strać równowagi — polecił Keith. — Nie są przyjazne!
— Mam je rozdeptywać?! — wykrzyknęła Malicia. — Fuj!
— Nie znajdziesz w swej torbie nic, co by pomogło w walce ze szczurami? Masz przecież mnóstwo rzeczy przeciw piratom, bandytom i złodziejom!
— Tak, ale nigdy nie czytałam książki, której akcja rozgrywałaby się w piwnicach urządzonych przez szczurołapów! — odkrzyknęła Malicia. — Oj! Jeden mi siedzi na karku! I jeszcze jeden. — Pochyliła się gwałtownie, by zrzucić szczury, ale natychmiast odskoczyła, bo kolejny rzucił się na jej twarz.
Keith chwycił ją za rękę.
— Tylko nie upadnij, bo cię zagryzą! Próbuj dostać się do drzwi!
— Są takie szybkie — jęknęła Malicia. — Jeden zaplątał mi się we włosy…
— Nie ruszaj się, głupia! — odezwał się głos w jej uchu. — Stój spokojnie, bo jak nie, to cię ugryzę.
Poczuła na sobie pazury, a potem zobaczyła, jak szczur zeskakuje na ziemię. Po chwili kolejny wykorzystał ją jako trampolinę.
— W porządku — odezwał się głos za nią. — Teraz nie ruszaj się, nie depcz po nikim i nie wchodź nam w drogę!
— Co to jest? — wysyczała z odrazą, czując, że szczur zsuwa się po jej spódnicy.
— Przypuszczam, że to Przecena — powiedział Keith. — Oto nadchodzi klan.
W pomieszczeniu pojawiało się coraz więcej szczurów, ale te zachowywały się zupełnie inaczej. Nie rozbiegały się, rozciągnęły w linię, która powoli sunęła do przodu. Kiedy atakował wrogi szczur, linia w jednej chwili zamykała się wokół niego niczym pięść, a kiedy się rozwierała, nieprzyjaciel już nie żył.
Dopiero gdy wrogie szczury rzuciły się do ucieczki, linia podzieliła się na pary polujące na uciekinierów. I nagle, w ciągu zaledwie kilku sekund, wojna się zakończyła. Kilku niedobitków z piskiem zniknęło w różnych dziurach.
Szczury należące do klanu wydały okrzyk radości, wiwat, który oznaczał: „Ja żyję! Po tym wszystkim, co się wydarzyło!”.
— Ciemnaopalenizno? — odezwał się Keith z pytaniem w głosie. — Co ci się stało?
Ale Ciemnaopalenizna tylko wspiął się na tylne łapy i wskazując drzwi po drugiej stronie piwnicy, wykrzyknął:
— Jeśli chcesz pomóc, otwórz te drzwi. Prędko!
Potem błyskawicznie skoczył do kanału, a za nim reszta klanu. Jeden ze szczurów stepował.