Rozdział 12

— Dobra robota, szczurze Szymonie! — wykrzyknęły wszystkie zwierzęta z Omszałego Krańca.

„Przygoda pana Królika”


W sali zgromadzeń na ratuszu zebrał się tłum, chociaż większość ludzi i tak musiała pozostać na zewnątrz, starając się zerkać ponad głowami innych, by zobaczyć, co się dzieje w środku.

Rada miejska stłoczyła się u jednego końca długiego stołu, u drugiego skupiło się kilkanaście szczurów.

A pośrodku siedział Maurycy. Znalazł się tam całkiem nagle, wskoczył z podłogi na stół.

Hopwick, zegarmistrz, wykrzyknął, starając się przekrzyczeć zgiełk:

— Mówimy do szczurów! Kiedy to się rozniesie, staniemy się pośmiewiskiem. „Miasto, które rozmawiało ze swymi szczurami!”. Słyszycie już to?

— Szczury nie są po to, byśmy do nich mówili — zawtórował mu Raufman, szewc, szturchając burmistrza paluchem. — Burmistrz, który znałby się na swojej robocie, posłałby po szczurołapów!

— Wiem od mojej córki, że szczurołapy są zamknięte w piwnicy — odparł burmistrz. Wpatrywał się w wymierzony w siebie palec.

— Zamknęły ich pańskie gadające szczury? — ironizował Raufman.

— Zamknęła ich moja córka — spokojnie odpowiedział burmistrz. — I proszę zabrać swój palec, panie Raufman. Malicia sprowadziła tam Straż Miejską. Postawiła bardzo poważne oskarżenia, panie Raufman. Twierdzi, że pod pomieszczeniem szczurołapów znajdują się ogromne zapasy jedzenia. Przez cały czas okradali nas i sprzedawali żywność kupcom rzecznym. Czy główny szczurołap nie jest pańskim kuzynem, panie Raufman? Pamiętam, że bardzo panu zależało na tej nominacji.

Na zewnątrz zapanowało poruszenie. Uśmiechnięty szeroko sierżant Doppelpunkt przepchnął się przez tłum i położył na stole wielką kiełbasę.

— Za jedną kiełbasę trudno nazwać kogoś złodziejem — odparował Raufman.

Tumult na dworze wzmógł się, ludzie robili przejście dla bardzo powoli idącego kaprala Knopfa. Dlaczego tak wolno szedł, wyjaśniło się, gdy złożył na stole swój ładunek: trzy worki ziarna, osiem pęt kiełbas, baryłkę buraków ćwikłowych i piętnaście głów kapusty.

Sierżant Doppelpunkt elegancko zasalutował przy wtórze stłumionych przekleństw i odgłosów spadających na podłogę kapuścianych głów.

— Proszę o pozwolenie zebrania sześciu chłopa, by pomogli nam przynieść resztę, sir! — wykrzyknął uśmiechnięty od ucha do ucha.

— Gdzie szczurołapy? — zapytał burmistrz.

— W głębokich… kłopotach, sir — odparł sierżant. — Zapytałem, czy chcą wyjść, ale uznali, że zostaną tam jeszcze trochę, choć dziękują za propozycję, tylko bardzo proszą o wodę i czyste spodnie.

— Czy to wszystko, co mieli do powiedzenia?

Sierżant Doppelpunkt zerknął do swego notatnika.

— Nie, sir. Mówili dużo więcej. A właściwie płakali. Powiedzieli, że przyznają się do wszystkiego za czyste spodnie. Poza tym, sir, znaleźliśmy to.

Sierżant cofnął się i po chwili wrócił z ciężką skrzynką, którą postawił na wypoliturowanym stole.

— Działając na podstawie informacji otrzymanej od szczura, spojrzeliśmy pod wskazaną deskę w podłodze. Tu musi być ponad dwieście dolarów.

— Otrzymaliście informację od szczura?

Sierżant wyciągnął z kieszeni Sardynki. Szczur posilał się krakersem, ale bardzo uprzejmie zdjął kapelusz.

— Czy to czasem nie jest… niehigienicznie? — zapytał burmistrz.

— Nie, szefie, on umył ręce — odparł Sardynki.

— Zwracam się do sierżanta!

— Nie, sir. Bardzo miły szczur, sir. Czyściutki. Przypomina mi chomika, którego hodowałem w dzieciństwie, sir.

— No cóż, w porządku, sierżancie, dobra robota, proszę iść i…

— Miał na imię Horacy. — Sierżant był pełen dobrej woli.

— Dziękuję, sierżancie, a teraz…

— Miło popatrzeć na te małe policzki wydymające się od jedzenia.

— Dziękuję, sierżancie!!!

Kiedy Doppelpunkt wyszedł, burmistrz odwrócił się w stronę pana Raufmana, który miał na tyle honoru, by wyglądać na zakłopotanego.

— Ledwo go znam — powiedział. — To jest po prostu ktoś, za kogo wyszła moja siostra. Nawet rzadko go widywałem.

— W pełni to rozumiem — odparł burmistrz. — Nie mam zamiaru prosić sierżanta, by sprawdził pańską spiżarnię. — Parsknął śmiechem i dodał: — Na razie. O czym mówiliśmy?

— Miałem wam opowiedzieć historię — odezwał się Maurycy.

Rajcy gapili się na kota oniemiali.

— A ty masz na imię…? — zapytał burmistrz, który nagle wpadł w bardzo dobry humor.

— Maurycy — odpowiedział Maurycy. — Jestem negocjatorem z wolnej stopy. Widzę, że rozmowa ze szczurami sprawia wam kłopot. Ale z kotami ludzie lubią rozmawiać, czyż nie?

— Jak w książce Dicka Livingstone’a? — zapytał Hopwick.

— Tak, zgadza się, jak u niego i… — zaczął Maurycy.

— Jak w kreskówkach? — zapytał kapral Knopf.

— Jak w książkach. — Maurycy zmarszczył brwi. — Chciałem powiedzieć, że koty rozmawiają ze szczurami, prawda? A ja zamierzam opowiedzieć wam historię. Ale najpierw chciałbym poinformować tu zebranych, że moi klienci, to znaczy szczury, opuszczą to miasto, jeśli tego chcecie, i już nigdy tu nie wrócą. Nigdy.

Ludzie nadal gapili się na niego. Szczury też.

— Tak zrobimy? — zapytał Ciemnaopalenizna.

— Tak zrobią? — zapytał burmistrz.

— Tak — rzekł Maurycy. — A teraz opowiem wam historię szczęśliwego miasta. Nie znam jeszcze jego nazwy. Wyobraźmy sobie, że moi klienci opuszczą Lśniący Zdrój i ruszą w dół rzeki, dobrze? Idę o zakład, że co rusz leży tam jakieś miasto. I gdzieś istnieje takie, które — załóżmy — podpisze umowę ze szczurami. I to będzie właśnie bardzo szczęśliwe miasto, ponieważ będą tam obowiązywać zasady, rozumiecie?

— Niezupełnie — odparł burmistrz.

— No cóż, załóżmy, że w tym szczęśliwym mieście jakaś pani przygotowuje blachę ciasteczek. Wtedy wystarczy, że podejdzie do najbliższej szczurzej dziury i krzyknie: „Dzień dobry, szczury! Jest tu dla was jedno ciasteczko, byłabym zobowiązana, gdybyście nie ruszały reszty”. Szczury odpowiedzą: „Oczywiście, droga pani, to żaden problem”. A potem…

— Chcesz nam powiedzieć, że mamy przekupywać szczury? — powiedział z niedowierzaniem burmistrz.

— To wychodzi taniej niż zaklinacz. I niż kilku szczurołapów — rzekł Maurycy. — Poza tym to będą opłaty. Już słyszę krzyk, za co opłaty.

— Czy ja coś krzyknąłem? — zapytał burmistrz.

— Nie, ale zaraz pan to zrobi. A ja zaraz wam powiem, że te opłaty będą za… za… za ochronę przed szkodnikami.

— Co? Ależ to przecież szczury są…

— Nie wypowiadaj tego słowa — powiedział Ciemnaopalenizna.

— Takimi szkodnikami jak karaluchy — ciągnął Maurycy. — Widzę, że sporo ich tu macie.

— Czy one potrafią mówić? — zapytał burmistrz. To, co teraz malowało się na jego twarzy, było charakterystyczne dla każdego, kto zbyt długo rozmawiał z Maurycym. Widniało na niej: „Idę tam, gdzie nie chciałem iść, ale nie umiem zmienić tej drogi”.

— Nie — odparł Maurycy. — Ani myszy, ani nornice, ani inne szczury. Dla tego szczęśliwego miasta robactwo stanie się całkowitą przeszłością, ponieważ nasze nowe szczury zadziałają jak siły policyjne. Strażnicy klanu będą pilnowali waszych spiżarń… przepraszam, mam na myśli spiżarnie tego szczęśliwego miasta. Żaden szczurołap nie jest więcej potrzebny. Pomyślcie o oszczędnościach. Ale to tylko początek. W tym szczęśliwym mieście rzeźbiarze staną się bogaci.

— W jaki sposób? — zapytał natychmiast Hauptmann, rzeźbiarz.

— Ponieważ szczury będą dla nich pracować — odparł Maurycy. — Przecież muszą cały czas coś gryźć, żeby piłować zęby, więc równie dobrze mogą wycinać zegary z kukułką. Zegarmistrzom też będzie się żyło dobrze.

— Dlaczego? — zapytał Hopwick, zegarmistrz.

— Małe łapki bardzo dobrze sobie radzą z małymi sprężynkami i takimi tam — odparł Maurycy. — A potem…

— Czy będą robiły tylko zegary z kukułką, czy potrafią też inne rzeczy? — chciał dowiedzieć się Hauptmann.

— …i trzeba wziąć pod uwagę aspekt turystyczny — kontynuował swoją wizję Maurycy. — Na przykład Szczurzy Zegar. Słyszeliście o zegarze, jaki mają w Bonk na rynku? Małe ludziki, które pokazują się co kwadrans i uderzają w dzwonki. Bing, bong, bong! Bing, bong, bong! Bardzo znane, można to zobaczyć na kartach pocztowych. Wielka atrakcja. Ludzie przyjeżdżają z bardzo daleka tylko po to, żeby stać i czekać na takie wydarzenie. No cóż, w szczęśliwym mieście szczury będą uderzać w dzwonki!

— Chcesz więc nam powiedzieć — odezwał się zegarmistrz — że jeśli my… to znaczy ci ludzie ze szczęśliwego miasta będą mieli taki specjalny zegar ze szczurami, ludzie mogą chcieć go oglądać?

— I stać wokół, czekając na wybicie kolejnego kwadransa? — dodał ktoś.

Ludzie zaczęli sobie wyobrażać tę scenę.

— Kubki z wizerunkiem szczurów — powiedział garncarz.

— Wygryzione pięknie drewniane miseczki i talerzyki — rozmarzył się Hauptmann.

— Pluszowe szczurki do zabawy.

— Szczury-ciągutki.

Ciemnaopalenizna wziął głęboki wdech. Maurycy dodał szybciutko:

— Świetny pomysł. Zrobione z toffi oczywiście. — Spojrzał w stronę Keitha. — Podejrzewam też, że miasto mogłoby chcieć zatrudnić własnego zaklinacza szczurów. No wiecie, na wszelkie uroczystości. „Można sobie tu zrobić zdjęcie z zaklinaczem i jego szczurami”… tego typu rzeczy.

— Jakaś szansa na teatrzyk? — odezwał się cichutki głosik.

Ciemnaopalenizna obrócił się na pięcie.

— Sardynki!

— Ależ szefie, każdy ma mieć w tym jakiś swój udział! — zaprotestował Sardynki.

— Maurycy — odezwał się Niebezpieczny Groszek, ciągnąc kota za nogę. — Musimy o tym porozmawiać.

— Przepraszam na moment. — Maurycy rzucił burmistrzowi szybki uśmiech. — Muszę się skonsultować z moimi klientami. Oczywiście — dodał — rozmawiamy o szczęśliwym mieście. Którym z pewnością nie będzie Lśniący Zdrój, ponieważ kiedy tylko wyniosą się stąd moi klienci, pojawią się nowe szczury. Zawsze znajdzie się więcej szczurów. I one nie będą mówić, w związku z tym nie będzie żadnych zasad i znowu będą się kąpać w śmietanie, a wy znowu będziecie musieli znaleźć nowych szczurołapów, którym będziecie mogli zaufać, no a z pieniędzmi będzie bieda, bo wszyscy turyści wyniosą się do tamtego miasta. To tylko taka myśl.

Przedefilował po stole, podchodząc do szczurów.

— Ależ mi dobrze poszło! — pochwalił się. — Powinienem dostawać od was dziesięć procent. Wasze wizerunki na miseczkach! No, no!

— I o to walczyliśmy przez całą noc? — zapytał Ciemnaopalenizna. — Żeby zostać zwierzątkami domowymi?

— Maurycy, to nie w porządku — powiedział Niebezpieczny Groszek. — Z pewnością lepiej byłoby zaapelować do wspólnoty między inteligentnymi gatunkami niż…

— Nic nie wiem o żadnym inteligentnym gatunku. Układamy się z ludźmi — odparł Maurycy. — Wiecie coś na temat wojen? Bardzo popularne wśród ludzi. Jedni ludzie walczą z innymi ludźmi. Wspólnota ludzka nie jest bardzo wspólna.

— Tak, ale my nie…

— Teraz posłuchaj — rzekł Maurycy. — Dziesięć minut temu ci ludzie uważali was za szkodników. Teraz myślą, że możecie być… użyteczne. Kto wie, co im wmówię za pół godziny?

— Chcesz, żebyśmy dla nich pracowali? — zapytał Ciemnaopalenizna. — Zdobyliśmy sobie miejsce tutaj! Wywalczyliśmy!

— Będziesz pracował dla siebie — odparł Maurycy. — Zrozum, ci ludzie tutaj nie są filozofami. Są… zwyczajni. Nie znają się na tunelach. Chcą handlować. Musisz ich podejść z odpowiedniej strony. Przecież naprawdę będziecie trzymać z daleka inne szczury i nie będziecie zanieczyszczać dżemów, więc możecie za to przyjąć podziękowania. — Po chwili spróbował jeszcze raz. — Czeka nas jeszcze sporo pokrzykiwań, zgoda. Ale wcześniej czy później musicie zacząć rozmawiać. — Widząc wciąż w ich oczach niedowierzanie, westchnął w desperacji: — Sardynki, pomóż mi.

— On ma rację, szefie. Musisz zrobić dla nich przedstawienie — powiedział Sardynki, wykonując przy tym kilka nerwowych kroczków.

— Będą się z nas śmiali! — gorzko stwierdził Ciemnaopalenizna.

— Lepiej żeby się śmiali, niż krzyczeli, szefie. To na początek. Trzeba tańczyć, szefie. Możesz myśleć i możesz walczyć, ale świat ciągle idzie do przodu i jeśli też chcesz pozostać w przodzie, musisz tańczyć. — Zdjął kapelusz i zakręcił laseczką, na co siedzący po drugiej stronie stołu ludzie zareagowali głośnym śmiechem. — Widzicie? — powiedział.

— Miałem nadzieję, że istnieje jakaś wyspa — powiedział Niebezpieczny Groszek — gdzie szczury mogą być prawdziwie szczurami.

— I widzimy, gdzie nas to doprowadziło — stwierdził Ciemnaopalenizna. — Wiesz co, nie wydaje mi się, by dla takich jak my istniała wyspa, do której moglibyśmy dotrzeć. Nie dla takich jak my. — Westchnął. — Jeśli gdzieś istnieje miejsce, które moglibyśmy nazwać cudowną wyspą, to właśnie tutaj. Ale ja nie zamierzam tańczyć.

— To taka figura retoryczna, szefie, tylko figura retoryczna — rzekł Sardynki, przeskakując z nogi na nogę.

Z drugiej strony stołu doszło ich łupnięcie. To burmistrz walnął pięścią w stół.

— Musimy być praktyczni! — zagrzmiał. — Czy może być gorzej, niż było? One potrafią mówić. Nie mam zamiaru przechodzić przez to wszystko raz jeszcze, zrozumiano? Mamy jedzenie, odzyskaliśmy większość pieniędzy, przetrwaliśmy wizytę zaklinacza… te szczury przyniosły nam szczęście…

Keith i Malicia podeszli do szczurów.

— Wygląda na to, że mój ojciec doszedł do tych samych wniosków — powiedziała Malicia. — Co z wami?

— Dyskusja trwa — odparł Maurycy.

— Ja… noo… zaraz… Maurycy powiedział mi, gdzie tego szukać, i znalazłam to w tunelu… — Malicia wyjęła coś z torby. Kartki były posklejane i zniszczone od wody, i zostały znowu razem zszyte bardzo niewprawną ręką, ale można było poznać, że to książeczka „Przygoda pana Królika”. — Musiałam pootwierać mnóstwo kratek ściekowych, żeby odnaleźć wszystkie kartki.

Szczury milczały. Patrzyły to na książeczkę, to na Niebezpiecznego Groszka.

— To jest „Przygoda…” — zaczęła Śliczna.

— Wiem. Czuję — powiedział Niebezpieczny Groszek.

Szczury znowu patrzyły na szczątki książeczki.

— Same kłamstwa — stwierdziła Śliczna.

— A może po prostu ładna opowieść — rzekł Sardynki.

— Tak — odezwał się Niebezpieczny Groszek. — Tak. — Zwrócił swe zamglone różowe oczy na Ciemnąopaleniznę, który musiał się powstrzymać, żeby przed nim nie przykucnąć, i dodał: — Być może, jest to mapa.


* * *

Gdyby to była opowieść, a nie prawdziwe życie, to ludzie i szczury uścisnęliby sobie dłonie i ruszyli wspólnie w jasną nową przyszłość.

Ale ponieważ to jest prawdziwe życie, trzeba było napisać kontrakt. Wojna, która toczyła się od czasów, gdy pierwsi ludzie zamieszkali w domach, nie może się zakończyć tylko promiennym uśmiechem. I musi powstać komitet. I tyle szczegółów trzeba przedyskutować. Zaangażowała się w to rada miejska i większość starszyzny szczurzej, a Maurycy spacerował z jednej strony stołu na drugą jako łącznik.

Ciemnaopalenizna zasiadł po jednej stronie. Tak naprawdę to chciało mu się tylko spać. Bolały go rany, bolały go zęby i nie jadł od wieków. Godzinami argumenty krzyżowały się nad jego umęczoną głową. Nie zwracał uwagi, kto co mówi. Wydawało się, że wszyscy mówią naraz.

— Następny punkt: wszystkie koty mają obowiązek noszenia dzwoneczków. Zgoda?

— Czy moglibyśmy jeszcze na chwilę wrócić do punktu trzydziestego, panie… hmmm, Maurycy? Powiedziałeś, że zabicie szczura będzie się traktowało jak morderstwo.

— Tak. Oczywiście.

— Ale to jest tylko…

— Mów do łapy, panie, bo wąs nie chce tego słyszeć!

— Ten kot ma rację — zgodził się burmistrz. — Burzy pan porządek, panie Raufman. Przez to już przechodziliśmy.

— A jeżeli szczur mi coś ukradnie?

— Hmmm, to będzie kradzież i szczur będzie musiał stanąć przed sądem.

— Ach tak, młoda damo?

— Mam na imię Śliczna. Jestem szczurem.

— I… no, miejscy strażnicy będą w stanie odnaleźć go w tunelach?

— Tak. Ponieważ wśród strażników będą też strażnicy szczury. Tak musi być — stwierdził Maurycy. — To żaden problem.

— Naprawdę? A co o tym sądzi sierżant Doppelpunkt? Sierżancie Doppelpunkt?

— Ja… no nie wiem, sir. Powinno być w porządku. Ja nie wejdę w szczurzą dziurę. Tylko trzeba będzie zrobić mniejsze odznaki, to jasne.

— Ale chyba nie proponuje pan, by szczur mógł zaaresztować człowieka?

— Ależ tak, sir — powiedział sierżant.

— Co?

— No cóż, ja jestem zaprzysiężonym prawnie strażnikiem… nie ma przepisu, że nie wolno mi aresztować kogoś większego ode mnie, prawda? Szczur strażnik może być bardzo przydatny. Znają świetny trik, który polega na tym, że wbiegają po nogawce od spodni i…

— Panowie, czy możemy kontynuować? Proponuję, by tym punktem zajęła się specjalna podgrupa.

— Którym, sir? Jesteśmy już przy siedemnastym!

Jeden z rajców chrapnął. To był dziewięćdziesięciopięcioletni pan Schlummer, który spokojnie przespał cały poranek. Chrapnięcie oznaczało, że się budzi.

Przyjrzał się obu stronom stołu. Poruszał wąsami.

— Tu siedzi szczur! — wykrzyknął. — Patrzcie no, jaki bezczelny! Szczur! W kapeluszu.

— Tak jest, sir — powiedział ktoś z boku. — To spotkanie zwołano, by porozmawiać ze szczurami.

Pan Schlummer zaczął szukać w kieszeni okularów.

— A to co? — Przyjrzał się dokładniej. — Czy ty przypadkiem nie jesteś także szczurem?

— Tak jest, sir. Mam na imię Odżywka. Przyszliśmy tutaj, żeby porozmawiać z ludźmi. I skończyć z kłopotami.

Pan Schlummer długo patrzył na szczurzycę. Potem przeniósł wzrok na stół, gdzie stał Sardynki, który uniósł kapelusz. Wreszcie spojrzał na burmistrza, który przytaknął. Jeszcze raz potoczył wzrokiem po wszystkich zebranych, poruszając ustami, jakby sam sobie opowiadał, co widzi, żeby to sobie lepiej poukładać.

— Czy wy wszyscy mówicie? — zapytał wreszcie.

— Tak, sir — odparła Odżywka.

— W takim razie… kto słucha?

— Zmieniamy się — rzekł Maurycy.

Pan Schlummer przyjrzał mu się uważnie.

— Czy jesteś kotem?

— Tak, sir.

Pan Schlummer powoli przetrawił i tę wiadomość.

— Myślałem, że szczury trzeba tępić — powiedział wreszcie, jakby nie był już tego całkiem pewien.

— Tak, ale teraz już jest przyszłość — poinformował go Maurycy.

— Przyszłość? — zdziwił się pan Schlummer. — Naprawdę? Zawsze się zastanawiałem, kiedy to nastąpi. Hm. Teraz także koty mówią? Dobra. W takim razie ruszajmy ze sprawami, które, hmmm… no, ze sprawami, które powinno się ruszyć. Obudź mnie, kiedy przyniosą herbatę, kiciu.

— Hmmm… nie wolno się zwracać do kota „kiciu”, jeśli się ma więcej niż dziesięć lat — powiedziała Odżywka.

— Punkt dziewiętnasty be — zdecydowanie oświadczył Maurycy. — Nikt nie będzie używał zdrobnień na określenia kota, chyba że zamierza natychmiast dać mu jeść. To mój punkt — oświadczył dumnie.

— Naprawdę? — zdziwił się pan Schlummer. — Daję słowo, przyszłość jest dziwna. Powiedziałbym, że wszystko trzeba uporządkować.

Zapadł znowu w swój fotel, z którego po chwili dobiegło chrapanie.

Szczury i ludzie powrócili do dyskusji, która trwała i trwała. Wszyscy dużo mówili. Niektórzy nawet słuchali. Od czasu do czasu zgadzali się… przechodzili do kolejnego punktu… i znowu dyskutowali. Stos papieru na stole robił się coraz wyższy i wyglądał coraz bardziej i bardziej oficjalnie.

Ciemnaopalenizna kolejny raz się ocknął i zdał sobie sprawę, że z drugiego końca stołu patrzy na niego w zamyśleniu burmistrz.

Ojciec Malicii cofnął się i powiedział coś do stojącego za nim urzędnika, który skinął głową, okrążył stół i pochylił się nad Ciemnąopalenizną.

— Czy… mnie… rozumiesz? — powiedział, wymawiając każde słowo bardzo starannie.

— Tak… nie… jestem… głupi — odparł Ciemnaopalenizna.

— Hmmm… pan burmistrz pyta, czy nie zechciałbyś się z nim spotkać na osobności. W biurze za tymi drzwiami. Mogę pomóc ci zejść, jeśli sobie życzysz.

— A ja mogę cię ugryźć w palec, jeśli sobie tego życzysz.

Burmistrz już szedł w stronę drzwi. Ciemnaopalenizna zsunął się na podłogę i podążył za nim. Nikt nie zwrócił na nich uwagi.

Burmistrz poczekał, żeby cały ogon Ciemnejopalenizny znalazł się za progiem, po czym zamknął drzwi.

Pokój był mały i zabałaganiony. Wszędzie leżały papiery. Ściany zabudowane były półkami na książki, ponadto książki i różne papiery powkładane zostały w przestrzenie między książkami a półkami i w każdą wolną przestrzeń.

Burmistrz, poruszając się z przesadną ostrożnością, podszedł do dość zniszczonego obrotowego fotela i spojrzał w dół na Ciemnąopaleniznę.

— Nie chcę popełnić błędu — powiedział. — Uznałem, że powinniśmy chwilę porozmawiać tylko we dwóch. Czy mogę cię podnieść? Byłoby mi łatwiej z tobą rozmawiać, gdybyś siedział na biurku…

— Mnie byłoby łatwiej rozmawiać, gdybyś położył się płasko na podłodze. — Ciemnaopalenizna westchnął. Był zbyt zmęczony na takie gierki. — Jeśli położysz rękę na podłodze, ja na nią wejdę i wtedy możesz mnie podnieść na wysokość biurka. Ale uważaj, bo mogę ci odgryźć kciuk.

Burmistrz podniósł go niezwykle ostrożnie. Ciemnaopalenizna wskoczył na stosy papierów, pustych kubków i starych ołówków, które zalegały na pokrytym skórą blacie biurka.

— Hmmm… czy masz dużo papierkowej roboty? — zapytał burmistrz.

— Śliczna wszystko zapisuje — odparł Ciemnaopalenizna tępo.

— To ta mała szczurzyca, która zawsze chrząka, zanim się odezwie?

— Zgadza się.

— Ona jest bardzo… stanowcza, prawda? Muszę przyznać, że nieźle wystraszyła niektórych radnych, cha, cha.

— Cha, cha. — Ciemnaopalenizna dostrzegł teraz, że burmistrz jest spocony i wygląda na bardzo zmęczonego.

— Czy dobrze się urządziłeś w naszym mieście? — Burmistrz rozpaczliwie szukał tematu do rozmowy.

— Ostatniej nocy walczyłem z psami, potem przez chwilę myślałem, że jestem zatrzaśnięty w pułapkę — wyliczał Ciemnaopalenizna lodowatym tonem. — A wreszcie wziąłem udział w czymś w rodzaju wojny. Poza tym nie mam się na co skarżyć.

Burmistrz wyglądał na tak wykończonego, jak Ciemnaopalenizna się czuł. Po raz pierwszy za swojej pamięci Ciemnaopalenizna czuł współczucie dla człowieka.

— Posłuchaj — rzekł. — To może się udać. Jeśli oczywiście chcesz wiedzieć, co ja o tym myślę.

Burmistrz nieco się rozpogodził.

— Naprawdę? Strasznie się kłócą.

— Dlatego właśnie uważam, że to się może udać. Ludzie i szczury pertraktują. Nie zatruwacie sera dla nas, a my nie pozostawiamy odchodów w dżemach. To nie będzie łatwe, ale jest jakiś początek.

— O coś muszę cię zapytać — powiedział burmistrz.

— Tak?

— Moja córka twierdzi, że jesteście bardzo… rozwinięci. Umiecie zatruć nasze studnie. Umiecie podpalić nasze domy. Dlaczego mielibyście tego nie zrobić?

— Po co? Co czekałoby nas potem? Poszlibyśmy do kolejnego miasta. I musielibyśmy przechodzić przez to wszystko jeszcze raz. Czy zabicie was dałoby nam coś dobrego? Wcześniej czy później musielibyśmy rozmawiać z ludźmi. Równie dobrze możemy rozmawiać z wami.

— Cieszę się, że nas lubicie — odetchnął burmistrz.

Ciemnaopalenizna już otwierał pyszczek, żeby powiedzieć: Lubimy was? Nie, po prostu nie nienawidzimy was aż tak bardzo. Nie jesteśmy przyjaciółmi.

Ale…

Nie będzie więcej walk psów ze szczurami. Nie będzie więcej pułapek i trucizny. To prawda, że czeka go wyjaśnienie klanowi, co to jest policjant i dlaczego szczur strażnik może ścigać szczura, który złamał nowe prawa. Nie będzie im się to podobało. Wcale nie będzie im się to podobało. Nawet szczur, który nosi na sobie ślady zębów Kościanego Szczura, będzie miał z tym problem. Ale tak jak powiedział Maurycy: oni ustąpią tu, a wy ustąpicie tam. Nikt nie straci zbyt wiele, a wszyscy dużo zyskają. Miasto będzie się rozwijać, wszystkie dzieci dorosną i nagle takie życie stanie się normalne.

Każdy lubi, kiedy jest normalnie. A nie lubi, kiedy ktoś chce normalność zmienić. W takim razie warto chyba spróbować, pomyślał Ciemnaopalenizna.

— Teraz ja chcę ci zadać pytanie — powiedział. — Jesteś tu przywódcą… od jak dawna?

— Od dziesięciu lat.

— Czy nie jest ci ciężko?

— Jest. Bardzo. Przez cały czas wszyscy się ze mną kłócą. Chociaż muszę przyznać, że liczę na więcej spokoju, jeśli nam się uda. Ale to nie jest lekka praca.

— Idiotyczne, kiedy trzeba się cały czas wydzierać tylko po to, żeby coś zostało zrobione — stwierdził Ciemnaopalenizna.

— Zgadzam się — przytaknął burmistrz.

— I wszyscy oczekują, że podejmiesz decyzje — powiedział Ciemnaopalenizna.

— Prawda.

— Nasz ostatni przywódca dał mi przed śmiercią radę. Wiesz, co powiedział? „Nie zjadaj tego galaretowatego, trzęsącego się zielonego kawałka”!

— Czy to dobra rada? — zapytał burmistrz.

— Dobra — rzekł Ciemnaopalenizna. — Ale jemu wystarczyło być dużym, silnym i pokonać wszystkie szczury, które chciałyby zająć jego miejsce.

— To trochę przypomina moje starcia z rajcami — zauważył burmistrz.

— Co? — zdziwił się Ciemnaopalenizna. — Gryziesz ich w karki?

— Jeszcze nie, ale to niezła myśl.

— Ta praca jest znacznie bardziej skomplikowana, niż mi się kiedykolwiek wydawało! — Ciemnaopalenizna był coraz bardziej zdziwiony. — Kiedy nauczyłeś się krzyczeć, musisz nauczyć się, by tego nie robić!

— Z tym też się zgadzam — powiedział burmistrz. — Tak właśnie to działa.

Położył dłoń na stole, wewnętrzną stroną do góry.

— Mogę prosić? — zapytał.

Ciemnaopalenizna wkroczył na tę dłoń. Nawet się nie zachwiał, kiedy burmistrz przeniósł go do okna i postawił na parapecie.

— Czy widzisz rzekę? — zapytał burmistrz. — Widzisz domy? Widzisz ludzi na ulicach? Muszę sprawiać, żeby to działało. No, nie mam na myśli rzeki, oczywiście, ona działa sobie sama. A kiedy mija kolejny rok, okazuje się, że nie zdenerwowałem ludzi na tyle, by wybrali na moje miejsce kogoś innego. Więc muszę to robić dalej. Wcześniej nie wiedziałem, że to jest aż tak skomplikowane.

— Co, ty też? — zdziwił się Ciemnaopalenizna. — Ale przecież ty jesteś człowiekiem.

— Ha! I myślisz, że jest mi łatwiej? A ja uważałem, że szczurom jest łatwiej, bo są dzikie i wolne!

— Hmmm… — mruknął Ciemnaopalenizna i zamyślił się głęboko.

Przez okno widzieli Keitha i Malicię pogrążonych w rozmowie.

— Gdybyś miał ochotę — powiedział burmistrz — mógłbyś mieć tutaj swoje biurko…

— Zostanę pod ziemią, ale bardzo ci dziękuję — odparł Ciemnaopalenizna. — Biureczka za bardzo przypominają mi pana Królika.

Burmistrz westchnął.

— Pewnie tak. Ja… — wyglądał, jakby miał się zwierzyć ze wstydliwego sekretu. — Kiedy byłem małym chłopcem, bardzo lubiłem te książki. Oczywiście wiedziałem, że to wszystko nonsens, ale i tak miło było pomyśleć, że…

— Tak, tak — przerwał mu Ciemnaopalenizna. — Ale pan Królik był głupi. Czy ktoś kiedyś słyszał, żeby króliki mówiły?

— To prawda. Nigdy nie przepadałem za królikiem. Ale postacie drugoplanowe były świetne. Szczur Szymon i bażant Bartłomiej, i wąż Olly.

— Daj spokój. Olly miał kołnierzyk i krawat.

— No i co z tego?

— Przecież by się na nim nie utrzymały. Wąż ma kształt tuby.

— A wiesz, nigdy o tym nie pomyślałem — przyznał burmistrz. — To naprawdę głupie. Wysunąłby się z niego, prawda?

— A kamizelki nie sprawdziłyby się na szczurach.

— Nie?

— Nie — odrzekł zdecydowanie Ciemnaopalenizna. — Próbowałem. Pasy na narzędzia mogą być, ale nie kamizelki. Niebezpieczny Groszek był bardzo tym zawiedziony. Powiedziałem mu, że musimy być praktyczni.

— Zawsze to samo powtarzam mojej córce — powiedział burmistrz. — Bajki to bajki. Życie jest wystarczająco skomplikowane. W prawdziwym życiu musimy planować. Na fantazje nie ma już miejsca.

— Właśnie — zgodził się z nim Ciemnaopalenizna.

I tak rozmawiali ze sobą człowiek i szczur, aż nadszedł wieczór.


* * *

Pewien człowiek malował mały obrazek pod tabliczką z nazwą ulicy, a była to ulica Rzeczna. Obrazek znajdował się sporo poniżej, tuż nad chodnikiem, tak że człowiek musiał klęknąć. Cały czas zerkał na skrawek papieru, który trzymał w ręce.

Widniał tam taki rysunek:

Keith roześmiał się.

— Co cię tak śmieszy? — zapytała Malicia.

— To w szczurzym alfabecie — wyjaśnił jej Keith. — Oznacza woda plus szybko plus kamienie. Ulica jest wybrukowana. Dla szczurów bruk to kamienie. Czyli ulica Rzeczna.

— Nazwy ulic w obu językach. Paragraf sto dziewięćdziesiąty trzeci — powiedziała Malicia. — Szybcy są. Dogadali się ledwie dwie godziny temu. Jak sądzę, będą też ludzkie oznaczenia w szczurzych tunelach.

— Mam nadzieję, że nie.

— Dlaczego?

— Bo szczury większość miejsc oznaczają odchodami.

Malicia ani trochę się nie skrzywiła, czym bardzo zaimponowała Keithowi.

— Widzę, że wszyscy będziemy musieli się mentalnie przestawić w wielu kwestiach — stwierdziła z namysłem. — Tylko Maurycy dziwnie się zachowuje. A przecież mój ojciec mu powiedział, że mnóstwo miłych starszych pań z naszego miasta oferuje mu dom.

— Masz na myśli jego oświadczenie, że to wcale nie będzie zabawne? — zapytał Keith.

— Tak. O co mu chodziło?

— Chodziło mu o to, że on jest Maurycym. Myślę, że naprawdę był w swoim żywiole, spacerując z jednego końca stołu na drugi i wydając wszystkim polecenia. Nawet oświadczył, że szczury mogą sobie zatrzymać wszystkie pieniądze! Podobno głos w jego głowie powiedział mu, że tak naprawdę należą do nich!

Malicia dumała jakiś czas.

— A… a czy ty zostajesz? — zapytała wreszcie.

— Paragraf dziewiąty, miejski zaklinacz szczurów — powiedział Keith. — Mam oficjalny strój, którego nie muszę dzielić z nikim innym, kapelusz z piórem i pozwolenie na fujarkę.

— To będzie… dobre rozwiązanie — przyznała Malicia. — Bo ja…

— Tak?

— Kiedy mówiłam ci, że mam dwie siostry, to… nie była całkiem prawda — przyznała. — To też… nie było do końca kłamstwo, oczywiście, ale powiedzmy… przewidywanie przyszłości.

— Tak?

— Gdybym chciała być zupełnie szczera, to… nie mam żadnych sióstr.

— Aha — stwierdził Keith.

— Ale oczywiście mam miliony przyjaciół — mówiła dalej.

Keith pomyślał, że Malicia jest przeraźliwie smutna.

— To zadziwiające — powiedział. — Większości ludzi wystarcza parę tuzinów.

— Miliony — powtórzyła. — Ale zawsze się znajdzie miejsce na jeszcze jednego.

— To dobrze — oświadczył Keith.

— No i jest jeszcze, no ten, paragraf piąty. — Malicia wciąż wyglądała na zdenerwowaną.

— A, tak — przytaknął Keith. — Wszystkich zadziwił. „Obfity podwieczorek z maślanymi bułeczkami i z wręczeniem medalu”, zgadza się?

— Tak — oświadczyła Malicia. — Bez tego nie byłoby porządnego zakończenia. A więc, czy będziesz mi towarzyszył?

Keith skinął głową. Przyjrzał się miastu. Wyglądało na całkiem miłe. I było odpowiedniej wielkości. Człowiek mógł znaleźć tu dla siebie przyszłość…

— Tylko jeszcze jedno pytanie — powiedział.

— Tak? — spytała pokornie Malicia.

— Ile czasu potrzeba, by zostać burmistrzem?


* * *

Jest takie miasto w Überwaldzie, gdzie co kwadrans z zegara na wieży wychodzą szczury i uderzają w dzwonki.

Ludzie przyglądają się temu i biją brawo, i kupują na prezenty — wygryzione we wzorki kubki i talerze, i zegary, i inne przedmioty, które nie mają innego przeznaczenia ponad to, by je kupić i zabrać do domu. Ludzie chodzą do Muzeum Szczurów i zjadają szczurze ogonki w cukrze (z certyfikatem, że nie ma w tym szczurzych ogonków), kupują też szczurze uszka, które się przypina do ubrania, i książki o szczurzej poezji pisanej w szczurzym języku, i mówią: „Jakie to niezwykłe”, kiedy chodzą ulicami i przyglądają się szczurzym nazwom ulic, i dziwią się, że całe miasteczko jest takie czyste…

Raz dziennie miejski zaklinacz szczurów, właściwie jeszcze chłopiec, gra na flecie, a szczury tańczą (najbardziej lubią congę — latynoski taniec węża). To jest bardzo popularne. W niektóre dni mały stepujący szczur organizuje wielkie imprezy baletowe; wtedy ubrane w cekiny szczury wykonują skomplikowane układy taneczne, wykorzystując nawet fontannę.

Organizowane są wykłady na temat podatku szczurzego i jak cały system działa, i o szczurzym mieście, które znajduje się pod miastem ludzi. O tym, że szczury mogą za darmo korzystać z biblioteki, a nawet czasami wysyłają swoje młode do szkoły. I wszyscy powtarzają: znakomite, świetnie zorganizowane, jakie to zadziwiające!

A po powrocie do swoich miast ludzie znowu zaczynają ustawiać pułapki i wykładać trutkę, bo większości umysłów nie ocioszesz w nowy kształt nawet toporkiem. Ale niektórzy ludzie widzą, że świat można zmienić na lepsze.

To nie jest ideał, ale działa. A z opowieściami jest tak, że to ty musisz wybrać te, które będą trwać.


* * *

A gdzieś daleko w dole rzeki całkiem przystojny kot, z kilkoma tylko łysymi łatami, zeskoczył z barki, przemaszerował wzdłuż doku i wkroczył do wielkiego zamożnego miasta. Przez kilka dni toczył bójki z miejscowymi kotami, poznając ducha miejsca, ale przede wszystkim siedział i patrzył.

Wreszcie zobaczył to, czego szukał. I ruszył za chłopakiem, który wychodził z miasta. Chłopak, jak to bywa w takich historiach, niósł kij, na którym wisiał tłumoczek z wszystkimi jego ziemskimi dobrami. Kot uśmiechnął się do siebie. Ludźmi można kierować, jeśli tylko pozna się ich marzenia.

Przy pierwszym kamieniu milowym chłopak zatrzymał się na odpoczynek. I wtedy kot go zagadnął:

— Cześć, chłopcze wyglądający na głupka! Chciałbyś zostać burmistrzem? Nie, popatrz w dół…

Ponieważ niektóre opowieści się kończą, ale inne stare historie wciąż trwają. A jeśli chcesz być w przodzie, musisz podążać za muzyką.

Загрузка...