Catherine obudziła się następnego dnia przed południem. Przeciągnęła się w łóżku jak kotka i spojrzała na trzech zatroskanych mężczyzn: Móriego, Erlinga i Tobiasa Fredlunda.
– Ach, jak mnie boli całe ciało, czyżbyście mnie wzięli gwałtem, wszyscy trzej po kolei?
– Nie – z powagą odparł Móri.
– Szkoda! To mogłoby być interesujące.
Erling ujął ją za rękę i przysiadł na łóżku.
– Catherine, najdroższa… jesteśmy twoimi przyjaciółmi i uczynimy wszystko, żeby ci pomóc…
– Pomóc? Dlaczego?
Zdumiona rozejrzała się dokoła.
– Ależ… Jak ja się tu znalazłam?
Móri wtrącił z powagą:
– Catherine, miałaś wypadek.
– Wypadek? Ja?
Popatrzyła na niego, marszcząc brwi. Spróbowała usiąść, lecz Z. jękiem opadła na poduszki.
– Ach, wszystko mnie boli. Co się wydarzyło? Nie śmieli pytać, nie chcieli budzić wspomnień, które być może wymazała z pamięci.
Erling spróbował jeszcze raz:
– Moja kochana, pozwól mi się sobą zaopiekować! Zostań ze mną na całe życie! Jako moja żona.
Catherine wybałuszyła oczy.
– Co takiego? Na całe życie? Mój Boże, przecież taki byłeś nudny w łóżku!
Erling drgnął, spąsowiał i ukradkiem zerknął na Fredlunda. Co ona jeszcze zamierza wyjawić?
– Co to ma w ogóle znaczyć? – zniecierpliwiła się Catherine. – Wszyscy trzej wyglądacie jak grabarze. O jakim wypadku gadacie?
– Cierpisz na zanik pamięci, Catherine – rzekł Móri. – Ale teraz pani Fredlund przygotowała ci coś do zjedzenia.
Catherine w tej chwili jedzenie nie obchodziło. Z całych sił starała się odtworzyć bieg wydarzeń.
– Wypadek… w lesie? Nic nie pamiętam.
– A co pani pamięta, baronówno? – spytał Fredlund, zanim Móri zdążył go powstrzymać.
– Co pamiętam? Blask księżyca. Wspięliśmy się na skałę. Tiril i Erling rozgniewali się na mnie. Erling wrzeszczał, żebym wracała. Dlaczego? – Nagle twarz jej się rozjaśniła. – Ach, już wiem! Ten przystojny leśnik!
Spostrzegli, że pamięć znów jej się mąci, szukała czegoś w myślach.
– Jak to było z tym leśnikiem? – starał się dowiedzieć Móri. Catherine już zaczęła wspominać, być może więc należało to doprowadzić do końca.
– No właśnie, jak to się stało? – powtórzyła pod nosem. Widać było, jak bardzo dręczy ją luka w pamięci. – Poszliśmy… do lasu. Byłam rozpalona, ciało mi płonęło. A on był taki przystojny. Ale taki zimny! Z pewnością chodził po lesie przez całą noc, bo dłoń miał lodowatą!
Popatrzyli na siebie. Może lepiej jej przerwać w tym miejscu?
Catherine jednak mówiła dalej:
– Szliśmy daleko i szybko. Bardzo szybko, ledwie zdołałam dotrzymać mu kroku. I wiecie, on nagle zaczął mówić po niemiecku! Ale ja także znam niemiecki, z porozumieniem nie było więc kłopotów.
– Czy zachowywał się przyjaźnie? – spytał Erling.
Mieli wrażenie, że czas się zatrzymał. Życie zajazdu, losy ludzi i zwierząt przestały jakby do nich docierać.
– Przyjaźnie? Nie, tego bym nie powiedziała. Był wręcz grubiański, ale ja to lubię. Męskość tak na mnie wspaniale działa.
Umilkła. Ktoś odwołał Fredlunda, opuścił ich.
– A potem? – naciskał Erling.
Catherine potarła oczy, jakby chciała dogrzebać się czegoś w pamięci. A może zatrzeć w niej jakieś straszne wspomnienie?
– Tak trudno mi coś sobie przypomnieć. Podczas tego wypadku, o którym mówicie, musiałam uderzyć się w głowę. Wszystko pamiętam jak przez mgłę, niewyraźnie.
Możesz się z tego tylko cieszyć, pomyśleli obaj.
– Stanęliśmy przed górą… Wysoką i stromą. On zaczął wsuwać mi ręce pod ubranie, stawał się coraz bardziej natrętny. Nie miałam nic przeciwko temu, ale wiało od niego chłodem i taki był niedelikatny. Zaczęłam…
Urwała na chwilę, wzrok jej się zmącił.
– Zaczęłam protestować. Mówiłam, żeby się zachowywał jak należy, że jestem damą, baronówną. Wtedy zaczął się śmiać. Ten śmiech był straszny. Powiedział, że znacznie przewyższa mnie urodzeniem. Rozgniewało mnie to, więc powiedziałam: „Zważaj na słowa! Jesteś prostakiem, zwykłym leśnikiem i nie chcę mieć z tobą już nic więcej do czynienia. Puść mnie, proszę!”
Catherine umilkła na długą chwilę.
– Potem nic już nie pamiętam. Naprawdę nic. – Zastanowiła się. – A może jednak?
Popatrzyła na nich wzrokiem, z którego biła bezradność. Wyniosły, pewny siebie ton gdzieś zniknął. Nie była już władczą szlachcianką i czarownicą, lecz tylko wy- straszoną młodą kobietą.
– Nie wiem, czy to sen, czy nie, wszystko było takie rozmyte. Znalazłam się wewnątrz skały. Nie, to niemożliwe. Chyba że on to król gór?
– Nie, nie był królem gór – spokojnie rzekł Móri.
– O, mów do mnie tym łagodnym tonem – szepnęła przerażona. – Tak mi zimno, ziąb przenika mnie aż do szpiku kości.
Erling próbował ją przytulić, lecz go odepchnęła.
– Nie, nie ty, niedojdo, nic nie wiesz o kobietach! Móri, trzymaj mnie mocno!
Dwaj mężczyźni porozumieli się wzrokiem. Erling skinął głową, a Móri niechętnie przygarnął dziewczynę do siebie. Erling zorientował się, że przyjaciel myśli o Tiril, że czuje się wobec niej winny.
Catherine nie przestawała drżeć. Teraz jednak należało wyciągnąć z niej wszystko, nie było odwrotu.
– Naprawdę znalazłaś się we wnętrzu góry – wyjaśnił Móri najłagodniej jak potrafił.
– Naprawdę? – zająknęła się.
– Czy on ci coś zrobił? – pytał z napięciem Erling.
– On… on mnie tam zaciągnął. Wlókł mnie za ramię po ziemi, w ciemność.
Stąd więc jej poszarpane, brudne ubranie. Catherine drżała, szczękając zębami. Jak tonący uczepiła się Móriego i wyjątkowo nie kryła się za tym chęć uwiedzenia.
– Tak ciemno – szepnęła. – Tak strasznie ciemno, nie wiedziałam, gdzie jestem. Sądzę jednak, że po prostu opowiadam wam swój sen, to się nie zdarzyło naprawdę, bo wiem, że próbowałam krzyczeć, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk, to musiało się więc wydarzyć we śnie. Tak, na pewno to tylko sen – przekonywała samą siebie.
– Oczywiście – przytaknął Móri. – Oczywiście, to był sen.
– Ale bardzo realny.
– Opowiedz, co działo się dalej.
– Niewiele więcej pamiętam. Okazał mi taką brutalność, wrzucił do jakiegoś korytarza…
Spojrzeli na siebie, twarze mieli kamienne, bez wyrazu.
– A potem? – Erling z trudem wymówił pytanie.
– Sprzeciwiałam się, walczyłam, bo przestało mnie to bawić. On był lodowato zimny. A później…
Widać było, że Catherine niczego nie rozumie.
– Potem nic już nie wiem. Miałam wrażenie, że zapadłam w letarg, w śpiączkę.
– Nic więc ci nie zrobił?
– Nie. Tak.
– To znaczy? – przez cały czas pytał Erling. Móri tylko delikatnie gładził ją po głowie.
– Kiedy się dzisiaj obudziłam, czułam ból.
– To wiemy, całe ciało cię bolało.
– I tam, w dole.
Zapadła cisza. Wreszcie Erling zaklął brzydko, w oczach zakręciły mu się łzy.
– Móri, co się ze mną działo? Gdzie mnie znaleźliście?
Boję się, tak się boję, że wydarzyło się coś strasznego.
– W istocie – odpowiedział Móri.
Spojrzeli na siebie, Erling skinął głową.
Móri opowiedział Catherine całą ich historię: gdzie dotarli, w jaki sposób i gdzie ją znaleźli. Jak na zawsze zniszczyli zamczysko i jego władcę. Najlepsze dla niej było, by poznała całą prawdę, przynajmniej nie będzie ją przez całe życie dręczyć niepewność.
Catherine była silną kobietą. Wiele przeżyła. Niszczyła innych, czerpała z życia wszelkie przyjemności, jakie tylko się dało, a nawet posuwała się do ostateczności, uśmiercała, gdy okazywało się to niezbędne dla jej wygody.
Umiała też przyjąć do wiadomości to, co stało się w zamku, który później rozpadł się w pył. Z jej tupetu jednak nic nie zostało. Płakała jak dziecko, szlochem dając upust przerażeniu.
Móri spokojnie próbował zamienić się na miejsca z Erlingiem. Na jakiś czas się udało, dopóki Erling nie wypowiedział kilku słów pocieszenia. Wówczas Catherine odkryła zamianę i gniewnie odepchnęła Erlinga. Móri znów musiał usiąść przy niej i wysłuchiwać niewyraźnego histerycznego mamrotania:
– Uciekaj tam, gdzie pieprz rośnie, Erlingu, ty nic nie wiesz. Móri i ja należymy do siebie, jesteśmy do siebie podobni, będziemy razem na zawsze, wiem, że on tego pragnie…
Erling zaczął mówić o Tiril, lecz Móri ostrzegł go gestem. Erling wiedział, dlaczego. Gdyby Catherine dowiedziała się o uczuciach, jakie Islandczyk żywi wobec młodszej dziewczyny, życie Tiril byłoby w niebezpieczeństwie.
Tak naprawdę Erling nie bardzo wierzył, by Catherine potrafiła posunąć się jeszcze kiedyś do ostateczności, jej śmiałość wyraźnie przygasła.
Erlinga ogarnęło przygnębienie. Nareszcie zrozumiał, że kocha tę rozpustną kobietę, i zdołałby zapewnić jej spokojne, godne życie. Ona jednak nie chciała go znać, po tym, jak jej zdaniem, nie sprawdził się w chwilach uciechy.
Tak bardzo pragnął przytulić ją teraz do siebie, aby poczuła się przy nim bezpiecznie. Ale to Móri musiał przyjąć dławiący ją strach, czule gładzić po policzku i zapewniać, że ma wiernych przyjaciół, którzy nigdy jej nie opuszczą.
Twarz Móriego pozostawała bardziej ściągnięta i bez wyrazu niż zwykle. Erling cieszył się, że przynajmniej Tiril nie widzi, co się dzieje. Wybrała się na przechadzkę z Nerem.
Bardzo by ją zasmuciła ta scena i słowa Catherine.
Na myśl o Tiril i Nerze Erling przypomniał sobie coś ~ze.
Catherine… Kiedy zobaczysz Nera, serdecznie mu podziękuj! To jego upór cię uratował. Wyczuł, że jesteś gdzieś w pobliżu, i nie poddał się, dopóki cię nie odnaleźliśmy.
– Erling ma rację – zaświadczył Móri.
Catherine uśmiechnęła się blado.
– Będę o tym pamiętać. To dobry pies!
Niezwykła pochwała w ustach osoby, którą niewiele obchodziły psy czy w ogóle zwierzęta. Catherine znów pogrążyła się w mrocznych wspomnieniach z Tiersteingram. Podniosła na Móriego zapłakaną, zapuchniętą twarz.
– Ale jak ty możesz teraz mnie pragnąć? – wyszeptała ledwie słyszalnie. – Po tym, co się stało, jestem jak zarażona, skalana. Ach, nie mogę o tym myśleć!
Móri powstrzymał się od stwierdzenia, że nigdy jej nie pragnął. Nie był na to właściwy moment.
– Dziewczęta z zajazdu umyły cię starannie, opłukały, powiedziałbym, wyszorowały na zewnątrz i od środka. Ale możesz się wykąpać, jeśli chcesz. Moim zdaniem to dla ciebie w tej chwili najlepsze.
Zastanowiła się.
– Dobrze. Wykąpię się. Potem będę jak nowo narodzona.
Catherine nie byłaby sobą, gdyby nie zadała kolejnego pytania:
– A co ze skarbem? Znaleźliście go?
– Owszem – odparł Erling.
– Naprawdę? Duży? Są jakieś klejnoty? Pokażcie mi! Teraz, zaraz!
Erling wyjaśnił, że skarb nie okazał się szczególnie imponujący i że Tiril postanowiła, by większość znalezionych przedmiotów trafiła do muzeum.
Catherine prychnęła.
– Tiril? Do muzeum? Czy ona oszalała? Czyście go już oddali? Chcę go zobaczyć, zanim będzie za późno.
Poderwała się, zapominając o wszelkim bólu.
– Spokojnie – rzekł Móri, który nareszcie zdołał uwolnić się z jej uścisku. – Twoja część została, niewiele z tego, co znaleźliśmy, dało się zamienić na gotówkę. Były tam przede wszystkim przedmioty z żelaza, mające jedynie wartość zabytkową. Interesują się nimi tylko badacze.
Wpatrywała się w nich, przenosiła wzrok z jednego na drugiego.
– A złoto? Złoto, srebro, kamienie szlachetne? Musiało tam być coś takiego! Czyżby Tiril ukryła wszystko dla siebie?
– Tiril niczego nie schowała – zapewnił Móri zgnębiony. – Chociaż cały skarb w zasadzie należał do niej, wszystko, co miało wartość, podzieliła między uczestników wyprawy. Nawet stary Fin, który na koniec uratował jej życie, otrzymał swoją część.
– Fin? – drwiąco zaśmiała się Catherine. – Na cóż jemu złoto i srebro na tym pustkowiu? No dobrze, gdzie moja część? Co dostałam? Stary połamany widelec?
– W czasach hrabiego nie używano widelców – cierpko zauważył Erling. Oczy mu pociemniały. – Ale możesz zobaczyć. Twoja część skarbu leży tu, w pokoju. Proszę.
Catherine rozerwała węzełek. Z niedowierzaniem wpatrywała się w zawartość, cztery złote agrafy z topazami.
– Tylko ty dostałaś jakieś ozdoby, bo jesteś dostatecznie próżna, by je nosić – z goryczą powiedział Erling. Jemu także nie spodobała się chciwość Catherine i nieufność wobec Tiril.
Ona jednak nie miała dla nich czasu. Zafascynowały ją nowe klejnoty.
– Ciekawe, ile za nie dostanę w Christianii.
Erling wstał, miał już tego dość.
– Tak, sprzedaj je! A potem w krótkim czasie wydaj pieniądze. Wtedy nie będziesz miała ani gotówki, ani klejnotów.
Nareszcie Catherine dostrzegła ich niechęć.
– Przepraszam – rzuciła beztrosko. – Oczywiście, że ich nie sprzedam. Zatrzymam na pamiątkę najstraszniejszego wydarzenia w moim życiu.
Zaniemówili, nie wiedzieli, co odpowiedzieć.
– Chodźmy poszukać Tiril i Nera – mruknął w końcu Erling.