Rozdział 19

Tydzień później czworo przyjaciół wraz z Nerem minęło granicę z Norwegią. Jechali tym razem gościńcem, zapominając, że stosunki między Szwecją a Norwegią nie są najlepsze.

Karol XII nie żył od kilku lat, lecz rozgoryczenie wojną, jaką prowadził przeciwko Norwegii, wciąż nie opuszczało ludzi. Podróżni na granicy napotkali problemy, musieli więc się cofnąć.

Przeprawili się w innym miejscu, w fińskich lasach. Długiej granicy pomiędzy oboma krajami nie wszędzie strzeżono równie pilnie.

Tiril w fińskich lasach czuła się nieswojo. Zbyt wiele złych wspomnień łączyło jej się z leśnymi bezdrożami. Cieszyła się, gdy wreszcie wyjechali na jasne tereny Solør.

Catherine nie czyniła żadnej tajemnicy z tego, że pragnie Móriego. Uznała, że Islandczyk kocha się w niej na zabój, nie śmie tylko wyznać swoich uczuć z powodu zazdrosnej Tiril. Zdaniem Catherine, Tiril wcale a wcale go nie obchodziła, ale nie chciał wyrządzać krzywdy tej głupiej gęsi.

Nie przepuściła żadnej okazji, by dokuczyć Tiril ciętym komentarzem na temat jej wyglądu, niezdarności albo nieprzemyślanych uwag.

Móri miał szczerą ochotę powiedzieć jej, żeby poszła sobie do diabła, bo on i Tiril należą do siebie, nie śmiał jednak. Wciąż nie bardzo wiedział, czego można się spodziewać po Catherine. Co prawda złagodniała nieco, czasami przeszywał ją dreszcz lęku, nie odnosiła się już tak lekceważąco do towarzyszy.

Móri jednak uważał, że jest nieznośna. Podczas każdego noclegu w kolejnych zajazdach musiał starannie zamykać drzwi, a jeśli to okazywało się niemożliwe, narażał się na zaproszenia tak natrętne, że wstyd mu było za baronównę, Musiał postępować niezwykle dyplomatycznie, by się jej pozbyć.

Tiril cierpiała, cierpiał też Erling.

Bardzo rzadko Tiril udawało się porozmawiać w cztery oczy z Mórim i zwykle mogli zamienić zaledwie kilka słów. Tiril pocieszało jedynie to, że Móri syknął kiedyś: „Czasami żałuję, że ją uwolniliśmy!”

Dopiero gdy dojeżdżali do Christianii, nadarzyła się sposobność dłuższej rozmowy. Catherine wypiła wtedy kilka kieliszków za dużo, musieli zanieść ją do sypialni. Zgasła tam jak zdmuchnięta świeczka.

Erling siedział w wyszynku, pogrążony w ponurych rozmyślaniach, litując się nad sobą. I on przesadził z winem, przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy.

Tiril i Móri mogli więc pójść z Nerem na wieczorną przechadzkę.

Z początku szli w milczeniu, oboje onieśmieleni.

W końcu Móri spytał:

– Co my zrobimy, Tiril? Ona nie chce zrozumieć. Przecież ja pragnę tylko ciebie, lecz jeśli ona się o tym dowie…

– Sądzisz, że wciąż ma zbrodnicze skłonności?

– Nie wiem. W istocie złagodniała, lecz nadal chce dominować, i sądzę, że nie będzie tolerować rywalki.

Tiril zamyśliła się.

– Co się stało, moja droga? – spytał, obejmując ją.

– Gdyby ujrzała twoich towarzyszy…

– Z pewnością by się wycofała, to prawda – roześmiał się Móri. – Ale oni nigdy się na to nie zgodzą.

Tiril podskoczyła.

– Ależ oczywiście, że się zgodzą!

– Przypuszczam, że nie. O czym ty właściwie mówisz?

– Móri… Czy nie obawiasz się tego dnia, kiedy stracimy Nera?

– Od dawna mnie to martwi. Jest wprawdzie silny i zdrowy, ale… Dość nieoczekiwanie zmieniłaś temat rozmowy.

– Wcale nie. Nie musisz bać się o Nera. Przedłużono mu życie.

Móri zatrzymał się gwałtownie.

– Co ty wygadujesz? – roześmiał się niepewnie. – Aż tak bardzo byś tego chciała?

Popatrzyła mu prosto w oczy.

– Zwierzę mi to obiecało.

– Zwierzę? Jakie zwierzę?

– To, które ci towarzyszy, uosabiające wszystkie zwierzęta świata.

Móri mocno ścisnął ją za ramiona.

– Tiril, co ty mówisz? Nie wiesz o nich nic poza tym, co sam ci opowiedziałem. Nie wolno ci dopuścić do tego, by fantazja zdobyła nad tobą władzę.

– Chcesz, żebym opisała ci twoich towarzyszy? Wszystkich po kolei?

Zaczęła wymieniać szczegóły, o których on nigdy nie wspominał.

Móri zakrył jej usta dłonią.

– Tiril! Czy ty ich widziałaś?

– Tak

Zaniemówił.

– Kiedy? I gdzie? – spytał wreszcie.

– W magazynie portowym w Bergen, gdy leżałeś bliski śmierci. Poprosiłam, aby cię uratowali. Uczynili to. A jednocześnie podarowali Nerowi dłuższe życie.

– W Bergen? Tak dawno temu? I nic nie mówiłaś?

– Bałam się. Nie wiedziałam, jak to przyjmiesz.

Podniósł głowę, zamyślił się.

– Rzeczywiście, cudownie szybko ozdrowiałem – rzekł po dłuższej chwili. – To prawda. Ale z Catherine się nie uda. Nie zechcą się jej pokazać, zresztą nie śmiem o to prosić.

– Zbyt mało korzystasz z ich obecności, Móri. Po prostu daj Catherine potrzymać magiczną runę, umożliwiającą widzenie zjaw.

– Skąd o niej wiesz?

– Bo właśnie dzięki niej zobaczyłam najpierw prawdziwą zjawę, a potem twoich towarzyszy.

– Mój ty świecie! Nie wystraszyłaś się?

– Och, oni byli tacy przyjaźni. Może dlatego, że okazywałam im szacunek i życzliwość. Przyjemnie nam się gawędziło.

Móri przyciągnął ją do siebie i mocno uścisnął.

– Jesteś wyjątkową osobą, Tiril. Jedynym człowiekiem na świecie, którego… Dobrze, zastanowimy się nad sprawą Catherine. Czy powinniśmy…

– Warto spróbować.

– Dobrze. Jeśli się powiedzie, przekonamy się, jak silne jest jej uczucie do mnie. Czy kieruje nią tylko żądza podboju, czy też coś poważniejszego.

– Móri – rzekła Tiril lękliwie. – Nie myśl sobie, że wykradłam tę runę z ciekawości. Szukałam magicznych znaków, żeby pomóc ci na własną rękę. Runa, dzięki której można widzieć zjawy, wsunęła mi się do kieszeni, zorientowałam się, co się stało, dopiero gdy wyszłam z Nerem. Ujrzałam wtedy kobietę przechodzącą przez ścianę.

Westchnął przerażony tym, co mogło się wówczas stać.

– Spróbujemy jutro – oświadczył. – Ale teraz nie chcę już rozmawiać z Catherine. Od chwili opuszczenia Ramundeboda tęskniłem za tym, by móc zostać z tobą sam na sam. Tiril, nie możemy być daleko od siebie, oboje o tym wiemy. Ale nie chcę cię wplątywać w moje życie i nie potrafię znaleźć wyjścia z tej sytuacji.

– Wiele stron twego życia już poznałam i jakoś się nie przelękłam.

– Rzeczywiście sporo widziałaś, ale nie dość. Nie masz pojęcia, w jakich straszliwych rytuałach musiałem wziąć udział, aby zostać czarnoksiężnikiem. Wiedz jednak, że nie jestem z tych, co zaprzedali się diabłu. Gdyby tak było, nie znosiłbym soli ani nie mógłbym chodzić po poświęcanej ziemi.

– Wiem, że posługujesz się tylko białą magią.

– Nie zawsze. W Gôrtiven nie obeszło się bez czarnej.

– To było konieczne.

– Wiem. Ale pamiętasz, mówiłem ci, że za każdym razem, kiedy uczynię coś -w służbie dobra, wyrządzam komuś krzywdę?

– Rzeczywiście. To się jednak nie sprawdziło.

– Niestety tak. Za każdym razem, zastanów się tylko. Ostatnio, kiedy uratowałem Catherine. Kogo tym uszczęśliwiłem oprócz niej samej?

– Może i masz rację.

Po wyrazie oczu Móriego poznała, że przyjaciel zamierza mówić o nich. Pojawił się w nich ów gorący, czuły blask. Serce zabiło jej mocniej.

– Panienko Tiril! Panienko Tiril! – rozległ się naraz dziewczęcy głos i z oberży wybiegła młodziutka dziewczyna.

Do licha, dlaczego akurat teraz? pomyślała z gniewem.

– Skąd ona wie, że masz na imię Tiril? – mruknął zdziwiony Móri.

Dziewczynka dobiegła do nich.

– Pani gospodyni bardzo prosi o rozmowę z panną Tiril. Teraz, natychmiast.

– Pójdę z tobą – zdecydował Móri.

Oberżystka przyjęła ich w swym prywatnym pokoju, starannie zamknęła za sobą drzwi.

– Proszę mi wybaczyć pytanie – rzekła Tiril. – Skąd zna pani moje imię?

– Gdy przybyliście, a ja was przyjmowałam, zamieniliście między sobą kilka słów. Ktoś z was zwrócił się do panienki, a Tiril to niezwykłe imię.

– Aha, po prostu – uśmiechnęła się dziewczyna. – Czego pani chciałaby się dowiedzieć?

– Nie o to chodzi – odparła pulchna oberżystka. Gotowanie, ulubione zajęcie, zostawiło swoje ślady. – Widzicie, ostatnio przybyli tu dwaj mężczyźni, pytali, czy wśród gości nie ma Tiril… jak to było? Berg [1]?

– Przeciwnie, Dahl [2].

Móri zaniepokojony uścisnął rękę dziewczyny.

– Zaglądali tu dwukrotnie. Prosili, bym dała znać, w razie gdyby panna zjawiła się w moim zajeździe, przedostatnim na drodze do Christianii. Nie budzili jednak zaufania dlatego postanowiłam porozmawiać z panienką.

– Brak mi słów, żeby wyrazić pani wdzięczność – odrzekł Móri. – Przypuszczam, że jeden z owych mężczyzn był trochę starszy i miał kozią bródkę. A drugiego trudno opisać.

– Na pewno mówimy o tych samych osobach.

– Ci mężczyźni śledzą Tiril już od kilku lat, nie wiemy dlaczego. Raz usiłowali ją zabić.

– Ach, mój Boże!

– Podejrzewamy, że chodzi o spadek. Pochodzenie Tiril do niedawna kryło się w mroku. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że jej rodzice byli ludźmi niezwykłe wysokiego rodu. Próbujemy ich teraz odnaleźć.

– Ach, tak. No, jest też wśród was prawdziwa córka barona…

– O, ona – Móri powiedział to tonem tak wzgardliwym, że Tiril nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. – Nie dorównuje Tiril urodzeniem.

– Rozumiem. Jeśli więc ci mężczyźni powrócą…?

– To pani niczego nie widziała. Proszę pamiętać, że tu chodzi o życie Tiril!

– Dobrze, ostrzegę służbę.

Opuścili właścicielkę zajazdu, dziękując jej za okazaną życzliwość.

Kiedy wyszli, Tiril powiedziała:

– Prawdę mówiąc zapomniałam o tych łotrach, którzy nas ścigają. Sądziłam, że się już poddali. Przypuszczałam, że tak się stanie po naszej wyprawie do Tiveden, że to właśnie Tiersteingram miałam odnaleźć.

– Ja też tak myślałem, kiedy się tam wyprawialiśmy. Później już w to nie wierzyłem. Twoja matka przekazała ci kawałek figurki demona w spadku, ponieważ habsburska część kiedyś trafiła do jej rąk. Traktowała ją prawdopodobnie przede wszystkim jak ciekawostkę, lecz chciała, by dziecko, owoc miłości, otrzymało po niej pamiątkę.

– A więc Tiersteingram to był ślepy tor?

– Tak się może wydawać, ale nie mam żadnej pewności. Było coś…

Tiril ciężko westchnęła.

– Nie mam już siły uciekać.

– Oni nie wiedzą, że wróciliśmy. Porozmawiajmy z… no cóż, z Erlingiem, Catherine jest przecież ledwie przytomna. O świcie opuścimy zajazd.

– Wspaniale. Ale, Móri, dlaczego oni nas szukali akurat tutaj?

– Sądzę, że to wcale nie było akurat tutaj. Przypuszczam, że rozpytywali we wszystkich zajazdach wokół Christianii. Ponieważ zniknęły także nasze konie, zrozumieli, że wyjechaliśmy z miasta. Nie wiedzieli jednak, dokąd.

– Wiele wysiłku w to wkładają.

– Rzeczywiście, musisz mieć dla nich duże znaczenie.

– Albo dobrze im płacą.

– To także możliwe. Chodź, od razu pomówimy z Erlingiem.


Cały następny dzień spędzili w drodze. Kiedy cel jest bliższy, człowiek zaczyna się spieszyć.

Zrezygnowali z jazdy gościńcem, przemykali się bocznymi drogami. I za nic na świecie nie odważyli się przenocować w ostatnim zajeździe przed Christianią!

Z każdym upływającym dniem zauważali, że pewność siebie Catherine coraz bardziej się chwieje. W zachowaniu baronówny pojawiła się jakaś bezradność, zagubienie. Móri zdecydowanie okazywał jej swoją niechęć, zmuszona więc była coraz częściej szukać pociechy u wiernego Erlinga.

Nie chciała się już jednak do niego zbliżać. Gdy próbował dodać jej otuchy uściskiem albo po prostu przytulić, syczała jak woda wylana na ogień, nie oszczędzała go też, w słowach.

Nie chciała także więcej posługiwać się swymi czarodziejskimi sztuczkami. Na cóż jej to było, skoro i tak ktoś przewyższał ją umiejętnościami?

Wciąż nie mogła odzyskać równowagi.

Móri nie powiedział jej wprost, że kocha Tiril, nie odważył się na to. Okazywał jednak Catherine tak jawną niechęć, że musiałaby być jeżem albo kamieniem, by tego nie zauważyć.

Catherine więc także cierpiała.

Podczas odpoczynku na zboczu niedaleko Christianii Tiril i Móri skinieniem głowy dali sobie znak. Teraz miało to nastąpić!

Zapadał już zmierzch, nie wiedzieli, gdzie przyjdzie im spędzić noc. Zjedli ostatnie resztki zapasów, karmiąc bezwstydnie żebrzącego Nera. Erling siedział milczący, zasmucony, że ich podróż wkrótce dobiegnie końca, a jego stosunki z Catherine ani trochę się nie wyjaśniły. Intrygi niszczyły przyjaźń. Tiril miała wrażenie, że Móri ją zaniedbuje, Móri był niezadowolony, ponieważ nie mógł przebywać z Tiril i przez to ją krzywdził, a w dodatku Catherine nie dawała mu spokoju. Catherine, której nie udawało się zdobyć serca Móriego, irytowała się na miłego, nadskakującego Erlinga, a ten z kolei czuł się odrzucony.

Żadne z nich nie było szczęśliwe.

– Erlingu – zaczęła Tiril. – Czy nie mógłbyś dziś wieczorem zabrać Nera na spacer? Już teraz?

Zdziwił się.

– Nera? A po cóż wyprowadzać go na spacer, skoro on i tak przez cały czas biega wolno, tam gdzie mu się podoba?

– Jak chcesz, Erlingu – westchnął Móri. – Ale czy wobec tego mógłbyś sam gdzieś się przejść? My musimy coś omówić.

Erling podniósł się, poczerwieniały na twarzy.

– Dość już tego! Staram się jak mogę poprawić nastrój i wam, i sobie, a wy mnie ot, tak sobie odrzucacie!

– To wcale nie będzie zabawne – tłumaczył Móri. – Dla twojego dobra prosiłem, abyś odszedł.

– Nie przypuszczałem, że mamy przed sobą jakieś tajemnice!

Był tak urażony, że nie mógł zapanować nad drżeniem głosu.

– Dobrze, zatem zostań. Tylko pamiętaj, że cię przestrzegaliśmy.

– A więc wy troje wiecie o czymś, o czym nie wiem ja?

– Nie. Wiemy o tym my dwoje, Tiril i ja.

– A jakież to sekrety was łączą? – oburzyła się Catherine. – Zgadzam się z Erlingiem. Dość spiskowania!

– Doskonale, bo my także mamy już tego dość. Catherine, weź do ręki to drewienko.

– Dlaczego?

– Ponieważ cię o to proszę. To codzienność czarnoksiężnika. A ty przecież jesteś czarownicą, czyż nie?

– Oczywiście. To właśnie nas łączy i ani Tiril, ani Erling nie mogą nas rozdzielić.

Móri nie odpowiedział, tylko podał baronównie magiczną runę umożliwiającą widzenie zjaw.

– No dobrze – powiedziała Catherine. – A co teraz? Co mam Z nią zrobić?

– Czekać.

– Na co?

– Za dużo pytasz. Po prostu czekaj.

Nad leśnym wzgórzem zapadał zmierzch. Od trawy biło letnie ciepło, nad jeziorem unosiły się spirale roztańczonych komarów. Nero gonił owady, od czasu do czasu przybiegał sprawdzić, czy przyjaciele są na miejscu, i znów gdzieś znikał.

Erling chciał coś powiedzieć, zapytać, o co właściwie tym wszystkim chodzi. Catherine siedziała, trzymając w dłoni magiczny znak, ale nic się nie działo. Tiril i Móri nie posiadali się ze zdumienia.


Baronówna Catherine van Zuiden, czarownica, czuła się nieswojo. O co chodziło Móriemu? Czyżby chciał z niej zadrwić?

Czy też była to próba?

Najwidoczniej tak, bo zapytał:

– Nic nie widzisz, Catherine?

A więc miała coś ujrzeć! No, jakoś sobie z tym poradzi, nie może pokazać, że nie jest dobrą czarownicą. Natychmiast przymknęła oczy i oznajmiła dramatycznym głosem:

– Tak, widzę. Patrzę w przyszłość. Widzę lśniącą kolorami kopułę, siedzi na niej Hekate, bogini czarownic. Sama przepowie mi przyszłość…

Usłyszała westchnienie Móriego.

– Otwórz oczy, Catherine, przestań udawać!

Głos Móriego nie dopuszczał sprzeciwu. Catherine odruchowo usłuchała.

Jęknęła ze strachu i zasłoniła usta dłonią.

Za Mórim stała wysoka istota, niedbale opierała się o drzewo, zaciskając rękę na gałęzi. Spoglądała na baronównę z nieskrywaną ironią.

Był to najstraszniejszy stwór, jakiego kiedykolwiek widziała. Upiór z otchłani, olbrzymi mężczyzna z wysuniętą do przodu głową i zniszczoną twarzą. Prędko odwróciła wzrok w inną stronę, lecz tam ujrzała coś innego. Po ziemi czołgało się potworne, okaleczone zwierzę. Catherine uderzyła w krzyk i zaczęła je od siebie odpędzać.

– Odejdź stąd, odejdź, uciekaj! – wrzeszczała histerycznie. – Nie, nie zbliżaj się, nie zbliżaj, Móri, ratuj, zrób coś…

Ale Móri ani drgnął. Catherine odwróciła się tyłem, by nie patrzeć, i…

Jeszcze jedna! W płucach zabrakło jej powietrza, jakby tonęła. Przed nią stała biaława istota o postaci przypominającej ludzką i długich, nierównych zębach. Na ich widok Catherine ogarnęły mdłości. Długie białe ręce wy- ciągnęły się do niej w jakby błagalnym geście, ale Catherine nie mogła już tego znieść. Zaniosła się przeraźliwym krzykiem i odrzuciła drewienko najdalej jak umiała.

Zjawy zniknęły.

– Masz już dość? – spytał łagodnie Móri. – A zdążyłaś zobaczyć zaledwie trzech z mych towarzyszy, którzy byli z nami podczas całej podróży.

Tiril wstała, by podnieść z ziemi magiczny znak.

– Nie, och, nie, oszalałaś! – krzyknęła Catherine. – Ty nie zniesiesz ich widoku, jesteś wszak zwykłą śmiertelnicą. Jeśli ja nie mogłam…

– Ja już ich widziałam, wszystkich ośmioro – spokojnie odrzekła Tiril. – Umieliśmy się porozumieć, są moimi przyjaciółmi.

Catherine jęknęła przerażona.

– Na pewno dlatego, że Móri cię przygotował, powiedział, co cię czeka, i był wtedy przy tobie!

– Nie przygotowałem Tiril, magiczna runa wpadła jej w ręce przypadkiem – odparł Móri. – I była całkiem sama, bo ja leżałem nieprzytomny, bliski śmierci. Oni i Tiril uratowali mi życie. Poprosiła ich także, by przedłużyli żywot Nera. Bardzo mnie cieszy, że on pozostanie z nami dłużej niż zwykłe psy. Oni naprawdę są przyjaciółmi Tiril!

– Nie wierzę w to! Przecież to złe istoty!

– Ty tak uważasz. Tiril odniosła się do nich z szacunkiem i sympatią, okazała też zrozumienie dla ich cierpień.

Baronówna oddychała ciężko.

– Daj mi to drewienko jeszcze raz, na pewno jakoś to wytrzymam!

– Uważam, że nie powinnaś oglądać już żadnego z nich – stwierdził Móri. – Próba wypadła niepomyślnie, w tym cały problem. Ale chciałem ci przez to powiedzieć, że oni są częścią mego życia. Zawsze będą mi towarzyszyć. Czy zdołasz żyć z taką myślą?

Nie odpowiedziała. Zakręciło jej się w głowie.

Erling wreszcie mógł dojść do słowa.

– Czy ktoś mi wyjaśni, co wy właściwie robicie?

– Catherine dostała na chwilę magiczną runę i ujrzała trzech moich towarzyszy. Nie mogła znieść ich widoku.

– Ja też chyba z tego zrezygnuję – cierpko oznajmił Erling. – Ale przekaż im moje pozdrowienie i podziękuj za to, czego dokonali w Tiersteingram! I za to, co zrobili z naszym czworonożnym przyjacielem!

Catherine patrzyła na Móriego. Już wiedziała, że go utraciła. Nie mogła się pogodzić, że otaczają go te potwory, w dodatku było ich więcej. Nawet ona rozumiała, że gdyby wzięła się mocno w garść, zapewne zdołałaby na nie patrzeć, nawet powiedzieć, że jest ich przyjaciółką, że je rozumie, ale nigdy nie będzie tak myśleć naprawdę. Nie tak jak Tiril.

A to było decydujące.

Baronówna została zmuszona do przeprowadzenia rachunku sumienia.

Oślepiona łzami doczołgała się do Erlinga, który natychmiast chwycił ją w ramiona. Siedli objęci, Erling bezskutecznie starał się ją uspokoić.

– Do niczego się nie nadaję – szlochała. – Wszyscy są lepsi ode mnie. Nie jestem czarownicą, mam złe serce, nikt mnie nie kocha.

– Ależ ja cię kocham taką, jaką jesteś – mówił Erling. – Wiem, że nie jestem tak interesujący jak Móri, ale wiele mogę ci dać.

Zaniosła się jeszcze głośniejszym płaczem, więc Erling zamilkł.

Wreszcie, chociaż wydawało się już, że to nigdy nie nastąpi, udało jej się opanować.

– Ach, Erlingu, Erlingu – wzdychała teraz. – Taka by- łam wobec ciebie niesprawiedliwa, taka wyniosła! Wybacz mi, wybacz, ty dobra, ludzka istoto! Nigdy już nie będę przedkładać przygody nad poczucie bezpieczeństwa!

– Już dobrze, dobrze – uśmiechnął się. – Trochę napięcia w życiu przyda się nam obojgu, byleśmy tylko mieli siebie.

– Nie zostawiaj mnie – szepnęła i wtuliła się w mokrą już od je; łez pierś Erlinga.

– Wiesz, że cię nie opuszczę. A co z Mórim?

– Móri jest zbyt niebezpieczny. Po tych strasznych przeżyciach z „leśnikiem” z Tiveden i po spotkaniu z duchami Móriego potrzebuję spokoju. I on chyba też mnie nie chce. Świata nie widzi poza Tiril.

To prawda.

– Gdzie oni teraz są?

– Odeszli trochę. Nie chcieli nam przeszkadzać.

– Zawsze są tacy mili, tacy delikatni. A ja jestem wstrętną, okropną jędzą… No tak, właśnie czarownicą!

– Nieprawda. Wiesz, jak zawsze cię postrzegałem?

– Nie – powiedziała niewyraźnie, ze łzami w oczach.

– Jako bardzo, bardzo samotną dziewczynę, która wbiła sobie do głowy, że ze wszystkim poradzi sobie sama.

Catherine zaśmiała się cichutko.

– Ale to przecież prawda. Po prostu posługiwałam się niewłaściwymi metodami. Teraz już będę miła.

– Tylko nie obiecuj za wiele!

Catherine przyrzekła sobie, że Erling nigdy nie dowie się o dwóch lub trzech istnieniach, którym położyła kres, ponieważ tak było jej wygodniej. Ogarnął ją nastrój życzliwości dla ludzi, postanowiła, że będzie się dobrze sprawować. Na razie.

– Wiesz, czego mi brakowało? – szepnął jej Erling prosto do ucha.

– Nie?

– Twojego rodzaju kochania.

– Ale przecież byłeś nim wstrząśnięty!

– Owszem, z początku. Powiadają, że nie nauczy się starego psa siadać. Ale potem zmieniłem zdanie.

Catherine śmiała się już głośno.

– Czeka cię noc, której nigdy nie zapomnisz! Gdy tylko dojedziemy do jakiegoś przyzwoitszego miejsca.

Uszczypnęła go tam, gdzie nikt nigdy jeszcze nie śmiał dotknąć poważnego kupca Erlinga Müllera.

A on się tylko uśmiechnął.

Загрузка...