Rozdział 20

Pozostawała teraz podróż do Holsteinu-Gottorpu albo gorsza, na dwór Habsburgów w Wiedniu, żeby tam poznać prawdę o pochodzeniu Tiril.

Wciąż jednak nie mogli się uwolnić od czyhającego na nich niebezpieczeństwa.

Tiril była zmęczona, okropnie zmęczona. Kolejne podróże wcale jej nie nęciły. Głównym powodem zmęczenia był ciągły niepokój i brak nadziei na przyszłość.

Do Christianii dotarli bez przeszkód. Znaleźli nieduży, niepozorny pensjonat, bo nie chcieli rzucać się w oczy, a poza tym w sakiewkach podróżnych Erlinga i Tiril zaczynało już świecić dno. Nie mogli wszak zapominać, że Erlinga czeka jeszcze podróż do Bergen.

Ani Móri, ani Tiril się tam nie wybierali. Catherine zaproponowała, by po powrocie z kolejnej wyprawy zamieszkali w jej domku w Krokskogen, ona wszak miała jechać z Erlingiem do Bergen.

Czekało ich nieuchronne rozstanie. I to także Tiril ciężko przeżywała.

Właściwie na nic już nie miała sił. Pragnęła tylko gdzieś się skryć i zapaść w sen.

Móri nie wierzył, by związek Erlinga z Catherine wytrzymał próbę czasu.

Wzajemne stosunki Tiril i Móriego także cechowała niepewność. On upierał się, że jego pełne niebezpieczeństw życie nie jest dla niej, a mimo to nie pragnął żadnej innej i nie wyobrażał sobie, by Tiril mogła się związać z innym mężczyzną. Ogromnie trudno było im zachować równowagę w układzie opartym na czystej platonicznej przyjaźni.

Wciąż traktował ją z największym szacunkiem i czcią, ale Tiril miała odmienne marzenia. Kochała go, a nie mogła w pełni okazać swego uczucia. Nie leżało jednak w jej naturze podejmowanie inicjatywy w tak trudnych sytuacjach. Musiała czekać na jego decyzję. A Móri nie wiedział, co robić.

Żadne z nich nie wyrażało się z entuzjazmem o czekającej ich podróży do Holsteinu albo Austrii.

Podczas pobytu w Christianii musieli się jeszcze wy- wiązać z obietnicy danej starej akuszerce przed wyjazdem do Szwecji.

Ucieszeni możliwością odłożenia decyzji o jeden dzień, udali się do staruszki nazajutrz po przybyciu do stolicy. Móri i Erling byli zdania, że powinni przemilczeć wszystko, co mogłoby wystraszyć starą damę (niewiele wtedy by zostało z ich opowieści), ale Tiril i Catherine uważały inaczej.

– Nic nie wiecie o kobietach – stwierdziła Tiril, a Catherine przytaknęła. – Jakie, waszym zdaniem, przeżycia ma taka samotna staruszka? Jestem pewna, że pragnie poznać całą prawdę.

– Na pewno – zgodziła się Catherine.

– A jeśli potem będą ją dręczyć złe sny? – zastanawiał się Erling.

– Ależ skąd! Zdajcie jej pełny raport.

– Jeśli nie była zamężna, powinniśmy ominąć erotyczne wtręty – uznał Móri.

Catherine popatrzyła nań z politowaniem:

– Przecież to akuszerka, dobrze zna realia życia.

Nie zdążyli jednak nic opowiedzieć, bo staruszka klasnęła w dłonie, uradowana ich widokiem.

– Ach, tak się bałam, że nie wrócicie na czas – mówiła bez tchu. – Wchodźcie, wchodźcie do środka, tyle się wydarzyło!

Oszołomieni usadowili się w pełnym ozdób saloniku. Nero ułożył się na tym samym miejscu co kiedyś, między dywanikami domowego wyrobu i haftowanymi podnóżkami.

– Ach, wy nie wiecie, nic nie wiecie – zaczęła starowinka.

– To proszę nam powiedzieć – wesoło rzekła Catherine.

– Władcy Holsteinu-Gottorpu od dawna wadzili się z duńskim dworem królewskim i godzili, wadzili i godzili, nigdy nie wiadomo było, co się znowu stanie. Ale są blisko spokrewnieni.

Ach, tak, pomyślała Tiril. Tak mało wiem o rodach królewskich.

– Teraz pewna szwedzka partia. po śmierci Karola Dwunastego usiłuje osadzić na tronie Szwecji Karla Fredrika z Holsteinu-Gottorpu, a jednocześnie podejmowane są próby ożenienia go z Anną, córką cara Rosji, Piotra Wielkiego. To wszystko jest dość zagmatwane. Każdy ciągnie w swoją stronę, kwitną intrygi! Na dworze królewskim zapanował niepokój. Na Akershus wydany zostanie wielki bal, będzie to próba pojednania, może uda się zapobiec przejściu władców Holsteinu-Gottorpu na stronę wroga.

– Zaraz, zaraz – przerwała jej Catherine. – Rozumiem z tego, że ubodzy krewni duńskiego dworu królewskiego z Holsteinu-Gottorpu…

– Tacy ubodzy to znów oni nie są!

– Tak, tak. A wiedz, że są zaproszeni tu na bal.

– Właśnie, w stosunkowo neutralnej prowincji.

Erling i Tiril zawsze ogarniał gniew, gdy słyszeli, że Norwegię nazywa się prowincją. Prowincją Danii!

Catherine podjęła:

– A najważniejsze, że matka Tiril, zamężna z jednym z książąt Holsteinu-Gottorpu, może też się tu pojawić?

– Właśnie!

Zapadła długa cisza.

– To znaczy, że nie jedziemy na południe – szepnął Móri.

– Dzięki Bogu! – rzekła Tiril. – Serdeczne, serdeczne dzięki!

– Ale jak się nazywa matka Tiril? – spytała Catherine.

– Nie wiem – z żalem przyznała akuszerka. – Wiem jedynie, że ten ród posiada liczne odgałęzienia, ale wszyscy, którzy tylko zdolni są utrzymać się na nogach, postarają się tu przyjechać. Matka Tiril na pewno przybędzie wraz z mężem.

– Ale on nie jest ojcem Tiril – zauważył Erling.

– Owszem, i to dodatkowo utrudnia sytuację.

– Która sama w sobie i tak jest skomplikowana – pokiwał głową Erling. – Jak się dostaniemy na zamek Akershus?

– Ja sobie z tym poradzę – oznajmiła Catherine. – Możecie się cieszyć, że jestem z wami i was uratuję. Skontaktuję się z pewnymi dobrymi znajomymi z Akershus, którzy wprowadzą tam mnie, Tiril i Erlinga. Będziecie uchodzić za moich krewnych. Natomiast Móri… Zbyt rzucasz się w oczy, abyś mógł wejść.

– Wobec tego ja także nie pójdę – zdecydowała Tiril.

– Ależ, Tiril! Przecież to właśnie o ciebie chodzi!

– Bez Móriego nie idę.

Catherine zastanowiła się przez chwilę.

– Dobrze. Powiem, że jesteś moim osobistym medykiem, a ponieważ cierpię na bardzo poważną chorobę, nie mogę się nigdzie bez ciebie ruszyć.

– Jak na ciężko chorą osobę wyglądasz dość kwitnąco – zauważył Erling.

– Dzięki nocy spędzonej z tobą. Ale wystarczy odrobina białego pudru. Na kiedy zaplanowano bal?

– Na sobotę.

– Mamy więc kilka dni. Czuję, jak wstępuje we mnie życie – oświadczyła Catherine. – Bliższy mi dwór królewski niż jazda po wybojach i uganianie się za duchami po kniejach.

Jej słowa przypomniały im o celu wizyty, czym prędzej więc opowiedzieli akuszerce całą historię.

Tiril jednak nie słuchała uważnie. Z bijącym sercem rozmyślała o tym, że jej matka być może znajduje się w tym samym mieście.

Jak się odnajdą? Czy matka przyzna się do Tiril? Czy wśród osób błękitnej krwi wybacza się taki błąd? I przecież, z tego co zrozumieli, miał jej także towarzyszyć mąż, który o niczym nie wie.

Czy w ogóle zdołają ją odnaleźć?


– Mam już dość zajazdów – stwierdziła Tiril, kiedy zjedli kolację w pensjonacie i mieli rozejść się do swoich pokoi. – Dość gospód, oberży i innych przechowalni.

– Ja także – przyznała Catherine. – Używanej pościeli, spluwaczek, w które nie trafiono, nocnych szafek z wy- palonymi śladami i nocników z urwanym uchem.

– Jak dobrze byłoby schować się we własnym domu i zamknąć za sobą drzwi – rozmarzyła się Tiril.

– Już niedługo – obiecał Erling. – Niedługo odpoczniecie. Tiril bardzo w to wątpiła. Chata Catherine, pełna czaszek i przedziwnych zapachów, którymi przesiąkły ściany, szczególnie jej nie kusiła.

Powiedzieli sobie dobranoc, a Móri mruknął do Tiril:

– Pójdę z tobą porozmawiać.

– Dobrze.

Serce zabiło jej mocniej. Czy rzeczywiście chciał tylko rozmawiać, czy też… Czy on wie, jak bardzo go pragnę, jak trudny był dla mnie czas, kiedy Catherine tak go prowokowała? Czy wie, jak bardzo się boję naszych zbliżeń? Pamiętam ostatnie spotkanie, kiedy niemal doszło do… Jak bardzo mnie to przeraziło, ponieważ on otworzył drzwi do królestwa śmierci, zamiast pozwolić mi unosić się w chmurach?

Cóż za idiotyczne określenie, ale lepszego nie umiem znaleźć.

Boję się, Móri. Zostaw mnie, niesiesz ze sobą śmierć i ciemność. A mimo to moje ciało tęskni za tobą.

Zamknęła za nimi drzwi.


Lipcowa noc. Ani jasna, ani ciemna. Mroczna. Dźwięki z ulicy, z portu. W oddali połyskują wody fiordu.

Nędzny, brudny pokoik w pensjonacie. Nie chcę się odwracać. Będę wyglądać przez okno, chcę widzieć czyste niebo nad wodą, romantyczne szkiery, brzeg.

Móri stoi za mną. Nie odwrócę się.

Dziś w nocy wszystko jest takie inne. Nie dotykaj mnie, Móri!

– Tiril.

Nie słyszę. Nie chcę słyszeć. On nie może się dowiedzieć.

– Tiril, spójrz na mnie!

– Nie. Nie jesteś życiem ani miłością, tylko ciemnością, śmiercią, bezdennymi otchłaniami. Boję się na ciebie patrzeć.

Móri. Przydomek oznaczający upiora zmarłego czarnoksiężnika. Spłodzony z nasienia mistrza wiedzy tajemnej w momencie jego śmierci. Zrodzony ze śmierci. Otoczony duchami otchłani. Zostawił mnie samą, na pastwę dwóch zbójów, a sam pospieszył na Islandię, aby odnaleźć prastare czarodziejskie formuły.

Kocham go. To właśnie jest najgorsze. Jeśli mnie dotknie, nie mam się jak bronić. Podążę za nim do mrocznego królestwa czarów i wiecznej śmierci.

Śmierć wokół Móriego, zawsze śmierć.

Dlaczego nie mogę pokochać innego?

Ale jak można kochać innego człowieka, kiedy jest Móri?

– Nie tknę cię, Tiril. Chciałem ci tylko pokazać swoje uczucia dla ciebie.

Jego uczucia dla mnie? Taka jestem ich spragniona, wygłodzona, tak długo cierpiałam przez zarozumiałą baronównę. Czy potrafię z tego zrezygnować?

Odwróciła się powoli.

– Ten pokój jest taki brudny. To będzie takie brzydkie.

– Zapomnij o pokoju. Naucz się patrzeć.

Nie rozumiem, o co mu chodzi.

– Żadna twarz, żadna postać nie jest doskonała. Naucz się dostrzegać to, co piękne, odnajdywać duszę!

Maleńka świeczka na nocnym stoliku. Móri w cieniu wy- daje się całkiem czarny. Móri to śmierć we własnej osobie.

Śmierć jest piękna.

– Nie wciągaj mnie w to!

– Dobrze. Ty poprowadź mnie ku światłu, ukochana.

– Bardzo tego pragnę. Ale twój cień jest większy.

– Kocham cię. Błagam cię, pomóż mi! Twój jasny świat, który nigdy nie będzie moim, tak kusi. Poprowadź mnie tam!

Serce uderzało mocno, głośno.

– Siła twej miłości nie może równać się z moją. Nie dotykaj mnie, Móri. Twoje cienie mnie przerażają.

– Wiem o tym. Chcę tylko nauczyć cię patrzeć.

– A więc dobrze. Wiedz tylko, że głęboko mnie zraniłeś, kiedy ta druga zajmowała cały twój czas.

– Ja cierpiałem bardziej, dlatego że nie mogłem być przy tobie.

Jego ręce na moich ramionach. Te oczy, które wszystko widzą. Patrzą na moje usta, na czoło. Wygłodniałe, rozpalone tęsknotą. Jaki on zmysłowy, niebezpieczny w swym niemal boskim autorytecie. Bóstwo ciemności, niebezpiecznych mocy. Uciekaj, Tiril, póki jeszcze czas!

Każdy jego dotyk wpala się w moją skórę, głębokie spojrzenie odnajduje drogę do mego wnętrza. On wie, wie, że ja tego pragnę, że przerażają mnie własne żądze i jego bliskość.

– Nauczyłaś się patrzeć?

– Tak, ty mnie tego nauczyłeś.

– To spójrz na mnie w taki sposób!

Przesunęła wzrok po ukochanych rysach i zrozumiała, ile miał racji. Zniknęło to, co nie było doskonałe. Dostrzegła tylko czułość, miłość i strach przed wyrządzeniem jej krzywdy. Już wkrótce patrzyła w jego oczy bez obawy, bo ciepło, które z nich biło, było silniejsze niż jej lęk.

– A więc to umiesz – rzekł. – Potrafisz patrzeć wzrokiem miłości. Rozbierz się, Tiril, najdroższa! O, tak, pozwól, że ci pomogę. Chcę cię zobaczyć, tak jak nigdy dotychczas nie mogłem, a o czym marzyłem. Zdejmij bluzkę, obnaż sprężyste młode ciało.

Coś ją zastanowiło.

– A gdybym nie była młoda i miała obwisłą, zwiotczałą skórę?

– Wtedy kochałbym cię jeszcze bardziej, wiesz o tym dobrze, Tiril. Źle dobrałem słowa, nie to miałem na myśli.

Nie dotykaj mnie! Czy słychać, jak bardzo niespokojny jest mój oddech? Oczy mam zamknięte, jedyne, czego pragnę, to go przyjąć. Te ręce, które zawsze tak kochałam… Jakże delikatny jest ich dotyk.

– Przerażasz mnie, miły. Wokół nas coraz gęściejszy mrok. Przybliżasz mnie ku śmierci, oddalasz od świata.

Całuje mnie w ramię, pędzą ogniste strzały. Rozbiera mnie. Boże, spraw, aby serce nie waliło mi tak głośno! Nie pozwól, by dowiedział się o wstydzie, o tym, że płonie i pulsuje mi ciało.

Gwałtownie odwróciła się do okna. Bała się, że on, który tak potrafi patrzeć, dostrzeże jej nie zaspokojone pożądanie.

Usłyszała i poczuła, że on także się rozbiera. Nie, Móri, nie! Obiecałeś, że się do mnie nie zbliżysz!

– Obiecałem – rzekł, jakby czytał w jej myślach. – Nie bój się, oboje to potrafimy. Dobrze pamiętasz, raz już próbowaliśmy. I nic się nie wydarzyło.

Teraz jest inaczej, chciała powiedzieć, ale nie zdołała dobyć słów, bo ciało Móriego przylgnęło do niej. Niezwykle gorąco wybuchnęło w najbardziej tajemniczym miejscu ciała dziewczyny. Rozchylił nieco jej uda, poczuła między nimi jego twardość.

Zdusiła jęk.

– Móri, to niemożliwe. Nie dzisiaj, nie mogę czekać.

Pozwoliła mu odwrócić się twarzą do siebie. Patrzył na nią z taką miłością, że poczuła, jak wzbiera w niej płacz. Bez słowa zaniósł ją do łóżka.

– Obiecałem – szepnął. – Zaufaj mi!

Ale to przecież tortura, pomyślała. Nie rozumiesz?

Ułożył się u jej boku, popatrzył na nią. Ujął twarz w dłonie i pocałował.

Tiril zakręciło się w głowie, zapadła się w bezdenne otchłanie, w których królowała śmierć, poczuła, jak mrok zamyka się wokół nich.

Teraz jednak nie miała już sił, by się sprzeciwić. Odwzajemniała pocałunek z namiętnością, która ją przeraziła. Czuła, że opuszcza świat życia i światła.

Otoczyły ją szare cienie, rozkołysane, niewyraźne, pojękujące z cicha jak zmarli zbudzeni z trwającego setki lat snu, wciągnięci teraz w zmysłowe, namiętne marzenia.

To się źle skończy, pomyślała przerażona Tiril. Wnikam do mrocznego świata Móriego, teraz dowiem się, przed czym mnie przestrzegał. Bał się dzielić go ze mną, bo on jest czarnoksiężnikiem i może swobodnie poruszać się wśród bezimiennych istot, zamieszkujących otchłanie.

– Jesteś taka piękna – szepnął. – Właśnie cię zobaczyłem.

Tiril chciała już powiedzieć, że daleko jej do piękności, ma za krótkie nogi i szyję, za grubą talię, a z upływem lat z pewnością zbytnio się zaokrągli. Na komplement nie można jednak tak odpowiedzieć, należy tylko w sposób naturalny podziękować.

Nic pod słońcem nie jest chyba równie trudne jak naturalne zachowanie.

Jeśli Móri uważał ją za piękną, w zupełności jej to wystarczało.

Przesunęła dłonią po jego nagiej piersi.

Jak większość ludzi o skórze barwy kości słoniowej miał gładki tors, bez jednego włoska, co jej zdaniem bardzo doń pasowało. Zarzuciła mu ręce na kark i zanurzyła dłonie w kędziory. Czuła, że jej ciało zmienia się w płomień, jest gotowe na wszystko.

Cienie otaczały ich ciasnym pierścieniem, patrzyły na nich, pojękując.

Móri był bardzo delikatny. Koniuszki palców błądziły po skórze dziewczyny, jakby chciały się z nią kochać, i to właśnie robiły. Smukłe dłonie wywoływały jedną za drugą fale rozkoszy, wiła się dręczona słodkim bólem.

Całował ją w szyję, ramiona, piersi i pępek. Czubek języka igrał na skórze. Zorientowała się jednak, poznała po oddechu i nagłych skurczach palców, że i jemu jest coraz trudniej.

Kiedy położył dłoń na najwrażliwszej części jej ciała, jęknęła przerażona. Przeżycie było niezwykle intensywne, wydawało jej się, że więcej już nie zniesie.

– Móri, wokół nas coraz mroczniej. Bramy śmierci zamykają się za nami, w twoich ramionach płynę ku czarnym otchłaniom.

Podniósł głowę i popatrzył na nią, nie odsuwając ręki. Kolanem więził jej udo.

– Wiem o tym – odparł z wysiłkiem. – Wiem o tym, ale nie zabiorę cię w ten mrok, nie przekroczę granicy, zaufaj mi. Muszę najpierw spytać mych towarzyszy, co się z tobą stanie, jeśli osiągniemy spełnienie.

– Ale ja cię pragnę, Móri! – jęknęła. – Nie mogę czekać, nie wytrwam dłużej, spłonę, nie rozumiesz? Ach, Móri!

– Spokojnie – szepnął, pieszcząc ją ręką. – Poradzę sobie, będziemy sobie pomocą.

Jeszcze raz ją pocałował, z niezwykłym żarem, który przeczył jego słowom o spokoju. Tiril łkała, przesunęła rękę w dół, by odwzajemnić pieszczoty i pomóc jemu, ale on nagle się odsunął, szepcząc stanowcze „nie”. Usiadł gwałtownie, skulił się, oparł plecami o ścianę. Podciągnął kolana pod brodę i otoczył je ramionami. Ukrył twarz…

– Móri, co się stało? – spytała nieszczęśliwa. Miała wrażenie, jakby nagle oblano ją lodowatą wodą.

– Nic nie mów! Nie dotykaj mnie!

Słyszała, że szczęka zębami. Ciało miał napięte jak cięciwa łuku.

Szare cienie zniknęły. Światło powoli zaczęło się sączyć do jej świata. Ale dziewczynę dręczył smutek, bezdenny smutek.

– Czy nie mógłbyś mi powiedzieć…

Móri ze świstem wciągnął powietrze w płuca.

– Ja także nie potrafiłem się temu oprzeć, choć jestem taki silny – wyznał. – Oboje okazaliśmy się słabi. To była niemądra zabawa.

– Co masz na myśli? – spytała, głęboko dotknięta.

Podniósł głowę, twarz miał ściągniętą.

– Twoje ciało znalazło się zbyt blisko, a moja miłość była zbyt gorąca. Pragnę być z tobą jak najbliżej, Tiril, jedyna, którą kiedykolwiek kochałem. Chcę być przy tobie, nie mam siły, by się opierać. Wybacz mi, nie wiedziałem, jakie to trudne.

Te słowa sprawiły jej ulgę, odetchnęła uszczęśliwiona.

– Najdroższy Móri, najdroższy mój, tak bardzo, wprost bezgranicznie cię kocham. Pomów ze swoimi przyjaciółmi! Jestem gotowa na wszystko, ale chyba nie chcę umierać!

– Nie, nie umrzesz, tak jak ja nie umarłem. Ale twoje życie ogarnie mrok, w twoim świecie zaroi się od cieni, słońce będzie tylko ledwie dostrzegalnym punktem, widzianym z morskiego dna. Bo tak mniej więcej wygląda moje życie. Dlatego nie chciałem cię wciągać do swego świata.

Uspokoił się już. Tiril przycupnęła obok niego, siedzieli oboje objęci, nadzy, ale emocje trochę ostygły. Pozostał tylko smutek, uczucie równie piękne.

– Móri, co z nami będzie? Gdzie się podziejemy, to mnie najbardziej dręczy.

– Najpierw przeżyjemy ten bal – szepnął jej we włosy. – Potem zobaczymy.

– Erling chce wracać do domu, do Bergen, ale ja tam nie pojadę. Prosiłam tylko, by położył kwiat na grobie mej ukochanej siostry.

Móri uśmiechnął się.

– Erling mówił mi, że cieszy się na ten bal na zamku. Jest taki przystojny, na pewno wzbudzi sensację.

– Owszem, jest przystojny, ale nie rozumiem, jak mogłeś starać się mnie z nim połączyć.

– Byłem głupi. Powinienem był wiedzieć, że my dwoje należymy do siebie, że nie rozdzielą nas sztuczne granice. Ale teraz pójdę już do swego pokoju.

– Chyba nie w tym stroju?

– Och, oczywiście. Czy wiesz, że jedyna na świecie oglądałaś mnie nagim?

– Bardzo mnie to cieszy, bo nigdy nie widziałam piękniejszego mężczyzny.

– A wielu ich widziałaś?

– Głuptasie! Ani jednego.

– Tak właśnie powinno to brzmieć. Często bywałem zazdrosny o Erlinga. Sądziłem, że czasami o nim myślisz.

– Byłeś zazdrosny? Jak miło! Dobranoc, kochany! Dałeś mi dzisiaj tyle szczęścia, że nie będę mogła zasnąć.

– A ja nie chcę spać. Będę przywoływał w myślach każdy moment dzisiejszego wieczoru, a jutro znów cię zobaczę. Czy można pragnąć więcej?


Dwaj mężczyźni siedzieli w kącie gospody, zajęci rozmową.

– Z całą pewnością są w Christianii. Przyprowadzili stajennemu konie. Był z nimi wielki czarny pies, wszystko więc się zgadza.

– Jak ominęli nasze pułapki?

– Nie mam pojęcia. Ale wiesz co, Georg? Stało się jeszcze coś gorszego! Ich nazwiska zostały wpisane na listę gości zaproszonych na bal do Akershus!

– Co takiego?!

– To prawda. Znajomy z zamku twierdzi, że ta baronówna, która się do nich przyłączyła, wkręciła ich na bal.

– To najgorsze co może się zdarzyć! Nie wolno do tego dopuścić!

– Oczywiście. Gdybyśmy tylko wiedzieli, gdzie się zatrzymali, moglibyśmy natychmiast się z nimi rozprawić.

– Nie mamy czasu do stracenia. Tiril nie może pójść na bal, już my się o to zatroszczymy.

– Żywa tam nie pójdzie, bo wtedy wszystko stracone.

– Natychmiast zdobądź zaproszenia na bal! Musimy się przygotować, na wypadek gdybyśmy nie dopadli jej do soboty. Ale powinna umrzeć wcześniej.

Drugi zacisnął wargi.

– Na Boga, przysięgam, że Tiril nigdy nie przekroczy progów zamku Akershus. A jeśli tam wejdzie, jej los i tak będzie przesądzony.


Źródła:


Dr A. Chr. Bang: NORSKE HEXEFORMULARER OG MAGISKE OPSKRIFTER wydane przez Videnskabsselskabet i Christiania, w 1901 (1035 stron);

Carl A. Lindsten: SEVART I TIVEDEN, 1990; oraz własne przeżycia autorki z Tiveden. Między innymi słyszała ona, a także jej mąż i córka, w pobliżu Stenkallan powolne rytmiczne uderzenia Dziada z Kolar. Córce, obdarzonej zdolnością jasnowidzenia, przez cały czas towarzyszyło „coś” po prawej stronie. Raz obróciła się i odezwała, sądząc, że stoi za nią matka, nikogo jednak nie było. Potem odwróciła się gwałtownie i zobaczyła długą, niską, podobną do węża istotę.

John Bauer (1882-1918) – wybitny szwedzki ilustrator baśni, mieszkał nie opodal Tiveden. Nikt tak jak on nie potrafił oddać nastroju zaklętego lasu i tajemniczej głębi jezior. Melancholia lasu w końcu tak ciężko go dotknęła, że zaczął obawiać się o życie synka. Wydawało mu się, że leśne i wodne istoty chcą porwać chłopca. Postanowił uciec z lasu, przenieść się do Sztokholmu.

Kiedy łódź z rodziną i bagażem na pokładzie wypłynęła na jezioro Wetter, niespodziewanie rozpętała się burza. Łódź się wywróciła. John Bauer, jego żona i syn utonęli w głębi jeziora, którego piękno po mistrzowsku przedstawiał.

Загрузка...