V Poziom mistrzowski

Istnieją tylko dwa sposoby pozbycia się hakerów i phreakerów. Pierwszy to taki, żeby pozbyć się komputerów i telefonów… Drugi polega na tym, aby dać nam wszystko, czego chcemy, czyli pełny dostęp do WSZYSTKICH informacji. Dopóki nie zdarzy się jedno albo drugie, nic się nie zmieni.

haker znany jako Revelation, cytowany w przewodniku dla hakerów „The Ultimate Beginner’s Guide to Hacking and Phreaking”


Rozdział 00100011/trzydziestypiąty

Nic ci nie jest? – zapytała Patricia Nolan, patrząc na krew na twarzy, szyi i spodniach Gillette’a.

– Wszystko w porządku.

Ale nie uwierzyła mu i przystąpiła do odgrywania roli pielęgniarki. Zniknęła w kuchence i wróciła stamtąd ze zmoczonymi ręcznikami papierowymi i mydłem w płynie. Przemyła mu brew i policzek rozcięte w bójce z Phate’em. Gillette poczuł zapach odżywki do paznokci i zastanawiał się, kiedy Nolan znalazła czas na zadbanie o siebie między atakiem Phate’a na szpital a powrotem do CCU.

Zmusiła go, żeby podciągnął nogawki i oczyściła małe rozcięcie na nodze, trzymając go mocno za łydkę. Gdy skończyła, uśmiechnęła się przyjaźnie.

Daj sobie spokój, Patty, pomyślał znowu… Jestem przestępcą, wyrzucili mnie z pracy, kocham inną kobietę. Naprawdę nie zawracaj sobie głowy.

– Nie boli? – zapytała, dotykając rany wilgotnym ręcznikiem. Piekło, jakby w rozcięciu tkwiło kilkanaście pszczelich żądeł.

– Tylko trochę swędzi – odparł w nadziei, że Patricia przestanie mu wreszcie matkować.

Do biura wrócił biegiem Tony Mott, chowając do kabury swój masywny pistolet.

– Ani śladu.

Chwilę później weszli Bishop i Shelton. Wszyscy trzej wrócili z Centrum Medycznego Stanford-Packard i przez ostatnie pół godziny przetrząsali okolicę, szukając śladów Phate’a lub świadków, którzy widzieli jego przyjazd albo ucieczkę z CCU. Jednak miny detektywów zdradzały, że nie mieli więcej szczęścia niż Mott.

Bishop opadł znużony na krzesło.

– Powiedz, co się właściwie stało – rzekł do hakera.

Gillette streścił mu przebieg ataku Phate’a na biuro.

– Powiedział coś ważnego?

– Nie. Ani słowa. Niemal zabrałem mu portfel, ale w końcu zostało mi tylko to. – Pokazał odtwarzacz płyt. Technik z wydziału kryminalistycznego zdążył sprawdzić aparat, ale znalazł na nim tylko odciski palców Phate’a i Gillette’a.

Haker przekazał wszystkim wiadomość, że Trzy-X nie żyje.

– O nie – szepnął Frank Bishop przygnębiony wieścią o śmierci cywila, który podjął ryzyko, aby im pomóc. Bob Shelton westchnął ze złością.

Mott podszedł do tablicy i zapisał pseudonim „Trzy-X” obok nazwisk Lary Gibson i Willema Boethe’a.

Ale wtedy wstał Gillette – trochę chwiejnie przez zranioną nogę – i podszedł do tablicy. Starł napis.

– Co ty robisz? – zdziwił się Bishop.

Gillette wziął flamaster i zapisał „Peter Grodsky”.

– Tak się naprawdę nazywał – wyjaśnił. – Był programistą i mieszkał w Sunnyvale. – Spojrzał na zespół. – Po prostu myślę, że powinniśmy pamiętać, że był kimś więcej niż pseudonimem.

Bishop zadzwonił do Huerta Ramireza i Tima Morgana i polecił im znaleźć adres Grodsky’ego oraz zabezpieczyć miejsce zbrodni.

Gillette dostrzegł różową karteczkę, na której zapisał wiadomość dla Bishopa.

– Zanim wróciłeś ze szpitala, Frank, dzwoniła twoja żona – powiedział, odczytując wiadomość. – Coś na temat wyników badań, dobre wieści. Hm, nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem – chyba powiedziała, że ma jakąś poważną infekcję. Nie wiem, dlaczego to mają być dobre wieści.

Jednak promienny uśmiech Bishopa – rzadko u niego widywany – przekonał go, że rzeczywiście dobrze zrozumiał wiadomość.

Cieszyła go radość detektywa, ale sam czuł zawód, że nie zadzwoniła do niego Elana. Zastanawiał się, gdzie teraz może być. Ciekawe, czy jest z nią Ed. Poczuł, że z bezsilnej zazdrości pocą mu się dłonie.

Z parkingu wrócił agent Backle. Pieczołowicie ułożone włosy były teraz zmierzwione, a krok agenta sztywny i niepewny. On także skorzystał z pomocy medycznej, lecz udzielili mu jej zawodowcy z pogotowia, którego karetka stała na parkingu. Podczas napaści w biurowej kuchence doznał lekkiego wstrząśnienia mózgu. Z jednej strony głowy miał biały opatrunek.

– Jak się pan czuje? – zapytał beztroskim tonem Gillette.

Agent nie odpowiedział. Dostrzegł swój pistolet leżący na biurku obok Gillette’a i szybko go złapał. Z przesadną uwagą sprawdził broń, po czym wsunął do kabury na pasku.

– Co się stało, do diabła? – zapytał.

– Phate włamał się, zaszedł pana od tyłu i zabrał panu broń – wyjaśnił Bishop.

– A ty mu ją odebrałeś? – zapytał z niedowierzaniem Gillette’a agent.

– Tak.

– To ty wiedziałeś, że jestem w kuchence – warknął Bishop. – On nie.

– Chyba jednak wiedział, prawda? – odparł Gillette. – Bo jak inaczej mógłby zajść pana od tyłu i odebrać broń?

– Wydaje mi się – powiedział wolno agent – że w jakiś sposób domyśliłeś się, że tu się zjawi. Chciałeś mieć broń, więc skorzystałeś z mojej.

– Wcale tak nie było – zaprotestował Gillette, zerkając na Bishopa, który uniósł brew, jak gdyby sądził, że agent nie do końca się myli. Jednak detektyw nie odezwał się ani słowem.

– Jeżeli się dowiem, że to ty…

– Zaraz, zaraz… – wtrącił Bishop. – Chyba powinien pan okazać trochę więcej wdzięczności. Są powody przypuszczać, że Wyatt uratował panu życie.

Agent usiłował posłać detektywowi pogardliwe spojrzenie, ale w końcu zrezygnował, podszedł do krzesła i ostrożnie usiadł.

– Ciągle cię obserwuję, Gillette.

Bishop odebrał telefon. Kiedy odłożył słuchawkę, poinformował wszystkich:

– Dzwonił Huerto. Mówił, że dostali odpowiedź z Harvardu. W kartotekach nie ma ani śladu studenta czy pracownika o imieniu Shawn z czasów, kiedy był tam Holloway. Sprawdził też pozostałe miejsca, w których Holloway pracował – Western Electric, Apple i resztę. Nigdzie nie było żadnego Shawna. – Spojrzał naSheltona. – Powiedział też, że robi się gorąco w sprawie MARIN. Widziano sprawców na naszym podwórku. W Santa Cłara, niedaleko Sto Pierwszej.

Bob Shelton parsknął śmiechem, co nie zdarzało mu się często.

– Widzisz, Frank, nieważne, czy chciałeś tę sprawę, czy nie. Wygląda na to, że sama cię prześladuje.

Bishop pokręcił głową.

– Być może, ale na pewno nie chcę, żeby tutaj o sobie przypominała, przynajmniej nie teraz. Trzeba będzie zaangażować jakieś siły, a my potrzebujemy porządnego wsparcia. – Spojrzał na Patricię Nolan. – Co znaleźliście w szpitalu?

Wyjaśniła, że razem z Millerem dokonali przeglądu sieci centrum medycznego i mimo że znaleźli ślady obecności Phate’a w systemie, nie potrafili ustalić miejsca, z którego się tam włamał.

– Sysadmin wydrukował nam to. – Podała Gillette’owi gruby plik wydruków. – Zapis logów z całego zeszłego tygodnia. Pomyślałam, że może uda ci się coś tu znaleźć.

Gillette zaczął studiować setkę stron.

Nagle Bishop rozejrzał się po zagrodzie dinozaura i zmarszczył brwi.

– A gdzie Miller?

– Wyszedł z centrum komputerowego szpitala przede mną – odparła Patricia Nolan. – Powiedział, że wraca do biura.

Nie podnosząc wzroku znad wydruków, Gillette powiedział:

– Ja go nie widziałem.

– Może pojechał do centrum komputerowego w Stanfordzie – zasugerował Mott. – Często rezerwuje sobie superkomputer. Może chciał sprawdzić jakiś trop. – Próbował zadzwonić na jego komórkę, ale Miller nie odpowiadał, więc zostawił mu wiadomość w poczcie głosowej.

Przeglądając wydruki, Gillette dotarł do pewnej pozycji i serce zabiło mu gwałtownie. Przeczytał jeszcze raz, chcąc sprawdzić, czy się nie myli.

– Nie…

Powiedział to cicho, ale wszyscy przestali rozmawiać i spojrzeli w jego stronę.

Haker uniósł głowę.

– Kiedy Phate przejął root w systemie Stanford-Packarda, zalogował się do innych sieci połączonych ze szpitalem – w ten sposób wyłączył telefony. Ale dostał się też do zewnętrznego komputera, który rozpoznał Stanford-Packard jako zaufany system, dzięki temu Phate bez kłopotu przeskoczył firewalle i w tej sieci też przejął root.

– Co to za system? – zapytał Bishop.

– Uniwersytet Północnej Kalifornii w Sunnyvale. – Gillette uniósł wzrok. – Ściągnął dane o procedurach ochrony i informacje o każdym pracowniku ochrony szkoły. – Westchnął. – I dane o dwóch tysiącach ośmiuset studentach.

– Czyli przygotował sobie następną pulę ofiar – powiedział Bishop i opadł ciężko na sfatygowane krzesło.


Ktoś za nim jechał…

Kto to był?

Phate spojrzał w lusterko wsteczne na samochody sunące za nim autostradą 280. Uciekał z biura CCU, wzburzony faktem, że Valleyman znów go przechytrzył, i pragnął tylko jednego – znaleźć się w domu.

Myślał już o nowym ataku – na Uniwersytet Północnej Kalifornii. Nie był to najtrudniejszy cel, jaki mógłby sobie wyznaczyć, ale akademików bardzo dobrze pilnowano, a dyrektor administracyjny szkoły oznajmił kiedyś w wywiadzie, że ich system komputerowy jest odporny na hakerów. Wśród wielu innych system miał szczególną funkcję – sterował alarmem przeciwpożarowym i instalacją tryskaczową najnowszej generacji w dwudziestu pięciu akademikach, gdzie mieszkała większość studentów.

Łatwy hak, nie tak ambitny jak ten z Larą Gibson czy w szkole św. Franciszka. Jednak w tym momencie Phate potrzebował zwycięstwa. Przegrywał na tym poziomie gry, co zachwiało jego pewnością siebie.

I wzmagało paranoję: znów zerknął w lusterko.

Tak, ktoś tam był! Z przodu siedzieli dwaj mężczyźni, wpatrywali się w niego.

Spojrzenie na drogę, potem znów w lusterko.

Ale samochód, który widział – albo zdawało mu się, że widział – okazał się po prostu cieniem albo odbiciem.

Nie, zaraz! Wrócił… tylko że teraz za kierownicą siedziała kobieta.

Gdy zerknął po raz trzeci, w samochodzie w ogóle nie było kierowcy. Boże, to jakaś istota!

Duch

Demon.

Tak, nie…

Miałeś rację, Valleyman: kiedy komputery stają się twoim jedynym życiem, jedynym totemem odstraszającym klątwę nudy, wtedy prędzej czy później granica między tymi dwoma wymiarami zniknie i postacie z Błękitnej Pustki zaczną się pojawiać w Realu.

Czasem są twoimi przyjaciółmi.

A czasem nie.

Czasem widzisz je, jak za tobą jadą, czasem widzisz ich cienie w alejach, do których się zbliżasz, widzisz je ukryte we własnym garażu, w sypialni, w szafie. Widzisz je w spojrzeniu nieznajomego.

Widzisz je w odbiciu monitora, gdy siedzisz przed maszyną w godzinie duchów.

Czasem są po prostu wytworem twojej wyobraźni.

Jeszcze jedno spojrzenie we wsteczne lusterko.

Ale czasem rzeczywiście istnieją.

Bishop wcisnął w swoim telefonie komórkowym przycisk ZAKOŃCZ.

– Akademiki w kampusie Uniwersytetu Północnej Kalifornii mają typową ochronę uniwersytecką, a to znaczy, że bardzo łatwo się do nich dostać.

– Zdawało mi się, że szukał poważnych wyzwań – zauważył Mott.

– Tym razem chyba zdecyduje się na łatwą zdobycz – powiedział Gillette. – Prawdopodobnie wkurzył się, że depczemy mu po piętach, i łaknie świeżej krwi.

– Albo znowu chce odwrócić naszą uwagę – dodała Nolan.

Gillette zgodził się, że istnieje i taka możliwość.

– Powiedziałem dyrektorowi, że powinien odwołać zajęcia i wysłać wszystkich do domu. Ale nie miał ochoty przystać na moją propozycję, za dwa tygodnie studenci zaczynają sesję. Będziemy więc musieli wysłać do kampusu armię naszych i policji okręgowej. Ale to znaczy, że w kampusie będzie więcej obcych; tym większe niebezpieczeństwo, że Phate wykorzysta swoją socjotechnikę i przedostanie się do akademika.

– To co mamy zrobić? – spytał Mott.

– Zabrać się do staroświeckiej policyjnej roboty – odrzekł Bishop. Wziął do ręki odtwarzacz płyt Phate’a i otworzył. W środku był krążek CD z nagraniem przedstawienia „Otella”. Detektyw odwrócił urządzenie i zanotował numer seryjny. – Może Phate kupił to gdzieś w okolicy. Zadzwonię do firmy i dowiem się, dokąd wysłano ten egzemplarz.

Bishop zaczął dzwonić do różnych biur sprzedaży i dystrybucji firmy Akisha Electronic Products w całym kraju. Przełączano go pod różne numery, kazano czekać bez końca i na próżno starał się porozmawiać z kimś, kto mógł – lub chciał – pomóc.

Gdy detektyw kłócił się z kimś na drugim końcu linii, Wyatt Gillette przysunął się z krzesłem do najbliższego terminalu i zaczął stukać w klawisze. Chwilę później wstał i wyciągnął z drukarki arkusz papieru.

– Nie możemy czekać na tę informację dwa dni – mówił do słuchawki zirytowanym głosem Bishop, gdy Gillette podał mu wydruk.

Produkty Akisha Electronic: dostawy – pierwszy kwartał Model: Przenośny odtwarzacz płyt kompaktowych HB – Heavy Bass

Wysyłka serii urządzeń


Numery Data Odbiorca

HB40032- 12.01 Muzyka & Elektronika Mountain View

HB40068 Rio Verde, #4 9456

Mountain View, Kalifornia


Telefon zawisł bezwładnie w dłoni detektywa, który powiedział do słuchawki:

– Nieważne. – Rozłączył się i zapytał Gillette’a: – Jak to zdobyłeś? – Potem wyciągnął w obronnym geście rękę. – Po namyśle oświadczam, że wolę nie wiedzieć. – Zachichotał. – Tak jak mówiłem, nie ma jak staroświecka policyjna robota.

Potem Bishop znów zadzwonił do Huerta Ramireza. Kazał mu wysłać kogoś innego na miejsce zbrodni – do domu Trzy-X – a potem razem z Timem Morganem jechać do sklepu „Muzyka i Elektronika” w Mountain View ze zdjęciem Phate’a i spróbować ustalić, czy mieszka gdzieś w okolicy.

– Powiedzcie też sprzedawcy, że nasz chłopak bardzo lubi teatr. Ma nagranie „Otella”. To może odświeżyć im pamięć.

Funkcjonariusz z centrali policji stanowej w San Jose przywiózł Bishopowi przesyłkę w kopercie.Detektyw otworzył ją i streścił wiadomość reszcie zespołu.

– Raport FBI na temat szczegółów zdjęcia Lary Gibson. Twierdzą, że na fotografii jest piec gazowy Tru-Heat model GST3000. Pojawił się na rynku trzy lata temu i jest popularny w nowo budowanych domach. Ze względu na możliwości grzewcze używa się go zwykle w wolno stojących dwu – albo trzykondygnacyjnych budynkach, raczej nie w miastach i na ranczach. Technicy powiększyli też napis na pieczątce na ściance gipsowej w piwnicy i znaleźli datę produkcji: styczeń zeszłego roku.

– Nowy dom w niedawno zbudowanym osiedlu – powiedział Mott i zapisał tę informację na tablicy. – Jedno – lub dwupiętrowy.

Bishop parsknął krótkim śmiechem i z uznaniem uniósł brwi.

– Dolary podatników są świetnie lokowane, moi drodzy. Ci z Waszyngtonu naprawdę wiedzą, co robią. Posłuchajcie. Agenci znaleźli poważne nieregularności w spoinowaniu i ułożeniu płytek na podłodze i uważają, że to może wskazywać na prawdopodobieństwo, że dom sprzedano z niewykończoną piwnicą, a płytki położył sam właściciel.

Mott dopisał na tablicy: „Sprzedany z niewykończoną piwnicą”.

– To jeszcze nie koniec – ciągnął detektyw. – Powiększyli też fragment gazety, która leżała w koszu, i stwierdzili, że to bezpłatna reklamówka „Kupiec Doliny Krzemowej”. Dostarcza się ją do domów w Palo Alto, Cupertino, Mountain View, Los Altos, Los Altos Hills, Sunnyvale i Santa Clara.

– Możemy się dowiedzieć czegoś więcej o nowych osiedlach w tych miastach? – zapytał Gillette.

Bishop skinął głową.

– Właśnie to miałem zrobić. – Spojrzał na Boba Sheltona. – Twój kumpel dalej pracuje w RPP w Santa Clara?

– Jasne. – Shelton zadzwonił do rady planowania przestrzennego. Zapytał o pozwolenia na budowę osiedli dwu – i trzykondygnacyjnych domów jednorodzinnych z niewykończonymi piwnicami, które powstały po styczniu zeszłego roku w miastach z ich listy. Po pięciu minutach oczekiwania na odpowiedź Shelton, przytrzymując brodą słuchawkę, zaczął notować. Trwało to jakiś czas; lista osiedli była przygnębiająco długa. W siedmiu miastach było ich pewnie ze czterdzieści.

W końcu odłożył słuchawkę i mruknął:

– Powiedział, że nie nadążają z budowaniem, żeby zaspokoić potrzeby. Wiecie, te wszystkie spółki internetowe.

Bishop z listą osiedli podszedł do mapy Doliny Krzemowej i zakreślił miejsca zapisane przez Sheltona. Wtedy zadzwonił jego telefon. Słuchając, kiwał głową, potem odłożył słuchawkę.

– Huerto i Tim. Sprzedawca w sklepie muzycznym poznał Phate’a i powiedział, że w ciągu kilku ostatnich miesięcy był w sklepie parę razy, zawsze kupował nagrania sztuk teatralnych. Nigdy muzyki. Ostatnim razem „Śmierć komiwojażera”. Ale facet nie ma pojęcia, gdzie on może mieszkać.

Zakreślił punkt, gdzie mieścił się sklep muzyczny. Pokazał go, a następnie wskazał kółko zakreślone wokół sklepu Olliego z rekwizytami teatralnymi przy El Camino Real, gdzie Phate kupował klej do charakteryzacji i inne elementy przebrania. Sklepy były od siebie oddalone o trzy czwarte mili. Phate musiał mieszkać w środkowozachodniej części Doliny Krzemowej; mimo to wciąż mieli do czynienia z dwudziestoma dwoma osiedlami rozciągającymi się na siedmiu czy ośmiu milach kwadratowych.

– Trochę za dużo, żeby chodzić od drzwi do drzwi.

Przez dziesięć minut patrzyli bezsilnie na mapę i tablicę, wysuwając zupełnie nieprzydatne propozycje zawężenia pola poszukiwań. Zadzwonili policjanci z mieszkania Petera Grodsky’ego w Sunnyvale. Młody mężczyzna zmarł na skutek ciosu nożem w serce – jak pozostałe ofiary rzeczywistej odmiany gry w Dostęp. Ekipa sprawdzała miejsce zbrodni, lecz jak dotąd nie znalazła niczego ważnego.

– Cholera – rzucił Bob Shelton, kopiąc krzesło ze złością, którą zresztą wszyscy odczuwali.

Zespół dalej patrzył w białą tablicę i przez długą chwilę panowała cisza, którą nieoczekiwanie przerwał nieśmiały głos zza ich pleców:

– Przepraszam.

Na progu stał pucołowaty nastolatek w grubych okularach, w towarzystwie dwudziestokilkuletniego mężczyzny.

Jamie Turner, przypomniał sobie Gillette, uczeń ze szkoły św. Franciszka i jego brat, Mark.

– Witaj, młody człowieku – powiedział Frank Bishop, uśmiechając się do chłopca. – Co u ciebie?

– Chyba dobrze. – Spojrzał na brata, który zachęcił go skinieniem głowy. Jamie podszedł do Gillette’a. – Zrobiłem, co pan chciał – powiedział, przełykając niespokojnie ślinę.Gillette nie pamiętał, o czym dokładnie mówi chłopiec, ale kiwnął głową i rzekł:

– Słucham.

– Grzebałem w maszynach w szkole – ciągnął Jamie. – W tej sali komputerowej na dole, pamięta pan? Tak jak pan prosił. I znalazłem coś, co może pomóc wam go złapać, to znaczy, tego człowieka, który zabił pana Boethe’a.

Rozdział 00100100/trzydziesty szósty

Kiedy jestem online, prowadzę notatki – powiedział Jamie Turner. Zwykle niechlujni i niezorganizowani hakerzy trzymają przy maszynach długopisy i zeszyty albo notatniki – czyli wszelkiego rodzaju drewno – z których korzystają, buszując po Sieci. Zapisują w nich szczegółowe adresy zasobów (URL), adresy znalezionych stron WWW, nazwy programów, pseudonimy innych hakerów, których chcą namierzyć, i inne dane przydatne w hakowaniu. To konieczność, ponieważ większość ulotnych informacji w Błękitnej Pustce jest tak skomplikowana, że nikt nie potrafi ich dokładnie zapamiętać – a trzeba je zapamiętać dokładnie; jeden błąd literowy może uniemożliwić dokonanie naprawdę gigahaku albo połączenie z najbardziej genialną stroną, albo BBS-em, jaki kiedykolwiek stworzono.

Było wczesne popołudnie i wszystkich w CCU ogarnęła bezsilna rozpacz – w każdej chwili Phate mógł zaatakować nową ofiarę na uniwersytecie. Mimo to Gillette nie popędzał chłopca, pozwalając mu mówić w jego własnym tempie.

– Przeglądałem to, co napisałem, zanim pan Boethe… – ciągnął Jamie. – Zanim to się stało.

– Co znalazłeś? – zachęcił Gillette. Frank Bishop usiadł obok chłopca i z uśmiechem skinął głową. – Mów dalej.

– Ta maszyna w bibliotece, z której korzystałem – ta, którą zabraliście – działała normalnie, ale jakieś trzy tygodnie temu zaczęło się dziać coś dziwnego. Zaczęły się błędy krytyczne i maszyna… no, zawieszała się.

– Błędy krytyczne? – zdziwił się Gillette. Zerknął na Patricię Nolan, która pokręciła głową. Odgarnęła kosmyk włosów zasłaniający jej oko i bezwiednie okręcała go na palcu.

Bishop spoglądał to na nią, to na hakera.

– Co to znaczy?

– Błędy tego rodzaju zdarzają się zwykle wtedy, gdy maszyna próbuje wykonać kilka różnych zadań jednocześnie i nie umie sobie poradzić. Na przykład, kiedy ktoś pracuje z arkuszem kalkulacyjnym i równocześnie czyta online pocztę elektroniczną.

Gillette przytaknął.

– Jednak firmy w rodzaju Microsoft czy Apple opracowały swoje systemy operacyjne w taki sposób, żeby można było korzystać z wielu programów jednocześnie. Dzisiaj błędy krytyczne zdarzają się bardzo rzadko.

– Wiem – rzekł chłopiec. – Dlatego pomyślałem, że to bardzo dziwne. Potem próbowałem uruchomić te same programy na innych maszynach w szkole. I błędy… no, już się nie powtarzały.

– Proszę, proszę – powiedział Tony Mott. – Trapdoor ma feler. Gillette pokiwał z uznaniem głową.

– Świetnie, Jamie. Chyba znalazłeś to, czego szukaliśmy. – Jak to? – zapytał Bishop. – Nie rozumiem.

– Żeby namierzyć Phate’a, musieliśmy zdobyć numer seryjny i telefoniczny jego komórki.

– Pamiętam.

– Jeżeli będziemy mieli szczęście, dzięki temu je zdobędziemy. Znasz dokładne daty i godziny, w których zawieszał się komputer? – spytał Jamiego Gillette.

Chłopiec zajrzał do notatnika i pokazał hakerowi odpowiednią stronę. Wszystkie przypadki błędów systemu zostały skrupulatnie odnotowane.

– Dobrze. Zadzwoń do Garvy’ego Hobbesa – zwrócił się do Tony’ego Motta Gillette. – I przełącz na głośnik.

Mott spełnił prośbę i po chwili połączono ich z szefem zabezpieczeń Mobile America.

– Cześć wszystkim – powiedział Garvy Hobbes. – Wpadliście na trop naszego łobuza?

Gillette spojrzał na Bishopa, który dał znak, że ustępuje mu pola.

– To nowoczesna policyjna robota – powiedział detektyw. – Ja się już na tym nie znam.

– Mógłbyś spróbować swoich sztuczek, Garvy – powiedział Gillette. – Jeżeli podam ci dokładne daty i godziny, w jakich w jednym z waszych telefonów nastąpiła sześćdziesięciosekundowa przerwa między dwoma połączeniami z tym samym numerem, będziesz mógł zidentyfikować ten telefon?

– Hm. To coś nowego, ale co tam, spróbuję. Podaj mi daty i godziny.

Gillette spełnił jego prośbę, a Hobbes powiedział:

– Nie rozłączaj się. Zaraz się odezwę.

Haker wyjaśnił wszystkim, co robi: gdy komputer Jamiego się zawieszał, chłopiec musiał restartować maszynę, żeby wrócić do sieci. Trwało to około minuty. Oznaczało to, że komórka Phate’a miała przerwę takiej samej długości, a morderca musiał ponownie włączać swoją maszynę i logować się. Porównując dokładny czas zawieszeń komputera Jamiego z czasem, w jakim telefon działający w sieci Mobile America rozłączał się i znów łączył, mogli zidentyfikować aparat Phate’a.

Pięć minut później w głośniku usłyszeli kowboja z działu zabezpieczeń.

– Zabawne – powiedział wesoło. – Mam. – Po chwili dodał z nutką niepokoju i podziwu w głosie: – Ale dziwne, że jego telefon ma nieprzydzielone numery.

– To znaczy, że Phate dostał się do zabezpieczonej niepublicznej centrali i ukradł numery – wyjaśnił Gillette.

– Nikt się jeszcze nie włamał do naszej płyty głównej. Jakiś niesamowity gość z niego.

– To akurat wiemy – mruknął Frank Bishop.

– Dalej korzysta z tego telefonu? – spytał Shelton.

– Od wczoraj nie. Zwykle jest tak, że jeśli złodziej impulsów nie korzysta ze skradzionego aparatu przez dwadzieścia cztery godziny, to znaczy, że zmienił numery.

– Czyli nie można go namierzyć, kiedy znów będzie online? – zapytał zawiedziony Bishop.

– Zgadza się – potwierdził Hobbes.

Jednak Gillette, wzruszając ramionami, powiedział: – Domyślam się, że zmienił numery, kiedy się zorientował, że jesteśmy na jego tropie. Ale możemy przecież zawęzić pole poszukiwań do terenu, z którego dzwonił w ciągu ostatnich kilku tygodni. Mam rację, Garvy?

– Jasne – odparł Hobbes. – W swoim rejestrze mamy numery komórek, z których pochodzą wszystkie nasze połączenia. Większość połączeń tego telefonu przyszła z komórki 879. Czyli Los Altos. Zawęziłem jeszcze bardziej pole na podstawie danych z MTSO.

– Z czego?

– Z centrali sieci komórkowej – wyjaśnił Gillette – która monitoruje sektory, czyli może ustalić, skąd ktoś dzwoni. Z dokładnością do mili kwadratowej.

Hobbes roześmiał się i spytał ostrożnie:

– Jak to jest, panie Gillette, że zna pan nasz system tak dobrze jak my?

– Dużo czytam – odparł kpiąco haker i poprosił: – Podaj współrzędne. Mógłbyś określić, o które ulice chodzi?

– Jasne. – Hobbes wyrecytował nazwy czterech skrzyżowań, a Gillette zaznaczył punkty na mapie i połączył je. Wyszedł trapez pokrywający sporą część Los Altos. – Jest gdzieś tutaj. – Postukał w mapę.

W obrębie zaznaczonego obszaru było sześć nowych osiedli, których adresy podała im rada planowania przestrzennego Santa Clara.

Lepiej niż dwadzieścia dwa, ale i tak za dużo.

– Sześć? – spytała rozczarowana Linda Sanchez. – Mieszka tam ze dwa tysiące ludzi. Nie możemy zawęzić bardziej?

– Wydaje mi się, że tak – odrzekł Bishop. – Bo wiemy, gdzie robi zakupy. – Bishop pokazał na mapie osiedle znajdujące się w połowie drogi między sklepem Olliego z rekwizytami teatralnymi a „Muzyką i Elektroniką” Mountain View. Nazywało się Stonecrest.

Wszyscy nagle bardzo się ożywili i przystąpili do działania. Bishop powiedział Garvy’emu, że spotkają się w Los Altos niedaleko osiedla, potem zadzwonił do kapitana Bernsteina i poinformował go o najnowszych ustaleniach. Postanowili wykorzystać funkcjonariuszy w cywilu, którzy mieli chodzić w osiedlu od drzwi do drzwi i pokazywać zdjęcie Hollowaya. Bishop podsunął pomysł, żeby kupić plastikowe wiaderka i rozdać policjantom, którzy mieli udawać kwestujących na rzecz dzieci, w razie gdyby widział ich Holloway. Następnie detektyw zaalarmował brygadę specjalną. Zespół CCU był gotów do akcji. Bishop i Shelton sprawdzili pistolety. Gillette sprawdził laptop. Tony Mott, oczywiście, sprawdził jedno i drugie.

Patricia Nolan miała zostać, na wypadek gdyby zespół musiał się połączyć z komputerem CCU.

Kiedy wychodzili, zadzwonił telefon, który odebrał Bishop. Milczał przez chwilę, po czym spojrzał na Gillette’a i odrobinę zdziwiony podał mu słuchawkę.

Marszcząc brwi, haker powiedział do słuchawki:

– Halo?

Chwila milczenia. Potem odezwała się Elana Papandolos: – To ja.

– Cześć.

Gillette przyglądał się, jak Bishop wyprowadza wszystkich z biura.

– Nie sądziłem, że zadzwonisz.

– Ja też nie – odrzekła.

– Dlaczego więc dzwonisz? – Bo chyba jestem ci to winna.

– Jesteś mi winna?

– Chciałam ci powiedzieć, że nic się nie zmieniło i jutro wyjeżdżam do Nowego Jorku.

– Z Edem? – Tak.

Poczuł, jak jej słowa zadają mu większy ból niż cios pięści Phate’a. Naprawdę miał nadzieję, że Ellie odłoży swój wyjazd.

– Nie jedź.

Znów krępująca cisza. – Wyatt…

– Kocham cię. Nie chcę, żebyś wyjeżdżała. – Ale wyjeżdżamy.

– Mam tylko jedną prośbę – powiedział Gillette. – Zanim wyjedziesz, chciałbym się z tobą zobaczyć.

– Po co? W czym to może pomóc?

– Proszę. Tylko dziesięć minut.

– Nie uda ci się zmienić mojej decyzji. Ależ uda mi się, pomyślał.

– Muszę kończyć – powiedziała. – Do widzenia, Wyatt. Życzę ci szczęścia, cokolwiek będziesz w życiu robił.

– Nie!

Ellie odłożyła słuchawkę, nie mówiąc już nic więcej.

Gillette wpatrywał się w milczący telefon.

– Wyatt – ponaglił Bishop. Zamknął oczy.

– Wyatt, musimy iść.

Haker uniósł głowę i rzucił słuchawkę na widełki. Jak odrętwiały ruszył korytarzem.

Detektyw mruknął coś do niego. Gillette spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem, a potem spytał, co Bishop mówił.

– Powiedziałem, że jest tak, jak mówiliście wcześniej z Patricią. Jak w grach MUD.

– To znaczy?

– Chyba weszliśmy na poziom mistrzowski.


El Monte Road łączy El.Camino Real z równoległym kręgosłupem Doliny Krzemowej, autostradą 280 przebiegającą kilka mil dalej.

Kiedy jedzie się na południe, widok z El Monte zmienia się: sklepiki ustępują miejsca klasycznym domom z kalifornijskich rancz z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, a potem nowoczesnym osiedlom, których budowa miała uszczknąć część fortun wyrosłych na spółkach internetowych.

Niedaleko jednego z tych osiedli, Stonecrest, zaparkowano kilkanaście samochodów policyjnych i dwie furgonetki brygady antyterrorystycznej policji stanu Kalifornii. Wozy stały na parkingu pod Pierwszym Kościołem Baptystów w Los Altos osłoniętym od El Monte Road wysoką palisadą, właśnie głównie z jej powodu Bishop postanowił urządzić bazę operacyjną pod domem Bożym.

Wyatt Gillette zajmował fotel pasażera obok Bishopa w fordzie. Shelton siedział z tyłu, patrząc w milczeniu na palmę kołyszącą się na wietrze. W samochodzie obok siedzieli Linda Sanchez i Tony Mott. Bishop najwyraźniej zrezygnował z prób powstrzymania młodego policjanta, który miał ochotę udawać Eliota Nessa, i Mott ruszył biegiem w kierunku grupki policjantów w mundurach i rynsztunku bojowym, wkładających właśnie kamizelki kuloodporne. Dowódca grupy specjalnej, Alonso Johnson, znów był na posterunku. Stał samotnie i z opuszczoną głową słuchał komunikatu z krótkofalówki.

Agent Departamentu Obrony Arthur Backle przyjechał tu za autem Bishopa i stał teraz obok samochodu pod parasolem, opierając się o wóz i skubiąc opatrunek na twarzy.

Osiedle Stonecrest przeczesywała już spora grupa funkcjonariuszy – socjotechnicznie zmieniona w kwestujących – potrząsając żółtymi kubełkami i pokazując zdjęcie Jona Hollowaya.

Czas mijał, ale nikomu się jeszcze nie poszczęściło. Powoli zaczęły się wkradać wątpliwości: może Phate mieszka w innym osiedlu. Może ci z Mobile America pomylili się w analizie numerów. Może numery rzeczywiście były jego, ale po starciu z Gillette’em uciekł ze stanu.

Nagle zabrzęczał telefon komórkowy Bishopa. Detektyw odebrał i po chwili się uśmiechnął.

– Jest potwierdzenie tożsamości – powiedział do Sheltona i Gillette’a. – Sąsiad go poznał. Alta Vista Drive 34004.

– Mamy go! – Shelton uniósł pięść w tryumfalnym geście. Wysiadł z samochodu. – Powiem Alonsowi. – Korpulentny glina zniknął w tłumie policjantów.

Bishop zadzwonił do Garvy’ego Hobbesa i podał mu adres. Kowboj miał w swoim dżipie zainstalowany Cellscope – połączenie komputera i radionamiernika. Miał jeździć pod domem Phate’a, szukając częstotliwości sieci Mobile America, i sprawdzić, czy telefon nadaje.

Po chwili Hobbes zadzwonił do Bishopa z meldunkiem:

– Jest w domu i ma włączony telefon. To transmisja danych, nie rozmowa.

– Jest online – powiedział Gillette.

Bishop i Gillette wysiedli z samochodu, znaleźli Sheltona i Alonsa Johnsona i przekazali im wiadomość.

Johnson wysłał furgonetkę udającą samochód firmy kurierskiej na ulicę przed dom Phate’a. Oddział zameldował, że w oknach są spuszczone żaluzje, a brama garażu jest otwarta. Na podjeździe stał zdezelowany ford. Z zewnątrz nie widać było żadnych świateł. Drugi oddział, ukryty za palisandrami, złożył podobny meldunek.

Obydwa oddziały poinformowały, że wszystkie okna i wyjścia są obsadzone; nawet gdyby Phate widział policję, nie miał szans ucieczki.

Następnie Johnson wyciągnął zalaminowaną szczegółową mapę ulic w Stonecrest. Zakreślił dom Phate’a pisakiem, a potem przejrzał katalog domów w osiedlu. Uniósł wzrok i powiedział:

– Mieszka w modelu „Trubadur”. – Znalazł w katalogu plan piętra tego modelu i pokazał swojemu zastępcy, młodemu i krótko ostrzyżonemu policjantowi o chmurnej twarzy i wojskowej sylwetce.

Wyatt Gillette zerknął na katalog i dojrzał slogan reklamowy pod schematem. „Trubadur”… Dom twoich marzeń, którym ty i twoja rodzina będziecie cieszyć się przez długie lata…

Zastępca Johnsona podsumował sytuację:

– Mamy drzwi od frontu i z tyłu, na parterze. Jeszcze jedne drzwi wychodzą na taras z tyłu. Nie ma schodów, ale to tylko dziesięć stóp. Mógłby wyskoczyć z tarasu. Brak bocznych wejść. Z garażu są dwa wyjścia, jedno prowadzi do kuchni, drugie na podwórko. Można wejść trzema oddziałami.

– Przede wszystkim trzeba go natychmiast odciąć od komputera – powiedziała Linda Sanchez. – Nie pozwolić mu niczego napisać. Mógłby w ciągu paru sekund zniszczyć zawartość dysku. Będziemy musieli obejrzeć dane i sprawdzić, czy wybrał nową ofiarę.

– Zrozumiałem – odparł zastępca.

– Oddział Alfa – rzekł Johnson – wejdzie przez frontowe drzwi, Baker z tyłu, Charlie przez garaż. Dwóch z oddziału Charlie zostawicie przed tarasem, gdyby się jednak zdecydował wyskoczyć. – Uniósł głowę, skubiąc złoty kolczyk w lewym uchu. – Dobra. Ruszamy na grubego zwierza.

Gillette, Shelton, Bishop i Sanchez pobiegli z powrotem do samochodu i pojechali na osiedle, parkując obok furgonetek niedaleko domu Phate’a, tak aby nie było ich widać z okien. Ich śladem ruszył jak cień agent Backle. Obserwowali, jak trzy oddziały zajmują pozycje, przemykając się pod osłoną krzaków.

Bishop odwrócił się do Gillette’a i ku zdumieniu hakera oficjalnym gestem uścisnął mu dłoń.

– Bez względu na to, co się stanie, Wyatt, nie wiedzielibyśmy tego co teraz, gdyby nie ty. Niewielu ludzi podjęłoby takie ryzyko i pracowało tak ciężko jak ty.

– Racja – powiedziała Linda Sanchez. – To on tu był rozgrywającym, szefie. – Utkwiła brązowe oczy w twarzy Gillette’a. – Słuchaj, jeżeli będziesz po wyjściu szukał pracy, może powinieneś zgłosić się do CCU?

Gillette szukał w myślach słów, żeby im podziękować. Był jednak zmieszany i nic nie przychodziło mu do głowy. Kiwnął głową.

Tym razem Bob Shelton wyglądał, jakby podzielał odczucia swoich towarzyszy, ale bez słowa wysiadł z samochodu i zniknął w grupce ubranych po cywilnemu policjantów, których chyba znał.

Zbliżył się do nich Alonso Johnson. Bishop odkręcił szybę.

– Rozpoznanie zgłasza, że nie da się zajrzeć do środka, poza tym klimatyzator działa na cały regulator i skanery podczerwieni nie mogą niczego wyłapać. Ciągle siedzi przy komputerze?

Bishop zadzwonił do Garvy’ego Hobbesa i przekazał mu pytanie.

– Tak – brzmiała odpowiedź kowboja. – Cellscope ciągle odbiera transmisję.

– Dobrze – rzekł Johnson. – Powinien być czymś zajęty, kiedy wpadniemy z wizytą. – Potem rzucił do mikrofonu: – Oczyścić ulicę.

Funkcjonariusze zawrócili kilka samochodów jadących AltaVista Drive. Zatrzymali sąsiadkę Phate’a, jasnowłosą kobietę, która wyjeżdżała z garażu fordem explorerem, i skierowali ją w przeciwnym kierunku, byle dalej od domu mordercy. Trzej chłopcy, nie zważając na deszcz, wyczyniali różne akrobacje na deskorolkach. Podeszli do nich dwaj policjanci ubrani w szorty i koszule Izod i spokojnie odprowadzili ich na bok, poza zasięg wzroku.

Miła ulica na przedmieściu zrobiła się pusta.

– Wygląda dobrze – podsumował Johnson, po czym skulony ruszył truchtem w stronę domu.

– Wszystko sprowadza się do jednego… – mruknął Bishop. Linda Sanchez usłyszała to i powiedziała:

– To nieprawda, szefie. – Potem pokazała uniesione kciuki Tony’emu Motcie, który razem z kilkoma funkcjonariuszami z brygady specjalnej klęczał za żywopłotem okalającym domostwo Phate’a. Skinął jej głową i odwrócił się w stronę domu. – Lepiej, żeby chłopak nie zrobił sobie krzywdy – szepnęła.

Wrócił Bob Shelton i ciężko opadł na siedzenie forda.

Gillette nie słyszał żadnych komend, ale nagle wszystkie oddziały wypadły naraz ze swoich kryjówek i popędziły do domu.

Rozległy się trzy huki, na których dźwięk Gillette drgnął.

– To specjalne pociski – wyjaśnił Bishop. – Do usuwania zamków z drzwi.

Gillette miał wilgotne dłonie i zorientował się, że wstrzymuje oddech w oczekiwaniu na strzały, eksplozje, krzyki, syreny…

Bishop nie ruszał się, patrząc czujnie na dom. Jeśli nawet był spięty, nie okazywał tego.

– Szybciej, szybciej – mruczała pod nosem Linda Sanchez. – Co się dzieje?

Mijały długie sekundy ciszy, w której słychać było tylko szum kropli deszczu o dach samochodu.Gdy odezwało się radio, dźwięk był tak niespodziewany, że wszyscy podskoczyli.

– Dowódca oddziału Alfa do Bishopa. Jesteś tam? Bishop złapał mikrofon.

– Mów, Alonso.

– Frank, nie ma go – brzmiał meldunek.

– Co? – spytał skonsternowany detektyw. – Przeczesujemy cały dom, ale wygląda na to, że uciekł. Tak jak w motelu.

– Kurwa mać – warknął Shelton.

– Jestem w jadalni – ciągnął Johnson. – Urządził tu sobie gabinet. Stoi puszka mountain dew, jeszcze zimna. Wykrywacz ciepła wskazuje, że siedział na krześle przed komputerem jeszcze pięć, dziesięć temu.

– Al, on tam na pewno jest – powiedział z rozpaczą w głosie Bishop. – Ma jakąś kryjówkę. Sprawdźcie w szafach. Pod łóżkiem.

– Frank, skanery nie łapią niczego poza jego duchem na krześle. – Przecież nie mógł wydostać się na zewnątrz – powiedziała

Sanchez.

– Szukamy dalej.

Bishop oparł się ciężko o drzwi samochodu, a jego jastrzębią twarz skrzywił grymas rozpaczy.

Po dziesięciu minutach ponownie odezwał się dowódca brygady specjalnej.

– Cały dom jest zabezpieczony, Frank. Nie ma go tu. Jeśli chcesz zobaczyć, sam przyjdź.

Rozdział 00100101/trzydziesty siódmy

Dom w środku wyglądał nienagannie. Zupełnie innego widoku spodziewał się Gillette. Większość nor hakerów była zapuszczona, zapchana częściami komputerowymi, przewodami, książkami, podręcznikami, narzędziami, dyskietkami, pojemnikami z zaschłymi resztkami jedzenia, brudnymi szklankami i zwykłymi śmieciami.

Salon w domu Phate’a wyglądał, jakby przed chwilą skończyła go dekorować Martha Stewart. Zespół CCU rozglądał się zdziwiony. Gillette z początku pomyślał, że pomylili domy, ale zobaczył na ścianie zdjęcia w większości przedstawiające Hollowaya.

– Patrzcie – powiedziała Linda Sanchez, wskazując jedną z oprawionych w ramki fotografii. – Ta kobieta to pewnie Shawn. – Zerknęła na inne zdjęcie. – Mają dzieci?

– Moglibyśmy wysłać zdjęcia do federalnych i… – zaczął Shelton. Jednak Bishop pokręcił głową.

– O co chodzi? – spytał Alonso Johnson.

– Fałszywe, prawda? – Bishop zerknął na Gillette’a, unosząc pytająco brwi.

Haker zdjął jedną z ramek i wyciągnął z niej fotografię. Była na błyszczącym papierze, ale wydrukowano ją na kolorowej drukarce.

– Ściągnął je z Sieci albo zeskanował z czasopisma, a potem dokleił swoją twarz.Nad kominkiem, obok zdjęcia szczęśliwej pary siedzącej na krzesłach plażowych nad basenem, stał staromodny zegar dziadka pokazujący piętnaście po drugiej. Głośne tykanie przypomniało im, że w każdej chwili na uniwersytecie może umrzeć kolejna ofiara – lub ofiary – Phate’a.

Gillette obrzucił krótkim spojrzeniem pokój przywodzący na myśl wnętrze domu na przedmieściu należącego do dobrze sytuowanej rodziny.

„Trubadur”… Dom twoich marzeń, którym ty i twoja rodzina będziecie cieszyć się przez długie lata…

Huerto Ramirez i Tim Morgan rozmawiali z sąsiadami, lecz nikt nie potrafił podać żadnych informacji na temat innego prawdopodobnego miejsca pobytu Phate’a.

– Według sąsiada z naprzeciwka – rzekł Ramirez – był tu znany jako Warren Gregg i mówił ludziom, że sprowadzi rodzinę, kiedy tylko dzieci skończą szkołę.

– Wiemy, że jego następnym celem jest przypuszczalnie student z Uniwersytetu Północnej Kalifornii – powiedział do Alonsa Bishop – ale nie wiemy dokładnie kto. Każ swoim ludziom szukać wszystkiego, co mogłoby nam pomóc w ustaleniu tożsamości kolejnej ofiary.

Johnson pokręcił głową i zauważył:

– Nie sądzisz, że teraz kiedy ma spaloną kryjówkę, przyczai się i na jakiś czas zapomni o atakach?

Bishop spojrzał na Gillette’a i powiedział: – Nie przypuszczam. Haker przytaknął.

– Phate potrzebuje teraz zwycięstwa. Zabije kogoś jeszcze dzisiaj, w taki czy inny sposób.

– Powiem chłopakom. – Dowódca brygady specjalnej wyszedł.

Zespół obejrzał inne pomieszczenia, które okazały się niemal zupełnie puste i odcięte od świata zewnętrznego żaluzjami. W łazience znaleźli tylko niezbędne minimum – zwykłe żyletki, krem do golenia, szampon i mydło. Poza tym duże pudełko kostek pumeksu.

Bishop wziął jedną kostkę, marszcząc z zaciekawieniem brwi.

– Palce – przypomniał mu Gillette. – Ściera zgrubiałą skórę opuszków, żeby lepiej stukać.

Poszli do jadalni, gdzie stał laptop Phate’a.

Gillette zerknął na ekran i pokręcił z niesmakiem głową.

– Patrzcie.

Bishop i Shelton przeczytali komunikat.

WIADOMOŚĆ OD: SHAWN

KOD 10-87 WYDANY DLA: ALTA VISTA 34004


To przyjęty kod ataku – dziesięć osiemdziesiąt siedem. Gdyby nie dostał wiadomości, dopadlibyśmy go – rzekł Bishop. – Naprawdę niewiele brakowało.

– Pieprzony Shawn – rzucił wściekle Shelton. Z piwnicy zawołał któryś z policjantów:

– Chyba już wiem, którędy uciekł. Tędy.

Gillette zszedł za resztą. Ale na ostatnim stopniu przystanął, rozpoznając miejsce uwiecznione na zdjęciu Lary Gibson. Niefachowo wykafelkowana podłoga, niemalowana płyta gipsowa. I smugi krwi na posadzce. Widok był upiorny.

Dołączył w końcu do Johnsona, Bishopa i innych policjantów, którzy oglądali małe drzwiczki w bocznej ścianie. Za nimi widać było rurę szeroką na trzy stopy, jak w studzience burzowej. Jeden z funkcjonariuszy zaświecił do środka latarką.

– Prowadzi do domu obok.

Gillette i Bishop spojrzeli po sobie.

– O nie – jęknął detektyw. – Ta jasnowłosa kobieta w explorerze! Wyjechała z garażu. To był on.

Johnson chwycił radio i wezwał swoich do domu. Potem nadał pilny komunikat o poszukiwaniu pojazdu terenowego. Chwilę później zgłosił się jeden z policjantów. – Dom obok jest zupełnie pusty. Żadnych mebli. Nic.

– Był właścicielem obydwu.

– Cholerna socjotechnika – wyrzucił z siebie Bishop, wypowiadając pierwsze przekleństwo, jakie usłyszał z jego ust Gillette.

W ciągu pięciu minut przyszła odpowiedź, że explorera znaleziono na parkingu centrum handlowego niecałe ćwierć mili dalej. Na tylnym siedzeniu leżała jasna peruka i sukienka. Żaden świadek w centrum handlowym nie widział, żeby ktoś zamienił forda na inny pojazd.

Obydwa domy dokładnie sprawdziła ekipa z wydziału kryminalistycznego, lecz nie znalazła nic istotnego. Okazało się, że Phate – występujący jako Warren Gregg – rzeczywiście kupił obydwa domy, za gotówkę. Zadzwonili do pośrednika, który sprzedał obie nieruchomości. Kobieta nie uważała kupna za gotówkę za nic dziwnego; w Dolinie Szczęścia bogaci młodzi komputerowcy często kupowali jeden dom do mieszkania i drugi jako lokatę kapitału. Dodała jednak, że istotnie jedna rzecz w tej transakcji była dziwna: gdy przed chwilą na prośbę policji zajrzała do sprawozdania kredytowego i wniosku, okazało się, że wszystkie zapisy o sprzedaży zniknęły.

– Ciekawe, prawda? Pewnie zostały przypadkowo usunięte.

– Tak, ciekawe – rzekł z drwiną w głosie Bishop.

– Tak, przypadkowo – dorzucił Gillette.

– Zabierzmy jego maszynę do CCU – powiedział do hakera Bishop. – Jeśli będziemy mieli szczęście, może znajdziemy jakąś wzmiankę o nowej ofierze w college’u. Bierzmy się do roboty.

Johnson i Bishop polecili zakończyć poszukiwania, a potem Linda Sanchez wypełniła” karty dowodowe, a także spakowała komputer i dyskietki Phate’a.

Zespół wrócił do samochodów i pojechał z powrotem do biura CCU.

Gillette poinformował Patricię Nolan, że aresztowanie nie doszło do skutku.

– Znowu Shawn dał mu cynk? – spytała ze złością.

Kiedy zadzwonił telefon, Sanchez przekazała Gillette’owi i Nolan laptopa, po czym odebrała.

– Skąd wiedział, że zaatakujemy dom? – zastanawiał się Tony Mott. – Nie rozumiem.

– Chcę wiedzieć tylko jedno – mruknął Shelton. – Kto to, do cholery, jest Shawn?

Chociaż nie spodziewał się usłyszeć odpowiedzi, miał ją niebawem uzyskać.

– Wiem już, kto to jest – powiedziała Linda Sanchez zduszonym z przerażenia głosem. Patrząc na wszystkich, odłożyła słuchawkę. Nerwowo pstrykając paznokciami, powiedziała: – Dzwonił administrator systemu z San Jose. Dziesięć minut temu zauważył, że ktoś włamał się do ISLEnetu i wykorzystując go jako zaufany system, dostał się do bazy danych Departamentu Stanu. To był Shawn. Polecił systemowi Departamentu Stanu wydać dwa paszporty ze wsteczną datą na fałszywe nazwiska. Sysadmin rozpoznał zdjęcia, jakie Shawn zeskanował do systemu. Na jednym był Holloway… – Głęboko nabrała powietrza. – A na drugim Stephen.

– Jaki Stephen? – zapytał zdezorientowany Tony Mott.

– Stephen Miller – odrzekła Sanchez, wybuchając płaczem. – To jest Shawn.


Bishop, Mott i Sanchez stali w boksie należącym do Millera, przeszukując jego biurko.

– Nie wierzę – powtarzał z uporem Mott. – To znowu sprawka Phate’a. Napieprzył nam w głowach.

– No to gdzie jest Miller? – spytał Bishop. Patricia Nolan oświadczyła, że gdy cały zespół był w domu Phate’a, ona siedziała w biurze i Miller nie dzwonił. Próbowała go nawet namierzyć w różnych wydziałach komputerowych miejscowych college’ów, ale w żadnym go nie zastała.

Mott włączył komputer Millera.

Na ekranie wyświetliła się prośba o podanie hasła. Mott spróbował najgorszego sposobu – zaczął od zgadywania najbardziej oczywistych możliwości: daty urodzin, drugiego imienia i tak dalej. Nie uzyskał jednak dostępu.

Wtedy Gillette załadował swój program Crack-it, który w ciągu paru minut złamał hasło i Gillette mógł wejść do maszyny Millera. Zaraz odnalazł kilkadziesiąt wiadomości wysłanych do Phate’a i podpisanych pseudonimem „Shawn”, logowanych do Internetu przez firmę Monterey On-Line. Same wiadomości były zaszyfrowane, ale nagłówki nie pozostawiały żadnych wątpliwości co do prawdziwej tożsamości Millera.

– Ale przecież Shawn to kapitalny haker, w porównaniu z nim Stephen był amatorem.

– Socjotechnika – odparł krótko Bishop. Gillette przytaknął.

– Musiał wyglądać na głupiego, żebyśmy go nie podejrzewali. Tymczasem o wszystkim informował Phate’a.

– To przez niego zginął Andy Anderson – warknął Mott. – On go wciągnął w zasadzkę.

– I za każdym razem, gdy deptaliśmy Phate’owi po piętach, Miller go ostrzegał – mruknął Shelton.

– Sysadmin ma jakieś podejrzenia, skąd Miller się włamał? – zapytał Bishop.

– Nie, szefie – odrzekła Sanchez. – Używał kuloodpornego anonimizera.

– Mówiłeś, że rezerwuje sobie dostęp do komputerów w szkołach – zwrócił się do Motta Bishop. – Czy wśród nich może być Uniwersytet Północnej Kalifornii?

– Nie wiem. Być może.

– A więc pomaga Phate’owi wybrać nowe ofiary. Zadzwonił telefon Bishopa. Detektyw odebrał i słuchał, kiwając głową. Potem powiedział:

– To Huerto. – Gdy tylko Linda Sanchez miała telefon od administratora ISLEnetu, Bishop wysłał Ramireza i Morgana do domu Millera. – Nie ma samochodu Millera. Jego pracownia w domu jest pusta, zostały tylko kable i trochę części komputerowych. Zabrał wszystkie komputery i dyskietki. Ma jakieś domy letniskowe? – spytał Motta i Lindę Sanchez. – Rodzinę w okolicy?

– Nie. Maszyny to całe jego życie – rzekł Mott. – Pracował tu w biurze, a potem w domu.

– Roześlij zdjęcie Millera – powiedział do Sheltona Bishop. – Daj je też paru ludziom i wyślij ich na uniwersytet. – Spoglądając na komputer Phate’a, zapytał Gillette’a: – Dane w maszynie nie są zaszyfrowane, prawda?

– Nie. – Gillette pokazał na monitor, gdzie przesuwał się napis – wygaszacz ekranu – który był mottem Rycerzy Dostępu.

Bóg to dostęp…

– Zobaczę, co się da znaleźć. – Zasiadł przed laptopem. – Mógł zastawić mnóstwo pułapek – ostrzegła go Linda Sanchez.

– Będę bardzo ostrożny. Najpierw wyłączę wygaszacz i spróbujemy ruszyć dalej. Znam miejsca, gdzie mógłby zgodnie z logiką ustawić jakieś sidła. – Gillette usadowił się przed monitorem i sięgnął do najbardziej niewinnego klawisza – SHIFT – aby wyłączyć wygaszacz ekranu. Sam klawisz SHIFT nie wydaje poleceń i w żaden sposób nie oddziałuje na programy ani dane zgromadzone w komputerze, więc hakerzy nigdy nie podłączają do niego żadnych pułapek.

Ale Phate, oczywiście, nie był zwykłym hakerem. W chwili gdy Gillette wcisnął klawisz, obraz z ekranu zniknął, a po chwili pojawił się komunikat:

POCZflTEK SZYFROWANIA BLOKOWEGO SZYFROWANIE – STANDARD 13 DEPARTAMENTU OBRONY

– Nie! – krzyknął Gillette i wdusił wyłącznik. Jednak Phate zawiesił działanie wyłącznika zasilania i maszyna nie zareagowała. Gillette odwrócił laptop, żeby wyjąć baterię, ale guzik zwalniający zamknięcie był usunięty. W ciągu trzech minut cała zawartość twardego dysku została zaszyfrowana.

– Niech to szlag, niech to szlag… – Rozdrażniony Gillette walnął otwartą dłonią w blat. – To na nic.

Agent Departamentu Obrony Backle wstał i wolno podszedł do komputera. Spojrzał na Gillette’a, a potem na ekran pełen bezsensownych znaków. Następnie rzucił okiem na zdjęcia ofiar przyklejone do tablicy.

– Sądzisz, że tu jest coś, co uratuje komuś życie? – spytał hakera, wskazując laptop.

– Być może.

– Pamiętaj o tym, co mówiłem. Jeżeli złamiesz ten szyfr, zapomnę, że to widziałem. I poproszę cię, żebyś oddał wszystkie dyskietki z programem do łamania szyfrów.

Gillette wahał się. W końcu spytał:

– Serio?

Backle zaśmiał się ponuro, dotykając opatrunku na głowie.

– Przez tego skurwiela boli mnie głowa. Dodam do listy zarzutów przeciw niemu atak na agenta federalnego.

Gillette zerknął na Bishopa, który skinął głową, na znak, że haker ma jego poparcie. Gillette zasiadł przed terminalem i wszedł do sieci. Wrócił do swojego konta w Los Alamos, gdzie przechowywał hakerskie narzędzia i ściągnął plik o nazwie „Pac-Man”.

Patricia Nolan wybuchnęła śmiechem.

– Pac-Man?

Gillette wzruszył ramionami.

– Kiedy to skończyłem, byłem na nogach od dwudziestu dwóch godzin. Nie potrafiłem wymyślić żadnej lepszej nazwy.

Skopiował plik na dyskietkę i załadował ją do laptopa Phate’a. Na ekranie wyświetliły się słowa:

Szyfrowanie / Deszyfrowanie Podaj nazwę użytkownika:

Gillette wstukał: LukeSkywalker

Podaj hasło:

Litery, numery i symbole, które Gillette wstukał, zmieniły się w ciąg osiemnastu gwiazdek.

– To jest, cholera, hasło – powiedział Mott. Na ekranie pojawiło się okienko:

Wybierz standard szyfrowania:

1. Privacy On-Line, Inc.

2. Standard Szyfrowania Obrony

3. Standard 12 Departamentu Obrony

4. NATO

5. International Computer Systems, Inc.

– To jest, cholera, hak – zawtórowała Motcie Patricia Nolan. – Napisałeś skrypt, który potrafi łamać wszystkie te standardy?

– Zwykle deszyfruje jakieś dziewięćdziesiąt procent pliku – odrzekł Gillette, wciskając klawisz 3. Następnie przystąpił do ładowania zaszyfrowanych plików do programu.

– Jak to zrobiłeś? – zapytał zafascynowany Tony Mott. Gillette nie umiał powstrzymać nutki entuzjazmu – i dumy -

w głosie, gdy powiedział:

– W zasadzie polega to na tym, że wprowadzam porcje każdego standardu, by program zaczął rozpoznawać wzory używane przez algorytm do szyfrowania. Potem zaczyna stawiać logiczne hipotezy o…

Nagle agent Backle wyciągnął rękę, złapał Gillette’a za kołnierz i brutalnie rzucił go na ziemię.

– Wyatcie Edwardzie Gillette, jesteś aresztowany za naruszenie federalnej Ustawy o Oszustwach i Nadużyciach Komputerowych, kradzież tajnych informacji rządowych i zdradę.

– Nie zrobisz tego! – wrzasnął Bishop. Tony Mott ruszył na agenta.

– Ty skurwysynu!

Backle odchylił marynarkę, ukazując kolbę pistoletu.

– Ostrożnie. Poważnie zastanowiłbym się nad tym, co robisz. Mott się cofnął, a Backle niemal bez pośpiechu zakuł zatrzymanego w kajdanki.

– Daj spokój, Backle, słyszałeś, co mówiliśmy – rzekł ze złością Bishop. – Phate wziął na cel kogoś w college’u. Może już nawet jest w kampusie!

– Powiedziałeś mu, że wszystko w porządku! – odezwała się Patricia Nolan.

Zachowując stoicki spokój i nie zwracając na nią uwagi, Backle podniósł Gillette’a z podłogi i popchnął na krzesło. Potem wyciągnął krótkofalówkę, włączył i powiedział do mikrofonu:

– Backle do Oddziału 23. Zatrzymałem podejrzanego. Możecie go zabrać.

– Zrozumiałem – zatrzeszczało w odpowiedzi radio.

– Ty go wrobiłeś! – krzyknęła z wściekłością Nolan. – Od początku na to czekaliście, gnojki!

– Dzwonię do kapitana – warknął Bishop, wyciągając telefon i ruszając żwawym krokiem w stronę drzwi.

– Dzwoń, do kogo zechcesz. On i tak wróci do więzienia.

– Mamy do czynienia z mordercą, który właśnie w tej chwili osacza nową ofiarę! – rzucił ze złością Shelton. – To może być jedyna okazja, żeby go powstrzymać.

– A kod, który on złamał – odrzekł Backle, wskazując ruchem głowy Gillette’a – może oznaczać, że zginie setka innych ludzi.

– Dał nam pan słowo – odezwała się Linda Sanchez. – To się w ogóle nie liczy?

– Nie. Liczy się tylko łapanie takich jak on.

– Daj mi tylko godzinę – powiedział z rozpaczą w głosie Gillette. Ale Backle przywołał na twarz swój złośliwy uśmieszek i zaczął odczytywać hakerowi jego prawa.

Właśnie w tym momencie usłyszeli strzały z zewnątrz i trzask tłuczonego szkła, gdy kule trafiły w zewnętrzne drzwi biura CCU.

Rozdział 00100110/trzydziesty ósmy

Mott i Backle wyciągnęli broń i spojrzeli w stronę drzwi. Sanchez osunęła się na kolana, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu pistoletu. Nolan przykucnęła pod biurkiem.

Frank Bishop wczołgał się przez krótki korytarz łączący zewnętrzne drzwi z zagrodą dinozaura.

– Trafili cię, szefie? – krzyknęła Sanchez.

– Nic mi nie jest! – Detektyw dotarł do ściany i ostrożnie wygramolił się na nogi. Wyciągnął pistolet i zawołał: – Na zewnątrz jest Phate! Stałem w holu. Strzelił do mnie kilka razy. Ciągle tam stoi!

Backle wyminął go biegiem, alarmując przez krótkofalówkę swoich partnerów. Przy drzwiach kucnął, przyglądając się otworom po kulach w ścianie i stłuczonej szybie. Obok agenta stanął Tony Mott.

– Gdzie on jest? – zawołał Backle, wyglądając na zewnątrz i szybko chowając się z powrotem.

– Za tą białą furgonetką! – krzyknął detektyw. – Z lewej. Pewnie wrócił, żeby zabić Gillette’a. Wy dwaj, idźcie z prawej, przytrzymajcie go tam, gdzie jest. Ja zajdę go od tyłu. Tylko nie wychylajcie się. Ma dobre oko. Gdy do mnie strzelał, chybił tylko, o parę cali.

Agent i młody policjant spojrzeli po sobie i skinęli głowami. Potem pędem wybiegli przez drzwi frontowe.

Bishop patrzył za nimi, a potem wstał i schował pistolet do kabury. Wepchnął do spodni połę koszuli, wyciągnął kluczyki i zdjął Gillette’owi kajdanki, które wsunął do kieszeni.

– Co robisz, szefie? – spytała Linda Sanchez, gramoląc się z podłogi.

Patricia Nolan wybuchnęła śmiechem, orientując się, co się przed chwilą stało.

– Ucieczka z więzienia, tak? – Aha.

– A strzały? – zapytała Sanchez. – To ja.

– Ty? – zdumiał się Gillette.

– Wyszedłem przed budynek i posłałem parę kulek przez frontowe drzwi. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Zdaje się, że zaczynam chwytać, o co chodzi w tej socjotechnice. – Wskazując komputer Phate’a, powiedział do Gillette’a. – Nie stój tak. Bierz jego maszynę i spływamy stąd.

Gillette potarł nadgarstki.

– Jesteś pewien, że chcesz to zrobić?

– Jestem pewien, że Phate i Miller mogą już być w kampusie uniwersyteckim. I nie zamierzam dopuścić do następnego morderstwa. Więc lepiej się ruszmy.

Haker wziął komputer i ruszył w ślad za detektywem.

– Zaraz – zawołała Patricia Nolan. – Zaparkowałam z tyłu. Możemy wziąć mój wóz.

Bishop się zawahał.

– Pojedziemy do mojego hotelu – dodała. – Pomogę wam przy jego maszynie.

Detektyw skinął głową. Chciał coś powiedzieć do Lindy Sanchez, ale uciszyła go gestem pulchnej dłoni.

– Wiem tylko tyle, że kiedy się odwróciłam, zobaczyłam, że Wyatt ucieka, a ty ruszyłeś za nim w pogoń. Podobno jest w drodze do Napa, ale cały czas depczesz mu po piętach. Życzę powodzenia, szefie. Wypijcie kieliszek wina za moje zdrowie. Powodzenia.


Wyglądało jednak na to, że heroiczny czyn Bishopa pójdzie na marne.

W pokoju hotelowym Patricii Nolan – zdecydowanie najładniejszym apartamencie, jaki Wyatt Gillette widział w życiu – haker szybko deszyfrował dane w komputerze Phate’a. Okazało się jednak, że to zupełnie inna maszyna od tej, do której Gillette włamał się wcześniej. Nie była wprawdzie gorąca, ale zawierała tylko system operacyjny, Trapdoora i trochę ściągniętych wycinków z gazet, które przysłał Phate’owi Shawn. Większość dotyczyła Seattle, gdzie Phate miał zapewne rozegrać kolejną rundę swojej gry. Teraz jednak, wiedząc, że komputer znalazł się w ich rękach, prawdopodobnie wybierze jakieś inne miejsce.

Nie było żadnych wzmianek o Uniwersytecie Północnej Kalifornii ani potencjalnej ofierze.

Bishop opadł ciężko na pluszowy fotel, bezradnie składając ręce, ze wzrokiem utkwionym w suficie.

– Nic nie ma.

– Mogę spróbować? – spytała Patricia Nolan. Usiadła obok Gm lette’a i przewinęła zawartość katalogu. – Próbowałeś włączyć Restore8 i coś odzyskać?

– Nie – odrzekł haker. – Pomyślałem, że trwale wszystko usunął.

– Może wcale nie zawracał tym sobie głowy – zauważyła. – Był bardzo pewny, że nikt nie dostanie się do jego maszyny. A gdyby nawet się dostał, zatrzyma go bomba szyfrująca.

Uruchomiła program Restore8 i po chwili na ekranie pojawiły się dane, które Phate usunął w ciągu kilku ostatnich tygodni. Patricia Nolan zaczęła je czytać.

– Nic na temat szkoły. Ani następnych ataków. Widać tylko fragmenty rachunków za jakieś części komputerowe, które sprzedał. Większość danych jest uszkodzona. Ale kawałek da się mniej więcej przeczytać.

27- Ma%%%%c200!!!!++

55eerrx3-dostar do:

San Jose Com434312 Produuu234aawe%%

WinchMster Oou46lke – 2335

San Jo-44-A-$$***

Wyst: 97J”seph McGona%%gle

Bishop i Gillette odczytali tekst na ekranie.

– Ale to nic nam nie powie – rzekł haker. – To jest firma, która kupiła od niego części. Musimy znać adres Phate’a, czyli skąd towar został dostarczony.

Gillette zajął miejsce Nolan przy komputerze i przejrzał resztę usuniętych plików. Były to tylko cyfrowe śmieci.

– Nic.

Jednak Bishop pokręcił głową.

– Chwileczkę. – Wskazał na monitor. – Wróć do tamtego. Gillette przewinął ekran do ledwie czytelnego tekstu pokwitowania. Bishop postukał palcem w monitor, mówiąc:

– Ta firma – San José Computer Products – powinna mieć jakąś ewidencję tych, którzy sprzedają jej części i skąd się je przysyła.

– Chyba że wiedzą, że są kradzione – rzekła Patricia Nolan. – Wtedy zaprzeczą, że w ogóle wiedzą cokolwiek o Phacie.

– Założę się, że kiedy im powiemy, że Phate zabija ludzi – powiedział Gillette – będą trochę bardziej skłonni do współpracy.

– Albo mniej – zauważyła sceptycznie Nolan.

– Przyjmowanie kradzionych towarów to przestępstwo – dodał Bishop. – Uniknięcie odsiadki w San Quentin jest chyba dobrym powodem, żeby współpracować.

Pochylając się nad telefonem, detektyw dotknął swojej lakierowanej fryzury. Zadzwonił do biura CCU, modląc się w duchu, żeby odebrał ktoś z zespołu, nie Backle ani żaden inny z federalnych. Słysząc głos Tony’ego Motta, odetchnął z ulgą.

– Tony, tu Frank. Możesz mówić?… Jak tam, źle?… Mają jakiś namiar?… Nie, pytam o namiar na nas… To dobrze. Słuchaj, mam prośbę, sprawdź firmę San José Computer Products, Winchester 2335 w San José… Nie, zaczekam.

Po chwili Bishop zaczął wolno kiwać głową.

– Dobra, dzięki. Wydaje się nam, że Phate sprzedawał im części komputerowe. Pogadamy z kimś z firmy. Dam ci znać, jeśli się czegoś dowiemy. Słuchaj, zadzwoń do dyrektora administracyjnego i szefa ochrony uniwersytetu, powiedz im, że morderca może już być w drodze do szkoły. I wyślij tam więcej ludzi.

Odłożył słuchawkę i powiedział do Nolan i Gillette’a:

– Firma jest czysta. Działa piętnaście lat, nigdy nie miała problemów z urzędem skarbowym, Agencją Ochrony Środowiska ani stanowym departamentem podatkowym. Mają opłacone wszystkie licencje. Jeśli kupowali cokolwiek od Phate’a, prawdopodobnie nie wiedzieli, że to trefny towar. Pojedziemy pogadać z tym McGonagle’em albo kimś innym.

Gillette wstał, żeby wyjść z detektywem, lecz Patricia Nolan powiedziała:

– Idźcie sami. Ja pogrzebię jeszcze w jego maszynie.Przystając w drzwiach, Wyatt Gillette spojrzał przez ramię na Patricię siedzącą przy klawiaturze. Posłała mu nikły uśmiech zachęty. Odniósł jednak wrażenie, że był w nim smutek, a wyraz jej twarzy mógł znaczyć coś jeszcze – godziła się z myślą, że nie ma nadziei, by połączyło ich jakieś uczucie.

Mimo to po chwili, tak jak często zdarzało się samemu Gillette’owi, Patricia Nolan nagle przestała się uśmiechać, odwróciła do rozjarzonego monitora i zaczęła wściekle tłuc w klawisze. W absolutnym skupieniu malującym się na twarzy, momentalnie opuściła Real, wkraczając w Błękitną Pustkę.


Gra przestała go już bawić.

Spocony, wściekły i zdesperowany Phate osunął się ciężko na krzesło przy biurku i nieobecnym spojrzeniem omiótł swoją cenną kolekcję zabytków komputerowych. Zdawał sobie sprawę, że Gillette i policja depczą mu już po piętach i dalsza gra tu, w tonącym w zieleni okręgu Santa Clara, staje się niemożliwa.

Była to bardzo bolesna świadomość, ponieważ uważał ten tydzień – tydzień Univaca – za bardzo ważną wersję swojej gry. Przypominała słynną grę MUD, Krucjaty; Dolina Krzemowa była nową Ziemią Świętą, a on chciał odnieść zwycięstwo na wszystkich poziomach.

Ale policja – i Valleyman – okazali się o wiele lepsi, niż przypuszczał.

Tak więc zabrakło mu opcji w grze. Przybrał nową tożsamość i zamierzał niezwłocznie wyjechać z Shawnem do innego miasta. Wcześniej planował Seattle, ale istniało ryzyko, że Gillette potrafił złamać szyfr Standard 12 i poznać szczegóły rozgrywki w Seattle oraz potencjalne cele.

Może spróbuje w Chicago, na Prerii Krzemowej. Albo w rejonie Drogi 128 na północ od Bostonu.

Nie mógł jednak czekać tak długo na triumf – zżerała go żądza gry. Na koniec podrzuci więc bombę benzynową do akademika Uniwersytetu Północnej Kalifornii. Pożegnalny prezent. Jeden z akademików nosił imię pewnego pioniera Doliny Krzemowej, ale ze względu na to, że byłby to łatwy do odgadnięcia cel, postanowił, że zginą studenci z akademika naprzeciwko. Ten nazwano imieniem Yeatsa, poety, który niewątpliwie miał niewiele czasu na maszyny i wszystko, co z nimi związane.

Akademik był starą drewnianą konstrukcją, wyjątkowo narażoną na działanie ognia, zwłaszcza po tym, jak szkolny komputer wyłączył alarmy i instalację tryskaczową.

Należało jednak zrobić coś jeszcze. Gdyby walczył z kimś innym, nie zawracałby sobie tym głowy. Ale na tym poziomie gry jego przeciwnikiem był Wyatt Gillette, musiał więc zyskać trochę czasu, żeby podłożyć bombę i zdążyć uciec na wschód. Był tak wściekły, że miał ochotę złapać karabin maszynowy i wystrzelać kilkunastu ludzi, żeby tylko zająć czymś policję. Lecz oczywiście działania tego rodzaju nie godziły się z jego naturą. Usiadł zatem przed komputerem i zaczął spokojnie wstukiwać znane sobie zaklęcia.

Rozdział 00100111/trzydziesty dziewiąty

W centrum zarządzania Departamentu Infrastruktury Okręgu Santa Clara, znajdującym się w okolonym drutem kolczastym kompleksie budynków w południowej części San José, stał duży komputer typu mainframe, któremu nadano przydomek Alanis – imię znanej piosenkarki.

Maszyna nadzorowała setki prac prowadzonych przez departament – planowała konserwację i naprawy ulic, regulowała rozdział wody podczas okresów suszy, pilnowała wywózki śmieci, kontrolowała stan kanalizacji, a także koordynowała działanie dziesiątek tysięcy świateł sygnalizacyjnych w całej Dolinie Krzemowej.

Niedaleko Alanis znajdowało się jedno z jej głównych łącz ze światem zewnętrznym – trzydzieści dwa modemy o dużej szybkości zamontowane na sześciostopowym metalowym stojaku. W tym momencie – była piętnasta trzydzieści – z modemami łączyło się wiele telefonów. Wśród połączeń była wiadomość od starego mechanika z Mountain View. Pracował w departamencie od lat i dopiero niedawno zgodził się stosować do wymogów firmy i zaczął porozumiewać z centralą elektronicznie. Logował się z terenu przez laptop i w ten sposób dostawał nowe zlecenia, dowiadywał się o awariach w różnych systemach infrastruktury i zgłaszał zakończenie napraw przez jego zespół. Pucołowaty pięćdziesięciopięciolatek, który kiedyś uważał, że komputery to strata czasu, stał się wielkim entuzjastą maszyn i wykorzystywał każdą okazję, żeby się zalogować.

E-mail, jaki przysłał teraz do Alanis, był krótką informacją o zakończeniu naprawy w kanalizacji.

Jednak wiadomość, którą komputer otrzymał, była nieco inna. W topornym tekście wystukanym jednym palcem przez mechanika znajdowała się dodatkowa porcja kodu: demon Trapdoor.

Demon skoczył w głąb niczego niepodejrzewającej Alanis i zagrzebał się głęboko w systemie operacyjnym.

Siedem mil dalej, siedzący przy własnym komputerze Phate przejął root, po czym szybko przejrzał zawartość Alanis, odnajdując potrzebne polecenia. Zapisał je w żółtym notatniku i wrócił do katalogu głównego. Zaglądając do kartki, wpisał „permit/g/segment-” i wcisnął ENTER. Podobnie jak wiele innych poleceń w systemach operacyjnych komputerów technicznych, to także było szyfrowane, ale miało konkretne konsekwencje.

Następnie Phate zniszczył program ręcznego przejmowania kontroli i zmienił główne hasło na ZZY?a##9\%48?95, na które nie mogłaby wpaść żadna ludzka istota, a superkomputer łamałby je w najlepszym razie kilka dni.

Potem się wylogował.

Zanim zaczął pakować swoje rzeczy przed ucieczką z Doliny Krzemowej, usłyszał pierwsze odgłosy skutków swego dzieła.


Bordowe volvo przejechało skrzyżowanie na Stevens Creek Boulevard i z piskiem opon zarzuciło je wprost na radiowóz Bishopa.

Kierowca patrzył przerażony na nieuchronną kolizję.

– Jezu, uważaj! – krzyknął Gillette, instynktownie zasłaniając się ramieniem, odwracając głowę w lewo i zamykając oczy, by nie patrzeć na pędzący prosto na niego słynny ukośny chromowany pasek na chłodnicy samochodu.

– Poradzę sobie – odrzekł spokojnie Bishop.

Może to był instynkt, może policyjna nauka jazdy, ale detektyw nie hamował. Wdusił pedał gazu do podłogi i rzucił forda w stronę nadjeżdżającego samochodu. Udało się. Pojazdy minęły się o parę cali, a volvo z głośnym hukiem walnęło w przedni zderzak porsche sunącego za radiowozem. Bishop opanował poślizg i zatrzymał wóz.

– Idiota, przejechał na czerwonym – mruknął detektyw, ściągając z deski rozdzielczej mikrofon, żeby zgłosić wypadek.

– Wcale nie – powiedział Gillette, oglądając się do tyłu. – Popatrz, z obu stron świeci się zielone.

Przecznicę przed nimi na środku skrzyżowania staiy dwa samochody, a spod ich masek unosił się dym.

Radio trzeszczało, zapchane zgłoszeniami o kolejnych wypadkach i awariach sygnalizacji świetlnej. Przez chwilę słuchali.

– Wszędzie są zielone światła – rzekł detektyw. – W całym okręgu. To Phate, prawda? On to zrobił.

Gillette zaśmiał się cierpko.

– Włamał się do centrum infrastruktury. To zasłona dymna, żeby mógł uciec z Millerem.

Bishop ruszył dalej, ale z powodu tłoku musieli zwolnić do kilku mil na godzinę. Migający kogut na desce rozdzielczej nie pomagał, więc Bishop go wyłączył. Przekrzykując ryk klaksonów, zapytał:

– Jak mogą to naprawić?

– Prawdopodobnie zawiesił system albo wprowadził hasło nie do złamania. Będą musieli przeładować kopie zapasowe z taśm. Parę godzin z głowy. – Haker pokręcił głową. – Ale przecież on też utknie w korkach. Jaki w tym sens?

– Nie – odrzekł Bishop. – On będzie na autostradzie. Zapewne przy samym wjeździe. A wcześniej na Uniwersytecie Północnej Kalifornii. Zabije następną ofiarę, wskoczy z powrotem na autostradę i spokojnie pojedzie sobie Bóg wie dokąd.

Gillette skinął głową i dodał:

– Przynajmniej nikt nie ruszy się z San José Computer Products. Ćwierć mili przed celem ich podróży ruch uliczny zupełnie ustał. Bishop i Gillette musieli porzucić samochód; wyskoczyli z wozu i ruszyli truchtem, wiedząc, że najbardziej liczy się teraz czas. Jeżeli Phate spowodował korek, to znaczy, że był już gotów do ataku na szkołę. Nawet jeżeli ktoś w firmie znajdzie adres dostawcy, nie dadzą rady dotrzeć do kryjówki Phate’a przed śmiercią kolejnej ofiary i ucieczką Phate’a i Millera.

Dobiegli do budynku, gdzie mieściła się firma San José Computer Products, i przystanęli, opierając się o ogrodzenie z zielonych łańcuchów i z trudem łapiąc oddech.

Powietrze rozdzierała kakofonia klaksonów i dudnienie helikoptera, który krążył nieopodal: miejscowa stacja telewizyjna rejestrowała dla reszty kraju dowody biegłości Phate’a – i bezbronności okręgu Santa Clara.

Po chwili mężczyźni ruszyli dalej, w kierunku otwartych drzwi obok rampy załadowczej firmy. Wbiegli po schodkach na rampę i wpadli do środka. Na ich widok uniósł głowę pulchny, siwowłosy robotnik, który układał kartony na palecie.

– Przepraszam, policja – rzekł Bishop, pokazując odznakę. – Musimy zadać panu kilka pytań.

Mrużąc oczy, człowiek dokładnie obejrzał przez grube okulary legitymację detektywa.

– Słucham, czym mogę służyć?

– Szukamy Joego McGonagle’a.

– To ja – odparł. – Chodzi o jakiś wypadek? Słyszałem klaksony.

– Zepsuła się sygnalizacja.

– A to dopiero. A zaraz godziny szczytu.

– Pan jest właścicielem firmy? – zapytał Bishop.

– Ja i szwagier. O co właściwie chodzi, detektywie?

– W zeszłym tygodniu przyjął pan dostawę części do superkomputera.

– Co tydzień mamy takie dostawy. Na tym polega nasza działalność.

– Mamy powody przypuszczać, że ktoś mógł panu sprzedać kradzione części.

– Kradzione?

– Śledztwo nie dotyczy pana. Ale zależy nam na odnalezieniu człowieka, który je panu sprzedał. Mógłby nam pan pokazać dokumenty odbioru?

– Nie wiedziałem, że coś mogło być kradzione, przysięgam. Jim też by tego nie zrobił. Jest dobrym chrześcijaninem.

– Chcemy tylko znaleźć człowieka, który sprzedał części, nic więcej. Potrzebujemy adresu albo numeru telefonu firmy, z której pochodziły.

– Wszystkie dokumenty dostaw są tutaj. – Ruszył korytarzem. – Ale gdybym potrzebował jakiegoś adwokata, zanim coś powiem, uprzedziłby mnie pan.

– Oczywiście – odrzekł szczerze Bishop. – Interesuje nas tylko wytropienie tego człowieka.

– Jak on się nazywa? – zapytał McGonagle. – Prawdopodobnie przedstawiał się jako Warren Gregg.

– Nic mi to nie mówi.

– Ma wiele tożsamości.

McGonagle wszedł do małego biura, zbliżył się do szafki z aktami i otworzył ją.

– Zna pan datę? Kiedy miała być ta dostawa?Bishop zerknął do notatnika.

– Wydaje się nam, że dwudziestego siódmego marca.

– Zobaczymy… – McGonagle zajrzał do szuflady i zaczął szperać w papierach.

Na ten widok Wyatt Gillette nie umiał powstrzymać uśmiechu. Paradoksalne, że firma handlująca częściami komputerowymi prowadzi drewnianą dokumentację i trzyma ją w szafkach. Miał właśnie szepnąć Bishopowi słówko na ten temat, ale przypadkiem rzucił okiem na lewą dłoń McGonagle’a opartą o uchwyt szuflady, podczas gdy druga przerzucała papiery.

Palce, grube i muskularne, były tępo zakończone żółtą, zgrubiałą skórą.

Manikiur hakera…

Uśmiech zamarł mu na wargach i Gillette znieruchomiał. Bishop dostrzegł to i zerknął na niego pytająco. Haker pokazał na swoje opuszki, a potem wskazał wzrokiem dłoń McGonagle’a. Detektyw też zauważył.

McGonagle uniósł głowę, spoglądając prosto w oczy Bishopa, z których wszystko wyczytał.

Tyle że, oczywiście, wcale nie nazywał się McGonagle. Pod farbowanymi na siwo włosami, sztucznymi zmarszczkami, okularami i wypchanym ubraniem ukrywał się Jon Patrick Holloway. Gillette ujrzał w myślach oderwane od siebie fragmenty, które przesuwały się jak skrypt programu: Joe McGonagle jest po prostu jego kolejną tożsamością. A firma kolejną przykrywką. Phate włamał się do stanowego rejestru przedsiębiorstw, stworzył firmę z piętnastoletnim stażem, której właścicielami mianował siebie i Millera. Pokwitowanie, jakie znaleźli, wystawiono na część, którą Phate kupił, a nie sprzedał.

Żaden z nich się nie ruszał.

Potem błyskawicznie Gillette się uchylił, a Phate skoczył do tyłu, wyciągając z szuflady szafki broń. Bishop nie zdążył wyszarpnąć swojego pistoletu; rzucił się po prostu na mordercę, który upuścił broń. Bishop kopnął ją na bok, Phate złapał go za rękę, która już miała zadać cios, i schwycił młotek leżący na drewnianej skrzynce. Zamachnął się i uderzył Bishopa w głowę. Młotek trafił w cel z okropnym łomotem.

Detektyw stracił dech i runął na ziemię. Phate wymierzył mu drugi cios w potylicę, a potem rzucił młotek i sięgnął po leżący na podłodze pistolet.

Rozdział 000101000/czterdziesty

Gillette instynktownie skoczył naprzód, chwytając Phate’a za kołnierz i rękę, zanim ten zdążył podnieść pistolet. Morderca kilka razy uderzył Gillette’a pięścią w twarz i szyję, ale byli tak blisko siebie, że ciosy nie wyrządziły mu poważnej krzywdy.

Sczepieni wpadli w drzwi prowadzące z biura do jakiegoś większego pomieszczenia – była to zagroda dinozaura, taka sama jak w biurze CCU.

Dzięki ćwiczonym przez dwa lata pompkom na opuszkach palców Gillette trzymał Phate’a dość mocno, ale mordercy też nie brakowało sił i Gillette nie potrafił zdobyć przewagi. Potknęli się o wysoką podłogę, wciąż trwając w zapaśniczym uścisku. Gillette rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejś broni. Zdumiał go widok zgromadzonej tu kolekcji starych komputerów i części. Ilustrowały całą historię rozwoju komputeryzacji.

– Wiemy wszystko, Jon – wysapał Gillette. – Wiemy, że Stephen Miller to Shawn. Znamy twoje plany, następne cele. Nie wydostaniesz się stąd.

Ale Phate nie odpowiedział. Z gniewnym pomrukiem cisnął Gillette’em o podłogę, po omacku sięgając po leżący nieopodal łom. Jęcząc z wysiłku, Gillette zdołał odciągnąć Phate’a od metalowego pręta.

Przez pięć minut hakerzy bezładnie wymieniali ciosy, coraz bardziej zmęczeni. Wreszcie Phate zdołał się wyswobodzić. Dopadł łomu i chwycił go. Ruszył w kierunku Gillette’a, który rozpaczliwie rozglądał się za bronią. Dostrzegł leżące na stole stare drewniane pudełko, więc zerwał z niego wieko i wyciągnął zawartość. Phate stanął jak wryty.

Gillette trzymał w dłoni coś, co przypominało antyczną żarówkę – był to oryginalny audion, poprzednik lampy próżniowej i – później – krzemowego układu scalonego.

– Nie! – krzyknął Phate, unosząc rękę. – Ostrożnie, błagam – wyszeptał.

Gillette cofnął się w stronę biura, gdzie został Frank Bishop.

Phate zbliżył się powoli, trzymając łom jak kij baseballowy. Wiedział, że powinien uderzyć Gillette’a w ramię lub głowę – mógłby to z łatwością uczynić – a jednak nie odważył się narazić na szwank kruchego antyku.

Maszyny stały się dla niego ważniejsze od ludzi. Śmierć człowieka to pestka; zniszczenie twardego dysku to tragedia…

– Ostrożnie – powtórzył szeptem Phate. – Błagam.

– Rzuć to! – warknął Gillette, pokazując łom.

Morderca zaczął już brać zamach, lecz w ostatniej chwili powstrzymała go myśl o uszkodzeniu delikatnej szklanej bańki. Gillette ocenił odległość za sobą, a potem rzucił audionem w Phate’a, który krzyknął ze zgrozą i upuścił łom, usiłując złapać zabytek. Ale bańka spadła na podłogę i rozbiła się.

Phate osunął się na kolana z głuchym szlochem.

Gillette cofnął się szybko do biura, w którym leżał zakrwawiony i ciężko oddychający Frank Bishop, i chwycił jego pistolet. Wszedł do zagrody i wycelował broń w Phate’a, który patrzył na resztki audionu jak ojciec spoglądający na grób dziecka. Niema zgroza i rozpacz malująca się na jego twarzy przeraziły Gillette’a o wiele bardziej niż wcześniejsza furia.

– Nie powinieneś tego robić – wycedził morderca, ocierając mokre oczy rękawem i podnosząc się wolno. Zdawał się nawet nie zauważać, że Gillette jest uzbrojony.

Phate podniósł łom i ruszył naprzód, wyjąc z wściekłości.

Gillette skulił się, uniósł pistolet i zaczął naciskać spust.

– Nie! – krzyknął nagle kobiecy głos.

Gillette drgnął na jego dźwięk. Obejrzał się przez ramię i zobaczył Patricię Nolan, która wbiegła do zagrody dinozaura z torbą z laptopem przewieszoną przez ramię i czarnym przedmiotem przypominającym latarkę w dłoni. Phate też znieruchomiał zaskoczony jej zdecydowanym wejściem.

Gillette miał właśnie zapytać, jak się tu dostała – i po co – gdy nagle uniosła tamten czarny walec i dotknęła końcem tatuażu na jego ramieniu. Okazało się, że to nie jest latarka. Gillette usłyszał elektryczny trzask, ujrzał żółto-szarą iskrę i poczuł ból przeszywający go od szczęki po klatkę piersiową. Łapiąc oddech, padł na kolana, upuszczając pistolet na podłogę.

Cholera, znowu błąd! Stephen Miller wcale nie jest Shawnem.

Szukał na oślep broni, lecz Patricia Nolan dotknęła paralizatorem jego szyi i jeszcze raz nacisnęła spust.

Rozdział 00101001/czterdziesty pierwszy

Wyatt Gillette ocknął się obolały i stwierdził, że może poruszać tylko palcami i głową. Nie miał pojęcia, jak długo leżał nieprzytomny.

Widział Bishopa, który wciąż był w biurze. Krwawienie chyba ustało, ale detektyw nadal oddychał z wielkim trudem. Gillette zauważył też, że została tu cała kolekcja starych części komputerowych, które Phate pakował, kiedy przyszli do niego z Bishopem. Zdziwił się, że nie zabrali tych pamiątek, wartych z milion dolarów.

Bo na pewno już wyjechali. Magazyn znajdował się tuż obok wjazdu na autostradę 280 w Winchester. Tak jak przewidzieli Gillette i Bishop, Phate i Shawn ominęli korki i byli już pewnie na Uniwersytecie Północnej Kalifornii, zabijając ostatnią ofiarę na tym poziomie gry. Są…

Ale zaraz, pomyślał Gillette przez mgłę bólu – dlaczego on jeszcze żyje? Nie mieli żadnych powodów, by zostawić go przy życiu. Co oni…

Krzyk dobiegł zza jego pleców, z bardzo bliska. Wstrząśnięty Gillette wstrzymał oddech i z najwyższym trudem odwrócił głowę w stronę, skąd dobiegł przeraźliwy wrzask.

Patricia Nolan kucała nad Phate’em, który skulony z bólu siedział oparty o metalową kolumnę wznoszącą się aż do ciemnego sufitu. Nolan miała włosy ściągnięte w ciasny kok. Po nieśmiałej dziewczynie-komputerowcu nie pozostał żaden ślad. Przyglądała się Phate’owi wzrokiem koronera. On też nie był związany – trzymał ręce wzdłuż tułowia – i Gillette przypuszczał, że także jego Nolan potraktowała paralizatorem. Teraz jednak zamieniła nowoczesną broń na młotek, którym Phate uderzył Bishopa.

A więc nie jest Shawnem. Wobec tego kim?

Rozumiesz już, że nie żartuję – powiedziała do mordercy, celując w niego młotkiem jak nauczyciel wskaźnikiem. – Mogę ci w każdej chwili zrobić krzywdę.

Phate skinął głową. Po twarzy ściekały mu strużki potu.

Musiała zauważyć ruch głowy Gillette’a. Zerknęła w jego stronę, ale najwidoczniej uznała, że nie stanowi żadnego zagrożenia. Odwróciła się z powrotem do Phate’a.

– Chcę dostać kod źródłowy Trapdoora. Gdzie jest? Wskazał ruchem głowy laptop stojący na stole za jej plecami.

Rzuciła okiem na ekran. Młotek uniósł się i z okropnym miękkim łupnięciem wylądował na jego nodze. Phate znów wrzasnął.

– Przecież nie nosiłbyś kodu źródłowego w laptopie. To atrapa, mam rację? A program, który nazwałeś tu Trapdoor – co to naprawdę jest? – Uniosła groźnie młotek.

– Shredder-4 – wydyszał Phate.

Wirus niszczący wszystkie dane w komputerze, do którego się dostał.

– Nie pomagasz mi, Jon. – Nachyliła się bliżej, rozciągając jeszcze bardziej swój nieszczęsny sweter i sukienkę z dzianiny. – Posłuchaj. Wiem, że Bishop nie wezwał posiłków, bo uciekł z Gillette’em. A nawet gdyby wezwał, nikt tu nie przyjedzie, bo – dzięki tobie – wszystkie ulice są zakorkowane. Mam mnóstwo czasu, żeby cię przekonać, żebyś mi powiedział to, co chcę usłyszeć. Uwierz mi, potrafię to zrobić. To dla mnie betka.

– Pierdol się – wyrzucił z siebie.

Spokojnym gestem wzięła go za przegub i wolno wyprostowała mu rękę, kładąc dłoń na betonie. Próbował się opierać, ale nie był w stanie. Wpatrywał się w swoje rozczapierzone palce i zawieszony nad nimi żelazny obuch.

– Chcę kod źródłowy. Wiem, że go tu nie masz. Ukryłeś go gdzieś w Sieci – pewnie na serwerze FTP zabezpieczonym hasłem, zgadza się?

Wielu hakerów przechowywało swoje programy na serwerach FTP [19]. Mógł to być każdy system komputerowy gdziekolwiek na świecie. Bez dokładnego adresu FTP, nazwy użytkownika i hasła możliwość odnalezienia konkretnego pliku równała się znalezieniu kropki na mikrofilmie w lesie tropikalnym.

Phate wahał się.

– Spójrz na te paluszki… – powiedziała pieszczotliwym tonem Nolan, gładząc jego tępo zakończone palce. Po chwili szepnęła: – Gdzie jest kod?

Phate pokręcił głową.

Błysnął młotek, opadając na mały palec Phate’a. Gillette nie słyszał nawet uderzenia. Usłyszał tylko ochrypły wrzask.

– Mogę to robić cały dzień – rzekła spokojnie Nolan. – To nie kłopot, na tym polega moja praca.

Nagle twarz Phate’a wykrzywił grymas wściekłości. Przyzwyczajony, że to on ma nad wszystkim kontrolę, mistrz gier MUD był teraz zupełnie bezradny.

– Pierdol się. – Zaśmiał się krótko. – I tak nie znajdziesz chętnego, który ci to zrobi. Jesteś lamerem. Starą cyberpanną – masz przed sobą dość gówniane życie.

Błysk gniewu w jej oczach zniknął równie szybko, jak się pojawił. Znów uniosła młotek.

– Nie, nie! – krzyknął Phate. Głęboko nabrał powietrza. – Dobrze… – Podał jej numery adresu internetowego, nazwę użytkownika i hasło.

Nolan wyciągnęła telefon komórkowy i wcisnęła przycisk. Ktoś po drugiej stronie odebrał natychmiast. Przekazała tej osobie szczegóły, które podał Phate, a potem powiedziała:

– Zaczekam. Sprawdź to.

Pierś Phate’a unosiła się i opadała. Zamrugał oczami, powstrzymując łzy bólu. Potem spojrzał w stronę Gillette’a.

– Patrz, Valleyman, akt trzeci. – Wyprostował się lekko, przesuwając zakrwawioną dłoń o dwa cale. Skrzywił się. – Gra nie potoczyła się dokładnie tak, jak myślałem. Zdaje się, że mamy zaskakujące zakończenie.

– Cicho – mruknęła Nolan.

Ale Phate, nie zwracając na nią uwagi, mówił dalej do Gillette’a urywanym głosem:

– Chcę ci coś powiedzieć. Słuchasz? „Rzetelnym bądź sam względem siebie, a jako po dniu noc z porządku idzie, tak za tym pójdzie, że i względem drugich będziesz rzetelnym”. – Na moment zaniósł się kaszlem. – Uwielbiam sztuki. To z „Hamleta”, mojej ulubionej. Zapamiętaj ten fragment, Valleyman. To rada czarodzieja. „Rzetelnym bądź sam względem siebie”.

Słuchając kogoś przez telefon, Nolan zmarszczyła brwi. Ramiona opadły jej bezradnie i rzuciła do słuchawki:

– Zaczekaj.

Odłożyła telefon na bok i znów chwyciła młotek, mierząc piorunującym spojrzeniem Phate’a, który – choć półprzytomny z bólu – śmiał się słabo.

– Sprawdzili ten serwer – powiedziała – i okazało się, że to konto e-mailowe. Kiedy otworzyli pliki, program komunikacyjny wysłał coś na uniwersytet w Azji. To był Trapdoor?

– Nie wiem, co to było – wyszeptał, patrząc na pogruchotaną i zakrwawioną rękę. Smutek ustąpił miejsca zimnemu uśmiechowi. – Może podałem ci zły adres.

– To podaj mi dobry.

– Po co ten pośpiech? – spytał z okrutnym uśmieszkiem. – Masz randkę z kotem w domu? Chcesz zdążyć na swój ulubiony program telewizyjny? Umówiłaś się na wino… ze sobą?

Znów na moment straciła nad sobą panowanie i walnęła go młotkiem w rękę.

Phate ponownie wrzasnął.

Powiedz jej, pomyślał Gillette. Na litość boską, powiedz jej!

Ale on milczał przez ciągnące się w nieskończoność pięć minut, bo tyle trwała tortura; młotek wznosił się i opadał, miażdżąc kości palców. W końcu Phate miał już dosyć.

– Dobrze. – Podał jej następny adres, nazwę i hasło.

Nolan przekazała przez telefon nowe dane osobie na drugim końcu. Zaczekała kilka minut.

– Sprawdź wiersz po wierszu, potem uruchom kompilator i zobacz, czy jest prawdziwy – odezwała się.

Czekając na odpowiedź, przyglądała się kolekcji komputerowych staroci. Od czasu do czasu w jej oczach błyskało uznanie – a nawet zachwyt – na widok poszczególnych eksponatów.

Pięć minut później odezwał się jej towarzysz po drugiej stronie telefonu.

– Dobrze – odparła Nolan, najwyraźniej uspokojona, że kod źródłowy okazał się prawdziwy. – Teraz wróć na ten serwer FTP i przejmij root. Sprawdź logi ładowania i pobierania. Zobacz, czy nie przesłał kodu gdzie indziej.

Gillette zastanawiał się, z kim rozmawiała. Przegląd i kompilacja tak skomplikowanego programu jak Trapdoor w normalnych warunkach musiałyby trwać wiele godzin; Gillette przypuszczał, że pracuje nad tym duża grupa ludzi, korzystając z dedykowanych superkomputerów.

Po chwili Nolan otrzymała odpowiedź.

– W porządku. Spal ten serwer i wszystko, z czym się łączy. Najlepiej Infekt IV… Nie, mam na myśli całą sieć. Nie obchodzi mnie, czy ma połączenie z Noradem, czy systemem kontroli lotów. Spal wszystko.

Działanie wspomnianego przez nią wirusa przypominało pożar buszu. Metodycznie zniszczy zawartość wszystkich plików serwera FTP, na którym Phate przechowywał kod źródłowy, a także wszystkie maszyny podłączone do serwera. Infekt IV zmieni dane w tysiącach maszyn w nierozpoznawalny ciąg przypadkowych znaków, z których nie sposób będzie złożyć żadnej informacji mającej jakikolwiek związek z Trapdoorem, nie mówiąc już o odtworzeniu kodu źródłowego.

Phate zamknął oczy i oparł głowę o kolumnę.

Nolan wstała i z młotkiem w ręce podeszła do Gillette’a. Haker obrócił się na bok, usiłując odczołgać się dalej, lecz po serii wstrząsów elektrycznych wciąż nie panował nad ciałem i znów upadł na podłogę. Patricia nachyliła się nad nim. Gillette utkwił spojrzenie w młotku. Potem przyjrzał się jej uważniej i zauważył, że jej włosy u nasady mają trochę inny kolor i że Patricia Nolan nosi zielone soczewki kontaktowe. Pod grubym makijażem, który nadawał jej twarzy niezdrową ziemistość, można było dostrzec rysy szczupłej osoby. Co zapewne oznaczało, że podobnie jak Phate wypchała sobie ubranie, aby optycznie dodać sobie ze trzydzieści funtów i zamaskować niewątpliwie gibkie i muskularne ciało.

Potem zwrócił uwagę na jej ręce.

Palce… opuszki zdawały się połyskiwać matowo. Gillette zrozumiał: cały czas, gdy nakładała odżywkę do paznokci, smarowała nią także opuszki, aby nie pozostawiać odcisków palców.

Ona też stosowała wobec nas socjotechnikę. Od pierwszego dnia.

– Już od dawna go szukałaś, prawda? – szepnął Gillette. Nolan skinęła głową.

– Od roku. Odkąd dowiedzieliśmy się o Trapdoorze.

– „My” czyli kto?

Nie odpowiedziała, ale nie musiała. Gillette przypuszczał, że nie pracuje w Horizon On-Line – ani w ogóle w Horizon – ale w konsorcjum dostawców Internetu, które zatrudniło ją, żeby odnalazła kod źródłowy Trapdoora, najpotężniejszego programu dla podglądaczy, który dawał niczym nieograniczony dostęp do życia niczego niepodejrzewających użytkowników. Szefowie Nolan nie chcieli używać Trapdoora, ale napisać chroniące przed nim szczepionki, a potem zniszczyć albo poddać kwarantannie program, który stanowił ogromne zagrożenie dla wartego biliony dolarów przemysłu. Gillette wyobrażał sobie, jak szybko abonenci rezygnowaliby z usług swoich dostawców internetowych i nigdy więcej nie wchodzili już do Sieci, gdyby się dowiedzieli, że hakerzy mogą swobodnie szperać w ich komputerach i poznać każdy szczegół ich życia. Okraść ich. Obnażyć. A nawet zniszczyć.

Nolan wykorzystała Andy’ego Andersona, Bishopa i resztę CCU, tak samo jak prawdopodobnie wykorzystała policję w Portland i północnej Wirginii, gdzie Phate i Shawn dokonali wcześniejszych ataków.

Tak samo jak wykorzystała samego Gillette’a.

– Mówił ci coś o kodzie źródłowym? – spytała go. – Gdzie go jeszcze ukrył?

– Nie.

Phate nie miał żadnych powodów, aby ujawniać mu takie informacje i Patricia Nolan, przyjrzawszy się badawczo Gillette’owi, uznała, że może mu uwierzyć. Potem podniosła się wolno i popatrzyła na Phate’a w taki sposób, że Gillette’a zmroziło. Jak programista, który doskonale wie, jak program ma działać od początku do końca, bez żadnych odchyleń i błędów, w jednej chwili zrozumiał, co Nolan musi teraz zrobić.

– Nie – powiedział błagalnym tonem. – Muszę.

– Wcale nie. Przecież on już się nigdy nikomu nie pokaże. Resztę życia spędzi w więzieniu.

– Myślisz, że więzienie jest w stanie utrzymać kogoś takiego jak on offrine? Ty nie dałeś się upilnować.- Nie możesz tego zrobić!

– Trapdoor jest zbyt niebezpieczny – wyjaśniła. – A on ma kod w głowie. I pewnie kilkanaście równie niebezpiecznych innych programów.

– Nie – szepnął zrozpaczony Gillette. – Nigdy nie było takiego hakera jak on. I może nigdy nie będzie. Potrafi pisać kody, których większość nas nie umie sobie nawet wyobrazić.

Patricia podeszła do Phate’a. – Nie rób tego! – krzyknął Gillette.

Z torby na laptop wydobyła niewielkie skórzane pudełko, a z niego strzykawkę z igłą, którą napełniła przezroczystą cieczą z buteleczki. Bez wahania pochyliła się i wbiła igłę w szyję Phate’a. Nie bronił się i przez moment Gillette miał wrażenie, że doskonale wie, co się dzieje i z radością przyjmuje śmierć. Phate popatrzył na Gillette’a, potem skupił wzrok na drewnianej skrzynce apple’a stojącej na stoliku obok. Pierwsze komputery Apple’a były prawdziwie hakerskimi maszynami – kupowało się tylko bebechy, a obudowę trzeba było zrobić samemu. Ciągle patrząc na komputer, Phate zaczął coś mówić. Znów spojrzał na Gillette’a.

– Rze… – Jego głos przeszedł w szept.

Gillette pokręcił głową.

Phate zakaszlał i spróbował jeszcze raz drżącym głosem: – Rzetelnym bądź sam względem siebie… – Potem głowa opadła mu na pierś i przestał oddychać.

Gillette nie mógł opanować smutku i poczucia straty. Oczywiście Jon Patrick Holloway zasłużył na śmierć. Był zły i potrafił odebrać życie istocie ludzkiej z równą łatwością, z jaką wyjmował cyfrowe serce fikcyjnej postaci z gry MUD. Jednak była w nim jeszcze jedna osoba: ktoś, kto pisał kod elegancki jak symfonia; kiedy uderzał w klawisze, rozlegał się cichy śmiech hakerów i rozkwitała potęga nieokiełznanego umysłu, który – gdyby wiele lat temu skierowano go w trochę inną stronę – mógłby uczynić z Jona Hollowaya czarodzieja komputerowego znanego na całym świecie.

Był też kimś, z kim Gillette dokonał naprawdę totalnych giga-haków. Bez względu na to, dokąd skieruje cię życie, nigdy nie zerwiesz więzi, jaka tworzy się między współtowarzyszami wypraw do Błękitnej Pustki.

Patricia Nolan wstała i spojrzała na Gillette’a.

Już nie żyję, pomyślał.

Z westchnieniem nabrała do strzykawki jeszcze trochę przezroczystego płynu. Cóż, przynajmniej to morderstwo wywoła w niej wyrzuty sumienia.

– Nie – szepnął. Rozpaczliwie potrząsnął głową. – Nic nikomu nie powiem.

Próbował się od niej odsunąć, ale po porcji ładunków elektrycznych jeszcze nie odzyskał panowania nad mięśniami. Patricia przykucnęła obok niego, opuściła mu kołnierz i zaczęła masować szyję w poszukiwaniu tętnicy.

Gillette spojrzał w stronę sąsiedniego pomieszczenia, gdzie leżał wciąż nieprzytomny Bishop. Zrozumiał, że detektyw będzie następną ofiarą.

Nolan pochyliła się z wyciągniętą igłą.

– Nie – wyszeptał Gillette. Zamknął oczy, myśląc o Ellie. – Nie, nie rób tego!

Nagle jakiś mężczyzna zawołał: – Hej, wstrzymaj się z tym!

Nolan momentalnie upuściła strzykawkę, wyszarpnęła z torby pistolet i strzeliła do Tony’ego Motta, który stał w drzwiach.

– Jezu! – krzyknął młody glina, kuląc się. – Co ty wyrabiasz, do cholery? – Padł na podłogę.

Nolan ponownie uniosła broń, lecz zanim zdążyła strzelić, powietrzem wstrząsnęło kilka głośnych eksplozji i Patricia poleciała do tyłu. Mott strzelał do niej ze swojego szpanerskiego srebrnego automatu.

Żadna z kul nie trafiła do celu i po chwili Nolan z powrotem poderwała się na nogi, strzelając ze znacznie niniejszego pistoletu.

Mott ubrany w spodenki kolarskie, koszulkę Nike i z okularami słonecznymi Oakley dyndającymi na szyi, wczołgał się dalej w głąb magazynu. Znowu strzelił, spychając Nolan do defensywy. Ona odpowiedziała ogniem, ale również chybiła.

– Co się tu dzieje, do cholery? Co ona wyprawia?

– Zabiła Hollowaya. Ja miałem być następny.

Nolan strzeliła jeszcze raz, a potem ostrożnie ruszyła w stronę wyjścia z magazynu.

Mott złapał Gillette’a za nogawkę i odciągnął z linii ognia, po czym opróżnił cały magazynek. Mimo zamiłowania do akcji bojowych w prawdziwej strzelaninie glina wydawał się tracić głowę. Poza tym kiepsko strzelał. Kiedy przeładowywał, Nolan zniknęła za jakimiś kartonami.- Dostałeś? – Motcie trzęsły się ręce i brakowało mu tchu. – Nie, poczęstowała mnie jakimś paralizatorem czy coś. Nie mogę się ruszyć.

– Co z Frankiem?

– Nie strzelała do niego. Ale musi się nim zająć lekarz. Skąd wiedziałeś, że tu jesteśmy?

– Frank dzwonił i chciał, żebym sprawdził tę firmę. Gillette przypomniał sobie, że Frank dzwonił z pokoju hotelowego.

Szukając wzrokiem Nolan, młody glina ciągnął: – Ten kutas Backle wiedział, że wyjechaliście razem z Frankiem. Założył nam podsłuch telefoniczny. Usłyszał adres i wezwał swoich ludzi, żeby was stąd zdjęli. Przyjechałem was ostrzec.

– Jak się przedostałeś przez korki?

– Mam rower, pamiętasz? – Mott podczołgał się do Bishopa, który zaczął się poruszać. Nagle po przeciwległej stronie zagrody dinozaura podniosła się Nolan, kilka razy strzeliła w ich stronę i wymknęła się na zewnątrz.

Mott z ociąganiem ruszył za nią.

– Uważaj – zawołał za nim Gillette. – Przez te korki nie ucieknie daleko. Zaczai się na ciebie…

Zamilkł jednak, słysząc zbliżający się charakterystyczny odgłos. Pomyślał, że podobnie jak hakerzy ludzie profesji Patricii Nolan muszą być ekspertami improwizacji; paraliż komunikacyjny całego okręgu nie mógł przeszkodzić w jej planach. Ten hałas to był ryk helikoptera, niewątpliwie tego samego, który widział wcześniej i który ją tu przywiózł. Maszyna udawała helikopter prasowy.

W ciągu niecałych trzydziestu sekund śmigłowiec zabrał ją na pokład i odleciał. Dudnienie wirników wkrótce ucichło i w popołudniowym powietrzu rozbrzmiewała już tylko zagadkowo harmoniczna orkiestra silników aut i klaksonów.

Rozdział 00101010/czterdziwsty drugi

Gillette i Bishop znaleźli się z powrotem w biurze wydziału przestępstw komputerowych.

Detektywa wypuszczono z izby przyjęć. Jedynym śladem po jego cierpieniach było lekkie wstrząśnienie mózgu, potworny ból głowy i osiem szwów – jeśli nie liczyć świeżej koszuli, która zastąpiła tamtą zakrwawioną. (Była trochę lepiej dopasowana od swojej poprzedniczki, ale też miała tendencję do wystawania ze spodni).

Minęło już wpół do siódmej i departament infrastruktury zdołał już przeładować program sterujący sygnalizacją świetlną. Zniknęła większość zatorów w okręgu Santa Clara. Po przeszukaniu siedziby firmy San José Computer Products znaleziono bombę benzynową i informacje na temat alarmów przeciwpożarowych na Uniwersytecie Północnej Kalifornii. Znając zamiłowanie Phate’a do odwracania uwagi, Bishop niepokoił się, czy morderca nie podłożył drugiej bomby w kampusie. Jednak drobiazgowe przeszukanie akademików i innych budynków szkolnych nie potwierdziło jego podejrzeń.

Nikogo nie zdziwiło oświadczenie Horizon On-Line, że nigdy nie słyszeli o Patricii Nolan. Zarząd firmy i szef działu zabezpieczeń w Seattle twierdzili, że w ogóle nie kontaktowali się z centralą policji stanowej w Kalifornii po morderstwie Lary Gibson – i nikt nie przysyłał Andy’emu Andersonowi e-maili ani faksów potwierdzających kompetencje Nolan. Numer, pod który Anderson dzwonił, aby sprawdzić, czy rzeczywiście była pracownikiem firmy, okazał się prawdziwym numerem Horizon On-Line, ale według operatora telefonicznego z Seattle wszystkie rozmowy pod ten numer były kierowane do działającego w sieci Mobile America telefonu komórkowego z nieprzydzielonym numerem, który już nie działał.

Personel działu zabezpieczeń w Horizon nie znał też nikogo, do kogo mógłby pasować rysopis Patricii Nolan. Adres, pod którym zameldowała się w hotelu, był fałszywy, podobnie jak jej karta kredytowa. Z hotelu dzwoniła tylko pod jeden numer – tamtą komórkę Mobile America.

Oczywiście nikt z CCU nie wierzył w zaprzeczenia Horizon On-Line. Jednak udowodnienie związków Patricii Nolan i HOL mogło być trudne – tak jak w ogóle jej odnalezienie. Zdjęcie Nolan zrobione na podstawie zapisu na taśmie w CCU wysłano ISLEnetem do policji stanowych w całym kraju i do federalnych, żeby umieścili je w VICAP-ie. Jednak Bishop musiał dołączyć dość krępujące oświadczenie, że mimo iż Patricia Nolan spędziła kilka dni w siedzibie wydziału policji stanowej, nie mają żadnych próbek jej odcisków palców, a jej prawdziwy wygląd zapewne znacznie odbiega od wizerunku zarejestrowanego na taśmie.

Przynajmniej znano już miejsce pobytu współsprawcy. Ciało Shawna – Stephena Millera – znaleziono w lesie za domem; zastrzelił się ze służbowego rewolweru po tym, jak odkryto jego prawdziwą tożsamość. Napisał pełen wyrzutów sumienia list pożegnalny, oczywiście w formie elektronicznej.

Linda Sanchez i Tony Mott próbowali złożyć w całość obraz zdrady Millera. Policja stanowa musiała wystosować oświadczenie, że jeden z jej funkcjonariuszy jest współwinny w sprawie hakera-mordercy z Doliny Krzemowej, a wydział spraw wewnętrznych chciał wiedzieć, ile szkód wyrządził Miller i od jak dawna był wspólnikiem i kochankiem Phate’a.

Agent Departamentu Obrony Backle wciąż był zdecydowany aresztować Wyatta Gillette’a, przedstawiając mu długą listę zarzutów, wśród których znalazło się oskarżenie o złamanie programu szyfrującego Standard 12, a teraz chciał także zatrzymać Franka Bishopa – za pomoc w ucieczce więźnia federalnego.

Bishop postanowił wyjaśnić kapitanowi Bernsteinowi zarzut złamania szyfru Standard 12:

– To zupełnie jasne, panie kapitanie, że Gillette albo przejął root w jednym z kont Phate’a na serwerze FTP i ściągnął kopię skrytpu, albo po prostu telnetował się bezpośrednio na maszynę Hollowaya i w ten sposób zdobył kopię.

– Co to wszystko, do cholery, znaczy? – warknął krótkowłosy, szpakowaty glina.

Bishop przeprosił i przetłumaczył żargon:

– Chcę powiedzieć, że moim zdaniem to Holloway włamał się do Departamentu Obrony i napisał program deszyfrujący. Gillette ukradł go tylko i wykorzystał na naszą prośbę.

– Twoim zdaniem – mruknął z przekąsem Bernstein. – Nie bardzo się znam na tym całym komputerowym gównie. – Ale zadzwonił do prokuratora, który zgodził się rozpatrzyć wszelkie dowody przedstawione przez CCU na poparcie teorii Bishopa, zanim wysunie zarzuty przeciw Gillette’owi i Bishopowi (których akcje stały teraz dość wysoko, po ujęciu „Crackera z Doliny Krzemowej”, jak miejscowe telewizje nazwały Phate’a).

Agent Backle niechętnie wrócił do swojego biura w garnizonie San Francisco.

Jednak w tej chwili nikt nie myślał o Phacie i Stephenie Millerze, bo uwaga wszystkich stróżów prawa skierowała się na sprawę MARIN. W wiadomościach pojawiły się informacje, że sprawców znów widziano – tym razem bardzo blisko, w samym San José, gdzie prawdopodobnie obserwowali następne banki. Bishopa i Sheltona przydzielono do oddziału specjalnego utworzonego wspólnie przez FBI i policję stanową. Mieli spędzić parę godzin w domu i zjeść kolację z rodzinami, a wieczorem zameldować się w biurze federalnych w San José.

Bob Shelton był w tej chwili w domu (na pożegnanie posłał Gillette’owi zagadkowe spojrzenie, którego znaczenia haker nie potrafił rozszyfrować). Bishop natomiast zwlekał z wyjściem do domu i siedział z Gillette’em, popijając kawę i gryząc pop-tarty w oczekiwaniu na policjantów, którzy mieli odstawić hakera do San Ho.

Zadzwonił telefon. Bishop odebrał.

– Przestępstwa komputerowe. – Słuchał przez chwilę. – Proszę zaczekać. – Spojrzał na Gillette’a, unosząc brwi. – Do ciebie.

Haker wziął od niego słuchawkę.

– Halo?

– Wyatt.

Głos Elany zabrzmiał tak znajomo, że niemal poczuł go pod palcami, którymi cały czas nerwowo przebierał. Tembr głosu zawsze zdradzał, co jej w duszy gra i wystarczyło mu usłyszeć jedno słowo, aby wiedzieć, czy jest wesoła, zła, przestraszona, rozmarzona czy rozemocjonowana. Słysząc jej dzisiejsze powitanie, wywnioskował, że zadzwoniła tu bardzo niechętnie i że jest gotowa się bronić, chowając się za podwójną gardą, tak jak statki kosmiczne kryją się za osłoną z tarcz w filmach fantastycznych, które razem oglądali. Ale mimo wszystko zadzwoniła.

– Słyszałam, że on nie żyje. Jon Holloway. Mówili w wiadomościach.

– Zgadza się.

– Nic ci się nie stało?

– Wszystko w porządku.

Długie milczenie. Jak gdyby chcąc wypełnić czymś ciszę, dodała:

– Dalej chcę wyjechać do Nowego Jorku.

– Z Edem.

– Zgadza się.

Zamknął oczy i westchnął. Potem ostrzejszym tonem zapytał:

– A więc po co dzwonisz?

– Chciałam tylko powiedzieć, że gdybyś chciał przyjść, to możesz.

Po co zawracać sobie głowę, pomyślał Gillette. Jaki to ma sens?

– Będę za dziesięć minut – powiedział i odłożył słuchawkę. Odwrócił się i zobaczył wpatrzone w siebie badawczo oczy Bishopa.

– Daj mi jeszcze godzinę – powiedział. – Proszę.

– Nie mogę cię tam zawieźć – odrzekł detektyw.

– To pożycz samochód.

Bishop namyślał się, spoglądając w głąb zagrody dinozaura. – Macie jakiś swój samochód, żeby mu pożyczyć? – spytał w końcu Lindy Sanchez.

Z ociąganiem podała mu kluczyki. – Procedura tego nie przewiduje, szefie.

– Odpowiedzialność biorę na siebie.

Bishop rzucił Gillette’owi kluczyki, po czym wyciągnął telefon i zadzwonił do eskorty, która miała odwieźć hakera do więzienia. Podał im adres Elany i powiedział, że pozwolił Gillette’owi tam pojechać. Więzień miał wrócić do CCU w ciągu godziny. Potem detektyw odłożył słuchawkę.

– Wrócę.

– Wiem, że wrócisz.

Patrzyli na siebie przez chwilę. Potem podali sobie ręce. Gillette skinął głową i ruszył do drzwi.

– Czekaj – odezwał się Bishop, marszcząc brwi. – Masz prawo jazdy?

Gillette parsknął śmiechem. – Nie, nie mam prawa jazdy. Detektyw wzruszył ramionami i rzekł. – To uważaj, żeby cię nie zatrzymali. Haker odparł bardzo poważnie:

– Jasne. Jeszcze by mnie wsadzili do więzienia.


W domu jak zawsze pachniało cytrynami.

Było to zasługą Irene Papándolos, matki Elany, hojnie obdarzonej talentem kulinarnym. Nie była tradycyjnie nieufną i cichą grecką damą, ale przebojową businesswoman – właścicielką firmy cateringowej, która mimo to znajdowała czas, by od początku do końca przyrządzić swojej rodzinie każdy posiłek. Właśnie nadeszła pora kolacji, więc na różowy kostium Irene nałożyła poplamiony fartuch.

Powitała Gillette’a chłodnym skinieniem głowy i wskazała mu drzwi pokoju.

Usiadł na kanapie pod zdjęciem nabrzeża w Pireusie. W greckich domach zawsze najważniejszą rolę odgrywała rodzina, dlatego obydwa stoły zapełniały zdjęcia w przeróżnych ramkach, od zwykłych po grube srebrno-złote. Gillette ujrzał zdjęcie Elany w sukni ślubnej. Nie poznał tego ujęcia i zastanawiał się, czy pierwotnie byli na nim oboje i ktoś po prostu wyciął go z fotografii.

Weszła Elana.

– Jesteś sam? – zapytała bez uśmiechu. Było to jedyne powitanie.

– O co pytasz?

– Nie masz policyjnych nianiek?

– Dałem słowo, że wrócę.

– Widziałam, jak pod domem przejeżdżało kilka radiowozów. Pomyślałam, że to z twojego powodu.

– Nie – powiedział Gillette. Choć przypuszczał, że może istotnie gliny mają go na oku.

Usiadła i zaczęła nerwowo skubać rękaw swojej bluzy z nadrukiem Uniwersytetu Stanforda.

– Nie będę się z tobą żegnać – rzekł. Elana zmarszczyła brwi, a on ciągnął: – Bo chcę cię namówić, żebyś nie wyjeżdżała. Chcę się z tobą widywać.- Widywać? Wyatt, siedzisz w więzieniu. – Za rok wyjdę.

Zaśmiała się, zdziwiona jego tupetem.

– Chcę spróbować jeszcze raz – powiedział. – Ty chcesz. Może zapytasz, czego ja chcę?

– Mogę ci dać to, czego chcesz. I dam. Dużo myślałem. Mogę sprawić, że znowu mnie pokochasz. Nie chcę, żebyś zniknęła z mojego życia.

– Wolałeś maszyny niż mnie. I masz, czego chciałeś.

– To już przeszłość.

– Moje życie się zmieniło. Jestem szczęśliwa.

– Naprawdę?

– Tak – odparła z przekonaniem Elana.

– Z powodu Eda.

– Między innymi… Daj spokój, Wyatt, co ty mi możesz dać? Jesteś przestępcą. Uzależnionym od tych cholernych komputerów. Nie masz pracy, a sędzia powiedział, że nawet kiedy wyjdziesz z więzienia, przez rok nie będziesz miał dostępu do Sieci.

– A Ed ma dobrą pracę, tak? O to chodzi? Nie wiedziałem, że tak bardzo zależy ci na dużych dochodach.

– To nie jest kwestia utrzymania, Gillette. To kwestia odpowiedzialności. A ty jesteś nieodpowiedzialny.

– Byłem nieodpowiedzialny. Przyznaję. Ale teraz będę. – Próbował wziąć ją za rękę, ale odsunęła się spokojnie. – Ellie, daj spokój… Czytałem twoje e-maile. Kiedy mówisz o Edzie, nie wydaje mi się, żeby był doskonałym materiałem na męża.

Zesztywniała i zorientował się, że trafił w czuły punkt.

– Nie mieszaj w to Eda. Mówię o tobie i o mnie.

– Ja też. Mówię wyłącznie o nas. Kocham cię. Wiem, że zrobiłem ci z życia piekło. Teraz będzie inaczej. Chciałaś mieć dzieci i normalne życie. Znajdę pracę. Będziemy rodziną.

Znów chwila wahania.

– Dlaczego chcesz jechać akurat jutro? – naciskał. – Skąd ten pośpiech?

– W przyszły poniedziałek zaczynam nową pracę.

– Dlaczego do Nowego Jorku?

– Bo dalej nie mogę od ciebie uciec.

– Zaczekaj miesiąc. Tylko miesiąc. Będę miał dwa widzenia na tydzień. Przyjdź mnie odwiedzić. – Uśmiechnął się. – Zjemy pizzę.

Wbiła wzrok w podłogę i Gillette wyczuł, że się zastanawia.

– To twoja matka wycięła mnie z fotografii? – Uśmiechnął się, wskazując na portret Elany w sukni ślubnej.

W jej oczach błysnęły ledwie dostrzegalne iskierki rozbawienia.

– Nie. To zdjęcie zrobiła Alexis – na trawniku. Byłam na nim tylko ja. Pamiętasz, nie było mi tu widać stóp. Zaśmiał się.

– He panien młodych gubi buty na weselu? Skinęła głową.

– Nigdy się nie dowiedzieliśmy, co się z nimi stało. – Błagam cię, Ellie. Odłóż wyjazd na miesiąc. Tylko o to cię proszę.

Jej oczy błądziły po zdjęciach. Zaczęła coś mówić, lecz nagle w drzwiach stanęła jej matka. Jej ciemna twarz wydawała się teraz jeszcze ciemniejsza.

– Telefon do ciebie.

– Do mnie? – zdziwił się Gillette.

– Jakiś Bishop. Mówi, że to ważne.


– Frank, co…

Detektyw przerwał mu w pół słowa. Mówił szybko, chłodnym, rzeczowym tonem.

– Posłuchaj mnie uważnie, Wyatt. W każdej chwili możemy stracić połączenie. Shawn żyje.

– Co? Przecież Miller…

– Nie, myliliśmy się. Shawn to nie Stephen Miller. To ktoś inny. Jestem w CCU. Linda Sanchez znalazła wiadomość dla mnie w poczcie głosowej. Zostawił ją przed śmiercią Miller. Pamiętasz, jak Phate włamał się do CCU i chciał cię zaatakować?

– Tak.

– Miller wracał wtedy z centrum medycznego. Był na parkingu, kiedy z budynku wybiegł Phate i wskoczył do samochodu. Wtedy pojechał za nim.

– Dlaczego?

– Żeby go złapać.

– Sam? – zdumiał się Gillette.

– Powiedział w wiadomości, że chciał go zdjąć bez niczyjej pomocy. Mówił, że za dużo razy schrzanił i chce udowodnić, że potrafi coś zrobić porządnie.- Czyli wcale się nie zabił?

– Nie. Jeszcze nie było sekcji, ale poleciłem technikowi sprawdzić, czy miał ślady prochu na rękach. Nie miał – gdyby sam się zabił, byłoby mnóstwo prochu. Pewnie Phate zauważył, że Miller go śledzi, więc go zabił. Potem, udając Millera, włamał się do Departamentu Stanu i dał się przyłapać. Dostał się do terminalu Millera w CCU i podrzucił mu fałszywe e-maile, potem zabrał z jego domu maszyny i dyskietki. Jesteśmy pewni, że samobójstwo też było sfingowane. Wszystko po to, żebyśmy przestali szukać prawdziwego Shawna.

– To kim jest ten prawdziwy?

– Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że teraz naprawdę mamy kłopoty. Jest tu Tony Mott. Shawn dostał się do komputerów dowodzenia operacjami specjalnymi FBI w Waszyngtonie i San José – przez ISLEnet – i ma root. – Bishop ściszył głos i ciągnął: – Teraz posłuchaj uważnie. Shawn wydał nakazy aresztowania i ustalił reguły prowadzenia akcji przeciw podejrzanym w sprawie MARIN. Mamy teraz przed sobą ekran.

– Nie rozumiem – powiedział Gillette.

– Według tych nakazów podejrzani są teraz przy Abrego Avenue 3245 w Sunnyvale.

– Przecież to tutaj! To adres domu Elany. – Wiem. Rozkazał oddziałom antyterrorystycznym zaatakować dom za dwadzieścia pięć minut.

Загрузка...