VI

Wszystko sprowadza się do pisowni


CODE SEGMENT

ASSUME DS.îCODE.SSîCODE.CSîCODE.ESîCODE

ORG $+0100H

VCODE: JMP


virus: PUSH CX

MOV DX, OFFSET vir dat

CLD

MOV SI.DX

ADD SI, first 3

MOV CX.3

MOV DI,OFFSET 100H

REPZ MOVSB

MOV SI.DX

mov ah,30h

int 21h

cmp al,0

JnZ dosok.

JMP quit

fragmenty autentycznego kodu źródłowego wirusa Violator – odmiana II

Rozdział 00101011/czterdziesty trzeci

Widząc zaniepokojenie na twarzy Gillette’a, Elana podeszła bliżej.

– Co takiego? Co się dzieje?

Nie zwracając na nią uwagi, powiedział do Bishopa:

– Zadzwoń do FBI. Powiedz im, co się stało. Nie wiem, zadzwoń do Waszyngtonu.

– Próbowałem – odrzekł Bishop. – Bernstein też. Ale agenci zaraz odkładają słuchawkę. Reguły prowadzenia akcji, które zatwierdził Shawn, mówią, że sprawcy będą zapewne podszywać się pod policjantów ze stanowej i spróbują odwołać albo opóźnić rozkaz ataku. Autoryzację mają tylko kody komputerowe, nie rozkazy słowne. Nawet z Waszyngtonu. Gdybyśmy mieli więcej czasu, może udałoby się ich przekonać, ale…

– Jezu, Frank…

Jak Shawn dowiedział się, że on tu jest? Po chwili zdał sobie sprawę, że Bishop dzwonił do policjantów z informacją, że Gillette spędzi godzinę u Elany. Przypomniał sobie, że Phate i Shawn monitorowali transmisje radiowe i telefoniczne, szukając takich kluczowych słów jak Trzy-X, Holloway i Gillette. Shawn musiał podsłuchać rozmowę Bishopa.

– Są blisko domu – powiedział detektyw. – W bazie operacyjnej. Nie rozumiem tylko, po co Shawn to robi – dodał.

Ale Gillette wiedział.

Zemsta hakera to zemsta cierpliwa.

Wiele lat temu Gillette zdradził Phate’a, zniszczył szczegółowo opracowane socjotechnicznie życie… a dziś pomógł definitywnie zakończyć życie hakera. Teraz Shawn zniszczy Gillette’a i tych, których kochał.

Wyjrzał przez okno i zdawało mu się, że dostrzegł jakiś ruch.

– Wyatt? – odezwała się Elana. – Co się dzieje? – Chciała też wyjrzeć przez okno, ale odciągnął ją brutalnie. – O co chodzi? – krzyknęła.

– Nie podchodź! Nie podchodź do okien!

– Shawn zarządził reguły numer cztery – to znaczy, że oddział specjalny nie będzie wzywał do poddania się. To reguły stosowane wobec terrorystów, którzy postanowili umrzeć.

– A więc wrzucą nam gaz łzawiący – mruknął Gillette – rozwalą drzwi i zabiją każdego, kto się ruszy.

Bishop zamilkł na chwilę.

– Tak to może wyglądać.

– Wyatt? – powiedziała Elana. – Zdradź mi wreszcie, co się dzieje!

Odwrócił się i krzyknął:

– Każ wszystkim położyć się na podłodze w salonie. Sama też się połóż! Natychmiast!

W jej czarnych oczach zamigotał gniew i strach.

– Coś ty zrobił?

– Przepraszam, przepraszam… Zrób, co mówię. Na ziemię!

Odwrócił się i znów wyjrzał przez okno. Zobaczył dwie czarne furgonetki wjeżdżające wolno w aleję pięćdziesiąt stóp od domu. Trochę dalej sto stóp nad ziemią unosił się helikopter.

– Słuchaj, Wyatt, FBI nie rozpocznie ataku bez ostatecznego potwierdzenia. To jest element reguł. Jest jakiś sposób, żeby wyłączyć maszynę Shawna?

– Daj mi Tony’ego.

– Jestem – powiedział Mott.

– Jesteś w systemie FBI?

– Tak, mam ekran przed oczami. Shawn podszywa się pod Centrum Dowodzenia Operacjami Specjalnymi w Waszyngtonie, wysyła kody. Miejscowy agent specjalny odpowiada jak gdyby nigdy nic.

– Możesz namierzyć Shawna przez to połączenie? – Nie mamy nakazu, ale spróbuję przycisnąć Pac Bell – odrzekł Mott. – Daj mi jakąś minutę.

Usłyszał silniki dużych ciężarówek. Warkot helikoptera się zbliżył.

W salonie matka Elany szlochała histerycznie, a brat wykrzykiwał jakieś gniewne słowa. Elana nie mówiła nic. Gillette zobaczył, jak się przeżegnała, zerknęła na niego bezradnie i wtuliła twarz w dywan obok swojej matki.

Chryste, co ja zrobiłem?

Kilka minut później w słuchawce odezwał się głos Bishopa.

– Pac Bell sprawdza połączenie. To linia naziemna. Mają już rejon i centralę – jest gdzieś w zachodniej części San José, niedaleko Winchester Boulevard. Tam gdzie Phate miał magazyn.

– Myślisz, że jest w budynku San José Computer Products? – zapytał Gillette. – Może wrócił, jak skończyliście przeszukiwanie?

– A może jest gdzieś niedaleko, w okolicy znajduje się kilkadziesiąt różnych starych magazynów. To dziesięć minut drogi stąd – powiedział detektyw. – Pojadę tam. Kurczę, chciałbym wiedzieć, kto to jest ten cały Shawn.

Coś przyszło Gillette’owi do głowy. Tak jak podczas pisania kodu, porównał hipotezę z faktami i zasadami logiki. I doszedł do wniosku.

– Mam pewne podejrzenie.

– Co do Shawna?

– Tak. Gdzie jest Bob Shelton?

– W domu. Dlaczego pytasz?

– Zadzwoń i sprawdź, czy rzeczywiście tam jest.

– Dobra. Zadzwonię do ciebie z samochodu.

Po kilku minutach telefon Papandolosów zadzwonił i Gillette chwycił słuchawkę. Dzwonił Frank Bishop, pędząc już San Carlos w stronę Winchester.

– Bob powinien być w domu – mówił detektyw – ale nie odbiera. Jeśli jednak sądzisz, że to Shawn, to się mylisz.

Spoglądając przez okno na następny radiowóz przejeżdżający pod domem, za którym sunęła ciężarówka przypominająca samochód wojskowy, Gillette powiedział:

– Nie, Frank, posłuchaj: Shelton twierdził, że nie cierpi komputerów, nic o nich nie wiedział. Ale pamiętasz: miał w domu napęd twardego dysku.

– Co?

– Dysk, który widzieliśmy – takiego sprzętu używali tylko ludzie zajmujący się poważną hakerką albo prowadzący BBS-y.

– Nie wiem – rzekł wolno Bishop. – Może to był dowód w sprawie czy coś takiego.

– Bob pracował wcześniej nad sprawą przestępstwa komputerowego?

– No, nie…

– A przed nalotem na dom Phate’a w Los Altos zniknął na jakiś czas. Zdążył wysłać wiadomość o kodzie ataku i umożliwił Phate’owi ucieczkę. Pomyśl – to przez niego Phate dostał się do ISLEnetu, zdobył adresy komputerów FBI i kody operacyjne. Shelton powiedział, że wszedł do Sieci, żeby sprawdzić dane o mnie. Ale naprawdę przekazywał Phate’owi hasło i adres komputera CCU – żeby mógł się włamać do ISLEnetu.

– Ale Bob nie jest komputerowcem.

– Twierdzi, że nie jest. Ale skąd możesz wiedzieć na pewno? Często go odwiedzasz? – Nie.

– Co robi wieczorami?

– Zwykle zostaje w domu.

– Nigdy nie wychodzi?

– Nie – odrzekł z ociąganiem Bishop.

– Zachowanie typowe dla hakera.

– Przecież znam go od trzech lat.

– Socjotechnika.

– Niemożliwe… zaczekaj, mam drugi telefon.

Czekając ze słuchawką w ręce, Gillette wyjrzał przez firankę. Zobaczył zaparkowany nieopodal samochód przypominający wojskowy wóz opancerzony. Coś poruszyło się w krzakach po drugiej stronie ulicy. Między żywopłotami biegali policjanci w strojach kamuflażowych. Wyglądało na to, że wokół domu zebrało się ze stu gliniarzy.

Znów odezwał się Bishop.

– Pac Bell zlokalizował dokładnie punkt, z którego Shawn włamuje się do FBI. To jednak jest magazyn San José Computer Products. Dotarłem prawie na miejsce. Zadzwonię do ciebie, jak już będę w środku.


Frank Bishop wezwał posiłki, a potem zaparkował samochód na osłoniętym parkingu po drugiej stronie ulicy; w San José Computers chyba nie było okien, jednak nie zamierzał dopuścić do tego, by Shawn mógł go zobaczyć.

Przemykał do magazynu skulony, tak szybko, jak pozwalał okropny ból w skroni i potylicy.

Nie wierzył w hipotezę Gillette’a o Bobie Sheltonie. Mimo to nie mógł przestać o tym myśleć. Ze wszystkich partnerów, jakich Bishop miał w życiu, o Sheltonie wiedział najmniej. Rzeczywiście, tęgi glina wszystkie wieczory spędzał w domu. Nie utrzymywał stosunków towarzyskich z innymi gliniarzami. Mimo że Bishop miał jakieś pojęcie o ISLEnecie, to nie potrafiłby wejść do systemu i znaleźć informacji na temat Gillette’a, tak jak zrobił to Shelton. Detektyw przypomniał też sobie, że Shelton zgłosił się na ochotnika do tej sprawy; pamiętał, jak się dziwił, że partner wolał to niż śledztwo w sprawie MARIN.

W tym momencie kwestia, czy Shelton to Shawn, nie miała jednak żadnego znaczenia. Do wyznaczonej godziny ataku pozostało piętnaście minut. Wyciągając pistolet, Bishop przywarł plecami do ściany obok rampy załadowczej i zaczął nasłuchiwać. Ze środka nie dobiegał żaden dźwięk.

Dobra… teraz!

Bishop szarpnięciem otworzył drzwi, przebiegł korytarz, biuro i znalazł się w chłodnym pomieszczeniu magazynu. Było ciemne i wydawało się puste. Detektyw ujrzał nad sobą rząd lamp i lewą dłonią namacał włączniki, w prawej trzymając cały czas pistolet w pogotowiu. Magazyn zalało ostre światło i Bishop zobaczył, że nikogo tu nie ma.

Wybiegł na zewnątrz, żeby poszukać innego budynku, w którym być może przebywał Shawn. Z magazynem nie łączyły się jednak żadne inne zabudowania. Już miał zawrócić, gdy zauważył, że z zewnątrz magazyn wydaje się znacznie większy niż w środku.

Pospiesznie wpadł z powrotem do budynku i zobaczył, że ściana z jednej strony wygląda, jakby ją dobudowano. Tak, Phate urządził sobie ukryty pokój. I tam będzie Shawn…

W ciemnym kącie odnalazł drzwi i delikatnie nacisnął klamkę. Było otwarte. Głęboko wciągnął powietrze, wytarł spoconą dłoń o wystającą połę koszuli i znów chwycił za klamkę. Czy odgłos kroków i trzask zapalanych świateł ostrzegły Shawna o jego wtargnięciu? Czy morderca ma broń wycelowaną w drzwi?

Wszystko sprowadza się do jednego…

Frank Bishop pchnął drzwi, unosząc broń.

Przykucnął, mrużąc oczy i szukając celu w ciemnym i chłodnym, klimatyzowanym pokoju. Nie dostrzegł ani śladu Shawna, były tu tylko maszyny i sprzęt, skrzynie do pakowania i palety, narzędzia, ręczny podnośnik widłowy.

Pusto. Był tylko…

Wtedy zobaczył.

O nie…

Bishop zdał sobie sprawę, że wyrok na Wyatta Gillette’a, jego żonę i jej rodzinę jest nieodwołalny.

Pomieszczenie stanowiło tylko telefoniczną stację przekaźnikową. Shawn włamywał się z zupełnie innego miejsca.

Z ciężkim sercem zadzwonił do Gillette’a.

Haker odebrał i powiedział zrozpaczony:

– Widzę ich, Frank. Mają karabiny maszynowe. Bardzo źle to wygląda. Znalazłeś coś?

– Wyatt, jestem w magazynie… Ale… przykro mi. Nie ma tu Shawna. Tylko przekaźnik telefoniczny czy coś w tym rodzaju. – Opisał dużą czarną, metalową konsolę.

– To nie przekaźnik – mruknął Gillette głuchym z rozpaczy głosem. – To ruter internetowy. Ale nic tu nie wskóramy. Namierzenie Shawna tropem sygnału trwałoby godzinę. Nie zdążymy go znaleźć.

Bishop zerknął na pudło.

– Nie ma na tym żadnych wyłączników, a kable biegną pod podłogą – to podobna zagroda dinozaura jak w CCU. Czyli nie mogę ich odłączyć.

– I tak nic by to nie dało. Nawet gdybyś wyłączył tę maszynę, transmisja Shawna automatycznie znalazłaby inną drogę do FBI.

– Może jednak jest tu jakiś ślad, który pomoże nam go znaleźć. – Bishop zaczął gorączkowo przeszukiwać biurko i skrzynie. – Miał tu kupę papierów i książek.

– Jakich? – spytał haker zrezygnowanym głosem, jakby zupełnie się już załamał, a jego dziecięca ciekawość nagle gdzieś uleciała.

– Podręczniki, wydruki, notatki, dyskietki. Głównie techniczne rzeczy. Z Sun Microsystems, Apple’a, Harvardu, Western Electric – wszystkich miejsc, gdzie Phate pracował. – Bishop rozpruwał pudła, rozrzucając wszędzie kartki. – Nie, nic tu nie ma. – Rozejrzał się bezradnie. – Postaram się zdążyć do domu Ellie, przekonam ich, żeby przed atakiem wysłali negocjatora.

– To dwadzieścia minut drogi, Frank – szepnął Gillette. – Nie uda ci się.

– Spróbuję – odrzekł cicho detektyw. – Posłuchaj, Wyatt, idźcie wszyscy do salonu i połóżcie się na środku. Trzymajcie ręce na wierzchu. I módlcie się, żeby wszystko dobrze się skończyło. – Ruszył do drzwi.

Nagle usłyszał krzyk Gillette’a: – Czekaj!

– Co jest?

– Mówiłeś, że pakował podręczniki. Możesz powtórzyć nazwy tych firm?

Bishop spojrzał na dokumenty.

– Tam pracował. Harvard, Sun, Apple, Western Electric. I… – NEC! – krzyknął Gillette.

– Zgadza się…

– To akronim!

– Co takiego?

– Pamiętasz? Mówiłem o akronimach używanych przez hakerów – ciągnął Gillette. – Pierwsze litery nazw firm, w których pracował: S jak Sun, H jak Harvard, A jak Apple, Western Electric, NEC… S, H, A, W, N… Ta maszyna w pokoju… to wcale nie jest ruter. To pudło – to jest Shawn. Phate stworzył go z kradzionego kodu i sprzętu!

Bishop parsknął z niedowierzaniem.

– Niemożliwe.

– Nie, właśnie dlatego tam urywa się trop. Shawn to maszyna. To on generuje wszystkie sygnały. Phate przed śmiercią musiał go zaprogramować, żeby włamał się do systemu FBI i zorganizował atak. Phate wiedział o Ellie – wspomniał nawet jej imię, kiedy włamał się do CCU. Pewnie myślał, że zdradziłem go z jej powodu.

Dygocząc z chłodu, Bishop spojrzał na czarną skrzynię. – Niemożliwe, żeby to wszystko było dziełem komputera…

– Ależ nie, możliwe – przerwał mu Gillette. – Dlaczego wcześniej nie przyszło mi to do głowy? Przecież mógł tego dokonać tylko dzięki maszynie. Tylko superkomputer mógł czytać zakodowane sygnały i monitorować wszystkie telefony i komunikaty radiowe przychodzące i wychodzące z CCU. Człowiek nie dałby rady tyle naraz wysłuchać. Komputery rządowe robią to codziennie, szukają słów kluczowych, na przykład „prezydent” i „zamach” w tym samym zdaniu. W ten sposób Phate dowiedział się, że Andy Anderson jechał na Kopiec Hakerów i dowiedział się o mnie – pewnie Shawn podsłuchał, jak Backle dzwonił do DepartamentuObrony, a potem przesłał Phate’owi tę część transmisji. Usłyszał kod ataku, kiedy chcieliśmy go zdjąć w Los Altos i wysłał do Phate’a wiadomość, żeby go ostrzec.

– Ale te e-maile Shawna w komputerze Phate’a – powiedział detektyw. – Wydawało się, że napisał je żywy człowiek.

– Można się komunikować z maszyną, jak się tylko chce – e-maile to też sposób. Phate zaprogramował je tak, żeby wyglądały jak napisane przez człowieka. Zapewne chciał czytać coś, co przypomina ludzkie słowa, żeby poprawić sobie samopoczucie. Mówiłem ci, podobnie robiłem z moim TRS-80.


S-H-A-W-N.


Wszystko sprowadza się do pisowni…

– Co możemy teraz zrobić? – zapytał Bishop. – Tylko jedno. Musisz…

Telefon umilkł.


– Wyłączyliśmy im telefony – powiedział technik łącznościowiec do agenta specjalnego Marka Little’a, dowódcy oddziału antyterrorystycznego działającego w operacji MARIN prowadzonej przez FBI. – Komórka też nie działa. W promieniu jednej mili nikt nie może korzystać z telefonów komórkowych.

– Dobrze.

Little, razem ze swoim zastępcą agentem specjalnym George’em Steadmanem, siedział w furgonetce, która służyła za posterunek dowództwa w Sunnyvale. Pojazd stał za rogiem obok domu przy Abrego, gdzie według meldunków ukrywali się sprawcy morderstwa w Marin.

Wyłączenie telefonów podejrzanych pięć do dziesięciu minut przed rozpoczęciem akcji należało do standardowych działań. W ten sposób nikt nie mógł ich ostrzec przed mającym nastąpić szturmem.

Little miał za sobą sporo akcji na barykadach – w większości były to naloty na handlarzy narkotyków w Oakland i San Jose – i nigdy nie stracił ani jednego agenta. Jednak ta operacja szczególnie niepokoiła trzydziestojednoletniego agenta. Pracował nad sprawą MARIN od pierwszego dnia i czytał wszystkie komunikaty, łącznie z ostatnim meldunkiem otrzymanym od anonimowego informatora, z których wynikało, że zabójcy czuli się prześladowani przez FBI i policję, zamierzali więc poddać torturom każdego stróża prawa, jakiego uda im się schwytać. W dołączonym meldunku była mowa, że wolą umrzeć w walce, niż gdyby mieli ich zatrzymać żywych.

Rany, nigdy nie jest łatwo, ale to…

Wszyscy gotowi, broń i osprzęt na miejscu? – zapytał Steadmana Little.

– Tak. Trzy oddziały i snajperzy. Ulice zabezpieczone. Śmigłowce ratunkowe z Travis są już w powietrzu. Wozy strażackie czekają za rogiem.

Little skinął głową. Cóż, wszystko wydawało się w najlepszym porządku. Ale co mnie tak niepokoi?

Nie był pewien. Może zrozpaczony głos tego faceta, który twierdził, że jest z policji stanowej. Nazywał się Bishop czy jakoś tak. Marudził coś o włamaniu do komputerów FBI i nadaniu fałszywych kodów ataku na niewinnych ludzi.

Ale w regułach prowadzenia akcji zarządzonych przez Waszyngton było ostrzeżenie, że sprawcy mogą podawać się za policjantów i twierdzić, że cała operacja to nieporozumienie. Mogą nawet udawać funkcjonariuszy stanowej. Poza tym, pomyślał Little, włamanie do komputerów biura? Wykluczone. Owszem, można się dostać do publicznie dostępnej strony internetowej, ale do zabezpieczonego komputera operacyjnego? Nigdy.

Spojrzał na zegarek.

Zostało osiem minut.

– Poproś o potwierdzenie żółtego kodu – powiedział do jednego z techników siedzących przez monitorem komputerowym, który wstukał:

OD: DOWÓDCA SPEC. ODDZ., D.S. KALIFORNIA OKRĘG PÓŁNOCNY

DO: CENTRUM OPERACJI SPECJALNYCH D.S. WASZYNGTON

DOT: OPERACJA 13A-01 KALIFORNIA OKRĘG PÓŁNOCNY POTWIERDZENIE KOD ŻÓŁTY?

Wcisnął ENTER.

Były trzy poziomy kodów operacji oddziałów antyterrorystycznych: zielony, żółty i czerwony. Zielony oznaczał pozwolenie na rozmieszczenie agentów w bazie operacyjnej akcji, co stało się już pół godziny temu. Kod żółty oznaczał zgodę na przygotowanie się do ataku i zajęcie pozycji wokół celu. Czerwony stanowił sygnał rozpoczęcia szturmu.

Po chwili na ekranie ukazała się wiadomość:

OD: CENTRUM OPERACJI SPECJALNYCH D.S. WASZYNGTON

DO: DOWÓDCA SPEC. ODDZ., D.S. KALIFORNIA OKRĘG PÓŁNOCNY

DOT: OPERACJA 139-01 KALIFORNIA OKRĘG PÓŁNOCNY

KOD ŻÓŁTY

– Wydrukuj to – polecił technikowi Little. – Tak jest.

Little i Steadman sprawdzili słowo przy kodzie i stwierdzili, że „dąb” to poprawne hasło. Agenci mieli zgodę na zajęcie stanowisk wokół domu.

Jednak Little nadal się wahał, słysząc w głowie głos tamtego faceta, który twierdził, że nazywa się Frank Bishop. Pomyślał o dzieciach zabitych w Waco. Mimo zarządzenia reguł numer cztery, wykluczających udział negocjatorów w akcji przeciw sprawcom takim jak ci, Little zastanawiał się, czy nie powinien zadzwonić do San Francisco, gdzie FBI miało świetnego negocjatora, z którym agent już wcześniej pracował. Może…

– Agencie Little? – odezwał się oficer łącznościowy, wskazując ekran komputera. – Wiadomość dla pana. Little pochylił się i przeczytał:


PILNE PILNE PILNE


OD: CENTRUM OPERACJI SPECJALNYCH D.S. WASZYNGTON

DO: DOWÓDCA SPEC. ODDZ., D.S. KALIFORNIA OKRĘG PÓŁNOCNY

DOT: OPERACJA 13R-01 KALIFORNIA OKRĘG PÓŁNOCNY ARMIA USA INFORMUJE PODEJRZANI W SPRAWIE MARIN WŁAMALI SIĘ DO MAGAZYNÓW WOJSKOWYCH SAN PEDRO GODZ. 15:MO I SKRADLI DUŻR ILOŚĆ BRONI AUTOMATYCZNEJ, GRANATÓW RĘCZNYCH


I STROJÓW KULOODPORNYCH.


ZAWIADOMIĆ AGENTÓW ODDZIAŁÓW SPECJALNYCH O ZAISTNIAŁEJ SYTUACJI

Rany boskie, pomyślał Little, czując, jak krew pulsuje mu w skroniach. Wiadomość oznaczała, że może się pożegnać z myślą o negocjatorze. Spojrzał na agenta Steadmana i rzekł spokojnie, wskazując ekran:

– Przekaż to, George. I każ wszystkim zająć stanowiska. Ruszamy za sześć minut.

Rozdział 00101100/czterdziesty czwarty

Frank Bishop obszedł Shawna dookoła. Obudowa z grubych metalowych płyt miała powierzchnię czterech stóp kwadratowych. Przez rząd szczelin wentylacyjnych z tyłu buchało gorące powietrze, tworząc białe obłoczki, jak oddech w zimowy dzień. Przedni panel składał się tylko z trzech zielonych oczu – lampek wskaźnikowych, które od czasu do czasu mrugały, dając znak, że Shawn ciężko pracuje, wypełniając pośmiertne instrukcje Phate’a.

Detektyw próbował jeszcze dzwonić do Wyatta Gillette’a, ale telefon był nieczynny. Zadzwonił do Tony’ego Motta w CCU. Powiedział mu i Lindzie Sanchez o maszynie i wyjaśnił, że tuż przed rozłączeniem Gillette mówił, że może zrobić tylko jedno, ale nie zdążył już powiedzieć, co miał na myśli. – Macie jakieś pomysły?

Oboje zaczęli się zastanawiać. Bishop sądził, że powinien spróbować wyłączyć maszynę i zatrzymać w ten sposób transmisję kodu potwierdzenia z Shawna do dowódcy akcji FBI. Tony Mott był jednak zdania, że gdyby to zrobił, zadanie przejęłaby jakaś druga maszyna znajdująca się w innym miejscu, która mogła zostać zaprogramowana w taki sposób, że po wyłączeniu Shawna uczyniłaby jeszcze więcej szkód – na przykład zablokowałaby komputer kontroli lotów na jakimś lotnisku. Mott uważał, że lepiej będzie spróbować dostać się do Shawna i przejąć root.Bishop przyznał mu rację, ale wyjaśnił, że maszyna nie ma klawiatury, więc nie da się do niej włamać. Poza tym do ataku zostało tylko kilka minut i nie było czasu na łamanie haseł i próby przejęcia kontroli nad komputerem.

– Spróbuję wyłączyć – oświadczył detektyw.

Ale nie bardzo wiedział, jak ma to zrobić. Znów zaczął szukać wyłącznika zasilania, ale nie potrafił go nigdzie znaleźć. Nie widział też ruchomej płyty, przez którą mógłby się dostać do kabli biegnących pod grubą drewnianą podłogą.

Spojrzał na zegarek.

Zostały trzy minuty. Nie było czasu wyjść na zewnątrz i poszukać skrzynek transformatorowych.

Zrobił więc dokładnie to samo co pół roku temu, gdy w alei w Oakland Tremain Winters wycelował remingtona kalibru dwanaście w niego i dwóch innych gliniarzy z miejskiej – spokojnie wyciągnął służbową broń i oddał trzy równo odmierzone strzały w korpus przeciwnika.

Wtedy jednak szef gangu padł trupem, a teraz pociski w miedzianych koszulkach rozpłaszczyły się na metalowej płycie i wylądowały na podłodze; skóra Shawna nie została nawet draśnięta.

Bishop podszedł bliżej, stanął pod kątem, by uniknąć rykoszetu i celując w zielone lampki, opróżnił cały magazynek. Roztrzaskał jedno światełko, lecz z wylotów z tyłu maszyny wciąż buchała para.

Bishop chwycił telefon i krzyknął do Motta:

– Właśnie wywaliłem na niego cały magazynek. Dalej działa? Musiał mocno przycisnąć telefon do ucha, na wpół ogłuszony od huku strzałów. Mott poinformował go, że Shawn ciągle działa i nadaje.

Niech to szlag…

Przeładował, wsunął lufę do jednej ze szczelin wentylacyjnych i znów opróżnił magazynek. Tym razem rykoszet – kawałek gorącego ołowiu – drasnął go w skórę dłoni, pozostawiając poszarpany stygmat. Wytarł krew w spodnie i znów chwycił telefon.

– Przykro mi, Frank – powiedział bezradnie Mott. – Ciągle chodzi. Detektyw spojrzał ze złością na pudło. Jeśli chcesz się bawić w Boga i stworzyć nowe życie, pomyślał z goryczą, lepiej uczynić je niezniszczalnym. Sześćdziesiąt sekund.

Bishop poczuł się rozpaczliwie bezsilny. Pomyślał o Gilletcie, którego jedyną zbrodnią było drobne potknięcie podczas próby ucieczki od nieudanego dzieciństwa. Wielu gówniarzy, których Bishop zdejmował – w East Bay czy Haight – było nieczułymi mordercami i dziś chodzili wolno. Wyatt Gillette nikomu nie szkodził, podążając ścieżką, na którą skierował go Bóg i wrodzona bystrość, a teraz on, kobieta, którą kochał i jej rodzina mieli doznać strasznych cierpień.

Nie miał czasu. Lada chwila Shawn wyśle sygnał potwierdzenia ataku.

Czy jest w stanie zrobić cokolwiek, żeby powstrzymać Shawna? Może spalić to cholerstwo?

Mógł wzniecić ogień przy szczelinach wentylacyjnych. Podbiegł do biurka i wyrzucił na podłogę zawartość szuflad, szukając zapałek albo zapalniczki.

Nic.

Nagle coś mu się przypomniało. Jak przez mgłę – co to było?

Nie pamiętał dokładnie, jakby słyszał to bardzo dawno – coś, co Gillette powiedział, gdy pierwszy raz wszedł do biura CCU. Dotyczyło pożaru w pomieszczeniu komputerowym. Wykombinuj coś z tego.

Zerknął na zegarek. Była dokładnie godzina wyznaczonego ataku. Shawn mrugał bezdusznie dwoma ocalałymi oczami. Wykombinuj coś… Pożar…z tego.

Tak! Bishop odwrócił się i zaczął gorączkowo rozglądać się po pomieszczeniu. Jest! Przypadł do małej szarej skrzynki z czerwonym guzikiem pośrodku – wyłącznika awaryjnego w zagrodzie dinozaura.

Walnął w przycisk otwartą dłonią.

Ryknął alarm i z rur nad i pod maszyną wystrzeliły z przeraźliwym sykiem strumienie gazu halonowego, okrywając widmowo białą mgłą dwie istoty – z których jedna była człowiekiem.

Agent Mark Little spojrzał na ekran komputera w furgonetce.

KOD CZERWONY:

Był to sygnał rozpoczęcia szturmu.

– Wydrukuj to – powiedział Little do technika, po czym zwrócił się do George’a Steadmana: – Potwierdź, czy „Liść klonu” to zgoda na atak z regułami numer cztery.

Agent zajrzał do broszury z pieczęcią Departamentu Sprawiedliwości na pierwszej stronie i wydrukowanym dużą czcionką napisem POUFNE.

– Potwierdzenie.

Little połączył się przez radio z trójką snajperów osłaniających wszystkie wejścia do domu.

– Wchodzimy. Widzicie podejrzanych przez okna? Wszyscy zameldowali, że nikogo nie widać.

– Dobra. Jeśli z domu wyjdzie ktoś uzbrojony, zlikwidujcie go. Najlepiej strzałem w głowę, żeby nie zdążył zdetonować ładunku. Gdyby był nieuzbrojony, decyzja należy do was. Przypominam jednak, że obowiązują reguły numer cztery. Rozumiecie?

– Tak jest – odpowiedział jeden ze snajperów, a pozostali przytaknęli.

Little i Steadman wyszli z furgonetki i wśród opadającej mgły biegiem ruszyli do swoich oddziałów w mglistym zmierzchu. Little przemknął na boczne podwórko, dołączając do ośmiu ludzi, którymi dowodził – oddziału Alfa. Steadman znalazł się przy swoim oddziale, Bravo.

Little wysłuchał meldunków rozpoznania.

– Do dowódcy Alfy, podczerwień ujawniła ciepło ciała w salonie i dużym pokoju. W kuchni też – ale to może być ciepło wydzielane przez kuchenkę.

– Zrozumiałem. – Potem Little powiedział do mikrofonu: – Idę z Alfą z prawej strony domu. Zarzucimy ich granatami ogłuszającymi – trzy do salonu, trzy do dużego pokoju i trzy do kuchni, w pięciosekundowych odstępach. Po trzecim wybuchu Bravo wchodzi od frontu, Charlie z tyłu. Z bocznych okien otwieramy ogień krzyżowy.

Steadman i dowódca trzeciego oddziału potwierdzili przyjęcie rozkazu.

Little naciągnął rękawice, kaptur i hełm, myśląc o skradzionym zapasie broni automatycznej, granatów ręcznych i strojów kuloodpornych.

– W porządku – powiedział. – Oddział Alfa, naprzód. Powoli. Wykorzystać każdą osłonę po drodze. Przygotować się do zapalenia świeczek.

Rozdział 00101101/czterdziesty piąty

W domu Papandolosów – domu cytryn, zdjęć i rodziny – Wyatt Gillette przyciskał twarz do firanki, którą, jak pamiętał, pewnej jesieni uszyła matka Elany. Z tego punktu obserwacyjnego zobaczył, że agenci FBI ruszyli do ataku.

Skuleni i ostrożni, posuwali się krótkimi odcinkami po kilka stóp.

Obejrzał się przez ramię, zaglądając do drugiego pokoju, gdzie Elana leżała na podłodze, obejmując ramieniem matkę. Tuż obok leżał jej brat, Christian, patrząc w oczy Gillette’a z nieopisanym gniewem.

Nie przychodziły mu do głowy żadne słowa przeprosin, które mogłyby zabrzmieć choć trochę stosownie, więc milcząc, odwrócił się z powrotem do okna.

Wiedział, co zrobi – właściwie postanowił już wcześniej, ale cieszył się ostatnimi minutami życia, jakie mógł spędzić przy kobiecie, którą kochał.

O ironio, pomysł podsunął mu Phate.

Jesteś bohaterem ze skazą – słabym punktem, przez który pakujesz się w kłopoty. Och, pod koniec gry dokonasz bohaterskiego czynu, uratujesz czyjeś życie i publiczność będzie płakać ze wzruszenia…

Wyjdzie z domu z podniesionymi rękami. Bishop mówił, że nie będą mu ufać i pomyślą, że chce dokonać samobójczego zamachu bombowego albo ma ukrytą broń. Phate i Shawn zadbali o to, by policja spodziewała się najgorszego. Ale policjanci też byli przecież ludźmi; może się zawahają. Gdyby tak się stało, może uda się wyprowadzić z domu Elanę, Christiana i matkę.

Ale nigdy nie dostaniesz się na najwyższy poziom w grze.

Zresztą gdyby się nawet nie udało – gdyby go zastrzelili – przeszukają ciało i zobaczą, że nie był uzbrojony, a wtedy być może pomyślą, że reszta też chce się poddać. Potem przekonają się, że popełnili straszliwy błąd.

Zerknął na swoją żonę. Nawet w tej chwili była bardzo piękna. Nie podniosła głowy i Gillette cieszył się z tego w duchu; nie mógłby znieść ciężaru jej spojrzenia.

Czekaj, aż podejdą bliżej, powiedział sobie, żeby zobaczyli, że nie stanowisz zagrożenia.

Wychodząc do holu, żeby.poczekać pod drzwiami, zauważył starego peceta-składaka stojącego na biurku w pokoiku. Wyatt Gillette wspomniał dziesiątki godzin, jakie spędził online. Pomyślał: jeśli nie mogę iść na śmierć z miłością Elany, to przynajmniej zabiorę ze sobą wspomnienia z Błękitnej Pustki.


Agenci oddziału Alfa podkradli się wolno pod zdobiony sztukaterią dom – niecodzienne miejsce operacji tego rodzaju. Mark Little dał znak swoim ludziom, żeby ukryli się za rabatą rododendronów dwadzieścia stóp od zachodniej strony domu.

Dał ręką sygnał trzem agentom, którzy mieli zawieszone na pasach granaty ogłuszające. Pobiegli na stanowiska pod okna dużego pokoju, salonu i kuchni, po czym wyciągnęli zawleczki. Dołączyło do nich trzech innych, ściskając w rękach pałki, którymi mieli stłuc szyby w oknach, żeby ich partnerzy mogli wrzucić granaty do środka.

Agenci spojrzeli na Little’a, czekając na sygnał.

Nagle w słuchawce w uchu Little’a rozległ się trzask.

– Do dowódcy Alfy, mamy pilne połączenie z linii naziemnej. Agent specjalny z San Francisco.

Główny agent specjalny Jaeger? Po co miałby dzwonić?

– Daj go – szepnął do mikrofonu.

W słuchawce kliknęło.

– Agencie Little – powiedział nieznajomy głos. – Mówi Frank Bishop, policja stanowa.

– Bishop? – To ten sam pieprzony glina, który dzwonił wcześniej. – Daj mi Henry’ego Jagera.

– Nie ma go tu. Skłamałem. Musiałem z panem porozmawiać. Proszę się nie rozłączać. Musi pan mnie wysłuchać.

Bishop miał być jednym z ukrywających się w domu, który dzwonił, żeby odwrócić ich uwagę. Ale teraz, pomyślał Little, telefon w domu i komórka nie działały, więc niemożliwe, żeby dzwonili mordercy.

– Bishop… czego chcesz, do cholery? Wiesz, na co się narażasz, udając agenta FBI? Rozłączam się.

– Nie! Niech pan poprosi o potwierdzenie!

– Nie chcę już słuchać tych hakerskich bzdur.

Little przyglądał się badawczo domowi. Panowała tam zupełna cisza. W takich chwilach nawiedzało go szczególne uczucie – radości, lęku i odrętwienia jednocześnie. Człowiek odczuwał też mrowiący niepokój, wyobrażając sobie, że jeden z morderców wziął go na cel, ustawiając nitki celownika na fragmencie ciała dwa cale od brzegu kamizelki.

– Właśnie zdjąłem sprawcę, który zorganizował to włamanie i wyłączyłem jego komputer. Daję głowę, że nie dostanie pan potwierdzenia. Proszę wysłać prośbę.

– Procedura tego nie przewiduje.

– Mimo to niech pan to zrobi. Będzie pan żałował przez resztę życia, jeżeli wejdzie pan tam i zastosuje reguły numer cztery.

Little znieruchomiał. Skąd Bishop wiedział, że obowiązują ich reguły numer cztery? Wiedzieć mógł o tym tylko ktoś z oddziału albo osoba mająca dostęp do komputera FBI.

Agent zauważył, że jego zastępca, Steadman, niecierpliwie stuka w zegarek i wskazuje na dom.

W głosie Bishopa brzmiała prawdziwa rozpacz.

– Błagam. Ryzykuję swoją posadę.

Po chwili wahania agent mruknął:

– Już to zrobiłeś, Bishop.

Przewiesił przez ramię karabin maszynowy i przełączył się na częstotliwość operacyjną.

– Do wszystkich oddziałów, zostać na stanowiskach. Powtarzam, zostać na stanowiskach. Jeżeli zaczną strzelać, macie zgodę na odpowiedzenie ogniem.

Wrócił sprintem na stanowisko dowodzenia. Technik łącznościowiec uniósł zdumiony głowę.

– Co się dzieje?

Ekran monitora wciąż wyświetlał kod potwierdzenia dający sygnał do ataku.

– Potwierdź jeszcze raz czerwony kod.

– Po co? Nie musimy mieć potwierdzenia, jeżeli…

– Zrób to – przerwał mu ostro Little. Technik wstukał:

OD: DOWÓDCA SPEC. ODDZ., D.S. KALIFORNIA OKRĘG PÓŁNOCNY

DO: CENTRUM OPERACJI SPECJALNYCH D.S. WASZYNGTON

DOT: OPERACJA 13A-01 KALIFORNIA OKRĘG PÓŁNOCNY POTWIERDZENIE

KOD CZERWONY?


Na ekranie ukazał się komunikat:

Przez tych parę minut mordercy w domu zdążyliby przygotować się do ataku lub podłożyć materiały wybuchowe, żeby dokonać zbiorowego samobójstwa, zabijając równocześnie kilkudziesięciu jego ludzi.

< Proszę czekać>

To trwało zdecydowanie za długo.

– Dobra, nieważne – powiedział Little do oficera łącznościowego. – Wchodzimy. – Ruszył do drzwi.

– Zaraz, chwileczkę – rzekł oficer. – Coś jest nie tak. – Wskazał ekran. – Proszę popatrzeć.

OD: CENTRUM OPERACJI SPECJALNYCH D.S. WASZYNGTON

DO: DOWÓDCA SPEC. ODDZ., D.S. KALIFORNIA OKRĘG PÓŁNOCNY

DOT: OPERACJA 139-01 KALIFORNIA OKRĘG PÓŁNOCNY

– Sprawdzałem, nie pomyliłem się w numerze – zapewnił łącznościowiec.

Little:

– Wyślij jeszcze raz.

Agent wstukał prośbę jeszcze raz i wcisnął ENTER.

Znów chwila przerwy. Potem:

OD: CENTRUM OPERACJI SPECJALNYCH D.S. WASZYNGTON

DO: DOWÓDCA SPEC. ODDZ., D.S. KALIFORNIA OKRĘG PÓŁNOCNY

DOT: OPERACJA 139-01 KALIFORNIA OKRĘG PÓŁNOCNY

Little zsunął czarny kaptur i otarł twarz. Chryste, co to jest?

Chwycił telefon i zadzwonił do agenta FBI, który dowodził placówką biura w okolicy magazynu rezerw wojskowych San Pedro trzydzieści mil stąd. Agent poinformował go, że po południu nie było żadnego włamania ani kradzieży broni. Little rzucił słuchawkę na widełki, wpatrując się w monitor.

Do drzwi furgonetki podbiegł Steadman.

– Mark, co się dzieje, do cholery? Za długo czekamy. Jak mamy uderzyć, to tylko teraz.

Little nie odrywał wzroku od ekranu.

– Mark, wchodzimy?

Dowódca spojrzał w stronę domu. Zwlekali już tak długo, że mieszkańcy mogą nabrać podejrzeń, że telefony wyłączono celowo. Sąsiedzi dzwonili zapewne na policję, pytając o obecność oddziału specjalnego obok ich domu, a rozmowy podsłuchały reporterskie skanery częstotliwości policyjnych.

Helikoptery prasowe pewnie już lecą. Zaraz zacznie się transmisja na żywo ze śmigłowców, a mordercy w środku za kilka minut będą mogli oglądać wszystko w wiadomościach.

Nagle w radiu odezwał się głos:

– Do dowódcy Alfy, tu snajper trzy. Jeden z podejrzanych wyszedł na schody. Biały mężczyzna pod trzydziestkę. Ręce w górze. Mam go w celowniku. Zlikwidować?

– Ma jakąś broń? Materiały wybuchowe?

– Nic nie widać.

– Co robi?

– Idzie powoli naprzód. Odwrócił się, żeby pokazać nam plecy. Z tyłu też nie ukrywa żadnej broni. Ale mógł sobie coś zamontować pod koszulą. Za dziesięć sekund strzelę w liście. Snajper dwa, przejmij cel, jak minie ten krzak.

– Zrozumiałem – odpowiedział drugi snajper.

– Ma na sobie bombę, Mark – powiedział Steadman. – We wszystkich komunikatach była o tym mowa – chcą pozabijać jaknajwięcej naszych. Facet wysadzi się w powietrze, a reszta wypadnie tylnymi drzwiami i zacznie strzelać.

Mark Little powiedział do mikrofonu:

– Dowódca Bravo, każ podejrzanemu położyć się na ziemi. Snajper dwa, jeżeli nie będzie leżał w ciągu pięciu sekund, strzełaj.

– Tak jest.

Chwilę później usłyszeli megafon:

– Tu FBI. Połóż się i rozłóż szeroko ręce. Natychmiast!

BRAK INFORMACJI…

Agent zameldował:

– Już leży. Przeszukać go i obezwładnić?

Little pomyślał o swojej żonie i dwójce dzieci, po czym odrzekł:

– Sam to zrobię. – Do mikrofonu powiedział: – Wszystkie oddziały, wycofać się na pozycje.

Zwrócił się do łącznościowca:

– Połącz mnie z zastępcą dyrektora w Waszyngtonie. – Pokazał palcem dwie sprzeczne wiadomości – wydruk z sygnałem ataku i „brak informacji” na ekranie komputera. – I powiedz mi, jak to się, do diabła, stało.

Rozdział 001011100/czterdziesty szósty

Leżąc w trawie, czując zapach ziemi, deszczu i ledwie wyczuwalną woń bzu, Wyatt Gillette mrużył oczy w oślepiającym blasku skierowanych na niego punktowców. Patrzył, jak ostrożnie zbliża się do niego zdenerwowany agent i celuje w jego głowę z wielkiego karabinu.

Agent skuł go i dokładnie przeszukał. Uspokoił się dopiero wtedy, gdy Gillette poprosił go, by zadzwonił do gliny ze stanowej, Bishopa, który mógł potwierdzić, że ktoś włamał się do systemu komputerowego FBI, a ludzie w domu nie są podejrzanymi w sprawie MARIN.

Następnie agent kazał wyjść rodzinie Elany. Elana, jej matka i brat wolno zeszli na trawnik z podniesionymi rękami. Zostali obszukani i skuci kajdankami i choć nie potraktowano ich brutalnie, z ich ponurych min można było wyczytać, że upokorzenie i strach bolą ich niemal tak samo jak przemoc fizyczna.

Jednak najbardziej cierpiał Gillette, lecz nie z powodu złego traktowania przez agentów FBI; wiedział już, że na zawsze stracił kobietę, którą kochał. Wcześniej zdawała się wahać, czy wyjechać z Edem do Nowego Jorku, ale teraz maszyny, które ich rozdzieliły, o mały włos jej nie zabiły, a tego, rzecz jasna, nie mogła wybaczyć. Teraz ucieknie na wschodnie wybrzeże z odpowiedzialnym, dobrze zarabiającym Edem i Elana stanie się dla Gillette’a wspommeniem, ulotnym jak pliki JPG i WAV – obrazy i dźwięki, które znikały, gdy wyłączało się w nocy maszynę.

Agenci FBI zbili się w grupę i zaczęli dzwonić do różnych osób. Po paru telefonach doszli do wniosku, że rozkaz ataku rzeczywiście wydano bezprawnie. Uwolnili wszystkich – oczywiście z wyjątkiem Gillette’a, któremu pozwolili jednak wstać i rozluźnili trochę kajdanki.

Elana podeszła do swojego byłego męża. Stał przed nią bez ruchu i nie wydał żadnego dźwięku, gdy z całej siły go spoliczkowała. Zmysłowa i piękna nawet w złości, bez słowa odwróciła się i pomogła matce wejść po schodach do domu. Jej dwudziestodwuletni brat wykrzykiwał jakieś niezrozumiałe groźby o procesie i innych jeszcze gorszych rzeczach, po czym poszedł za nimi, zatrzaskując za sobą drzwi.

Kiedy agenci szykowali się do odwrotu, przyjechał Bishop i podszedł do Gillette’a, którego pilnował zwalisty agent.

– Wyłącznik awaryjny – powiedział.

Haker skinął głową.

– Gaśnice halonowe. O tym właśnie chciałem ci powiedzieć, kiedy odcięli telefon.

Bishop przytaknął.

– Przypomniałem sobie, jak mówiłeś o tym w CCU. Kiedy pierwszy raz zobaczyłeś zagrodę dinozaura.

– Jakieś inne uszkodzenia? – zapytał haker. – Chodzi mi o Shawna. Miał nadzieję, że nie. Maszyna niezwykle go ciekawiła – jak działa, czego potrafi dokonać, jaki system operacyjny stanowi jej serce i mózg.

Bishop wyjaśnił, że maszyna niezbyt ucierpiała.

– Opróżniłem na to pudło dwa magazynki, ale nie bardzo je uszkodziłem. – Uśmiechnął się. – Odniosło tylko rany powierzchowne.

W oślepiającym świetle reflektorów zbliżył się do nich jakiś tęgi mężczyzna. Gdy podszedł bliżej, Gillette zobaczył, że to Bob Shelton. Dziobaty glina przywitał się z partnerem, a hakera obdarzył typowym dla siebie pogardliwym spojrzeniem.

Bishop powiedział mu, co się stało, ale nie wspomniał o ich podejrzeniach, że to Shelton miał być Shawnem.

Glina pokręcił głową, śmiejąc się z goryczą.

– A więc Shawn to komputer? Jezu, ktoś powinien powyrzucać wszystkie te pieprzone maszyny do oceanu.

– Dlaczego ciągle tak mówisz? – warknął Gillette. – To zaczyna być nudne.

– Co? – odparował Shelton.

Nie potrafiąc dłużej powstrzymywać gniewu na detektywa, który przez te kilka dni traktował go niezwykle szorstko, haker mruknął:

– Przy każdej okazji wyżywasz się na mnie i na maszynach. Jednak trochę trudno w to uwierzyć, jeśli mówi to ktoś, kto ma w domu napęd Winchester wart tysiąc dolarów.

– Co ma?

– Kiedy byliśmy u ciebie, zobaczyłem ten napęd serwera w twoim salonie.

W oczach detektywa zamigotał gniew.

– To należało do mojego syna – prychnął. – Miałem go wyrzucić. Postanowiłem wreszcie posprzątać jego pokój i pozbyć się tego komputerowego gówna. Zona chciała, żebym nie wyrzucał żadnej z jego rzeczy. Właśnie o to się kłóciliśmy.

– Twój syn interesował się komputerami? – spytał Gillette, przypominając sobie, że chłopak zginął kilka lat wcześniej.

Znowu gorzki śmiech.

– O tak, bardzo interesował się komputerami. Spędzał w Sieci długie godziny. Chciał zostać hakerem. Tylko że jeden cybergang dowiedział się, że jest synem gliniarza i ubzdurał sobie, że chce na nich donieść. Zaczęli go prześladować. W Internecie wypisywali o nim różne bzdury – że jest gejem, że ma na koncie wyroki, że molestuje dzieci… Włamali się do szkolnego komputera i zmienili mu oceny tak, żeby wyglądało, jakby to on sam je podrobił. Potem szkoła go zawiesiła. Później wysyłali dziewczynie, z którą się spotykał, te obrzydliwe e-maile, podpisując je jego imieniem. Zerwała z nim. Tego dnia upił się i wjechał we wspornik wiaduktu na autostradzie. Być może to był wypadek, być może sam się zabił. W każdym razie zabiły go komputery.

– Przykro mi – rzekł cicho Gillette.

– Gówno, a nie przykro. – Shelton podszedł bliżej hakera, w ogóle nieuspokojony. – Dlatego zgłosiłem się do tej sprawy. Myślałem, że sprawca może być jednym z tych gówniarzy z gangu. I dlatego wtedy sprawdzałem cię online, chciałem się przekonać, czy i ty do nich nie należałeś.

– Nie, nie należałem. Nikomu nie zrobiłbym czegoś takiego. Nie po to hakowałem.

– Ciągle to powtarzasz. Ale nie jesteś wcale lepszy od nich. Wmówiłeś mojemu synowi, że te cholerne plastikowe pudła to cały świat. Ale to gówno prawda. To nie jest życie. – Chwycił Gillette’a za klapy. Haker nie opierał się, patrząc w twarz rozwścieczonego detektywa. – Życie jest tu! Z krwi i kości… wśród ludzi… rodzina, dzieci… – Głos uwiązł mu w gardle, w oczach pojawiły się łzy. – Tylko to jest prawdziwe.

Shelton odepchnął hakera, ocierając oczy ręką. Bishop dotknął jego ramienia, ale detektyw wyrwał się, znikając w tłumie policjantów i agentów.

Gillette szczerze współczuł temu biedakowi, ale nie mógł się powstrzymać od myśli: maszyny też są prawdziwe, Shelton. Co dzień, w coraz większym stopniu stają się częścią naszego życia z krwi i kości i to się już nie zmieni. Nie pytajmy więc, czy ta transformacja jest dobra, czy zła, ale zapytajmy: kim się stajemy, wkraczając przez monitor w Błękitną Pustkę?

Bishop i Gillette stali naprzeciw siebie. Detektyw zauważył, że koszula wystaje mu ze spodni. Wcisnął ją za pasek, a potem pokazał tatuaż z palmą na przedramieniu hakera.

– Możesz to sobie usunąć. Chyba nie dodaje ci uroku. Przynajmniej gołąb. Drzewko jeszcze jakoś wygląda.

– To jest mewa – odparł Gillette. – A skoro o tym mowa, Frank… może ty sobie sprawisz?

– Co?

– Tatuaż.

Detektyw chciał coś powiedzieć, ale uniósł tylko brew.

– Wiesz co, może rzeczywiście.

Gillette poczuł, jak ktoś chwyta go od tyłu za ręce. Eskorta policyjna przybyła punktualnie, żeby odstawić go do San Ho.

Rozdział 0010111/czterdziesty siódmy

Tydzień po powrocie hakera do więzienia Frank Bishop spełnił obietnicę Andy’ego Andersona i mimo nowych protestów naczelnika dostarczył Wyattowi Gillette’owi trochę poobijany, używany laptop Toshiby.

Kiedy haker włączył maszynę, pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, było cyfrowe zdjęcie grubego kilkudniowego dziecka o ciemnej karnacji. Podpis pod spodem brzmiał: „Pozdrowienia od Lindy Sanchez i jej nowej wnuczki, Marii Andie Harmon”. Gillette zanotował w pamięci, aby wysłać jej list z gratulacjami; prezent dla dziecka będzie musiał trochę poczekać, ponieważ w więzieniach federalnych raczej rzadko spotyka się sklepy z upominkami.

Oczywiście, laptop nie był wyposażony w modem. Gillette mógł sobie poradzić, budując modem z walkmana Devona Franklina (z którym zamienił się za dżem morelowy), ale postanowił tego nie robić. Była to część jego umowy z Bishopem. Poza tym chciał jak najszybciej zakończyć ostatni rok odsiadki i wrócić do normalnego życia.

Co nie znaczy, że był zupełnie odcięty od Sieci. Pozwolono mu korzystać z działającego w żółwim tempie IBM-u w bibliotece, aby mógł pomóc w badaniu Shawna, który znalazł nowy dom na Uniwersytecie Stanforda. Gillette pracował z informatykami uniwersyteckimi i Tonym Mottem. (Frank Bishop kategorycznie odrzucił prośbę Motta o przeniesienie do wydziału zabójstw, ale udobruchał młodzieńca, rekomendując go na stanowisko pełniącego obowiązki szefa wydziału przestępstw komputerowych, na co Sacramento wyraziło zgodę).

Gillette zdumiała zawartość Shawna. Aby zapewnić sobie dostęp do jak największej liczby komputerów dzięki Trapdoorowi, Phate zainstalował w swym dziele własny system operacyjny, jedyny w swoim rodzaju, który zawierał elementy wszystkich istniejących systemów operacyjnych: Windows, MS DOS, Apple, Unix, Linux, VMS i wielu nieznanych, używanych do aplikacji naukowych i technicznych. System, który Phate nazwał Proteus 1.1, przypominał Gillette’owi trudną do ścisłego sformułowania teorię wyjaśniającą zachowanie materii i energii we Wszechświecie.

Tylko że poszukiwania Phate’a, w przeciwieństwie do Einsteina i jego następców, zostały zdaje się uwieńczone sukcesem.

Jedyną rzeczą, której nie wypluł Shawn, był kod źródłowy Trapdoora i dane miejsc, w których mógł zostać ukryty. Kobiecie przedstawiającej się jako Patricia Nolan widocznie udało się odizolować i ukraść kod, a potem zniszczyć wszystkie jego kopie.

Nigdy jej też nie odnaleziono.

Gdy Gillette się o tym dowiedział, podzielił się z Bishopem spostrzeżeniami, że kiedyś łatwo było zniknąć, bo nie było komputerów, a teraz łatwo zniknąć, bo komputery potrafią wymazać wszystkie ślady dawnego życia i stworzyć każdemu zupełnie nowe tożsamości.

Bishop poinformował go, że Stephenowi Millerowi urządzono uroczysty policyjny pogrzeb z wszystkimi honorami. Linda Sanchez i Tony Mott nadal gryźli się myślą, że podejrzewali Millera o zdradę, gdy tymczasem był po prostu upartym człowiekiem z dawnych czasów epoki komputeryzacji, którego czas w poszukiwaniu Następnego Wielkiego Kroku w Dolinie Krzemowej już minął. Wyatt Gillette mógł jednak zapewnić dwójkę policjantów, że nie powinni mieć żadnych wyrzutów sumienia; Błękitna Pustka o wiele lepiej toleruje oszustwo niż niekompetencję.

Hakerowi zwiększono limit czasu spędzonego online, przydzielając mu kolejne zadanie. Miał pomóc w sprawdzaniu zarzutów przeciw Davidowi Chambersowi zawieszonemu w obowiązkach szefowi wydziału dochodzeniowego Departamentu Obrony. Frank Bishop, kapitan Bernstein i prokurator doszli do wniosku, że Phate włamał się do prywatnego i służbowego komputera Chambersa, żeby go usunąć i postawić na jego miejscu Kenyona albo któregoś z jego zauszników, który mógł wyłączyć Gillette’a ze śledztwa.

Hakerowi wystarczyło piętnaście minut, by odnaleźć i ściągnąć dowód na to, że istotnie Phate zmodyfikował dane w komputerach Chambersa i spreparował informacje dotyczące nielegalnych operacji i kont zagranicznych. Zarzuty wobec szefa wydziału dochodzeniowego wycofano i przywrócono go na stanowisko.

Przeciw Wyattowi Gillette’owi nie wysunięto zarzutu złamania szyfru Standard 12, a Franka Bishopa nie oskarżono o pomoc w ucieczce więźnia z CCU. Prokurator postanowił umorzyć śledztwo – nie dlatego że uwierzył w wersję, jakoby to Phate napisał program deszyfrujący Standard 12, ale dlatego że komisja kontroli finansowej Departamentu Obrony wszczęła dochodzenie, które miało odpowiedzieć na pytanie: jak to się stało, że wydano trzydzieści pięć milionów dolarów na program szyfrujący pozbawiony podstawowych zabezpieczeń.

Gillette’a poproszono również o pomoc w wytropieniu szczególnie niebezpiecznego wirusa komputerowego znanego pod nazwą Poloniusz, który pojawił się w minionym tygodniu. Był to demon, który sam łączył komputer z Siecią i wysyłał wszystkie stare i bieżące e-maile do wszystkich osób i instytucji z książki adresowej. Doprowadzało to nie tylko do poważnych korków w Internecie, ale do wielu krępujących sytuacji, gdy ludzie zaczęli otrzymywać wiadomości adresowane do innych. Kilka osób próbowało popełnić samobójstwo, gdy wyszły na jaw romanse, przypadki chorób przenoszonych drogą płciową i różne podejrzane interesy.

Szczególnie niepokojący był sposób rozprzestrzeniania się wirusa. Mając świadomość, że firewalle i programy antywirusowe nie wpuszczą większości wirusów do systemu, sprawca włamał się do sieci producentów programów komercyjnych i wydał polecenie maszynom produkującym dyski, aby umieszczały wirusa na płytach sprzedawanych w sklepach i firmach sprzedaży wysyłkowej.

Sprawę prowadzili federalni, którym udało się tylko ustalić, że wirus pochodzi z uniwersytetu w Singapurze i został wpuszczony do Sieci przed dwoma tygodniami. Nie mieli żadnego innego tropu – dopóki jeden z agentów FBI pracujących nad sprawą nie zaczął zastanawiać się na głos:

– Poloniusz… to chyba postać z „Hamleta”, nie?Gillette przypomniał sobie, co mówił mu Phate. Wygrzebał egzemplarz dramatów Szekspira i stwierdził, że rzeczywiście to Poloniusz powiedział: „Rzetelnym bądź sam względem siebie…”. Haker poradził im, żeby sprawdzili datę i godzinę pierwszego pojawienia się wirusa; było to późne popołudnie tego dnia, w którym Patricia Nolan zabiła Phate’a. Gdy jej współpracownicy połączyli się z serwerem FTP, którego adres im podała, bezwiednie wypuścili w świat wirusa Poloniusz – pożegnalny prezent od Phate’a.

Kod był bardzo elegancki i okazało się, że wyjątkowo trudno go usunąć. Producenci musieli w całości przepisać systemy produkcji płyt z programami, a użytkownicy wymazać całą zawartość twardych dysków i zacząć pracę od nowa, używając programów wolnych od wirusa.

Zapamiętaj ten fragment, Valleyman. To rada czarodzieja. „Rzetelnym bądź sam względem siebie”…

Pewnego wtorku pod koniec kwietnia Gillette siedział przed laptopem w swojej celi, analizując części systemu operacyjnego Shawna, gdy w drzwiach stanął strażnik.

– Gillette, masz gościa.

Pewnie Bishop. Detektyw wciąż pracował nad sprawą MARIN, spędzając sporo czasu na północ od Napa, gdzie według policyjnych informacji ukrywali się podejrzani. (Nigdy nie byli w okręgu Santa Clara. Prawdopodobnie większość ostrzeżeń o obecności sprawców, jakie otrzymała prasa i policja, wysłał Phate). Bishop od czasu do czasu wpadał do San Ho, gdy był w okolicy. Ostatnim razem przywiózł Gillette’owi pop-tarty i dżem morelowy, który Jennie zrobiła z owoców z sadu Bishopa. (Nie bardzo za nim przepadał, ale dżem okazał się cenną walutą więzienną – za te słoiczki haker kupił walkmana, z którego mógł zrobić modem, ale pewnie nie zrobi. Najprawdopodobniej).

Jednak gościem nie był Frank Bishop.

Gillette usiadł w boksie i przyglądał się Elanie Papándolos, która weszła do pokoju. Miała na sobie granatową sukienkę. Jej ciemne, gęste włosy były ściągnięte do tyłu i spięte w koński ogon, który niemal rozsadzał złotą spinkę. Patrząc na jej krótkie paznokcie, starannie opiłowane i pomalowane na jasny fiolet, pomyślał o czymś, co nigdy wcześniej nie przyszło mu do głowy. Ellie, nauczycielka gry na fortepianie, podobnie jak on, wszystko, co w życiu osiągnęła, zawdzięczała swoim rękom, a jednak miała piękne palce, bez najmniejszego śladu zgrubiałej skóry. Usiadła, przysuwając sobie krzesło.

– Nie wyjechałaś – powiedział, pochylając lekko głowę, żeby słyszała go lepiej przez otwory w pleksiglasowej ściance. – W ogóle się do mnie nie odzywałaś. Myślałem, że od paru tygodni jesteś w Nowym Jorku.

Nie odpowiedziała na to. Patrząc na przezroczystą ściankę, zauważyła:

– Tego wcześniej nie było.

Ostatnim razem, gdy go odwiedziła, dwa lata temu, siedzieli przy stoliku bez tafli pleksliglasu, a obok stał strażnik. Po zmianie systemu strażnika nie było; więźniowie i odwiedzający mieli więcej prywatności, ale mniej bliskości. Gillette uznał, że wolałby być bliżej Ellie. Przypomniał sobie, jak w trakcie dawnych wizyt muskał jej dłoń i przyciskał stopę do brzegu jej buta, czując elektryczny dreszcz, jak gdyby ten ulotny kontakt był namiastką fizycznej miłości.

Pochylając się do przodu, Gillette zorientował się, że nerwowo przebiera palcami w powietrzu, stukając w wyimaginowaną klawiaturę. Wepchnął ręce do kieszeni.

– Rozmawiałaś z kimś o modemie? – zapytał. Elana skinęła głową.

– Znalazłam panią adwokat. Nie wie, czy modem się sprzeda, czy nie. Ale jeśli tak, postanowiłam uregulować rachunek z twoim adwokatem i spłacić moją połowę domu. Reszta będzie twoja.

– Nie, chcę, żebyś… Przerwała mu, mówiąc:

– Na razie odłożyłam swoje plany. Wyjazdu do Nowego Jorku. Milczał, rozmyślając o tym, co powiedziała. W końcu zapytał: – Na jak długo?

– Jeszcze nie wiem.

– A Ed? Obejrzała się.

– Jest na zewnątrz.

Gillette poczuł bolesne ukłucie zazdrości. Miło z jego strony, że przywiózł Ellie na widzenie do byłego męża, pomyślał z goryczą.

– A więc po co przyjechałaś? – spytał.- Myślałam o tobie. O tym, co mi wtedy powiedziałeś. Zanim zjawiła się policja.

Skinął głową, dając jej znak, by mówiła dalej.

– Zrezygnowałbyś dla mnie z maszyn? – zapytała.

Gillette głęboko nabrał powietrza. Odetchnął, po czym oświadczył spokojnie:

– Nie, nigdy bym tego nie zrobił. Maszyny to jedyna rzecz, którą mogę się w życiu zajmować.

Rzetelnym bądź sam względem siebie…

Spodziewał się, że Ellie wstanie i wyjdzie. To byłby dla niego straszny cios – po którym już może nigdy by się nie podniósł – lecz przysiągł sobie wcześniej, że jeśli będzie miał okazję jeszcze kiedyś z nią rozmawiać, nigdy więcej nie skłamie.

– Ale mogę przyrzec – dodał – że już nigdy nie wejdą między nas tak jak kiedyś. Nigdy więcej.

Elana wolno pokiwała głową.

– Nie wiem, Wyatt. Nie wiem, czy mogę ci zaufać. Mój ojciec wypija co wieczór butelkę ouzo. Zaklina się, że przestanie pić. I przestaje – sześć razy na rok.

– Będziesz musiała zaryzykować – rzekł. – Nie brzmi to najlepiej.

– Ale za to szczerze.

– Pewność, Wyatt. Potrzebuję pewności, żeby w ogóle zacząć o tym myśleć.

Gillette nie odpowiedział. Nie mógł jej przedstawić żadnego niezbitego dowodu, że się zmieni. Siedział w więzieniu po tym, jak omal nie doprowadził do śmierci swojej żony i jej rodziny – z pasji do świata, który nie miał absolutnie nic wspólnego ze światem, w jakim mieszkała i jaki rozumiała Ellie.

– Nie mogę ci powiedzieć nic więcej poza tym, że cię kocham, że chcę być z tobą i założyć z tobą rodzinę – rzekł po chwili.

– Zostanę jeszcze w mieście, przynajmniej na jakiś czas – odparła. – Zobaczymy, jak to będzie.

– A Ed? Co on na to powie? – Może sam go spytasz?

– Ja? – zaniepokoił się Gillette. Elana wstała i podeszła do drzwi.

Co ja mu u diabła powiem? – zastanawiał się w panice Gillette. Za chwilę miał ujrzeć mężczyznę, który zdobył serce jego żony.

Otworzyła drzwi i dała znak.

Chwilę później do sali widzeń weszła matka Elany, kobieta o zaciętej twarzy o surowych rysach. Prowadziła za rękę małego, może półtorarocznego chłopca.

Chryste panie… Gillette był wstrząśnięty. Elana i Ed mieli dziecko!

Jego była żona znów usiadła na krześle i posadziła sobie chłopczyka na kolanach. – To jest Ed.

– To on? – wyszeptał Gillette.

– Owszem. – Ale…

– Cały czas wydawało ci się, że Ed to mój chłopak. Ale jest moim synem… Właściwie powinnam powiedzieć, że naszym synem. Dałam mu twoje imię. Ale drugie – Edward to nie imię dla hakera.

– Nasz syn? – szepnął. Skinęła głową.

Gillette wrócił myślą do ostatnich nocy, jakie spędził z Ellie, zanim stawił się w więzieniu i rozpoczął odsiadkę wyroku. Leżeli w łóżku, wtuleni w siebie…

Zamknął oczy. Boże, Boże, Boże… Przypomniał sobie otoczenie domu Elany w Sunnyvale tamtego wieczoru, gdy uciekł z CCU – przypuszczał, że policja widziała wtedy dzieci jej siostry. Ale jednym z nich musiał być jego syn.

Czytałem twoje e-maile. Kiedy mówisz o Edzie, nie wydaje mi się, żeby był doskonałym materiałem na męża…

Zaśmiał się cicho.

– Nigdy mi nic nie powiedziałaś.

– Byłam na ciebie tak wściekła, że nie chciałam, żebyś się kiedykolwiek dowiedział.

– Ale już ci przeszło?

– Nie jestem pewna.

Patrzył na ciemne, kręcone włosy chłopca. Po matce. Miał też jej piękne ciemne oczy i okrągłą twarz. – Pokaż go bliżej, dobrze?

Pomogła synowi stanąć na jej kolanach. Chłopczyk przyjrzał się bystrymi oczami Gillette’owi. Potem zauważył ściankę z pleksiglasu. Dotknął jej pulchnymi, dziecinnymi paluszkami z uśmiechem, zafascynowany, próbując zrozumieć, jak to jest, że wszystko przez to widać, ale niczego nie można dotknąć.Jest ciekawy, pomyślał Gillette. To ma po mnie.

Zjawił się strażnik i ogłosił koniec widzenia. Elana postawiła dziecko na podłodze i wstała. Babcia wzięła Eda za rękę i wyszli razem z pokoju.

Elana i Gillette patrzyli na siebie przez pleksiglasową ściankę.

– Zobaczymy, jak to będzie – powiedziała. – Co ty na to? – O nic więcej nie proszę. Skinęła głową.

Odwrócili się i ruszyli w przeciwnych kierunkach. Elana zniknęła za drzwiami dla odwiedzających, a strażnik zaprowadził Wyatta Gillette’a przez ciemny korytarz do celi, gdzie czekała jego maszyna.

Загрузка...