15. Wieczór nad zatoczką Jaxoma i późny wieczór w Weyrze Ista, 15.8.28

Sharra właśnie pokazywała Jaxomowi i Brekke, jak grać na piasku w jakąś dziecinną grę za pomocą kamieni i patyków, kiedy obudził się Ruth, który tuż za nimi spał razem z jaszczurkami ognistymi. Uniósł się, wyciągając w górę głowę i zajęczał na tę przenikliwą nutę, która oznaczała śmierć smoka.

— Och, nie! — Brekke zareagowała odrobinę szybciej niż Jaxom. — Salth nie żyje!

— Salth? — Jaxom zastanawiał się, kto to jest.

— Salth! — Z twarzy Sharry odpłynęła cała krew. — Zapytaj Rutha, jak to się stało!

— Canth mówi, że próbował dogonić Caylith w locie i pękło mu serce! — odpowiedziała Brekke na to pytanie, ten nowy smutek i przejmująco ostra pamięć własnej tragedii przygarbiły jej ramiona. — Co za głupiec! Musiał wiedzieć, że te młodsze smoki będą szybsze i silniejsze, niż biedny, stary Salth!

— Dobrze tak T’kulowi! I nie unoś się na mnie, Brekke. Oczy Sharry błysnęły, kiedy Brekke odwróciła się, żeby ją zganić. — Pamiętaj, że ja już miałam do czynienia z T’kulem i resztą jeźdźców z przeszłości. Oni wcale a wcale nie przypominają waszych smoczych jeźdźców z północy. Oni są… oni są niemożliwi! Jeżeli T’kul był na tyle głupi, żeby wysłać swojego spiżowego smoka w pogoń za młodą królową, i to przy tak silnej konkurencji, to zasługuje na to, żeby utracić swoją bestię! Przykro mi. Te słowa brzmią szorstko w twoich uszach, Brekke i w Jaxoma, ale ja znam tych Południowców. A wy nie!

— Tak przypuszczałam, kiedyś musiały się zacząć prawdziwe kłopoty… po tym jak zesłano ich w taki sposób — mówiła Brekke powoli — ale…

— Z tego, co słyszałem, Brekke — powiedział Jaxom, czując, że musi jakoś z jej twarzy zatrzeć ten wyraz nieutulonego żalu to był jedyny sposób, żeby sobie z nimi poradzić. Oni nie honorowali swoich zobowiązań wobec ludzi. Byli chciwi, żądali daleko więcej niż obowiązkowe daniny. Co więcej — tu wyciągnął swój najmocniejszy argument — słyszałem, jak Lytol krytykował tych smoczych jeźdźców!

— Wiem, Jaxomie. Ja to wszystko wiem, ale prawdą jest też i to, że oni ruszyli w przyszłość ze swojego czasu, żeby ocalić Pern…

Jaxom zastanawiał się, czy Brekke zdaje sobie sprawę, że załamuje ręce, tak aż jej pobielały kostki.

— Żeby ocalić Pern, tak, a potem żądali, żebyśmy o tym pamiętali za każdym razem, kiedy zaczerpnęliśmy powietrza w ich obecności — ciągnął dalej Jaxom przypominając sobie aż zbyt wyraźnie, jak arogancko i pogardliwie potraktował T’ron Lytola.

— My ignorujemy Władców Weyrów z przeszłości — powiedziała Sharra, wzruszając ramionami. — Zajmujemy się naszymi sprawami, utrzymujemy naszą Warownię wolną od zieleni, zamykamy zwierzęta na czas Opadu. Dokonujemy tylko szybkiej inspekcji z miotaczami płomieni, żeby upewnić się, czy robaki wykonały swoją robotę.

— To oni nie wylatują na Opad?

— Och, od czasu do czasu. Jeżeli im się chce albo jeżeli ich smoki zbytnio się denerwują… — Pogarda Sharry była niedwuznaczna. Potem zauważyła konsternację na ich twarzach i dodała — Pamiętajcie, że to co się dzieje nie jest winą smoków. I po prawdzie nie wydaje mi się, żeby to nawet była wina jeźdźców. Ale sądzę, że powinni przynajmniej starać się wypełniać swoje obowiązki. Bez wątpienia większość Władców z przeszłości pozostała na północy. Tak więc tych kilku jeźdźców w Południowym psuje opinię wszystkim jeźdźcom smoków. Mimo to… gdyby wyszli chociaż w pół drogi… bylibyśmy pomogli.

— Powinnam się tam udać, tak sądzę — powiedziała Brekke podnosząc się i stając twarzą w kierunku zachodu. — T’kul tylko na wpół jest teraz człowiekiem. Wiem, jakie to jest uczucie… Głos jej zamarł, cała krew odpłynęła z twarzy, kiedy wpatrywała się na zachód, a oczy jej robiły się coraz większe, aż z ust wyrwał jej się okrzyk grozy. — Och, nie! — Ręka jej sama podniosła się do gardła, a ona odwróciła ją dłonią na zewnątrz, jak gdyby odparowując jakiś cios.

— Brekke, co się dzieje? — Sharra skoczyła na nogi i objęta ją ramionami. Ruth zaskomlał i wtulił się w Jaxoma, szukając pociechy.

Ona bardzo się boi. Ona rozmawia z Canthem. On jest nieszczęśliwy. To jest straszne. Drugi smok jest bardzo słaby. Canth jest z nim. Teraz Mnemeth mówi. T’kul bije się z F’larem!

— T’kul walczy z F’larem? — Jaxom oparł się o bark Rutha, żeby się nie przewrócić.

Poruszenie udzieliło się jaszczurkom ognistym, które zaczęły pikować i nurkować, trajkocząc przenikliwie, aż Jaxom zamachał rękami, żeby się uspokoiły.

— To okropne, Jaxomie — zawołała Brekke. — Muszę tam polecieć. Oni chyba muszą orientować się, że T’kul nie odpowiada za to, co robi. Czemu go po prostu nie obezwładnią? Musi w Ista być ktoś, kto ma trochę rozumu! Co robi D’ram? Przyniosę mój rynsztunek do latania. — Pobiegła z powrotem do schronienia.

— Jaxomie — Sharra zwróciła się do niego podnosząc do góry dłoń, błagając, by ją uspokoił. — T’kul nienawidzi F’lara. Słyszałam, jak obwiniał F’lara o wszystko, co tylko się złego wydarzyło w Weyrze Południowym. Jeżeli T’kul stracił smoka, to jest niepoczytalny. On zabije F’lara!

Jaxom przyciągnął dziewczynę do siebie, zastanawiając się, któremu z nich bardziej potrzeba pociechy. T’kul próbuje zabić F’lara? Poprosił Rutha, żeby dobrze się przysłuchiwał.

Nic nie słyszę. Canth jest pomiędzy. Slyszę tylko klopoty. Ramoth frunie…

— Tutaj?

Nie, tam gdzie oni są! Oczy Rutha przybrały głęboki odcień fioletu, oznaczający zmartwienie. Nie podoba mi się to.

— Co, Ruth?

— Och, proszę cię, Jaxomie, co on mówi? Boję się.

— On też. I j a też.

Brekke wróciła przez las, w jednej ręce miała rynsztunek, a w drugiej małą paczuszkę leków na wpół tylko zamkniętą, co groziło, że jej zawartość wysypie się na ziemię. Zatrzymała się, zanim weszła na piasek, zamrugała i zmarszczyła brwi ze zniecierpliwienia i konsternacji.

— Nie mam jak tam polecieć! Canth musi zostać z Ranilthem B’zona. Nie możemy stracić dzisiaj dwóch spiżowych smoków! Rozejrzała się wkoło, jak gdyby na plaży nagle mogło wykiełkować jakieś rozwiązanie jej problemu. Zagryzła dolną wargę, a następnie wykrzyknęła sfrustrowana. — Muszę się tam dostać!

Drugi szok uderzył w Brekke i Jaxoma w tym samym momencie, kiedy Ruth zatrąbił z przerażenia.

— Robinton! — Brekke zatoczyła się i byłaby upadła, gdyby Jaxom nie skoczył jej podtrzymać. — Och nie, tylko nie Robinton? Jak?

Mistrz Harfiarz.

— Nie umarł chyba? — wykrzyknęła Sharra.

Mistrz Harfutrz jest bardzo chory. Oni nie pozwolili mu odejść. Będzie musiał zostać. Tak jak ty zostałeś.

— Zabiorę cię tam, Brekke. Na Ruthu. Niech tylko zbiorę swój rynsztunek.

Obydwie kobiety wyciągnęły ręce, żeby go zatrzymać.

— Nie wolno ci jeszcze latać, Jaxomie. Nie wolno ci polecieć pomiędzy! — Teraz w oczach Brekke malowała się obawa o niego.

— Naprawdę nie możesz, Jaxomie — powiedziała Sharra, potrząsając głową i błagając go oczami. — To zimno pomiędzy… nie jesteś jeszcze na tyle zdrowy. Proszę cię!

One się teraz boją o ciebie, powiedział Ruth wyraźnie stropiony. Bardzo się boją. Nie wiem, dlaczego to ci może zaszkodzić, jak polecisz na mnie, ale może!

— On ma rację, Jaxomie, to by była katastrofa — powiedziała Brekke, a jej ciało zgarbiło się w poczuciu klęski. Ze znużeniem podniosła rękę do głowy i ściągnęła. z niej niepotrzebny już hełm. — Nie wolno ci próbować polecieć w pomiędzy jeszcze co najmniej przez miesiąc albo sześć siedmiodni. Gdybyś to zrobił, mógłbyś do końca życia cierpieć na ból głowy, a być może nawet… oślepnąć…

— Skąd wiesz? — zapytał Jaxom, walcząc z wściekłością, że trzymano go w nieświadomości co do takich ograniczeń i z frustracją, że nie jest w stanie pomóc ani Brekke, ani Harfiarzowi.

— Ja to wiem — powiedziała Sharra, odwracając Jaxoma twarzą do siebie. — Jeden ze smoczych jeźdźców w Południowym zapadł na płomienną grypę. Nie wiedzieliśmy o niebezpieczeństwach związanych z lataniem pomiędzy. Najpierw oślepł. Potem oszalał z bólu głowy i… umarł. Jego smok też. — Głos jej się załamał, kiedy przypomniała sobie tę tragedię, a oczy zaszły łzami.

Jaxom tylko wpatrywał się w nią, jak ogłuszony.

— Czemu mi o tym wcześniej nie powiedziano?

— Nie było powodu — powiedziała Sharra, ciągle patrząc mu w oczy, błagając go wzrokiem, żeby zrozumiał. — Z dnia na dzień byłeś coraz mocniejszy. Zanim zdałbyś sobie sprawę, że takie ograniczenie istnieje, uprzedzanie cię o tym mogło w ogóle stać się zbyteczne.

— Jeszcze ze cztery czy sześć siedmiodni? — Zmełł te słowa w ustach, świadom, że zaciska pięści i że bolą go mięśnie szczęk z wysiłku; próbował opanować wściekłość.

Sharra skinęła powoli głową, z twarzą bez wyrazu.

Jaxom głęboko wciągnął powietrze, na siłę tłumiąc emocje.

— To dosyć niezręczna sytuacja, czyż nie, bo akurat teraz potrzebny nam jest smoczy jeździec.

Spojrzał w kierunku Brekke. Głowę miała zwróconą nieco na zachód. Jaxom wyczuwał jej pragnienie, by znaleźć się tam, gdzie była pilnie potrzebna, wyczuwał, jak powstrzymuje się przed zażądaniem pomocy od Cantha, który był potrzebny gdzie indziej.

— Mamy przecież smoczego jeźdźca! — zawołał, krzycząc z radości. — Ruth, czy zabierzesz Brekke do Isty beze mnie?

Zabrałbym Brekke wszędzie.

Mały biały smok podniósł głowę, jego oczy szybko wirowały, kiedy postąpił krok naprzód w stronę Brekke.

Z twarzy Brekke w cudowny sposób ustąpiły smutek i bezradność.

— Och, Jaxomie, czy naprawdę pozwoliłbyś mi na to? — Zapytała bez tchu i dobrze mu się odpłaciła tą swoją bezgraniczną wdzięcznością.

Wziął ją za ramię ponaglając.

— Musisz polecieć. Jeżeli Mistrz Robinton… — Jaxom zakrztusił się resztą tego zdania, sama myśl ścisnęła mu gardło.

— Och, dziękuję ci, Jaxomie, dziękuję ci, Ruth. — Brekke niezręcznie zapinała pasek przy hełmie.

Szarpała się z kurtką, zanim udało jej się wsunąć rękę w rękaw, i zapięła pas do lotów. Kiedy była gotowa, Ruth opuścił bark, żeby mogła go dosiąść, następnie odwrócił głowę, żeby mieć pewność, że już bezpiecznie się usadowiła.

— Odeślę ci Rutha od razu, Jaxomie. Och, nie pozwólcie mu odejść! Nie pozwalajcie mu zasnąć! — Te dwa ostatnie zdania skierowane były do dalekich umysłów.

Nie pozwolimy mu odejść, powiedział Ruth. Na chwilkę wtulił nos w ramię Jaxoma, a potem skoczył w górę, obsypując swojego przyjaciela i Sharrę suchym piaskiem. Uniósł się zaledwie na długość skrzydła nad fale i migiem zniknął.

— Jaxomie? — Głos Sharry był tak niepewny, że aż się do niej odwrócił zatroskany. — Co się mogło stać? T’kul nie mógł być chyba na tyle szalony, żeby zaatakować również i Harfiarza?

— Harfiarz mógł próbować przerwać walkę, jak go znam. Czy ty znasz Mistrza Robintona?

— Bardziej można powiedzieć, że słyszałam o nim — powiedziała, zagryzając dolną wargę. Odetchnęła, przeszedł ją dreszcz, usiłowała zapanować nad swoim lękiem. — Od Piemura i Menolly. Widywałam go oczywiście w naszej Warowni i słyszałam, jak śpiewa. To taki cudowny człowiek. Och, Jaxomie! Ci wszyscy Południowcy musieli oszaleć. Oszaleć! Są chorzy, pomyleni, zagubieni! — Złożyła głowę na jego ramieniu, poddając się swemu niepokojowi. Czule przygarnął ją do siebie.

On żyje! — zadzwoniła mu w głowie cicho, ale wyraźnie, uspokajająca wiadomość od Rutha.

— Ruth mówi, że on żyje, Sharro.

— Musi żyć, Jaxomie. Musi! Musi! — Uderzała go pięścią w pierś, żeby podkreślić swoje zdecydowanie.

Jaxom złapał ją za ręce, przytrzymał je płasko i uśmiechnął się prosto w jej rozszerzone, miotające błyskawice oczy.

— Będzie żył. Jestem pewien, że będzie, jeżeli tylko w naszej mocy leży dopomożenie mu myślami.

Jaxom był świadom przytulonego do siebie, dygocącego ciała Sharry, chociaż moment ku temu był nieodpowiedni. Czuł jej ciepło poprzez cienki materiał jej koszuli, długi zarys jej ud przy swoich, aromat jej włosów pachnących słońcem i kwiatem, który wpięła sobie za uchem. Po spłoszonym wyrazie jej twarzy zorientował się, że ona również uświadomiła sobie, jak intymna była ich pozycja — uświadomiła sobie i po raz pierwszy odkąd ją poznał zmieszała się.

Rozluźnił uchwyt na jej rękach, gotów całkowicie ją wypuścić, jeżeli będzie trzeba. Sharra to nie była Corana, to nie była prosta dziewczyna z jakiegoś gospodarstwa, posłuszna Lordowi swojej Warowni. Sharra nie była partnerką, którą się brało do łóżka, żeby pofolgować swojej przelotnej żądzy. Sharra była dla niego zbyt ważna, żeby zaryzykować zniszczenie ich związku przez niewczesne demonstracje. Zdawał sobie także sprawę, że dziewczyna sądzi, iż jego uczucia do niej wywodzą się z naturalnej wdzięczności. Przecież go pielęgnowała w chorobie. Zastanowił się nad tym i doszedł do wniosku, że ona nie ma racji. Zbyt wiele rzeczy mu się w niej podobało, poczynając od brzmienia jej pięknego głosu, do pełnego pewności dotknięcia rąk: aż do bólu pragnął, by te ręce go pieściły. Dowiedział się wiele o niej w ciągu ostatnich kilku dni, ale świadom był żarłocznej ciekawości, która go trawiła. Musi dowiedzieć się dużo, dużo więcej. Jej reakcja na Południowców zaskoczyła go; ona go często zaskakiwała. Część jej powabu polegała na tym, że nigdy nie wiedział, co Sharra powie i jak to zrobi.

Nagle przerwał ich niepełny uścisk i obejmując ją lekko za ramiona poprowadził w stronę mat, gdzie niedawno tak wesoło grali w tę dziecinną grę. Położył obydwie dłonie na jej ramionach i lekko popchnął ją w dół.

— Będziemy może musieli długo czekać, zanim dowiemy się, Sharro, czy na pewno z Harfiarzem będzie wszystko w porządku.

— Tak bym chciała wiedzieć, co mu jest! Jeżeli ten T’kul skrzywdził naszego Harfiarza…

— A co, jeżeli skrzywdził F’lara?

— Nie znam F’lara, chociaż oczywiście bardzo byłoby mi przykro, gdyby go T’kul zranił. — Z roztargnieniem podkuliła nogi, kiedy siadał koło niej na tyle blisko, że ich ramiona niemal się stykały. — A w pewnym sensie F’lar powinien walczyć z T’kulem. W końcu to on wysłał jeźdźców z przeszłości na wygnanie, więc to on powinien tę sprawę zakończyć.

— A zakończy ją, zabijając T’kula?

— Albo jak T’kul jego zabije!

— Znaleźlibyśmy się wtedy w dużo gorszej sytuacji — Jaxom zareagował z większą pasją niż zamierzał na jej nieczułość, co do losu F’lara — gdyby bendeński Przywódca Weyru został zabity! On i Pern to jedno!

— Naprawdę? — Sharra była skłonna dać się przekonać. — Nigdy go nie widziałam…

Tu jest wielu ludzi i wiele smoków, powiedział mu Ruth, głosem wciąż słabym, ale wyraźnym. Sebell przybywa. Menolly nie może.

— Czy Ruth ci coś powiedział? — zapytała Sharra niespokojnie, pochylając się do przodu i chwytając go za rękę. Nakrył jej palce swoimi, uciszając ją tym gestem. Przygryzła dolną wargę i badawczo wpatrywała się w jego twarz. Próbował dodać jej otuchy, wymownie kiwając głową.

Są tutaj jej jaszczurki ogniste. Harfiarz śpi. Mistrz Oldive też jest z nim. Oni czekają na zewnątrz. Nie pozwolimy mu odejść. Czy powinienem już wrócić do ciebie?

— Kto to są ci om? — zapytał Jaxom, chociaż był całkowicie pewien ich tożsamości.

Lessa i F’lar. Człowiek, który zaatakował F’lara nie żyje.

— T’kul nie żyje, a F’larowi nic się stało?

Nie.

— Zapytaj go, co jest Harfiarzowi — szepnęła Sharra.

Jaxom sam chciał to wiedzieć, ale minęła długa chwila, zanim Ruth odpowiedział, a wtedy można było wyczuć zakłopotanie małego smoka.

Mnemeth mówi, że Robintona bolała pierś i chciał spać. Wino mu pomogło. Mnemeth i Ramoth wiedzieli, że nie wolno mu zasnąć. Wtedy by odszedł. Czy mogę już wrócić?

— Nie jesteś potrzebny Brekke?

Tu jest dużo smoków.

— Wracaj do domu, mój przyjacielu!

Wracam!

— Bolała go pierś? — powtórzyła Sharra, kiedy Jaxom powiedział jej, co mówił Ruth. Zmarszczyła brwi. — To mogło być serce. Harfiarz nie jest już młody i bardzo wiele robi! — Rozejrzała się za swoimi jaszczurkami ognistymi. — Mogłabym wysłać Meer…

— Ruth mówi, że w Iscie jest teraz cały tłum ludzi i smoków. Może lepiej zaczekajmy.

— Wiem. — Sharra wydała z siebie długie westchnienie. Podniosła garść piasku i pozwoliła, żeby przesypywał się jej między palcami. Potem smutno się uśmiechnęła do Jaxoma. — Umiem czekać, ale to nie oznacza, że lubię!

— Wiemy, że on żyje, i F’lar też… — Jaxom zerknął na nią przebiegle.

— Nie chciałam okazać braku szacunku dla twojego Przywódcy Weyru, Jaxomie, chcę żebyś to wiedział…

Jaxom roześmiał się, bo udało mu się z nią podroczyć. Sharra krzyknęła zirytowana i rzuciła w niego garścią piasku, ale się uchylił; piasek przeleciał ponad jego ramieniem i część wpadła w łagodne fale, pluskające o brzeg.

Następna fala wygładziła zmarszczki, nawet ślad po nich nie pozostał na powierzchni wody. A więc w analogii Harfiarza był błąd, pomyślał Jaxom rozbawiony tą myślą ni w pięć, ni w dziewięć.

Meer i Talla nagle zagdakały, obydwie zwróciły głowy w stronę zachodniego ramienia zatoczki. Rozpostarły skrzydła i przykucnęły, gotowe wzbić się w powietrze.

— Co się dzieje?

Obydwie jaszczurki ogniste odprężyły się równie szybko, jak się spłoszyły. Meer zaczęła sobie gładzić skrzydło tak, jakby nie była przed chwilą przestraszona.

— Czyżby jakiś gość? — zapytała Sharra, ze zdumieniem odwracając się do Jaxoma.

Jaxom skoczył na równe nogi, przebiegając wzrokiem niebo.

— Nie miałbym nic przeciwko powrotowi Rutha.

— To musi być ktoś, kogo one znają! — Ta możliwość wydawała się równie nieprawdopodobna Sharrze co Jaxomowi. — I on wcale nie leci!

Obydwoje usłyszeli odgłosy czegoś, co przedzierało się przez las na cyplu. Stłumione przekleństwa wskazywały, że gość był człowiekiem, ale pierwsza głowa, która przebiła się przez parawan gęstego listowia należała niewątpliwie do zwierzęcia. Ciało, które ukazało się w ślad za głową, należało do najmniejszego biegusa, jakiego Jaxom kiedykolwiek widział.

Przekleństwa zamieniły się w dające się rozróżnić słowa.

— Przestań mi puszczać te gałęzie prosto w twarz, ty sakramencka, nosoroga, platfusowata, sparszywiała przynęto na smoki! No, Sharro, to tu cię przyniosło! Tak mi mówiono, ale zaczynałem mieć wątpliwości! Słyszałem, że byłeś chory, Jaxomie? Ale wyglądasz nieźle!

— Piemur? — Chociaż pojawienie się młodego harfiarza było jednym z mniej prawdopodobnych wydarzeń, nie można było pomylić się, co do charakterystycznej fanfaronady tej niskiej, krępej postaci, kulejącej beztrosko w dół plaży. — Piemur! Co ty tutaj robisz?

— Szukam ciebie, oczywiście. Nie masz zielonego pojęcia, ile zatoczek wzdłuż tego odcinka od nikąd do nikąd odpowiada opisowi, jaki podał mi Mistrz Robinton.

— No, w Weyrze już mamy porządek — powiedział F’lar do Lessy cichym głosem, dołączając do niej we frontowym pokoju Weyru, który pospiesznie zwolnili jego lokatorzy, żeby można było tam pomieścić Mistrza Harfiarza Pernu. Mistrz Oldive nie chciał się zgodzić, żeby przeniesiono go nawet do Warowni Ista. Uzdrowiciel i Brekke byli z nim teraz w wewnętrznym pokoju, a on sam spał podparty na łóżku; Zair przysiadł mu nad głową, nie spuszczając swoich roziskrzonych oczu z twarzy przyjaciela.

Lessa wyciągnęła rękę, czując, że musi dotknąć swego partnera. Przyciągnął swój zydel, szybko ją pocałował i nalał sobie czarkę wina.

— D’ram zorganizował mieszkańców Weyru. Wysłał starsze spiżowe smoki, żeby pomogły Canthowi i F’norowi sprowadzić Raniltha z powrotem. Biedny staruszek, przeżyje jeszcze najwyżej kilka Obrotów… jeżeli B’zon przeżyje.

— Jeszcze jeden dzisiaj? Nie! F’lar potrząsnął głową.

— Nie, on tylko śpi jak kłoda. Upiliśmy tych spiżowych jeźdźców, którzy doznali zawodu, popili się jak terminatorzy winiarzy, a sądząc po wszystkich oznakach, Cosira i G’dened są… tak zajęci sobą, że nie mają pojęcia, co jeszcze dzieje się tu w Issie.

— No i dobrze — powiedziała Lessa, uśmiechając się od ucha do ucha.

F’lar pogładził ją po policzku i odpowiedział równie szerokim uśmiechem.

— No to, kiedy Ramoth wzniesie się znowu do lotu, moja kochana?

— Będę pamiętała, żeby cię o tym powiadomić! — Kiedy zobaczyła, że F’lar zerka w kierunku wewnętrznego pokoju dodała — Nic mu nie będzie!

— Oldive nie ukrywał niczego, mówiąc o jego pełnym powrocie do zdrowia?

— Jakżeby mógł? Kiedy przysłuchiwały się wszystkie smoki Pernu? A to — powiedziała po głębszym namyśle — było zupełnie niespodziewane. Wiem, że smoki nazywają go po imieniu, ale… taki kontakt?

— Jeszcze trudniej było mi uwierzyć w to, że Brekke przyleciała na Ruthu, sama!

— A czemuż by nie? — zapytała Lessa urażona. — Przecież była jeźdźcem! A odkąd utraciła Wirenth, ma szczególny kontakt ze wszystkimi smokami!

— Nie bardzo potrafię wyobrazić sobie ciebie, jak proponujesz jej Ramoth w podobnych okolicznościach. Nie unoś się na mnie, Lesso. To był wspaniały gest ze strony Jaxoma. Brekke powiedziała mi, że on nie zdawał sobie sprawy aż do tego momentu, że sam nie może polecieć pomiędzy. Musiało to być dla niego gorzkie odkrycie i wielki zaszczyt przynosi mu jego wielkoduszność.

— Tak, rozumiem, co masz na myśli. — Lessa zerknęła ku zasłonie i westchnęła. — Wiesz, chyba mogłabym polubić jaszczurki ogniste po dzisiejszym dniu.

— Co przyniosło taka zmianę uczuć? — F’lar wpatrzył się w nią zaskoczony.

— Nie powiedziałam, że je polubiłam. Powiedziałam, że chyba mogłabym… kiedy patrzyłam na to, jak Brekke wysyła Grilla i Berda, żeby jej przynosiły różne rzeczy i na tego małego spiżowego jaszczura Robintona. Te stworzenia potrafią stać się niebezpieczne, kiedy ich przyjacielowi dzieje się krzywda, ale on przycupnął tylko obserwując twarz Robintona i nucąc, aż mi się zdawało, że się cały rozleci. Zresztą ja sama czułem się podobnie. Kiedy pomyślę… — Lessa urwała z twarzą splamioną łzami.

— Nie myśl o tym, kochana. — F’lar ścisnął ją za rękę. — To się nie stało.

— Wydaje mi się, że w życiu nie poruszałam się tak szybko, jak wtedy kiedy Mnemeth mnie zawołał. Spadłam z progu prosto na grzbiet Ramoth. Wystarczyłoby tego, że próbowałam się tutaj dostać, zanim T’kul zabije ciebie, ale żeby jeszcze Robinton… Gdybyś zabił T’rona wtedy, w Warowni Telgar…

— Lesso! — Chwycił jej palce tak mocno, że aż drgnęła. Wtedy, w Warowni Telgar, Findrath T’rona żył. Nie mogłem doprowadzić do jego śmierci, żeby nie wiem jak T’ron mi ubliżył. T’kula mogłem zabić z przyjemnością. Chociaż muszę przyznać, że niemal mnie dopadł. Nasz Harfiarz nie jest jedynym starzejącym się człowiekiem.

— Na szczęście podobnie starzeją się wszyscy z pozostałych jeźdźców z przeszłości w Weyrze Południowym. A teraz, co my mamy z nimi zrobić?

— Udam się na południe i przejmę przywództwo nad Weyrem — powiedział D’ram. Wszedł kiedy rozmawiali, znużony tak, że aż milczący. — W końcu sam jestem Władcą z przeszłości… Westchnął głęboko. — Przyjmą ode mnie to, czego nie znieśliby od ciebie, F’larze.

Bendeński Przywódca Weyru zawahał się, mimo że pociągająca była ta propozycja.

— Wiem, że jesteś chętny, D’ramie, ale gdybyś miał na tym ucierpieć…

D’ram podniósł w górę rękę, żeby uciąć resztę tego zdania. — Jestem w lepszej formie niż przypuszczasz. Te spokojne dni nad zatoczką podziałały jak cud. Będzie mi potrzebna pomoc…

— Wszelka pomoc, jakiej będziemy mogli ci udzielić…

— Trzymam cię za słowo. Będzie mi trzeba kilku zielonych smoczyc, najchętniej od R’marta z Telgaru i G’narisha z Igenu, bo tutaj chwilowo nie możecie się bez nich wszystkich obejść. Jeżeli one również będą pochodziły z dawnych czasów, to Południowcom będzie łatwiej. Będę potrzebował dwóch młodszych spiżowych smoków i wystarczającej ilości błękitnych i brunatnych, żeby uformować dwa skrzydła bojowe.

— Jeźdźcy smoków z Południowego od całych Obrotów nie zwalczali już Nici — powiedział F’lar z pogardą.

— Wiem o tym. Ale czas, żeby zaczęli. To da tym smokom, które jeszcze zostały, jakiś cel i siłę. A jeźdźcom nadzieję i zajęcie. — Twarz D’rama była surowa. — Dowiedziałem się dziś od B’zona o sprawach, które mnie zasmucają. Byłem taki ślepy…

— To nie twoja wina, D’ramie. To była moja decyzja, żeby ich wysłać na Południe.

— Honorowałem tę twoją decyzję, bo była słuszna, F’larze. Kiedy… kiedy Fanna umarła — pospiesznie wyrzucił z siebie te słowa — powinienem polecieć do Weyru Południowego. Nie byłoby to nielojalne względem ciebie, gdybym tak zrobił, a mogłoby…

— Wątpię w to — odezwała się Lessa, rozgniewana tym, że D’ram sobie przypisuje winę. — Kiedy T’kul zniżył się do tego, żeby knuć, jak by tu ukraść jajo królowej… — Machnęła ręką w geście pogardy.

— Gdyby się zwrócił do ciebie…

Szorstki wyraz twarzy Lessy nie zmienił się.

— Mam wątpliwości, czy T’kul by się zwrócił — powiedziała powoli. Przez jej twarz przemknął wyraz niesmaku i zanim ponownie spojrzała na D’rama prychnęła z irytacją; tym razem miała ponurą minę. — A ja prawdopodobnie odprawiłabym go z kwitkiem. Ale ty — wskazała palcem D’rama — byś tego nie zrobił. I wyobrażam sobie, że F’lar również byłby bardziej tolerancyjny. — Uśmiechnęła się do swego partnera. — Błaganie nie leżało w naturze T’kula — ciągnęła już bardziej pełna werwy. — A w mojej nie leży przebaczanie! Nigdy nie przebaczę południowcom, że ukradli jajo Ramoth! Kiedy pomyślę, że doprowadzili mnie do tego, że byłam gotowa wysłać smoki przeciw smokom! Tego nigdy nie będę mogła wybaczyć!

D’ram wyprostował się.

— Czy nie zgadzasz się, Władczyni Weyru, z moją decyzją, żeby się udać na Południe?

— Na Wielkie Skorupy, nie! — Zdumiała się, potem potrząsnęła głową. — Nie, D’ramie, myślę, że jesteś mądry i bardziej wielkoduszny, niż ja mogłabym być kiedykolwiek. Przecież ten idiota T’kul mógł zabić dzisiaj F’lara! Nie, musisz tam się udać. Masz zupełną rację, że ciebie oni przyjmą. Nie sądzę, żebym sobie kiedykolwiek zdawała sprawę, co dzieje się na Południu. Nie chciałam! — dodała, otwarcie przyznając się do swoich własnych braków.

— A więc mogę zaprosić dodatkowych jeźdźców, żeby mi towarzyszyli? — D’ram popatrzył najpierw na nią, następnie na F’lara.

— Poproś z Bendenu, kogo tylko chcesz, poza F’norem. Nie byłoby to sprawiedliwe prosić Brekke, żeby wróciła do Weyru Południowego.

D’ram skinął głową.

— Myślę, że inni Przywódcy Weyrów też pomogą. Ta sprawa dotyka honoru wszystkich smoczych jeźdźców. I… F’lar urwał, odchrząknął — i nie chcemy, żeby Lordowie Warowni pochopnie przejęli Południe pod swoją opiekę, motywując to naszą niezdolnością do utrzymania porządku w Weyrach.

— Oni nigdy by… — zaczął D’ram zmarszczywszy brwi z oburzenia.

— Mogliby spokojnie to zrobić. Z innych powodów, ważnych… wedle ich sposobu myślenia — odparł F’lar. — Wiem — tu przerwał, żeby podkreślić, jak jest tego pewien — że Południowcy pod wodzą T’kula i T’rona nigdy by nie pozwolili Lordom Warowni powiększyć swojego stanu posiadania nawet o jedną długość smoka. Osiedle Torika stale rosło przez ostatnie kilka Obrotów. Od czasu do czasu przybywało po kilku ludzi, rzemieślników, ludzi niezadowolonych, kilku młodych synów niemających nadziei na ziemię na Północy. Wszystko po cichutku, żeby nie wprawić w popłoch Władców Weyrów z przeszłości. — F’lar podniósł się i zaczął się nerwowo przechadzać. — Nie jest to powszechnie wiadome…

— Wiedziałem, że na Południu i Północy byli kupcy — powiedział D’ram.

— Tak, to stanowi część problemu. Kupcy lubią gadać i już się rozeszła wieść, że na Południu jest dużo ziemi. Nawet przyjmując, że część tych wieści może być przesadzona, mam powody, żeby wierzyć, że Kontynent Południowy jest prawdopodobnie równie wielki jak ten… i chroniony przed Nićmi przez dokładne obsianie robakami piaskowymi. — Znowu przerwał, pocierając palcem wskazującym i kciukiem linię od nasady nosa do brody, potem z roztargnieniem drapiąc się pod brodą. — Tym razem, D’ramie, pierwszeństwo przy wyborze ziemi będzie należało do jeźdźców smoków. Chcę, żeby w czasie następnej Przerwy ani jeden jeździec smoczy nie był zależny od szczodrobliwości Warowni i Cechów. Będziemy mieć swoje własne miejsce. Ja przynajmniej nigdy nie będę już błagał nikogo o chleb, mięso i wino!

D’ram słuchał, najpierw zaskoczony, a potem z błyskiem radości w swoich zmęczonych oczach. Wyprostował ramiona i krótko skinąwszy głową spojrzał bendeńskiemu Przywódcy Weyru prosto w oczy.

— Możesz na mnie polegać, F’larze, zabezpieczę Południe. Na Pierwszą Skorupę, to znakomity pomysł. Ta śliczna ziemia niedługo będzie ziemią smoczych jeźdźców!

F’lar chwycił D’rama za ramię, potwierdzając swoje zaufanie do niego. Potem na jego twarz wypłynął przebiegły uśmiech.

— Miałem zamiar ci zaproponować D’ramie, żebyś się udał na Południe, ale zgłosiłeś się wcześniej na ochotnika. Jesteś jedynym człowiekiem, który może sobie poradzić w tej sytuacji. I wcale ci nie zazdroszczę!

D’ram zachichotał na to wyznanie Władcy Weyru i zdecydowanie oddał mu jego uścisk. Potem twarz mu się rozjaśniła.

— Bolałem nad stratą mojej partnerki, było to duszne. Ale ja wciąż jeszcze żyję. Podobał mi się pobyt nad tą zatoczką, ale to było za mało. Ulżyło mi, gdy przylecieliście po mnie i daliście mi jakieś zajęcie, F’larze. To żadne rozwiązanie, rezygnować z jedynego życia, jakie znam. Nie potrafiłbym. Jeźdicy smoków muszę latać, kiedy Nici są w powietrzu! — Westchnął jeszcze raz, pochylił z szacunkiem głowę przed Lessą, a potem żywo obróciwszy się na pięcie, wyszedł z Weyru zdecydowanym krokiem, dumnie wyprostowany.

— Czy myślisz, że on sobie poradzi, F’larze?

— Prędzej on niż ktokolwiek inny… poza może F’norem. Ale o to nie mogę go prosić. Ani Brekke!

— No myślę, że nie! — Odezwała się ostro, i z cichym okrzykiem, jak gdyby żałując, że była taka opryskliwa, podbiegła, żeby go przytulić. Objął ją, z roztargnieniem gładząc jej włosy.

Wiele ma na twarzy głębokich zmarszczek, myślała Lessa, zmarszczek których nigdy dotąd nie zauważyłam. Oczy miał smutne, wargi zaciśnięte ze zmartwienia, kiedy spoglądał w ślad za D’ramem. Ale mięśnie jego ręki były równie silne, jak zwykle, a ciało szczupłe i twarde od aktywnego życia, jakie prowadził. Czuł się na tyle dobrze, by obronić własną skórę przed szaleńcem. Raz tylko wystraszył się własnej słabości — tuż po tej walce na noże w Telgarze, kiedy rana powoli mu się goiła i gorączkował po nierozważnym locie pomiędzy. Dostał wtedy nauczkę i zaczął rozdzielać chociaż część obciążeń związanych ze stanowiskiem przywódcy, pomiędzy F’nora i T’gellana w Bendenie, N’tona i R’marta z Telgaru i samą Lessę! Lessa przejmująco uświadomiła sobie, jak bardzo był jej potrzebny i objęła F’lara gwałtownie.

Uśmiechnął się do niej na to nagłe okazanie uczuć, zmarszczki zmęczenia wygładziły się.

— Jestem z tobą, ukochana, nie martw się! — Ucałował ją wystarczająco solidnie, żeby nie pozostał w niej ani ślad wątpliwości, co do jego żywotności.

Przerwał im stukot butów na korytarzu i odsunęli się od siebie. Sebell z twarzą zaczerwienioną od biegu wpadł do pokoju, powstrzymując swój bieg, kiedy Lessa zaczęła mu sygnalizować, żeby był ciszej.

— Dobrze się czuje?

— Śpi teraz, ale zobacz sam, Sebellu — odparła Lessa. i gestem wskazała na osłoniętą zasłoną sypialnię.

Sebell zakołysał się, z jednej strony pragnąc uspokoić się rzuciwszy okiem na swego Mistrza, a z drugiej niepokojąc się, że mógłby mu przeszkodzić.

— Idźże, człowieku. — F’lar pogonił go machnięciem ręki. Tylko bądź cicho.

Dwie jaszczurki ogniste wleciały do pokoju, zapiszczały na widok Lessy i zniknęły.

— Nie wiedziałam, że masz dwie królowe.

— Nie mam — powiedział Sebell, spoglądając przez ramię na jaszczurki. — Ta druga należy do Menolly. Nie pozwolono jej tu przylecieć! — Po jego minie Przywódcy Weyru zorientowali się, jak Menolly musiała zareagować na ten zakaz.

— Och, każ im wrócić. Nie jadam jaszczurek ognistych! powiedziała Lessa, powściągając zdenerwowanie. Sama nie wiedziała, co złości ją bardziej, te jaszczurki ogniste czy to, jak ludzie kulili się ze strachu, kiedy ktoś przy niej poruszył ten temat. A ten mały spiżowy jaszczur Robintona wykazał się dzisiaj chwalebną dozą zdrowego rozsądku. Więc każ królowej wrócić do Menolly. Jeżeli ta jaszczurka ognista zobaczy go na własne oczy, to Menolly uwierzy!

Uśmiechając się z ogromną ulgą, Sebell podniósł rękę do góry. W powietrzu pojawiły się dwie królowe, oczy ich były olbrzymie i dziko wirowały, tak były wzburzone. Jedna z nich, Lessa nie wiedziała czyja, ponieważ dla niej wszystkie wyglądały jednakowo, zaćwierkała, jak gdyby w podziękowaniu. Następnie Sebell ostrożnie, żeby nie straciły równowagi i nie zaczęły piszczeć, poszedł w kierunku kwatery chorego.

— Sebell przejmie Cech Harfiarzy? — zapytała Lessa.

— Śmiało sobie z tym poradzi.

— Gdyby tylko ten kochany człowiek miał tyle rozumu, żeby już wcześniej przekazywać Sebellowi więcej pracy, zanim to się stało…

— To częściowo moja wina, Lesso. Benden wiele wymagał od Cechu Harfiarzy. — F’lar nalał sobie czarkę wina, popatrzył na Lessę pytająco i nalał następną, kiedy skinęła potakującą głową. Wznieśli toast.

— Za bendeńskie wino!

— Wino, które utrzymało go przy życiu!

— Odmówić czarki wina? To nie Robinton! — Szybko wypiła, żeby uśmierzyć ściskanie w gardle.

— I wypije jeszcze wiele bukłaków do dna — powiedział spokojny głos Mistrza Oldive’a. Przysunął się do stołu, osobliwa postać, której ręce i nogi wydawały się za długie w stosunku do tułowia. Jego przystojna twarz była pogodna, kiedy nalewał sobie czarkę wina, przypatrując się przez moment jego głębokiemu, szkarłatnemu kolorowi, zanim podniósł je tak jak przedtem Lessa, i wypił. — Jak powiedzieliście, pomogło utrzymać go przy życiu. Nieczęsto zły nawyk przedłuża człowiekowi życie!

— Mistrz Robinton wyzdrowieje?

— Tak, jeżeli będziemy go pielęgnować i zadbamy o jego odpoczynek. Jego puls i serce biją teraz znowu równo, chociaż powoli. Nie może się teraz niczym trapić ani denerwować. Ostrzegałem go wielokrotnie, że musi zredukować swoją ilość zajęć. Nie żebym wierzył, że posłucha! Sebell, Silvina i Menolly zrobili wszystko, co mogli, żeby pomóc, ale potem Menolly zachorowała… Tyle trzeba zrobić dla jego Cechu i dla Pernu! Oldive uśmiechnął się, jego pociągła twarz rozjaśniła się łagodnie, kiedy wziął rękę Lessy i włożył ją w dłoń F’lara. — Nic więcej tu nie zdziałacie, Przywódcy Weyru. Sebell będzie czekał, żeby zapewnić Robintona, kiedy ten się obudzi, że w jego Cechu wszystko jest w porządku. Brekke i ja, i dobrzy ludzie z tego Weyru będziemy pielęgnować Mistrza Harfiarza. Wam dwojgu też trzeba odpoczynku. Wracajcie do swojego Weyru. Ten dzień wielu już dużo kosztował. Idźcie! — Popchnął ich w kierunku korytarza. — Idźcie już! — mówił, jak do krnąbrnych dzieci, a Lessa była tak znużona, że posłuchała. Była tak zatroskana, że nie zważała na sprzeciw, jaki pojawił się w oczach F’lara.

Nie zostawiamy Harfiarza samego, powiedziała Ramoth, kiedy F’lar pomagał Lessie dosiąść swojej królowej. Jesteśmy z nim.

Загрузка...