17. Warownia Fort, Weyr Benden, w Warowni Nad Zatoczką i na morzu, na pokładzie Siostry Świtu, 15.10.1 — 15.10.2

Kiedy trzy jaszczurki ogniste rozpoczęły swoje powitalne pląsy, trzej mężczyźni, zadowoleni z entuzjazmu okazywanego przez ich przyjaciółki, usadowili się wygodnie wokół stołu w małym pokoiku w Warowni Fort, gdzie Lord Groghe odbywał swoje prywatne spotkania. Sebell bywał tam już wielokrotnie, ale jeszcze nigdy jako rzecznik swojego Cechu i nie wtedy, kiedy Lord Groghe wezwał również Przywódcę Weyru Fort.

— Wcale nie wiem, jak zacząć — powiedział Lord Groghe nalewając wina. Sebell pomyślał, że był to bardzo dobry początek, zwłaszcza, że Lord Warowni uhonorował ich bendeńskim winem. — Mogę równie dobrze skoczyć na głęboką wodę. Problem polega na tym… poparłem F’lara, kiedy walczył z T’ronem Groghe machnął głową w kierunku aktualnego Przywódcy Weyru Fort — ponieważ wiedziałem, że ma rację. Rację, że wygonił tych nieudaczników tam, gdzie nikomu nie mogli szkodzić. Kiedy jeźdźcy z przeszłości byli w Południowym Weyrze miało to swój sens, żeby się ich nie czepiać, pod warunkiem, że oni się nie będą nas czepiać… a na ogół tak było. — Lord Groghe popatrzył bacznie spod swoich krzaczastych brwi najpierw na N’tona, a następnie na Sebella.

Ponieważ obydwaj mężczyźni zdawali sobie sprawę, że w Warowni Fort zdarzały się od czasu do czasu grabieże, które przypisać można było tylko tym jeźdźcom — odszczepieńcom, skinęli głowami, zgadzając się w tej kwestii z Lordem Groghe, który odchrząknął i skrzyżował ręce na swoim okazałym brzuchu.

— Chodzi o to, że w większości wymarli albo też czekają na śmierć. Problem już zniknął. D’ram, który jest kimś w rodzaju przedstawiciela F’lara, sprowadza tam smoczych jeźdźców z innych Weyrów, żeby znowu utworzyć porządny Weyr, zwalczać Nici i w ogóle! Jestem za tym! — Obdarzył mistrza Cechu Harfiarzy, a następnie Przywódcę Weyru przeciągłym, znaczącym spojrzeniem. — Hmmm. Wszystko idzie ku dobremu, prawda? Ochrona Południa przed Nicami! Rzecz w tym, że skoro Weyr Południowy znowu niejako działa, ta ziemia na Kontynencie Południowym jest bezpieczna. Wiem, że została tam założona Warownia. Włada nią młody Torik. Ani myślę mieszać się do jego zarządzania. Mowy nie ma! Zarobił sobie na to. Ale czynny Weyr może chronić więcej niż jedno małe gospodarstwo, no nie? — Wbił świdrujące spojrzenie w N’tona, któremu udało się zachować postawę uprzejmego zainteresowania, co zmusiło Lorda Groghe, żeby mówił dalej bez niczyjej pomocy.

— No cóż, hmmm. Problem w tym, że wychowuje się całą chmarę młodych, żeby wiedzieli jak mają gospodarować i właśnie to chcą robić. Gospodarować! Wdają się w okropne walki. Okropne kłótnie. Wysyłanie ich jako wychowanków niewiele pomaga. Trzeba w zamian brać innych na wychowanie i wtedy oni kłócą się i biją. A niech to! Potrzebne są im wszystkim własne gospodarstwa. — Lord Groghe walnął pięścią w stół, żeby podkreślić swój punkt widzenia. — Nie mogę już więcej dzielić mojej ziemi, a zagospodarowałem każdą jej piędź, która nie jest nagą skałą. Nie mogę wyrzucić ludzi, którzy są zależni ode mnie, podobnie jak przedtem ich ojcowie i dziadowie: Nie godzi się tak gospodarować. A nie wyeksmituję ich, żeby zadowolić moich krewniaków. I tak by ich to nie zadowoliło.

— Rzecz w tym, dopóki Władcy z przeszłości byli na Południu ani by mi przez myśl nie przeszło to zasugerować. Ale oni już tam nie rządzą. Rządzi D’ram, a to człowiek F’lara i on urządzi Weyr jak trzeba, więc mogłoby tam być więcej gospodarstw, czyż nie?

Groghe spojrzał na harfiarza, przeniósł wzrok na Przywódcę Weyru, prowokując ich, żeby zaprzeczyli.

— Na Południu jest mnóstwo ziemi, której nikt nie uprawia, prawda? Nikt naprawdę nie wie ile. Ale słyszałem jak Mistrz Idarolan mówił, że jego statek płynął wzdłuż linii brzegowej przez wiele dni. No cóż, tak, hmm… — Zaczął chichotać, jego wesołość przeszła w sapanie, od którego aż zatrzęsła się tęga postać Lorda Warowni. Aż mowę stracił i tylko bezsilnie wskazywał palcem to na jednego, to na drugiego, usiłując pokazać im gestem coś, czego ze śmiechu nie mógł wyjaśnić słowem.

N’ton i Sebell bezradnie wymienili szerokie uśmiechy i wzruszenie ramionami, niezdolni zorientować się, co tak rozbawiło Lorda Groghe i co on chce im przekazać. Monumentalna uciecha przycichła, pozostawiając Lorda Groghe osłabionego aż do łez, które ocierał sobie z oczu.

— Dobrze jesteście wyszkoleni! To można o was obu powiedzieć! Dobrze wyszkoleni! — wysapał, waląc się pięścią w pierś, żeby przerwać zadyszkę. Zakaszlał przeciągle, a potem spoważniał równie niespodziewanie, jak przedtem się zaczął śmiać. — Nie mogę żadnego z was za to winić. Nie będę. W żadnym wypadku nie powinniście łatwo wydawać sekretów Weyru. Doceniam to. Poproszę was o jedną przysługę. Powiedzcie F’larowi. Przypomnijcie mu, że lepiej atakować niż bronić. Nie żeby on już o tym nie wiedział! Myślę — tu Lord Groghe dziabnął się palcem w pierś — że lepiej będzie, jak się przygotuje… już niedługo. Problem w tym, że wszyscy na całym Pernie wiedzą, że Mistrz Harfiarz udaje się na południe, żeby wydobrzeć. Wszyscy jak najlepiej życzą Mistrzowi Robintonowi. Ale wszyscy zaczynają też się zastanawiać nad tym Kontynentem Południowym, kiedy teraz już nie jest zamknięty.

— Południowy jest za duży, żeby go odpowiednio chronić przed Niciami, które tam wciąż jeszcze padają — powiedział N’ton.

Lord Groghe skinął głową, mamrocząc, że jest tego świadom. — Chodzi o to, że ludzie wiedzą, że można nie mieć Warowni i przetrwać Opad Nia! — Oczy Lorda Warowni zwęziły się, kiedy spojrzał na Sebella. — Ta twoja dziewczyna Menolly tego dokonała! Słyszałem, że powiadają, iż Torik na Południowym niewiele otrzymywał pomocy od jeźdźców z przeszłości podczas Opadów.

— Proszę mi powiedzieć, Lordzie Groghe — zapytał Sebell spokojnie — czy byłeś kiedyś na zewnątrz w czasie Opadu?

Lorda Groghe przeszedł lekki dreszcz.

— Raz. Och, wiem co masz na myśli harfiarzu. Zrozumiałem. Ale wciąż jest jeden sposób na oddzielenie chłopców od mężczyzn! — Ostro skinął głową. — Taki jest mój pogląd na tę sprawę. Rozdzielić chłopców i mężczyzn! — Podniósł wzrok na N’tona, spojrzenie miał przebiegłe, chociaż twarz nadal uprzejmą. A może Weyry nie chcą, żeby oddzielić chłopców?

N’ton roześmiał się, ku zdumienia Lorda.

— Nadszedł czas, żeby pooddzielać nie tylko chłopców.

— Co?

— Przekażemy dzisiaj wiadomość od ciebie F’larowi. — Przywódca Weyru Fort uniósł do góry swoją czarkę w kierunku Lorda Warowni, żeby przypieczętować tę obietnicę.

— O nic więcej nie mógłbym prosić! Jakie wieści, mistrzu Sebellu, o Mistrzu Robintonie?

W oczach Sebella rozpaliło się rozbawienie.

— Jest o cztery dni za Istą i przyjemnie sobie odpoczywa.

— Ha! — Lord Groghe pozwolił sobie na pewne wątpliwości.

— No cóż, powiedziano mi, że jest mu dobrze — odparł Sebell. — Niezależnie od tego, czy on też tak uważa, czy nie.

— Wybiera się w to ładne miejsce, gdzie ugrzązł młody Jaxom?

— Ugrzązł? — Sebell popatrzył na Lorda Groghe niby to ze zgrozą. — Wcale nie ugrzązł, tylko jeszcze przez jakiś czas nie pozwolono mu latać pomiędzy.

— Byłem nad tą zatoczką. Piękna. Gdzie ona właściwie jest położona?

— Na południu — odpowiedział Sebell.

— Hmmm. No dobrze, nic nie powiesz? Nic nie powiesz! Nie mam ci za złe. Piękne miejsce. A teraz już was obydwóch tu nie ma i powiedzcie F’larowi, co wam mówiłem. Nie sądzę, żebym miał być ostatni, ale dobrze by było, gdybym był pierwszy. Dobrze dla niego. Dobrze dla mnie! Przez tych moich zatraconych synów zaczynam pić! — Lord Warowni podniósł się i podobnie uczyniło dwóch młodszych mężczyzn. — Powiedz swojemu Mistrzowi, Sebellu, jak go następnym razem zobaczysz, że pytałem o niego.

— Nie omieszkam!

Malutka królowa lorda Groghe’a, Merga, zaćwierkała coś żywo do Kimi Sebella i N’tonowego Trisa, kiedy wszyscy trzej mężczyźni szli w kierunku drzwi do Wielkiej Sali. Dla Sebella była to wskazówka, że Lord Groghe był całkiem zadowolony ze spotkania.

Żaden z mężczyzn niczego nie komentował, dopóki porządnie nie oddalili się w dół nasypem, który prowadził od dziedzińca Warowni Fort do głównej, brukowanej drogi podgrodzia.

Wtedy do N’tona doszedł cuchy i pełen satysfakcji chichot Sebella.

— Podziałało, N’tonie, podziałało.

— Co podziałało?

— Lord Warowni prosi Przywódców Weyrów o pozwolenie, żeby udać się na Południe!

— A czemu nie miałby tego robić? — N’ton wydawał się zdumiony.

Sebell szeroko się uśmiechnął do swojego przyjaciela.

— Na Skorupę, na ciebie też podziałało! Czy masz czas, żeby mnie zabrać do Weyru Benden? Lord Groghe ma rację. Może będzie pierwszy, chociaż wątpię, znając sposoby postępowania Lorda Cormana, ale nie będzie ostatni.

— Co podziałało na mnie, Sebellu?

Uśmiech Sebella stał się jeszcze szerszy, a w jego brązowych oczach zatańczyły psotne ogniki.

— Przecież jestem dobrze wyszkolony, żeby nie zdradzać sekretów Cechu, mój przyjacielu.

N’ton wydał z siebie odgłos pełnego niesmaku zniecierpliwienia i zatrzymał się na środku zakurzonego bruku.

— Wyjaśnij albo nigdzie nie jedziesz.

— To powinno być takie oczywiste, N’tonie. Pomyśl o tym, kiedy będziesz mnie zabierał do Bendenu. Jeżeli jeszcze nie doszedłeś do tego, o co mi chodzi, powiem ci tam. I tak będę musiał — poinformować F’lara, co zostało zrobione.

— Lord Groghe też? — F’lar z namysłem przyglądał się obydwu młodszym mężczyznom.

Właśnie wrócił po zwalczaniu Nici nad Keroonem i po zaskakującym spotkaniu po Opadzie z Lordem Cormanem, które przerywało częste trąbienie lordowskiego dużego i wiecznie cieknącego nosa.

— Opad Nici dzisiaj nad Keroonem? — zapytał Sebell, a kiedy F’lar kwaśno się skrzywił, młody mistrz Cechu wyszczerzył zęby do N’tona. — Lord Groghe nie był pierwszy!

Folgując irytacji, jaką odczuwał, F’lar uderzył swoimi jeździeckimi rękawicami o stół.

— Wybacz mi proszę Władco Weyru, że się tu wdarłem, kiedy na pewno pragniesz odpoczynku — powiedział Sebell — ale jeżeli o tych pustych terenach na Południu pomyślał Lord Groghe, to inni pójdą w jego ślady. On sugerował, żeby cię o tym uprzedzić.

— Uprzedzić? — F’lar odgarnął kosmyk włosów z oczu i ponuro nalał sobie czarkę wina. Przypomniawszy sobie o nakazach gościnności, nalał wina również gościom.

— Panie, sprawa jeszcze nie wymknęła się spod kontroli.

— Całe hordy ludzi bez ziemi, którzy chcą wyroić się na Południe i sprawa nie wymknęła się spod kontroli?

— Muszą najpierw prosić Benden o pozwolenie!

F’lar właśnie przełykał wino i niemalże zakrztusił się ze zdumienia.

— Prosić Benden o pozwolenie? A to skąd się wzięło?

— To robota Mistrza Robintona — powiedział N’ton, uśmiechając się od ucha do ucha.

— Wybaczcie mi, ale chyba nie rozumiem, o czym mówicie — powiedział F’lar siadając. Otarł mokre od wina wargi. — Co ma wspólnego Mistrz Robinton, który jak mam nadzieję znajduje się bezpiecznie na morzu, z Lordem Groghe, Cormanem i kto wie kim jeszcze, którzy chcą ziemie na Południu dla swoich synów?

— Panie, wiesz, że Mistrz Harfiarz wysyłał mnie w przeróżne miejsca… na północ i na południe… na całym Pernie? Ostatnio miałem dwa ważne zadania do spełnienia, ważniejsze i wykraczające poza moje normalne obowiązki. Po pierwsze miałem zorientować się w nastawieniu wszystkich małych gospodarstw do ich zobowiązań w stosunku do Warowni i Weyru. A po drugie miałem umocnić w nich przekonanie, że wszyscy na całym Persie muszą liczyć się z Weyrem Benden!

F’lar zamrugał oczami, potrząsnął głową, jak gdyby chciał coś sobie w niej uporządkować i pochylił się do przodu ku Sebellowi.

— Mów dalej. To jest interesujące.

— Jedynie Weyr Benden potrafił docenić zmiany, jakie zaszły w Warowniach i Cechach podczas Długiej Przerwy, ponieważ jedynie Benden zmieniał się w czasie tych Obrotów. Ty jako Przywódca Bendenu ocaliłeś Pern od Nici, kiedy wszyscy inni byli przekonani, że one nigdy więcej już nie spadną. Ty także broniłeś swojego czasu przez ekscesami tych jeźdźców z przeszłości, którzy nie potrafili pogodzić się ze zmianami następującymi w Warowniach i Cechach. Stanąłeś po stronie Warowni i Cechów przeciw swoim własnym ludziom i wygnałeś tych, którzy nie liczyli się z twoim przywództwem.

— Hmm. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś to ujmował w taki sposób — powiedział F’lar.

Ku rozbawieniu N’tona Przywódca Weyru Benden zaczął się wiercić częściowo zażenowany, ale przede wszystkim zadowolony z podsumowania.

— I w ten sposób wstęp na Południe został zakazany!

— Dokładnie rzecz ujmując to nie zakazany — powiedział F’lar. — Ludzie Torika przez cały czas jeździli tam i z powrotem. — Skrzywił się na obecne następstwa takiej swobody.

— Oni udawali się na północ, to prawda, ale kupcy czy ktokolwiek inny jechali na Południe tylko za pozwoleniem Weyru Benden.

— Nie przypominam sobie, żebym coś takiego mówił w Warowni Telgar tego dnia, kiedy walczyłem z T’ronem! — F’lar usiłował sobie przypomnieć, co dokładnie wydarzyło się tamtego dnia oprócz wesela, bitki i Opadu Nici.

— Po prawdzie to nie powiedziałeś tego wyraźnie tymi słowy — odparł Sebell — ale prosiłeś o poparcie i otrzymałeś je od trzech innych Przywódców Weyrów i wszystkich Lordów Warowni i Mistrzów Cechów…

— A Mistrz Robinton zinterpretował to w ten sposób, że Benden wydaje wszelkie rozkazy dotyczące Kontynentu Południowego?

— Mniej więcej — przyznał Sebell z pewną ostrożnością.

— Nie żeby wyraźnie tymi słowy, co, Sebellu? — zapytał F’lar, doceniając na nowo przebiegły umysł harfiarza.

— Tak, panie. Wydawało się, że należy przyjąć właśnie taki tryb postępowania, uwzględniając twoje własne życzenie, żeby smoczym ludziom zagwarantować jakąś połać Kontynentu Południowego na następną Przerwę.

— Nie miałem pojęcia, że Mistrz Robinton tak sobie wziął do serca tę moją przypadkową uwagę.

— Mistrzowi Robintonowi zawsze leżało na sercu dobro Weyrów.

F’lar ponuro pomyślał o tym bolesnym oziębieniu stosunków po interwencji Harfiarza tamtego dnia, kiedy ukradziono jajo. Ale znowu, chociaż w danym momencie tak się nie wydawało, Harfiarz działał w najlepszym interesie Pernu. Jeżeli Lessa by ziściła swój zamiar i poszczuła Północne smoki na te biedne, stare bestie z Południa…

— Dużo zawdzięczamy Mistrzowi Harfiarzowi.

— Bez Weyrów… — Sebell szeroko rozłożył ręce na znak, że nie ma innego wyjścia.

— Nie wszystkie Warownie zgodziłyby się z tym — powiedział F’lar. — Wciąż jeszcze pokutuje idea, że Weyry nie niszczą Czerwonej Gwiazdy, ponieważ koniec Nici oznaczałby koniec ich dominacji na Pernie. Czy może Mistrz Robinton sprytnie i tę ideę zmienił?

— Mistrz Robinton nie musiał tego robić — powiedział Sebell, szczerząc zęby. — A przynajmniej nie po tym, jak F’nor i Canth próbowali polecieć na Czerwoną Gwiazdę. Teraz panuje przekonanie, że smoczy jeźdźcy muszę latać, kiedy Nici są na niebie.

— A czy nie jest powszechnie wiadomo — F’lar próbował nie okazywać głosem pogardy — że Południowcy rzadko kiedy wyruszają przeciw Niciom?

— To, jak słusznie uważasz, jest teraz wiadome. Ale, panie, wydaje mi się, że nie doceniasz w wystarczającym stopniu tego, że zupełnie czymś innym jest myślenie o braku schronienia podczas Opadu, a przeżycie tego.

— Ty przez to przeszedłeś? — zapytał F’lar.

— Tak. — Sebell miał poważny wyraz twarzy. — Ponad wszystko inne wolałbym znaleźć się w jakiejś Warowni. — Wzruszył ramionami. — Wiem, że to kwestia zmiany nawyków z moich młodych lat, ale zdecydowanie w czasie Opadu wolę przebywać w jakimś schronieniu. A dla mnie będzie to zawsze oznaczało obronę przez smoki!

— Tak więc po rozpatrzeniu sprawy do końca, problem Kontynentu Południowego wrócił do mnie.

— Jaki mamy znowu problem z Południowym? — zapytała Lessa, wchodząc właśnie w tej chwili do Weyru. — Wydawało mi się, że dla wszystkich jest jasne, iż to my mamy pierwszeństwo do Południowego!

— To — zachichotał F’lar — wydaje się nie podlegać dyskusji. Wcale. Dzięki dobremu Mistrzowi Robintonowi.

— W takim razie, w tym problem? — Skinęła głową Sebellowi i N’tonowi na powitanie, a potem w oczekiwaniu na odpowiedź popatrzyła surowo na swego partnera.

— W tym, którą część Kontynentu Południowego otworzymy dla młodszych synów północy, którzy nie mają ziemi, zanim staną się problemem. Corman rozmawiał ze mną po Opadzie.

— Widziałam, jak rozmawialiście. Szczerze mówiąc zastanawiałam się, kiedy wypłynie ten temat, skoro musieliśmy się znowu wtrącić do Władców z przeszłości. — Lessy poluzowała swój pas do jazdy i westchnęła. — Żałuję, że tak niewiele wiem. Czy ten Jaxom nic tam nie robi nad tą zatoczką?

Sebell wyciągnął gruby Pakiet ze swojej tuniki.

— Robi i nie tylko on. Może to cię uspokoi, Lesso.

Z triumfującą miną Sebell rozwinął starannie połączone ze sobą arkusze dużej mapy, której pewne fragmenty byty białe. Wyraźnie zarysowana linia brzegowa miejscami rozszerzała się w głąb lądu przy pomocy pokolorowanych i zacieniowanych obszarów. Na marginesach znajdowały się daty i imiona tych, którzy badali poszczególne połacie terenu. Kciuk ziemi wyciągnięty w kierunku Przylądki Neratu był całkowicie wypełniony i dobrze znany Przywódcom Weyru Południowego i Warowni. Po obydwu stronach tego punktu orientacyjnego rozciągał się niewiarygodnie wielki łuk, ograniczony na zachodzie przez szkic wielkiego, piaszczystego pustkowia po obu stronach olbrzymiej zatoki. Na wschodzie, jeszcze nawet dalej od kciuka południowego, ciągnęła się dłuższa linia brzegowa, opadająca ostro na południe; w jej najbardziej na wschód wysuniętym punkcie przerwana była przez rysunek wysokiej, symetrycznej góry i małej, oznaczonej gwiazdkami, zatoki.

— To jest to, co wiemy o Kontynencie Południowym — powiedział Sebell po długiej chwili, w czasie, której Przywódcy Weyru studiowali mapę. — Jak widzicie, wiąż jeszcze nie udało nam się nanieść na mapę całej linii brzegowej, nie mówiąc już o spenetrowaniu wnętrza kraju. Sporządzenie tego zajęło trzy pełne Obroty dyskretnych badań.

— Kto to robił? — zapytała Lessy, głęboko teraz zainteresowana.

— Wielu ludzi, łącznie ze mną, N’tonem, gospodarzami Torika, ale najwięcej zdziałał młody harfiarz imieniem Piemur.

— A więc to taki przypadł mu los, kiedy mu się głos zmienił — powiedziała Lessy zaskoczona.

— Sądząc po skali tej mapy, Północny Pern można by pomieścić w zachodniej części tej zatoki.

Sebell położył swój lewy kciuk na guzowatej wypukłości południowego cypla, a resztę dłoni z rozpostartymi palcami na zachodniej części mapy.

— Ten obszar śmiało wystarczy, żeby dostarczyć zajęcia Lordom Warowni. — Usłyszał, jak Lessy ostro wciągnęła powietrze, i uśmiechnął się do niej, rozciągając prawą dłoń nad wschodnią połacią kontynentu. — Ale, jak powiedział mi Piemur, to jest najlepsza część Południowego!

— W pobliżu tej góry?

— W pobliżu tej góry!

Piemur, prowadząc Głupka, z Farli krążącą mu nad głową, wychynął ponownie z lasu, kiedy nad zatoczką robiło się już całkiem ciemno. Rozhuśtał i rzucił na ziemię tuż przed Sharrą spleciony sznur dojrzałych owoców.

— Masz! To jako wynagrodzenie za to, że się urwałem dziś rano — powiedział kucając i szeroko się uśmiechając na próbę. Ta tłuszcza dziś rano przeraziła nie tylko Głupka. — Teatralnie otarł czoło. — Nie widziałem tylu ludzi od… od ostatniego festynu w Południowym Bollu. A to było dwa lata temu! Obawiałem się, że oni już nigdy nie wyjadą! Wracają jutro?

Na jego pełne żałości pytanie Jaxom wyszczerzył zęby i skinął głową.

— Niewiele byłem od ciebie lepszy, Piemurze. Uciekł, bo koniecznie trzeba było zapolować. A potem szukałem tego gniazda, a popołudnie spędziłem przygotowując sieć na ryby. — Wskazał gestem sąsiednią zatoczkę.

Piemur skinął głową.

— Śmieszna rzecz, jak się tak nie chce być wśród ludzi. Czułem się, jakbym nie miał czym oddychać, kiedy tyle osób używało tego samego powietrza. A to jest jawna bzdura. — Rozejrzał się dookoła, popatrzył na czarną masę zapasów, ustawioną wzdłuż zatoczki. — Nie siedzimy w dusznej Warowni z włączonymi wentylatorami! — Potrząsnął głową. — Ja, Piemur, harfiarz, człowiek towarzyski. I ja odwracam się na pięcie i uciekam od ludzi… szybciej niż Głupek! — Parsknął śmiechem.

— Jeżeli to wam dwóm poprawi nieco samopoczucie, nawet mnie samą nieco to oszołomiło — powiedziała Sharra. — Dziękuję za owoce, Piemurze. Ta… ta horda zjadła wszystkie, jakie mieliśmy. Wydaje mi się, że zostało nieco pieczonego intrusia i kilka żeberek z tego samca.

— Mógłbym zjeść Głupka, tylko byłby nieco zbyt łykowaty.

Piemur westchnął z ulgą i opuścił się na piasek.

Sharra zachichotała, idąc przynieść mu coś do jedzenia.

— Nie podoba mi się ten pomysł, żeby tu było dużo ludzi — powiedział Jaxom Piemurowi.

— Wiem, o co ci chodzi. — Młody harfiarz wyszczerzył zęby. — Jaxomie, czy zdajesz sobie sprawę, że byłem w miejscach, w których dotąd nie postała ludzka stopa? Widziałem miejsca tak przerażające, że strach brał, i inne, z których trudno było mi odejść, takie były piękne. — Wypuścił oddech z rezygnacją. — No cóż, dostałem się tam pierwszy. — Nagle usiadł, wskazując nagląco na niebo. — Tam są! Gdybym tylko miał ten dalekowidz!

— Kto? — Jaxom wykręcił się, żeby zobaczyć co pokazuje Piemur, spodziewał się dojrzeć smoczych jeźdźców.

— Te tak zwane Siostry Świtu. Można je tutaj zobaczyć tylko o zmierzchu i o świcie, i dużo wyżej na niebie. Widzisz, to te trzy bardzo jasne punkciki! Wiele razy wykorzystywałem je jako przewodników!

Jaxomowi trudno byłoby nie zauważyć trzech gwiazd, świecących niemalże stałym światłem. Zastanawiał się, czemu wcześniej nie zwrócił na nie uwagi.

— Wkrótce zbledną — powiedział Piemur — jeżeli nie będzie świecił któryś księżyc. Potem pokażą się znowu tuż przed świtem. Muszę zapytać o nie Wansora, kiedy go zobaczę. Nie zachowują się jak normalne gwiazdy. Nie było takiego planu, żeby Gwiezdny Kowal przybył tu i pomógł budować dom dla Harfiarza, co?

— Jest chyba jedynym, którego nie ma na liście — odparł Jaxom. — Pociesz się, Piemurze. Sądząc po tym, jak pracowali dzisiaj, skończenie tego domu nie zajmie im wiele czasu. Ale co ty masz na myśli mówiąc o tych Siostrach Świtu?

— One po prostu nie zachowują się jak prawdziwe gwiazdy. Nigdy nie zauważyłeś?

— Nie. Ale my siedzieliśmy przeważnie wieczorami w domu, a o świcie to już zawsze.

— Większość gwiazd zmienia swoje położenie. A one nigdy.

— Ależ na pewno zmieniają. W Ruatha są niemal niewidoczne, tuż nad horyzontem…

Piemur potrząsnął głową.

— One są stałe. To właśnie mam na myśli. W czasie wszystkich pór roku były zawsze w tym samym miejscu.

— Niemożliwe! Po prostu niemożliwe. Wansor mówi, że gwiazdy poruszają się po utartych szlakach na niebie jak…

— One są stałe! Są zawsze w tej samej pozycji!

— A ja a mówię, że to niemożliwe.

— Co jest niemożliwe? I przestańcie warczeć na siebie — powiedziała Sharra powracając z tacą wysoko załadowaną jedzeniem i z bukłakiem przerzuconym przez ramię. Podawszy Fiemurowi jedzenie, napełniła wszystkim czarki.

Piemur ryknął śmiechem, sięgając po żeberko.

— No, ja przynajmniej mam zamiar wysłać wiadomość do Wansora. Według mnie to cholernie dziwne zachowanie jak na gwiazdy!

Jakaś zmiana w bryzie obudziła Mistrza Harfiarza. Zair ćwierknął cichutko, zwinięty w kłębuszek na poduszkach koło ucha Robintona. Nad głową Harfiarza rozpięto daszek od słońca, ale ze snu wyrwał go ten duszny upał.

Tym razem nikt nie siedział na straży obok niego. To wytchnienie w nadzorze przyniosło mu zadowolenie. Wzruszała go troskliwość ich wszystkich, chociaż czasami wydawało mu się, że udusi się od ich usłużności. Powściągnął swoją niecierpliwość. Nie miał wyboru. Był zbyt zmęczony i słaby, żeby nie poddać się opiece. Dzień dzisiejszy musi być jeszcze jednym drobnym sygnałem ogólnej poprawy jego zdrowia: zostawili go samego. Rozkoszował się tą samotnością. Na wprost niego leniwie trzepotał kliwer; słyszał jak z tyłu… na rufie, poprawił się… główny żagiel również dudni w bezwietrznym powietrzu. Statek zdawały się popychać jedynie łagodnie przewalające się fale. Z ufryzowaną pianą na grzywach hipnotyzowały swoim rytmem — musiał ostro potrząsnąć głową, żeby przestać się im przyglądać. Podniósł wzrok nad wzburzone morze i jak zwykle dookoła nie zobaczył nic oprócz wody. Nie zobaczą lądu jeszcze przez kilka dni, jak wiedział, chociaż Mistrz Idaloran mówił, że posuwają się na południowy wschód z dobrą szybkością, od kiedy trafili na Wielki Prąd Południowy.

Mistrz Rybacki był równie zadowolony z tej wyprawy, jak wszyscy, którzy brali w niej udział. Robinton parsknął z rozbawieniem. Wszyscy inni w oczywisty sposób odnosili korzyści z jego choroby.

No, no, zbeształ sam siebie, nie bądź zgorzkniały. Po co tyle czasu spędziłeś na szkoleniu Sebella, jeżeli nie po to, by umiał cię zastąpić, kiedy nadejdzie konieczność? Tylko, że, myślał Robinton, nigdy nie przypuszczałem, że to nastąpi. Przelotnie zastanowił się, czy Menolly wiernie przekazuje mu codzienne wiadomości od Sebella. Ona i Brekke mogły śmiało zmówić się, żeby ukrywać przed nim wszystkie problemy.

Zair pogładził go po policzku swoim delikatnym łebkiem. Był najlepszym wskaźnikiem nastroju, jaki człowiek mógł mieć. Malutki jaszczur ognisty orientował się w humorach ludzi otaczających Robintona z wyczuciem daleko wykraczającym poza jego własne, niemałe przecież zdolności, oceny emocjonalnego klimatu.

Żałował, że nie potrafi pozbyć się tej leniwej ospałości i skutecznie wykorzystać czasu w podróży — odrabiając zaległości w sprawach Cechu, komponując piosenki i rozmyślając nad różnorodnymi projektami, które przy natłoku zajęć, zeszły na plan dalszy. Ale Robinton nie miał żadnych aspiracji: okazało się, że sprawia mu to przyjemność, kiedy leży na pokładzie szybkiego statku Mistrza Idalorana i nic nie robi. Siostra Świtu, tak ją nazywał Mistrz Idaloran. Ładna nazwa. To mu coś przypomniało. Musi dziś wieczorem pożyczyć dalekowidz Rybaka. Było coś osobliwego w tych Siostrach Świtu. Widoczne były wyżej, niż powinny być na niebie, zarówno o świcie, jak i o zmierzchu. Ale one przede wszystkim pojawiały się na niebie o zachodzie słońca. Gwiazdy chyba nie powinny zachowywać się w ten sposób. Musi pamiętać, żeby napisać notkę do Wansora.

Poczuł, że Zair się poruszył, i usłyszał, jak z sympatią ćwierknął na powitanie, zanim dobiegły go ciche kroki. Zair w myśli pokazał mu Menolly.

— Nie podkradaj się do mnie — powiedział z większym rozdrażnieniem, niż było to jego zamiarem.

— Myślałam, że śpisz!

— Spałem. A cóż innego robię przez cały dzień? — Uśmiechnął się, żeby jego słowa nie wydawały się takie pełne rozdrażnienia.

Ku jego zdziwieniu uśmiechnęła się szeroko i zaproponowała mu czarkę soku owocowego lekko zaprawionego winem. Byli teraz mądrzejsi i nie proponowali mu już samego soku.

— Nastrój ci się poprawił.

— Mnie? Jestem zrzędzący jak Stary Wujek! Musicie do tej pory mieć już serdecznie dosyć moich dąsów.

Usiadła obok niego, kładąc dłoń na jego ręce.

— Tak się cieszę, że jesteś w stanie się dąsać — powiedziała.

Robinton był zaskoczony, widząc błysk łez w jej oczach.

— Moja droga dziewczyno… — zaczął, nakrywając jej rękę swoją.

Menolly położyła głowę na niskim tapczniku; twarz odwróciła w jego stronę. Zair zaćwierkał z zatroskaniem, jego oczy zaczęły krążyć szybciej. Piękna wybuchnęła nagle w powietrzu tuż nad głową Menolly i trajkotała, wtórując jej strapieniu. Robinton odstawił swoją czarkę i uniósł się na jednym łokciu, pochylając się z troską nad dziewczyną.

— Menolly, ja czuję się świetnie. Wstanę i już lada dzień zacznę się ruszać, tak mówi Brekke. — Harfiarz pogłaskał ją po włosach. — Nie płacz. Nie teraz!

— To głupio z mojej strony, wiem. Wracasz do zdrowia, a już my dopilnujemy, żebyś nigdy więcej się nie sforsował… Menolly niecierpliwie otarła oczy grzbietem dłoni i pociągnęła nosem.

Była to urocza, dziecinna czynność. Nagle wydała mu się tak podatna na zranienie, że Robintonowi załomotało serce od wstrząsu. Uśmiechnął się czule, odgarnął pasemka włosów z jej twarzy. Wziął ją pod brodę i pocałował w policzek. Poczuł, jak jej dłoń konwulsyjnie zacisnęła się na jego ramieniu, poczuł, jak wtula się w ten jego pocałunek, odwzajemniając go tak, że aż obie jaszczurki zaczęły powabnie nucić.

Może wywołała to reakcja ich przyjaciół, a może fakt, że sam był zaskoczony; Robinton zesztywniał, ale Menolly odwróciła się już od niego.

— Przepraszam — powiedziała z opuszczoną głową i przygarbionymi ramionami.

— I ja też, moja droga Menolly — powiedział Harfiarz tak łagodnie, jak tylko mógł. W tym momencie pożałował, że jest taki stary, a ona taka młoda, że tak bardzo ją kocha… a nigdy nie będzie mógł się z nią kochać… i że jego słabość spowodowała, iż dopuścił do siebie te wszystkie myśli. Menolly z powrotem odwróciła się do niego, z oczami płonącymi z emocji.

Podniósł rękę w górę, zobaczył nagły ból w jej oczach, kiedy leciutkie potrząśnięcie jego palców uprzedziło wszystko, co chciała powiedzieć. Westchnął, zamykając oczy przed bólem w jej kochających oczach. Nagle poczuł się wyczerpany tą wymianą myśli, która zajęła tylko chwilę. Równie niewiele, jak przy Naznaczeniu, pomyślał. Przypuszczał, że zawsze był świadom, jak niebezpiecznie ambiwalentne były jego uczucia do tej młodziutkiej, urodzonej w Morskiej Warowni dziewczyny, której wyjątkowe zdolności rozwijał. Co za ironia, żeby był tak słaby i dopuścił do siebie i do niej tę myśl w tak niezręcznym momencie. Tępy był, że nie zorientował się, jak intensywne i gorące uczucia żywi do niego Menolly. Ale przecież wydawała się zadowolona ze związku z Sebellem. Niewątpliwie byli do siebie głęboko przywiązani, i emocjonalnie, i fizycznie. Robinton zrobił wszystko, co leżało w jego mocy, żeby to zagwarantować. Sebell był tym synem, którego nigdy nie miał. Lepiej tak!

— Sebell… — zaczął i przerwał, kiedy poczuł, że jej palce na próbę zaciskają się na jego dłoni.

— Ciebie pierwszego kochałam, Mistrzu.

— Byłaś zawsze dla mnie moim drogim dzieckiem — powiedział, zmuszając się, by w to uwierzyć. Ścisnął energicznie jej palce, zabrał rękę i odpychając się łokciem od poduszek odzyskał swoją czarkę, pociągnął z niej długi łyk.

Potem mógł się już do niej uśmiechnąć, pomimo tkwiącego ciągle gdzieś w gardle tęsknego bólu za czymś, co się nigdy nie miało ziścić. Odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech.

Zair podleciał w górę i zniknął za daszkiem od słońca, chociaż Mistrz Robinton nie potrafił sobie wyobrazić, czemu nadejście Idarolana miałoby spłoszyć to stworzenie.

— A więc się obudziłeś. Wypocząłeś, mój przyjacielu? — zapytał Mistrz Rybak.

— Jesteś właśnie tym człowiekiem, którego chciałem zobaczyć. Mistrzu Idarolanie, czy zwróciłeś uwagę na te Siostry Świtu o zmierzchu? Czy też to może mój wzrok psuje się wraz z resztą mojej osoby?

— O, żadną miarą twoje oko nie jest przyćmione, dobry Robintonie. Wysłałem już wiadomość do Wansora w tej sprawie. Wyznam, że nigdy nie żeglowałem tak daleko na wschód po wodach Południa, więc nigdy wcześniej nie dostrzegłem tego zjawiska, ale jestem przekonany, że w położeniu tych trzech gwiazd jest coś osobliwego.

— Jeżeli otrzymam pozwolenie, żeby dziś wieczorem nie iść spać przez zmierzchem — Harfiarz spiorunował Menolly znaczącym spojrzeniem — to, czy będę mógł pożyczyć twój dalekowidz?

— Oczywiście, Robintonie. Wysoko będę sobie cenił twoje obserwacje. Wiem, że miałeś dużo więcej czasu, żeby studiować równania mistrza Wansora. Może wspólnie uda nam się rozeznać w tym ich kapryśnym zachowaniu.

Загрузка...