12 Zimowa lilia

Kolejny służący omal się nie przewrócił w głębokim ukłonie — Elayne tylko westchnęła i poszła dalej korytarzem pałacu. Z całą gracją jaka była jej właściwa. Dziedziczka Tronu Andoru — stateczna i niewzruszona. Najchętniej by pobiegła, gdyby nie pewność, że w tej sukni po prostu się nie da. Spojrzenie tamtego odprowadzało ją i jej towarzyszki. Czuła je na plecach. Drobny powód do irytacji, niczym ziarnko piasku uwierające w pantoflu.

“Przeklęty Rand al’Thor. Wydaje mu się, że najlepiej wie, czego komu trzeba, a w istocie jest tylko jak świerzbacz na moim grzbiecie” — myślała. “Jeżeli tym razem ucieknie przed nią...!”

— Pamiętajcie — oznajmiła zdecydowanie. — Ani słowa o szpiegach, widłokorzeniu, żeby wam się coś nie wymsknęło! — Zaraz by pewnie chciał ją “ratować”. Mężczyźni tacy właśnie byli; Nynaeve mawiała, że myślą włosami na piersiach. Światłości, Rand na pewno zaraz zażąda, żeby Saldaeanie i Aielowie wrócili do miasta! Do samego pałacu! Z goryczą musiała jednak przyznać, że nie mogła mu się sprzeciwić, jeżeli nie chciała otwartej wojny. W najlepszym razie tak by się to skończyło.

— Nie mówię mu nic, o czym nie musi wiedzieć — zauważyła Min, mierząc zdziwionym wzrokiem kobietę, która, niczym tamten przed chwilą, prawie wyciągnęła się jak długa na posadzce. Z wychudzonej twarzy świeciły wielkie oczy. Zerkając na Min, Elayne myślała o czasach, gdy sama nosiła spodnie i rozważała, czy obecnie jej to przystoi. Z pewnością są znacznie wygodniejsze niż suknia. Rozsądek kazał jej od razu odrzucić buty na wysokich obcasach. Min wprawdzie dorównywała w nich wzrostem Aviendzie jednak na wysokich obcasach nawet Birgitte nie umiała pewnie stąpać. Poza tym w Połączeniu z obcisłymi spodniami i krótkim kaftanem sprawiałyby wrażenie zdecydowanie nieprzyzwoite.

— Okłamujesz go? — głos Aviendhy ociekał podejrzliwością, Spojrzała nieprzyjemnie na Min, z wyraźną dezaprobatą poprawiając ciemny szal.

— Oczywiście, że nie — odrzekła ostro Min, odpowiadając hardym spojrzeniem. — Przynajmniej, póki nie muszę.

Aviendha zachichotała, ale zaraz, najwyraźniej zdziwiona swoją reakcją, umilkła. Rysy jej twarzy zastygły.

Co ona miała z nimi zrobić? Musiały się polubić. Nie było innego wyjścia. Ale od pierwszej chwili prychały na siebie jak obce koty zamknięte w zbyt małym pomieszczeniu. Zgodziły się na jej plan prawdopodobnie dlatego, że nie miały innego wyboru, ponieważ żadna nie wiedziała, czy kiedykolwiek jeszcze nadarzy się taka okazja — spotkać się z nim we trzy. Poza tym miała nadzieję, że nie będą już więcej popisywać się przed sobą umiejętnościami władania nożem. Demonstracja ta miała całkowicie niewymuszony i pokojowy charakter, jednak trudno było nie wyciągnąć odpowiednich wniosków. Za pocieszający można by uznać tylko fakt, że Aviendha z podziwem zareagowała na ilość noży, jaką Min nosiła przy sobie.

Tyczkowaty młody służący ukłonił się na jej widok. W dłoniach trzymał tacę wyładowaną długimi koszulkami, przeznaczonymi do stojących lamp. I jakoś się nieszczęśliwie złożyło, że zagapił się, zupełnie zapominając o swoim brzemieniu. Przez chwilę było słychać tylko brzęk tłukącego się szkła.

Elayne znów westchnęła. Nie należało oczekiwać, że wszyscy od razu wpasują się w nowy porządek rzeczy. Tamten miał poniekąd prawo się gapić. I wcale nie chodziło tylko o nią, Aviendhę czy Min— w rzeczywistości to idące za nimi Caseille i Deni, ściągały na siebie większość zdumionych spojrzeń służby, one więc pośrednio odpowiadały za całe zamieszanie. Spośród ośmiu Gwardzistek, które tworzyły jej straż przyboczna, te dwie akurat miały wartę pod jej drzwiami.

Zdumienie wzbudzał zresztą prawdopodobnie nie tylko fakt, że Elayne towarzyszyła straż przyboczna Gwardii, ale zapewne to, iż składała się z samych kobiet. Ta część nowych porządków wciąż jeszcze była nieco zbyt radykalna. Na dodatek Birgitte wywiązała się z obietnicy umundurowania ich ze stosowną galą. Mając na względzie, że pomysł zyskał aprobatę Elayne dopiero wczorajszej nocy, prawdopodobnie przez cały ten czas wszystkie pałacowe szwaczki i kapeluszniczki nie miały ani chwili wolnego. W oczy rzucał się przede wszystkim jaskrawoczerwony kapelusz z długim, białym piórem zdobiącym szerokie rondo i szeroka, obrzeżona śnieżnobiałą koronką czerwona szarfa z Białymi Lwami w pozycji stojącej przewieszana ukośnie wzdłuż piersi. Mundur zaś uzupełniały: kaftany ze szkarłatnego jedwabiu z szerokimi białymi kołnierzami, których krój poddano drobnym przeróbkom tak, by dostosować je do kobiecej sylwetki, i które sięgały niemalże do kolan spływając na szkarłatne spodnie z szerokimi białymi lampasami; blade koronki przy mankietach i kołnierzach; wreszcie: czarne buty, nawoskowane, aż lśniły. Wyglądały nadzwyczaj elegancko i nawet Deni, w której oczach trudno zazwyczaj było znaleźć coś więcej niż skrajne rozmarzenie, odrobinę zgubiła krok. Pełni efektu należało oczekiwać dopiero wówczas, gdy otrzymają szykowane dla nich pasy wraz z ornamentowanymi pochwami, lakierowane hełmy i napierśniki. Birgitte kazała sporządzić napierśniki dopasowane kształtem do kobiecej sylwetki, co z pewnością musiało wzbudzić niezłe poruszenie w pałacowej zbrojowni!

A tymczasem Birgitte całkowicie zajęta była poszukiwaniem kobiet, które uzupełnią dwudziestkę jej straży przybocznej. Najprawdopodobniej nie mogło chodzić o nic innego, skoro Elayne wyczuwała jej głębokie skupienie, któremu nie towarzyszyła żadna oznaka fizycznego wysiłku — chyba, że tamta czytała lub grała w kamienie, na co jednak przy nawale obowiązków pozwalała sobie nadzwyczaj rzadko. Elayne pozwoliła sobie przez moment pieścić pragnienie, by rzeczywiście skończyło się na dwudziestu. Miała też nadzieję, że Birgitte będzie dostatecznie zajęta, by nie spostrzec się, że zamaskowała więź zobowiązań. I pomyśleć, że tyle się zamartwiała, jak tu ukryć przed Birgitte to, o czym nie powinna wiedzieć, a trzeba było tylko zapytać Vandene. Kolejne smutne przypomnienie, w jak małym stopniu rozumiała na czym polega bycie Aes Sedai, zwłaszcza w tej sferze, którą pozostałe siostry traktowały jako rzecz całkowicie naturalną. Tę sztuczkę zaś najwyraźniej znały wszystkie, które kiedykolwiek miały Strażnika, nawet jeśli przez cały ten czas zachowywały celibat. Dziwne, jak wielką niekiedy rolę odgrywał przypadek. Gdyby nie kwestia strażniczek, gdyby nie zaczęła się zastanawiać, w jaki osób wymknąć się im spod oka — a równocześnie zmylić wiecznie czujną uwagę Birgitte — nigdy nawet nie przyszłoby jej do głowy zapytać i nie dowiedziałaby się o maskowaniu na czas, by teraz właśnie wykorzystać. Oczywiście w najbliższej przyszłości wcale nie zamierzała wymykać się swoim gwardzistkom, jednak lepiej z góry być przygotowaną. Birgitte z pewnością nie pozwoli na wędrówki po mieście — ani samej, ani z Aviendhą, ani za dnia, ani nocą, ani nigdy.

Kiedy jednak znalazła się pod drzwiami Nynaeve, wszelkie myśli na temat własnego Strażnika — prócz może tylko zdecydowanego postanowienia, by więź zamaskować dopiero w ostatniej chwili — pierzchły z jej głowy. Po drugiej stronie tych drzwi znajdował się Rand! Rand, który czasami tak obsesyjnie wciskał się jej do głowy, że na poważnie zastanawiała się, czy nie jest jak te kobiety z opowieści, które dla mężczyzny w całkiem literalnym sensie traciły głowę. Zawsze sądziła, że autorami tych historii musieli być mężczyźni. Tylko, że w obecności Randa czasami naprawdę czuła się, jakby traciła zmysły i rozsądek. Dzięki Światłości, nie zdawał sobie z tego sprawy.

— Zaczekajcie tutaj i nie wpuszczajcie nikogo do środka — rozkazała Gwardzistkom. W takiej sytuacji naprawdę nie mogła pozwolić, by wciąż jej przeszkadzano i domagano się jej uwagi. Przy odrobinie szczęścia, niewykluczone, że nikt nawet nie rozpozna świeżych przecież, wprost spod igły, mundurów kobiet. — Zajmie mi to tylko kilka chwil.

Zasalutowały żwawo, przyłożywszy dłonie do piersi, a potem zajęły stanowiska po obu stronach drzwi: Caseille z niewzruszonym wyrazem twarzy i dłonią na rękojeści miecza, Deni z długą pałką w obu rękach i lekkim uśmiechem na ustach. Elayne podejrzewała, iż tamta jest przekonana, że Min sprowadziła ją tutaj na sekretną schadzkę z kochankiem. Caseille pewnie myślała tak samo. Z pewnością zachowały wszelką możliwą w tej sytuacji dyskrecję i oczywiście nawet nie wspomniały imienia, nie dało się jednak uniknąć zwrotów w rodzaju: “on to” czy “on tamto”. Przynajmniej żadna nie próbowała pod pozorem jakiejś wymówki pobiec i donieść Birgitte. Najwyraźniej uznały, że skoro już stanowią jej straż przyboczną, to odpowiadają wyłącznie przed nią, nie zaś przed tamtą. Oczywiście, gdyby za wcześnie zamaskowała więź, Birgitte natychmiast sama by tu przybiegła.

Poczuła znienacka, że w środku cała drży. Za tymi drzwiami znajdował się mężczyzna, o którym śniła każdej nocy, a ona tymczasem stała tu jak jakaś gęś. Czekała zbyt długo, pragnęła zbyt bardzo, a teraz nieomal się bała. Za nic nie mogła dopuścić, by wszystko poszło źle. Z trudem wzięła się w garść.

— Gotowe? — Jej głos nie był tak niewzruszony, jakby może sobie życzyła, ale przynajmniej nie drżał. W brzuchu tańczyły motyle wielkości lisów. Od dawna już się tak nie czuła.

— Oczywiście — odparła Aviendha, ale najpierw musiała przełknąć ślinę.

— Jestem gotowa — słabo zawtórowała Min. Wkroczyły do środka bez pukania, natychmiast zamknąwszy za sobą drzwi.

Zanim na dobre weszły do salonu, Nynaeve poderwała się na równe nogi. Mimo iż pomieszczenie wypełniała woń fajkowego tytoniu Lana, Elayne ledwie zauważyła i jego, i szeroko rozwarte oczy przyjaciółki. Ponieważ — jakkolwiek trudne wydawało się to uwierzenia — Rand naprawdę tam był. Zniknęła gdzieś kryjąca go okropna charakteryzacja, którą opisywała Min, zostały tylko obszarpane łachmany i grube rękawice. Poza tym... był piękny.

Na jej widok on również poderwał się z fotela, nim jednak stanął na dobre, zachwiał się i obiema dłońmi musiał się oprzeć o stół. Wyraźnie zebrało mu się na wymioty, ciałem targnęły skurcze. Elayne objęła Źródło i dała krok w jego stronę, po chwili jednak zatrzymała się, wypuszczając Moc. Jej zdolności Uzdrawiania były doprawdy skromniutkie. Poza tym zobaczyła, że Nynaeve zareagowała równie żywo, zobaczyła, jak otoczyła ją poświata saidara, a uniesione ręce wyciągnęły się w kierunku Randa. Szarpnął się, gestem kazał się odsunąć.

— Nie jest to nic, co byś potrafiła Uzdrowić, Nynaeve — rzekł szorstko. — Tak czy siak, pewnie wyszło na twoje. — Jego oblicze niczym maska ukrywało emocje, jednak Elayne zdawało się, że jego oczy chłoną jej widok. Podobnie jak widok Aviendhy. Z zaskoczeniem zrozumiała, że to jej schlebiało. Miała nadzieje, że tak się wszystko odbędzie, że choćby przez wzgląd na siostrę, poradzi sobie z całą sytuacją... a tu okazało się, że niczym nie trzeba sobie radzić, że wszystko odbywa się naturalnie. Musiał się wyraźnie zmuszać, by oderwać od nich wzrok. I choć starał się to ukryć, nietrudno było się zorientować. Podobnie zresztą, jak w tym, ile wysiłku wymagało od niego wyprostowanie się. — Już dawno nie powinno nas tu być, Min — powiedział.

Elayne ze zdumienia prawie odebrało mowę.

— Wydaje ci się, że możesz sobie tak zwyczajnie pójść, nie zamieniwszy nawet słowa ze mną. Z nami? — udało się w końcu wykrztusić.

— Mężczyźni! — westchnęły nieomal równocześnie Min i Aviendha. Zaskoczone, spojrzały po sobie i pospiesznie opuściły zaplecione na piersiach ręce. Mimo dramatycznych różnic w wyglądzie, na moment zdawały się lustrzanymi odbiciami kobiecego niesmaku.

— Ci ludzie, którzy próbowali zabić mnie w Cairhien, zmieniliby to miejsce w kupę żużlu, gdyby tylko dotarło do nich, że tu jestem — szybko uciął Rand. — Niewykluczone, że starczyłyby same podejrzenia. Zakładam, że Min wam już powiedziała, że to byli Asha’mani. Nie ufacie żadnemu, wyjąwszy może, Damera Flinna, Jahara Narishmę i Ebena Hopwilla. Im możecie zaufać. Jeśli zaś chodzi o pozostałych... — Najwyraźniej całkiem bezwiednie dłonie zwisających swobodnie rąk zaciskały się w pięści. — Czasami miecz potrafi przekręcić się w dłoni, jednak to nie znaczy, że można sobie poradzić bez niego. Po prostu trzymajcie się jak najdalej od każdego człowieka w czarnym kaftanie. Posłuchajcie, teraz nie ma czasu na dłuższe rozmowy. Najlepiej będzie, gdy jak najszybciej stąd zniknę.

A jednak się pomyliła. Nie do końca okazał się mężczyzną z jej marzeń. Kiedyś otaczała go ulotna aura chłopięctwa. Obecnie nie zostało po niej śladu. Poczuła nagły przypływ litości dla niego. Jakoś nie wydawało jej się, by sam był zdolny do tego uczucia.

— On ma rację przynajmniej w jednej sprawie — wtrącił Lan nie wyjmując fajki z ust. Podobnym tonem, jak przed chwilą mówił Rand. Kolejny mężczyzna, który chyba nigdy nie był chłopcem. Jego oczy wyzierały błękitem spod okalającej czoło rzemiennej plecionki. — Wszyscy wokół niego znajdują się w wielkim niebezpieczeństwie. Wszyscy.

Z jakiegoś powodu Nynaeve prychnęła. A zaraz potem poklepała dłonią wybrzuszoną skórę worka spoczywającego na stole i uśmiechnęła się. Choć już po chwili najwyraźniej przestało jej być wesoło.

— Czy moja pierwsza siostra i ja unikamy niebezpieczeństwa? — zaprotestowała Aviendha, wspierając się pod boki. Szal zsunął się jej z ramion na posadzkę, jednak była tak wzburzona, że chyba nawet tego nie zauważyła. — Ten człowiek ma wobec nas toh, Aan’alleinie, podobnie jak my wobec niego. Raz na zawsze trzeba rozstrzygnąć tę sprawę.

Min rozłożyła ręce.

— Nie mam pojęcia co tu ma do rzeczy jakiś tok, ale nigdzie się stąd nie ruszę, póki z nimi nie porozmawiasz, Rand! — Demonstracyjnie udała, że nie dostrzega wściekłego spojrzenia Aviendhy.

Rand westchnął, przysiadł na rogu stołu i przeczesał ciemnorudawe loki spływające mu na kark. Nawet nie zdjął rękawic. W oczach zebranych wyglądało, jakby kłócił się ze sobą w myślach.

— Przykro mi, że sprowadziłem wam na głowę te sul’dam i damane — oznajmił na koniec. Z tonu głosu faktycznie można było wnosić, że jest mu przykro, choć nie za bardzo; równie dobrze mógłby ubolewać nad stanem pogody. — Przypuszczałem, że siostry są z wami, to w ich ręce Taim miał je przekazać. Zakładam jednak, że taka pomyłka każdemu może się przydarzyć. Niewykluczone, że uznał za Aes Sedai wszystkie te Mądre Kobiety i Wiedzące, które Nynaeve tu zebrała. — Uśmiechnął się nieznacznie. Ale jego oczy nie zmieniły wyrazu.

— Rand — powiedziała Min cicho, ostrzegawczo. Miał tyle czelności, by spojrzeć na nią pytająco, jakby rzeczywiście nie rozumiał. I spokojnie ciągnął dalej:

— W każdym razie najwyraźniej jest ich tu dosyć, żeby mogły się zatroszczyć o garstkę kobiet, póki nie zostaną one przekazane... tamtym siostrom, tym od Egwene. Nie wszystko zawsze układa się taki sposób, jakbyśmy chcieli, nieprawdaż? Kto by pomyślał na przykład, że z kilku sióstr uciekających przed Elaidą zrodzi się prawdziwa rebelia przeciwko władzy Białej Wieży? Że Egwene zostanie jej Amyrlin! A Legion Czerwonej Ręki jej armią. Zakładam, że Mat zostanie z nią przez czas jakiś. — Z jakiegoś niejasnego powodu przerwał w tym miejscu, zamrugał, dotknął dłonią czoła, potem jednak ciągnął dalej, tym irytująco niezobowiązującym tonem: — No, dobrze. Wszędzie dookoła wydarzenia toczą się zupełnie niespodziewanym torem. Jeżeli dalej to potrwa w takim tempie, nie zdziwię się, jeśli nawet moje przyjaciółki w Wieży zbiorą dość odwagi, by wystąpić całkiem otwarcie.

Elayne spod uniesionych brwi zerknęła na Nynaeve. Wiedzące i Mądre Kobiety? Legion jako armia Egwene i Mat razem z nią? Mimo wszystkich starań, by wyglądać jak wcielenie niewinności, a może właśnie przez to, Nynaeve wyglądała jak poczucie winy przybite do drzwi. Jednak w ostatecznym rozrachunku nie miało to chyba większego znaczenia. Jeżeli uda się go przekonać, aby poszukał schronienia u Egwene, wkrótce dowie się jaka jest prawda. Tak czy siak, miała do załatwienia z nim ważniejsze sprawy. Tymczasem on jednak paplał niepowstrzymanie i widać było, że choć bardzo stara się nadać swej przemowie lekki ton, to w istocie próbuje tylko odwrócić ich uwagę, podsuwając coraz to inne wabiki.

— To się nie uda, Rand. — Elayne wpiła dłonie w fałdy swych spodnie, żeby pohamować pokusę pogrożenia mu palcem. Albo pięścią, sama nie wiedziała, do jakiego stanu już ją zdążył doprowadzić. Tamte siostry? Już miał zamiar powiedzieć “prawdziwe Aes Sedai”. Jak on śmie? I jego “przyjaciółki” w Wieży! Czy wciąż jeszcze wierzył w ten dziwaczny list Alvarin? Odezwała się jednak głosem chłodnym i zdecydowanym, jednoznacznie wskazującym, że nie ma zamiaru tolerować żadnych bzdur. — Żadna z tych kwestii nie ma w obecnej chwili najmniejszego znaczenia. Aviendha, Min i ja musimy z tobą porozmawiać o nas samych. I porozmawiamy. A zanim to nie nastąpi, Randzie al’Thor, nie opuścisz pałacu!

Przez dłuższą chwile tylko patrzył na nią w .milczeniu, a wyraz jego twarzy nie uległ żadnej zmianie. Potem westchnął głośno, a jego rysy skrzepły w granit. I zza tego oblicza, niczym zza kamiennych murów, wyrwały się słowa niczym woda zrywająca tamę i później płynęły bez chwili przerwy, choćby na nabranie oddechu:

— Kocham cię, Elayne. Kocham cię, Aviendha. Kocham cię Min. I żadnej nie kocham nawet odrobiny bardziej niż pozostałych. I nie jest tak, że chcę tylko jednej z was. Chcę mieć wszystkie trzy naraz. Macie, co chciałyście usłyszeć. Jestem lubieżnym zboczeńcem. Proszę bardzo, możecie sobie już iść i nie oglądać się za siebie. W każdym razie i tak chodzi o moje szaleństwo. Nie stać mnie na to, by kogokolwiek kochać!

— Randzie al’Thor — wrzasnęła Nynaeve — są to najbardziej skandaliczne słowa, jakie kiedykolwiek słyszałam z twoich ust! Sam pomysł, żeby trzem kobietom powiedzieć w oczy, że kochasz je wszystkie naraz! Jesteś kimś znacznie gorszym niż lubieżnym zboczeńcem! Masz natychmiast je przeprosić! — Tymczasem Lan gwałtownym ruchem wyjął fajkę z ust i teraz ze zdumieniem wpatrywał się w Randa.

— Kocham cię, Rand — z prostotą odrzekła Elayne — i chociaż nigdy mnie nie prosiłeś, wiedz, że chcę wyjść za ciebie. — Zarumieniła się lekko, ale ponieważ już dawno temu obiecała sobie, że tym razem za nic nie pozwoli się onieśmielić, zignorowała rumieniec. Nynaeve poruszała ustami, z których nie wydobywał się żaden dźwięk.

— Trzymasz w dłoniach me serce, Rand — rzekła Aviendha. Wymawiając jego imię w taki sposób, jakby obracała w palcach coś nadzwyczaj cennego i rzadkiego. — Jeśli upleciesz narzeczeński wianek dla mnie i dla mojej pierwszej siostry, wiedz, że go podniosę. — I ona również zarumieniła się, co spróbowała ukryć, podnosząc szal z posadzki i okrywając nim ramiona. Wedle obyczajów Aielów, za nic nie powinna czegoś takiego mówić. Nynaeve wreszcie udało się dobyć z gardła jakiś odgłos. Pisk.

— Jeżeli jeszcze nie wiesz o tym, że ja cię również kocham — powiedziała Min — wobec tego jesteś ślepy, głuchy i nieżywy! — Jej z pewnością nie sposób było podejrzewać,że zaraz się zarumieni przeciwnie, w ciemnych oczach igrały psotne iskierki, wyglądała jakby w każdej chwili gotowa była wybuchnąć śmiechem. — Jeżeli zaś chodzi o małżeństwo, cóż, myślę, że jakoś to załatwimy między nami trzema, jak tu stoimy! — Nynaeve zacisnęła na swoim warkoczu obie dłonie, a potem szarpnęła mocno, wciągając głośno powietrze przez nos.

Lan z najwyższą uwagą badał zawartość główki swej fajki.

Rand po kolei przyglądał się każdej takim wzrokiem, jakby po raz pierwszy widział na oczy kobietę i zastanawiał się, czym też ona może być.

— Wszystkie trzy oszalałyście — oznajmił na koniec. — Gotów byłbym ożenić się z każdą z was... ze wszystkimi trzema, Światłości, miej nade mną litość!... ale jest to niemożliwe, o czym dobrze wiecie. — Nynaeve osunęła się w fotelik, cały czas kręcąc głową. Mruczała coś pod nosem, jednak Elayne była w stanie usłyszeć tylko coś na temat członkiń Koła Kobiet, które połkną swe języki.

— Jest jeszcze coś, o czym powinniśmy porozmawiać — powiedziała Elayne. Światłości, Min i Aviendha patrzyły takim wzrokiem, jakby miały przed oczami pyszny tort! Z wysiłkiem spróbowała się opanować, nadać swemu uśmiechowi mniej... pożądliwy charakter. — Najlepiej jeśli dokończymy rozmowy w moich apartamentach. Nie powinniśmy dłużej kłopotać Nynaeve i Lana. — Obawiała się jednak raczej, że gdyby Nynaeve dowiedziała się o co chodzi, spróbowałaby przeszkodzić. Gdy w grę wchodziły sprawy Aes Sedai, bez namysłu egzekwowała należne jej prerogatywy.

— Tak — z namysłem zgodził się Rand. By po chwili dorzucić jeszcze dziwne słowa: — Powiedziałem przecież, że wygrałaś, Nynaeve — Nie opuszczę pałacu, zanim się z tobą nie spotkam.

— Och! — Nynaeve aż się wzdrygnęła. — Tak. Oczywiście, że nie. Dorastał na moich oczach — głupawo próbowała zagaić, uśmiechając się słabo do Elayne. — Prawie od samych narodzin, przyglądałam się, jak stawia pierwsze kroki. Nie może przecież teraz odejść, zanim z nim długo i porządnie nie porozmawiam.

Elayne zmierzyła ją podejrzliwym spojrzeniem. Światłości, brzmiało to zupełnie jak zawodzenia starej piastunki. Chociaż z drugiej strony należało przyznać, że Lini nigdy nie paplała w ten sposób. (Od czasu do czasu zdarzało jej się myśleć o Lini, w nadziei, że żyje i wiedzie jej się dobrze, obawiała się wszelako, iż żadne z dwojga nie jest, prawdą). Dlaczego więc Nynaeve zachowuje się w taki sposób? Najwyraźniej coś jej chodziło po głowie, a jeżeli nie miała zamiaru wykorzystać autorytetu swej pozycji dla przeprowadzenia swoich zamiarów, musiały one być — nawet w jej opinii— złe.

Nagle sylwetka Randa zadrżała, jakby spowił ją podmuch rozgrzanego powietrza, i wszystkie myśli pierzchły z głowy Elayne. W jednej chwili stał się... kimś zupełnie innym: niższym, grubszym, bardziej wulgarnym i brutalnym. W istocie wygląd miał tak odrażający, że instynktowna reakcja stłumiła nawet obrzydzenie na myśli że musiał przecież skorzystać z męskiej połowy Źródła. Tłuste czarne włosy okalały niezdrowo blade oblicze. Pełne włochatych brodawek, z których jedna usadowiła się na kartoflowatym nosie. Grube, miękkie wargi sprawiały takie wrażenie, jakby zaraz miały toczyć ślinę. Nic dziwnego więc, że zacisnął oczy, ciężko przełknął ślinę i ścisnął poręcze fotelika, jakby nie mógł znieść, że widzą go w takim stanie.

— Wciąż jesteś piękny, Rand — powiedziała delikatnie.

— Ha! — odezwała się Min. — Na widok tej twarzy nawet koza by zemdlała! — Cóż, prawda, jednak wcale nie musiała o tyra mówić.

Aviendha roześmiała się.

— Po co ta delikatność, panno Farshaw. Widok tego oblicza powaliłby całe stado kóz. — Światłości, zaiste! Elayne akurat w czas udało się stłumić nabrzmiewający w gardle chichot.

— Jestem, kim jestem — powiedział Rand, wstając. — Po prostu nie potraficie tego dostrzec.

Jeden rzutu oka na Randa w przebraniu wystarczył Deni, by uśmiech zniknął jej z twarzy. Usta Caseille otwarły się szeroko.

“I tyle, jeśli chodzi o mojego tajemniczego kochanka” — pomyślała Elayne, śmiejąc się w duchu. Nie trzeba było wielkiej wyobraźni żeby zdać sobie sprawę, iż wlokąc się pośród nich z ponurym obliczem, będzie przyciągał równie wiele spojrzeń co Gwardzistki. Oczywiście, nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, kogo ma przed sobą. Służba na korytarzach zapewne uzna, że jest podejrzewany o jakąś zbrodnię. Z pewnością na kogoś takiego właśnie wyglądał. Caseille i Deni wciąż mierzyły go ostrzegawczymi spojrzeniami, jakby również doszły do takich wniosków.

Doszło niemalże do kłótni, gdy Gwardzistki zrozumiały, że ponowiły zamknąć się z nim w apartamentach, im zaś każe się czekać na zewnątrz. Znienacka przebranie Randa nie wydawało się już wcale zabawne. Caseille zacisnęła usta, zaś szeroką twarz Deni wykrzywił grymas pełnego dezaprobaty uporu. Elayne niemalże musiała im pomachać przed oczyma pierścieniem z Wielkim Wężem, nim wreszcie zajęły swe stanowiska pod drzwiami, ale nic nie było w stanie zmienić ich wyrazu twarzy. Choć miała prawdziwą ochotę trzasnąć drzwiami, to zamknęła je najdelikatniej, jak potrafiła, do ostatniej chwili mając przed oczami ich zmarszczone brwi. Światłości, naprawdę mógł wybrać sobie jakąś mniej odrażającą charakteryzację.

Ten, o którym myślała, ruszył prosto do stoliczka, oparł się o inkrustowany blat i trwał tak przez chwilę, podczas gdy powietrze wokół niego drżało do czasu, aż wreszcie na powrót nie stał się sobą. Smocze łby na wierzchach dłoni połyskiwały metalicznie, szkarłatem i złotem.

— Pić mi się chce — mruknął ochrypłym głosem, kątem oka najwyraźniej dostrzegając srebrny dzban o smukłej szyjce na długim kredensie pod ścianą.

Wciąż nie spojrzawszy ani raz na nią, Min bądź Aviendhę, przeszedł niepewnie tych kilka kroków i napełnił pucharek, który potem przechylił jednym długim haustem. Słodkie korzenne wino zajęło miejsce, z którego zabrano jej śniadanie. Nie spodziewano się jej rychłego powrotu do komnat, dlatego też ogień na palenisku zasypano popiołem. Wino musiało być już zimne jak lód. Nie widziała jednak, by podjął najmniejszą próbę podgrzania go Mocą. Zresztą musiałaby dostrzec parę unoszącą się z szyjki. Nie potrafiła pojąć, dlaczego poszedł po wino, zamiast sprawić, by przyleciało do miejsca, gdzie stał? Przecież to były jego ulubione sztuczki — fruwające na splotach Powietrza pucharki, lampy.

— Dobrze się czujesz, Rand? — zapytała Elayne. — To znaczy, chodzi mi o to, czy nie jesteś chory? — W żołądku ścisnęło na myśl, co to mogłaby być w jego przypadku za choroba.— Nynaeve mogłaby...

— Czuję się tak dobrze, jak tylko mogę w moim stanie — odparł pustym głosem. Wciąż stał odwrócony do nich plecami. Zaczął powtórnie napełniać opróżniony przed momentem pucharek— No dobrze, o czym nie ma się dowiedzieć Nynaeve?

Elayne poczuła, jak brwi unoszą jej się ze zdziwienia, wymieniła spojrzenia z Aviendhą, potem z Min. Jeżeli on był w stanie przejrzeć jej podstęp, Nynaeve z pewnością również potrafiła. Dlaczego więc pozwoliła im odejść? Poza tym, cóż takiego mogło wzbudzić jego podejrzliwość? Aviendha leciutko pokręciła głową zdumiona. Min zareagowała podobnie, jednak uśmiechając się w sposób, który mówił, że powinny się z czymś takim liczyć od czasu do czasu. I na widok tego uśmiechu Elayne poczuła drobniutkie ukłucie... nie, nie całkiem zazdrości, zazdrość przecież nie miała wśród nich racji bytu... lecz po prostu irytacji, że Min mogła spędzić z nim tyle czasu, a jej nie było to dane. No, dobrze, jeśli chce się bawić w niespodzianki...

— Chcemy cię związać więzią Strażnika — powiedziała, podwijając spódnicę i zajmując miejsce w foteliku. Min przysiadła na krawędzi stołu, kołysząc stopami, zaś Aviendha umościła się ze skrzyżowanymi nogami na dywanie, pieczołowicie rozpościerając grube wełniane spódnice. — Wszystkie trzy od razu. Zgodnie z obyczajem, postanowiłyśmy najpierw zapytać.

Odwrócił się na pięcie, z pucharka i przechylonego dzbana chlusnęło wino. Zaklął pod nosem, uniósł do góry szyjkę, cofnął się jak oparzony przed rozkwitającą na dywanie mokrą plamą i dopiero po chwili odstawił dzban na tacę. Przód jego łachmaniarskiego kaftana również znaczyła ciemna wilgoć i rozproszone krople wina, które próbował strząsnąć wolną dłonią. Nadzwyczaj satysfakcjonująca reakcja.

— Naprawdę oszalałyście — warknął. — Wiecie dobrze co mnie czeka. Wiecie co to oznacza dla każdej, z którą zostanę połączony więzią zobowiązań. Nawet jeśli nie oszaleję, będzie musiała przeżyć moją śmierć! I co to właściwie znaczy: wszystkie trzy od razu? Min nie potrafi przenosić. Zresztą mniejsza o to. Alanna Mosvani zrobiła to pierwsza i nawet nie przyszło jej do głowy zapytać. Spotkałem ją, gdy wraz z Verin prowadziły do Białej Wieży jakieś dziewczęta z Dwu Rzek. Jestem z nią związany już od całych miesięcy.

— I zataiłeś to przede mną, wełnianogłowy pasterzu? — ostro spytała Min. — Gdybym tylko wiedziała...! — Zręcznie dobyła rękawa smukły sztylet, wpatrywała się weń przez moment wściekle, a potem ponuro wsunęła na miejsce. Konsekwencje czynu Alanny mogły być niemiłe dla niej... lub dla Randa.

— To było naruszenie obyczaju — na poły pytająco oznajmiła Aviendha. Zmieniła pozycję na dywanie i muskała palcami rękojeść noża przy pasie.

— Nadzwyczaj poważne — ponuro potwierdziła Elayne. Fakt, że siostra była w stanie zrobić coś takiego dowolnemu mężczyźnie, stanowił rzecz odstręczającą. Że Alanna zrobiła to Randowi...! Pamiętała przecież smagłą, energiczną Szarą siostrę o temperamencie i poczuciu humoru żywych niczym rtęć. — Alanna ma wobec niego większy toh niż będzie w stanie spłacić przez całe życie! Nie wspominając już o nas. A jeżeli jej samej nie przyjdzie do głowy moralny rewanż, to pożałuje, że nie zabiłam jej od razu, gdy tylko wpadnie w me ręce!

— Gdy wpadnie w nasze ręce — powiedziała Aviendha, kiwając głową dla podkreślenia wagi swych słów.

— Cóż, więc. — Rand wpatrywał się w powierzchnię wina, kołyszącą się w pucharku. — Same rozumiecie, że nie ma to najmniejszego sensu. Myślę... myślę, że lepiej będzie, jak już wrócę do Nynaeve. Idziesz, Min? — Mimo wszystkich słów, jakie przed chwilą między nimi padły, mówił takim głosem, jakby nie potrafił naprawdę uwierzyć, że Min teraz go porzuci. Zresztą ta ewentualność najwyraźniej nie wzbudzała w nim lęku, lecz rodziła jedynie rezygnację.

— Jest sens — oznajmiła z naciskiem Elayne. Spojrzała w oczy, jakby chciała samą siłą woli zmusić go do przyjęcia argumentów, które miały za chwile paść. — Jedna więź zobowiązań ustrzeże cię przed drugą. Siostry nie dlatego nie nakładają ich na tego samego człowieka, ponieważ tak stanowi obyczaj, Rand ani dlatego, że nie może być to wykonane, po prostu nie chcą się nim dzielić. Poza tym, nie jest to nawet sprzeczne z prawem Wieży — Rzecz jasna, pewne obyczaje równie silnie wiązały jak praw przynajmniej w oczach sióstr. Na przykład Nynaeve z każdym dniem coraz częściej rozwodziła się na temat ochrony zwyczajów i honoru Aes Sedai. Gdyby się dowiedziała, prawdopodobnie z złości wyleciałaby przez sufit. — No, cóż. Naprawdę chcemy ciebie między sobą dzielić! I tak się stanie, jeśli tylko wyrazisz zgodę.

Jak łatwo przyszły jej te słowa! Nie tak dawno jeszcze pewna była, że nigdy ich nie wypowie. Póki nie zrozumiała, że kocha Aviendhę równie mocno jak jego, tylko po prostu w inny sposób. Min też była dla niej kolejną siostrą, mimo iż nie przeszły oficjalnego procesu adopcji. Oczywiście na samą myśl o tym, co zrobiła mu Alanna, gotowa była z niej przy pierwszej lepszej okazji drzeć pasy, jednak wobec Aviendhy i Min czuła coś innego. Były jej częścią. W pewien sposób były nią, ona zaś była nimi.

Zdecydowała się na łagodniejszy ton.

— Proszę cię, Rand. Wszystkie cię prosimy. Pozwól nam połączyć się więzią.

— Min — mruknął, nieomal oskarżycielsko. Oczy, utkwione w obliczu Min były pełne rozpaczy. — Wiedziałaś, prawda? Wiedziałaś, że kiedy stanę przed nimi... — Pokręcił głową nie umiejąc lub nie chcąc dokończyć.

— Nie miałam pojęcia o więzi zobowiązań, póki nie usłyszałam od nich nie dalej jak przed godziną — odrzekła, spoglądając mu w oczy z taką czułością, jakiej Elayne nigdy jeszcze u nikogo nie widziała. — Ale wiedziałam przecież, czy może miałam nadzieję, że tak się stanie, gdy tylko znowu się z nimi spotkasz. Przed niektórymi rzeczami nie da się umknąć, Rand. To jest jedną z nich.

Przez chwile ciągnące się niczym godziny Rand stał ze spojrzeniem wbitym w zawartość pucharka, w końcu odstawił go na tacę.

— Dobrze — powiedział cicho. — Nie mogę twierdzić, że tego nie chcę, skoro byłaby to nieprawda. Żebym za to sczezł w Światłości! Zastanówcie się raz jeszcze jednak nad tym, co będziecie musiały poświęcić w zamian. Pomyślcie o cenie, jaką zapłacicie. Elayne nie musiała się zastanawiać nad ceną. Znała ją od samego początku, rozmawiała o wszystkim z Aviendhą, by zdobyć pewność, że tamta również zdaje sobie sprawę. Wyjaśniła rzecz całą Min. Bierz co chcesz, a potem za to płać, głosiło stare powiedzenie. Żadna nie musiała już zastanawiać się nad rozmiarem poświęcenia — znały cenę i gotowe były ją zapłacić. Nie było czasu do stracenia. Nawet w chwili obecnej nie mogła mieć pewności, czy on się nie wycofa w pewnym momencie, gdy dojdzie do wniosku, że cena jednak jest zbyt wysoka. Jakby to on miał o tym decydować!

Otworzyła się na saidara, połączyła się z Aviendhą, równocześnie uśmiechając do niej. Wzmożona świadomość siebie wzajem, jeszcze bardziej intymny udział w emocjach i cielesnych odczuciach drugiej — w przypadku jej siostry zawsze stanowiło to czystą przyjemność. Wszystko z pewnością musiało bardzo przypominać to, co już wkrótce dzielić będą z Randem. Teraz uważnie tkała splot, przyglądając mu się pod różnymi kątami. Nadzwyczajnie przydała jej się wiedza, jaką zdążyła podejrzeć w splotach adopcyjnych Aielów. To właśnie tamta ceremonia podsunęła jej zaczątek pomysł.

Pieczołowicie splotła Ducha — strumień z ponad stu nitek przędzy, każda dokładnie w przeznaczonym dla siebie miejscu, a potem narzuciła go na siedzącą na posadzce Aviendhę, chwilę później identycznie postąpiła z Min, opartą o krawędź stołu. W jakiś sposób wcale nie otrzymała dwu oddzielnych splotów. Jarzyły się ścisłym podobieństwem, najwyraźniej patrząc na jeden widziała także drugi. Nie były to dokładnie sploty wykorzystywane podczas ceremonii adopcji, jednak skonstruowane zostały na tych samych zasadach. Ich główna funkcja polegała na tym, że “obejmowały” — cokolwiek przydarzyło się jednemu człowiekowi ogarniętemu tym splotem, dotyczyło wszystkich pozostałych. Gdy tylko sploty trafiły na swoje miejsce, przekazała Aviendzie przewodnictwo kręgiem złożonym z dwóch. Splecione już strumienie pozostały swoich miejscach, Aviendha natomiast zaraz utkała identyczną przędzę wokół Elayne i znowu wokół Min, ten ostatni splot prowadząc w taki sposób, aż był nieodróżnialny od splotu Elayne i przekazała tamtej z powrotem kontrolę. Po wielu godzinach wytrwałych ćwiczeń cała rzecz obecnie przychodziła im z łatwością. Wszystkie cztery sploty, czy może raczej już tylko trzy, wyglądały jakby stanowiły część tej samej tkaniny.

Wszystko było gotowe. Od Aviendhy czuć było pełnym wiary we własne siły zdecydowaniem, równym temu, które Elayne czuła u Birgitte. Min zacisnęła dłonie na krawędzi blatu, na którym przysiadła, jej kostki splecione były razem — nie potrafiła dostrzec splotów, jednak wrażenie wywierane przez śmiały uśmiech popsuła nieco, gdy w zdenerwowaniu oblizała wargi. Elayne nabrała głęboko powietrza w płuca, a potem je wypuściła. Przed jej oczyma wszystkie trzy otaczała i łączyła delikatna siateczka ornamentyki Ducha, przy której nawet najświetniejsza koronka wyglądałaby na niechlujnie wykonaną. Gdyby tylko działało, jak wierzyła, że będzie.

Od otaczającego każdą splotu uprzędła cienką nić i pchnęła ku Randowi, splatając je wszystkie trzy w jedną, a potem tworząc z nich więź zobowiązań Strażnika. Tę narzuciła na Randa z równą delikatnością, jakby przykrywała dziecko kocem. Pajęczyna Ducha osiadła na nim, po chwili wniknęła weń. Nawet nie mrugnął, choć wszystko już się dokonało. Wypuściła saidara. Koniec.

Popatrzył na nie wzrokiem całkowicie pozbawionym wyrazu, a potem powoli uniósł ręce do skroni.

— Och, Światłości. Rand. Co za ból. — jęknęła Min obolałym głosem. — Nie wiedziałam. Nawet sobie nie potrafiłam wyobrazić. Jak ty możesz to wytrzymać? Te bóle, z których istnienia nawet sobie nie zdajesz sprawy, jakbyś żył z nimi już zbyt długo, jakby stały się częścią ciebie. Te czaple na przedramionach, przecież wciąż czujesz moment piętnowania. Przecież te smoki na twoich rękach wciąż bolą! I rana w boku. Och Światłości, rana w boku! Dlaczego nie płaczesz, Rand? Dlaczego nie płaczesz wciąż?

— On bowiem jest Car’a’carn — powiedziała Aviendha, śmiejąc się — jest równie silny jak sama Ziemia Trzech Sfer! — Na jej obliczu gościła duma, bezbrzeżna duma, jednak nawet gdy się śmiała, łzy strumieniami spływały po jej ogorzałych policzkach. — Żyły złota. Ach żyły złota. Naprawdę mnie kochasz, Rand.

Elayne natomiast tylko patrzyła na niego, czując w głowie jego obecność. Ból ran i kontuzji, o których naprawdę zdążył już zapomnieć. Napięcie i niewiara, zdumienie w obliczu cudu. Jego uczucia były odrętwiałe, pod dotykiem myśli przypominały bryłę żywicy, stwardniałej prawie na kamień. Jednak wśród zeschłej materii przebijały żyły żywego złota, które pulsowały i lśniły za każdym razem, gdy patrzył na Min lub Aviendhę. Lub na nią. Naprawdę ją kochał. Kochał wszystkie trzy. Na samą myśl zachciało jej się śmiać z radości. Inne kobiety nigdy ostatecznie nie pozbędą się wątpliwości, tylko jej przypadła w udziale pewność tego, że jest kochana.

— W rękach Światłości, że wiesz, co czynisz — powiedział cicho. — Niech Światłość sprawi, abyś nie... — Bryła żywicy znowu odrobinę stwardniała. Wiedział, że jego słowa będą ranić i z góry starał się znieczulić na spodziewane reakcje. — Muszę... muszę już iść. Przynajmniej teraz będę już wiedział, że z wami wszystko w porządku. Nie będę musiał się wciąż zamartwiać. — Znienacka uśmiechnął się. Uśmiech nadałby mu wygląd nieomal chłopięcy, gdy rozjaśnił również oczy. — Nynaeve oszaleje, jeśli się dowie, że uciekłem nie pożegnawszy się z nią. Choć oczywiście, od tego korona by jej z głowy nie spadła.

— Jeszcze jedno, Rand — zaczęła Elayne i urwała, żeby przełknąć ślinę. Światłości, a wcześniej myślała, że to będzie najłatwiejsza część wszystkiego.

— Aviendha i ja musimy porozmawiać, póki mamy po temu okazję — pospiesznie oznajmiła Min, zeskakując ze stołu. — Najlepiej na osobności. Pozwolisz, Aviendha?

Aviendha wdzięcznie podniosła się z dywanu, wygładzając spódnice.

— Oczywiście. Min Farshaw i ja musimy się bliżej poznać — Z powątpiewaniem spojrzała na Min i poprawiła szal. Z komnaty wyszły jednak już pod ramię.

Rand podejrzliwie się temu przyglądał, jakby wiedział, że zostało to z góry ukartowane. Wilk przyparty do muru. Takie sprawiał wrażenie. W głowie pulsowały poświatą złote żyły.

— One mogły być z tobą w sposób, który mnie nie był dany — zaczęła Elayne i zakrztusiła się, a rumieniec spłonił jej twarz. Krew i popioły! W jaki sposób robią to inne kobiety? Uważnie przyjrzała się temu węzłowi wrażeń we własnej głowie, który był nim, a potem temu, który był Birgitte. Żadnej zmiany, przynajmniej jeśli chodzi o ten drugi. Wyobraziła sobie więc, że zawija go w chusteczkę, potem zawiązuje chusteczkę na supełki — i Birgitte znikła. Został tylko Rand. I te jarzące się złote żyły. W jej żołądku wściekle łopotały skrzydłami motyle wielkości wilków. Z wielkim wysiłkiem znowu przełknęła ślinę i odetchnęła głęboko. — Będziesz musiał mi pomóc przy guzikach — powiedziała niepewnie. — Sama nie poradzę sobie ze zdjęciem sukienki.


Na widok Min i Aviendhy stojące na korytarzu Gwardzistki przestąpiły z nogi na nogę, jednak wyraźnie zesztywniały, gdy i Min zamknęła za sobą drzwi i jasne stało się, że nikt więcej nie wyjdzie.

— Niemożliwe, żeby była aż do tego stopnia pozbawiona gustu — mruknęła po nosem ta o oczach śpioszki, zaciskając dłonie na swej długiej pałce. Min uznała, że komentarz nie był przeznaczony dla niczyich uszu.

— Zbyt wiele brawury i zbyt wiele naiwności — warknęła ta szczupła, bardziej męska. — Kapitan-Generał nas przed tym ostrzegała. — Dłoń w rękawicy spoczęła na klamce.

— Wejdziesz tam, a ona prawdopodobnie obedrze cię ze skóry — radośnie rzuciła Min. Widziałaś ją kiedyś, gdy była wściekła? Mogłaby płoszyć niedźwiedzie!

Aviendha puściła ramię Min i odsunęła się odrobinę. Gniewny mars jej czoła przeznaczony był jednak dla Gwardzistek.

— Wątpicie, że moja siostra jest w stanie poradzić sobie z pojedynczym mężczyzną? Jest Aes Sedai i w jej piersi bije lwie serce. A wy przysięgłyście jej posłuszeństwo! Będziecie więc robić, co każe, nie zaś wtykać nosy w jej sprawy.

Gwardzistki wymieniły przeciągłe spojrzenia. Ta bardziej krępa wzruszyła ramionami. Chuda skrzywiła się, jednak zdjęła rękę z klamki.

— Przysięgłam, że dziewczynie nie spadnie włos z głowy — oznajmiła hardo — i mam zamiar przysięgi dotrzymać. Dziewczynki, idźcie pobawić się swoimi lalkami, a mi pozwólcie wykonywać moją robotę.

Min przez chwile zastanawiała się, czy nie wyciągnąć noża i nie błysnąć przekładanym między palcami ostrzem w jednej ze sztuczek, jakich nauczyła się od Thoma Merrilina. Tylko tyle, żeby im pokazać, kto tu jest dziewczynką. Żylasta kobieta nie była już młoda, jednak w jej włosach nie sposób było doszukać się siwizny, poza tym wyglądała na całkiem silną. I szybką. Min wolałaby wierzyć, że pokaźne ciało tej drugiej w dużej mierze zbudowane jest z tłuszczu, ale jakoś nie potrafiła. Wokół ich głów nie widziała najmniejszego przebłysku obrazu czy aury, lecz na pierwszy rzut oka widać było, iż nie zawahają się postąpić w całkowitej zgodzie z własnym przekonaniem. Cóż, przynajmniej postanowiły zostawić Elayne i Randa samych. Może nóż nie będzie potrzebny.

Kątem oka dostrzegła jak Aviendha niechętnie zdejmuje dłoń ze sterczącej zza pasa rękojeści noża. Jeśli tamta nie przestanie naśladować jej w ten sposób, nie pozostanie nic innego, jak podejrzewać,że mimo wszystko w tych podstępnych sztuczkach z Mocą kryło się coś więcej, niż jej powiedziano. Choć z drugiej strony zaczęło się to wcześniej niż te szachrajstwa. Niewykluczone, że po prostu były do siebie bardzo podobne. Niepokojąca myśl. Światłości, całe to gadanie o tym, że poślubi wszystkie trzy, można było znieść póki na gadaniu się kończyło, jednak z którą naprawdę miał się ożenić?

— Elayne jest dzielna — poinformowała Gwardzistki — jest najdzielniejszą kobietą, jaką w życiu spotkałam. I nie jest głupia. Jeśli służbę u niej zaczniecie od odwrotnego przekonania, wkrótce wszystko źle się skończy. — Patrzyły na nią z perspektywy bogatszej o dodatkowych piętnaście czy dwadzieścia lat, odpowiedzialne, niewzruszone, zdecydowane. Za chwilę znowu każą zmykać. — Cóż, nie możemy stać tu przez cały dzień, jeśli mamy porozmawiać, nieprawdaż?

— Oczywiście — wycedziła Aviendha, patrząc groźnie na Gwardzistki. — Nie możemy.

Kiedy odchodziły, tamte ani razu nie zerknęły za nimi. Miały pracę do wykonania i w jej zakres nie wchodziło oglądanie się za przyjaciółkami Elayne. Min pozostawało tylko żywić nadzieję, że faktycznie wywiążą się dobrze ze swych obowiązków, gdy wybije godzina. Że przez nie Elayne nie wpakuje się w zarośla jeżyn, z których potem nie będzie się potrafiła wyplątać.

“W ogóle nie jest głupia” — pomyślała. — “Po prostu czasami pozwala, by odwaga wzięła górę nad rozsądkiem”.

Podczas wędrówki korytarzami z ukosa popatrywała na kobietę Aielów. Aviendha trzymała się od niej na taką odległość, na jaką tylko mogła, chcąc wciąż pozostać na tym samym korytarzu. Nawet nie zerknęła w stronę Min, tylko prawie od razu wyciągnęła z sakwy mocno rzeźbioną bransoletę z kości słoniowej i z drobnym, acz pełnym satysfakcji uśmiechem wsunęła ją na lewy nadgarstek. Od samego początku zachowywała się, jakby miała muchy w nosie, a Min nie potrafiła pojąć, dlaczego. Przecież u Aielów kobiety dzielące między sobą mężczyznę zdarzały się dość często. Z pewnością cała sprawa nie mogła wyglądać tak w jej oczach. Ona po prostu kochała go tak bardzo, że gotowa była się nim podzielić z inną kobietą — jeśli już było to konieczne, to oczywiście najlepiej, by ze wszystkich kobiet na świecie była to Elayne. W jej przypadku z pewnością słowo “dzielić” wywoływało najmniej przykrych skojarzeń. Ta kobieta Aielów była jednak obca. Elayne powiedziała, że przede wszystkim powinny poznać się nawzajem, ale jak mają się poznać, skoro tamta nie chce z nią rozmawiać?

Nie dane jej było dłużej zamartwiać się przyszłymi komplikacjami stosunków z Elayne czy z Aviendhą. Błądzące po głowie myśli natknęły się na coś zbyt cudownego. Obecność Randa. Maleńki kłębuszek, z którego dowiedziała się wszystkiego o nim. Wcześniej była przekonana, że cała rzecz z pewnością się nie uda, przynajmniej w jej przypadku. Ale teraz potrafiła się już tylko zastanawiać nad tym, jak też będzie wyglądać uprawianie miłości, skoro wszystko wiedziała! Światłości! Oczywiście, on również wszystko o niej wiedział. Jej odczucia względem tej drugiej sprawy były jednak zdecydowanie mieszane!

Nagle zdała sobie sprawę, że ta wiązka uczuć i wrażeń stała się zdecydowanie inna niż wydawała się z początku. Szalał w niej... czerwono zabarwiony zew... niczym wycie pożaru pędzącego przez suszony jak szczapa las. Co też...? Światłości! Zachwiała się i omal nie przewróciła. Gdyby tylko wiedziała z góry, gdyby mogła zobaczyć ten szalejący w nim wściekły głód,żądny niczym otwarte drzwi paleniska, nigdy nie pozwoliłaby się dotknąć! Z drugiej strony... To miła myśl, świadomość tego, że jest się w stanie rozpalić takie piekło. Już właściwie nie potrafiła się doczekać, by sprawdzić, czyjej obecność wywoła taki sam efekt, jak... Znowu się potknęła, tym razem musiała podeprzeć się o ozdobnie rzeźbiony kufer. Och, Światłości! Elayne! Jej policzki też paliły niczym żar paleniska. To było niczym podglądanie tajemnic alkowy!

Pospiesznie spróbowała posłużyć się sztuczką, której uczyła ją Elayne — wyobrazić sobie ten kłębek emocji ściśle zawiązany w chusteczkę. Nic się nie stało. Szaleńczo spróbowała znowu, jednak ryczący żar nie chciał odejść! Dłużej już nie wytrzyma tego przyglądania się, tego co ze sobą niósł! Nie myśleć o tym, myśleć o czymkolwiek innym, tylko nie o tym! Może porozmawiać...

— Uważam, że jednak powinna napić się herbaty z sercoliścia — zatrajkotała. O swoich wizjach nie mówiła nigdy nikomu, prócz samych zainteresowanych i jedynie wówczas, gdy sami tego chcieli jednak nic innego teraz nie przyszło jej do głowy. — Aż tego urodzi się dziecko. Dwójka dzieci, chłopiec i dziewczynka, silni i zdrowi.

— Ona chce mu urodzić dzieci — mruknęła kobieta Aielów. Spojrzenie zielonych oczu utkwione było w dali korytarza, szczęki zaciśnięte, krople potu na czole. — Sama bym też nie wypiła tego naparu, gdybym... — Otrząsnęła się jakoś z targających emocji i przez przestrzeń korytarza spojrzała spod zmarszczonych brwi na Min. — Moja siostra i Mądre mówiły mi o tobie. Naprawdę widzisz, co się komu ma przydarzyć?

— Czasami widzę rzeczy, a one zawsze się spełniają, pod warunkiem, że właściwie odczytam ich sens — odrzekła Min. Ich głosy, nieco uniesione by pokonać dzielącą odległość, echo niosło po korytarzu. Służący w biało-czerwonej liberii zaczynali się już za nimi oglądać. Min ruszyła w stronę Aviendhy, ale doszła tylko do połowy korytarza. Dalej ani kroku. Po chwili jednak Aviendha dołączyła do niej.

Min zastanawiała się, czy opowiedzieć tamtej, co widziała, kiedy wszyscy byli razem. Aviendha również urodzi Randowi dzieci Czworaczki! W jej wizji było z nimi coś dziwnego. Dzieci były zdrowe, ale w jakiś sposób inne. Wielu ludzi zresztą w ogóle nie chciało nic wiedzieć na temat własnej przyszłości, niezależnie od tego, co utrzymywali. Bardzo żałowała, że jej nikt nie zdradzi, co również będzie miała...

Aviendha szła obok niej w milczeniu, w pewnej chwili otarła pot z czoła i przełknęła z wysiłkiem ślinę. Min doskonale wiedziała co tamta czuje. Wszystkie emocje Randa były w tym kłębku. Wszystkie!

— Sztuczka z chusteczką też ci nie bardzo wychodzi? — zapytała ochrypłym głosem.

Aviendha zamrugała, szkarłat powlekł jej policzki. Chwile później rzekła:

— Tak jest lepiej. Dziękuję. Zapomniałam... mając go w głowie, zupełnie zapomniałam. — Zmarszczyła brwi. — Ach, nie umiesz?

Min żałośnie pokręciła głową. To było naprawdę nieprzyzwoite!

— Kiedy rozmawiam, trochę pomaga. — W jakiś sposób musiała się zaprzyjaźnić z tą kobietą, jeśli cała ta dziwna sprawa miała się w ogóle udać. — Przepraszam za to, co powiedziałam. O tym toku, znaczy się. Niewiele wiem o waszych obyczajach. A gdy w grę wchodzi ten mężczyzna, zawsze robię się bezczelna. Nie potrafię zapanować nad językiem. Nie myśl sobie jednak, że pozwolę ci mnie uderzyć albo strugać mi kołki na głowie. Może i mam wobec ciebie jakieś toh, ale będziemy musiały znaleźć inny sposób, żeby mu sprostać. W wolnej chwili zawsze mogę wyczesać twojego konia.

— Jesteś równie dumna jak moja siostra — mruknęła Aviendha, marszcząc brwi. A co to miało znowu znaczyć? — Masz też poczucie humoru. — Znów, jakby mówiła do siebie samej.— Nie robiłaś sobie złudzeń odnośnie Randa i Elayne w taki sposób, jak postępowałaby większość mieszkanek mokradeł. Poza tym przypominasz mi... — Z westchnieniem poprawiła szal na ramionach.— Wiem gdzie można znaleźć trochę oosquai. Jeśli będziemy zbyt pijane żeby móc myśleć, to... — Uniosła nieco wzrok i stanęła jak wryta. — Nie!— jęknęła.— Nie teraz!

W ich stronę podążała postać, na widok której Min aż otworzyła usta ze zdumienia. Wrażenie przez nią wywierane było tak wielkie, że zupełnie zapomniała o obecności Randa w swej głowie. Z usłyszanych wcześniej uwag zdołała zrozumieć, że Kapitan Generał Gwardii Elayne była kobietą, a oprócz tego Strażnikiem Elayne, jednak nic ponadto. Trzeba było dopiero zobaczyć ją na własne oczy. Gruby złoty warkocz o skomplikowanym splocie, przewieszony przez ramię krótkiego czerwonego kaftana z białym kołnierzem, obszerne niebieskie spodnie, wetknięte w buty na obcasach równie wysokich jak buty Min. Wokół jej głowy tańczyły aury i migotały obrazy, liczniejsze niźli Min zdarzyło się u kogokolwiek wiedzieć w życiu — z pozoru były ich tysiące, kaskadą przelewały się jedne przez drugie. Strażnik Elayne i Kapitan Generał Gwardii Królowej idąc... chwiała się... nieco, jakby już zdążyła pokosztować oosquai. Służący na jej widok hurmem przypomnieli sobie, że mają coś ważnego do załatwienia w zupełnie innej części pałacu i już po chwili miały korytarz dla siebie. Birgitte jednak zdała sobie sprawę z obecności Min i Aviendhy dopiero w momencie, gdy omal na nie wpadła.

— To wy okropne dziewuchy jej w tym pomogłyście, co? — warknęła, próbując skupić spojrzenie szklistych oczu na twarzy Aviendhy — Najpierw ta przeklęta Elayne znika z mojej głowy, a teraz...! Zadrżała i z wyraźnym wysiłkiem zapanowała nad sobą, jednak dalej jej pierś poruszał ciężki oddech. Nogi wciąż jakoś chciały trzymać jej prosto. Oblizała usta, przełknęła ślinę i ze złością ciągnęła dalej: — Żeby sczezła, nie umiem się na tyle skoncentrować, aby to z siebie wyrzucić! Powiem wam, jeśli ona robi to, co podejrzewam, że robi, kopniakami pognam tego jej kochasia dookoła przeklętego pałacu, jej zaś, cholera, tak spiorę tyłek pasem, że przez miesiąc nie będzie mogła siadać... a wy oberwiecie do kompletu!... nawet gdybym musiała najpierw zadać jej widłokorzenia!

— Moja pierwsza siostra jest dorosłą kobietą, Birgitte Trahelion — ostro zareagowała Aviendha. Mimo hardego tonu, widać było, że garbi ramiona i nie do końca potrafi tamtej spojrzeć prosto w oczy.— Musisz wreszcie przestać traktować nas jak dzieci!

— Kiedy ta przeklętnica zacznie się zachowywać jak dorosła ja ją będę, cholera, jak dorosłą traktować, ale nawet wtedy nie będzie miała prawa tego robić, przynajmniej nie w mojej przeklętej głowie! Nie w moim...! — Znienacka jej szkliste błękitne oczy wyszły z orbit. Rozdziawiła usta i upadłaby, gdyby Min i Aviendha nie potrzymały jej z obu stron. Zacisnęła powieki, zaszlochała raz, a potem wyjęczała: — Dwa miesiące! — Wyzwoliła się z ich uścisku, wyprostowała i skupiła na Aviendzie spojrzenie błękitnych oczu, teraz czystych niczym woda i twardych jak lód.

— Jeżeli pomożesz mi i oddzielisz ją tarczą od Źródła, to ci odpuszczę.

Ponure, pełne urazy spojrzenie Aviendhy ześlizgnęło się po niej jak po gęsi.

— Ty jesteś Birgitte Srebrny Łuk! — szepnęła Min. Wiedziała jeszcze zanim Aviendha wypowiedziała pełne imię. Nic dziwnego, że kobieta Aielów zachowywała się tak, jakby bała się natychmiastowej realizacji rzucanych gróźb. Birgitte Srebrny Łuk! Widziałam cię pod Falme!

Birgitte wzdrygnęła się jak uszczypnięta, potem szybko rozejrzała dookoła. Kiedy nabrała pewności, że są same, uspokoiła się. Odrobinę. Zmierzyła spojrzeniem Min.

— Kogokolwiek widziałaś, Srebrny Łuk nie żyje — oznajmiła brutalnie. Teraz jestem Birgitte Trahelion, to wszystko. — Na moment jej usta wygiął zły grymas. — Przeklętą lady Birgitte Trahelion do twoich przeklętych usług. I niech pocałuję owcę na Dzień Matki, jeśli mam w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia. Zresztą. Kim ty możesz być u siebie w domu? Czy zawsze pokazujesz nogi jak jakaś cholerna tancerka piór?

— Jestem Min Farshaw — odparła grzecznie. To miała być Birgitte Srebrny Łuk, heroina setki legend? Ta kobieta wyrażała się jak jakiś woźnica! I co to niby miało znaczyć, że Srebrny Łuk nie żyje? Przecież stała na wprost przed nią! Poza tym ta ciżba obrazów i aur, choć migoczących zbyt prędko, by mogła cokolwiek wyraźnie zobaczyć, wskazywała na więcej przygód niźli mogło przytrafić kobiecie w ciągu jednego życia. Co dziwne, w rozlicznych pojawiał się brzydki mężczyzna, starszy od niej, w innych brzydki mężczyzna znacznie młodszy, jednak z jakiegoś powodu Min była przekonana, że chodzi o tego samego człowieka. W końcu uraza wobec protekcjonalnego sposobu traktowania zwyciężyła szacunek wobec legendy. — Elayne, Aviendha i ja właśnie przed chwilą związałyśmy Strażnika więzią zobowiązań — powiedziała bez namysłu. — A jeśli nawet Elayne postanowiła świętować tę okoliczność, cóż, lepiej zastanów się dwa razy nim wtargniesz do niej bez uprzedzenia, jeśli nie chcesz sama mieć trudności z siadaniem.

Tego jednak wystarczyło, by znowu przypomniał jej się Rand. Ryczący żar głodnego paleniska wciąż wył w jej głowie, ledwie straciwszy cokolwiek na intensywności, jednak, Światłości dzięki, Rand już nie... Poczuła jak krew napłynęła jej do policzków. Ile razy spoczywał w jej ramionach, ciężko łapiąc oddech pośród splątanej pościeli... Niemniej to już naprawdę było podglądanie!

— Chodzi o niego? — cicho zapytała Birgitte. — Matczyne mleko w filiżance! Mogła się zakochać w kieszonkowcu lub koniokradzie, ona jednak musiała wybrać jego jak jakaś głupia. Ile zdążyłam z niego zobaczyć w tym miejscu, o którym wspomniałaś, ten mężczyzna jest zbyt śliczny, aby kobieta miała z niego jakiś pożytek. A w każdym razie i tak ma natychmiast przestać.

— Nie masz prawa! — upierała się Aviendha nadąsanym głosem, póki Birgitte wreszcie nie zaczęła odzyskiwać równowagi ducha. Chwiejna była to dość równowaga, niemniej zawsze coś.

— Nadawałaby się jak znalazł na dziewicę Talmouri, wyjąwszy tylko kwestię kładzenia głowy pod topór. Sądzę, że zbierze się jednak na odwagę i znowu pokaże mu, gdzie jego miejsce, a nawet jeśli znowu zrobi to, co zrobiła, cokolwiek to było, zapomni i z powrotem znajdzie się w mojej głowie. Drugi raz nie będę przez to przechodziła! — Znowu zebrała się w sobie, najwyraźniej gotowa iść i urządzić Elayne awanturę.

— Potraktuj to jako żart — Aviendha wciąż starała się całą rzecz załagodzić. Załagodzić! — Zrobiła ci śmieszny kawał, to wszystko. — Skrzywienie ust Birgitte jednoznacznie stwierdzało, co sadzi o tym pomyśle.

— Elayne pokazała mi jedną sztuczkę — pospiesznie wtrąciła Min chwytając Birgitte za rękaw. — W moim przypadku okazała się nieskuteczna, jednak może... — Niestety, gdy już rzecz całą wyjaśniła...

— Ona wciąż tu jest — po chwili oznajmiła ponuro Birgitte. — Zejdź mi z drogi, panno Farshaw — oznajmiła, wyszarpując rękaw — w przeciwnym razie...

Oosquai! — głos Aviendhy załamał się, w desperacji naprawdę załamywała ręce! — Wiem, gdzie znajdziemy odrobinę oosquai! Jeśli się upijecie...! Proszę, Birgitte! Przysięgnę... przysięgnę, że będę ci posłuszna jak uczennica swej mistrzyni, ale błagam, daj jej spokój! Nie ściągaj na nią hańby!

Oosquai! — zamyśliła się Birgitte, pocierając dłonią szczękę. — To jest może coś w rodzaju brandy? Hm. Myślę, że dziewczyna dopiero się czerwieni! Przez cały czas zawsze taka oficjalna. Żart, powiadasz? — Nagle uśmiechnęła się szeroko i rozłożyła ręce. — Prowadź mnie do tego twojego oosquai, Aviendha. Nie wiem, co wy na to, ale ja mam zamiar się upić do tego stopnia, abym... no, cóż... była w stanie tańczyć nago na stole. I ani odrobiny bardziej.

Min nie miała pojęcia o czym tamta mówi, ani też dlaczego Aviendha patrzyła na Birgitte z całkowitym zdumieniem, póki nie wybuchła wreszcie śmiechem przy słowach “wspaniały żart”, jednak nie miała większych wątpliwości w kwestii, czemuż to Elayne ma się rumienić, jeśli naprawdę tak było. Twardy kłębek wrażeń jej głowie znów rozgorzał pożarem.

— Możemy już poszukać tego oosquai? — zapytała. — Mam ochotę upić się jak prosię i to szybko!


Kiedy Elayne obudziła się następnego ranka, w sypialni panowało lodowate zimno, śnieg prószył na Caemlyn, a Rand zniknął. Choć oczywiście dalej tkwił w jej głowie. Tego będzie musiało wystarczyć uśmiechnęła się, zadowolonym, leniwym uśmiechem. Na razie z pewnością wystarczy. Z rozmarzeniem przeciągnęła się pod kocami i przypomniała sobie całkowity brak zahamowań z poprzedniej nocy — jak też sporej części dnia; prawie nie potrafiła uwierzyć że okazała się do tego zdolna — i uznała, że powinna być czerwona niczym zachodzące słońce! Przecież marzyła o tym, by w obecności Randa wyzbyć się wszelkich skrupułów i nie sądziła, by miała jeszcze kiedykolwiek się zarumienić na myśl o tym, co z nim zrobiła lub zrobi.

Ale najpiękniejszy ze wszystkich był podarunek jaki jej zostawił. Kiedy się obudziła, na poduszce obok znalazła w pełni rozkwitłą złotą lilię — delikatne płatki zdobiły jeszcze kropelki świeżej rosy. Nawet nie próbowała sobie wyobrazić, skąd mógł w środku zimy zdobyć coś takiego. Ale splotła wokół niej strumienie Utrwalenia i umieściła na nocnym stoliczku, gdzie każdego ranka będzie się jej mogła przyglądać. Splotu wprawdzie nauczyła się od Moghedien, lecz wbrew złowieszczemu pochodzeniu można było spokojnie oczekiwać, że zachowa na zawsze świeżość kwiatu, że delikatne kropelki rosy nigdy nie wyparują z płatków i zawsze przypominać będą o mężczyźnie, który oddał Jej swe serce.

Rozkoszny poranek dobiegł końca wraz z wieścią, że Alivia zniknęła podczas nocy, co stanowiło najwyraźniej sprawę na tyle poważną, iż wśród Kuzynek zawrzało. O tym, że zniknęli również Nynaeve i Lan dowiedziała się dopiero od Zaidy, która przyszła interweniować w sprawie nie odbytej lekcji. Kiedy i jak się to stało, nikt nie wiedział. Dopiero znacznie później odkryła, że wśród kolekcji przywiezionych z Ebou Dar angreali i ter’angreali brakuje trzech spośród najpotężniejszych angreali, jak też kilku innych drobiazgów. W stosunku do niektórych spośród zaginionych żywiła podejrzenia graniczące z pewnością, iż przeznaczone były dla kobiety spodziewającej się ataku Jedyną Mocą. W tym kontekście treść pospiesznie skreślonej notatki, która Nynaeve zostawiła na miejscu, brzmiała szczególnie niepokojąco.

Загрузка...