17 Różowe wstążki

Kiedy Mat w towarzystwie Noala wyszedł szybkim krokiem z alejki, chłodny wiatr hulający po Mol Hara szarpnął poły jego płaszcza i zmroził błoto oblepiające rzeczy. Tarcza słońca przycupnęła na dachu domu na poły skryta za kominem, rzucając długie cienie. Ponieważ jedną rękę miał zajętą kosturem, a w drugiej ściskał przerwany rzemyk medalionu z lisim łbem, wetknięty w kieszeń kaftana, skąd natychmiast można go było dobyć, to nie miał jak poradzić sobie z płaszczem. Bolało go całe ciało, od czubka głowy aż do pięt, pod czaszką kości grzechotały na alarm, ale ledwie zwracał na to wszystko uwagę. Zbyt pochłonięty był rozglądaniem się na wszystkie strony i roztrząsaniem, jak też tamten stwór mógł zmieścić się w tak małej dziurze. Wreszcie przyłapał się na tym, że podejrzliwie mierzy wzrokiem szczeliny między kamieniami bruku na placu. Choć nadzwyczaj mało prawdopodobne było, że tamten zaatakuje go na otwartej przestrzeni.

Z otaczających ulic dobiegało brzęczenie ludzkiego mrowia, tutaj jednak było pusto — tylko chudy pies o sterczących żebrach przebiegł obok fontanny zwieńczonej posągiem historycznej królowej Nariene. Jej uniesiona dłoń, wskazująca ocean, zdaniem jednych zapowiadała morskie bogactwa, którym Ebou Dar zawdzięczało swoją pomyślność, zdaniem innych wskazywała grożące niebezpieczeństwo. Jeszcze inni powiadali, że to następca chciał zwrócić uwagę na jej dwuznaczną raczej uczciwość, symbolicznie przedstawiając ją z jedną tylko odsłoniętą piersią.

O tej porze dnia, nawet zimą, na Mol Hara powinny licznie przebywać pary spacerujących kochanków i pełnych optymizmu żebraków, jednak Seanchanie natychmiast po przybyciu zgarnęli tych drugich z ulic i zapędzili do pracy, a kochankowie trzymali się z daleka nawet za dnia. Powodem był fakt, że wielki masyw białych kopuł, marmurowych iglic i kutych balkonów Pałacu Tarasin stanowił rezydencję Tylin Quintara Mitsobar z Łaski Światłości Królowej Altary — albo przynajmniej tej części Altary, która rozciągała się na kilka dni drogi wierzchem od Ebou Dar — Pani Czterech Wiatrów i Strażniczki Morza Sztormów. Zapewne jeszcze ważniejszy był fakt, że stanowił on rezydencję Szlachetnej Lady Suoth Sabelle Meldarath, głównodowodzącej Zwiastunami Imperatorowej Seanchan, oby żyła wiecznie. W zaistniałych okolicznościach pozycja tej drugiej w Ebou Dar zdecydowanie górowała nad pierwszą. Każdego wejścia do pałacu strzegli gwardziści Tylin w zielonych butach, workowatych białych spodniach i pozłacanych napierśnikach na zielonych kaftanach oraz mężczyźni i kobiety w owadzich hełmach, w zbrojach pokrytych pasami o barwach błękitu i żółci, zieleni i bieli czy też wszelkich innych możliwych do wyobrażenia kombinacji. Królowej Altary potrzebne było bezpieczeństwo i cisza dla zapewnienia spokoju wypoczynku. Czy też może tak właśnie zarządziła lady Suroth, a jeśli Suroth twierdziła,że Tylin czegoś chce, wkrótce ta dochodziła do wniosku, że tak, tego właśnie chce.

Po chwili zastanowienia Mat powiódł Noala do jednej z bram prowadzących na podwórze stajni. Tamtędy znacznie łatwiej było przemycić do środka obcego niźli po szerokich marmurowych schodach, wiodących na plac. Nie wspominając już, że dzięki temu będzie miał znacznie większe szansę na doprowadzenie ubrania do porządku, nim przyjdzie mu stanąć przed Tylin. Ostatnim razem, kiedy po bójce w tawernie wrócił w stanie mocno niedbałym, królowa wyraźnie dała wyraz swemu niezadowoleniu.

Garstka zbrojnych w halabardy gwardzistów z Ebou Dar stała po jednej stronie otwartych wrót, identyczni liczebnością zbrojni w ozdobione kutasami włócznie Seanchanie okupowali przestrzeń przy ich drugim skrzydle. Wszyscy trwali wyprężeni i sztywni niczym posąg Nariene.

— Łaska Światłości wszystkim tu zgromadzonym — pozdrowił grzecznie Mat eboudariańskich gwardzistów. Zawsze lepiej być przesadnie nawet grzecznym wobec mieszkańców tego miasta, przynajmniej dopóki się ich nie pozna bliżej. Zresztą nawet i potem. Mimo że ostatecznie byli znacznie bardziej... elastyczni... niż Seanchanie.

— I tobie, mój panie — odparł krępy oficer, dając kilka kroków naprzód. I wtedy Mat rozpoznał w nim Surlivana Sarata, jak na bardziej przyzwoitego człowieka, o ciętym dowcipie i znakomitym oku do koni. Kręcąc głową, Surlivan postukał w swój szpiczasty, hełm cienką, pozłacaną laseczką, stanowiącą symbol pełnionej funkcji. — Kolejna walka, mój panie? Na twój widok ona tryśnie przekleństwami niczym fontanna.

Mat spróbował w mniej widoczny sposób wesprzeć się na pałce i wyprostować ramiona. Równocześnie zdenerwowała go uwaga Surlivana. Cięty dowcip? Jeśli się nad tym zastanowić, tamten miał język niczym nie wyprawiona skóra. A okiem do koni również aż tak znakomitym wcale się nie mógł poszczycić.

— Komuś się nie spodoba, jeśli mój przyjaciel spędzi noc z moimi ludźmi? — zapytał szorstko Mat. — Ja nie widzę powodów, w kwaterach jest dość miejsca dla jeszcze jednego. — Po prawdzie to nie tylko dla jednego znalazłoby się miejsce. Od czasu przybycia do Ebou Dar stracił już ośmiu ludzi.

— Ja nie będę miał nic przeciwko, mój panie — odparł Surlivan, równocześnie mierząc wzrokiem wychudzonego człowieka stojącego u boku Mata i zaciskając rozważnie usta. W mętnym świetle kaftan Noala wydawał się dobrej jakości, nadto można było zauważyć zdobiące go koronki, w każdym razie i tak tamten wyglądał lepiej niż Mat. Być może to przesądziło sprawę. — A ponieważ ona nie musi o wszystkim wiedzieć, a więc również z pewnością nie zgłosi zastrzeżeń.

Mat zmarszczył czoło, nim jednak z jego ust dobyły się nierozważne słowa, przez które z pewnością ściągnąłby burzę na głowę swoją i Noala, pod bramę przygalopowali trzej Seanchanie i Surlivan odwrócił się do nich.

— Wraz z szanowną małżonką mieszkasz w Pałacu Królowej? — zapytał Noal, ruszając przez bramę.

Mat schwycił go za ramię.

— Poczekajmy, aż przejadą — powiedział, ruchem głowy wskazując jeźdźców. Jego szanowna małżonka? Przeklęte kobiety! Przeklęte kości w jego przeklętej głowie!

— pilne wieści dla Szlachetnej Lady Suroth — zaanonsował jeden z Seanchan, klepiąc równocześnie skórę kurierskiej torby, zawieszonej przez okryte zbroją ramię. Na jego hełmie widać było pojedyncze cienkie pióro, co czyniło zeń niskiego rangą oficera jednak dosiadał wysokiego wałacha, który sprawiał wrażenie naprawdę szybkiego. Pozostałe dwa konie sprawiały również niezłe wrażenie, ale nie mogły się równać z tamtym.

— Wjedźcie z błogosławieństwem Światłości — powiedział Surlivan, kłaniając się nieznacznie.

Ukłon jakim z siodła zrewanżowała się oficer Seanchan — ponieważ po chwili okazało się, że to kobieta — stanowił lustrzane odbicie gestu Surliyana.

— Błogosławieństwo Światłości i dla was — powiedziała z rozwlekłym akcentem i kopyta trzech koni zastukały po dziedzińcu stajni.

— Bardzo dziwne — zadumał się Surlivan, spoglądając w ślad za nimi. — Zawsze to nas proszą o pozwolenie na wjazd, nigdy nie pytają swoich. — Machnął laseczką w kierunku seanchańskich gwardzistów, stojących po drugiej stronie bramy. Mat nie zauważył, by bodaj przestąpili z nogi na nogę albo zerknęli w kierunku kurierów.

— A jakby zareagowali, gdybyś zabronił im wjazdu? — zapylał cicho Noal, poprawiając tobołek na plecach.

Surlivan odwrócił się na pięcie.

— Dość, że złożyłem przysięgę mej królowej — odparł głosem wyzutym z wyrazu — a ona złożyła przysięgę... temu, komu złożyła. Zaprowadź swego przyjaciela do miejsca, gdzie będzie mógł się przespać, mój panie. I ostrzeż go, że w Ebou Dar są rzeczy, które lepiej pozostawić niewypowiedziane i pytania, których lepiej nie zadawać.

Noal wyglądał na zmieszanego i zaczął protestować, że naprawię zwyczajnie był ciekaw, ale Mat wymienił tylko dalsze błogosławieństwa i grzeczności z altarańskim oficerem — tak pospieszne, jak pozwalało poczucie przyzwoitości — i powiódł swego nowego znajomego przez bramę, przyciszonym głosem wyjaśniając mu kwestie tyczące Słuchaczy. To tylko, że tamten ocalił go przed gholam, nie stanowiło dostatecznego powodu, by pozwolić mu wydać się w ręce Seanchan. Wśród seanchańskich formacji byli ludzie zwani Poszukiwaczami, a z tych nielicznych plotek na ich temat jakie udało mu się usłyszeć — nawet ci, którzy ze swadą potrafili rozprawiać na temat Straży Skazańców, nabierali wody w usta, gdy bodaj wzmiankowano Poszukiwaczy — z tych pojedynczych wzmianek wnosił, że przy Poszukiwaczach Śledczy Białych Płaszczy byli niczym chłopcy obrywający muchom skrzydełka, co było czynnością wprawdzie dość paskudną, jednak nie spędzało snu z powiek dorosłemu mężczyźnie.

— Rozumiem — powoli przytaknął tamten. — Nie wiedziałem. — Sprawiał wrażenie, jakby ta niewiedza zdenerwowała go. — Z pewnością spędzasz sporo czasu w towarzystwie Seanchan. Znasz może więc samą Szlachetną Lady Suroth? Muszę przyznać, że nie podejrzewałem, iż posiadasz takie koneksje.

— Kiedy tylko mogę spędzam czas z żołnierzami w tawernach. — kwaśno odparł Mat. Przynajmniej gdy Tylin na to pozwalała. Światłości, równie dobrze mógłby faktycznie być żonaty!— Suroth nie ma pojęcia, że w ogóle istnieję. — I żywił gorącą nadzieję, że ten stan rzeczy nie ulegnie zmianie.

Trójki konnych Seanchan nie było już nigdzie w zasięgu wzroku, ich zwierzęta z pewnością odprowadzono do stajni, tylko dobrych kilka dziesiątek sul’dam odprawiało ze swoimi damane ich porcję wieczornych ćwiczeń, wędrując wielkim kręgiem po obwodzie brukowanego dziedzińca. Prawie połowę odzianych na szaro damane stanowiły kobiety o smagłej cerze, pozbawione jednak biżuterii, którą jeszcze niedawno nosiły jako Poszukiwaczki Wiatrów. Ich widok nie był niczym niezwykłym w pałacu i okolicy — Seanchanie zebrali bogate żniwa z pokładów okrętów Ludu Morza, którym nie udało się na czas opuścić portu. Na twarzach zastygła ponura rezygnacja albo grymas odrętwienia, tylko siedem czy osiem patrzyło wprost przed siebie, wzrokiem zagubionym i zmieszanym, wciąż nie wierząc. Obok każdej z nich blisko szła pochodząca z Seanchan damane, trzymając za rękę albo otaczając ramieniem, uśmiechając się lub coś szepcząc pod pełnymi aprobaty spojrzeniami kobiet ze srebrnymi bransoletami przytroczonymi do srebrnych obroży, obejmujących ich szyje. Parę spośród tych oszołomionych kobiet wpijało się w idące obok damane, jakby ściskały koła ratunkowe. Nawet gdyby nie przemarznięta odzież, już samego tego widoku starczyłoby, aby Mata przeszył dreszcz.

Próbował jak najszybciej pokonać dziedziniec, ale miarowy ruch po okręgu koła sprawił, że obok niego znalazła się kobieta, która nie była ani z Seanchan, ani z Atha’an Miere, związana z pulchną siwiejącą sul’dam o oliwkowej skórze, swobodnie mogącą uchodzić za Altarankę, nie wspominając już o tym, że przede wszystkim roztaczała wokół siebie macierzyńską atmosferę. Jasne, że wnioskując ze sposobu w jaki odnosiła się do swej podopiecznej, musiało chodzić o matkę surową z dzieckiem najprawdopodobniej krnąbrnym. Teslyn Baradon przytyła nieco po półtora miesiąca seanchańskiej niewoli, jednak wyraz jej pozbawionej śladów wieku twarzy wciąż nasuwał podejrzenia, że trzy razy dziennie odżywia się kolczastymi pnączami. Z drugiej strony, spokojnie szła na smyczy i posłusznie stosowała się do półgłosem wypowiadanych komend sul’dam. A przystanęła tylko na moment, by skłonić się głęboko przed nim i Noalem. Zanim jednak wraz ze swoją sul’dam podjęła marsz wokół podwórza stajni, na mgnienie w jej oczach rozbłysła wyraźnie adresowana do niego nienawiść. A potem już nic, tylko spokój i posłuszeństwo. Mat widział już wcześniej na tym samym dziedzińcu damane zgięte w pół i wyjące pod rózgą za byle przewinienie. Teslyn była wśród nich. Niewiele zaznał od niej dobrego, prawdopodobnie raczej działała na jego niekorzyść, lecz nigdy nie życzyłby jej takiego losu.

— Lepsze to niż śmierć, jak sądzę — mruknął, ruszając dalej. Teslyn była twardą kobietą, bez wątpienia każdą wolną chwilę spędzała na układaniu planów ucieczki, ale być twardym to jeszcze nie wszystko. Pani Okrętów i jej Mistrz Mieczy umarli na palu bez jednego jęku, ale to ich przecież nie ocaliło.

— Naprawdę tak sądzisz? — nieobecnym tonem zapytał Noal, znów niezgrabnie szamocząc się z tobołkiem. Połamane dłonie z nożem radziły sobie dostatecznie zręcznie, gdy jednak przychodziło do innych czynności, okazywały się rozpaczliwie niezgrabne.

Mat spojrzał spod zmarszczonych brwi. Nie, wcale nie był pewien, czy tak sądzi. Te srebrne a’dam zbyt bardzo kojarzyły z niewidzialną smyczą, na której wodziła go Tylin. Ale z drugiej strony, przez resztę życia pozwoliłby Tylin drapać się pod brodą, gdyby alternatywą miał być pal. Światłości, niech te kości w jego głowie wreszcie staną i niech się to wszystko skończy! Nie, to było kłamstwo. Od kiedy wreszcie zrozumiał, co symbolizują, nigdy tak naprawdę nie chciał, by stanęły.

Pomieszczenie, które Chel Vanin dzielił z resztą ocalałych Czerwonorękich znajdowało się stosunkowo niedaleko stajni; wewnątrz gipsowane na biało ściany, niski sufit i łóżka zbyt liczne dla jeszcze żywych. Na jednym z nich spoczywał bez kaftana Vanin, niczym łysiejąca góra tłuszczu, na piersiach oparł otwartą książkę. Mat poczuł zaskoczenie na samą myśl, że tamten w ogóle umie czytać. Vanin tymczasem splunął przez szczerbę w zębach i zmierzył spojrzeniem usmarowany błotem ubiór Mata.

— Znowu się biłeś? — zapytał. — Założę się, że jej się to nic spodoba. — Nie wstał. Wyjąwszy nieliczne zaskakujące przypadki. Vanin uważał się za równie dobrego, co dowolny lord lub lady.

— Kłopoty, lordzie Mat? — warknął Harnan, zeskakując z łóżka. To był solidny człowiek, zarówno z budowy fizycznej jak usposobienia, teraz jednak jego mocne szczęki rytmicznie się zaciskały, wprawiając w ruch jastrzębia prymitywnie wytatuowanego na policzku. — Wybacz, ale nie jesteś w odpowiednim stanie na takie rzeczy. Powiedz nam jak on wyglądał, a sami się nim zajmiemy.

Pozostała trójka zebrała się za jego plecami, na twarzach odmalowało się nagłe ożywienie, dwóch już chwytało kaftany, wciąż jeszcze upychając koszule w spodnie. Metwyn natomiast, Cairhienianin o chłopięcym wyglądzie, który był dziesięć lat starszy od Mata, od razu porwał miecz stojący w nogach łóżka i wysunął fragment klingi, sprawdzając ostrze. Najlepszy z nich wszystkich szermierz, był naprawdę dobry, chociaż Gorderan — mimo wyglądał na kowala — niewiele mu ustępował. Gorderan nawet w połowie nie był tak ociężały, jak zdawały się sugerować jego szerokie barki. Dwunastu Czerwonorękich udało się za Matem Cauthonem do Ebu Dar, ośmiu z nich nie żyło, a pozostali uwięźli w pałacu, gdzie nie podszczypywać pokojówek, wdawać się w bójki przy kościach i pić, póki nie padli, jakby mogli w karczmie; wiedząc, że karczmarz zadba, by trafili do łóżek, choć może z sakiewkami nieco lżejszymi niż wcześniej.

— Ten tu Noal znacznie lepiej opowie wam co się stało, niż ja bym potrafił — odparł Mat, nasuwając z powrotem kapelusz na głowę — Będzie spał tu z wami. Ocalił mi dziś życie.

Te słowa wywołały okrzyki zdumienia faktem i aprobaty dla czynu Noala, nie wspominając już o przyjacielskim poklepywaniu, od którego stary omal się nie przewrócił. Vanin posunął się nawet do tego, że założył grubym paluchem miejsce w książce i usiadł na krawędzi cienkiego materaca.

Noal położył swój tobołek na jednym z nie zajętych łóżek, a potem przedstawił całą historię, pomagając sobie wyszukaną gestykulacją, dramatycznie odgrywając swoją rolę, a nawet z siebie czyniąc rodzaj błazna, bowiem w jego opowieści to on poślizgnął się w błocie i gapił na gholam, podczas gdy Mat walczył jak mistrz. Noal okazał się urodzonym bajarzem, potrafił przybliżyć słuchaczom opisywane sytuacje z talentem prawdziwego barda. Harnan i pozostali Czerwonoręcy śmiali się serdecznie, wiedząc o co tamtemu chodzi, gdy wszystkie zasługi przypisywał ich dowódcy i oczywiście aprobując tę retorykę, jednak śmiech zamarł, gdy opowiadający doszedł do tego, jak napastnik wyślizgnął się przez niewielki otwór w ścianie. Tę scenę również przedstawił nadzwyczaj plastycznie. Vanin odłożył książkę i ponownie splunął przez zęby. Poprzednim razem w Rahad po ataku gholam Vanin i Harnan ledwie uszli z życiem. I tylko dlatego, że tamten ścigał inną ofiarę.

— Wychodzi na to, że z jakiegoś powodu ten stwór chce mnie dopaść — powiedział lekko Mat, kiedy starzec skończył i osunął się na swoje łóżko, najwyraźniej wyczerpany. — Pewnie musiałem kiedyś grać z nim w kości. Żaden z was nie musi się przejmować, póki nie nabierze ochoty stanąć między nim a mną. — Wyszczerzył zęby, chcąc wszystko obrócić w żart, ale nikt nawet się nie uśmiechnął. — W każdym razie rankiem rozdzielę między was złoto. Wynajmiecie miejsce na pierwszym statku odpływającym do Illian i weźmiecie Olvera ze sobą. Thoma i Juilina również, jeżeli zechcą odpłynąć. — Niewykluczone, że łowca złodziei się zdecyduje. — Oczywiście Nerima i Lopina również. — Przywykł już do tego, że opiekuje się nim dwu służących, jednak tutaj właściwie ich nie potrzebował. — Talmanes musi być obecnie już gdzieś pod Caemlyn. Nie powinniście mieć kłopotów z jego odnalezieniem. — Kiedy odpłyną zostanie sam na sam z Tylin. Światłości, lepiej już chyba znowu stawić czoła gholam!

Harnan wymienił spojrzenia z pozostałymi trzema Czerwonorękimi, Fergin zaś podrapał się po głowie, jakby nie potrafił do końca pojąć. I być może tak było. Kościsty mężczyzna był dobrym żołnierzem — nie znakomitym, ale całkiem niezłym — jednak gdy w grę wchodziły inne sprawy, nie popisywał się szczególną lotnością.

— To nie byłoby w porządku — rzekł na koniec Haman. — Przede wszystkim, lord Talmanes obedrze nas ze skóry, jeśli wrócimy bez ciebie. — Pozostali trzej pokiwali głowami. Najwyraźniej tyle Fergin potrafił zrozumieć.

— Co ty myślisz, Vanin? — zapytał Mat.

Grubas wzruszył ramionami.

— Odbiorę chłopaka Riselle, a kiedy zasnę, pierwsze co zrobi, to wypatroszy mnie jak pstrąga. Sam bym nie postąpił inaczej na jego miejscu. Poza tym, tutaj mam czas na czytanie. Gdy robiłem jako kowal, nie miałem szans, by wziąć książkę do ręki. — Takie było jedno z rzekomych wędrownych rzemiosł, do których uprawiania się przyznawał. Drugim był fach stajennego. Naprawdę zaś był koniokradem i kłusownikiem, najlepszym w granicach dwóch krajów, a może i poza nimi.

— Wszyscyście poszaleli — oznajmił Mat, marszcząc czoło — Tylko dlatego, że mnie ściga, nie znaczy, że was nie zabije, jeżeli staniecie mu na drodze. W każdym razie propozycja pozostaje aktualna. Każdy kto się opamięta, może odpłynąć.

— Widywałem już wcześniej takich jak ty — znienacka odezwał się Noal. Zgarbiony starzec, jakim się zdawał, stanowił wizerunek trudów wieku i wyczerpania, jednak wpatrzone w Mata oczy były jasne i bystre. — Niektórzy ludzie roztaczają wokół siebie aurę, która każe innym iść za nimi, niezależnie od tego, co się zdarzy. Jedni wiodą w ten sposób na zatratę, inni ku chwale. Przypuszczam że imię twoje może jeszcze trafić do ksiąg historyków.

Harnan popatrzył wzrokiem równie zmieszanym co Fergin. Vanin splunął, Położył się znowu i wrócił do lektury.

— Może kiedy ze szczętem opuści mnie szczęście — mruknął Mat. Wiedział, czym płaci się za miejsce w historii. Podczas takich zabaw można stracić życie.

— Lepiej się doprowadź do porządku, zanim ona cię zobaczy — zagadnął znienacka Fergin. — Z pewnością od całej tej gliny dostanie zadr pod siodłem.

Mat gniewnym ruchem zerwał kapelusz z głowy i bez słowa wyszedł na zewnątrz. No, przynajmniej wykuśtykał najlepiej, jak potrafił, podpierając się kosturem. Zanim drzwi zamknęły się za nim, zdążył jeszcze usłyszeć, że Noal zaczyna opowieść o tym, jak to pewnego razu płynął na statku Ludu Morza i nauczył się kąpać w słonej wodzie. Przynajmniej tak się opowieść zaczynała.

Zamierzał doprowadzić się do porządku przed spotkaniem z Tylin — naprawdę tak początkowo zamierzał — jednak ostatecznie zamiar ten jakoś rozwiał się w jego głowie. Kiedy kuśtykał przez korytarze obwieszone arrasami, które Eboudarianie nazywali letnimi gobelinami — dla pory roku, którą przywoływały ich wzory — z ust czterech służących w zielono-białej liberii pałacu i co najmniej siedmiu pokojówek usłyszał pytanie, czy może nie zechciałby wykapać się i przebrać się, zanim stanie przed królową; każde z tych jedenaściorga równocześnie proponowało łaźnię i zmianę garderoby w całkowitym przed nią sekrecie. Nie wiedzieli wszystkiego o nim i Tylin, dzięki Światłości — o najgorszych rzeczach wiedziała tylko Tylin, no i on — ale wiedzieli zbyt, cholera, wiele. Co gorsze, najwyraźniej to aprobowali, całą sytuację z pozoru wszyscy w całym przeklętym Pałacu Tarasin uważali za zupełnie normalną. Po pierwsze, w ich oczach Tylin była przede wszystkim ich królową, toteż mogła postępować, jak jej się żywnie podobało. Po drugie, od podboju Seanchan jej temperament stał się co najmniej wybuchowy, skoro więc wyszorowany i wystrojony w koronki Mat Cauthon mógł przyczynić się nieco do jego złagodzenia, a tym samym sprawić, że nie będą mieli ucieranego nosa za każde głupstwo, wobec tego należało natychmiast wyskrobać go za uszami i opakować w koronki niczym podarunek na Niedzielę.

— Błoto? — zdziwił się, adresując swe pytanie do uśmiechaj tej pokojówki rozpościerającej przed nim suknie w ukłonie. W jej ciemnych oczach tańczyły iskierki, a głęboko wycięty dekolt stanika odkrywał piersi w sposób jeszcze bardziej śmiały niż u Riselle. Innym razem mógłby nawet przystanąć na moment, by w pełni nacieszyć się tym widokiem. — Jakie błoto? Nie widzę nigdzie żadnego błota! — Z rozdziawionymi ustami zamarła tak, że nawet, nie podniosła się z ukłonu, kiedy pokuśtykał dalej i tylko patrzyła za nim.

Już po chwili omal nie zderzył się z Juilinem Sandarem, który szybkim krokiem wyszedł zza rogu. Taireński łowca złodziei odskoczył, z tłumionym przekleństwem, a jego smagła twarz poszarzała, nim zorientował się z kim ma do czynienia. Potem wymruczał przeprosiny i natychmiast chciał pójść dalej.

— Czy Thom może wciągnął cię w te swoje głupoty, Juilin? — zapytał Mat. Juilin dzielił z Thomem kwaterę w głębi części pałacu przeznaczonej dla służby, toteż nie miał żadnego powodu przebywać tutaj. W ciemnym taireńskim kaftanie, którego poły skrywały szczyty wysokich butów, z grona służby wyróżniałby się niczym kaczka w kurzym kojcu. A Suroth przestrzegała tych spraw znacznie bardziej rygorystycznie niż Tylin. Tak więc Mat przyjął, że jedyną przyczyną jaka mogła zagnać go tutaj, były te knowania, w które wdali się Thom i Beslan. — Nie, nie chcę nic o tym wiedzieć. Przedstawiłem Harnanowi i pozostałym pewną propozycję, ty również możesz z niej skorzystać. Jeśli chcesz opuścić miasto, dam ci pieniądze na wyjazd.

Po prawdzie, to Juilin bynajmniej nie wyglądał jakby się szczególnie palił, by mu cokolwiek powiedzieć. Łowca złodziei zatknął kciuki za pas i spojrzał w oczy Mata całkowicie pozbawionym wyrazu wzrokiem.

— I co na to Harnan oraz pozostali? Poza tym, ciekawi mnie jaką też działalność Thoma uważasz niby za głupoty? Po tych dachach tutaj z pewnością porusza się zręczniej niż ty czyja.

Gholam wciąż jest w Ebou Dar, Juilin. — Thom doskonale zdawał sobie sprawę, że Gra Domów jest rzeczą, na której się zna i uwielbiał wtykać nos do polityki. — Dziś wieczorem próbował mnie zabić.

Juilin jęknął, jakby właśnie otrzymał cios w splot słoneczny nerwowo przeczesał dłonią krótkie czarne włosy.

— Mam powody, by przez czas jakichś jeszcze zostać w mieście — powiedział — nawet w tych okolicznościach.

Sprawiał teraz nieco inne wrażenie niż przed momentem, jakby bardziej pełne uporu, bardziej defensywne i zaprawione odrobiną poczucia winy. Jak Mat sięgał pamięcią, nigdy nie widział u niego tak rozbieganych oczu, jednak kiedy mężczyzna zachowuje się w ten sposób, powód może być tylko jeden.

— Zabierz ją ze sobą — doradził Mat. — A jeśli nie zechce pojechać, cóż, kiedy dotrzesz do Łzy nie minie godzina, a na każdym kolanie będziesz miał kobietę. Z nimi tak to jest, Juilin. Na każdą, która powie “nie”, znajdzie się taka, która powie “tak”.

Służący z naręczem ręczników, mijający ich w pośpiechu, z najwyższym zdumieniem odebrał stan odzieży Mata, jednak Juilin uznał, że tamten gapi się na niego, toteż natychmiast wyciągnął kciuki zza pasa i próbował przyjąć bardziej pokorną postawę. Bez większego powodzenia. Thom mógł spać w kwaterach służby, ale od samego początku miał w sobie coś, co sprawiało wrażenie, iż czyni tak z własnego wyboru albo może powodowany ekscentrycznym usposobieniem i nikogo bynajmniej nie zdziwiłby jego widok w korytarzu, gdyby mu na przykład przyszła ochota wślizgnąć się do pokojów Riselle, należących ongiś do Mata. Juilin natomiast tyle rozwodził się wszem i wobec na temat swego zawodu łowcy złodziei — żadną miarą nie “łapacza” złodziei — i tak wielu drażliwym lordziątkom oraz pysznym kupcom patrzył prosto w oczy, pragnąc tym sposobem wykazać, iż uważa się za im równego, że już każdy w pałacu wiedział kim i czym jest. Oraz, gdzie winien przebywać — mianowicie na dole.

— Z ust mego pana spływa najczystsza mądrość — powiedział, zdecydowanie zbyt donośnie, wykonując nadto sztywny, szyderczy ukłon. — Mój pan wszystko wie o kobietach. Jeśli więc pan mój wybaczy swemu uniżonemu słudze, ten natychmiast powróci na swoje miejsce. — Odwrócił się, by odejść, ale jeszcze przez ramię, znowuż zbyt głośno, rzucił: — Słyszałem dzisiaj,że jeśli pan mój raz jeszcze pokaże się królowej w takim stanie, jakby go właśnie wleczono po ulicy, królowa nie omieszka rózgą zmacać, osoby mego pana.

I to była kropla, która ostatecznie przepełniła czarę.

Mat energicznie otworzył drzwi i wkroczył do apartamentów królowej, ściągając z głowy kapelusz, by posłać go w powietrze przez szerokość komnaty... I stanął jak wryty, a słowa, które zamierzał wypowiedzieć zamarły mu na ustach. Niecelnie rzucony kapelusz potoczył się po dywanach, nawet nie dostrzegł dokąd. Podmuch wiatru zagrzechotał szybami wysokich, potrójnym łukiem sklepionych okien, wychodzących na długi osłonięty balkon ponad Mol Hara.

Tylin odwróciła się, nie wstając z krzesła rzeźbionego tak, by wyglądało jak mebel z pozłacanego bambusa i spojrzała na niego ponad trzymanym w dłoni złotym pucharkiem. Z rzadka przetykane na skroniach siwymi pasemkami fale lśniących czarnych włosów okalały piękną twarz, w której lśniły oczy drapieżnego ptaka, i która bynajmniej nie sprawiała wrażenia zadowolonej. Jego spojrzenie nagle, nie wiedzieć czemu zaczęło wyławiać z widoku jej postaci zupełnie nieistotne drobiazgi. Fakt, że leciutko poruszyła nogą założoną na nogę, delikatnie marszcząc warstwy białych i zielonych halek. Bladozieloną koronkę, okalającą owalne rozcięcie dekoltu, odsłaniające pełne piersi, między którymi wisiała wysadzana klejnotami rękojeść jej małżeńskiego noża. Nie była sama. Naprzeciw niej siedziała Suroth, spod zmarszczonych brwi wpatrując się we wnętrze swego pucharka, długie paznokcie palców drugiej dłoni wystukiwały rytm na poręczy fotela — mimo włosów wygolonych wysoko z obu stron głowy można by ją nazwać nawet przystojną, a że Tylin sprawiała przy niej wrażenie niepozornej myszki. Dwa z paznokci na każdej dłoni miała polakierowane na niebiesko. U jej boku zasiadła mała dziewczynka — jakby już innego nie mogła znaleźć towarzystwa — odziana także w szatę bogato zdobioną kwiatowymi ornamentami, narzuconą na proste białe spódnice, nosząca na sobie niewielką fortunę w rubinach. Jej głowę — z pozoru całkiem ogoloną! — skrywała przeźroczysta woalka. Nawet bez reszty wstrząśnięty, nie mógł nie zwrócić uwagi na złoto i rubiny. Jakaś szczupła kobieta, o karnacji tak ciemnej jak jej prosty czarny ubiór i do tego stopnia górującej nad otoczeniem, że mogłaby za wysoką uchodzić wśród Aielów, stała za fotelem dziewczynki z rękoma zaplecionymi na piersiach i wyrazem źle skrywanej niecierpliwości na twarzy. Kręte czarne włosy przycięte były krótko, ale głowa nawet nietknięta brzytwą, z czego należało wnosić, że ani nie wywodzi się z Krwi, ani nie jest so’jhin. Po królewsku piękna, przyćmiewała swym wyglądem zarówno Tylin, jak Suroth. Wobec kobiecego piękna również nie pozostawał obojętny, nawet wówczas, gdy czuł się, jakby go zdzielono obuchem w głowę.

Albowiem to nie obecność Suroth, ani którejś z obcych sprawiły, że przed chwilą stanął jak wryty. Powodem był fakt, że w jego głowie właśnie zatrzymały się kości, z grzmotem, od którego aż zadźwięczało mu pod czaszką. Coś takiego nie zdarzyło się jeszcze nigdy dotąd. Stał więc bez ruchu, czekając aż któryś z Przeklętych wyskoczy z wnętrza płonącego kominka albo ziemia rozstąpi mu się pod nogami, by pochłonąć pałac.

— Nie słuchałeś mnie, gołąbeczku — zagruchała doń Tylin, ale w jej głosie zadźwięczały dość niebezpieczne tony. — Powiedziałam, żebyś poszedł do kuchni i kazał dać sobie ciasta, póki nie znajdę dla ciebie czasu. Zresztą, jeśli już o tym mowa, mógłbyś w tym czasie również wziąć kąpiel. — Jej ciemne oczy rozbłysły. — Później porozmawiamy o tym błocie.

Oszołomiony, próbował raz jeszcze powtórzyć sobie w głowie przebieg wydarzeń. Wszedł do komnaty, kości się zatrzymały i... Nic się nie stało. Zupełnie nic!

— Tego człowieka napadnięto — odezwała się malutka zasłonięta woalem postać, wstając. Jej głos stał się nagle równie chłodny, co wiatr za oknami. — Zapewniałaś mnie, że ulice są bezpieczne, Suroth! Jestem z ciebie niezadowolona.

Coś przecież musiało się wydarzyć! Coś z pewnością się wydarzyło! Zawsze coś się działo, kiedy kości zatrzymywały się.

— Zapewniam cię, Tuon, że ulice Ebou Dar są równie bezpieczne jak ulice samego Seandar — odpowiedziała Suroth i dopiero to wyrwało Mata ze stanu oszołomienia. W głosie Suroth brzmiała niepewność. A przecież to inni w jej obecności mieli odczuwać niepewność.

Szczupły i pełen wdzięku młodzieniec w prawie przezroczystej szacie da’covale pojawił się u jej boku z wysokim dzbanem z niebieskiej porcelany — skłonił głowę i w milczeniu zaproponował uzupełnienie wina w pucharku. I wtedy Mat wzdrygnął się ponownie. Dotąd nie zdawał sobie sprawy, że ktoś jeszcze przebywa w pomieszczeniu. A dotyczyło to nie tylko słomianowłosego mężczyzny w nieprzyzwoitym wdzianku. Zgrabna, a równocześnie przyjemnie zaokrąglona rudowłosa kobieta, przebrana w taki sam rodzaj przezroczystej szaty klęczała przy stole, na którym stały buteleczki z przyprawami, kolejne dzbany wina, ze znakomitej porcelany Ludu Morza, oraz mały pozłacany mosiężny piecyk, wraz z odpowiednimi ożogami, potrzebnymi do podgrzewania wina; po drugiej stronie stołu stała siwiejąca kobieta w biało-zielonej liberii Domu Mitsobar i rozglądała się nerwowo. I jeszcze w rogu — tak nieruchoma, że dostrzegł ją dopiero na samym końcu, a i to ledwie — kolejna Seanchanka, niska, z w połowie ogoloną głową złotych włosów, a także łonem, przy którym z pewnością zbladłyby nawet wdzięki Riselle, gdyby nie fakt, że suknia z żółtych i czerwonych zaszewek nie skrywała jej aż pod brodę. Zresztą i tak nie miał zamiaru się o tym przekonywać. Seanchanie byli bardzo drażliwi na punkcie swoich so’jhin. Tylin zaś była drażliwa na punkcie każdej innej kobiety. Od momentu, gdy był w stanie podnieść się z łóżka, do jego apartamentów ani razu nie przydzielono służącej młodszej niźli w wieku jego babci.

Suroth spojrzała na wdzięcznego mężczyznę, jakby zastanawiała się, z kim ma do czynienia, potem bez jednego słowa pokręciła głową i z powrotem przeniosła uwagę na dziewczynkę. Tymczasem Tuon gestem dłoni odprawiła tamtego. Służąca w liberii dała krok naprzód, żeby odebrać od niego dzban z winem, a potem najwyraźniej chciała napełnić również pucharek Tylin, ale królowa nieznacznym skinieniem odesłała ją z powrotem pod ścianę. Tylin siedziała w swoim fotelu naprawdę nadzwyczaj nieruchomo. Nic dziwnego, że chciała uniknąć ściągania na siebie uwagi, skoro ta Tuon wzbudzała lęk w Suroth, co bez trudu można było dostrzec.

— Jestem z ciebie niezadowolona, Suroth — powtórzyła dziewczynka, spoglądając spod zmarszczonego czoła na tamtą. Nawet stojąc miała pewne kłopoty, by naprawdę spojrzeć z góry na siedzącą Szlachetną Lady. Mat doszedł do wniosku, że ona musi również być Szlachetną Lady, tyle że rangą przewyższa Suroth. — Odzyskałaś wprawdzie dla nas spore terytoria, co z pewnością przypadnie do gustu Imperatorowej, oby żyła wiecznie, jednak twoje źle przygotowane natarcie ma wschód okazało się katastrofą, do powtórzenia której nie wolno dopuścić. A jeżeli rzeczywiście ulice tego miasta są bezpieczne, jak zapewniasz, jakim sposobem ten człowiek mógł zostać napadnięty?

Pobielały zaciśnięte na poręczy fotela kłykcie jednej dłoni Suroth, jak też ściskające pucharek z winem palce drugiej. Spojrzała ze złością na Tylin, jakby otrzymana reprymenda była jej winą, Tylin zaś uśmiechnęła się przepraszająco i skłoniła głowę. Ach, krew i popioły, jemu przyjdzie za to zapłacić!

— Przewróciłem się i tyle. — Równie dobrze mógłby wystrzelić fajerwerki, sądząc ze sposobu, w jaki zareagowały na dźwięk jego głosu. Suroth i Tuon wydawały się wstrząśnięte tym, że się w ogóle odezwał. Tylin patrzyła jak orzeł, który wolałby swego królika upieczonego na rożnie. — Moje panie — dodał szybko, ale bynajmniej nie przyniosło to jakiegoś kojącego efektu.

Wysoka kobieta znienacka sięgnęła dłonią i wyrwała z ręki Tuon pucharek z winem, a potem cisnęła nim do wnętrza kominka. Chmara iskier pofrunęła w górę komina. Służąca drgnęła, jakby chcąc biec i ratować pucharek, zanim ulegnie dalszemu zniszczeniu, jednak pod wpływem dotyku so’jhin znieruchomiała.

— Zachowujesz się głupio, Tuon — powiedziała w taki sposób, przy którym nachmurzone czoło Tuon równie dobrze mogłoby być wzięte za wyraz rozbawienia. W jej słowach prawie nie było słychać miękkiego akcentu Seanchan, z którym poniekąd zdążył się już oswoić. — Suroth ma sytuację w mieście pod kontrolą. To, co zdarzyło się na wschodzie, zawsze może przytrafić się podczas wojskowej operacji. Nie wolno ci marnować czasu na głupie drobiazgi.

Przez chwilę Suroth spoglądała na tamtą z całkowitym zdumieniem, potem jej oblicze zastygło w kamienną maskę. Mat ze swe strony również nie potrafił opanować odruchu bezbrzeżnego zdziwienia. Gdyby kto inny odezwał się tym tonem do osoby wywodzącej się z Krwi, mógłby mówić o szczęściu, wykręciwszy się pojedynczym spacerem do pręgierza!

Najdziwniejsze jednak było, że Tuon tylko nieznacznie przechyliła na bok głowę.

— Chyba masz rację, Anath — powiedziała spokojnie, a nawet z odrobiną szacunku w głosie. — Czas i omeny zdecydują. Ale ten młody człowiek w oczywisty sposób kłamie. Być może obawia się gniewu Tylin. Takie obrażenia mógł odnieść tylko spadając z naprawdę stromego zbocza, a tych w mieście nigdzie nie widziałam.

Miałby się obawiać gniewu Tylin, czy tak? No dobrze, może się i obawiał, troszeczkę. Ale tylko troszeczkę. Nie lubił jednak, gdy mu o tym przypominano. Spróbował przybrać nieco wygodniejszą pozycję i wsparł się na wysokim do ramienia kosturze. Mimo wszystko mogłyby człowiekowi zaproponować miejsce siedzące.

— Odniosłem poważne obrażenia tego dnia, gdy twoi chłopcy zdobyli miasto — powiedział — rozciągając usta w najbezczelniejszym uśmiechu, na jaki było go stać. — Ta twoja zgraja nie patyczkując się, ciskała wszędzie błyskawice i ogniste kule. Ale powoli dochodzę już do zdrowia, dziękuję za wyrazy współczucia. — Tylin schowała twarz w pucharku z winem, ale jakimś sposobem rzuciła mu jeszcze spojrzenie obiecujące późniejszą odpłatę.

Spódnice Tuon zaszeleściły, gdy podeszła ku niemu po dywanach. Smagła twarz za przezroczystą woalką mogłaby nawet być śliczna, gdyby nie gościł na niej wyraz właściwy raczej sędziemu wydającemu wyrok śmierci. A także gdyby wieńczyły ją włosy, nie zaś łyse ciemię. Jej oczy były wielkie i wilgotne, lecz nie można było się w nich doszukać nawet śladu czysto ludzkiego zainteresowania. Zauważył jeszcze, że polakierowane miała wszystkie paznokcie, jaskrawą czerwienią. Zastanawiał się, czy to też jest jakiś symbol. Światłości, za cenę tych rubinów człowiek mógłby przez lata żyć w luksusie.

Wyciągnęła rękę i ujęła go palcami pod brodę. Od razu chciał wyszarpnąć brodę, zrezygnował widząc spojrzenie Tylin, które ponad głową Tuon obiecywało mu odpłatę tu i teraz, jeśli zrobi coś w tym stylu. Popatrzył więc tylko wściekle i pozwolił dziewczynie przyglądać się do woli.

— Walczyłeś przeciwko nam? — zapytała. — Złożyłeś przysięgi?

— Przysięgałem — mruknął. — Jeśli o tamto chodzi, nie miałem wyboru.

— Ale walczyłbyś, gdyby dano ci szansę — powiedziała cicho.

Obchodziła go powoli, nie przestając uważnie oglądać; musnęła palcami koronki przy rękawie, dotknęła czarnej jedwabnej szarfy obwiązanej wokół jego szyi, uniosła połę kaftana, by obejrzeć uważniej haft. Wytrzymał to wszystko, z całej siły próbując trwać bez ruchu. Ale pałające spojrzenie jego oczu dorównywało siłą wyrazu wzrokowi Tylin. Światłości, zdarzało mu się konia kupić, nie poddając tak uważnym oględzinom! Zaraz zacznie zaglądać mu w zęby!

— Chłopak powiedział ci, w jaki sposób odniósł swoje obrażenia — odezwała się Anath, zimnym tonem komendy. — Jeżeli masz na niego ochotę, kup go i po sprawie. Dzień był długi i powinnaś już znaleźć się w łóżku.

Tuon zatrzymała się, podniosła do oczu jego dłoń z wydłużonym sygnetem. Sygnet wyraźnie został zrobiony na zamówienie, dopracowany w szczegółach z pewnością miał być pokazem jubilerskiej sztuki— biegnący lis i dwa kruki w locie, otoczone półksiężycami — choć kupił go pod wpływem kaprysu, to jednak w końcu naprawdę zaczął go lubić. Zastanawiał się, czy jej również nie wpadł w oko. Wyprostowała się i spojrzała mu w oczy.

— Znakomita rada, Anath — powiedziała. — Ile chcesz za niego, Tylin? Jeśli to twój faworyt, podaj swoją cenę, a ja ją podwoję.

Tylin zakrztusiła się winem i zaniosła kaszlem. Mat omalże nie wypuścił kostura z dłoni. Dziewczyna chciała go kupić? Cóż, wnioskując z wyrazu jej twarzy, równie dobrze mogłaby oglądać konia.

— Jest wolnym człowiekiem, Szlachetna Lady — niepewnie odezwała się Tylin, gdy wreszcie mogła mówić. — Nie... nie mogę go sprzedać.

Mat roześmiałby się, gdyby głos Tylin nie brzmiał, jakby ze wszystkich sił powstrzymywała szczękanie zębami, gdyby Tuon właśnie nie spytała całkiem rzeczowo o jego cenę. Wolny człowiek! Ha!

Dziewczyna odwróciła się w taki sposób, jakby w tej krótkiej chwili zdążyła już o nim zapomnieć.

— Boisz się, Tylin, ale na Światłość, nie powinnaś. — Podeszła do fotela Tylin, obiema dłońmi uniosła woalkę, odsłaniając część twarzy i pochyliła się, aby leciutko pocałować tamtą. Najpierw w oczy, później w usta. Tylin wyglądała na zupełnie wytrąconą z równowagi. — Dla mnie i Suroth jesteś niczym siostra — powiedziała Tuon zaskakująco delikatnym tonem. — Sama wpisze twoje imię w rejestry Krwi. Będziesz Szlachetną Lady Tylin, jako też królową Altary i wszystkim, co ci obiecano.

Anath parsknęła w głos.

— Tak, Anath, wiem — westchnęła dziewczyna, prostując się i opuszczając woalkę. — Dzień był długi i męczący, a ja jestem zmęczona. Jednak jeszcze pokażę Tylin ziemie, jakie chcę jej ofiarować, żeby zobaczyła na własne oczy, i żeby odnalazła spokój ducha. W mojej komnacie mam mapy, Tylin. Zechcesz uczynić mi zaszczyt i towarzyszyć mi? Oczekują nas również znakomite masażystki.

— Zaproszeniem sama wyświadczasz mi zaszczyt — odparła Tylin, ale głosem niewiele pewniejszym niż przed chwilą.

Na gest so’jhin słomianowłosy mężczyzna podbiegł do drzwi, otworzył je i ukląkł obok, ale kobiety nim wyszły, spędziły jeszcze dłuższą chwilę na wygładzaniu sukien, jak to kobiety mają w zwyczaju, niezależnie czy pochodzą z Seanchan, z Altary, czy skądkolwiek. Tyle, że w przypadku Tuon i Suroth całą sprawą zajęła się rudowłosa da’covale. Mat zaś skorzystał z okazji, by odciągnąć Tylin na bok, dostatecznie, by nikt nie usłyszał tego, co miał do powiedzenia. Wprawdzie błękitne oczy so’jhin śledziły go nieustannie, jednak Tuon, poddając się zabiegom da’covale, z pozoru zupełnie zapomniała o jego istnieniu.

— Nie przewróciłem się — cicho doniósł Tylin. — Niecałą godzinę temu próbował mnie zamordować gholam. W takiej sytuacji, niewykluczone, że najlepiej będzie jak wyjadę. Potwór chce mnie dopaść i zabije każdego, kto będzie w pobliżu. — Kształt tej intrygi właśnie przyszedł mu do głowy, ale uznał, że ma ona szansę pogodzenia.

Tylin westchnęła.

— Ta istota... on... nie może cię dopaść, prosiaczku. — Obrzuciła Tuon spojrzeniem, na widok którego tamta z pewnością zapomniałaby, że nazwała Tylin siostrą. — To samo się zresztą do niej odnosi. — Przynajmniej miała dość rozsądku, żeby mówić szeptem.

— Kim ona jest? — zapytał. Cóż, szansę i tak nie były zbyt wielkie.

— Szlachetna Lady Tuon, a poza tym nie wiem więcej od ciebie — odparła Tylin, równie cicho. — Suroth skacze, kiedy ona jej każe, ona zaś skacze, kiedy każe Anath, lecz przysięgłabym, że Anath jest tylko rodzajem służącej. To są bardzo dziwni ludzie, kochany. — Znienacka zeskrobała palcem fragment zaschniętego błota z jego policzka. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że twarz ma również brudną. Ale już za moment jej oczy spojrzały orlim wzrokiem. — Pamiętasz różowe wstążki, kochany? Kiedy wrócę zobaczymy, czy ci do twarzy w różowym.

Sunąc majestatycznie, opuściła komnatę w towarzystwie Tuon i Suroth, w ślad za nimi wyszli Anath, so’jhin i da’covale, Mat zaś został sam na sam z siwą służącą, która natychmiast zabrała się do sprzątania ze stołu. Osunął się na jeden z rzeźbionych w bambusową formę foteli i skrył twarz w dłoniach.

W każdej innej sytuacji wzmianka o różowych wstążkach wyrwałaby z jego ust potok złorzeczenia. Wówczas — podczas wykupu fantów — nie trzeba było nawet marzyć o rewanżu. Także napaść gholam jakoś nie zajmowała jego myśli. Kości zatrzymały się i... I co? Stanął twarzą w twarz z trzema kobietami, których nigdy dotąd nie spotkał, ale przecież nie mogło o to chodzić. Może miało to coś wspólnego z obietnicą nadania Tylin rangi Krwi. Wcześniej za każdym razem, gdy kości się zatrzymywały, wydarzenia dotyczyły go osobiście.

I siedział tak, zamartwiając się, podczas gdy służąca wezwała innych do pomocy w sprzątaniu. Siedział, póki Tylin nie wróciła. Nie zapomniała o różowych wstążkach, w efekcie czego on na długi, długi czas zapomniał o wszystkim innym.

Загрузка...