4 Propozycje

— Co my tu mamy? — zapytał twardy kobiecy głos. Faile uniosła wzrok, zagapiła się i przynajmniej na moment zapomniała o herbacie.

Z wirującej zamieci, zapadając się do połowy łydek w pokrywającym ziemię białym dywanie, który jednak nie przeszkadzał im zbytnio w energicznym marszu, wyszły dwie kobiety Aielów w towarzystwie idącej między nimi, znacznie niższej gai’shain. Ta ostatnia jednak najwyraźniej nie radziła sobie w śniegu równie dobrze, potykała się i brnęła z trudem przez zaspy, dlatego też któraś z tamtych musiała wciąż trzymać pomocną rękę na jej ramieniu. Każda z nich stanowiła zaiste widok jedyny w swoim rodzaju. Kobieta w bieli, choć starała się trzymać głowę skromnie spuszczoną, dłonie zaś ukryte w szerokich rękawach — stosownie do zachowania oczekiwanego po gai’shain — zdumiewała patrzącego głębokim połyskiem szat, z którego można się było domyślać jedwabiu. Gai’shain nie wolno było nosić biżuterii, ta jednak spięta była w talii szerokim, doskonale wykonanym paskiem ze złota i ognistych łez, dopasowana do niego pyszna kolia pobłyskiwała w rozcięciu głębokiego kaptura. Mało kogo poza członkami królewskich rodów byłoby stać na coś takiego. Jakkolwiek dziwny widok stanowiła ta osobliwa gai’shain, to jednak spojrzenie Faile znacznie dłużej spoczywało na dwu pozostałych kobietach. Skądś wiedziała, że są to Mądre. Prawdopodobnie chodziło o autorytatywną atmosferę, którą wokół siebie roztaczały — oto były kobiety przywykłe do wydawania rozkazów i do tego, by je wypełniano. Poza tym jednak widok jaki stanowiły, sam przez się przykuwał oko. Prowadząca gai’shain kobieta o orlim spojrzeniu błękitnych oczu, z głową owiniętą ciemnoszarym szalem, była wysoka. Przynajmniej tak wysoka jak większość mężczyzn Aielów, druga natomiast wzrostem swobodnie górowałaby nad Perrinem! Ale poza tym była zadziwiająco smukła... wyjąwszy jeden tylko szczegół anatomii. Słomiane włosy spływały jej aż po talię, przed opadaniem na twarz chroniła je szeroka ciemna chusteczka, którą zostały związane, brązowym szalem otuliła ramiona, ale na tyle swobodnie, iż ukazywał niewiarygodnie pokaźny fragment odsłoniętych piersi, niemalże wylewających się z dekoltu jasnej bluzki. Takim sposobem udawało jej się uniknąć odmrożeń przy tej temperaturze? Przecież te wszystkie grube naszyjniki z kości słoniowej i złota w zetknięciu z gołą skórą muszą zachowywać się niczym żelazne okowy!

Wszystkie zatrzymały się przed klęczącymi więźniarkami, a potem kobieta o orlej twarzy z dezaprobatą zmarszczyła brwi, powiodła wzrokiem po Shaido, którzy je schwytali i wreszcie obcesowym gestem wolnej ręki odprawiła ich. Z jakiegoś powodu wciąż mocno ściskała ramię gai’shain. Trzy Panny odeszły szybko, zmierzając w stronę przemieszczającej się ciżby Shaido. Podobnie zachował się jeden z mężczyzn, Rolan natomiast najpierw wymienił z pozostałymi całkowicie wyzute z wyrazu spojrzenia i dopiero wtedy postąpili jak tamci. Może to coś znaczyło, może wcale nie. Faile nagle zrozumiała, jak czuje się ktoś wciągany pod wodę przez wir, tonący, co chwyta się słomki.

— Mamy kolejnych gai’shain dla Sevanny — odrzekła z rozbawieniem niewiarygodnie wysoka kobieta. Miała twarz o zdecydowanych rysach, którą nawet można by określić mianem przystojnej, w zestawieniu jednak z obliczem drugiej Mądrej wydawała się miękka. — Sevanna nie zazna spokoju, póki cały świat nie zostanie obrócony w jej gai’shain, Therava. Nie chcę przez to powiedzieć, że mam coś przeciwko temu — dokończyła ze śmiechem.

Mądra o orlim spojrzeniu nie zawtórowała. Jej twarz równie dobrze mogła być wykuta z kamienia. Jej głosem mógłby przemawiać kamień.

— Sevanna już ma zbyt wielu gai’shain, Someryn. W ogóle mamy zbyt wielu gai’shain. Przez nich pełzamy w sytuacji, gdy powinniśmy gnać na złamanie karku. — Stalowym spojrzeniem powiodła po szeregu klęczących.

Faile skrzywiła się, kiedy to spojrzenie na niej spoczęło, pospiesznie ukryła twarz w kubku z herbatą. Nigdy dotąd nie spotkała Theravy, widok jej oczu od razu jednak wystarczył, żeby wiedziała, z kim ma do czynienia — z kobietą gotową bezwzględnie stłumić wszelkie próby oporu i chętną dojrzeć próbę oporu nawet w przypadkowym geście. Wystarczająco już źle było spotkać kogoś takiego w pierwszym lepszym szlachcicu na dworze albo w przypadkowym podróżnym na drodze, jeśli jednak ta orlooka kobieta postanowi zająć się nimi osobiście, ucieczka stanie się przedsięwzięciem co najmniej bardzo trudnym. Mimo to obserwowała ją kątem oka. Było to niczym przyglądanie się pasiastej żmii z połyskującymi w słońcu łuskami, która zwinęła się w kłębek o stopę od twarzy.

“Pokora” — pomyślała. “Oto sobie tu klęczę pokornie, nie myśląc o niczym innym, jak tylko o herbacie. Nie musisz nawet na mnie po raz drugi spoglądać, ty zimno-oka wiedźmo”. — Miała nadzieję, że pozostałe dostrzegły to samo, co ona.

Alliandre najwyraźniej się nie zorientowała. Próbowała stanąć na opuchniętych nogach, zatoczyła się, skrzywiła, znów opadła na kolana. Mimo to klęczała wyprostowana pod padającym śniegiem, z głową uniesioną, otulona kocem w czerwone paski, jakby to był znakomity jedwabny szal, narzucony na świetną suknię. Obnażone nogi i potargane przez wiatr włosy do pewnego stopnia psuły efekt, wciąż jednak mogła służyć za wzorzec arogancji i poczucia wyższości.

— Jestem Alliandre Maritha Kigarin, królowa Ghealdan — oznajmiła na głos, bezbłędnie odgrywając rolę władczyni, zwracającej się do wyjętych spod prawa włóczęgów. — Postąpilibyście mądrze, traktując dobrze mnie i moje towarzyszki, oraz wymierzając karę tym, którzy zachowali się wobec nas brutalnie. Możecie za nas otrzymać znaczny okup, większy niźli wam się kiedykolwiek śniło, oraz odpuszczenie waszych przewinień. Lady, która jest moim suwerenem i ja domagamy się stosownego zakwaterowania, póki nie zostanie osiągnięte porozumienie, to samo odnosi się do jej pokojówki. Warunki, w jakich będą przebywali pozostali, nie mają aż tak decydującego znaczenia, póki nie stanie im się żadna krzywda. Nie zapłacę żadnego okupu, jeżeli nawet najmniej znaczącej służce mego suwerena spadnie włos z głowy.

Faile omal nie jęknęła w głos — czy ta idiotka uważała ich za zwykłych bandytów? — ale nawet na to nie starczyło już czasu.

— Czy to prawda, Galina? Czy to jest rzeczywiście królowa mieszkańców mokradeł? — W polu widzenia klęczących pojawiła się kolejna kobieta, wysoki czarny wałach, którego dosiadała, lekko stąpał w śniegu. Faile policzyła ją miedzy Aielów, ale skąd niby miała mieć pewność? Ponieważ tamta siedziała w siodle, nie sposób było dokładnie ocenić jej sylwetki, niemniej wydawała się równie wysoka jak sama Faile, a wyjąwszy Aielów, rzadko gdzie spotykało się takowe, na dodatek jeszcze z zielonymi oczyma i ogorzałą od słońca twarzą. A jednak... Choć szeroka, ciemna spódnica na pierwszy rzut oka przypominała typowy ubiór kobiet Aielów, po bliższym przyjrzeniu się zdradzała, że rozcięto ją do konnej jazdy oraz materiał, z którego ją uszyto: jedwab; jedwabną też miała kremową bluzkę, natomiast spod rąbka spódnicy wyglądały czerwone buty, wetknięte w strzemiona. Szeroka zwinięta chusta, którą związała długie złote włosy, była haftowana czerwoną jedwabną nicią, na niej gruby jak kciuk pierścień z oprawionych w złoto ognistych łez. W przeciwieństwie do Mądrych, które zazwyczaj preferowały kute złoto i rzeźbioną kość słoniową, u niej sznury wielkich pereł i liczne naszyjniki ze szmaragdami, szafirami i rubinami kryły tyleż łona, co Someryn odsłaniała. Bransolety, zdobiące przedramiona niemalże po łokcie, tą samą różnicą stylistyczną odbiegały od noszonych przez obie Mądre, poza tym Aielowie nie nosili pierścieni, u niej natomiast każdym palcu migotał klejnot. Zamiast ciemnego szala miała jaskrawoczerwony płaszcz, obrzeżony złotym haftem i obszyty białym futrem, który wydymały nieustanne podmuchy zimnego wiatru. Z drugiej strony, w siodle trzymała się z tą charakterystyczną dla Aielów niezgrabnością. — Oraz dama będąca — zająknęła się na obcym słowie — suwerenem królowej? Z tego wynika, że królowa złożyła jej przysięgę lenną? Wobec tego musi być to zaiste można kobieta. Odpowiedz, Galina!

Odziana w jedwab gai’shain przygarbiła ramiona, a potem obdarzyła kobietę na koniu pełnym uniżoności uśmiechem.

— Zaiste musi być to można dama, skoro królowa złożyła jej przysięgę lenną, Sevanna — potwierdziła skwapliwie. — Nigdy dotąd o czymś takim nie słyszałam. Sądzę jednak, że ona jest ta którą się mieni. Raz w życiu spotkałam Alliandre, całe lata temu ale dziewczyna, którą pamiętam, swobodnie mogła wyrosnąć na te kobietę. Została koronowana na władczynię Ghealdan. Nie mam pojęcia, co też robi w Amadicii. Białe Płaszcze albo Roedran natychmiast by ją porwali, gdyby tylko się dowiedzieli, że...

— Dość, Lina — ostro weszła jej w słowo Therava. Dłoń na ramieniu Galiny zacisnęła się wyraźnie. — Wiesz, że nie znoszę kiedy zaczynasz mleć ozorem.

Gai’shain zadrżała, jakby uderzona, zacisnęła szczęki. Praktycznie rzecz biorąc, zgięta w pół, uśmiechnęła się do Theravy, płaszcząc jeszcze bardziej żałośnie niźli przed chwilą wobec Sevanny. Kiedy złożyła prosząco dłonie, na jednym z jej palców błysnęło złoto. W oczach zamigotał strach. W ciemnych oczach. Zdecydowanie nie mogących należeć do Aiela. Therava jakby sobie nie zdawała sprawy z demonstrowanej uległości tamtej — pies został przywołany do nogi i pies posłuchał. Nie spuszczała oczu z Sevanny. Tylko Someryn raz z ukosa spojrzała na gai’shain, a jej usta wykrzywiła pogarda, za moment jednak ona również spojrzała na Sevannę, wcześniej otuliwszy się szalem. Z twarzy Aielów niewiele zazwyczaj można było wyczytać, w jej przypadku jednak jasne było, że nie lubi Sevanny, a równocześnie boi się jej.

Znad krawędzi kubka Faile również przyjrzała się kobiecie na koniu. W jakimś sensie było to jak obserwowanie Logaina lub Mazrima Taima. Jak i oni, imię swe Sevanna wypisała na horyzoncie krwią i ogniem. Cairhien potrzebne będą całe lata, nim dojdzie do siebie po krwawej łaźni, jaką mu sprawiła, a której echa dotarły również do Andoru, Łzy i jeszcze dalej. Perrin całą winą obciążał mężczyznę imieniem Couladin, Faile jednak dość się nasłuchała o tej kobiecie, żeby wyrobić sobie jakie takie pojęcie, czyja ręka pociągała za sznurki. Nikt też nie podawał w wątpliwość faktu, że to ona ponosi pełną odpowiedzialność za masakrę pod Studniami Dumai. Perrin omalże tam nie zginął. Już przez to choćby sprawa między nią a Sevanną nabierała charakteru osobistego. Gotowa nawet była pozwolić, żeby Rolan zachował swoje uszy, gdyby tylko mogła odpłacić tamtej kobiecie.

Wystrojona kobieta prowadziła swego wierzchowca wzdłuż szeregu klęczących, twarde spojrzenie jej zielonych oczy było prawie równie chłodne jak wzrok Theravy. Chrzęst śniegu pod kopytami czarnego wierzchowca nagle zdał się zdumiewająco głośny.

— Która z was to pokojówka? — Dziwne pytanie. Maighdin zawahała się, przelotnie zacisnęła szczęki, po chwili dopiero wysunęła spod koca dłoń i podniosła do góry. Sevanna z namysłem pokiwała głową. — A która z was jest... suwerenem?

Faile przez moment miała ochotę nie przyznawać się, wiedziała jednak, że Sevanna w taki czy inny sposób pozna prawdę. Z wahaniem uniosła dłoń. I zadrżała, jak jeszcze nie zdarzyło jej się zadrżeć od chłodu. Therava uważnie przyglądała jej się swoimi okrutnymi oczyma. Przyglądała się zarówno Sevannie, jak tym, które wyłoniły się z dotąd bezimiennego tłumu.

Faile nie potrafiła pojąć, w jaki sposób można nie zdawać sobie sprawy z tak świdrującego spojrzenia, Sevanna jednak wydawała się wobec niego zupełnie obojętna; spokojnie zawróciła konia i po raz drugi przejechała przed szeregiem klęczących.

— Daleko nie zajdą na tych stopach — powiedziała po chwili. — A nie widzę powodu, dla którego miałyby jechać z dziećmi. Uzdrów je, Galina.

Faile wzdrygnęła się i omalże nie upuściła glinianego kubka. Pośpiesznie podsunęła go gai’shain, udając, że to właśnie zamierzała uczynić. Tak czy siak, był już pusty. Mężczyzna o pobliźnionej twarzy spokojnie zaczął nalewać herbatę z worka na wodę. Uzdrawianie? Z pewnością nie miała na myśli...

— Dobrze — oznajmiła Therava, popychając gai’shain tak mocno, że tamta aż się zachwiała. — I uwiń się szybko, Lina. Wiem, ze nie chcesz mnie rozczarować.

Galinie jakoś udało się nie upaść, ale tylko chyba po to, żeby zatoczyć się rozpaczliwie w stronę jeńców. Miejscami zapadała się po kolana, jej szaty zamiatały śnieg, zdecydowanie jednak miała zamiar wywiązać się przydzielonego zadania. Na jej okrągłej twarzy nieskrywany strach i obrzydzenie walczyły o lepsze z... czy mógł to być zapał? Niezależnie, co to było, połączenie przyprawiało o mdłości.

Sevanna dokończyła parady, ściągając wodze wierzchowca w miejscu, gdzie Faile mogła ją wyraźnie widzieć i popatrzyła na Mądre. Jej pełne usta były ściągnięte. Lodowaty wiatr marszczył płaszcz, ale zdawała się tego zupełnie nieświadoma, podobnie jak płatków śniegu obsypujących włosy.

— Właśnie otrzymałam wiadomość, Therava. — Jej głos był spokojny, chociaż oczy zdawały się miotać pioruny. — Dzisiejszej nocy będziemy obozować razem z Jonine.

— Piąty szczep — bezbarwnym głosem odrzekła Therava. Dla niej także i wiatr, i śnieg równie dobrze mogłyby nie istnieć. — Pięć, podczas gdy siedemdziesiąt osiem wiatr gna na swych skrzydłach. Dobrze, że nie zapomniałaś o swej przysiędze zjednoczenia Shaido, Sevanna. Nie będziemy czekać wiecznie.

Teraz w jej oczach trudno było już dojrzeć miotane pioruny, Zmieniły się w dwa zielone, eksplodujące wulkany.

— Zawsze wywiązuję się z tego, co powiedziałam, Therava. Dobrze, że ty o tym pamiętasz. Pamiętaj też, że wyłącznie mi doradzasz. Ja zaś mówię w imieniu wodza klanu.

Zawróciła swego wałacha, wbiła obcasy w boki zwierzęcia, próbując puścić je galopem w kierunku rzeki ludzi i wozów, chociaż po tak głębokim śniegu żaden koń nie mógłby biec szybko. Karosz ostatecznie zdobył się na rodzaj szybkiego kłusa, ale na nic więcej nie było go stać. Z twarzami pozbawionymi wyrazu niczym maski, Therava i Someryn obserwowały, jak jeździec i koń znikają za zasłoną spadającej z nieba bieli.

To była bardzo istotna wymiana zdań, przynajmniej dla Faile. Nie potrafiłaby przecież przegapić napięcia tak rzucającego się w oczy, czułego niczym struna harfy, jak również wzajemnej nienawiści. Wszystko to były słabości, które mogła wykorzystać, jeśli tylko wyrozumuje jak. Poza tym wychodziło na to, że bynajmniej nie zgromadzili się tutaj wszyscy Shaido. Chociaż było ich aż nadto, sądząc po mijającej ją, niekończącej się ludzkiej rzece. A wtedy dotknęła jej dłoń Galiny i wszystkie myśli pierzchły z jej głowy.

Nie wypowiedziawszy nawet słowa, Galina przybrała na twarz kiepską maskę spokoju i opanowania, a potem uchwyciła głowę Faile w obie dłonie. Faile pewnie westchnęła, nie była tego do końca pewna. Świat zawirował, gdy próbowała się poderwać na nogi. Godziny mknęły jak szalone, ale może to mgnienia oka się wlokły. Biało odziana kobieta dała krok do tyłu, a Faile upadła, wtulając twarz w brązowy koc i przez czas jakiś leżała bez ruchu, dysząc ciężko w gruba wełnę. Stopy już jej nie bolały, jednak Uzdrawianie zawsze przynosiło ze sobą własny głód, ona zaś nic nie miała w ustach od wczorajszego śniadania. Pochłonęłaby bez zmrużenia oka całe półmiski czegokolwiek, co byłoby bodaj z daleka podobne do jedzenia. Nie czuła się już zmęczona, wydawało jej się jednak, że ma w mięśniach już nie wcześniejszą galaretę lecz wodę. Podniosła się, opierając na rękach, które najwyraźniej miały zamiar załamać się pod ciężarem ciała, niepewnie osłoniła się znowu kocem w szare paski. Była zupełnie ogłuszona, w takim samym stopniu Uzdrawianiem Galiny, jak tym, co dostrzegła na jej dłoni na moment przed tym, nim tamta ujęła jej głowę. Z wdzięcznością pozwoliła pobliźnionemu mężczyźnie przytrzymać parujący kubek przy swoich ustach. Nie była pewna, czy zdołałaby go sama utrzymać w palcach.

Galina nie marnowała czasu. Obok Faile oszołomiona Alliandre właśnie próbowała się podnieść z koca, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że jej pasiaste przykrycie zsunęło się na ziemię. Rzecz jasna, wszelkie ślady po rózgach również zniknęły. Maighdin wciąż spoczywała między dwoma kocami, bezwładne członki wystawały na wszystkie strony, ona zaś bezradnie próbowała wziąć się w garść. Chiad, którą Galina zajmowała się aktualnie, pochyliła się głęboko, aż dotknęła głową kolan, rozrzuciła ramiona, a powietrze uszło z jej płuc w pojedynczym głębokim westchnieniu. Żółty siniak na twarzy zniknął na oczach Faile. Kiedy Galina wreszcie przeszła ku Bain, Panna padła niczym ścięta, choć trzeba jej oddać, ze nieomal natychmiast spróbowała się wziąć w garść.

Faile zajęła się swoją herbatą, równocześnie gorączkowo myśląc. Złoto na palcu Galiny to był pierścień z Wielkim Wężem. Uznałaby go pewnie za osobliwy prezent, pochodzący z pewnością od tego samego ofiarodawcy, któremu musiała zawdzięczać pozostałe ozdoby, gdyby nie umiejętność Uzdrawiania. Galina była Aes Sedai. Nie było innego wytłumaczenia. Ale co Aes Sedai robiła tutaj, nadto odziana w szaty gai’shain? Nie wspominając już, że najwyraźniej lizała ręce Sevanny i całowała stopy Theravy! Aes Sedai!

Zatrzymawszy się nad kulejącą Arrelą, ostatnią w rzędzie, Galina była już zdyszana od wysiłku Uzdrawiania tak wielu i w tak krótkim czasie, przystanęła więc i spojrzała na Theravę, jakby oczekując pochwały. Nie spojrzawszy na nią nawet, dwie Mądre ruszyły w kierunku kolumny Shaido i nachyliwszy ku sobie głowy, rozmawiały. Po chwili Aes Sedai skrzywiła się, uniosła szaty i pośpieszyła za nimi tak szybko, jak tylko potrafiła. Jednak obejrzała się za siebie, choć tylko raz. Faile wyczuła to jakoś mimo kurtyny śniegu, jaka je wówczas już przegradzała.

Pojawili się kolejni gai’shain, ponad dziesiątka mężczyzn i kobiet, wśród nich tylko jeden Aiel: szczupły rudzielec z cienką białą szramą, przecinającą twarz od linii włosów po krawędź szczęki. Prócz niego Faile rozpoznała niskiego, bladego Cairhienianina, w pozostałych domyślała się tylko Amadician lub Altaran, wyższych i bardziej smagłych, a nawet miedzianoskórej Domani. Domani i jeszcze jedna z kobiet nosiły szerokie paski ze lśniącego złotego łańcucha wokół talii i naszyjniki z płaskich ogniw wokół karków. Podobnie jak jeden z mężczyzn! W każdym razie na chwilę myśl o biżuterii gai’shain, niezależnie od tego, czyjego osobliwego kaprysu stanowiła efekt, zdała jej się całkowicie nieistotna, gdy zrozumiała, że tamci przynieśli żywność i odzież.

Niektórzy z nowo przybyłych dźwigali kosze pełne bochenków chleba, żółtego sera i suszonej wołowiny, a znajdujący się już na miejscu gai’shain ze swoimi workami na wodę pełnymi herbaty, dbali o to, by nikt nie udławił się pokarmem. Faile wkrótce przekonała się, że nie jest jedyną, która napycha sobie usta z niesłychanym pośpiechem, równocześnie próbując przywdziać szatę, niezgrabnie i bardziej dbając o pośpiech niźli poczucie przyzwoitości. Biała szata z kapturem i wdziewane pod nią dwie grube spodnie szaty wydawały się razem cudownie ciepłe, już choćby przez to, że izolowały od ukąszeń mrozu, podobnie spisywały się bawełniane pończochy i miękkie buty Aielów, zawiązywane aż pod kolana — nawet buty zostały wybielone!— jednak nie mogło to zapełnić jej dziury w brzuchu. Mięso było twarde jak podeszwa, ser prawie nie do ugryzienia, niczym kamień, chleb resztą niewiele bardziej miękki, wszystko razem jednak składało się w oczach Faile na prawdziwą ucztę! Wraz z każdym kęsem do ust napływała jej ślina.

Przeżuła kęs sera, nawlokła ostatni fragment sznurowadła, potem wstała, wygładzając szaty. Kiedy sięgnęła po kolejny kawałek chleba, jedna z przyozdobionych złotem kobiet, pulchna, całkiem pospolita z wyglądu, o zmęczonych oczach, wyjęła z płóciennego worka zawieszonego na ramieniu kolejny łańcuch złotych ogniw. Faile przełknęła pośpiesznie i cofnęła się.

— Raczej nie mam na to ochoty, bardzo dziękuję, ale nie. — Nabrała mdlącego przekonania, że wcześniej zupełnie pomyliła się, traktując te ozdoby jako całkowicie nieistotne.

— To na co masz ochotę, nikogo nie obchodzi — zmęczonym głosem odparła pulchna kobieta. Mówiła z akcentem amadiciańskim, wskazującym na osobę wykształconą. — Od teraz będziesz służyć lady Sevannie. Będziesz nosić to, co ci dano do noszenia, robić to, co ci się każe, w przeciwnym razie zostaniesz ukarana, a kara będzie trwała do momentu, gdy nie pojmiesz błędów trwania w uporze.

Kilka kroków od niej Maighdin oganiała się przed kobietą Domani, za nic nie chcąc dać sobie nałożyć naszyjnika. Alliandre z uniesionymi dłońmi i przerażonym wyrazem twarzy cofała się przed jedynym mężczyzną, który miał na sobie złote łańcuchy. Tamten wyciągał w jej stronę jeden z pasków. Na szczęście, obie teraz spoglądały w kierunku Faile. Być może te rózgi w lesie na coś się jednak przydały.

Faile wciągnęła więc głęboki oddech i skinęła w ich stronę głową, a chwilę później pulchna gai’shain zapinała już jej szeroki pasek wokół talii. Mając przed sobą taki przykład, obie kobiety opuściły ręce. Dla Alliandre okazało się to jednak chyba kroplą przepełniającą czarę, ponieważ — gdy nakładano jej naszyjnik i pasek — zastygła zupełnie nieruchomo, z oczyma wbitymi w przestrzeń. Maighdin zaś z taką intensywnością wpatrywała się w szczupłą Domani, jakby chciała przebić ją wzrokiem. Faile próbowała uśmiechem dodać im odwagi, uśmiech jednak jej samej przychodził z najwyższym trudem. Także w uszach odgłos zatrzaskujące, go się na szyi naszyjnika brzmiał niczym szczęk zamka w drzwiach celi. Wprawdzie pasek i naszyjnik można było usunąć równie łatwo jak zostały nałożone, z pewnością jednak gai’shain służący “lady Sevannie” będą bacznie obserwowani. Jak dotąd katastrofa goniła katastrofę. Z pewnością gorzej już być nie może. Odtąd wszystko musi iść ku lepszemu.

Wkrótce już Faile wędrowała po śniegu na trzęsących się nogach, w towarzystwie otępiałej Alliandre i skrajnie wściekłej Maighdin, otoczona przez gai’shain prowadzących juczne zwierzęta, niosących na plecach wielkie kosze z pokrywami, ciągnących wyładowane taczki, w których koła zastąpiono płozami. Podobnie przerobione zostały rozmaite wozy i wózki, niepotrzebne obecnie koła przymocowano na górze przysypanego śniegiem ładunku. Śnieg mógł być dla Shaido czymś zupełnie niezwykłym, szybko jednak nauczyli się jak sobie z nim radzić. Ani Faile, ani żadna z tamtych dwóch nic nie niosły, chociaż pulchna Amadicianka wyraźnie stwierdziła, że od jutra już będą musiały. Jakkolwiek wielu Shaido uczestniczyło w tej migracji, sprawiało to wrażenie przeprowadzki wielkiego miasta, czy nie przymierzając wędrówki ludu. Dzieci, które nie skończyły dwunastu, trzynastu lat, siedziały na wozach, wszyscy pozostali jednak poruszali się pieszo. Wszyscy mężczyźni ubrani byli w cadin’sor, większość kobiet jednak miała na sobie spódnice, bluzki i szale, jak Mądre, a większość mężczyzn uzbrojona była tylko w pojedynczą włócznię albo w ogóle nie mieli przy sobie broni, przez co wyglądali osobliwie miękko przy pozostałych. Miękko należy tu rozumieć w takim sensie, w jakim istnieją kamienie bardziej miękkie od granitu.

Kiedy Amadicianka już sobie poszła, nie zdradzając wcześniej nawet swojego imienia oraz nie wychodząc poza prostą formułę: “Bądź posłuszna albo czeka cię kara”, Faile zdała sobie sprawę, że wśród śnieżnej zadymki straciła z oczu Bain i pozostałe. Nikt nie próbował zatrzymywać jej na miejscu, tak więc brnąc przez śnieg, zaczęła przemierzać drogę wzdłuż kolumny, a Alliandre i Maighdin szły za nią. Dłonie schowane w rękawach z pewnością nie ułatwiały marszu, zwłaszcza przez kopny śnieg, dzięki temu jednak nie marzły paluszki. Przynajmniej nie marzły tak bardzo, jak miałoby to miejsce w przeciwnym razie. Ponieważ wiatr nie ustawał moment, wszyscy mieli kaptury głęboko nasunięte na czoła. Mimo złotych pasków, jasno stwierdzających tożsamość, żadne z gai’shain i żaden z Shaido nie obdarzali ich powtórnym spojrzeniem. Jednak mimo przejścia wzdłuż kolumny co najmniej kilkanaście razy, ich poszukiwania okazały się bezowocne. Wszędzie pełno było ludzi w białych szatach — stanowili grupę znacznie liczniejszą od pozostałych — a w każdym z głębokich wycięć kaptura mogło skrywać się oblicze jednej z jej towarzyszek.

— Poszukamy ich wieczorem — oznajmiła na koniec Maighdin. Naprawdę zupełnie nieźle radziła sobie z przedzieraniem się przez śnieg, nawet jeśli jej ruchom zdecydowanie brakowało wdzięku. Błękitne oczy wyzierały lodowatym ogniem ze szczeliny kaptura, jedną ręką wciąż ściskała otaczający jej szyję złoty łańcuch, jakby w każdej chwili gotowa go zerwać. — W obecnej sytuacji przemierzamy dziesięciokrotnie dłuższą drogę niż wszyscy pozostali. Dwudziestokrotnie. Nic z tego nie będziemy miały, jeśli na miejsce wieczornego spoczynku dotrzemy zbyt wyczerpane, by ruszyć choć ręką czy nogą.

Alliandre idąca przy drugim boku Faile ocknęła się z otępienia na tyle, by uniesieniem brwi zareagować na autorytatywność pobrzmiewającą w głosie Maighdin. Faile natomiast zwyczajnie zmierzyła tamtą spojrzeniem, czego wystarczyło, żeby zaczerwieniła się i zaczęła jąkać. Co też wstąpiło w tę kobietę? Z drugiej jednak strony, mimo iż pewnie nie były to słowa, jakich należało oczekiwać od pokojówki, to nie mogła zrażać pokrewnego, przynajmniej w kwestii ucieczki, ducha. Szkoda, że tamta potrafiła przenosić tylko odrobinę. Faile, kiedy dowiedziała się jej o talencie, wiązała z nim początkowo duże nadzieje, póki nie dowiedziała się, że wiele z niego nie przyjdzie.

— Znajdziemy je wieczorem, Maighdin — zgodziła się. Albo którejś z kolejnych nocy, niezależnie ile miałoby to zabrać czasu. Ukradkiem przyjrzała się otaczającym je ludziom, upewniając się, że żaden nie znajduje się dość blisko, by podsłuchiwać. Shaido, i ci odziani w cadin’sor, i ci w innych ubiorach, zdecydowanie maszerowali pod padającym śniegiem, zmierzając wytrwale ku niewidzialnemu celowi. Gai’shain... wszystkim pozostałym gai’shain... przyświecał zupełnie inny cel. Posłuszeństwo albo kara. — Ponieważ prawie zupełnie nie zwracają na nas uwagi — ciągnęła dalej — niewykluczone, że mogłybyśmy po prostu położyć się z boku drogi, przynajmniej póki żadna z nas nie uczyni tego pod samym nosem jakiegoś Shaido. Jeżeli trafi się wam taka szansa, skorzystajcie z niej. Dzięki tym szatom uda wam się ukryć w śniegu, a kiedy już dotrzecie do jakiejś wioski, złoto, którym nas tak wspaniałomyślnie obdarzyli, pozwoli dotrzeć do mego męża. On będzie szedł za nami. — Miała nadzieję, że niezbyt szybko. A przynajmniej niezbyt blisko. Shaido dysponowali tu całą armią. I choć porównaniu z niektórymi z pewnością można było ją określić jedynie mianem małej armii, wszelako stanowiła siłę znacznie większą od tej, którą dysponował Perrin.

Oblicze Alliandre skrzepło w zdecydowaniu.

— Nie uciekam bez ciebie — oznajmiła cicho. Cicho, ale tonem absolutnego zdecydowania. — Przysięgi lennej nie traktuję lekko, moja pani. Ucieknę z tobą albo wcale!

— Jej usta wymawiają również moje słowa — powiedziała Maighdin. — Mogę być sobie tylko zwykłą pokojówką — ostatnie słowo podkreśliła pogardliwym grymasem — jednak nie zostawię nikogo na łasce tych... tych bandytów! — Tonu jej głosu nie sposób było już nazwać nawet zdecydowanym, po prostu nie dopuszczał sprzeciwu. Po tej przygodzie Lini będzie musiała naprawdę długo z nią rozmawiać, zanim będzie w stanie na nowo podjąć swe obowiązki!

Faile otworzyła już usta, żeby zaprotestować — nie, żeby wydać im rozkaz; Alliandre była przecież jej wasalem, Maighdin zaś pokojówką, niezależnie jak bardzo niewola wpłynęła na niestabilność jej umysłu! Będą słuchać jej rozkazów! — ale nieomal natychmiast słowa zamarły jej na ustach.

Ciemne majaczące sylwetki zmierzające ku nim przez ludzkie morze Shaido i sypiący śnieg zmieniły się w grupkę kobiet Aielów z narzuconymi na głowy szalami. Prowadziła Therava. Wymruczała tylko jedno słowo, a pozostałe zwolniły, zostając z tyłu, podczas gdy ona podeszła do Faile i jej towarzyszek. To znaczy, podjęła razem z nimi marsz wzdłuż kolumny. Przenikliwe spojrzenie jej oczu najwyraźniej potrafiło zdusić nawet entuzjazm Maighdin, tamta nie spojrzała nawet na nią dwa razy. Dla niej żadna z nich nie była warta drugiego spojrzenia.

— Zastanawiacie się nad ucieczką — zaczęła. Żadna jeszcze nawet nie otworzyła ust, kiedy Mądra dodała tonem zabarwionym pogardą: — Nie próbujcie się wypierać!

— Będziemy się starały służyć na tyle, na ile pozostaje to w zgodzie z naszymi powinnościami — ostrożnie odparła Faile. Głowę trzymała spuszczoną, schowaną pod kapturem, uważając, by nie spojrzeć tamtej w oczy.

— Wyznajesz się nieco na naszych zwyczajach. — W głosie Theravy na moment zabrzmiało zaskoczenie, ale szybko znikło. — To dobrze. Ale musisz mnie chyba uważać za głupią, jeśli sądzisz, iż uwierzę, że pokornie odsłużycie swoje. Widzę w was wszystkich niepokornego ducha, przynajmniej jak na mieszkanki mokradeł. Niektórzy z was nigdy nie próbują uciekać, ale tylko martwym się to naprawdę udaje. Żywi zawsze trafiają z powrotem. Zawsze.

— Zapamiętam twe słowa, Mądra — oznajmiła pokornie Faile. Zawsze? Cóż, kiedyś musi być pierwszy raz. — Wszystkie zapamiętamy.

— Och, naprawdę świetnie — mruknęła Therava. — Mogłybyście nawet pewnie przekonać kogoś równie ślepego jak Sevanna. Wiedzcie wszelako jedno, gai’shain. Mieszkańców mokradeł nie traktuje się na równi z innymi, którzy noszą białe szaty. Tak więc zamiast zostać uwolnione po upływie roku i dnia, będziecie służyć do czasu, aż karki wam się przygarbią, a ciało osłabnie do tego stopnia, że już nie będziecie mogły pracować. Ja jestem waszą jedyną nadzieją na uniknięcie takiego losu.

Faile potknęła się, a gdyby Alliandre i Maighdin nie schwyciły jej za rozpaczliwie wymachujące ramiona, z pewnością by upadła. Therava niecierpliwym gestem kazała im iść dalej, jakby nigdy nic. Faile poczuła mdłości. Therava pomoże im w ucieczce? Chiad i Bain twierdziły, że Aielowie nie mają pojęcia o Grze Domów, i że gardzą mieszkańcami mokradeł za jej uprawianie, Faile jednak doskonale zdawała sobie sprawę z przecinających się wokół niej strumieni sił, które pociągną ją w dół, jeśli choć raz zmyli krok.

— Nie całkiem chyba pojmuję, Mądra. — Szkoda tylko, że jej głos znienacka zabrzmiał tak ochryple.

Właśnie to jego brzmienie chyba przekonało Theravę. Ludzie tacy jak ona chętnie dopatrywali się strachu w motywach działania innych. W każdym razie uśmiechnęła się. Nie był to ciepły uśmiech, ot, tylko skrzywienie cienkich warg, a wyczytać dało się z niego wyłącznie satysfakcję.

— Służąc u Sevanny, będziecie równocześnie patrzeć i słuchać. Każdego dnia któraś z Mądrych przyjdzie was przepytać, a wy powtórzycie jej dokładnie każde słowo wypowiedziane przez Sevannę i powiecie, z kim rozmawiała. Jeżeli będzie mówić przez sen, powtórzycie dokładnie wszystkie jej mamrotania. Gdy uda wam się mnie zadowolić, zadbam, żeby was w pewnej chwili pozostawiono z tyłu.

Faile nie miała najmniejszej ochoty brać w tym udziału, jednak odmowa nie wchodziła w grę. Gdyby się nie zgodziła, żadna z nich nie dożyłaby rana. Tego mogła być pewna. Therava nie pójdzie na najmniejsze nawet ryzyko. Niewykluczone, że w ogóle nie dożyłyby nocy — śnieg szybko przykryłby odziane w biel ciała, a mocno wątpiła, by ktokolwiek w zasięgu wzroku zaprotestował, gdyby Therava zdecydowała się poderżnąć parę gardeł. Nikogo z pozoru nie obchodziło nic więcej, niż własna wędrówka przez śnieg. Pewnie nikt by nawet nie zauważył.

— Jeśli ona się o tym dowie... — Faile przełknęła ślinę. Ta kobieta proponowała im wędrówkę po kruszącej się grani. Nie, nie proponowała. Rozkazywała. Czy Aielowie zabijali szpiegów? Nigdy nie przyszło jej do głowy, by zapytać o to Chiad lub Bain. — Ochronisz nas wówczas, Mądra?

Tamta chwyciła brodę Faile stalowymi palcami, zmusiła ją do zatrzymania się, a potem wspięcia na palce. Spojrzenie Theravy pochwyciło ją równie nieubłaganie. Na widok ostrych rysów twarzy kobiety Faile zaschło w ustach. Obraz, który miała przed oczyma, obiecywał ból.

— Jeżeli ona się zorientuje, gai’shain, sama przytroczę cię do rożna. A więc postaraj się, żeby było inaczej. Dzisiejszej nocy będziecie miały służbę w jej namiocie. Razem z setką pozostałych, więc nie powinnyście oczekiwać wielu obowiązków, które was oderwą od tego, co naprawdę ważne.

Therava przez chwile uważnie przyglądała się ich trójce, potem zadowoleniem skinęła głową. Zobaczyła trzy miękkie mieszkanki mokradeł, zbyt słabe, by mogły zrobić coś innego, jak tylko posłuchać. Bez jednego słowa więcej puściła Faile i odwróciła się od niej; nie minęło dużo czasu, nim ją i pozostałe Mądre zakryła przed jej wzrokiem kurtyna śniegu.

Przez czas jakiś trzy kobiety w milczeniu zmagały się ze śniegiem. Faile porzuciła kwestię ucieczki w pojedynkę, nie wspominając już o wydawaniu jednoznacznych rozkazów. Pewna była, że gdyby wróciła do tej kwestii, tamte znowu by się zbuntowały. Pomijając już wszystko inne, gdyby teraz się zgodziły, wyglądałoby to tak, jakby przez Theravę, ze strachu przed nią, zmieniły zdanie. Faile na tyle dobrze poznała już tamte kobiety, żeby mieć pewność, iż prędzej umrą, niż przyznają się do takiego uczucia. A ją Therava z pewnością przestraszyła.

“Ale prędzej połknę język, niż przyznam się do tego na głos” — pomyślała ze złością.

— Zastanawiam się, co ona naprawdę myślała, mówiąc o przytroczeniu do rożna — powiedziała na koniec Alliandre. — Jak słyszałam, Śledczy Białych Płaszczy czasami przypiekają więźniów nad ogniem. — Maighdin otoczyła ciało rękoma, zadrżała, Alliandre po chwili na krótko uwolniła dłoń z szerokiego rękawa szaty i poklepała tamtą uspakajająco po ramieniu.— Nie przejmuj się. Jeżeli Sevanna ma stu służących, być może nigdy nie dostaniemy się dość blisko niej, żeby cokolwiek usłyszeć. Możemy też same decydować, o czym doniesiemy, tak żeby nikt nie mógł wyśledzić, z jakiego źródła pochodzi ta informacja.

Maighdin zaśmiała się gorzko spod białego kaptura.

— Wydaje ci się, że wciąż jeszcze cokolwiek zależy od twojej woli. Nie mamy żadnego wyboru. Musisz się dopiero nauczyć, jak to jest, kiedy nie ma się wyjścia. Ta kobieta nie wybrała nas dlatego, że dostrzegła w nas siłę ducha. — Ostatnie słowo prawie wypluła. — Założę się, że wszyscy pozostali służący Sevanny również wysłuchali tego kazania z ust Theravy. Jeżeli opuścimy choć jedno słowo, które powinnyśmy usłyszeć, możemy być pewne, że ona o tym się dowie.

— Niewykluczone, że masz rację — zgodziła się po chwili Alliandre. — Jednak nie pozwalam ci więcej odzywać się do mnie w ten sposób, Maighdin. Okoliczności, w jakich się znalazłyśmy, są niełatwe, przyznaję, wszelako nie zapominaj, kim jestem.

— Dopóki nie uda nam się uciec — odparła Maighdin — jesteś służącą Sevanny. Jeżeli choć na moment zapomnisz, że jesteś służącą, równie dobrze sama możesz od razu nabić się na ten rożen. I nie zapomnij o zostawieniu miejsca dla nas, ponieważ przez ciebie również na niego trafimy.

Kaptur Alliandre całkowicie ukrywał twarz, widać jednak było wyraźnie, jak z każdym słowem jej ciało sztywnieje. Była inteligentna i wiedziała, jak zrobić to, co zrobić musi, prócz tego miała też królewski temperament, który niekiedy wyrywał jej się spod kontroli.

Faile przemówiła, zanim tamta zdążyła wybuchnąć.

— Póki nie uda nam się wydostać, wszystkie jesteśmy służącymi — oznajmiła zdecydowanie. Światłości, ostatnia rzeczą jakiej potrzebowała, to ciągłe sprzeczki między tamtymi dwoma.— Ale ty przeprosisz, Maighdin. Zaraz! — Z odwróconą głową jej służąca wymamrotała słowa, które przy odrobinie dobrej woli można było wziąć za przeprosiny. W każdym razie Faile zdecydowała, że to wystarczy. — Jeśli zaś o ciebie chodzi, Alliandre, oczekuję, że będziesz naprawdę dobrą służącą. — Z gardła Alliandre wydobył się odgłos, który miał chyba oznaczać niezbyt zdecydowany, ale Faile go zignorowała. — Jeżeli mamy zachować choćby minimalną szansę ucieczki, musimy robić, co nam każą, pracować ciężko i ściągać na siebie tak mało uwagi, jak to tylko możliwe. — Jakby już nie ściągnęły na siebie uwagi połowy, przynajmniej tak to wyglądało, świata. — I będziemy donosić Theravie o każdym kicnięciu Sevanny. Nie mam pojęcia, co Sevanna zrobi, jeśli sprawa się wyda, ale jak przypuszczam, wszystkie bez większego trudu potrafimy sobie wyobrazić, co zrobi Therava, gdy ją rozczarujemy.

Tego było dość, aby zamilkły. Bardzo dobrze sobie wyobrażały co Therava może zrobić, a śmierć z pewnością nie była najgorszą spośród tych rzeczy.

Do południa zadymka ustąpiła, a z nieba prószyły już tylko pojedyncze płatki śniegu. Mimo iż słońce wciąż skrywały ciemne, skłębione chmury, Faile doszła do wniosku, że musi być koło południa, ponieważ zostały nakarmione. Nikt nie zaprzestał marszu, a setki gai’shain wędrowały wzdłuż kolumny z koszami i torbami pełnymi chleba oraz suszonej wołowiny, z workami, które tym razem zawierały wodę, tak zimną, że podczas picia aż bolały zęby. Co dziwne, nie czuła się żadną miarą bardziej głodna, niźli tego można było oczekiwać po wielu godzinach brnięcia przez śnieg. Była świadkiem dwukrotnego Uzdrawiania Perrina i widziała, jak potem przez dwa kolejne dni dosłownie rzucał się na jedzenie. Być może to dlatego, że jego obrażenia były znacznie poważniejsze niż jej. Zorientowała się również, że Alliandre i Maighdin nie jedzą więcej od niej.

Ten tok rozumowania doprowadził ją do myśli o Galinie, do tych wszystkich pytań, które ostatecznie podsumowywały niedowierzanie streszczające się w pojedynczym: “dlaczego?”. Dlaczego Aes Sedai— a tamta musiała być Aes Sedai — zachowywała się w tak uniżony sposób wobec Sevanny i Theravy? Wobec wszystkich? Aes Sedai mogłaby pomóc im w ucieczce. Albo przeszkodzić. Mogłaby je zdradzić, gdyby to posłużyło jej celom. Aes Sedai robiły to, co robiły, z sobie tylko wiadomych względów i nic na to nie można było poradzić, jeśli się nie było Randem al’Thorem. On jednak był ta’veren, nie wspominając już o tym, że był Smokiem Odrodzonym — ona zaś zwykłą kobietą, nie dysponującą w danej chwili żadnymi szczególnymi przewagami, na dodatek postawioną w sytuacji w każdej chwili grożącej śmiercią. Nie tylko jej, również tym, za które była odpowiedzialna. Każdą pomoc powitałaby z radością, z każdej ręki. Gdy tak zastanawiała się nad kwestią Galiny, rozważając ją pod każdym możliwym kątem, słaby wiatr ucichł i znowu zaczął padać śnieg, z każdą chwilą coraz gęstszy, aż nie widziała dalej niż na dziesięć kroków. Nie potrafiła jednak zdecydować, czy może zaufać tamtej kobiecie.

Nagle zorientowała się, że stanowi przedmiot obserwacji odzianej w biel kobiety, którą nieomal przesłaniała kurtyna śniegu. Ale nie na tyle szczelna, by zamaskować gruby, wysadzany klejnotami pasek. Faile dotknęła ramion swych towarzyszek i ruchem głowy wskazała Galinę.

Kiedy Galina zorientowała się, że ją dostrzeżono, podeszła bliżej i zajęła miejsce między Faile a Alliandre. Sposób, w jaki brnęła przez śnieg, wciąż trudno było określić jako pełen gracji, najwyraźniej jednak była bardziej przyzwyczajona do panujących warunków niż one. W obecnej chwili jej zachowanie całkowicie było wyzbyte służalczości. Spod kaptura wyzierały twarde rysy okrągłej twarzy, oczy patrzyły bystro. Wciąż jednak obracała głowę, rzucając czujne spojrzenia na wszystkich, którzy znajdowali się w pobliżu. Przypominała kota domowego, który udaje panterę.

— Wiecie, kim jestem? — zapytała głosem, którego nie sposób byłoby usłyszeć z odległości dziesięciu stóp. — Czym jestem?

— Najwyraźniej musisz być Aes Sedai — ostrożnie odpowiedziała Faile. — Z drugiej jednak strony, jest to nadzwyczaj osobliwe miejsce dla Aes Sedai. — Ani Alliandre, ani Maighdin w najmniejszej mierze słowa te nie zaskoczyły. Było rzeczą oczywistą, że musiały już wcześniej dojrzeć pierścień z Wielkim Wężem, który Galina teraz nerwowo pocierała kciukiem.

Policzki tamtej pokrył rumieniec, próbowała udawać, że to z gniewu.

— To, czym się tutaj zajmuję, jest nadzwyczaj istotne dla Wieży, dziecko — odparła zimno. Z wyrazu jej twarzy można by wnosić, że miała swoje powody, których nawet nie potrafiłyby sobie wyobrazić, a co dopiero zrozumieć. Jednak jej oczy biegały na wszystkie strony, próbując przebić kurtynę śniegu. — Musi mi się udać. Tyle tylko powinnyście wiedzieć.

— Musimy wiedzieć, czy możemy ci zaufać — spokojnie oznajmiła Alliandre. — Z pewnością przeszłaś szkolenie w Wieży, w przeciwnym razie nie potrafiłabyś Uzdrawiać, kobiety jednak otrzymują pierścień, zanim otrzymają szal, ja zaś nie potrafię po prostu uwierzyć, że jesteś Aes Sedai. — Wyglądało na to, że nie tylko Faile poświęciła tej kobiecie sporo namysłu.

Wydatne usta Galiny stwardniały, spojrzała na Alliandre i zacisnęła pięści, nie wiadomo, czy chcąc jej pogrozić, czy pokazać pierścień, czy jedno i drugie.

— Sądzisz, że będę cię inaczej traktować, ponieważ nosisz koronę? Ponieważ nosiłaś koronę? — Teraz już nie można było mieć wątpliwości co do jej uczuć. Zupełnie zapomniała o ewentualnych podsłuchujących, jej głos palił niczym kwas. Kiedy tak perorowała, kropelki śliny tryskały z ust: — Będziecie przynosić Sevannie wino i masować plecy jak cała reszta. Jej służba w całości wywodzi się spośród szlachty, bogatych kupców albo mężczyzn i kobiet, którzy wiedzą, jak usługiwać szlachcie. Każdego dnia pięcioro z nich otrzymuje rózgi, żeby zachęcić pozostałych do donoszenia w nadziei na dodatkowe łaski. Za pierwszym razem, gdy spróbujecie uciec, każe was chłostać po podeszwach stóp, póki nie będziecie w stanie chodzić, a potem związać ściśle niczym kowalską zagadkę i wieźć na wozie, póki stan wasz się nie poprawi. Za drugim razem będzie gorzej, za trzecim jeszcze gorzej. Jest tutaj jeden człowiek, który był Białym Płaszczem. Dziewięć razy próbował uciekać. Twardy mężczyzna, kiedy jednak ostatnim razem przyprowadzili go z powrotem, błagał o litość i płakał, jeszcze zanim zaczęto wymierzać mu karę.

Alliandre najwyraźniej nie najlepiej znosiła te przemowę. Z odrazą wydęła policzki, zaś Maighdin warknęła:

— I to właśnie stało się z tobą? Niezależnie, czy jesteś Przyjętą czy Aes Sedai, stanowisz obrazę dla Wieży!

— Bądź cicho, kiedy lepsze od ciebie mówią, dzikusko! — warknęła Galina.

Światłości, jeśli pozwolić, by dalej tak to trwało, w następnej kolejności zaczną się na siebie wydzierać.

— Jeżeli masz zamiar pomóc nam w ucieczce, to od razu powiedz — zwróciła się Faile do odzianej w jedwab Aes Sedai. Nie wątpiła, że tamta jest tą, za którą się podaje. Z pozostałymi kwestiami była zupełnie inna sprawa. — Jeżeli natomiast nie, wyjaśnij czego od nas chcesz?

Przed nimi w padającym śniegu zamajaczył wóz, przechylony na bok — odpadła płoza. Pod kierunkiem Shaido o ramionach grubych jak u kowala, gai’shain napierali na dźwignię, usiłując podnieść wóz na tyle, by znowu można było doń przymocować płozę. Przechodząc obok nich, Faile oraz pozostałe kobiety milczały.

— Czy to naprawdę jest twoja lenna pani, Alliandre? — chciała wiedzieć Galina, gdy tylko znalazły się dostatecznie daleko od mężczyzn naprawiających wóz. Jej twarz wciąż była czerwona ze złości, a głos kąśliwy. — Kim ona jest, że oddałaś jej hołd?

— Mnie samą możesz o to zapytać — chłodno wtrąciła Faile. Żeby sczezły wszystkie one i ich przeklęta skrytość! Czasami wydawało jej się, że Aes Sedai nie przyznają nawet, iż niebo jest niebieskie, póki nie będzie to po ich myśli. — Jestem lady Faile t’Aybara i to wszystko, co musisz na razie wiedzieć. Masz zamiar nam pomóc?

Galina potknęła się, podparła na kolanie, a potem przez czas jakiś patrzyła na Faile z takim wyrazem twarzy, że ta zaczęła się zastanawiać, czy nie popełniła błędu. Minęła jeszcze chwila i nie miała już co do tego najmniejszych wątpliwości.

Aes Sedai podniosła się i uśmiechnęła nieprzyjemnie. Nie wydawała się już rozzłoszczona. W rzeczy samej wyglądała na równie uradowaną co Therava, a co gorsza, jakby powód do tej radości był ten sam.

— t’Aybara — zastanawiała się na głos. — Pochodzisz z Saladei. Jest pewien młodzieniec o imieniu Perrin Aybara. Twój mąż? Tak, najwyraźniej zgadłam. To by z pewnością wyjaśniało hołd Alliandre. Sevanna snuje wielkie plany w związku z mężczyzną, którego imię często pojawia się obok imienia twojego męża. Chodzi oczywiście o Randa al’Thora. Gdyby się dowiedziała, że wpadłaś w jej ręce... Och, nie bój się, ode mnie się nie dowie. — Jej spojrzenie stwardniało i nagle już rzeczywiście wyglądała na panterę. Głodną panterę. — Przynajmniej jeśli postąpisz, jak ci każę. Wtedy może nawet ci pomogę.

— Czego od nas chcesz? — zapytała Faile, bardziej gwałtowniej niż zamierzała. Światłości, wcześniej zezłościła się na Alliandre za niepotrzebne zwracanie na siebie uwagi, a teraz sama nie zachowała się lepiej. W istocie, znacznie gorzej.

“A mi się wydawało, że ukryję tożsamość, zatajając nazwisko ojca” — pomyślała z goryczą.

— Nic wielkiego — odparła Galina. — Oczywiście wiecie, która to Therava? Jasne, że wiecie. Każdy wie, kim jest Therava. Ona przechowuje w swoim namiocie pewien przedmiot, gładki biały pręt długości mniej więcej stopy. Znajduje się w czerwonej skrzyni z mosiężnymi okuciami, której nikt nigdy nie zamyka. Przynieście mi go, a wówczas zabiorę was ze sobą, gdy odjadę.

— Faktycznie nie wydaje się to szczególnie trudne — oznajmiła z powątpiewaniem Alliandre. — Jeśli jednak tak jest, dlaczego sama go nie weźmiesz?

— Ponieważ mam was, żebyście się tym dla mnie zajęły! — Galina nagle zdała sobie sprawę, że krzyczy, skuliła się w sobie i przez chwilę tylko jej kaptur się kołysał, kiedy rozglądała się na boki, sprawdzając, czy ktoś spośród pełznącej przez padający śnieg ciżby nie podsłuchuje. A choć nikt nawet nie spojrzał w ich stronę, mimo to jej głos przeszedł we wściekły syk.— Jeżeli tego dla mnie nie zrobicie, zostawię was tutaj, póki nie osiwiejecie, a waszych twarzy nie pokryją zmarszczki. A Sevanna dowie się o Perrinie Aybara.

— To może zabrać trochę czasu — oznajmiła rozpaczliwie Faile. — Nie będziemy miały tyle swobody, żeby, jak nam się zechce, wchodzić i wychodzić z namiotu Theravy. — Światłości, ostatnią rzeczą jakiej pragnęła, było znalezienie się bodaj w pobliżu namiotu Theravy. Jednak Galina obiecała, że im pomoże. Mogła się wydawać niegodziwa, Aes Sedai jednak nie potrafiły kłamać.

— Otrzymacie tyle czasu, ile będzie trzeba — odparła Galina. — Nawet resztę twojego życia, Faile t’Aybara, jeżeli nie okażesz się dość ostrożna. Nie zawiedź mnie więc. — Obrzuciła Faile pożegnalnym twardym spojrzeniem, a potem odwróciła się i odeszła w zadymkę, trzymając ręce tak, jakby starała się ukryć zdobny pas za szerokimi rękawami.

Odtąd Faile wędrowała w milczeniu. Żadna z jej towarzyszy też nie miała nic do powiedzenia. Alliandre schowała dłonie w rękawach i z pozoru całkowicie zatopiona w myślach, patrzyła wprost przed siebie, jakby mogła przeniknąć wzrokiem kurtynę zamieci Maighdin znowu ściskała złoty naszyjnik w zaciśniętej pięści. Ostatecznie okazało się, że wpadły we wnyki, nie pojedyncze, jak sądziły z początku, lecz potrójne, a każde z nich mogły okazać się zabójcze. Ratunek z zewnątrz nagle wydał się całkiem atrakcyjną perspektywą. Mimo to Faile wciąż miała zamiar sama wydostać się z pułapki. Starając się nie dotykać wciąż dłonią naszyjnika, brnęła przez podmuchy śnieżnej burzy i układała plan.

Загрузка...