DOM WESTALEK

– Co wiesz o dziewicach Westy? – spytał Cycero.

– Tyle, co każdy Rzymianin: że jest ich sześć i że pilnują wiecznego ognia w świątyni Westy. Że służą nie krócej niż trzydzieści lat i w tym czasie ślubują czystość. I że mniej więcej raz na pokolenie wybucha wokół nich straszny skandal…

– Tak, tak – przerwał. Lektyką lekko zarzuciło i Cycero poleciał do przodu. Noc była bezksiężycowa i tragarze oświetlali sobie drogę po nierównym chodniku jedynie pochodnią, wskutek czego w czasie jazdy nieźle nami rzucało. – Poruszyłem tę kwestię tylko dlatego, że w dzisiejszych tak bezbożnych czasach niczego nie można być pewnym. Oczywiście ja nie przywiązuję wagi do jakichś tam bezmyślnych przesądów…

Osoba obdarzona najbystrzejszym umysłem w Rzymie mówiła teraz bez ładu i składu. Cycero zdawał się nadzwyczaj poruszony. Zastukał do moich drzwi w środku nocy, wyciągnął mnie z łóżka i nalegał, abym dokądś się z nim udał.

Niewolnicy sunęli szybkim truchtem, trzęsąc lektyką tak niemiłosiernie, że chyba już lepiej byłoby wysiąść i biec razem z nimi. Rozsunąłem zasłonki i wyjrzałem na zewnątrz. W tym zamkniętym pudełku straciłem orientację; ciemna ulica, którą podążaliśmy, mogła być którąkolwiek z dziesiątek podobnych w mieście.

– Cyceronie, dokąd właściwie jedziemy?

Prawnik, zamiast odpowiedzieć, rzekł:

– Jak już zauważyłeś, Gordianusie, skandal ma dla westalek o wiele poważniejsze konsekwencje niż dla zwykłych ludzi. Na pewno słyszałeś o zbliżającej się rozprawie przeciwko Markowi Krassusowi?

– O tym się mówi we wszystkich tawernach w mieście. Najbogatszy człowiek w Rzymie oskarżony jest o zdeprawowanie westalki. I to nie pierwszej lepszej, ale samej Licynii.

– Zgadza się. Chodzi o Virgo Maxima, najwyższą kapłankę Westy, a przy tym daleką krewną Krassusa. Zarzut jest, rzecz jasna, absurdalny. Równie dobrze mógłbyś oskarżyć o coś takiego mnie. Ani ja, ani on, nie kierujemy się w życiu przyziemnymi, cielesnymi apetytami. Mimo to znalazło się wielu świadków gotowych zeznać, że wielokrotnie widzieli go w towarzystwie Licynii… w teatrze podczas świąt albo na Forum… trzymającego się niestosownie blisko niej, a nawet naprzykrzającego się jej. Powiedziano mi również, że poszlaki wskazują na to, iż odwiedził ją za dnia w domu westalek bez obecności przyzwoitek. Nawet jeśli tak było, nie jest to jeszcze zbrodnia; chyba że nazwiemy tak nieprzemyślane posunięcia. Ludzie nienawidzą Krassusa tylko dlatego, że doszedł do takich bogactw. To jednak też nie jest przestępstwem…

Wielki umysł Cycerona zaczynał znowu gdzieś błądzić. No, ale w końcu pora była już późna. Odchrząknąłem.

– Czyim będziesz obrońcą, Krassusa czy Licynii?

– Ani jego, ani jej. Moja kariera polityczna wkroczyła w bardzo delikatną fazę. Nie mogę być w żaden widoczny sposób kojarzony ze skandalem dotyczącym westalek. Dlatego też wydarzenia dzisiejszego wieczoru są taką katastrofą!

Nareszcie, pomyślałem, przejdziemy do konkretów. Wyjrzałem ponownie przez szparę w zasłonach. Zbliżaliśmy się do Forum. Jaką też sprawę mogliśmy mieć tam do załatwienia w środku nocy?

– Jak zapewne wiesz, Gordianusie, tak się składa, że jestem spowinowacony z jedną z młodszych westalek.

– Nic o tym nie wiedziałem.

– Co prawda tylko przez małżeństwo. Fabia jest przyrodnią siostrą mojej żony i przez to moją szwagierką.

– Jednak śledztwo prowadzone jest w sprawie Virgo Maxima, Licynii.

– Owszem, skandal dotyczył tylko jej… aż do dzisiaj.

– Cyceronie, czy ty celowo unikasz tego tematu?

– No, dobrze. W domu westalek dziś wieczorem coś się wydarzyło. Coś naprawdę strasznego. Nie do pomyślenia! Coś, co nie tylko grozi Fabii śmiercią, ale też rzuci cień na samą instytucję westalek i podkopie autorytet najwyższych kręgów religijnych Rzymu. – Cycero zniżył głos, wpadając jednocześnie w ton oratorski. – Nie mam wątpliwości, że oskarżenie Licynii i Krassusa nie pozostaje bez związku z tym wydarzeniem. Szykuje się jakiś zorganizowany spisek, który zasieje wątpliwości i chaos w mieście, a skandal u westalek to tylko jego początek. Jeżeli lata spędzone na Forum czegoś mnie nauczyły, to właśnie tego, że niektórzy rzymscy politycy nie cofną się przed niczym, aby osiągnąć swój cel! – Pochylił się do przodu i chwycił mnie za ramię. – Zdajesz sobie sprawę, że w tym roku mija dziesięć lat od dnia, w którym pożar strawił świątynię Jowisza i zniszczył księgi sybillińskie? Lud jest przesądny, Gordianusie. Gotowi są uwierzyć, że w dziesiątą rocznicę takiej straszliwej katastrofy musi zdarzyć się coś równie przerażającego. I właśnie się stało. Pytanie tylko, czy za sprawą bogów czy ludzi.

Lektyką zarzuciło ostatni raz, po czym się zatrzymała. Cycero uwolnił moje ramię z uścisku, wyprostował się i westchnął.

– Dotarliśmy do celu twojej wyprawy.

Rozsunąłem zasłonki i ujrzałem przed sobą kolumnadę na frontowej ścianie domu westalek.

– Cyceronie, ja może nie jestem ekspertem w kwestii religii, wiem jednak, że mężczyzna, który by wszedł po zmroku do domu westalek, popełnia ciężkie przestępstwo podlegające karze śmierci. Mam nadzieję, że nie oczekujesz ode mnie, abym…

– Dzisiejsza noc jest inna niż wszystkie, Gordianusie.

– Cyceronie! Jesteś nareszcie!

Głos płynący z ciemności był dziwnie znajomy. W kręgu światła pochodni znalazła się burza rudych włosów, po której rozpoznałem młodego Marka Waleriusza Messalę, zwanego Rufusem* właśnie z tego powodu. Nie spotkałem go od siedmiu lat, kiedy to pomagał Cyceronowi w obronie Sekstusa Roscjusza. Był wówczas zaledwie szesnastoletnim chłopcem o rumianych policzkach i piegowatym nosie. Teraz pełnił ważną funkcję religijną; był jednym z najmłodszych mężczyzn kiedykolwiek wybranych do kolegium augurów, wieszczków odczytujących wolę bogów z błyskawic i lotu ptaków. Stwierdziłem, że wciąż jeszcze ma wygląd młodego chłopca. Mimo oczywistej powagi chwili jego oczy błyszczały, a twarz rozjaśniał uśmiech, kiedy podszedł do Cycerona i ujął jego dłoń. Zdaje się, że mimo upływu lat jego uwielbienie dla mentora nie przeminęło.

– Dalej zajmie się tobą Rufus – oznajmił Cycero.

– Co takiego? Wywlokłeś mnie z łóżka w środku nocy, wiozłeś przez pół Rzymu bez wyjaśnienia, a teraz mnie zostawiasz?

– Myślałem, że wystarczająco ci wyjaśniłem, że nikt nie może mnie łączyć z wydarzeniami dzisiejszej nocy. Fabia prosiła Virgo Maxima o pomoc, a ta z kolei zwróciła się do Rufusa, którego dobrze zna. Obydwoje zaś wezwali mnie, wiedząc o moich koligacjach rodzinnych z Fabią. Ja sprowadziłem tu ciebie i na tym moja rola się kończy.

Niecierpliwym gestem dał mi do zrozumienia, że pora wysiadać. Gdy tylko dotknąłem stopami ziemi, bez słowa pożegnania Cycero klasnął w dłonie i lektyka ruszyła z szarpnięciem. Patrzyliśmy z Rufusem, jak oddala się w kierunku Kapitolu, gdzie mieszkał nasz prawnik i orator.

– To nadzwyczajny człowiek – rzekł z westchnieniem Rufus.

Byłem zgoła innego zdania, lecz zdążyłem ugryźć się w język. Lektyka tymczasem skręciła za róg i zniknęła nam z oczu. Staliśmy przed wejściem do domu westalek. Po obu stronach żelazne kosze z płonącymi bierwionami rzucały migotliwe cienie na szerokie, strome schody. Budynek był jednak ciemny, a wysokie drewniane drzwi zatrzaśnięte. Zazwyczaj dzień i noc stoją otworem – bo czyż ktokolwiek ośmieliłby się przekroczyć próg tego domu bez zaproszenia lub w złych zamiarach? Wznosząca się naprzeciwko świątynia Westy była z kolei niezwyczajnie oświetlona, a z jej wnętrza płynął delikatny śpiew, rozchodzący się echem w bezwietrznym nocnym powietrzu.

– Gordianusie! – odezwał się Rufus. – Jakie to dziwne uczucie, zobaczyć cię znowu po tylu latach. Czasami tylko słyszałem o tobie…

– I ja o tobie. Widywałem cię też z rzadka, jak przewodniczyłeś jakiejś publicznej lub prywatnej ceremonii odczytywania auspicjów. W Rzymie żadne ważne wydarzenie nie może się obyć bez obecności augura, który zinterpretowałby znaki. Musisz być wiecznie zajęty, Rufusie.

Wzruszył ramionami.

– Jest nas w sumie piętnastu, Gordianusie. Ja jestem najmłodszy i dopiero zaczynam. Wiele tajemnic jest jeszcze przede mną do odsłonięcia.

– Błyskawica po lewej stronie to dobry znak; błyskawica po prawej wróży źle. Jeżeli osoba, dla której odczytujesz te znaki, jest niezadowolona z rezultatu, wystarczy, że się odwrócisz, a wówczas lewa strona staje się prawą, a prawa lewą. To raczej proste.

Rufus ściągnął wargi.

– Widzę, że w kwestii religii jesteś sceptykiem jak Cycero. Owszem, spora część to tylko puste formułki i polityka. Jest jednak jeszcze jeden element, lecz aby go dostrzec, wykazać się trzeba pewną wrażliwością.

– A czy dzisiejszej nocy przewidujesz błyskawice? – zapytałem, wciągając nosem powietrze.

Uśmiechnął się słabo.

– W samej rzeczy, dzisiaj może padać. Ale chodźmy już, Gordianusie. Nie możemy sterczeć tu, gdzie każdy może nas zobaczyć. – Zaczął wchodzić po schodach.

– Do domu westalek? O tej porze?

– Sama Virgo Maxima nas oczekuje. No dalej; chodź!

Pełen wątpliwości podążyłem za nim po schodach. Zapukał cicho w drzwi, które bezgłośnie się otworzyły do wewnątrz. Wziąłem głęboki oddech i przeszedłem za nim przez próg.

Znaleźliśmy się w wysokim westybulu otwierającym się na centralny dziedziniec, otoczony ze wszystkich stron portykiem z kolumnadą. Wszędzie było ciemno, nie paliła się ani jedna pochodnia. Długa, płytka sadzawka pośrodku dziedzińca była czarna i nakrapiana odbiciami gwiazd, a jej szklistą powierzchnię przecinało jedynie parę wyrastających z dna trzcin.

Poczułem nagły przesądny strach. Dostałem gęsiej skórki na karku, czoło pokryło się potem i z trudem oddychałem. Serce biło mi tak mocno, że mogłoby chyba zbudzić śpiące dziewice. Chciałem złapać Rufusa za ramię i syknąć mu do ucha, że musimy natychmiast wracać… tak głęboko zakorzeniony jest strach przed zakazanym, wpojony nam w dzieciństwie, kiedy słyszy się opowieści o mężczyznach przyłapanych w świętych miejscach i skazanych na niewyobrażalne męczarnie. Jakaż w tym ironia, pomyślałem, że tylko przez obcowanie z najbardziej szacownymi mężami na świecie, jak Cycero i Rufus, człowiek może się nagle i nieoczekiwanie znaleźć w najsurowiej zakazanym miejscu, w którym sama jego obecność o tej porze może oznaczać śmierć. W jednej chwili spałem we własnym łóżku jak niewinne dziecię, w następnej… byłem w domu westalek!

Za nami rozległ się jakiś dźwięk. Obejrzałem się i zobaczyłem niewyraźną białą sylwetkę, która stopniowo zamieniła się w kobietę. To ona musiała nam otworzyć drzwi, ale nie była niewolnicą. Rozpoznałem w niej westalkę; włosy miała krótko ostrzyżone, a na czole nosiła szeroką białą opaskę ozdobioną wstążkami. Ubrana była w prostą białą stolę, a na ramionach miała pelerynkę westalki z białego płótna. Strzeliła palcami i poczułem na twarzy kropelki wody.

– Bądźcie oczyszczeni – szepnęła. – Czy przysięgacie na boginię domowego ogniska, że wchodzicie tu bez złych zamiarów i na prośbę pani tego domu, Virgo Maxima, najwyższej kapłanki Westy?

– Przysięgam – powiedział Rufus.

Poszedłem w jego ślady. Westalka poprowadziła nas przez dziedziniec. Kiedy mijaliśmy sadzawkę, usłyszałem cichy plusk. Znieruchomiałem, ale zobaczyłem tylko zmarszczki kilku falek rozchodzących się na powierzchni wody. Nachyliłem się do Rufusa i szepnąłem mu do ucha:

– Czyżby żaba?

– Ale na pewno nie samiec! – odszepnął i gestem nakazał mi milczenie.

Weszliśmy między kolumny portyku, gdzie panował głęboki mrok. Po krótkim marszu zatrzymaliśmy się przed drzwiami, których obecność zdradzał jedynie wąski pasek światła u dołu. Westalka zapukała delikatnie i szepnęła coś, czego nie dosłyszałem, po czym rozpłynęła się w ciemności, zostawiając nas samych. Po chwili drzwi się otworzyły i zobaczyłem przed sobą twarz przerażonej, pięknej i bardzo młodej dziewczyny. Ona też miała na głowie diadem westalki. Uchyliła szerzej drzwi i wpuściła nas do środka.

Pokój był słabo oświetlony; paliła się tu tylko jedna lampa, pod którą siedziała jeszcze jedna kapłanka, trzymająca na kolanach otwarty zwój papirusu. Była starsza od tej, która nam otworzyła. W jej krótko obciętych włosach dostrzegłem siwe pasma. Nie odrywała wzroku od papirusu, a kiedy się zbliżyliśmy, zaczęła czytać po grecku. Głos miała miękki i melodyjny.


Gwiazdo wieczorna, która łączysz wszystko,

Co brzask dnia rozdzielił:

Owce i kozy prowadzisz z pastwiska,

I dziecko wiedziesz do matki bezpiecznie.


Odłożyła zwój na bok i podniosła oczy najpierw na Rufusa, potem na mnie. Westchnęła i rzekła:

– W trudnych chwilach poezja daje mi pociechę. Znasz wiersze Safony?

– Trochę znam. – Skinąłem głową.

– Nazywam się Licynia.

Przyjrzałem się jej uważniej. Czy to jest ta kobieta, dla której najbogatszy człowiek Rzymu położył na szali swoje życie? Virgo Maxima nie wydała mi się pod żadnym względem wyjątkowa. Z drugiej strony… która z kobiet mogłaby siedzieć spokojnie i czytać Safonę w sytuacji, którą nawet wstrzemięźliwy Cycero określił jako katastrofę?

– Ty jesteś Gordianusem, zwanym Poszukiwaczem? – spytała.

Skinąłem znów głową.

– Cycero przekazał mi przez Rufusa, że przyjdziesz. Ach, co byśmy dzisiaj zrobiły bez jego pomocy!

– Podobny jest on bogu nieśmiertelnemu… – Rufus zacytował inny wers poetki z Lesbos.

Zapadła niezręczna cisza. Dziewczyna, która otworzyła nam drzwi, trzymała się w cieniu.

– Przejdźmy więc do rzeczy – powiedziała Licynia. – Musisz już wiedzieć, że oskarżono mnie o postępowanie niegodne westalki… o romans z moim krewnym, Markiem Krassusem.

– Obiło mi się to o uszy.

– Nie jestem już młoda i mężczyźni mnie nie interesują. Oskarżenie jest absurdalne! To prawda, że Krassus szuka mego towarzystwa na Forum i w teatrach. Narzuca mi się bez przerwy… ale gdybyż ci oskarżyciele wiedzieli, o czym ze mną rozmawia, kiedy jesteśmy sami! Wierz mi, nie ma w tym nic romantycznego. Krassus słynie z chciwości jak westalki z czystości… ale nie będę się o tym rozwodzić. On ma swoją linię obrony, a ja swoją. Za trzy dni odbędą się nasze rozprawy i sąd zadecyduje. Nie ma ani świadków, ani dowodów żadnego aktu, który stałby w sprzeczności z moimi ślubami. W tym procesie chodzi jedynie o poniżenie Krassusa i nadwątlenie wiary ludu w westalki. Niemożliwe, aby znaleźli się sędziowie, którzy doszukaliby się naszej winy. Jednakże wskutek wydarzeń dzisiejszej nocy sprawy mogą przybrać niekorzystny dla nas obrót.

Licynia utkwiła wzrok gdzieś w ciemnej przestrzeni, zmarszczyła czoło i zaczęła głaskać zwój z poezjami, jak gdyby nasz dialog zaczął ją nagle mierzić i zatęskniła do kojących wersów Safony. Kiedy po chwili znów się odezwała, jej głos był senny i rozmarzony.

– Zostałam poświęcona Weście w wieku ośmiu lat. Wszystkie westalki są wybierane do służby bogini w dzieciństwie, zazwyczaj między szóstym i dziesiątym rokiem życia. Służymy przez co najmniej trzydzieści lat. Przez pierwsze dziesięć jesteśmy nowicjuszkami, uczymy się tajemnic jak Fabia. – Licynia wskazała na postać dziewczyny w mrocznym rogu pokoju. – Potem wykonujemy święte obowiązki: oczyszczamy świątynię, składamy ofiary z soli i pilnujemy wiecznego ognia, święcimy nowe świątynie, bierzemy udział w religijnych obrzędach i trzymamy straż przy świętych relikwiach. Po dwudziestu latach zostajemy nauczycielkami i przekazujemy wiedzę oraz tajemnice nowicjuszkom. Kiedy minie trzydzieści lat, wolno nam porzucić święte życie, ale nieliczne, które wybierają tę drogę, na ogół kończą nieszczęśliwie. – Westchnęła ciężko. – W domu westalek kobieta nabiera pewnych zwyczajów i oczekiwań, wpada w rytm życia, który nie przystaje do świata za murami. Większość westalek umiera tak, jak żyły: w czystej służbie bogini i jej wiecznie płonącemu ogniowi. Czasami… – Głos jej zadrżał. – Czasami, zwłaszcza we wczesnym okresie, można ulec pokusie odejścia od ślubów czystości. Konsekwencją tego jest śmierć; nie zwykła, miłosierna, ale los zbyt okropny, by nad nim rozmyślać. Ostatni taki skandal zdarzył się przed czterdziestoma laty. Dziewica z dobrego domu zginęła wtedy od uderzenia pioruna. Siła rażenia gromu rozdarła jej szatę i odsłoniła ciało. Wróżbici orzekli, że to boski znak mówiący, że westalki złamały śluby. Trzy z nich oskarżono o nieczystość wraz z ich rzekomymi kochankami i postawiono przed sądem kapłańskim. Jednej udowodniono winę, dwie pozostałe oczyszczono z zarzutów. Ludu to jednak nie zadowoliło; na ulicach wrzało, dopóki nie została powołana specjalna komisja i proces wznowiono. Tym razem wszystkie trzy kapłanki uznano za winne. – Twarz Licynii się wydłużyła, a oczy rozbłysły w świetle lampy. – Czy wiesz, jaka jest za to kara, Gordianusie? Kochanek jest publicznie biczowany na śmierć. Ponure widowisko, ale kara jest prosta i szybka. Z westalką jest inaczej. Zabiera się jej diadem i płócienną pelerynę. Sam Pontifex Maximus wymierza jej chłostę. Później ubiera się ją jak trupa, pakuje do zakrytej lektyki i niesie przez Forum na czele procesji zapłakanych krewnych: dziewczyna musi przeżyć koszmar własnego pogrzebu. Na krańcu miasta, przy bramie Kollińskiej, czeka na nią niewielki podziemny grobowiec, w którym jest łóżko, lampa i stół z jedzeniem. Miejski kat opuszcza ją po drabinie do środka, ale nic jej nie robi; westalką pozostaje osobą poświęconą bogini i żaden człowiek nie może jej zabić. Potem wyciąga się drabinę, zamyka wejście i zasypuje ziemią. Decyzja o jej życiu bądź śmierci należy teraz do Westy.

– Pogrzebana żywcem… – szepnęła ochryple Fabia, nerwowo sięgając ręką do ust.

– Tak, pogrzebana żywcem. – Głos Licynii był spokojny, ale zimny jak sama śmierć. Po chwili milczenia zerknęła w dół, na zgnieciony zwój Safony w ręku. – Chyba pora wyjaśnić Gordianusowi, dlaczego go tu wezwaliśmy. – Odłożyła papirus i wstała. – Tego wieczoru do naszego domu wdarł się intruz. Ściślej mówiąc, dwóch intruzów, a może nawet trzech. Mężczyzna przyszedł po zmroku do Fabii, twierdząc, że na jej wezwanie…

– Nieprawda! – krzyknęła młoda kapłanka.

Licynia uciszyła ją palącym spojrzeniem.

– Nakryto go w jej pokoju. Ale co gorsza… Sam zobaczysz, Gordianusie.

Virgo Maxima wzięła lampę i poprowadziła nas korytarzem do innego pomieszczenia, mniejszego i skromniej urządzonego. Ściany zasłonięte tu były ozdobnymi draperiami w barwie głębokiej, ciemnej czerwieni, która zdawała się wchłaniać światło z małego paleniska w rogu. Były tu tylko dwa meble: sofa do spania i krzesło bez oparcia. Zauważyłem, że sofa była świeżo posłana; poduszki były strzepnięte i wyrównane, koc wygładzony. Na krześle siedział mężczyzna. Gdy weszliśmy, podniósł głowę. Wbrew ogólnej modzie nie był gładko wygolony, lecz nosił wąską i krótko przystrzyżoną bródkę. Zdawało mi się, że na jego ustach widzę słaby, jakby skrywany uśmiech. Wyglądał na trochę młodszego ode mnie; oceniłem jego wiek na jakieś trzydzieści pięć lat. W przeciwieństwie do Cycerona można by go nazwać urodziwym. Nie znaczy to, że był wyjątkowo przystojny; kiedy później starałem się przywołać z pamięci jego twarz, wiedziałem tylko, że miał ciemne włosy i zarost, oczy niebieskie i przenikliwe, a rysy regularne. Przy bliskim spotkaniu jednak był zdecydowanie pociągający, a w oczach tańczyły mu iskierki rozbawienia, które musiało się udzielać chyba każdemu w jego towarzystwie.

– Lucjusz Sergiusz Katylina – przedstawił się, wstając z krzesła.

Historia patrycjuszowskiego rodu Sergiuszów sięga czasów Eneasza. W republice nie ma bardziej szacownego i poważanego nazwiska. Samego Katylinę znałem tylko ze słyszenia. Jedni nazywają go czarującym, inni łajdakiem; wszyscy zaś zgadzają się, że jest sprytny, choć dla niektórych aż za bardzo. Uśmiechnął się do mnie półgębkiem i znów nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że w duchu jest czymś setnie ubawiony… ale czym?

– Powiedz mi, Gordianusie… – Przechylił głowę, zwracając się do mnie. – Co łączy pięcioro ludzi w tym pokoju?

Zaskoczony obejrzałem się na Rufusa, który tylko się skrzywił.

– Wszyscy wciąż oddychają! – wyjaśnił Katylina. – Podczas gdy szósty…

Podszedł do zasłony na przeciwległej ścianie i odsunął ją, ukazując wejście do innego korytarza. Na podłodze leżało tam ciało innego mężczyzny, wykręcone w nienaturalny sposób i z całą pewnością martwe.

Rufus i Licynia gromili Katylinę wzrokiem za ten teatralny gest, za to Fabia była bliska łez; żadne z nich jednak nie zdradzało zaskoczenia. Wciągnąłem powietrze i uklęknąłem przy zwłokach, przyglądając się im przez długą chwilę. W końcu cofnąłem się i usiadłem na krześle, tłumiąc mdłości. Widok człowieka z podciętym gardłem nie należy do przyjemnych.

– To dlatego mnie tu wezwałaś, Licynio? O tej katastrofie mówił Cycero?

– Morderstwo w domu westalek – szepnęła. – Niebywałe świętokradztwo!

Walczyłem z ogarniającą mnie słabością. Rufus podał mi kubek wina, który z wdzięcznością natychmiast wychyliłem.

– Najlepiej będzie, gdy zaczniemy od samego początku – powiedziałem. – Co, na Jowisza, tutaj robisz, Katylino?

Odchrząknął i głośno przełknął ślinę. Na ustach mignął mu i zaraz zgasł uśmieszek, jakby był tylko nerwowym tikiem.

– Wezwała mnie Fabia. Tak w każdym razie myślałem.

– Jak to?

– Wcześniej otrzymałem ten liścik.

Podał mi skrawek papirusu, na którym przeczytałem:


Przyjdź natychmiast do mego pokoju w domu westalek. Nie zważaj na niebezpieczeństwo. Błagam cię, chodzi o mój honor, a nie odważę się zwierzyć nikomu innemu. Tylko ty możesz mi pomóc. Zniszcz ten list po przeczytaniu.

Fabia


Zastanawiałem się przez chwilę, po czym zapytałem:

– To ty wysłałaś ten list, Fabio?

– Nie!

– Jak ci go doręczono, Katylino?

– Posłaniec przyniósł go do mego domu na Palatynie. Wynajęty chłopak z ulicy.

– Czy często otrzymujesz listy od westalek?

– Nigdy.

– A mimo to uwierzyłeś, że to wezwanie od Fabii. Czy nie zaskoczyła cię taka intymna wiadomość od kapłanki Westy?

Katylina uśmiechnął się szeroko.

– Westalki żyją w cnocie, nie w odosobnieniu, Gordianusie. Nie powinno cię dziwić, że znamy się z Fabią. Oboje pochodzimy ze starych rodów. Spotykamy się w teatrze, na Forum, na prywatnych ucztach. Ba! Odwiedzałem ją nawet, co prawda zawsze za dnia i w towarzystwie przyzwoitek, w domu westalek! Oboje interesujemy się grecką poezją i ceramiką z Arretium. W miejscach publicznych zawsze zachowywaliśmy się bez zarzutu. Owszem, zaskoczył mnie ten list, ale tylko dlatego że jego treść była tak niepokojąca.

– Zdecydowałeś się jednak spełnić jej prośbę i przyjść tu w środku nocy, kpiąc z praw boskich i ludzkich?

Roześmiał się cicho. Czerń jego brody czyniła jego uśmiech jeszcze bardziej olśniewającym.

– Doprawdy, Gordianusie, czyż może być lepszy powód, by łamać te prawa, niż spieszenie na ratunek dziewicy Westy? Ma się rozumieć, że nie wahałem się tu przyjść. – Spoważniał w jednej chwili i dodał: – Teraz wiem, że nie powinienem przychodzić tu sam.

– Śledzono cię?

– Idąc tu, nie byłem tego pewien. Każdy, kto nocą samotnie wędruje po Rzymie, wyobraża sobie czających się w ciemności nieprzyjaciół. Ale gdy się zastanowić, to rzeczywiście nie mogę wykluczyć, że ktoś mnie obserwował.

– Jedna osoba czy więcej?

Wzruszył ramionami.

– Mógł to być ten człowiek? – Wskazałem na zwłoki.

– Nigdy go przedtem nie widziałem. – Katylina znów wzruszył ramionami.

– Ubrał się w każdym razie odpowiednio… czarny płaszcz z kapturem. Gdzie jest narzędzie zbrodni?

– Nie zauważyłeś go? – Katylina odsunął zasłonę i wskazał sztylet leżący w kałuży krwi w głębi korytarza.

Przyniosłem lampę i przyjrzałem mu się bliżej.

– Groźna broń… Klinga długa jak męskie ramię i dość szeroka, a przy tym tak ostra, że krawędź lśni nawet spod krwi. To twój nóż, Katylino?

– Oczywiście, że nie! To nie ja go zabiłem.

– A kto?

– Gdybyśmy to wiedzieli, nie byłbyś tu teraz z nami. – Katylina przewrócił oczami, a potem się uśmiechnął jak niewinne chłopię. W tej chwili trudno byłoby sobie wyobrazić, że mógłby podciąć komukolwiek gardło.

– Skoro ten sztylet nie należy do ciebie, to gdzie masz swój?

– Nie mam.

– Co takiego? Wybrałeś się na nocny spacer przez pół Rzymu i nie zabrałeś broni?

Skinął głową.

– Jak mam ci uwierzyć, Katylino?

– Możesz mi wierzyć lub nie. Do domu westalek nie mam daleko z Palatynu, a droga przecież wiedzie przez jedną z lepszych dzielnic. Nie lubię nosić noża. Zawsze się skaleczę. – Przez jego usta przemknął znów ten szczególny półuśmieszek.

– Może więc dokończysz opowieść o wydarzeniach tej nocy. Przyszedłeś tu z powodu sfałszowanego, jak się okazało, listu. Stanąłeś pod drzwiami…

– I zastałem je szeroko otwarte, jak zwykle. Przyznam, że przestąpienie tego progu wymagało sporo odwagi, ale wokoło panowała cisza i byłem przekonany, że nikt mnie nie widzi. Znam trochę rozkład budynku ze swoich dziennych wizyt u Fabii. Przyszedłem prosto do tego pokoju i zastałem ją na krześle, pogrążoną w lekturze. Wydawała się zaskoczona moim przybyciem.

– Musisz mu uwierzyć. – Fabia zwracała się przede wszystkim do Licynii. – Ja bym nigdy nie wysłała takiego listu. Nie miałam pojęcia, że on przyjdzie.

– I co było potem? – spytałem.

Katylina wzruszył ramionami.

– Uśmialiśmy się oboje po cichu.

– Ta sytuacja wydała się wam zabawna?

– Dlaczego nie? Sam zawsze robię kawały znajomym, a oni mnie. Uznałem, że to któryś z nich mnie nabrał, każąc mi gnać gdzieś po nocy, i to akurat tutaj. Przyznasz, że to niezłe, co?

– Tak, tylko że widzę tu trupa.

– Och, tak… – Katylina zmarszczył nos. – Szykowałem się już do wyjścia… no, trochę zamarudziłem, delektując się tą smakowicie niebezpieczną sytuacją. Który mężczyzna postąpiłby inaczej? I wtedy rozległ się ten straszny krzyk. Podbiegłem do ściany, odsunąłem zasłonę i znalazłem go jeszcze wijącego się na podłodze.

– I żadnych śladów mordercy?

– Tylko ten nóż. Jeszcze kręcił się wkoło, ciśnięty widać mgnienie oka wcześniej.

– Nie próbowałeś pościgu?

– Byłem jak sparaliżowany. A po chwili zaczęły już nadbiegać westalki.

– Krzyk było słychać w całym domu – wtrąciła Licynia. – Ja przyszłam pierwsza, inne wkrótce potem.

– I co zobaczyłaś?

– Zwłoki, oczywiście. Fabia i Katylina stali blisko siebie…

– Czy mogłabyś opisać to dokładniej?

– Nie rozumiem.

– Licynio, zmuszasz mnie do niedelikatności. Jak byli oboje ubrani?

– Jak to jak? Tak samo jak teraz. On w tunice, Fabia w szacie kapłanki.

– A łóżko?

– Wyglądało tak samo. Nikt na nim wcześniej nie leżał. Jeśli insynuujesz, że…

– Niczego nie insynuuję, Licynio. Chcę tylko ujrzeć to zdarzenie tak, jak było naprawdę.

– A widok był niespotykany – wtrącił Katylina, przymykając sennie oczy. – Trup w kałuży krwi, sztylet, sześć westalek kręcących się wokół jak frygi… Pomyśl tylko, jaki to nadzwyczajny moment! Ilu mężczyzn może się pochwalić udziałem w podobnej szalonej… i zmysłowej… scenie?

– Bredzisz, Katylino! – skarcił go Rufus z niesmakiem.

– I nikt nie spostrzegł uciekającego mordercy? – spytałem. – Ani ty, Licynio, ani żadna z westalek?

– Nie. Oczywiście na dziedzińcu było tak samo ciemno jak teraz, ale natychmiast posłałam niewolnice, by zamknęły i zaryglowały drzwi.

– Jest więc możliwe, że zamknęłyście zabójcę tu, w domu?

– Na to liczyłam. Ale zdążyliśmy już przeszukać wszystko i nikogo nie znalazłyśmy.

– To znaczy, że uciekł. No, chyba że Katylina sam wymyślił tę tajemniczą postać…

– Nie! – krzyknęła Fabia. – Katylina mówi prawdę. Wszystko działo się tak, jak to opisał.

Katylina rozłożył ręce i uniósł brwi.

– No, widzisz, Gordianusie. Czy westalka mogłaby kłamać?

– Katylino, to nie są żarty! Musisz sobie zdawać sprawę, jak to wszystko wygląda. Kto poza tobą mógłby mieć powód, by zamordować intruza?

Na to już nie znalazł odpowiedzi.

– Nie jestem ekspertem od prawa religijnego – ciągnąłem – ale trudno mi sobie wyobrazić poważniejszy występek od popełnienia morderstwa w domu westalek. Nawet jeśli potrafisz w jakiś sposób wytłumaczyć swoją obecność w tym domu… a niewielu sędziów przyjęłoby za dobrą monetę twoje tłumaczenie o sfałszowanym liście albo o kawałach… to jednak pozostaje kwestia zabitego człowieka. W zwyczajnej sprawie o morderstwo rzymski obywatel może się udać na wygnanie do jakiegoś obcego kraju, zamiast stawać przed sądem, ale kiedy w grę wchodzi jeszcze świętokradztwo, władze mają związane ręce i nie ma co liczyć na łagodny wymiar kary. Chyba że uciekniesz jeszcze tej nocy…

Katylina wbił we mnie przenikliwe spojrzenie. Jego oczy wydawały mi się teraz niesamowicie niebieskie, jakby gdzieś w ich głębi tańczyły błękitne płomienie.

– Chociaż sobie żartuję i mówię zagadkami, Gordianusie, nie myśl, że nie rozumiem, w jakiej się znalazłem sytuacji. Nie, nie będę chyłkiem uciekał z Rzymu jak wystraszony kundel, zostawiając młodą westalkę samą wobec tak poważnego oskarżenia.

Fabia zaczęła płakać, a Katylina zagryzł wargę.

– Jeśli to coś więcej niż kawał… a na to wskazuje obecność zwłok… to chyba wiem, kto może się za tym kryć.

– Byłby to dobry początek – powiedziałem. – Kto?

– Ten sam człowiek, który stoi za oskarżeniem przeciwko Licynii i Krassusowi. Nazywa się Publiusz Klodiusz. Znasz go?

– Oczywiście, choć tylko ze słyszenia. Podżegacz tłumu, wichrzyciel…

– I mój osobisty wróg. Człowiek, który nieustannie coś knuje. Mężczyzna wyzuty z moralności nie powstrzymałby się przed wciągnięciem westalek w aferę z morderstwem, byle tylko zaszkodzić swoim nieprzyjaciołom.

– Podejrzewasz więc, że to ów Klodiusz zwabił cię tutaj za pomocą fałszywego listu i śledził po drodze. Ale dlaczego miałby posyłać swojego człowieka za tobą aż tutaj? Przecież wystarczyłoby kazać mu podnieść alarm na ulicy, zamykając cię we wnętrzu. Wciąż nie znamy motywu jego zamordowania.

– Nic więcej nie mogę ci powiedzieć. – Katylina wzruszył ramionami.

– No cóż, zrobię, co w mojej mocy. – Pokręciłem z powątpiewaniem, głową. – Chciałbym przesłuchać pozostałe westalki i wszystkie niewolnice, jakie dziś były w domu, ale z tym możemy zaczekać do rana. Być może uda mi się odnaleźć tego chłopaka, który doręczył ci list, i tym tropem dojść do Publiusza Klodiusza czy kogokolwiek innego. Możliwe, że znajdę też człowieka czy ludzi, którzy cię dzisiaj śledzili, jeżeli tak naprawdę było; można by wydobyć od nich, co wiedzą o zabitym i dlaczego tu był. To będą, oczywiście, tylko poszlaki, ale może odkryję coś, co przyda się twojemu obrońcy, Katylino. Wygląda to jednak kiepsko. Nie mam już dzisiaj nic do roboty, choć może warto by raz jeszcze przeszukać cały dom.

– Już to zrobiłyśmy. Bez rezultatu – odparła Licynia.

– Ale możemy to zrobić jeszcze raz – wtrąciła Fabia. – Proszę cię, Virgo Maxima!

– Niech więc tak będzie. – Najwyższa kapłanka skinęła głową. – Wezwij kilka niewolnic i każ im zabrać noże z kuchni. Zajrzymy w każdy zakątek.

– Idę z wami – zadeklarował się Katylina. – Żeby cię chronić… – Zwrócił się do Fabii. – Ten, którego szukamy, jest w końcu zdesperowanym mordercą.

Licynia niechętnie się skrzywiła, ale nie zaprotestowała.


Wewnętrzny dziedziniec domu westalek pogrążony był w niemal zupełnej ciemności. Przystanąłem w portyku, by pozwolić oczom przywyknąć do nowych warunków. Rufus wpadł na mnie z tyłu, aż się zachwiałem, a spod sandała wyprysnął mi kamyk i potoczył się na środek; jego stukot w tej ciszy wydał mi się niezwykle głośny. Od strony sadzawki dobiegł cichy plusk. Ten dźwięk mnie zaskoczył; serce zabiło mi żywiej. To znowu ta żaba, pomyślałem. W każdym cieniu widziałem jednak upiora, choć w duchu udzielałem sobie za to reprymendy. W taki sam sposób Katylina mógł sobie wyobrażać, że śledzą go nie istniejący wrogowie. Nie mogłem jednak pozbyć się wrażenia, że nie jesteśmy tu z Rufusem sami. Z pobliskiej świątyni dobiegał przytłumiony odległością śpiew westalek, jakby wiszący w powietrzu nad naszymi głowami. Przysiadłem na ławce tuż obok rosnących u brzegu sadzawki trzcin i zagapiłem się na rozgwieżdżone niebo odbite w czarnej powierzchni wody. Rufus usiadł przy mnie.

– Co o tym myślisz, Gordianusie?

– Myślę, że znaleźliśmy się na głębokiej wodzie.

– Wierzysz Katylinie?

– A ty?

– Ani trochę! To człowiek na wskroś fałszywy, urocza forma i zupełny brak treści.

– Pewnie porównujesz go z Cyceronem i gość wypada blado, co?

– Zgadza się.

– Mimo to taka spontaniczna reakcja na zwariowany list pasuje do jego charakteru, prawda? Zrobiłby to dla samego dreszczyku i z ciekawości. Ta część jego historii wydaje się wiarygodna. A może mamy do czynienia z przebiegłym lisem, który sam spreparował tę wiadomość, żeby w razie wpadki móc się nią zasłonić?

– Z pewnością stać go na taki wybieg.

– Nie byłbym taki pewny. Jeśli zaś chodzi o jego winę lub niewinność w kwestii samego zabójstwa, to przyznam, że jestem pod wrażeniem tej wzmianki o nożu wciąż wirującym na podłodze. To zbyt uderzający szczegół, aby go wymyślić na poczekaniu.

– Nie doceniasz jego sprytu, Gordianusie.

– A może to ty nie doceniasz jego szlachetności? Kto wie, czy to nie Fabia zabiła intruza, a Katylina kłamie, by ją osłonić?

– Nie, to już czysty absurd! Dziewczyna jest delikatna i strachliwa…

– I bardzo w nim zakochana. Nie dostrzegłeś tego, Rufusie? Nie sądzisz, że mogłaby zabić w przypływie szału, aby chronić kochanka?

– To zbyt fantastyczny scenariusz, Gordianusie.

– Może masz rację. To ta daleka pieśń i blask gwiazd pobudzają moją wyobraźnię. Zacząłem już nawet rozważać możliwość, że ten człowiek zginął z ręki Licynii…

– Kapłanki? Ale po cóż miałaby…

– Dla odwrócenia uwagi od grożącego jej samej procesu. Dla zemsty na młodych kochankach… przyjmijmy, że nimi są… bo jest o nich szaleńczo zazdrosna. Albo przeciwnie, aby ich ochronić, zabijając obserwującego ich szpiega… dlatego że z wiekiem stała się sentymentalna, jak ja. Ale jej plan się nie powiódł, bo ofiara zdążyła krzyknąć i zbiegły się pozostałe westalki…

– Głębokie wody… – Rufus pokiwał głową. – Czy kiedykolwiek dowiemy się prawdy?

– Na pewno poznamy jej drobne kawałeczki. Może powinniśmy szukać tam, gdzie nie spodziewamy się jej znaleźć?

Przetarłem oczy, ziewnąłem i przymknąłem powieki… na chwilę, jak mi się zdawało. Ocknąłem się gwałtownie pod dotknięciem czyjejś ręki. Nade mną stał Katylina.

– Jak tam przeszukiwanie? – spytałem.

– Bezowocne. Zaglądaliśmy za każdą zasłonę, pod każde łóżko, a nawet do każdego nocnika.

– W takim razie chyba wrócę teraz do domu, jeśli Licynia będzie tak uprzejma i zapewni mi lektykę. Zaczekam na zewnątrz. – Ruszyłem ku zaryglowanym teraz masywnym drzwiom wejściowym. – Zapewne to moja pierwsza i ostatnia wizyta w tym miejscu i o takiej porze. To było doświadczenie, którego nie zapomnę.

– I mam nadzieję, że nie okazało się nieprzyjemne – odrzekł Katylina, ściszając głos. – Zrobisz dla mnie, co będziesz mógł, prawda? Zacznij węszyć w tej sprawie, odszukaj tego posłańca, dowiedz się jak najwięcej o Klodiuszu i jego knowaniach. Ja nie zapominam o przyjaciołach, Gordianusie. Kiedyś, w przyszłości, odwdzięczę ci się.

– Jasne. – Kiwnąłem głową, dodając w duchu: „Jeśli masz przed sobą jakąś przyszłość, Katylino”.

Ta sama westalka, która nas wpuściła, teraz przyszła odryglować drzwi. Starała się nie patrzeć na nas, a zwłaszcza na Katylinę. Gdy ciężkie wrota się uchylały, od sadzawki dobiegło głośniejsze chlupnięcie. Uśmiechnąłem się do kapłanki.

– Żaby nie mogą dziś zasnąć.

Pokręciła głową.

– W naszej sadzawce nie ma żab – powiedziała.

Drzwi się za nami zatrzasnęły i usłyszałem stukot zasuwanego rygla. Powoli zszedłem schodami na ulicę. Przez Forum powiał wiatr, niosący zapach deszczu. Podniosłem głowę i zobaczyłem, że gwiazdy jedna po drugiej znikają pod czarnym płaszczem chmur zasnuwających niebo od zachodu. Nagle, jak w objawieniu, pojąłem prawdę.

Wbiegłem z powrotem po stopniach i zastukałem do drzwi, najpierw delikatnie, potem, kiedy nie było odzewu, zacząłem walić w nie pięścią. Po chwili drgnęły i się otworzyły. Westalka patrzyła na mnie, nic nie rozumiejąc. Katylina i Fabia stali przy sadzawce, a kawałek dalej zobaczyłem Rufusa i Licynię. Podszedłem do nich szybko, niemal namacalnie czując dziwną atmosferę tego zakazanego miejsca, aurę świętości i śmierci, podkreśloną nieustannym skandowaniem sączącym się z daleka i chłodnym, słabym światłem gwiazd.

– Morderca nadal jest w tych murach – oznajmiłem. – Tu, wśród nas!

Wszyscy obecni wymienili podejrzliwe spojrzenia. Licynia cofnęła się o krok; nawet Fabia i Katylina odsunęli się od siebie.

– Czy macie jeszcze broń, którą zabraliście na przeszukiwanie domu? – spytałem.

Licynia i Fabia wyciągnęły z fałdów szat po kuchennym nożu.

– A ty, Rufusie?

Okazało się, że tak jak ja, młody augur ma przy sobie krótki sztylet. Tylko Katylina nie był uzbrojony. Podszedłem na skraj sadzawki.

– Kiedy tu wchodziłem po raz pierwszy, zauważyłem wyrastające z wody trzciny, ale tylko na środku. Tymczasem ta kępka jest tuż przy brzegu. Coś pluszcze w wodzie, a podobno nie ma tu żab.

Wyciągnąłem rękę i wyrwałem trzciny jednym szybkim szarpnięciem, ciskając je na bruk dziedzińca. W chwilę potem z wody wynurzył się mężczyzna, krztusząc się i parskając. Rzucił się do ucieczki, ale pośliznął się na kamieniach, walcząc z krępującym ruchy mokrym odzieniem, przylegającym mu do ciała jak zbroja. Miał na sobie czarny płaszcz z kapturem, jak jego martwy towarzysz. W ciemności wyglądał jak potwór z sennego koszmaru. Nagle coś błysnęło w jego ręku; rzucił się ku mnie z dobytym sztyletem.

Chociaż nieuzbrojony, właśnie Katylina pierwszy stawił czoło napastnikowi. Zderzyli się, zwarli i wpadli do sadzawki. Wbiegliśmy z Rufusem za nimi do wody, ale w tej kotłowaninie w ciemnościach nie mogliśmy nic pomóc. Walka zresztą skończyła się równie nagle, jak wybuchła. Ociekający wodą Katylina podniósł się na czworaki. Oczy miał otwarte szeroko, jakby sam się dziwił swojemu wyczynowi. Nieznajomy wił się konwulsyjnie przy brzegu, otoczony plamą czegoś jeszcze ciemniejszego od wody. Nawet w zupełnym mroku nie miałem wątpliwości: to krew.

– Pomóżcie mi wyciągnąć go z wody – powiedziałem. – Rufusie, szybko!

Wywlekliśmy mężczyznę na bruk. Jego ręka wciąż była zaciśnięta na rękojeści noża, wbitego głęboko w pierś. On też miał szeroko otwarte oczy. Drgał jeszcze, ale na twarzy – ocienionej parodniowym zarostem, z grubym nosem i sterczącymi brwiami – malował mu się dziwny spokój. Zaalarmowane hałasem niewolnice wyległy na dziedziniec i zebrały się wokół nas. Ze świątyni po drugiej stronie ulicy wciąż dobiegał monotonny śpiew kapłanek. Tak jak Cycero – i zapewne jak Katylina – nie należę do szczególnie religijnych. Nie mogłem się jednak oprzeć myśli, że oto sam Jowisz okazał mu łaskę w tej chwili. Czy zabójca przyznałby się przed śmiercią do winy, gdyby przez niebo nie przemknęła błyskawica? Umierający ją zauważył i jeszcze szerzej otworzył oczy. Rufus przyklęknął przy nim i dotknął jego ręki ściskającej rękojeść noża.

– Jestem augurem – powiedział tonem nad wiek poważnym. Mimo niesfornej rudej czupryny, piegów i lśniących brązowych oczu wcale nie wyglądał teraz jak chłopiec. – Odczytuję auspicje.

– Błyskawica… – jęknął mężczyzna.

– Tak. Po twojej prawej stronie, jak ręka ściskająca sztylet w twoim sercu.

– To zły omen? Mów, augurze!

– Bogowie przyszli po ciebie…

– Och, nie!

– I patrz, gdzie cię znaleźli. W domu westalek, z rękami zbroczonymi krwią człowieka, którego zabiłeś. Rozgniewałeś ich…

Niebo rozświetliła kolejna błyskawica. Grom przetoczył się nad nami głuchym echem.

– Jestem bezbożnikiem! Obraziłem bogów…

– Tak, i najlepiej zrobisz, jeśli postarasz się załagodzić ich gniew. Wyznaj swoją zbrodnię tu, w obecności Virgo Maxima.

Mężczyzna zadygotał tak gwałtownie, że pomyślałem, iż właśnie umarł. Po chwili jednak odezwał się znowu.

– Wybaczcie mi…

– Dlaczego tu przyszedłeś?

– Śledziłem Katylinę.

– Z czyjego rozkazu?

– Publiusza Klodiusza.

– Wiedziałem! – szepnął Katylina.

– Co kazano wam zrobić?

– Mieliśmy niepostrzeżenie wśliznąć się za nim do tego domu i podpatrywać go w pokoju westalki. Miałem czekać na najbardziej kompromitujący moment… ale oni do końca nie zdjęli ubrań! – Zaśmiał się krótko i jęknął z bólu.

– I co dalej?

– Potem miałem zabić Gnejusza.

– Twojego towarzysza?

– Tak.

– Ale dlaczego? Po co zabijać kolegę?

– Znasz lepszy sposób, by ostatecznie zniszczyć Katylinę, niż sprawić, że zostanie przyłapany nago z westalką? I to z trupem i zakrwawionym nożem w pokoju? Tylko że oni nie… zdjęli… ubrań! – Zaśmiał się znowu; z kącika ust pociekła mu krew. – No to w końcu poderżnąłem Gnejuszowi gardło. Biedny głupiec w ogóle się tego nie spodziewał! Miałem potem po cichu się zmyć i podnieść alarm tuż za drzwiami, na ulicy. Skąd mogłem wiedzieć, że Gnejusz tak się rozedrze? Rzuciłem nóż na podłogę… tak kazał Klodiusz, na miejscu musi być narzędzie zbrodni, powiedział… Zabrałem za to jego sztylet i uciekłem na dziedziniec. Ale nagle wszędzie zaczęły się zapalać lampy i drogę do wyjścia miałem odciętą. Przypomniałem sobie sztuczkę, której mnie nauczył w wojsku stary centurion. Wśliznąłem się cicho do sadzawki i wyciąłem parę trzcin do oddychania. Kiedy po jakimś czasie się wynurzyłem, żeby sprawdzić sytuację, drzwi były zamknięte i pilnowane przez westalkę! Wlazłem znów do wody i czekałem. To było jak śmierć… leżysz i gapisz się spod powierzchni na niebo i gwiazdy…

Błyskawice tańczyły teraz nad nami wszędzie, i z lewa, i z prawa. Któraś uderzyła bardzo blisko; powietrze rozdarł ogłuszający grzmot, a z nieba lunęły potoki deszczu. Zabójca drgnął po raz ostatni, zesztywniał i zaraz potem zwiotczał.


Jak wszyscy w Rzymie wiedzą, procesy obu westalek – Licynii i Fabii – i ich rzekomych kochanków zakończyły się wyrokami uniewinniającymi wszystkich oskarżonych. Licynia i Krassus stanęli przed sądem jednocześnie. Jego linia obrony była dotąd niespotykana, ale okazała się skuteczna. Twierdził, że powodem jego natrętnego nagabywania Licynii nie było pożądanie, ale… zachłanność. Virgo Maxima jest podobno właścicielką willi na przedmieściu, którą on koniecznie chciał od niej nabyć po okazyjnej cenie. Sędziowie przyjęli to tłumaczenie, nawet nie mrugnąwszy okiem, co może być miarą jego opinii chciwca. Krassus najadł się wstydu i stał się na jeden sezon przedmiotem dowcipów, ale słyszałem potem, że nie przestał się naprzykrzać Licynii dopóty, dopóki rzeczywiście nie wydębił od niej tej posiadłości za odpowiednią dla siebie cenę.

Oddzielne rozprawy Fabii i Katyliny szybko przerodziły się w polityczną awanturę. Rzucała się w oczy nieobecność Cycerona, ale w obronie obydwojga przemawiali najbardziej szanowani oratorzy, jak Pizo, Katulus i jedyny chyba człowiek w Rzymie, który uchodzi za jeszcze mniej podatnego na pokusy erotyczne niż Cycero: Marek Kato. To on właśnie rzucał tak śmiałe insynuacje na temat machinacji Klodiusza (nie do udowodnienia, jako że obaj zabójcy nie żyją, a sprawa morderstwa została szybko zatuszowana, niemniej dotkliwie odczuwalne), że Klodiusz uznał za stosowne zniknąć z Rzymu i na kilka miesięcy zaszyć się w Bajach w oczekiwaniu na opadnięcie emocji. Cycero dziękował później Katonowi za obronę honoru jego szwagierki, na co ten odrzekł wyniośle, że nie zrobił tego dla Fabii, ale dla dobra Rzymu. Dobrana z nich para sztywniaków!

Katylina również został oczyszczony z zarzutu uwiedzenia Fabii. To, że zastano ich z westalką w ubraniach, przeważyło szalę na jego korzyść. Jeśli chcecie znać moją opinię, nie jestem przekonany co do jego winy czy niewinności. Wydaje mi się dziwne, że strawił tyle czasu na emablowaniu dziewicy, która ślubowała czystość, jeżeli jego intencje były szlachetne. Skąd Klodiusz mógł wiedzieć, że Katylina będzie gotów spełnić prośbę Fabii ze sfałszowanego listu, jeżeli nie miał powodów do podejrzeń, że ci dwoje są kochankami? Kilkakrotnie powtórzona skarga zabójcy, że „oni nie zdjęli ubrań!” na pozór przemawia za niewinnością obojga, ale przecież jest wiele różnych rzeczy, które dwoje ludzi może robić bez rozbierania się… Zamiary Katyliny i motywy jego postępowania pozostają dla mnie na razie tajemnicą.

Upłynęło wiele czasu od zakończenia procesów, kiedy niespodziewanie dostałem prezent od Virgo Maxima: zwój papirusu z zebranymi wierszami Safony. Eko, dziś siedemnastolatek i pilny student greki, oświadczył, że to jego ulubiona książka, choć wątpię, czy w jego wieku można docenić złożone subtelności tej poezji. Lubię czasem wziąć ten zwój z półki, zwłaszcza w długie, bezksiężycowe noce i czytać po cichu na głos:


Księżyc już zaszedł i zaszły Plejady,

I północ blisko; tak płyną godziny,

A ja w mym łożu – samotna.


Ten ustęp szczególnie przywodzi mi na myśl Licynię, siedzącą w samotności w swej komnacie w domu westalek.

Загрузка...