ROZDZIAŁ XII

— Dzięki, Mac. Jedzenie było wspaniałe… jak zawsze — pochwaliła Honor, gdy MacGuiness nalewał wino.

Komandor Henke entuzjastycznie pokiwała głową, przełykając ostatni kęs, i steward pojaśniał zadowolony.

— Będę jeszcze potrzebny, ma’am?

— Poradzimy sobie same. Zostaw naczynia po deserze. Posprzątasz później.

— Jak pani sobie życzy, ma’am.

MacGuiness skłonił się lekko, po czym oddalił, a Honor z ulgą opadła na oparcie fotela.

— Jeśli on co wieczór serwuje ci takie smakołyki, niedługo zaczniesz wyglądać jak baryłkowaty sterowiec. Nie mylić z balonem — ostrzegła Henke.

— Prędzej Nimitz niż ja — uśmiechnęła się gospodyni, wskazując na legowisko treecata.

Nimitz leżał na przymocowanej nad biurkiem wyściełanej grzędzie, rozciągnięty na całą długość. Wszystkie sześć łap zwisało bezwładnie, a okolicę wypełniało smaczne chrapanie uczciwie obżartego treecata, nastawionego pokojowo do całego wszechświata.

— Mnie to nie grozi. — Honor potrząsnęła głową. — Jeśli admirał nie wytrzęsie ze mnie tłuszczu ciągłymi ćwiczeniami, to na pewno zrobi to Paul, wycierając mną matę i ściany. Osobiście obstawiam Sarnowa: ma niespożytą energię.

— Amen — zgodziła się Henke.

Ponieważ Honor poświęcała wiele czasu na sprawy eskadry, nigdy nie wysychający potop papierkowej roboty spadł na pierwszego oficera. Dlatego też Henke miała całkiem dobre wyobrażenie o energiczności admirała Sarnowa. Chciała dodać coś jeszcze na ten temat, ale tknięta nagłą myślą zmarszczyła brwi i siedziała w milczeniu, bawiąc się nóżką kielicha do wina.

— No, ale eskadra zaczyna być coraz bardziej zgrana, a Nike za mniej więcej tydzień opuści stocznię — dodała Honor. — Kiedy wreszcie wszystkie okręty będą razem manewrować, powinno już być łatwiej zgrać drużynę i skutecznie doszlifować załogi.

— Mhm — mruknęła uprzejmie nieobecna Henke, wpatrując się w wino, po czym ocknęła się i przeniosła wzrok na Honor, unosząc brew. — A admirał Parks?

— A co ma być z admirałem Parksem? — zdziwiła się ostrożnie Honor.

— A to, że przypadkiem wiem, że jesteś jedynym kapitanem flagowym w całym zespole wydzielonym, który nigdy nie został zaproszony na odprawę na HMS Gryphon — wyjaśniła Mike. — Dlaczego uważasz, że to proste przeoczenie?

— Nie było jak dotąd żadnego powodu, by Parks wzywał mnie na pokład — odparła Honor bez przekonania.

Henke skwitowała jej słowa pogardliwym prychnięciem.

— Już samo w sobie jest dziwne, kiedy dowódca stacji nie zaprasza na pokład kapitana nowo przybyłego krążownika liniowego, Honor, i wiesz o tym. Jeżeli tenże krążownik jest okrętem flagowym, a jego dowódca kapitanem flagowym jedynej eskadry osłonowej, jaką dysponuje dany głównodowodzący, i nie zostaje zaproszony na żadną odprawę, to już przestaje być tylko dziwne.

— Może — zgodziła się Honor i odstawiła kielich. — Nie, nie „może”. To jest nienormalne. Początkowo myślałam, że jestem w niełasce z powodu tego generatora, ale to przestało mieć sens całe tygodnie temu.

— Właśnie. Nie wiem, o co mu chodzi, ale najwyraźniej ma z czymś problem, a załoga to zauważyła. Nasi ludzie nie są uszczęśliwieni tym, że głównodowodzący odgrywa się na ich dowódcy.

— To ich nie dotyczy i na nich się nie odbija! — zaprotestowała ostro Honor.

— Oni nie martwią się, że to źle świadczy o nich — odparła cicho Henke i Honor poruszyła się niespokojnie.

— Niewiele mogę zrobić — przyznała. — Jak byś zapomniała, solidnie przewyższa mnie stopniem.

— A rozmawiałaś o tym z Sarnowem?

— Nie i nie zamierzam. Jeżeli Parks ma coś do mnie, to jest to mój problem, nie Sarnowa.

Henke pokiwała głową — nie żeby zgadzała się z przyjaciółką, takiej właśnie odpowiedzi oczekiwała.

— W takim razie, co mamy w planach na jutro? — zmieniła temat.

— Następne symulacje. — Honor uśmiechnęła się lekko, doceniając ustępstwo ze strony Henke. — Temat: konwój. Najpierw mamy go bronić przed atakiem „napastników w nieznanej sile”, a potem atakować w sytuacji, gdy eskortą będzie dywizjon dreadnaughtów.

— Auć! Mam nadzieję, że konwój będzie tego wart, bo dostaniemy niezłe lanie.

— „Nie naszą sprawą pytać o powody” — zacytowała z powagą Honor.

— Dobra, dobra. Jeśli jutro mamy składać najwyższą ofiarę za Królestwo i królową, to uważam, że najrozsądniej jest iść w ślady Nimitza i wyspać się — oceniła Henke i zaczęła wstawać, gdy powstrzymała ją mina Honor. — Coś jeszcze?

— Prawdę mówiąc… — zaczęła zapytana i zamilkła, opuszczając oczy.

Henke czym prędzej usiadła wygodnie i z ciekawością przyglądała się, jak twarz Honor staje się coraz bardziej zaróżowiona, a potem soczyście czerwona.

— Pamiętasz, jak w akademii potrzebowałam pomocy? — wykrztusiła w końcu Honor.

— Z matematyką wielowymiarową?

— Nie. — Rumieniec pogłębił się. — W sprawach osobistych.

Henke cudem udało się nie wytrzeszczyć oczu i przytaknęła po króciutkiej przerwie:

— Pamiętam.

— No to potrzebuję jej i teraz. Są pewne sprawy… których nigdy się nie nauczyłam i teraz tego żałuję.

— Jakie sprawy? — spytała ostrożnie Henke.

— Normalne, życiowe! — zdenerwowała się niespodziewanie Honor i spojrzała na przyjaciółkę, nagle przestając się rumienić. — Konkretnie potrzebuję pomocy przy makijażu, Mike.

— Przy… makijażu?! — wykrztusiła osłupiała komandor Henke i powstrzymała się od komentarza, widząc błysk w oczach Honor.

— Mogłam poprosić o to matkę i byłaby zachwycona, obojętnie, kiedy by to nastąpiło… o to właśnie chodzi: uznałaby, że „lodowa dziewica” wreszcie stopniała, i diabli wiedzą, gdzie bym skończyła! — Honor roześmiała się jeszcze nie do końca szczerze. — Mówiłam ci, jaki chciała mi zrobić prezent na zakończenie akademii?

— Nie sądzę, byś o tym kiedykolwiek wspomniała — przyznała ostrożnie Mike, nadal nie mogąc wyjść z podziwu.

Mimo bliskiej i długoletniej przyjaźni między nimi zawsze istniała pewna część Honor starannie przez nią ukrywana, do której, jak Henke podejrzewała, tylko Nimitz zdołał się przedrzeć. Ta niepewna, zarumieniona Honor z błyszczącymi oczyma była dla niej kimś nowym.

— Chciała mi kupić usługi najlepszego „towarzysza” w Landing na cały wieczór i noc — wyjaśniła Honor i parsknęła śmiechem, widząc minę rozmówczyni. — Możesz to sobie wyobrazić? Wysokie, kościste, ostrzyżone na jeża coś w mundurze chorążego Królewskiej Marynarki w towarzystwie najprzystojniejszego chłopa w całym mieście! Umarłabym ze wstydu, a jeśli jakimś cudem udałoby mi się przeżyć, sąsiedzi by mnie dobili, gdyby tylko dowiedzieliby się o tym.

Henke zachichotała, widząc całą sytuację oczami wyobraźni. Sphinx był najbardziej pruderyjną planetą systemu, o ile można było użyć tego słowa. Na Manticore zawodowe i licencjonowane kurtyzany obojga płci zwane „towarzyszkami” i „towarzyszami” były codziennością, która nikogo nie bulwersowała, choć nikt także oficjalnie nie przyznawał się do korzystania z ich usług. Zawsze jednak „znał kogoś, kto korzystał”. Na Gryphonie grono osób tej profesji także było w miarę liczne, za to na Sphinksie stanowiły one prawdziwą rzadkość. Znając Alison Harrington pewna była, że nie stanowiło by to dla niej najmniejszej przeszkody. Rodzicielka Honor była emigrantką z Beowulfa w systemie Sigma Draconis, a panujące na tej planecie zwyczaje seksualne postawiłyby włosy dęba najbardziej tolerancyjnym z urodzonych i wychowanych na Manticore. Każdy mieszkaniec planety Sphinx chyba z punktu by wyłysiał.

Popatrzyły na siebie i wybuchnęły serdecznym śmiechem, widząc, że doszły do prawie identycznie złośliwych wniosków. Honor uspokoiła się pierwsza i opadła na oparcie fotela z westchnieniem.

— Czasami żałuję, że się nie zgodziłam — powiedziała cicho. — Na pewno wybrałaby najlepszego, może wtedy…

Machnęła ręką i umilkła. Mike bez słowa skinęła głową — znała ją od prawie trzydziestu lat standardowych i przez cały ten czas w życiu Honor nie było żadnego mężczyzny. Ani nawet śladu po żadnym, co było tym dziwniejsze, że łatwo nawiązywała kontakty, a często nawet bliskie przyjaźnie z oficerami płci męskiej. Być może działo się tak między innymi dlatego, że zawsze uważała się za jednego z nich. Myślała, że jest „długa, chuda i brzydka”, łagodnie rzecz ujmując, a że ma „końską urodę”, brutalnie rzecz określając. Było w tym przekonaniu nieco prawdy w czasach, gdy się poznały, teraz jednak nie miało nic wspólnego z rzeczywistością, ale Henke doskonale zdawała sobie sprawę, że jeśli chodzi o kwestię własnego wyglądu, dla osoby zainteresowanej prawda czy nieprawda są bez znaczenia. Honor uważała, że jest brzydka, i przekonać ją, że jest inaczej, mogło tylko życie, nie słowa. Na wyspie Saganami jedynym, który się nią interesował, był Pavel Young, rwący wszystko, co na jego widok nie uciekało na drzewo. Gdy Honor nie okazała stosownego nim zainteresowania, próbował ją zgwałcić. Honor nigdy o tym nie mówiła, ale Mike nawet nie próbowała zgadywać, jak mogło to wpłynąć na dziewczynę już przekonaną, że jest brzydka.

Henke podejrzewała też, że jest jeszcze jeden powód takiego stanu rzeczy, i to powód, o którego istnieniu nawet Honor nie miała pojęcia. Powodem tym był Nimitz. Dobrze pamiętała straszliwie samotną dziewczynę, z którą dzieliła pokój, ale ta samotność dotyczyła jedynie więzi międzyludzkich, bowiem niezależnie od tego, co się działo, Honor wiedziała, i nie było to nieśmiałe przekonanie, lecz stuprocentowa pewność, że przynajmniej jedna istota we wszechświecie ją kocha… Na dodatek istota ta była empatą. Henke znała kilka osób adoptowanych przez treecaty: wszystkie zdawały się oczekiwać czy też żądać więcej od związków uczuciowych z innymi ludźmi niż większość przedstawicieli gatunku ludzkiego. Żądały zawsze tego samego: zaufania i lojalności i to w wymiarze absolutnym. Naprawdę niewielu ludzi gotowych było zaufać całkowicie drugiej osobie, o czym sama doskonale wiedziała, i był to jeden z powodów, dla których tak wysoko ceniła sobie przyjaźń Honor. Nie do końca, ale mniej więcej zdawała sobie sprawę, jak dalece takie wymagania absolutnej lojalności potrafi zepsuć każdy poza przyjaźnią związek. A to dlatego, że treecat zawsze wiedział, kiedy ktoś nie był absolutnie szczery w stosunku do zaadoptowanej przez niego osoby i zawsze zdołał jej to uświadomić. Tak więc człowiek płacił za więź z treecatem pewną oziębłością i dystansem w stosunku do innych ludzi. A zwłaszcza do kochanków, ponieważ posiadali oni (czy też one) niewyczerpane wręcz możliwości krzywdzenia drugiej strony.

Niektórzy radzili sobie, zawierając przypadkowe znajomości, tak krótkotrwałe i powierzchowne, że kiedy się kończyły, nie sprawiało to bólu, ale Honor nie miała na coś takiego ochoty. Nawet wpływ matki nie był w stanie zrównoważyć długiego przebywania na Sphinksie… no i była zbyt dumna i uparta.

— Cóż, przeszłości nikt nie zmieni — uśmiechnęła się Honor. — Bez względu na powody, efekt jest taki, że nie posiadam pewnych umiejętności, które z definicji przypisuje się każdej kobiecie… na przykład nie umiem się umalować.

— Wiesz, tak naprawdę wcale nie musisz tego umieć — powiedziała łagodnie Henke. Miała rację — oryginalna uroda Honor przebiłaby się i tak przez każdy makijaż.

— Pani żartuje. — Honor obróciła całą rzecz w żart, ale słychać było, że święcie wierzy w to, co mówi. — Ta gęba potrzebuje każdej pomocy, jaka jest dostępna.

— Jesteś w błędzie, ale nie mam zamiaru się z tobą kłócić. Poza tym to twoja gęba. — Henke przekrzywiła głowę, przyjrzała się Honor spod oka i uśmiechnęła złośliwie. — Jak rozumiem, chcesz, żebym pomogła ci usunąć braki w podstawowym wykształceniu?

Honor przytaknęła, a Henke dodała z błyskiem w oczach:

— Czy też braki w uzbrojeniu?

Tym razem Honor znowu się zarumieniła.

— Znaczy się oba braki — podsumowała zadowolona z siebie Michelle Henke i zmarszczyła czoło. — No tak… wiesz, mamy trochę inną karnację…

— A to ważne?

— Święci Pańscy! — jęknęła ze zgrozą zapytana, uniosła oczy ku sufitowi w odpowiedzi na bezmiar ignorancji ujawnionej przez to pytanie i oznajmiła stanowczo: — Ważne. Masz szczęście, że moja mamuśka uparła się, by wszystkie jej córki opanowały podstawowe techniki myśliwskie. Chyba uda mi się coś z ciebie zrobić, ale najpierw będę musiała odbyć rajd po okrętowych sklepach, bo nic z tego, co sama używam, nie jest odpowiednie dla ciebie…

Nawet nie wspominała o drugiej ewentualności, bo i tak była pewna, że Honor nie posiada żadnych kosmetyków, więc nie było czego sprawdzać.

— Jak szybko chcesz osiągnąć zamierzony efekt? — spytała rzeczowo.

— W ciągu przyszłego tygodnia… albo jakoś tak? — zasugerowała nieśmiało Honor.

— Powinno się udać — oceniła Henke, z trudem zachowując kamienną twarz. — Dziś jest czwartek… co ty na to, żebym wpadła w środę po obiedzie i nauczyła cię, jak zrobić się na bóstwo?

— Środa? — Rumieniec powrócił z podwójną prawie siłą. Honor wbiła wzrok w portret Królowej.

Henke musiała tym razem naprawdę się natrudzić, by nie parsknąć śmiechem, bo o środowych kolacjach Honor i Tankersleya wiedzieli wszyscy — trwały w końcu od sześciu tygodni.

— Środa byłaby dobra — zgodziła się Honor.

— Załatwione. Póki co jednakże naprawdę muszę się wyspać. — Mike wstała. — Spotkamy się, żeby przedyskutować symulację o szóstej trzydzieści?

— Może być. — Zmiana tematu na zawodowy najwyraźniej przyniosła Honor ulgę, bo przestała się gapić na portret Elżbiety III. — I… dzięki, Mike. Naprawdę dzięki.

— Po co ma się przyjaciół? — roześmiała się Henke, wyprostowała i strzeliła obcasami. — I z tym optymistycznym akcentem pozwolę sobie życzyć dobrej nocy, ma’am.

— Dobranoc, Mike — odparła z uśmiechem Honor, odprowadzając ją wzrokiem do drzwi.


— …i, jak sądzę, to byłoby wszystko, panie i panowie — zakończył sir Yancey Parks. — Dziękuję wszystkim i życzę dobrej nocy.

Zebrani zaczęli wstawać, żegnając go ukłonami, i kolejno wychodzili. Wszyscy poza jednym — Parks z nieukrywanym zdziwieniem spojrzał na spokojnie siedzącego kontradmirała Marka Sarnowa.

— Ma pan do mnie jakąś specjalną sprawę, admirale? — spytał.

— Tak, sir. Obawiam się, że mam — odparł cicho Sarnow i dodał, spoglądając znacząco na komodora Caprę i kapitana Hurstona. — I jeśli to możliwe, chciałbym z panem porozmawiać w cztery oczy, sir.

Parks wciągnął ze świstem powietrze, czując, że nie tylko on jest zaskoczony tym, co usłyszał — Sarnow mówił spokojnie i ze stosownym szacunkiem, ale w jego głosie słychać było stanowczość, a po wyrazie zielonych oczu widać było, że nie ustąpi. Capra otworzył usta, ale Parks uciszył go gestem i polecił:

— Vincent? Mark? Przepraszam was na chwilę, po rozmowie z admirałem Sarnowem dołączę do was w sali kartograficznej i tam dokończymy sprawdzanie ostatecznego rozwinięcia sił.

— Naturalnie, sir. — Capra wstał, polecił wzrokiem oficerowi operacyjnemu, by zrobił to samo, i obaj wyszli.

Gdy zamknęły się za nimi drzwi, Parks rozsiadł się wygodniej i spytał:

— O czym chciał pan ze mną rozmawiać, admirale?

— O kapitan Harrington, sir — odparł spokojnie Sarnow. Parks zmrużył oczy.

— Co z kapitan Harrington? Jakieś problemy? — spytał.

— Nie z nią, sir. Jestem z niej bardzo zadowolony, i to jest właśnie powód, dla którego chcę z panem o niej porozmawiać.

— Tak?

— Tak, sir. — W oczach Sarnowa błysnęło wyzwanie. — Wolno wiedzieć, sir, dlaczego kapitan Harrington jest jedynym kapitanem flagowym zespołu wydzielonego nigdy nie zapraszanym na odprawy odbywające się na pokładzie HMS Gryphon?

Parks odchylił się na oparcie fotela z twarzą pozbawioną wyrazu, ale zdradziły go palce bębniące po poręczy fotela.

— Kapitan Harrington była jak dotąd aż za bardzo zajęta pilnowaniem, by jej okręt był jak najszybciej w pełni gotów do służby. Wdrażała się też do nowych obowiązków — powiedział po chwili. — Nie widziałem powodu, by odrywać ją od tych zajęć jedynie po to, by uczestniczyła w rutynowych odprawach.

— Z całym szacunkiem, sir Yancey, ale nie wierzę, by to była prawda.

Głos Sarnowa pozostał rzeczowy, za to Parks poczerwieniał.

— Nazywa mnie pan kłamcą, admirale Sarnow? — spytał bardzo cicho.

Mark Sarnow pokręcił przecząco głową, ale cały czas spoglądał prosto w oczy Parksa.

— Nie, sir. Być może powinienem to ująć inaczej: nie wierzę, aby jej napięty plan zajęć był jedynym powodem, dla którego wykluczył ją pan z udziału w odprawach.

Parks z sykiem wypuścił powietrze i oświadczył chłodno:

— Nawet zakładając, że to stwierdzenie jest prawdą, nie bardzo rozumiem, w jaki sposób mój stosunek do kapitan Harrington czy też jego brak dotyczą pana, admirale.

— Kapitan Harrington jest dowódcą mojego okrętu flagowego, a co ważniejsze, moim kapitanem flagowym, i to doskonałym — odparł nadal spokojnie Sarnow. — W ciągu ostatnich jedenastu tygodni nie tylko doskonale wdrożyła się do nowych obowiązków ku memu całkowitemu zadowoleniu, ale także nadzorowała poważny remont własnego okrętu. Wykazała rzadko spotykany talent taktyczny i zaskarbiła sobie szacunek wszystkich pozostałych dowódców okrętów. Przejęła znaczną cześć obowiązków kapitan Corell, z których wywiązuje się doskonale. Co więcej, jest wybitnym oficerem o przebiegu służby i doświadczeniu, z których każdy kapitan byłby dumny, a którym naprawdę niewielu może dorównać. A wyłączanie jej z odpraw organizowanych przez dowódcę zespołu wydzielonego może zostać odebrane jako znak, że nie ma pan do niej zaufania.

— Nigdy nie powiedziałem ani nie sugerowałem, że nie mam zaufania do kapitan Harrington — oznajmił zimno Parks.

— Być może nigdy pan tego nie powiedział, sir, ale — świadomie lub nie — dobitnie pan to pokazał, sir.

Parks wyprostował się gwałtownie, aż fotel jęknął. Widać było, że jest wściekły, ale w jego oczach oprócz furii czaiło się coś jeszcze, gdy ze ściągniętą twarzą pochylił się ku Sarnowowi.

— Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz do końca i bez niedomówień, admirale Sarnow — warknął. — Nie ścierpię i nie będę tolerował niesubordynacji. Czy to jasne?

— Niesubordynacja nie jest moim zamiarem, sir. — Melodyjny zwykle głos Sarnowa teraz był niemal boleśnie bezbarwny, ale nadal stanowczy. — Moim obowiązkiem jako dowódcy eskadry ciężkich krążowników przydzielonych do dowodzonej przez pana stacji jest wspieranie wszystkich podległych mi oficerów, jeśli na to zasługują. Jeżeli uważam, że któryś z nich jest traktowany niesprawiedliwie lub nieuczciwie, moim obowiązkiem jest ustalenie powodów takiego traktowania.

— Rozumiem. — Parks ponownie wbił się w fotel, próbując się opanować, i wyjaśnił chłodno: — W takim razie, admirale Sarnow, będę z panem całkowicie szczery. Nie jestem zadowolony z przydziału kapitan Harrington do mojego zespołu. A to dlatego, że mam mniej niż śladowe zaufanie do jej zdolności oceny sytuacji. Rozumie pan?

— Nie, sir. Z całym szacunkiem, ale nie rozumiem, jak zdołał pan wyrobić sobie opinię — i to tak negatywną — o kimś, kogo wcześniej ani razu pan nie spotkał.

Prawa ręka Parksa leżąca na stole zacisnęła się w pięść, a w jego oczach pojawił się lodowaty błysk.

— Przebieg jej służby zupełnie jasno dowodzi, że jest zarówno impulsywna jak i w gorącej wodzie kąpana, by nie rzec narwana — oświadczył Parks lodowato. — Osobiście doprowadziła do wrogości Klausa Hauptmana, a wie pan doskonale, że od lat stosunki między jego kartelem a Królewską Marynarką nie były najlepsze. Jakie są obecnie też pan wie, a o tym, jak potężny jest Hauptman Cartel, nawet nie będę mówił. W obliczu napiętej sytuacji między Królestwem a Ludową Republiką Haven takie postępowanie oficera Królewskiej Marynarki było jeżeli nie głupie, to na pewno nieodpowiedzialne. Potem, po powrocie z placówki Basilisk, miało miejsce słynne wystąpienie przed Komisją Rozwoju Uzbrojenia, kiedy dopuściła się jawnej niesubordynacji wobec admirał Hemphill. Przyznaję, że merytorycznie miała rację i należało o tym powiedzieć pomysłodawczyni, ale trzeba było to zrobić prywatnie i z zachowaniem właściwego oficerowi szacunku, a nie publicznie zawstydzać oficera flagowego, wykorzystując do tego posiedzenie ważnej dla marynarki komisji! Nie dość tego: fizycznie napadła na dyplomatycznego wysłannika Korony do systemu Yeltsin, a potem wystosowała ultimatum do głowy zaprzyjaźnionego państwa. Na koniec, choć w tej sprawie nigdy nie wszczęto oficjalnego postępowania, powszechnie wiadomym jest, że musiano ją siłą powstrzymać przed zamordowaniem jeńca wojennego po bitwie o Blackbird! Bez względu na jej osiągnięcia i przebieg służby, takie zachowania wskazują jednoznacznie na niezrównoważenie. Ta kobieta to wariatka, admirale Sarnow, i nie chcę jej mieć pod swoimi rozkazami!

Parks zmusił się do rozprostowania zaciśniętych w pięści dłoni i opadł na oparcie fotela, uspokajając się z widocznym trudem. Sarnow zaś nadal przyglądał mu się spokojnie — i nie widać było, by to, co usłyszał, zrobiło na nim najmniejsze choć wrażenie.

— Nie zgadzam się z panem, sir — stwierdził spokojnie. — Sąd uznał zasadność zajęcia przez nią wszystkich ładunków kontrabandy, gdy dowodziła placówką Basilisk, a większość stanowiły ładunki należące do Hauptman Cartel. To, że Klaus Hauptman uznał za winnych kapitan Harrington i Królewską Marynarkę zamiast własnych pracowników, to już problem jego i jego psychiatry. Notabene poleciał do systemu Basilisk, nadużywając swych prywatnych kontaktów, bo na pokładzie rządowej jednostki kurierskiej, gdzie nie miał prawa przebywać, po to tylko, by zmusić Harrington do zaprzestania obowiązków służbowych ciążących na królewskim oficerze. Dzięki jej nieugiętości i późniejszym decyzjom system ten i znajdujący się tam terminal nie należą obecnie do Republiki Haven. Otrzymała za to prawie najwyższe odznaczenie za odwagę, jakie istnieje w Gwiezdnym Królestwie Manticore. Co do wystąpienia przed Komisją, to została na nie zaproszona, by zreferować, jak sprawdził się nowy rodzaj uzbrojenia, i jej wypowiedź cechowała rzeczowość i uprzejmość, a to, że Komisja doszła do wniosków, które zawstydziły przewodniczącą, to już zupełnie inna sprawa. Powinna przede wszystkim wstydzić się wymuszania realizacji tak głupich projektów. A tak na marginesie, sir Yancey, obaj doskonale wiemy, że rozmowa w cztery oczy z panią admirał Hemphill albo by się nie odbyła, albo nie przyniosłaby absolutnie żadnych efektów i nikt by się o niej nie dowiedział. W systemie Yeltsin Harrington znalazła się jako najstarszy rangą oficer Jej Królewskiej Mości, w prawie beznadziejnej sytuacji; nikt nie mógłby mieć jej za złe, gdyby posłuchała bezprawnego rozkazu pana Housemana, który notabene nie był wysłannikiem Korony, a jedynie członkiem delegacji. Nie opuściła Graysona, uniemożliwiając zajęcie go przez fanatyków z Masady, czyli przez Republikę, zdołała obronić planetę do czasu nadejścia odsieczy w sposób dowodzący nieprzeciętnych talentów taktycznych. Nie popieram fizycznego zaatakowania tchórza, ale rozumiem to. Natomiast jeśli chodzi o zamiar zabicia jeńca: chciałem przypomnieć, że jeńcem tym był dowódca bazy Blackbird, który nie tylko wydał rozkaz masowego mordu naszych jeńców, ale także zbiorowego gwałtu na nich, w którym osobiście brał udział. W tych warunkach sam bym ścierwo od ręki zastrzelił, w przeciwieństwie do kapitan Harrington, która pozwoliła się przekonać. Dowódca Blackbird został legalnie skazany i stracony na Graysonie właśnie za te zbrodnie. A ocena rządu Jej Królewskiej Mości dotycząca postępowania kapitan Harrington w systemie Yeltsin jest chyba zupełnie jednoznaczna. Otrzymała nie tylko tytuł szlachecki hrabiny Harrington, ale jako jedyna dotąd osoba nie pochodząca z planety Grayson została także nagrodzona najwyższym odznaczeniem, jakie Grayson posiada, za bohaterstwo w walce.

— Hrabina! — prychnął pogardliwie Parks, nie mogąc znieść pozornie spokojnego głosu Sarnowa. — To był zwykły gest polityczny, by władze Graysona czuły się usatysfakcjonowane po tym, jak zasypały ją nagrodami!

— Ponownie z całym szacunkiem, sir, ale choć nie przeczę, że usatysfakcjonowało to władze i mieszkańców Graysona, nie był to tylko gest polityczny. Gdyby dokładnie przełożyć status prawny, jaki posiada na planecie Grayson patron, oraz wielkość jej posiadłości i przyszłych dochodów na realia Królestwa Manticore, nie byłaby hrabiną, lecz księżną Harrington!

Parks spojrzał na niego wściekle, ale nie odezwał się, wiedząc, że Sarnow ma rację. Ten poczekał chwilę na komentarz, a ponieważ go nie było, kontynuował:

— Podsumowując, sir. W aktach przebiegu jej służby czy w innych oficjalnych dokumentach nie ma żadnych śladów świadczących o tym, by zachowywała się inaczej niż z pełnym profesjonalizmem i uprzejmością w stosunku do osób, które nie prowokowały jej w niedopuszczalny wśród istot cywilizowanych sposób. Nie ma też żadnych świadectw, by nie wypełniła w najmniejszym choćby stopniu nałożonych na nią obowiązków. Jeśli zaś chodzi o pana ocenę, że nie chce jej pan pod swoimi rozkazami, mogę powiedzieć jedynie, że jestem zachwycony i zaszczycony, mając ją pod moimi. Oraz że jak długo pozostanie moim kapitanem flagowym, będę dążył do tego, aby była traktowana z szacunkiem, na który zasługuje przez wzgląd na swą pozycję i osiągnięcia.

Zapadła cisza. Parks wrzał wewnętrznie na podobieństwo wulkanu, doskonale rozumiejąc, że właśnie dostał ultimatum — jedynym sposobem pozbycia się Harrington było pozbycie się Sarnowa, a tego nie mógł osiągnąć. Zdawał sobie z tego sprawę od chwili, w której dowiedział się, że Admiralicja przydzieliła mu ich oboje i to na dodatek dając Harrington dowództwo HMS Nike. Co gorsza, Sarnow był gotów do złożenia oficjalnego protestu, gdyby spróbował uziemić Harrington, a poza jej niezdolnością czy niechęcią do panowania nad sobą nie miał ku temu żadnych uzasadnionych powodów. Zwłaszcza że Sarnow jasno dał do zrozumienia, że wystawi jej nie opinię, ale laurkę, gdyby miała stanąć przed jakąkolwiek komisją.

Miał ochotę udusić rozmówcę, a przynajmniej zdjąć go z dowodzenia za niesubordynację i wysłać ich oboje w diabły, ale nie mógł. A na dodatek w głębi duszy zdawał sobie sprawę, że częściowo jest tak wściekły na samego siebie za to, że pozwolił się wmanewrować w sytuację, w której ten arogancki gówniarz nie tylko mógł, ale wręcz miał prawo zrobić mu wykład o zasadach zachowania obowiązujących każdego oficera… i na dodatek, żeby go cholera, miał rację!

— Dobrze, admirale Sarnow — odezwał się po paru minutach ciężkiej ciszy. — Czego pan ode mnie oczekuje?

— Wyłącznie tego, sir, by traktował pan kapitan Harrington z takim samym szacunkiem jak pozostałych kapitanów flagowych i dał jej takie same jak im możliwości uczestnictwa w planowaniu i omawianiu zadań zespołu wydzielonego.

— Rozumiem. — Parks przyjrzał mu się, nie ukrywając niechęci. — Dobrze, admirale Sarnow. Dam kapitan Harrington okazję do udowodnienia, że się mylę w ocenie jej osoby. Lepiej byłoby dla niej i dla pana, by zdołała to udowodnić.

Загрузка...