ROZDZIAŁ XIX

HMS Nike wziął kurs na bazę, a Mike Henke starannie ukryła radosny śmiech, spoglądając na Honor siedzącą w kapitańskim fotelu. Honor nader rzadko okazywała zadowolenie z własnych osiągnięć, zwłaszcza na mostku. Z osiągnięć innych — najczęściej załogi — i owszem, nawet często, jeśli były ku temu powody, ale nie z własnych. Jej kompetencja była czymś tak naturalnym, że nie warto było o niej wspominać. Natomiast teraz rozsiadła się wygodnie, założyła nogę na nogę i siedziała tak z pełnym satysfakcji uśmiechem, podczas gdy Nimitz puszył się bezwstydnie na oparciu fotela.

Henke zachichotała i z tryumfem puściła oko do Eve Chandler, która wyszczerzyła się radośnie w odpowiedzi, unosząc złączone dłonie nad rudą głową w geście zwycięstwa. Ktoś z obsady mostka roześmiał się cicho. Wszyscy, prawdę mówiąc, mieli powody do niesamowitego wręcz zadowolenia z samych siebie i dowódcy. Eskadra ciężko pracowała od odlotu wiceadmirała Parksa i z dnia na dzień dawało się zauważyć coraz większe jej zgranie, o czym najlepiej świadczyły pełne aprobaty uśmiechy admirała Sarnowa, toteż Nike opuścił dok w ostatnim wręcz momencie.

Henke nie była jedynym oficerem HMS Nike, który słyszał o obiekcjach kapitana Dourneta, że tak długa przymusowa bezczynność okrętu flagowego musiała doprowadzić do braków w wyszkoleniu załogi, co odbije się niekorzystnie na sprawności półflotylli, którą tworzyły Nike i Agamemnon. miała natomiast większe niż inni możliwości, by zadbać o to, aby tak się nie stało. Honor absorbowało zbyt wiele problemów związanych z eskadrą, by w pełni mogła poświęcić się ćwiczeniom załogi. Nie wspominając już o tym, że codzienne zajęcia załogi każdego okrętu i związane z tym problemy należały do zadań pierwszego oficera. Teraz mieli dowód, że wszystkie te męczące godziny w symulatorach, gdy borykali się z problemami wymyślonymi przez pełną inwencji w tej dziedzinie Henke, opłaciły się. Świadczył o tym wynik manewrów, które odbyły się poprzedniego dnia. To nie Nike stanowił problem półflotylli — Agamemnon ledwie był w stanie za nim nadążyć i utrzymać przy tym uzgodniony szyk. Henke z prawdziwą przyjemnością oczekiwała kolejnego spotkania z jego pierwszym oficerem.

Nie koniec na tym: ku rozpaczy załogi kapitan Daumier Nike okazał się o osiem procent lepszy od Invincible w strzelaniu, ale nawet nie to było największym powodem do dumy. Był nim ostatni etap ćwiczeń, gdy admirał Sarnow rozdzielił podległe mu jednostki i zarządził ćwiczenia w obronie (a z drugiej strony w ataku) systemu Hancock. Dowódcą agresorów została komodor Banton mająca pod rozkazami drugą i trzecią półflotyllę piątej eskadry wraz z okrętami osłony, obroną zaś dowodził Sarnow, dysponując pierwszą i czwartą półflotyllą oraz przydziałową osłoną lekkich jednostek.

Sarnow dowodził dokładnie pięć minut, po czym poinformował Honor, że tak on, jak i kapitan Rubenstein dowodzący czwartą półflotyllą właśnie zostali zabici i ona przejmuje dowodzenie. Honor najwyraźniej spodziewała się właśnie czegoś takiego i przemyślała wcześniej taktykę, gdyż zaczęła wydawać rozkazy bez wahania i bez namysłu. Użyła platform sensorycznych z generatorami łączności nadświetlnej do zlokalizowania agresorów, rozdzieliła swe siły na pólflotylle i przyspieszyła, biorąc kurs przechwytujący. A gdy okręty osiągnęły odpowiednie prędkości, wyłączyła napędy i zarządziła całkowitą ciszę na pokładach, wygaszając wszystkie emisje elektroniczne i grawitacyjne. Sam ten zabieg dałby jej niewiele, jako że Achilles mógł śledzić jej siły w ten sam sposób co Nike — wykorzystując platformy. Ponieważ znała kurs agresorów, wystrzeliła sondy ECM zaprogramowane tak, by emitowały sygnatury napędów jej krążowników liniowych, i poruszające się tak obliczonym kursem, by ściągnęły okręty Banton na wybraną wcześniej pozycję.

Banton dała się nabrać częściowo dlatego, że nie przypuszczała, by ktoś użył sond ECM na ćwiczeniach, skoro każda z nich kosztowała osiem milionów dolarów. Kiedy zorientowała się w sytuacji, było już za późno — Honor zbliżyła się z dwóch kierunków, ignorując zasady taktycznego zdrowego rozsądku i poruszając się kursami balistycznymi. Napędy rozkazała uruchomić w ostatnim możliwym momencie i wykorzystując tradycyjny szyk agresorów przeciwko nim, zasypała prowadzące okręty lawiną ognia z obu stron, ogłupiając ich obroną antyrakietową. Dzięki temu nieortodoksyjnemu manewrowi krążowniki prowadzącej półflotylli blokowały pozostałym pole ostrzału przez prawie dwie pełne minuty, a na dobitkę Honor rozkazała wcześniej, by komandor Chandler przeprogramował boje swoich okrętów, dzięki czemu ciężkie krążowniki stały się dla sensorów agresorów krążownikami liniowymi.

Boje uaktywniono w najgorszym możliwym dla oficera taktycznego Banton momencie, ponieważ nastąpiło to równocześnie z włączeniem napędów wszystkich okrętów, a Banton nie dysponowała wcześniejszymi informacjami o szyku przeciwnika. Wydłużyło to czas niezbędny do właściwej identyfikacji celów na tyle, że Nike, Agamemnon, Onslaught i Invincible zdołały bez żadnych uszkodzeń zniszczyć flagowiec Banton i zmasakrować Cassandrę tak, że została wyłączona z walki. Defiant i Intolerant robiły potem, co mogły (zwłaszcza ten pierwszy, jako że kapitan Turkin starał się udowodnić, że wyniki pierwszych ćwiczeń eskadry były czystym przypadkiem), ale ich los i tak był przesądzony. Ostateczny efekt walki to kompletne zniszczenie krążowników liniowych i większości ciężkich krążowników agresorów przy poważnych uszkodzeniach Agamemnona i Invincible i dwóch trafieniach Nike. Onslaught nie został nawet draśnięty i zdołał odzyskać wszystkie sondy oprócz dwóch. Wymagały przeglądu i przeprogramowania przed ponownym użyciem, ale załoga uratowała sprzęt Królewskiej Marynarki warty około czterdziestu ośmiu milionów dolarów i Henke podejrzewała, że jej członkowie będą się przechwalać jeszcze bardziej niż załoga Nike.

Admirał Sarnow nie odezwał się słowem, ale szeroki uśmiech widniejący na jego obliczu, gdy zjawił się na mostku tuż przed finałem „bitwy”, mówił sam za siebie. A ponieważ komodor Banton była osobą na poziomie, złożyła Honor gratulacje, zanim komputery podały ostateczną ocenę zniszczeń.

Ogólnie rzecz biorąc, były to dwa naprawdę satysfakcjonujące dni. W dodatku od odlotu Parksa minął tydzień i choć nie miało to wpływu na tempo ćwiczeń czy ocenę rozkazów głównodowodzącego, napięcie wyraźnie opadło. Ostatnie manewry stanowiły zresztą doskonały powód, by po powrocie wiceadmirała zająć się zmianą jego nastawienia i oceny obu pozostawionych na stacji Hancock dowódców. Henke zamierzała tego dopilnować, choć niekoniecznie osobiście.

Oficerowie mieli rozmaite indywidualne powody do zadowolenia — na przykład Eve Chandler prawie się oblizywała na myśl o pogawędce z oficerem taktycznym HMS Invincible na temat wyników strzelań artyleryjskich i Królewskich Nagród. Zadowolenie zaś Ravicza porównać dało się jedynie ze stanem ducha treecata posiadającego własną grządkę selerów. Albo nawet dwie grządki. Nowy generator spisywał się znakomicie i Agamemnon ledwo osiągał wyniki, które Nike przychodziły bez trudu. Podobno nawet całe dwa razy widziano uśmiech na twarzy Moneta, co samo w sobie stanowiło historyczny ewenement.

No a poza tym komodor Banton przyrzekła, że jej załoga tym razem stawia.

Honor zauważyła błysk w oczach Henke i uśmiechnęła się, korzystając z faktu, że odwrócona do swej konsoli Mike tego nie widzi. Michelle Henke miała wszelkie powody do zadowolenia — to dzięki niej Nike spisał się tak dobrze i pozostał w pełnej sprawności bojowej mimo wielu tygodni spędzonych w doku. Nie chodziło zresztą o ćwiczenia czy prognozy symulacyjne — owszem, były i będą istotne w szkoleniu czy utrzymywaniu poziomu wyszkolenia każdej załogi, ale to nie one odróżniały zespoły doskonałe od zwyczajnie dobrych. Załoga HMS Nike miała owo niemożliwe do zdefiniowania „coś”. Być może powodował to wpływ esprit de corps, zawsze obecny na okrętach noszących to imię, być może świadomość, że są spadkobiercami chlubnej tradycji i wstyd byłoby jej nie sprostać. A może wynikało to z zupełnie innych przyczyn. Honor nie potrafiła powiedzieć, skąd bierze się owo „coś”, ale czuła to wokół, tak jak czuje się naelektryzowane powietrze. Podczas ćwiczeń nawet nie myślała o manewrach, a przynajmniej nie świadomie, po prostu wiedziała, jakie rozkazy wydać. A załoga bezbłędnie je wykonywała. Nic dziwnego, że wszyscy mieli powody do zadowolenia z samych siebie.

Pozytywny wpływ na ogólne samopoczucie miał też fakt, że komodor Banton należała do dobrych oficerów i przyzwoitych ludzi. Honor mogłaby bez zastanowienia wymienić z dziesięciu wyższych oficerów, którzy zachowaliby się mniej sympatycznie po takim laniu, jakie dostała Banton, zwłaszcza gdyby odkryli, że sprawcą nie był Sarnow, lecz ona. Honor sądziła jednak, że Banton podejrzewała dokładnie to samo co ona — Sarnow zdecydował się sprawdzić, ile jego kapitan flagowy jest naprawdę wart w realnej sytuacji, a nie w symulacji, a to była pierwsza ku temu okazja. Sześciu z siedmiu pozostałych dowódców okrętów eskadry było od niej wyższych starszeństwem, toteż miała okazję udowodnić, że stanowisko zawdzięcza zdolnościom, a nie układom. Udało się jej to i jedynie resztka przyzwoitości powstrzymywała ją przed puszeniem się jak Nimitz.

Tak na dobrą sprawę miała zamiar puszyć się i nie tylko, i to już za parę godzin — była środa, a okręty dotrą do bazy przed kolacją. Planowała zjawić się u Paula z butelką ojcowego Delacourta i dowiedzieć się, co konkretnie miał na myśli, dziwnie radośnie napomykając o masażu z gorącym olejkiem…

Poczuła, że równocześnie, uśmiecha się i rumieni i nic a nic ją to nie obeszło.

— Mam ślad wyjścia na nadprzestrzeni — zameldowała nagle komandor Chandler. — Jedno źródło napędu, odległość sześć minut pięćdziesiąt dziewięć sekund świetlnych. Jest zbyt duże jak na jednostkę kurierską.

Honor spojrzała na nią zaskoczona, czego oficer taktyczna nie dostrzegła, pochylona nad klawiaturą. Wyprostowała się po kilkunastu sekundach i z zadowoleniem kiwnęła głową.

— To nasza jednostka, ma’am, bo ma nasz napęd. Wygląda na ciężki krążownik, ale nie zidentyfikuję klasy, dopóki nie znajdzie się w zasięgu sensorów nadświetlnych.

— Rozumiem. Uważaj na niego, Eve. Tak na wszelki wypadek.

— Aye, aye, ma’am.

Honor złączyła palce, opierając na nich podbródek — jeden ciężki krążownik w niczym nie zmieniał ich ogólnej sytuacji, ale przynajmniej eskadra Van Slyke’a osiągnie wreszcie pełny stan etatowy. Reszta zaś będzie w nim widzieć forpocztę znacznie silniejszego wsparcia, które im obiecano. Poza tym na pewno wiezie nowe rozkazy i informacje, a w tych okolicznościach każdy strzęp aktualnych danych był mile widziany.

Zdjęła Nimitza z oparcia i posadziła na swoich kolanach, drapiąc go za uszami i zastanawiając się nad odprawą wyznaczoną na ranek następnego dnia. Chciała poruszyć parę spraw, jak choćby ewentualne wykorzystanie sond radioelektronicznych, i musiała się zastanowić, jak to przeprowadzić, by nikt nie poczuł się dotknięty, a wszyscy zrozumieli.

Minęło kilkanaście minut, podczas których jej umysł analizował i układał potrzebne frazy, traktując odgłosy wachty jako miłe tło oznaczające, że wszystko jest w porządku. Jednak senny wyraz jej oczu i rozleniwiona pozycja były zwodnicze — ledwie na konsoli łączności rozległ się oznaczający nowe połączenie cichy dźwięk, już całkowicie przytomna wpatrzyła się w zgarbione plecy komandora porucznika Moneta.

Ten wcisnął jakiś przełącznik i słuchał przez moment, przyciskając odruchowo prawą dłoń do ucha, w którym miał głośniczek. A potem zaskoczona Honor zobaczyła, jak ramiona podskakują mu rytmicznie — gdyby nie wiedziała, jak dalece jest pozbawiony poczucia humoru, przysięgłaby, że chichoce. Wcisnął kolejną kombinację klawiszy i odwrócił się wraz z fotelem ku niej. Miał zwyczajowo grobową minę, ale coś błysnęło w jego oczach, gdy odchrząknął i zameldował:

— Impulsowa transmisja do pani, ma’am — przerwał i dodał po sekundzie: — Od kapitana Tankersleya.

Honor poczuła ciepło rozpełzające się po policzkach i zadała sobie pytanie, czy wszyscy na pokładzie wiedzieli o… tym, co łączy ją z Paulem? W końcu to nie ich interes! Nie żeby miała się czego wstydzić, a Paul był oficerem bazy, więc w żaden sposób nie można było do ich związku zastosować przepisów zabraniających bliskich kontaktów między oficerami pozostającymi w stosunku podległości służbowej. Już miała zmrozić Moneta spojrzeniem i ostrą odpowiedzią, gdy uświadomiła sobie, że zachowuje się jak ostatnia kretynka: oczywiście, że wszyscy doskonale wiedzieli, łącznie z Sarnowem i jego sztabem! Po prostu dotąd nie zdawała sobie sprawy, że jej nieistniejące życie uczuciowe wyróżniało ją spośród innych i że powinna sobie to uświadomić znacznie wcześniej. Dotarło do niej również, że wyraz oczu Moneta nie był złośliwy czy nieprzyjazny, lecz łagodnie rozbawiony, podobnie jak reakcja pozostałych na mostku. Dyżurna wachta wydawała się wręcz zadowolona, że dowódca w końcu ma romans.

— Proszę przełączyć na mój ekran — poleciła, zdając sobie sprawę, że milczała o moment za długo.

— To prywatna wiadomość, ma’am — odparł neutralnym głosem Monet i Honor uśmiechnęła się.

Następnie posadziła Nimitza na ramieniu, wstała i zmusiła się do zachowania powagi.

— W takim razie proszę przełączyć na moją salę odpraw.

— Naturalnie, ma’am.

— Dziękuję, panie Monet — powiedziała i pomaszerowała ku drzwiom sali odpraw.

Przechodząc przez próg, zastanowiła się nagle, dlaczego Paul próbował się z nią skontaktować — Nike dotrze do bazy za pół godziny, ale w tej chwili zwłoka w łączności wynosiła siedemnaście sekund, uniemożliwiając w praktyce jakąkolwiek konwersację. Dziwne, że nie poczekał jeszcze kwadransa — wtedy mogliby normalnie porozmawiać.

Postawiła Nimitza na stole, siadła na miejscu kapitana i włączyła wbudowany w blat komputer. Na ekranie pojawiło się logo HMS Nike, prawie natychmiast zastąpione przez twarz Tankersleya.

— Cześć, Honor. Przepraszam, że przeszkadzam, ale pomyślałem sobie, że lepiej będzie, jeśli dowiesz się jak najszybciej. — Zmarszczyła brwi, dopiero teraz zauważając jego poważną minę. — właśnie dostaliśmy sygnał z nowo przybyłego ciężkiego krążownika. To HMS Warlock, Honor. A Young nadal jest jego dowódcą.

Zapadła cisza, zupełnie jakby Paul z troską czekał na jej reakcję. Po chwili kiwnął głową i dodał miękko:

— Nadal góruje nad tobą starszeństwem. Uważaj na siebie, dobrze?


Lekki krążownik Ludowej Marynarki Napoleon leciał kursem balistycznym z dała od czerwonego karła stanowiącego słońce systemu, który przemierzał. Napęd miał całkowicie wyłączony, podobnie jak aktywne sensory i całą resztę wyposażenia nie uznanego za niezbędne. Kurs prowadził wewnątrz orbity najdalszej, zamarzniętej planety układu Hancock. Na mostku czuwała spięta wachta dyżurna i równie spięty kapitan, a na ekranach pasywnych sensorów widać było oddalone od siebie dwa źródła napędu: należały do dwóch niszczycieli Królewskiej Marynarki patrolujących obrzeża systemu planetarnego. Bliższy znajdował się w odległości ponad dwunastu minut świetlnych od krążownika i nikt na pokładzie Napoleona nie zamierzał zwracać jego uwagi.

Komandor Ogilve niezbyt entuzjastycznie odniósł się do planów operacji „Argus”, gdy pierwszy raz wziął udział w odprawie jako jeden z przydzielonych do jej wykonania oficerów. Cały pomysł był doskonałym, choć niepotrzebnie skomplikowanym sposobem rozpętania wojny, której pierwszą lub jedną z pierwszych ofiar stałby się jego okręt. Okazało się jednak, że plan powiódł się lepiej niż przypuszczano. Owszem — operacja była upiornie czasochłonna i to, że żaden z biorących w nim udział okrętów nie został dotąd wykryty, nie oznaczało, że będzie tak nadal, ale teraz wystarczyło jedynie, by nie został odkryty w najbliższym czasie… no i, ma się rozumieć, na tyle późno, by Napoleon zdołał w jednym kawałku opuścić Hancock.

— Podchodzimy do pierwszego przekaźnika, sir. — Nieszczęśliwy głos oficera łączności doskonale współgrał z samopoczuciem Ogilve’a, ale dowódca musi emanować spokojem, toteż powoli skinął głową: źle byłoby, gdyby załoga wiedziała, że boi się tak samo jak oni.

— Przygotować się do zgrania danych — polecił.

— Tak jest, panie kapitanie.

Na mostku zapadła niemal absolutna cisza, gdy Jamieson uruchomił lasery komunikacyjne. W tych warunkach każda emisja energetyczna była nadzwyczaj niebezpieczna, pomimo że pozycje przekaźników zostały zaplanowane naprawdę starannie i to przez specjalistów znających pograniczne systemy Sojuszu Manticore. Wiedzieli oni, że perymetr każdego systemu pilnowany jest przez automatyczne platformy sensoryczne o zasięgu i czułości przewyższającej wszystko, czym dysponowała Ludowa Republika. Ale wiedzieli także, iż fizyczną niemożliwością jest, by podobna sieć, obejmując tak olbrzymią przestrzeń, nie posiadała luk, i wzięli to pod uwagę, planując operację. Jak dotąd wszystko świadczyło o tym, że mieli rację.

„Argus” pochłonął miliardy i niewyobrażalną wręcz pracę, bo ekranowane boje zwiadowcze umieszczano na orbitach z odległości ponad dwóch miesięcy świetlnych, posyłając je starannie obliczonymi kursami balistycznymi, z wyłączonymi urządzeniami pokładowymi. Czynne były jedynie komputery pokładowe, co dawało tak minimalną emisję energetyczną, że platformy sensoryczne nie reagowały na ich przelot, traktując je jak kolejne kosmiczne śmieci. Kiedy boje docierały na wyznaczone miejsca, komputer odpalał mikrosilniki manewrujące, wyhamowując lot i ustawiając urządzenie dokładnie na zaplanowanej pozycji. Emisje energii były przy tym tak znikome, że niewykrywalne dla urządzeń znajdujących się dalej niż kilkadziesiąt tysięcy kilometrów. A pozycje przekaźników wybrano w naprawdę odległych i rzadko odwiedzanych rejonach. Trudniej było z bojami zwiadowczymi, bo musiały się znajdować w istotnych miejscach systemu planetarnego, ale to także okazało się mniej ryzykowne, niż mogło się początkowo wydawać — człowiek zapomina, jak wielki i pusty jest tak naprawdę każdy układ planetarny. Nawet największy frachtowiec jest w nim mniej niż drobiną i jak długo nie zdradzi się emisją energii, tak długo pozostaje praktycznie niewidoczny. Boje były nieporównywalnie mniejsze i maksymalnie ekranowane. Mieli je nie dzięki przemysłowi i nauce Ludowej Republiki, ale dzięki jej wywiadowi, bowiem całość została zakupiona w tajemnicy w Lidze Solarnej. Największe ryzyko wykrycia istniało przy przekazywaniu informacji do przekaźników, w których były magazynowane. Używano do tego niskoenergetycznych laserów o promieniach cieńszych niż włos oraz impulsowych, kodowanych transmisji. Nawet jeśli ktoś znalazłby się na drodze takiej wiadomości, co byłoby naprawdę niesamowitym pechem, i przychwycił ją, miał małe szanse zdać sobie sprawę, czym w istocie jest zasłyszany impuls. Jako dodatkowe zabezpieczenie boje zaprogramowano tak, by nie nadawały, jeśli ich sensory wykryją cokolwiek znajdującego się na tyle blisko wiązki przesyłowej, by przechwycić sygnał.

Tak więc szansa odkrycia zminiaturyzowanych cyberszpiegów była znikoma, natomiast zupełnie inaczej wyglądała sprawa z posłańcem zbierającym informacje. Każdy zestaw boi przesyłał je do przekaźnika, a z niego zabrać je musiał już człowiek, czyli dokładniej mówiąc, okręt wojenny. No a okręt, nawet niewielki, był znacznie większy od boi, i nawet przy najlepszym ekranowaniu, nawiązując łączność z przekaźnikiem, wydzielał sporo energii.

— Połączenie nawiązane, sir. Zbliżamy się do punktu przekazu… zostało dziewiętnaście sekund.

— Proszę rozpocząć zgrywanie, jak tylko się tam znajdziemy.

— Tak jest… — Sekundy wlokły się w nieskończoność, nim Jamie dodał: — Zgrywanie rozpoczęte.

Ogilve wbił wzrok w ekran i omalże nie oblizał nerwowo warg, obserwując oba niszczyciele. Kontynuowały spokojnie lot, nie zmieniając kursu… W końcu…

— Przekaz zakończony, sir! — Jamie nie otarł co prawda potu z czoła, wyłączając lasery, ale ulgę w jego głosie usłyszałby głuchy.

Ogilve uśmiechnął się.

— Dobra robota, Jamie — pochwalił i spojrzał na oficera taktycznego. — Jak pani sądzi, panno Austell, obejrzymy, co też ciekawego mogło się tu wydarzyć?

— Doskonały pomysł, sir. — Błysnęła zębami w uśmiechu i pochyliła się nad klawiaturą. Na mostku Napoleona zapadła cisza.

Cisza na mostku Napoleona trwała ponad pół godziny, jako że poprzednie dane z przekaźników zebrali półtora miesiąca wcześniej, co powodowało, że informacji było dużo, należało je przejrzeć w całości, jeśli nie chciało się czegoś pominąć. W pewnym momencie porucznik Austell drgnęła i uniosła głowę.

— Mam coś bardzo interesującego, sir — powiedziała głośno.

Ogilve błyskawicznie znalazł się obok Austell i zajrzał jej przez ramię, gdy wduszała kombinację klawiszy. Na ekranie pojawił się obraz mający w rogu odczyt czasu zaczynający się od roku, kończący zaś na sekundach. Kapitan prawie gwizdnął na widok tego, co zobaczył — w polu widzenia przelatywało trzydzieści okrętów liniowych — praktycznie wszystkie siły stacjonujące w systemie Hancock. Czas nagrań został skompresowany, by zajmowały mniej miejsca, toteż Ogilve nie zdążył się udusić, nim okręty zniknęły, bowiem w pierwszych chwilach nagrania wstrzymał oddech. Cała formacja przemknęła przez ekran, ale nie były to — jak w pierwszej chwili sądził — manewry, bo choć okręty rozdzieliły się na dwie grupy, nie zawróciły, lecz po dotarciu do granicy nadprzestrzeni weszły w nią, znikając z ekranu. I nie powróciły.

Wyprostował się niezwykle ostrożnie.

— Wróciły, Midge?

Zapytana zaprzeczyła ruchem głowy.

— Boje w tym sektorze zarejestrowałyby ich powrót? — spytał nieco głośniej.

— Automatycznie. Ale mogli wrócić poza zasięgiem… co jest mało prawdopodobne, chyba że wiedzą o bojach i był to manewr wykonany wyłącznie na nasz użytek. Z ćwiczeń z zasady wraca się kursem zbliżonym do tego, którym się na nie leci. Jeśli wykluczymy oszustwo na naszą cześć, to te okręty na dłużej opuściły system, bo odleciały ponad tydzień temu, sir.

Ogilve przytaknął, masując nasadę nosa. To, co zobaczył, było niewiarygodne. Pomysł, iż cała obsada stacji Hancock przeprowadzała gdzieś manewry trwające ponad tydzień i zostawiła bazę nie strzeżoną w okresie takiego wzrostu napięcia, był niedorzeczny. A wyglądało na to, że przeciwnik zrobił coś jeszcze głupszego — opuścił w ogóle system, a przynajmniej wyprowadził stamtąd główne siły. Stacja Hancock była bezbronna!

Odetchnął głęboko i spojrzał na oficera astrogacyjnego.

— Jak szybko możemy się stąd wynieść? — spytał rzeczowo.

— Żeby nie wykryli naszego odlotu?

— Oczywiście!

— Hm… — Zapytany wykonał serię błyskawicznych kalkulacji i odparł: — Przy zachowaniu obecnego kursu wyjdziemy z zasięgu znanych platform sensorycznych Królewskiej Marynarki za dziewięćdziesiąt cztery godziny i osiemnaście minut, sir.

— Cholera! — jęknął Ogilve, odruchowo wycierając spocone dłonie o nogawki spodni, nim się opamiętał.

Informacje, które właśnie otrzymał, były zbyt ważne, by podejmować jakiekolwiek ryzyko. Najbezpieczniej było poczekać i opuścić system tak jak zwykle. Co prawda kolejne cztery dni bezczynności nie były miłą perspektywą, ale za to gdy wrócą do Seaford…

— Dobrze — odezwał się zdecydowanym tonem. — Zarządzam kompletną ciszę energetyczną na okręcie. Nic nie ma prawa zostać wyemitowane z pokładu. Jamie, nie będziemy zgrywali danych z pozostałych przekaźników. Midge: przez następne cztery doby żyj w zgodzie z pasywnym sensorami. Jeżeli cokolwiek miałoby się do nas zbliżyć, chcę natychmiast o tym wiedzieć. Te dane właśnie spłaciły koszty całej operacji i dostarczymy je do Seaford. Nawet gdybym musiał wchodzić w nadprzestrzeń na oczach całej Królewskiej Marynarki!

— A zachowanie operacji w tajemnicy, sir? — zaprotestował jego zastępca.

— Nie zamierzam ściągać na nas uwagi, ale informacje są zbyt cenne, by ryzykować, więc jeśli będzie wyglądało na to, że mogą nas zauważyć, odlatujemy natychmiast i mam gdzieś operację „Argus”. To jest dokładnie to, na co czeka admirał Rollins, i choćby się waliło i paliło, dostanie to!

Загрузка...