ROZDZIAŁ XXXII

Dziedziczny prezydent Ludowej Republiki Harris rozejrzał się po wspaniale udekorowanej sali balowej, próbując nie okazać zaniepokojenia. Właśnie obchodził urodziny, toteż jak co roku kłębił się w niej tłum dostojnie przystrojonych i obwieszonych błyskotkami gości, jednak tym razem było inaczej niż zwykle. Cichy brzęk naczyń i sztućców był całkowicie naturalny, za to prawie kompletny brak gwaru głosów wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się leciutko, sięgając po kielich z winem — zrozumiałe, że nie było rozmów: nikt nie chciał poruszać tematów oficjalnie nie istniejących. Obecni nie dość, że wiedzieli, iż one istnieją, to na dodatek byli świadomi, jak wygląda prawda. Upił duży łyk, ledwie zauważając przedni bukiet, i prześliznął się wzrokiem po zastawionych stołach. Jak co roku w Dniu Prezydenta cały rząd przerwał pracę, podobnie jak i administracja wyższego szczebla, a to z tego powodu, że wszyscy, którzy się liczyli, byli tutaj. Brakowało jedynie Rona Bergrena i Oscara Saint-Justa — pierwszy znajdował się w drodze do Erewhon Junction, a jego celem była Liga Solarna. Miał próbować przekonać kogo trzeba, że to Królestwo Manticore rozpoczęło wojnę — prawdę mówiąc, misja była tyleż desperacka, co z góry skazana na klęskę w świetle dowodów, jakimi dysponowała druga strona. Sain-Just zaś od zamachu na Constance pracował po osiemnaście godzin, a mimo to nie był w stanie znaleźć jej zabójców. Poza nimi dwoma obecni byli wszyscy członkowie rządu oraz głowy jak i często pozostali członkowie najważniejszych klanów legislatorskich.

Odstawił naczynie i wbił wzrok w rubinowy płyn. Pomimo wymuszonego nastroju zabawy i normalności salę wypełniało wszechobecne napięcie i strach, zainicjowane zamachem na Constance, a podsycane katastrofalnymi meldunkami z frontu. Znaleźli się w pułapce i Harris musiał to przyznać przynajmniej sam przed sobą. Rozpoczęli realizację planów, przekonani, że jak zawsze dotąd dyktują wszystkie warunki, i okazało się, że po pięćdziesięciu latach podbojów w końcu napotkali przeciwnika sprytniejszego i bardziej przewidującego.

Czytał meldunki i musiał zgodzić się z admirałem Rollinsem — dysponując takimi informacjami, jakimi dysponował, musiał on uznać zaatakowanie stacji Hancock za jedyne, co może zrobić. Oceniając z perspektywy czasu, nie dało się ukryć, że przeciwnik wiedział o wszystkich przygotowaniach i że „tajemnica” była fikcją, zwłaszcza w odniesieniu do sieci „Argus”. Ale wówczas nikt tego nie podejrzewał i Rollins połknął, bo musiał połknąć, przynętę w postaci „wycofania” okrętów liniowych z systemu. Rezultat okazał się katastrofalny. Już samo przybycie dreadnaughtów Królewskiej Marynarki zakończone poddaniem się admirał Chin było złą wieścią, ale to był dopiero początek. Pułapka zawiodła o sekundy — konkretnie o mniej niż trzydzieści minut, ponieważ o tyle za późno z nadprzestrzeni wyszły „rozproszone” siły admirała Parksa. Rollins zdążył uciec, ale nie na wiele się to zdało: Parks wzmocniony świeżymi okrętami o prawie jedną trzecią sił, którymi dysponował przed rozpoczęciem walk, natychmiast zaatakował Seaford 9.

Obrońcy zniszczyli kilka okrętów i uszkodzili dalsze, ale baza padła, a z okrętów Ludowej Marynarki przetrwały tylko trzy… Barnett Rollinsa eksplodował z całą załogą w początkowym okresie walki i zamieszanie, które potem nastąpiło, walnie przyczyniło się do tak szybkiego upadku systemu planetarnego.

Po zwycięstwie Parks zostawił tam jedną eskadrę liniową, sam zaś wrócił z pozostałymi do Hancock akurat na czas, by powitać admirała Coatswortha spodziewającego się, że systemem tym włada już Rollins. Coatsworthowi przynajmniej udało się uratować większość okrętów liniowych, ale znaczna ich część została poważnie uszkodzona, a bez stoczni remontowej bazy Seaford musiał wracać aż do układu Barnett, podczas gdy wysłane przezeń jednostki kurierskie zdążyły dotrzeć do Haven z wiadomościami o klęsce. Ministerstwo informacji co prawda natychmiast zarządziło całkowitą blokadę informacyjną, ale i tak pojawiły się plotki. To był zresztą kolejny powód, dla którego Harris nie zrezygnował z uroczystości — chodziło o przekonanie wszystkich (w tym i członów rządu), że nic się wielkiego nie stało. Jak właśnie miał okazję obserwować, nie bardzo mu się udało. Jedyną rzeczą mogącą tak naprawdę uspokoić opinię publiczną byłaby wieść o zdobyciu przez Parnella systemu Yeltsin, ale jego meldunek o zwycięstwie dotrze na Haven za tydzień.

O ile będzie to meldunek o zwycięstwie…

Skrzywił się odruchowo i wyprostował na krześle — nie pomoże mu, jeśli będzie wyglądał tak, jakby właśnie pochował najlepszego przyjaciela i… Myśl urwała się, gdy zobaczył szybko zbliżającego się szefa swej ochrony. Miał on co prawda neutralny wyraz twarzy, ale zachowanie jednoznacznie świadczyło, że coś jest wyraźnie nie w porządku.

— O co chodzi, Eric? — spytał cicho.

— Nie jestem pewien, panie prezydencie. — Akcent z New Genevy był wyraźniejszy niż zazwyczaj. — Kontrola lotów stolicy właśnie odkryła siedem promów Ludowej Marynarki wlatujących w obszar powietrzny bez wcześniejszego zezwolenia.

— Bez zezwolenia? — Harris wstał. — Dokąd zmierzają? I co odpowiedzieli kontroli lotów?

— Twierdzą, że są niezaplanowanym lotem treningowym autoryzowanym przez służbę bezpieczeństwa i mają sprawdzić stan gotowości kontroli lotów stolicy.

— Test zabezpieczenia? — Harris otarł usta serwetką i rzucił ją na stół. — Cóż, to ma jakiś sens, choć niewielki w tych warunkach… proszę skontaktować się z sekretarzem Saint-Justem i potwierdzić.

— Próbujemy, ale nie ma go chwilowo w biurze.

— To złapcie podsekretarza Singha. Ktoś musi wiedzieć…

Szef prezydenckiej ochrony znieruchomiał nagle, przyciskając umieszczoną w uchu słuchawkę. Nie trwało to długo — po dwóch sekundach zbladł, złapał Harrisa za ramię i na wpół pociągnął, na wpół pchnął ku windzie.

— Eric, do cholery, co się…

— Promy zmieniły kurs: lecą tutaj i… — Szef ochrony nie dokończył, ponieważ siedem szturmowych promów przeleciało właśnie nad Pałacem Ludowym, zrzucając cztery zdalnie sterowane bomby.

Każda zawierała pięć tysięcy kilogramów materiału wybuchowego i każda trafiła dokładnie w prezydencką salę balową. Sidney Harris, jego żona, trójka dzieci, cały rząd i wszyscy doradcy przestali istnieć — zginęli w morzu ognia, w które zmieniło się pomieszczenie.

Pięć sekund później po pałacu pozostał dymiący lej i trochę szczątków rozrzuconych po nienagannie utrzymanych otaczających go gruntach.

— Panie i panowie, jestem wstrząśnięty skalą tej zdrady. — Robert Stanton Pierre potrząsnął ze smutkiem głową, przyglądając się oszołomionym twarzom członków Ludowego Kworum.

Przemawiał w absolutnej ciszy, czemu trudno się dziwić, bowiem wieści były zaiste szokujące — cały rząd i głowy wszystkich znaczniejszych rodów legislatorskich zginęli w jednym momencie i pełne znaczenie tego faktu powoli i z dużym trudem docierało dopiero do obecnych.

— Fakt, że ludzie sekretarza Saint-Justa zdołali doścignąć i zniszczyć zdrajców, nie osłabia ciosu, który na nas spadł — ciągnął Pierre ze smutkiem. — Nasi przywódcy i ich rodziny zostali brutalnie zamordowani, i to na dodatek przez zdrajców wywodzących się z naszych własnych sił zbrojnych! Komodor Danton potwierdził, iż promy, z których dokonano bombardowania, zostały udostępnione wykonawcom dzięki rozkazom innych zdrajców. Mieli oni zniszczyć te rozkazy zaraz po zamachu i udałoby im się, gdyby nie działanie wiernych komodorowi członków sztabu. Głęboko ubolewam nad śmiercią części z tych lojalnych kobiet i mężczyzn, będącą wynikiem strzelaniny, jaka rozpętała się w jego sztabie. Ponoszą za nią odpowiedzialność zdrajcy, którzy nie dość, że ją sprowokowali, to byli do niej przygotowani. Szybkość, z jaką wyjęli broń, jest wysoce podejrzana, i w tych warunkach nie mamy innego wyboru, jak tylko założyć najgorszą możliwość, przynajmniej dopóty, dopóki dokładne śledztwo nie wyjaśni szczegółów tych strasznych wydarzeń.

— Przepraszam, ale domagam się prawa głosu! — zawołał zażywny jegomość z tylnych rzędów, wstając nagle.

— Proszę mówić, panie Guzman.

— Co pan ma na myśli, mówiąc: „założyć najgorsze”?

— Mam na myśli, największy kryzys w naszej historii — odparł Pierre łagodnie. — Ataku dokonał personel Ludowej Marynarki tuż po największej klęsce w naszych dziejach. Musimy zadać sobie pytanie, kto miał wystarczającą władzę, by nakazać owe „ćwiczenia” i dostarczyć promy szturmowe. Musimy zadać sobie pytanie, kto miał powody, by obawiać się reakcji rządu w związku z klęską w systemie Hancock i utratą Seaford 9, że o stratach w ludziach i okrętach nie wspomnę.

— Chyba nie sugeruje pan, że odpowiedzialni za to są wyżsi stopniem oficerowie Ludowej Marynarki?!

— Sugeruję jedynie, że dopóki nie wiemy, kto jest odpowiedzialny, musimy brać pod uwagę wszystkie możliwości, niezależnie od tego, jak nieprawdopodobne czy przykre by one nie były. Mam nadzieję, że podejrzeniami tymi wyrządzam krzywdę naszym wojskowym, ale dopóki nie będziemy tego pewni, musimy zakładać najgorsze. Jesteśmy to winni Republice.

— Jesteśmy to winni? — powtórzył ktoś, nawet nie wstając i nie prosząc o głos.

— Jesteśmy to winni Republice i jej obywatelom — powtórzył z powagą Pierre. — Panie i panowie: rząd został zniszczony. Przeżyli jedynie sekretarz Bergren i sekretarz Saint-Just. Pierwszego nie ma w Haven, drugi poinformował mnie, że jest jedynie następcą sekretarz Palmer-Levy i nie czuje się zdolny ani też nie posiada stosownych kwalifikacji, by przejąć ster rządów. A to oznacza, że my jako reprezentanci obywateli nie mamy innego wyboru, jak tylko przejąć władzę, dopóki nie zostanie wybrany nowy rząd zgodnie z formalnymi wymogami.

— My?! — pisnął ktoś.

Pierre przytaknął i dodał posępnie:

— Zdaję sobie sprawę, że mamy raczej ograniczone doświadczenie, ale kto inny wchodzi w grę? Znajdujemy się w stanie wojny z Gwiezdnym Królestwem Manticore i jego sojusznikami. I to wojny jak na razie przegranej, a w tak dramatycznym i ważnym dla wszystkich czasie Republika nie może być pozbawiona władzy i kontroli. Dopóki nie będziemy mieli pewności, że wojsko zasługuje na zaufanie, nie możemy ryzykować oddania państwa na ich łaskę. W świetle tych faktów nie mamy innego wyboru, jak wykonać do końca ciążące na nas obowiązki i zapewnić Republice stabilizację, której wszyscy potrzebujemy. Najlepiej będzie to osiągnąć poprzez zorganizowanie komitetu bezpieczeństwa publicznego, który pokieruje państwem.

Członkowie Ludowego Kworum przyglądali mu się w kompletnej ciszy. Po dziesięcioleciach pełnienia roli marionetek zatwierdzających każdą decyzję rządu, ledwie drobna ich cześć miała jeszcze mgliste pojęcie, co to znaczy posiadać rzeczywistą władzę i jak ją sprawować. Sama myśl o czymś takim przerażała ich, ale nikt nie był w stanie zarzucić wywodom Pierre’a nielogiczności, co oznaczało, że muszą się zgodzić z jego wnioskami. Ktoś powinien przejąć kontrolę nad Republiką, a skoro istniała realna groźba przewrotu wojskowego…

Pierre pozwolił, by cisza trwała jeszcze przez kilkanaście długich jak wieczność sekund, nim odchrząknął i oznajmił:

— Pozwoliłem sobie przedyskutować już sytuację z sekretarzem Saint-Justem. Poczynił on stosowne kroki, by przejąć kontrolę nad podstawowymi centrami administracyjnymi na Haven i zapewnił mnie o lojalności swego personelu. Nie ma on jednak najmniejszego zamiaru przejmować jednoosobowej kontroli nad Republiką i prosił mnie, bym wam wytłumaczył, jak krytyczna jest nasza sytuacja, abyśmy mogli jak najszybciej przystąpić do działania. Niezbędne jest utworzenie licznego komitetu, ponieważ musi się on zająć wieloma aspektami sprawowania władzy, a przede wszystkim zapewnić naszych obywateli, jak i całą galaktykę, że nie pozwolimy, by jakikolwiek zamach obalił Ludową Republikę. Nie widzę innej możliwości, jak spełnić jego prośbę i zorganizować nas w tymczasowy rząd, dopóki nie zostanie przywrócone bezpieczeństwo państwa i obywateli.

Загрузка...