XXI


Kollberg stał przed drzwiami mieszkania Åsy Torell na drugim piętrze domu przy Tjärhovsgatan. Była już ósma wieczór i mimo wszystko czuł się smutny i niepewny. W prawej ręce trzymał ową kopertę znalezioną w biurku służbowym.

Biała kartka z nazwiskiem Stenströma wciąż jeszcze była przypięta nad mosiężną tabliczką. Dzwonek nie działał, więc swoim zwyczajem załomotał w drzwi pięścią.

Åsa Torell otworzyła natychmiast. Spojrzała na niego i powiedziała:

– Jestem przecież. Nie trzeba od razu wywalać drzwi.

– Przepraszam – powiedział Kollberg.

W mieszkaniu było ciemno. Zdjął płaszcz i zapalił lampę w przedpokoju. Stara policyjna czapka leżała na półce nad wieszakiem, tak jak za poprzednim razem. Przewód od dzwonka, przecięty, kołysał się nad drzwiami.

Åsa Torell idąc za jego wzrokiem mruknęła:

– Pchało się tu mnóstwo idiotów. Dziennikarzy, fotografów i kto ich tam wie. Dzwonili do drzwi bez ustanku.

Kollberg nie odpowiedział, wszedł do pokoju, usiadł na jednym z taboretów.

– Nie mogłabyś zapalić światła? Nic nie widać.

– Ja widzę zupełnie dobrze. Ale oczywiście, proszę bardzo, proszę, mogę zapalić.

Przekręciła wyłącznik, ale nie usiadła. Krążyła po pokoju, jak więzień, ogarnięty obsesją wydostania się na swobodę.

Powietrze w mieszkaniu było ciężkie i zatęchłe. Popielniczka od wielu dni nie opróżniana. W ogóle pokój wyglądał na nie sprzątany, a przez otwarte drzwi sypialni widać było nie zasłane łóżko i rozkopaną pościel. Już z przedpokoju zapuścił spojrzenie do kuchni, gdzie piętrzyły się nie pozmywane garnki i talerze.

Potem przyjrzał się kobiecie. Wciąż chodziła od okna na ukos przez cały pokój, do drzwi sypialni. Na parę sekund przystawała wpatrując się w łóżko, i znów szła do okna. Tak raz po raz.

Wciąż musiał odwracać głowę, to w jedną, to w drugą stronę żeby podążyć za nią spojrzeniem. Jak na meczu tenisowym.

W ciągu dziewiętnastu dni, jakie minęły od czasu, gdy ją ostatni raz widział, Åsa Torell bardzo się zmieniła.

Miała na sobie te same albo takie same szare grube skarpetki i czarne spodnie. Ciemne włosy krótko obcięte, twarz kamienna. Tyle tylko że na spodniach miała plamy i resztki popiołu, a włosy nie uczesane, wręcz zmierzwione. Pod oczyma miała ciemne kręgi, a usta suche i spękane. Ręce jej się trzęsły, a wewnętrzna strona wskazującego i środkowego palca były zupełnie brązowe od nikotyny. Paliła duńskie papierosy cecil. Åke Stenström nigdy nie palił.

– No więc czego chcesz? – powiedziała nieprzyjaźnie.

Podeszła do stołu, wytrząsnęła papierosa z paczki, zapaliła rozdygotanymi rękami, a palącą się jeszcze zapałkę rzuciła na podłogę. Potem sama sobie odpowiedziała:

– Oczywiście nic. Tak samo jak tamci idioci. Jak Rönn, który dwie godziny tu siedział i kiwał głową.

Kollberg milczał.

– Telefon też każę zamknąć – powiedziała bez żadnego przejścia.

– Nie pracujesz?

– Mam zwolnienie lekarskie. Głupie to – dodała. – Firma ma lekarza zakładowego. Powiedział, że powinnam z miesiąc wypocząć na wsi albo nawet wyjechać za granicę. I dał mi zwolnienie.

Zaciągnęła się papierosem i strząsnęła popiół, po większej części obok popielniczki.

– Już trzy tygodnie temu. Dużo lepiej byłoby, gdybym mogła pracować jak zwykle.

Urwała, podeszła do okna i wyjrzała na ulicę, mnąc w palcach firankę.

– Jak zwykle – powiedziała do siebie.

Kollberg niespokojnie kręcił się na stołku. Gorzej to się przedstawiało, niż oczekiwał.

– Czego chcesz? – spytała nie odwracając głowy. – Powiedz wreszcie. Mów coś.

W jakiś sposób musiał przełamać dzielącą ich barierę. Ale jak?

Kollberg podszedł do półki z książkami i popatrzywszy na grzbiety książek wyjął jeden z tomów. Była to stara książka Wendela i Svenssona „Poradnik sposobów badania miejsca zbrodni”. Wydana w 1947 roku. Przejrzał tytułowe strony i przeczytał:


Książkę tę wydano w ograniczonej liczbie numerowanych egzemplarzy, z których numer 2080 przeznaczony jest dla posterunkowego Lennarta Kollberga. Książka ma służyć policjantom w trudnej i odpowiedzialnej pracy nad badaniem miejsca zbrodni. Zawartość jej jest poufna i uprasza się posiadaczy o przestrzeganie, by książka nie trafiła w niewłaściwe ręce.


Słowa „posterunkowego Lennarta Kollberga” sam wpisał w odpowiednim miejscu przed wielu laty. Była to dobra książka i w czasie gdy się ukazała, miał z niej duży pożytek.

– To moja stara książka – powiedział.

– Więc zabierz ją sobie.

– Nie. Dałem ją Åkemu parę lat temu.

– Aha. Więc w każdym razie nie ukradł jej.

Przeglądał dalej książkę zastanawiając się, co by tu zrobić czy powiedzieć. Tu i ówdzie były podkreślenia a w dwóch miejscach notatki porobione na marginesie długopisem. W obu wypadkach w rozdziale pod tytułem „Morderstwo erotyczne”.


Morderca erotyczny (sadysta) jest często impotentem i czyn przestępczy wynika u niego ze wzmożonego pożądania, by osiągnąć zaspokojenie seksualne.


Ktoś, zapewne Stenström podkreślił to zdanie. Nieco niżej na tej samej stronie, zaczynającej się od słów: „W wypadku morderstwa erotycznego ofiara zostaJe zabita” podkreślone były dwa punkty, mianowicie,


4) po akcie seksualnym, żeby zapobiec zdemaskowaniu

5) w wyniku szoku.


Na marginesie uwaga:


6) żeby usunąć ofiarę, ale czy to jest morderstwo erotyczne?


– Åsa – powiedział Kollberg.

– No, czego chcesz?

– Wiesz, kiedy Åke to napisał?

Podeszła, szybko zerknęła na książkę i powiedziała:

– Pojęcia nie mam.

– Åsa – powtórzył.

Wrzuciła na pół wypalonego papierosa do pełnej popielniczki i stała przy stole z rękami splecionymi na brzuchu.

– Czego ty na litość boską chcesz?

Kollberg przyjrzał się jej. Mała była i mizerna. Dziś miała na sobie zamiast swetra bluzkę bez rękawów wyrzuconą na spodnie. Gołe ramiona pokrywała gęsia skórka, a choć bluzka wisiała na chudym ciele jak draperia, sutki piersi ostro zaznaczały się pod materiałem.

– Usiądź – powiedział.

Wzruszyła ramionami, wyjęła nowego papierosa i manipulując popielniczką podeszła do drzwi sypialni.

– Siadaj – wrzasnął Kollberg.

Drgnęła i popatrzyła na niego. W wielkich ciemnych oczach ukazał się błysk nienawiści. Podeszła jednak i usiadła w fotelu naprzeciw niego. Siedziała sztywno wyprostowana, opierając ręce o uda. W jednej ręce trzymała zapalniczkę, w drugiej nie zapalony papieros.

– Wykładamy karty na stół.

Powiedziawszy to Kollberg z zażenowaniem zerknął na brązową kopertę i zadumał się nad tym, jak niefortunne sformułowanie wybrał.

– Znakomicie – powiedziała krystalicznie wyraźnym głosem. – Tylko ja żadnych kart do wyłożenia nie mam.

– Ale ja mam.

– No więc?

– Poprzednim razem nie byliśmy z tobą zupełnie szczerzy.

Zmarszczyła gęste ciemne brwi.

– Pod jakim względem?

– Pod różnymi. Przede wszystkim chciałbym ci zadać pytanie, czy wiesz, co Åke robił w tym autobusie.

– Nie, nie i jeszcze raz nie, pojęcia nie mam.

– My też nie – stwierdził Kollberg. Urwał i odetchnąwszy dodał: – Åke cię okłamywał.

Reakcja była gwałtowna. Oczy jej zabłysły. Zacisnęła ręce. Grudki tytoniu ze zgniecionego papierosa posypały się na spodnie.

– Jak śmiesz mi to mówić.

– Bo to prawda. Åke nie był na służbie ani tego poniedziałku, kiedy został zabity, ani w sobotę poprzedniego tygodnia. W ogóle prawie ciągle miał wolne przez cały październik i dwa pierwsze tygodnie listopada.

Wpatrywała się w niego bez słowa.

– To są fakty – mówił Kollberg. – Druga rzecz, którą chciałbym wiedzieć: czy on miał zwyczaj nosić przy sobie pistolet, kiedy nie był na służbie?

Minęła dobra chwila, nim odpowiedziała.

– Wynoś się do diabła i nie dręcz mnie swoją techniką przesłuchań. Dlaczego nie przyjdzie tu sam prowadzący śledztwo we własnej osobie, Martin Beck?

Kollberg zagryzł wargi.

– Dużo płakałaś.

– Nie. Nie mam w zwyczaju.

– No więc odpowiedz mi. Musimy sobie pomagać.

– W czym?

– W ujęciu tego, kto go zabił. I tych innych.

– Dlaczego?

Chwilę siedziała cicho. A potem powiedziała tak niewyraźnie, że ledwo ją słyszał:

– Zemsta. Owszem, dlaczego nie. Zemścić się.

– Zabierał z sobą pistolet?

– Tak. W każdym razie często.

– Dlaczego?

– A dlaczego nie miał zabierać? W końcu okazało się, że był mu potrzebny. No nie?

Kollberg nie odpowiedział.

– Choć mu to nie pomogło – dodała.

Kollberg znowu nic nie powiedział.

– Kochałam Åkego. – Powiedziała to głosem jasnym i pewnym, patrząc w jakiś punkt nad głową Kollberga.

– Åsa?

– Tak.

– A więc często wychodził. Nie wiesz, czym się zajmował i my też nie wiemy. Czy myślisz, że mógł być z kimś innym? Z jakąś kobietą?

– Nie.

– Nie przypuszczasz?

– Ja wiem.

– Skąd możesz wiedzieć?

– To nikogo prócz mnie nie obchodzi. Wiem.

Nagle spojrzała mu prosto w oczy ze zdumieniem.

– Co wy sobie wyobrażacie? Że miał kochankę?

– Tak. W dalszym ciągu liczymy się z tą możliwością.

– To możecie przestać. Absolutnie wykluczone.

– Dlaczego?

– Już powiedziałam, że to nikogo nie obchodzi.

Kollberg zabębnił palcami w stół.

– Jesteś jednak pewna?

– Tak. Zupełnie pewna.

Znowu zaczerpnął tchu jak przed rozbiegiem.

– Czy Åke interesował się fotografiką?

– Tak. Było to jego jedyne hobby od czasu, jak skończył z kopaniem piłki. Miał trzy aparaty. Powiększalnik stoi na sedesie. To znaczy w łazience. Miał tam ciemnię.

Ze zdziwieniem spojrzała na Kollberga.

– Dlaczego o to pytasz?

Posunął ku niej kopertę. Odłożyła zapalniczkę i wyciągnęła zdjęcia drżącymi rękami. Spojrzała na pierwsze z wierzchu i krew jej uderzyła do twarzy.

– Skąd… Skąd tyś to wziął?

– Były w jego biurku, w Västberdze.

– Co? W biurku?

Przymknęła oczy i nieoczekiwanie spytała:

– Ilu was widziało je? Wszyscy?

– Tylko trzy osoby.

– Kto?

– Martin, ja i moja żona.

– Gun?

– Tak.

– A dlaczego jej pokazałeś?

– Dlatego, że miałem tu przyjść. Chciałem, żeby widziała jak wyglądasz.

– Jak ja wyglądam? I jak my wyglądamy? Åke i…

– Åke nie żyje – powiedział Kollberg bezdźwięcznie.

Wciąż była czerwona. Nie tylko na twarzy. Również szyja i ramiona jej poczerwieniały. Drobniutkie krople potu wystąpiły jej na czoło.

– Zdjęcia są robione tu w domu – powiedział.

Przytaknęła.

– Kiedy?

Åsa Torell nerwowo gryzła usta.

– Ze trzy miesiące temu.

– Zakładam, że to on je robił.

– Oczywiście. On ma… miał wszystko, co trzeba. Samowyzwalacz i statyw i jak to się tam nazywa.

– I po co je zrobił?

Wciąż była czerwona i spotniała, ale głos miała pewniejszy.

– Uważaliśmy, że to zabawne.

– A dlaczego miał je w biurku? – Kollberg urwał i dodał po chwili: – Bo poza tym nie miał w pokoju żadnego prywatnego drobiazgu. Tylko te fotografie.

Długie milczenie. Wreszcie potrząsając głową powiedziała:

– Tego nie wiem.

Pora zmienić temat, pomyślał Kollberg i powiedział:

– On zawsze chodził z pistoletem?

– Prawie.

– Dlaczego?

– Odpowiadało mu to. Ostatnio. Interesował się bronią palną.

Nad czymś się zastanawiała. Potem szybko wstała i wyszła. Widział przez korytarzyk, jak podchodzi w sypialni do łóżka. U wezgłowia leżały dwie złączone z sobą poduszki. Sięgnęła pod jedną z nich i powiedziała z wahaniem:

– Mam tu taką zabawkę… pistolet…

Tusza i flegmatyczny wygląd Kollberga niejednego już w błąd wprowadziły przy różnych okazjach. Był doskonale wytrenowany i miał bardzo szybki refleks.

Åsa Torell jeszcze była pochylona nad łóżkiem, kiedy znalazł się przy niej i wyrwał jej broń z ręki.

– To nie jest pistolet – powiedział. – To amerykański rewolwer. Colt czterdziestkapiątka z długą lufą. Nazywają go absurdalnie peacemaker. W dodatku naładowany i odbezpieczony.

– Jak bym nie wiedziała – mruknęła.

Opróżnił magazynek. Wyjął naboje.

– W dodatku kule rowkowane. Nawet w Ameryce jest to zabronione. Najgroźniejsza broń ręczna. Można z niej słonia zabić. Jeżeli strzelać do człowieka z odległości pięciu metrów, kula wybije dziurę wielkości talerza i odrzuci ciało o dziesięć metrów. Skąd to u licha wzięłaś?

Wzruszyła ramionami, zmieszana.

– Åke. On to zawsze miał.

– W łóżku?

Potrząsnęła głową i powiedziała cicho:

– Nie. Skąd. To ja… teraz…

Wsunął naboje do kieszeni, skierował lufę w ziemię i nacisnął spust. Odbicie rozbrzmiało echem w mieszkaniu.

– I spust opiłowany – dodał. – Żeby był bardziej czuły i szybciej działał. Śmiertelnie groźny. Bardziej niż odbezpieczony granat. Wystarczyło, żebyś przewracając się we śnie…

Umilkł.

– Mało sypiam w ostatnich czasach – powiedziała.

Hm, pomyślał sobie Kollberg. Musiał to zabrać cichcem przy jakiejś konfiskacie broni. Po prostu zwędził.

Przyglądał się wielkiemu rewolwerowi, ważył go w ręce. Potem spojrzał na rękę dziewczyny, dziecinnie drobną.

– Rozumiem go – mruknął. – Jeżeli ktoś jest tak zafascynowany bronią… – Podniósł głos. – Ale ja nie jestem zafascynowany! – krzyknął. – To jest ohydna rzecz, wcale nie powinna istnieć. Broń palna nie powinna w ogóle istnieć. Że jest fabrykowana, że każdy może ją mieć w szafie, w szufladzie, może ją nosić z sobą, wskazuje tylko na to, że cały system jest zgangrenowany i zwariowany. Rozumiesz? Jakiś rekin zarabia na tym, że fabrykuje broń, tak jak inni zbijają forsę na fabrykowaniu narkotyków i zagrażających życiu pigułek.

Przygląda mu się z nowym wyrazem w oczach, czujności i zrozumienia.

– Siadaj – powiedział. – Pogadamy. Na serio.

Åsa Torell nie odpowiedziała, ale przeszła do dużego pokoju i usiadła.

Kollberg położył rewolwer na półce w przedpokoju.

Zdjął marynarkę i krawat. Rozpiął kołnierzyk, podwinął rękawy. Wydobył ze stosu naczyń w kuchni rondelek, wymył i zrobił dwie filiżanki herbaty. Zaniósł je do pokoju. Wyrzucił niedopałki. Uchylił okno. Dopiero potem usiadł.

– No tak – powiedział. – Przede wszystkim chciałbym wiedzieć, co rozumiesz przez „ostatnio”. Kiedy mówisz, że ostatnio wolał chodzić z bronią.

– Cicho – powiedziała Åsa. A po paru sekundach dodała. – Zaczekaj.

Podciągnęła nogi na fotel, oplotła kolana rękami i siedziała nieruchomo. Kollberg czekał. Czekał tak z kwadrans, a ona przez cały ten czas nie spojrzała na niego ani razu.

Wreszcie podniosła oczy.

– No, więc?

– Jak się czujesz?

– Nie lepiej, ale trochę inaczej. Możesz pytać. Odpowiem na wszystko. Jedno tylko chciałabym wiedzieć. Czy wszystko mi powiedziałeś?

– Nie – odparł Kollberg. – Ale zrobię to teraz. Przyszedłem tu w ogóle dlatego, że nie wierzę w oficjalną wersję, iż Stenström przypadkiem stał się jedną z ofiar szaleńca mordercy. I niezależnie od twoich zapewnień, że cię nie zdradzał czy jak to tam nazwać, i od przyczyn, na których opierasz tę pewność, nie sądzę, że znalazł się w autobusie ot tak, dla przyjemności.

– A co sądzisz?

– Że od początku miałaś rację. Kiedy mówiłaś, że pracował. Że czymś się zajmował, urzędowo, jako policjant, że z takich czy innych powodów nie mówił o tym ani tobie, ani nam. Jest na przykład możliwe, że śledził kogoś od dawna i że prześladowany zabił go w desperacji. Osobiście oczywiście uważam tę teorię za mało prawdopodobną. – Po krótkiej pauzie dodał: – Åke był bardzo zręczny w śledzeniu. To go bawiło.

– Wiem – powiedziała.

– Śledzić można na dwa różne sposoby – ciągnął dalej Kollberg. – Albo chodzi się za kimś tak, żeby ten ktoś nie zauważył i żeby można było poznać jego zamiary. Albo też robi się to zupełnie jawnie, żeby doprowadzić śledzonego do desperacji, zmusić do wybuchu czy ujawnienia się w jakiś inny sposób. Obie te metody Stenström miał opanowane lepiej niż ktokolwiek z nas.

– Czy ktoś prócz ciebie jest tego samego zdania? – spytała Åsa.

– Tak. Martin Beck i Melander, co najmniej oni. – Potarł kark i dodał: – Ale to rozumowanie ma wiele słabych stron. Nie musimy się nad nim teraz zastanawiać.

– Więc co chcesz wiedzieć?

– Sam dobrze nie wiem. Musimy się uzupełnić. Nie we wszystkim cię rozumiem. Co na przykład miałaś na myśli mówiąc, że ostatnio chętnie nosił pistolet, że go to bawiło? Ostatnio?

– Kiedy spotkałam Åkego cztery lata temu, był zupełnym dzieckiem – powiedziała spokojnie.

– Pod jakim względem?

– Był nieśmiały i dziecinny. A trzy tygodnie temu, kiedy go ktoś zabił, był dorosły. I ten rozwój dokonał się głównie nie w pracy, z wami, tylko tu, w domu. Kiedy pierwszy raz byliśmy razem, w tamtym pokoju, w łóżku, ostatnią rzeczą, którą z siebie zdjął, był pistolet.

Kollberg uniósł nieco brwi.

– Bo został w koszuli – powiedziała. – A pistolet położył na stoliku nocnym. Zdębiałam. Szczerze mówiąc wcale nie wiedziałam, że jest policjantem, i zastanawiałam się, co za wariata wpuściłam do łóżka. – Spojrzała na Kollberga poważnie. – Wtedy nie byliśmy jeszcze w sobie zakochani. Ale już prawie. Potem zrozumiałam. Miał dwadzieścia pięć lat, a ja właśnie skończyłam dwadzieścia. Ale jeżeli któreś z nas można było uważać za osobę dorosłą, jako tako dojrzałą, to tylko mnie. Chodził z pistoletem, zdawało mu się, że to takie zuchwałe. Był dziecinny, jak powiedziałam, i bawił go niezwykle widok nagiej kobiety głupio wpatrzonej w mężczyznę w koszuli i z pistoletem. Potem wyrósł z tego, ale do pistoletu się zdążył przyzwyczaić. A poza tym interesowała go broń palna…

Przerwała i zagadnęła znienacka:

– Czy jesteś odważny? Fizycznie odważny?

– Niespecjalnie.

– Åke był fizycznie tchórzem, choć robił wszystko, żeby to przezwyciężyć. Pistolet dawał mu uczucie pewności.

– Mówiłaś, że wydoroślał. Był policjantem, a z zawodowego punktu widzenia nie jest dowodem dojrzałości dać się z tyłu zastrzelić komuś, kogo się śledzi. Toteż zaznaczałem już, że trudno mi w to uwierzyć.

– Właśnie – powiedziała Åsa Torell. – A ja w to zdecydowanie nie wierzę. Coś się tu nie zgadza.

Kollberg zastanowił się i po chwili powiedział:

– Pozostają fakty. Czymś się zajmował. A czym, nie wiem, ani ty nie wiesz. Mam rację?

– Tak.

– Czy on się w jakiś sposób zmienił? Zanim to się stało?

Podniosła rękę i przeczesała swe krótko obcięte, ciemne włosy.

– Tak – powiedziała wreszcie.

– Jak?

– Nie tak łatwo to określić.

– A czy te fotografie mają jakiś związek z jego zmianą?

– Tak – odpowiedziała. – Jak najbardziej.

Przerzuciła fotografie. Obejrzała je.

– Żeby o tym mówić z kimś, trzeba najwyższego zaufania, a nie wiem, czy mam je do ciebie. Spróbuję jednak.

Kollbergowi ręce się spociły, wytarł je o spodnie. Zmiana ról. Teraz ona była spokojna, a on się denerwował.

– Kochałam Åkego. Od początku. Nie bardzo jednak pasowaliśmy do siebie seksualnie. Różniliśmy się tempem i temperamentem. Mieliśmy niejednakowe wymagania. – Spojrzała na niego badawczo. – Można jednak być szczęśliwym. Można się nauczyć. Wiesz o tym?

– Nie.

– My jesteśmy dowodem na to. Nauczyliśmy się. Przypuszczam, że rozumiesz, o co chodzi.

Kollberg potwierdził.

– Beck by mnie nie zrozumiał – powiedziała. – Już nie mówiąc o Rönnie, czy którymś innym. – Wzruszyła ramionami. – W każdym razie nauczyliśmy się. Dopasowaliśmy się i było nam dobrze.

Kollberg na chwilę przestał słuchać. Oto alternatywa, nad której istnieniem nigdy się nie zastanawiał.

– Nie jest to łatwe – mówiła. – Muszę ci to wytłumaczyć. Bo jeżeli tego nie zrobię, nie potrafię wyjaśnić ci, w jaki sposób Åke się zmienił. A nawet jeżeli ci opowiem masę szczegółów należących do mego prywatnego życia, nie wiem, czy zrozumiesz. Ale mam nadzieję, że tak.

Zakaszlała i stwierdziła rzeczowo:

– Za dużo paliłam w ostatnich tygodniach.

Kollberg poczuł, że coś się zaczyna zmieniać. Uśmiechnął się. Åsa Torell też się uśmiechnęła, trochę gorzko, ale jednak.

– No więc – powiedziała – skończmy z tym, im prędzej, tym lepiej. Jestem, niestety, nieśmiała. Dziwne.

– Nie ma w tym nic osobliwego. Ja też jestem straszliwie nieśmiały. Nieśmiałość na ogół łączy się z wrażliwością.

– Nim spotkałam Åkego, uważałam się za nimfomankę prawie czy za wariatkę – powiedziała Åsa szybko. – Potem zakochaliśmy się w sobie i dopasowaliśmy. Ja o to bardzo zabiegałam. Åke zresztą też. I udało się. Dobrze nam było, lepiej, niż mi się kiedykolwiek śniło. Zapomniałam, że jestem bardziej niż on zmysłowa, z początku parę razy o tym mówiliśmy, potem już nigdy więcej. Nie było to potrzebne. Sypialiśmy z sobą, gdy on miał ochotę, to znaczy, raz czy dwa, najwyżej trzy razy w tygodniu, dawało nam to zadowolenie i niczego więcej nie pragnęliśmy. Nie zdradzaliśmy się więc, jak to określiłeś. Aż tu…

– … nagle ostatniego lata – uzupełnił Kollberg.

Spojrzała na niego z uznaniem.

– Właśnie. Zeszłego lata pojechaliśmy na Majorkę. A w tym czasie wy tu mieliście ciężki i bardzo nieprzyjemny wypadek.

– Tak. Morderstwa w parkach.

– Właśnie. Kiedy wróciliśmy, już to zostało wyjaśnione. Åke był rozgoryczony.

Zamilkła, lecz po kilku sekundach znowu zaczęła mówić, równie szybko i płynnie.

– Może to nie robi dobrego wrażenia, ale wiele z tego, co już powiedziałam i jeszcze powiem, nie robi dobrego wrażenia. Faktem jest, że był rozgoryczony, bo ominęło go śledztwo. Åke był ambitny, prawie żądny chwały. Zawsze marzył o tym, żeby wykryć coś ważnego, co wszyscy inni przeoczyli. Poza tym był dużo młodszy niż wy wszyscy i uważał, przynajmniej dawniej, że nim pomiatano w pracy. O ile wiem, uważał, że ty nim najbardziej pomiatałeś.

– I niestety miał rację.

– Nie bardzo cię lubił. Wolał Becka czy Melandera. Inaczej niż ja teraz, ale to nie należy do rzeczy. Kiedyś w końcu lipca czy na początku sierpnia zmienił się nagle, jak powiedziałam, i to w jakiś taki sposób, który całe nasze życie wywrócił do góry nogami. Wtedy zrobił te zdjęcia. Znacznie więcej ich zrobił, mnóstwo rolek. Mówiłam już, że nasze życie erotyczne było jakoś szczęśliwie unormowane. I nagle wszystko to zostało zburzone, i to nie przeze mnie, to on. Byliśmy… byliśmy razem…

– Sypialiście z sobą – podsunął Kollberg.

– Okay, spaliśmy z sobą w ciągu dnia tyle razy, ile przedtem zwykle bywało w ciągu miesiąca. Czasem nie pozwalał mi przez kilka dni chodzić do pracy. Na nic by się zdało zaprzeczać, że byłam przyjemnie zaskoczona. I ogromnie zdziwiona. Żyliśmy z sobą już przeszło cztery lata i…

– Co dalej? – spytał Kollberg, gdy urwała.

– Jasne, że bardzo mnie to bawiło. Że wyczynia ze mną najdziwniejsze rzeczy, budzi mnie w nocy, nie pozwala mi zasnąć, ani ubrać się, ani iść do pracy. Że nie zostawia mnie w spokoju nawet w kuchni, brał mnie na blacie zlewozmywaka, w wannie, z przodu i z tyłu, we wszelkich możliwych pozycjach, na każdym krześle po kolei. Ale on sam wcale się przy tym nie zmienił i po pewnym czasie przekonałam się, że jestem dla niego przedmiotem pewnego rodzaju eksperymentu. Pytałam go o to, ale śmiał się tylko.

– Śmiał się?

– Tak, w ogóle przez cały czas był w znakomitym humorze. Aż do… aż do dnia, w którym został zabity.

– Dlaczego?

– Tego właśnie nie wiem. Jedno tylko zrozumiałam od razu, gdy szok minął.

– Co?

– Że byłam dla niego obiektem doświadczalnym. Wszystko o mnie wiedział. Wiedział, jak nieprawdopodobnie się podniecam, gdy tylko on się trochę postara. A ja wiedziałam wszystko o nim. Na przykład, że w gruncie rzeczy interesowało go to tylko od czasu do czasu.

– I jak długo to trwało?

– Do połowy września. Wtedy zaczął mieć wiele roboty i wciąż go nie było w domu.

– Co się okazało nieprawdą – powiedział Kollberg.

Przyjrzał się jej. I dodał:

– Dziękuję. Dobra z ciebie dziewczyna. Lubię cię.

Wyglądała na zaskoczoną i patrzyła na niego podejrzliwie.

– I nigdy nie mówił, czym się zajmuje?

Potrząsnęła głową.

– Nawet nie napomknął?

Znowu zaprzeczenie.

– I nic niezwykłego nie zauważyłaś?

– Że często przebywał na ulicy. To znaczy nie w lokalu. To poznawałam. Wracał zziębnięty i przemoczony.

Kollberg słuchał.

– Parę razy budziłam się, bardzo późno, bo on kładł się zmarznięty na kość. Ale ostatnim wypadkiem, o jakim ze mną mówił, był ten z pierwszej połowy września. Mężczyzna, który zabił żonę. Nazywał się chyba Birgersson.

– Przypominam sobie – powiedział Kollberg. – Tragedia rodzinna. Bardzo pospolita historia. Nie wiem nawet, dlaczego myśmy się w to włączyli. Jak z podręcznika. Nieszczęśliwe małżeństwo, nerwice, kłótnie, złe warunki materialne. W końcu mąż zabił żonę mniej lub więcej przez przypadek. Potem chciał odebrać sobie życie, nie starczyło mu odwagi, więc poszedł na policję. Ale to prawda, Stenström się tym zajmował, on prowadził przesłuchania.

– Poczekaj, w czasie tych przesłuchań coś się stało.

– Co mianowicie?

– Nie wiem. Ale pewnego wieczoru Åke wrócił bardzo podniecony.

– Nic w tym podniecającego nie było. Smutna historia. Typowa zbrodnia w warunkach dobrobytu. Człowiek odizolowany, mający żonę zatrutą pożądaniem coraz wyższego standardu, ustawicznie wypominającą mu, że nie zarabia tyle pieniędzy, ile powinien, że nie mogą kupić sobie motorówki, letniego domku i że ich samochód nie jest taki elegancki jak wóz sąsiadów.

– Ale w czasie przesłuchania ten mężczyzna coś Åkemu powiedział.

– Co?

– Nie wiem. W każdym razie Åkemu wydawało się to bardzo ważne. Ja oczywiście, tak samo jak ty teraz, spytałam go o to, ale on się tylko roześmiał i powiedział, że wkrótce zobaczę.

– Dokładnie tak powiedział?

– Wkrótce zobaczysz, moja mała. Dokładnie tak. Wyglądał na bardzo ucieszonego.

– Dziwne.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, potem Kollberg otrząsnął się, wziął ze stołu otwartą książkę i spytał:

– Czy rozumiesz te komentarze?

Åsa Torell wstała, obeszła stół dokoła i pochyliwszy się nad książką, żeby zajrzeć, położyła mu rękę na ramieniu.

– Wendel i Svensson piszą, że morderca erotyczny jest często impotentem i osiąga pożądane zaspokojenie popełniając gwałt. A na marginesie Åke napisał „albo odwrotnie” – Kollberg wzruszył ramionami i dodał: – Aha, on miał chyba na myśli, że morderca erotyczny może być także nadmiernie pobudliwy seksualnie.

Åsa natychmiast cofnęła rękę i ku swemu zdziwieniu zauważył, że ponownie się zaczerwieniła.

– Nie, on nie to miał na myśli – powiedziała.

– Więc co?

– Właśnie całkowicie odwrotną sytuację: że kobieta, to znaczy ofiara, może życiem przypłacić to, że jest nadmiernie pobudliwa.

– Skąd możesz to wiedzieć?

– Bo raz rozmawialiśmy na ten temat. W związku z tym, że zajmowaliście się wtedy zamordowaną na kanale Göta młodą Amerykanką.

– Roseanną – powiedział Kollberg. A po chwili namysłu dodał: – Ale wtedy on jeszcze nie miał tej książki. Pamiętam, że znalazłem ją, robiąc porządek w moich szufladach. Kiedy przenosiliśmy się z Kristineberg. To było dużo później.

– A te inne jego zapiski – powiedziała Åsa – są zupełnie logiczne.

– Tak. Czy nie znalazłaś jakiegoś notesu czy kalendarzyka, gdzie wpisywał sprawy?

– A nie miał notatnika przy sobie?

– Owszem. Obejrzeliśmy ten notesik. Nic interesującego w nim nie było.

– Przeszukałam całe mieszkanie.

– I co znalazłaś?

– Właściwie nic. On nic nie chował. I był bardzo porządny. Miał oczywiście jeszcze jeden notes. Leży tam na biurku.

Kollberg sięgnął po notes. Taki sam jak ten, który znaleziono w kieszeni Stenströma.

– W tym notesie prawie nic nie ma – powiedziała Åsa.

Ściągnęła skarpetkę z jednej nogi i podrapała się w piętę. Stopę miała szczupłą i wąską o pięknie sklepionym podbiciu i długich prostych palcach. Kollberg przyjrzał się nodze, a potem przekartkował notes. Miała rację. Nic tam prawie nie było. Na pierwszej stronie podstawowe dane tego nieszczęśliwca nazwiskiem Birgersson, co zabił swoją żonę. Na drugiej kartce u góry tylko jedno słowo: Morris.

Åsa Torell zajrzała do notesu i wzruszyła ramionami.

– To nazwa samochodu – powiedziała.

– Albo raczej nazwisko agenta w Nowym Jorku.

Åsa stojąca przy stole przyglądała się owym niezwykłym fotografiom. Nagle uderzyła w stół i powiedziała bardzo głośno:

– Żebym przynajmniej miała dziecko! – Zniżywszy głos dodała: – On zawsze mówił, że mamy czas. Że powinniśmy zaczekać, aż dostanie awans.

Kollberg z wahaniem zmierzał w stronę przedpokoju.

– Mamy czas – mruknęła. A potem spytała: – I co ze mną będzie?

Odwrócił się do niej i powiedział:

– Tak nie można, Åsa. Chodź.

Zwróciła się ku niemu szybko z nienawistnym błyskiem w oczach.

– Chodź? Gdzie? Do łóżka? Pewnie.

Kollberg patrzył na nią.

Dziewięćdziesięciu dziewięciu mężczyzn na stu widziałoby wątłą, bladą i małą dziewczynkę, źle się trzymającą, widziałoby chude ciało, cienkie, pociemniałe od nikotyny palce i zniszczoną twarz. Dziewczynę nie uczesaną i ubraną w workowate łachy, z jedną nogą tkwiącą w za dużej o parę numerów wełnianej skarpetce.

Lennart Kollberg widział fizycznie i psychicznie skomplikowaną kobietę o płomiennym spojrzeniu i obiecującym zagłębieniu w okolicy pachy, powabną, interesującą i wartą tego, by ją bliżej poznać. Czy Stenström też wszystko to dostrzegał, czy też był jednym z dziewięćdziesięciu dziewięciu, tyle tylko, że miał niebywałe szczęście?

Szczęście.

– Nie to miałem na myśli – powiedział Kollberg. – Chodź do nas do domu. Miejsca u nas dość. Już długo byłaś sama.

W samochodzie Åsa rozpłakała się.

Загрузка...