KSIĘGA DRUGA

TYGELLIN

Na próżno błagałem Klaudię, aby z uwagi na swój stan na okres największych upałów przeniosła się do posiadłości wiejskiej w Cerei. Twierdziła, że nie umie wieść próżniaczego trybu życia, a przecież ja ze względu na swe obowiązki musiałem większość czasu spędzać w mieście. Sądzę, że nie tyle chodziło jej o mnie, ile chciała być blisko chrześcijan i na ich zabobonnych obrzędach odzyskiwać spokój ducha.

Kilka razy zrywały się burze, ale od dawna w ogóle nie padało. Rzym cierpiał od spiekoty, brudu, smrodu i kurzu. Z zazdrością myślałem o ludziach równych mi stanem, który w wiejskich dworach rozkoszowali się cieniem drzew i przejrzystą źródlaną wodą. W moim ogrodzie na Awentynie liście pokrywał kurz, a wyschnięta trawa trzeszczała pod stopami. Jedynie ciocia Lelia napawała się żarem. Dotychczas stale była zziębnięta, teraz wreszcie mogła przenieść się z chłodnych pokoi do ogrodu; wdychała powietrze i ze znawstwem orzekała:

– Prawdziwe, palące jak płomień powietrze Rzymu!

Umysł jej jakby chwilowo przejaśniał. Niespodziewanie chyba po raz setny z ożywieniem opowiadała o pożarze, który kilkadziesiąt lat temu strawił zabudowania na zboczach Awentynu. Bankier ojca na jego konto zakupił wówczas za bezcen zniszczone przez pożar parcele. Wybudowano na nich domy czynszowe, z których miałem stały dochód aż do tej zimy, kiedy udało mi się je korzystnie sprzedać.

Poczułem dym w powietrzu, lecz specjalnie się tym nie przejąłem, bo przy takim upale straż pożarna w różnych częściach miasta utrzymuje stałe pogotowie, a regulamin zabrania rozpalania zbędnego ognia. Nic się nie działo. Powietrze stało niewzruszenie nieruchome i już od świtu paląco zabójcze.

Gdzieś z oddali dochodziły odgłosy trąb i dziwny szum. Wstałem i ze zdziwieniem ujrzałem, że część skrzydła Wielkiego Cyrku od strony Palatynu stoi w ogniu. Dym kłębił się nad sklepami z tekstyliami, woskiem i kadzidłem. Te maleńkie sklepiki nie były odgrodzone żadnym murem przeciwpożarowym. Za każdym podmuchem wiatru ogień mógł się rozszerzyć.

Roje ludzi tłoczyły się głównie wokół płonących zabudowań. Straż pożarna robiła szerokie wykopy, oczyszczając ogromne połacie dla zapobieżenia rozprzestrzenianiu się ognia. Nigdy nie widziałem tak wielkiego pożaru. Zdenerwowałem się, ale jeszcze się nie bałem. Myślałem, że byłoby dobrze, gdyby straż pożarna z naszej części miasta nie schodziła do pożaru, ale osłaniała nasze zbocze Awentynu.

Posłałem gońca, aby ostrzegł Klaudię i mieszkańców domu, sam udałem się do bestiarium. Po drodze wpadłem do biura prefekta miasta, aby się dowiedzieć czegoś o przyczynach pożaru. Wysłano konnego posłańca do posiadłości wiejskiej mego byłego teścia, aby szybko wracał do Rzymu, choć jego zastępca nieźle sobie radził. Jego zdaniem zarówno właściciele sklepów koło cyrku, jak i drobni sklepikarze żydowscy osiedleni koło bramy Kapuańskiej i załoga cyrku zbyt beztrosko obchodzili się z ogniem. Sądził, że sklepy – istne magazyny łatwo palnych materiałów – szybko spłoną, więc trudniejsze będzie zachowanie dyscypliny niż ograniczenie pożaru. Bo gdy tylko wybuchł ogień, natychmiast niewolnicy i miejska hołota ruszyli rabować sklepy wokół cyrku. Skontrolowałem umęczone żarem bestiarium i naradziłem się z weterynarzami, jak przechować łatwo psujące się mięso. Wyznaczyłem dodatkowe ilości wody dla wszystkich zwierząt i poleciłem, aby klatki opłukiwano świeżą wodą. Przywitałem się i rozmawiałem po przyjacielsku z Sabiną; po rozwodzie nasze stosunki znacznie się poprawiły.

Sabina prosiła, abym z uwagi na pożar załatwił nieprzerwane dostawy wody do bestiarium. Zapewniłem, że nie musi się martwić, bo w czasie letnich upałów nadzorcy domów bogaczy są zainteresowani nieprzerwanym otrzymywaniem wody do podlewania ogrodów.

W urzędzie wodociągowym poinformowano mnie, że bez decyzji senatu na pewno nie otworzą zapory wodnej. Czyli rozdział wody odbywać się będzie wedle ustalonych reguł. Latem senat zbiera się jedynie w wypadku zagrożenia państwa, Neron zaś przebywał w Ancjum.

Z lepszym samopoczuciem wstępowałem na Palatyn. Minąłem wiele olśniewających budowli i dołączyłem do tłumu gapiów, zgromadzonych na zboczu. Byli tam niewolnicy cesarza, służba i ogrodnicy. Nikt nie wydawał się przerażony, chociaż cała dolina u naszych stóp żarzyła się i dymiła jak czeluście piekieł. Pożar tworzył ogniste wiry, rozpalone powietrze parzyło nasze twarze. Iskry i jakieś rozżarzone strzępy dolatywały aż do nas. Kilku niewolników lekceważąco deptało płonącą miejscami trawę, ktoś przeklinał, że iskry spadają na odzież. Fontanny w ogrodach działały i nikt niczym się nie przejmował. Widok pożaru wywoływał jedynie emocje i podniecenie.

Wskroś rozpalone wiry usiłowałem dojrzeć Awentyn. Ogień ogarniał zbocze wzgórza i powoli lecz nieustannie piął się w górę, do naszej dzielnicy. Konieczny był pośpiech. Kazałem swojej eskorcie wracać jak się da do domu, a sam wziąłem wierzchowca ze stajni Nerona. Widziałem, jak konni kurierzy pełnym galopem pędzili wzdłuż świętego traktu.

Najbardziej przezorni obywatele zamykali swoje sklepy. W dużych halach bazarowych gospodynie domowe robiły codzienne zakupy. Klucząc wybrzeżem Tybru, wróciłem do domu. Po drodze widziałem przemykających w kłębach dymu ludzi, którzy wynosili jakieś tobołki.- może ratowali swój dobytek, a może były to rzeczy zrabowane.

Strwożone tłumy zaczęły zapełniać wąskie uliczki. Matki z płaczem nawoływały dzieciaki. Strapieni ojcowie rodzin stawali przed drzwiami domów, pytając innych o radę. Nikt nie chciał zostawiać pustego mieszkania, bo w razie potrzeby nie będzie go komu ratować. Straż miejska wszystkiego nie dopilnuje.

Wiele osób krzyczało, że cesarz powinien wracać do Rzymu. Ja też uważałem, że potrzebne są środki nadzwyczajne. Mogłem jedynie dziękować Fortunie, że moje bestiarium znajdowało się na obrzeżach miasta, po drugiej stronie Pola Marsowego.

Wreszcie dotarłem do domu. Natychmiast załatwiłem lektyki z tragarzami i kazałem bezzwłocznie przenieść Klaudię i ciocię Lelię na drugą stronę Tybru, do czternastej dzielnicy miasta. Przypilnowałem, aby wzięli ze sobą rzeczy najbardziej wartościowe, ile mogli unieść. Nie było mowy o zdobyciu wozów.

Dozorcy i najsilniejszym niewolnikom kazałem zostać, aby pilnowali domu przed rabusiami. Na wszelki wypadek zaopatrzyłem ich w broń. Wszyscy musieli się spieszyć. Przypuszczałem, że za ich przykładem pójdą inni i wąskie uliczki zapełnią się uciekającym tłumem.

Klaudia ostro się sprzeciwiała, bo przede wszystkim chciała ostrzec swych chrześcijańskich przyjaciół oraz pomóc w ucieczce przed pożarem słabym i starym. Zbawieni przez Chrystusa byli dla niej więcej warci niż nasze złote i srebrne naczynia. Wskazałem na ciocię Lelię:

– Tu masz staruszkę, która wymaga opieki! Pomyśl bodaj o naszym nie narodzonym dziecku! – krzyknąłem.

W tym momencie na nasz dziedziniec wpadli spoceni Żydzi, Akwila z Pryska. Wlekli ze sobą paki, załadowane kozią sierścią i gotowymi namiotami. Błagali, abym pozwolił je przechować u siebie, ponieważ ogień zbliżał się do ich warsztatu tkackiego. Rozgniewała mnie ta bezmyślna krótkowzroczność, bo Klaudia natychmiast uznała, że na Awentynie nie ma wielkiego zagrożenia, więc po cóż robię alarm. Akwila z Pryska nie mogą udać się do dzielnicy żydowskiej za Tybrem, bo tamtejsi Żydzi znają ich i nienawidzą bardziej niż zarazy! Na sprzeczkach i szlochaniu upływały cenne minuty. W końcu dałem cioci Lelii solidnego klapsa, a Klaudię wpakowałem do lektyki przemocą. Wreszcie cały orszak ruszył.

Stało się to w ostatniej chwili, bo na dziedziniec wtargnęło kilku osmalonych chrześcijan z poparzonymi rękami. Szukali Akwili. Wznosząc do góry ręce i przewracając oczyma jeden przez drugiego krzyczeli, że na własne uszy słyszeli, jak ziemia i niebo rozdarło się i Chrystus, zgodnie z obietnicą, zstąpił w obłokach na ziemię. Dlatego wzywają, aby chrześcijanie porzucili wszystko i zbierali się wysoko na wzgórzach, aby przyjąć Chrystusa i jego Królestwo. Nadszedł bowiem dzień Sądu!

Pryska była niewiastą doświadczoną, praktyczną i opanowaną. Nie dość, że nie dała wiary tej informacji, ale jeszcze kazała im zamknąć gęby! Ona nie miała żadnego objawienia. Zresztą na niebie, oprócz kłębów dymu, nie widać najmniejszego obłoku!

Przyznałem, że Rzymowi grozi tragedia. Jednak rozszerzenie pożaru na dwie albo trzy dzielnice wcale nie oznacza zniszczenia całego miasta! Ludzie biedni przyzwyczaili się wierzyć zamożniejszym. Purpurowe obramowanie moich szat upewniało ich, że dobrze znam się na rzeczy. Uwierzyli mi.

Po cichu myślałem, że najwyższy czas, aby wezwać pretorianów i ogłosić w mieście stan wyjątkowy. Nie jestem specjalistą, lecz na zdrowy rozum należało przekopać szeroki pas ochronny przez cały Awentyn i nie żałując niczego spalić na trasie pożaru te zabudownia, których nie da się uratować, aby ocalić całą dzielnicę.

Pogalopowałem, aby skłonić dowódców straży pożarnej do wzięcia odpowiedzialności za konieczne zniszczenia. Zatrwożeni i przerażeni strażacy poradzili, abym troszczył się o swoje sprawy. Ich zdaniem na razie nie ma powodu do żadnego alarmu.

Zawstydziłem się swego niepokoju, gdy przyjechałem na Forum. Tutaj oprócz dymu wcale nie było widać pożaru. Ludzie zajęci byli codziennymi sprawami. Uspokojono mnie zapewniając, że już wyciągnięto księgi Sybilli i obecnie najwyższe kolegium kapłańskie pospiesznie bada, któremu bogu należy złożyć ofiarę, aby zapobiec szerzeniu się ognia. Do świątyni Wulkana doprowadzono czarnego jak smoła, przybranego kwiatami byka. Kilku starców, powołując się na doświadczenia, domagało się złożenia ofiar również Prozerpinie. Z absolutną pewnością twierdzili, że to duchy opiekuńcze Rzymu i prastare duchy domowe dopuściły do rozzuchwalenia się ognia, a odpowiedź na pytanie, za co i na kogo bogowie są rozgniewani, wyraźnie podają księgi Sybilli.

Dziś uważam, że gdyby natychmiast przeprowadzono zdecydowane działania, można było zapobiec klęsce. Nikt jednak nie odważył się brać odpowiedzialności za decyzje. Jedynie zastępca Tygellina wysłał dwie kohorty pretorianów, aby oczyścili drogi, konieczne dla utrzymania porządku publicznego.

Pod wieczór do miasta przybył prefekt Flawiusz Sabin i od razu zarządził, aby wszystkie zorganizowane ekipy pożarnicze osłaniały Palatyn, gdzie ogień z trzaskiem przeskakiwał po koronach pinii. Zażądał też urządzeń do kruszenia muru i machin wojennych. Otrzymał je dopiero następnego dnia, kiedy Tygellin wrócił z Ancjum i przejął decyzje w swoje ręce. Neron wcale nie miał ochoty przerywać sobie odpoczynku z powodu jakiegoś pożaru i uważał, że jego obecność w Rzymie nie jest konieczna, choć przerażony lud zbierał się grupami i wzywał go do powrotu. Dopiero kiedy Tygellin zorientował się, że Palatynu nie da się już uratować, uznał za niezbędny przyjazd Nerona dla uspokojenia nastrojów społecznych. Sam Neron tak się zaniepokoił o los swoich kolekcji dzieł sztuki greckiej, że nie szczędząc sił przybył z Ancjum wierzchem. Wracali również całymi gromadami członkowie senatu i zamożni ekwici ze swych wiejskich posiadłości. Każdy myślał o ochronie własnego domu. Mimo zakazu przyprowadzali ze sobą wozy zaprzągnięte w woły, więc drogi zapchały się jeszcze bardziej.

Neron założył kwaterę w ogrodach Mecenasów na wzgórzu eskwilińskim i w skrajnym zagrożeniu wykazał się energią i umiejętnością podejmowania szybkich decyzji. Flawiusz Sabin był już zdolny tylko do płaczu. Mnie osaczył ogień i doznałem licznych poparzeń.

Z wieży Mecenasów Neron obejrzał błyskawiczne rozszerzanie się pożaru. Za radą Tygellina wskazywał zagrożone tereny, z których pretorianie niezwłocznie usuwali ludność, oczyszczali ulice i podpalali. Systematycznie prowadzono także akcje ratownicze. Ewakuowano patrycjuszy, tarany z hukiem zaczęły rozwalać niebezpieczne magazyny zbożowe, a przy oczyszczaniu traktów nie oszczędzano ni świątyń, ni zabytków.

Neron uważał, że ocalenie ludzkiego życia jest ważniejsze od ratowania skarbów. Wysyłał setki heroldów, aby uciekających ludzi wyprowadzali na tereny zabezpieczone przed ogniem. Tych, którzy próbowali pozostać w burzonych domach, wyciągano na siłę, nawet grożąc bronią. Zakazano ciągnięcia za sobą dobytku po wąskich uliczkach.

Wybrudzony sadzą cesarz biegał z jednego miejsca na drugie, uspokajał ludzi i dawał im wskazówki. Zdarzało się, że brał na ręce płaczące dzieci, a oddając je matkom, kazał im udawać się na drugą stronę rzeki, do jego prywatnych ogrodów. Na Polu Marsowym otwarto urząd, który załatwiał sprawy pogorzelców.

Członkowie senatu, którzy usiłowali ocalić swoje lary i penaty, protestowali, gdy grożąc mieczami żołnierze wyrzucali ich z domów, które podpalali pochodniami.

Niestety, olbrzymi pożar podsycał gwałtowny wiatr, który porywał i przenosił płomienie i płonące żagwie przez pasy ochronne o szerokości stadionu. Po wielu bezsennych nocach strażacy byli tak krańcowo wyczerpani, że nie mieli sił zapobiegać powstawaniu nowych ognisk zapalnych. Padali na ziemię i natychmiast zasypiali. Żywioł ich pokonał.

Wykarczowano nowe strefy ochronne dla ratowania Suburry. Tygellin był tylko człowiekiem i żal mu było prastarych drzew w jego własnym ogrodzie. W szóstym dniu walki z żywiołem, kiedy pożar był już prawie zdławiony, ogień przeszedł wierzchołkami tych drzew na Suburrę i tak szybko rozszalał się w wysokich, częściowo drewnianych domach, że mieszkańcy wyższych pięter nie zdążyli ich opuścić. Setki, a może tysiące ludzi poniosło śmierć w płomieniach.

Rozeszła się pogłoska, że Neron specjalnie kazał podpalić miasto. Wiadomość była absurdalna, więc natychmiast znalazła posłuch. Przecież mnóstwo ludzi na własne oczy widziało podpalających domy żołnierzy! Spowodowane wysiłkiem i bezsennością zamieszanie, napięcie i rozgorączkowanie osiągnęło taki poziom, że licznych zwolenników znalazła zapoczątkowana przez chrześcijan nieprawdopodobna pogłoska o zbliżaniu się dnia Sądu Ostatecznego. Oczywiście nikt nie ośmielił się powtarzać tych pogłosek Neronowi. On zaś, jak przystało wspaniałemu artyście, był zupełnie opanowany. Jeszcze w czasie walki z żywiołem wezwał do siebie najlepszych architektów, aby zaprojektowali odbudowę Rzymu. Zorganizował też dla pogorzelców transporty żywności z okolicznych miast. Ale gdy w otoczeniu świty zaczął codziennie przeprowadzać kontrole pogorzelisk i składać poszkodowanym różne obietnice, spotkał się z groźnymi okrzykami. Lud obrzucał pretorianów kamieniami, a Nerona oskarżał o zniszczenie miasta.

– Stracili rozum! – rzekł z politowaniem Neron, który rozgniewał się, ale robił dobrą minę do złej gry.

Wrócił do ogrodów Mecenasów i rozkazał otworzyć śluzy wodne, choć wiedział, że przez to pozbawi wody ocaloną część miasta. Szybko pogalopowałem do bestiarium i poleciłem natychmiast napełnić wodą wszystkie zbiorniki. Jednocześnie wydałem rozkaz wybicia wszystkich zwierząt, gdyby ogień doszedł do drewnianego amfiteatru. Na razie wydawało się, że takie zagrożenie nie istnieje. Oczy szczypały mnie z braku snu i dymu, a cały byłem spuchnięty i obolały od poparzeń: musiałem więc liczyć się z tym, że całe miasto pójdzie z dymem. Bałem się nawet pomyśleć o tym, co by było, gdyby dzikie zwierzęta wyrwały się z klatek i buszowały wśród uciekających. Zaraz po moim wyjściu Sabina wydała rozkaz diametralnie sprzeczny z moim: – każdy, kto ośmieli się dotknąć zwierząt, zostanie ukarany śmiercią.

Pod wieczór herold zbudził mnie z twardego snu i wezwał, bym natychmiast stawił się u Nerona. Z głową owiniętą mokrą opończą okrężną drogą maszerowałem do ogrodów Mecenasów przez miasto oświetlone łuną pożarów. Miałem wrażenie, że zbliża się koniec świata. Przypominały mi się przerażające przepowiednie chrześcijan, a także twierdzenia mędrców starodawnej Grecji, że wszystko zaczęło się od ognia i w końcu w ogniu się pogrąży.

W pewnej chwili zobaczyłem rozwrzeszczanych, zupełnie pijanych ludzi – wobec braku wody gasili pragnienie w opustoszałych magazynach win i ciągnęli za sobą niewiasty. Żydzi w skupionych grupkach zawodzili hymny swojemu Bogu. Skądś wyskoczył oszalały mężczyzna z nadpaloną brodą, złapał mnie za ramiona, czynił tajemne znaki chrześcijan i żądał, abym się nawrócił, bo nadchodzi dzień Sądu!

U stóp wieży Mecenasów Neron niecierpliwie czekał na przyjaciół. Ku mojemu zdumieniu odziany był w długi żółty płaszcz śpiewaka, a na głowie miał wieniec. Tygellin z szacunkiem piastował jego cytrę.

Cesarz tęsknił za występem! Sprosił wszystkich patrycjuszy, którzy byli w mieście, a dla zapewnienia sobie słuchaczy odwołał od pożaru tysiąc pretorianów, którzy teraz jedli i pili pod mokrymi drzewami ogrodu, wylegując się na murawie. U naszych stóp, jak rozpalona wyspa, jarzyły się płonące i dogorywające dzielnice miasta. Potężny wir ognia i dymu wzbijał się ku niebu.

– Przed nami widok, jakiego od zburzenia Troi żaden śmiertelnik nie oglądał! – powiedział dźwięcznym głosem Neron, który nie chciał już dłużej czekać. -We śnie przyszedł do mnie Apollo. Kiedy się obudziłem, strofy tryskały z mego serca, jakbym był ogarnięty boskim szałem! Zaśpiewam mój najnowszy poemat o zburzeniu Troi! Jestem pewien, że te strofy będą trwały wiecznie, a dzięki nim Neron stanie się nieśmiertelnym poetą!

Wchodził na wieżę, a herold powtórzył jego słowa. Nie wszyscy mogli wejść za Neronem, wielu się nie zmieściło. Staraliśmy się oczywiście być jak najbliżej niego. Cesarz zaczął śpiewać i sam sobie akompaniował. Jego mocny glos przebijał szum pożaru, rozchodził się daleko po ogrodach. Śpiewał jak zaczarowany, a sekretarz podpowiadał mu strofy, które przez cały dzień zapisywał pod jego dyktando. Wiele strof improwizował w trakcie śpiewu. Inny sekretarz dobrze się napocił, aby zastenografować te egzaltowane wiersze.

Dość często bywałem w teatrze i znam sztuki klasyczne. Szybko zorientowałem się, że Neron po prostu zapożycza strofy ze znanych utworów! Robi to albo nieświadomie, ogarnięty weną, albo stosując licentiae poeticae. Śpiewał przez wiele godzin. Setnicy mieli potem kłopoty, żeby pałkami zbudzić śpiących pretorianów. Patrycjusze prześcigali się w pochwałach, wołali, że nigdy dotąd nie słyszeli tak cudownego zgrania śpiewu i muzyki. Z entuzjazmem oświadczali, że największym szczęściem dla nich jest możność opowiadania o tym występie swoim dzieciom i wnukom.

Zastanawiałem się w duchu, czy Neron nie oszalał, skoro zorganizował taki nocny występ?! Pocieszyłem się myślą, że poczuł się głęboko obrażony bezsensownymi oskarżeniami, więc przetrawestował cierpienie cesarza w natchnienie artysty! W ten sposób zrzucił z siebie brzemię władzy!

Neron zakończył swój występ dopiero wtedy, kiedy rozkasłał się od dymu. Skorzystaliśmy z sytuacji i zaczęliśmy jak jeden mąż błagać go, aby oszczędzał swój boski głos! Spocony i czerwony, w ekstazie triumfu jeszcze usiłował coś śpiewać, aż wreszcie obiecał kontynuować następnej nocy.

Nad żarzącymi się ruinami Rzymu, nad jego płonącymi resztkami wzbijały w niebo fantastyczne obłoki pary, bo właśnie otworzono śluzy wodne.

Dom pani Tulii na Wiminalu leżał stosunkowo blisko ogrodów Mecenasa. Postanowiłem przejść tam i przespać się choć godzinę. Ojcem się nie martwiłem, bo ich dom był na razie bezpieczny. Zresztą nie byłem pewien, czy ojciec wrócił ze wsi, bo nie zauważyłem go w grupie senatorów zaproszonych na występ.

Odnalazłem go. Z podkrążonymi oczyma siedział sam w opustoszałym domu.

– Pani Tulia już pierwszego dnia po wybuchu pożaru z pomocą tysiąca niewolników wywiozła na wieś wszystkie cenniejsze rzeczy – opowiadał.

Jukund, któremu już na wiosnę ostrzyżono chłopięce loki i dano tunikę oblamowaną purpurą, znalazł w szkole na Palatynie kilku kolegów i wraz z nimi wymknął się z domu, żeby oglądać pożar. Nagle z którejś płonącej świątyni spłynęła mu na nogi fala roztopionego złota. Straszliwie poparzonego przyniesiono do domu – pani Tulia zabrała go do posiadłości wiejskiej. Ojciec obawiał się, że do końca życia będzie kaleką.

– Przynajmniej nie pójdzie do wojska, żeby przelewać krew na piaskach Wschodu, gdzieś po tamtej stronie Eufratu! – dodał z lekka się jąkając.

Ze zdumieniem zauważyłem, że ojciec jest pijany. Złożyłem to na karb strasznego wypadku Jukunda. Ojciec spostrzegł mój wzrok.

– Nie przeszkadza ci chyba, że po długiej przerwie znów piję? Wydaje mi się, że zbliża się mój kres. Piję nie z powodu wypadku Jukunda. Jego bystre nogi cały czas wiodły go na manowce. Lepiej dla niego, aby jako kaleka odnalazł Królestwo Boże, aniżeliby miał okaleczyć swoje serce. Od śmierci twojej matki, Minutusie, jestem takim duchowym kaleką!

Ojciec dawno już skończył sześćdziesiąt lat i chętnie wracał wspomnieniami do przeszłości. W jego wieku wiele myśli się o śmierci, więc nie zwróciłem uwagi na te przeczucia. Co innego mnie zaciekawiło, więc spytałem:

– Co ty pleciesz o wschodnich piaskach i Eufracie?

– Kolegami szkolnymi Jukunda są synowie królewscy ze Wschodu – ojciec łapczywie pociągnął ze złotego pucharu. – Ich zromanizowani rodzice za swój życiowy cel uznają zwycięstwo nad Fartami. Ci młodzi ludzie są bardziej rzymscy niż Rzymianie. Do tego prowadzi też wychowanie w szkole Jukunda. Na posiedzeniach komisji senackiej wielokrotnie rozważano sytuację na Wschodzie. Gdy tylko Korbulon umocni się w Armenii, wówczas Rzym uzyska bazy do ataku i Partia znajdzie się w sytuacji bez wyjścia.

– Jak możesz myśleć o wojnie teraz, gdy Rzym dotknęła taka klęska?!

– krzyknąłem. – Trzy dzielnice miasta są całkowicie zniszczone, sześć nadal płonie. Ogień pochłonął prastare pomniki przeszłości. Po świątyni Westy zostały popioły. Spłonęło tabularium wraz z tablicami prawa. Sama odbudowa Rzymu będzie trwać latami i kosztować tak niebotyczne sumy, że nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Jak w tej chwili możesz myśleć o wojnie?!

– Właśnie teraz trzeba o niej myśleć – odparł zamyślony. – Nie mam objawień ani zjaw, choć ostatnio miewam sny tak prorocze, że muszę zastanawiać się, co oznaczają. Ale snów nie ma sensu opowiadać. Ja myślę logicznie: odbudowa Rzymu pociągnie za sobą ogromne koszty, a to oznacza dodatkowe opodatkowanie prowincji. Zwyczajem bogatych jest przerzucanie kosztów na biednych, więc podatki te obciążą najuboższych. To wzbudzi niezadowolenie społeczne, a niezadowolenie wywoła krytykę władzy. Najlepszym środkiem na zneutralizowanie tego niezadowolenia jest wojna. Gdy ona wybuchnie, zawsze znajdą się chętni do jej finansowania. Wiesz dobrze, jak bardzo ubolewam nad inercją Rzymu i upadkiem cnót żołnierskich. To prawda, młode pokolenie kpi sobie z historii Liwiusza, ale i ono ma w sobie krew wilka!

.

– Neron nie chce wojny. Był gotów zrezygnować z Brytanii. Jemu w głowie tylko laury artystyczne.

– Władca długo się nie utrzyma, jeśli nie uwzględni woli ludu. Lud wcale nie chce wojny, żąda tylko chleba i igrzysk. Lecz istnieją potężne siły, które z wojny czerpią ogromne korzyści. Dotychczas nigdy poszczególni ludzie nie dysponowali takimi kolosalnymi majątkami. Wyzwoleńcy żyją wspanialej niż rzymska arystokracja, a nie wiąże ich stara maksyma, aby dobro państwa przedkładać nad własne. Nie jesteś jeszcze świadomy, Minutusie, jak bezgraniczną władzę dają pieniądze! My tu mówimy o pieniądzach – przerwał nagle swoje dywagacje – ale na szczęście jest coś od nich ważniejszego. Zatroszczyłeś się chyba o drewniany pucharek twojej matki?

Zaniepokoiłem się. W czasie kłótni z Klaudią zupełnie zapomniałem o magicznej czarce. Zdawało mi się, że mój dom na Awentynie spłonął, a wraz z nim drewniany puchar. Natychmiast zerwałem się z miejsca.

– Ojcze kochany! Wino uderzyło ci do głowy! Zostawmy twoje proroctwa! W te noce Furie nękają nie tylko ciebie! Idź, odpocznij, a ja wracam do swoich obowiązków!

Ojciec zażądał jeszcze, abym po jego bliskiej śmierci pamiętał o jego przeczuciach. Wyszedłem i klucząc przez pogorzeliska ruszyłem w stronę Awentynu. Osaczony przez żar musiałem wrócić mostem do dzielnicy żydowskiej i stamtąd popłynąć łódką na drugą stronę rzeki. Na szczęście stała na brzegu łódź, która przywiozła szukających ratunku pogorzelców.

Bardzo się zdziwiłem, że zbocze Awentynu do strony rzeki jeszcze ocalało. Długo błądziłem między chmurami dymu. Świątynia Luny wraz z otoczeniem była stertą dymiących zgliszcz, a tuż przy niej stał zupełnie nienaruszony mój dom! Widocznie wiatr zawrócił płomienie ze szczytu wzgórza, bo przecież nawet nie było ochronnych przeciwpożarowych pasów, jedynie naprędce rozbito kilka domów.

Ósmy dzień pożaru zaczął budzić nadzieje na zwyciężenie ognia i zniszczenia. W moim ogrodzie leżały setki ludzi – mężczyzn, kobiet i dzieci. Nawet wyschnięte zbiorniki wodne zapchane były śpiącymi. Lawirując i przeskakując między leżącymi dotarłem do domu. Nikt nie odważył się nocować pod dachem, chociaż drzwi były otwarte.

Wpadłem do swego pokoju, znalazłem zamknięty kuferek. Na dnie spokojnie leżała owinięta jedwabną chustą drewniana czarka. Wziąłem ją do ręki – a byłem krańcowo wyczerpany – i odczułem zabobonny strach. Zupełnie jakbym dotknął przedmiotu czyniącego cuda. Przejęła mnie nagle myśl, że ten tajemniczy puchar Fortuny, który jeszcze w Antiochii tak głęboko czcili wyzwoleńcy ojca, osłonił mój dom! Nie byłem w stanie myśleć dalej. Z drewnianą czarą w ręku zwaliłem się na łóżko i zapadłem w najgłębszy w mym życiu sen.

Spałem aż do wieczornej gwiazdy. Zbudziły mnie śpiewy chrześcijan i głośne okrzyki radości. Byłem tak zaspany, że wołałem na Klaudię, aby mówiła ciszej. Myślałem, że jest poranek i że jak zwykle czekają na mnie klienci i wyzwoleńcy. Dopiero gdy wyszedłem do ogrodu, uświadomiłem sobie ogrom zniszczeń i wszystko, co się stało.

– Zamilczcie, głupcy! – krzyknąłem do Akwili, który kierował modlitwą chrześcijan. – Głosząc waszą radość w taki dzień rozgniewacie rozsądnych ludzi! Już przedtem sąsiedzi pytali podejrzliwie, co za życie prowadzi się w moim domu?!

Akwila dokończył modlitwę, ale nieco ciszej, a przestraszona gromadka prawie szeptała.

– Zgodnie z poleceniem starszych gminy – powiedział Akwila – czuwaliśmy i modliliśmy się dniami i nocami, udręczeni dymem i na wpół żywi, ale Chrystus nie przyszedł. Widocznie zniszczenie Babilonu jest tylko wstępem i ostrzeżeniem przed nadejściem Sądu Ostatecznego, aby jak najwięcej ludzi zdołało się nawrócić! – Surowo spojrzał na mnie i poprosił: – Panie, jesteśmy głodni i spragnieni. Daj nam wody i jadła, bo inaczej zginiemy, choć ocaleliśmy z ognia!

Sam też byłem głodny. W domu nie było nawet okruszyny chleba. Ludzie opróżnili spiżarnie i ogrodowe zbiorniki wody. Akwila i Pryska powoływali się na pozwolenie Klaudii i zapewniali, że w imię Chrystusa spożywali tylko chleb i pili wodę z domieszką wina. Wszystkie sąsiednie domy były opuszczone. Na własną odpowiedzialność pozwoliłem im na poszukiwanie w nich jedzenia, ale wody nigdzie nie znaleziono!

– Ugaście swoje pragnienie w Tybrze! – powiedziałem. – Po tamtej stronie rzeki na Polu Marsowym i w ogrodach Agrypiny zorganizowano punkty bezpłatnego wydawania jadła. Czysta woda może być tylko w świętej cysternie przy świątyni, ponieważ zbiorniki akweduktu są suche.

Łuna na niebie wskazywała, że pożar nadal szaleje, wydawało się jednak, że najgorsze mamy za sobą. Wydzieliłem z tłumu swoich niewolników i podziękowałem im za odwagę. Przecież zostali, aby osłaniać mój dom, ryzykując życiem. Innych niewolników zachęcałem, aby niezwłocznie zaczęli poszukiwania swych panów, aby nie ukarano ich potem jako uciekinierów.

Tłum na dziedzińcu nieco się przerzedził. Drobni sklepikarze i rzemieślnicy, którzy ponieśli największe straty, prosili gorąco, abym na razie pozwoli im pozostać, gdyż nie mieli innego schronienia. Byli wśród nich starcy i dzieci. Nie miałem serca, aby wypędzić ich w gorejące ruiny.

Część ocalałych kolumnad świątyń Kapitelu lśniła blaskiem na tle zadymionego nieba. Po stygnących zgliszczach snuli się cwaniacy w poszukiwaniu stopionych kruszców. Tygellin kazał otoczyć płonące obszary kordonem żołnierzy. Żeby uniknąć pomyłek, zabroniono rozgrzebywania zgliszcz nawet właścicielom domów.

Na podległym mi obszarze bestiarium żołnierze musieli włóczniami i strzałami z łuku odganiać zdziczałe hordy ludzi, którzy usiłowali przedostać się do naszych zbiorników wodnych i magazynów żywności. Spacerujące za ogrodzeniem sarny i jelenie wykradano na rzeź. Na szczęście nie było chętnych na próbę sił z dzikimi bykami.

Ponieważ łaźnia spłonęła, Neron uwieńczył swój poetycki występ kąpielą w świętej cysternie. Było to przedsięwzięcie dość ryzykowne, ale Neron wierzył w swoje umiejętności pływackie i tężyznę. Woda Tybru, zanieczyszczona ściekami z kloak, wcale mu nie odpowiadała. Lud bardzo źle przyjął ten cesarski wybryk. Powszechnie szeptano, że nie dość mu było podpalenia Rzymu, to jeszcze zanieczyścił ostatnie źródło wody pitnej w Rzymie! A przecież kiedy pożar wybuchnął, Neron znajdował się daleko od Rzymu, w Ancjum. Kto jednak chciał o tym pamiętać?!

Nigdy bardziej nie zachwycałem się majestatem Rzymu i zdolnościami organizacyjnymi jego mieszkańców, niż kiedy rozdzielano pomoc pogorzelcom i rozpoczęto systematyczne oczyszczanie z gruzów i odbudowę miasta. Na dostawców sprzętu domowego i odzienia wyznaczono bliższe i dalsze miasta. Dla bezdomnych wzniesiono tymczasowe pomieszczenia. Przypływające do miasta statki ze zbożem po wyładowaniu zabierały gruz, który potem rozrzucano na bagnach Ostii. Cenę zboża obniżono o dwie sestercje. Była to najniższa z dotychczasowych cen. Mnie to wcale nie dotknęło, ponieważ handlowcom zbóż państwo płaciło ceny gwarantowane. Wyrównywano zapadliny, niwelowano strome zbocza wzgórz. Obszar od Palatynu po Coelius i Eskwilin zabrał Neron – postanowił zbudować tam wspaniały dom cesarski. Wytyczono nowe szerokie ulice, niezależnie od ich dawnego układu.

Osobom, które chciały odbudowywać swe domy wedle nowych założeń architektonicznych, państwo zapewniało dogodne pożyczki; jeśli nie wywiązywały się one z terminów budowy, wówczas traciły te przywileje.

Wszystkie domy musiały być budowane z kamienia i mogły mieć najwyżej dwa piętra. Od strony ulicy musiały być osłonięte krużgankiem. Każdy dom był wyposażony we własny zbiornik wody. Od nowa rozplanowano rozdział wody z akweduktów, wobec czego bogacze nie mogli już dysponować nieograniczoną jej ilością dla swoich ogrodów i prywatnych łaźni.

Były to zarządzenia słuszne i potrzebne, ale oczywiście wzbudzały ogólne rozgoryczenie. Szerokie ulice nie przeszkadzały tylko patrycjuszom, prości ludzie zaś twierdzili, że równie dobre były dawne ciasne, kręte uliczki, które w upalne lato dawały cień i chłód, a nocą kryjówki zakochanym. Obawiali się, że gruchanie w czterech ścianach wpłynie na wzrost liczby przymusowo zawieranych zbyt wczesnych związków małżeńskich.

Prowincje i ludzie zamożni rywalizowali między sobą w wysokości dobrowolnych datków pieniężnych na odbudowę Rzymu, lecz nie mogły one wystarczyć nawet na rozpoczęcie prac. Jedynym wyjściem stało się obłożenie specjalnymi podatkami całej ludności imperium. Świat musiał przecież ujrzeć Wielki Cyrk, świątynie i teatr odbudowane wedle wspaniałych planów Nerona! Potem wyszedł na jaw projekt budowy przepysznego Złotego Domu cesarza. Lud zaczął szemrać, widząc, jak ogromne połacie centralnej części miasta zajmie jego realizacja. Neron zawłaszczył nawet tereny rozwalonych w czasie pożaru dawnych magazynów zboża. Uprawdopodobniło to podejrzenia, że pozwolił spalić miasto, aby zyskać miejsce pod swój pałac. Przecież swego czasu, w momencie rozdrażnienia, powiedział, że albo zbuduje nowe miasto, ale przeniesie stolicę na Wschód! Te przypadkowe słowa teraz powtarzano i przeinaczano. Wiadomym było, że nowe miasto chciał nazwać „Neronią". Nawet jeśli nie podpalił Rzymu – twierdzili różni przemądrzali ludzie – to wzbudził gniew bogów, zniżając się do roli śpiewaka. Obywatele, strzeżcie się! Jeszcze gorsze nieszczęścia mogą przez niego dotknąć nasze państwo!

Wreszcie nadeszła jesień i ulewne deszcze zmyły z ruin sadzę. Dniami i nocami woły ciągnęły do miasta wozy załadowane kamieniem budowlanym. Nieprzerwany huk i stukot na budowach uniemożliwiał normalne życie. Pracowano pilnie, nie przestrzegając nawet tradycyjnych świąt. Lud, który przywykł do pochodów, widowisk cyrkowych i darmowych posiłków, narzekał na niewygody i surowy tryb życia.

W umysł każdego obywatela wpił się trwały jak kalectwo strach przed ogniem i śmiercią. Nawet konsulowie nie wstydzili się publicznie opowiadać, jak w czasie pożaru wyrzucano ich z domów, a pijani żołdacy podpalali budynki, zanim ogień tam dotarł.

Inni znów twierdzili, że w czasie pożaru grupy chrześcijan święciły zwycięstwo i wznosiły dziękczynne pieśni. Przeciętni ludzie nie odróżniali chrześcijan od Żydów. Podejrzenia podsycał fakt, że od pożaru ocalała żydowska dzielnica po drugiej stronie Tybru i kilka innych terenów, dzierżawionych przez Żydów w samym mieście. Ludzi od dawna denerwowało istnienie dziesięciu synagog, własnej jurysdykcji i rady; uznawano to za wyraz chęci wywyższania się. W miejscach modłów Żydów nie było nawet wizerunku cesarza! Tematem niezliczonych opowieści były ich czarnoksięskie umiejętności.

Ku hańbie Nerona coraz częściej szeptem i głośno oskarżano go o podpalenie Rzymu, choć rozumiano, że nie można żądać ukarania cesarza. Tragedia była jednak tak straszliwa, że należało koniecznie znaleźć i ukarać winnych.

Najbardziej obwiniali Nerona członkowie starych arystokratycznych rodów, którzy stracili nawet woskowe maski swych przodków. Przyłączali się do nich nuworysze, obawiający się utraty majątku. Zwykły lud docenił szybkość i zakres działań, podjętych przez cesarza dla złagodzenia konsekwencji pożaru. Nic w tym dziwnego – dostawali wszystko za darmo! Ale przecież – twierdzili – udzielanie pomocy było obowiązkiem cesarza! Wszak dożywotnio pełnił urząd trybuna ludowego, z tego tytułu był nietykalny, ale miał walczyć z arystokracją o przywileje ludu! Dlatego dość powszechna była satysfakcja, że arystokracja straciła część swoich dóbr na rzecz cesarza. Natomiast szczególna pozycja Żydów wzbudzała ostrą zawiść.

Krążyły słuchy, że Żydzi od dawna przepowiadali pożar. Wielu ludzi przypominało, jak to Klaudiusz wypędził ich z Rzymu. Nie minęło wiele czasu, jak najpierw potajemnie, a wnet i otwarcie zaczęto oskarżać Żydów, że podpalili Rzym, aby sprawdziły się ich przepowiednie i aby mogli wykorzystać ludzkie nieszczęście.

Takie gadanie było oczywiście niebezpieczne dla Żydów. Dlatego zwrócili się do Poppei, aby za jej pośrednictwem wyjaśnić Neronowi przepastną różnicę między Żydami a chrześcijanami. Było to zadanie trudne, bądź co bądź Jezus Nazarejski był Żydem i nauka o nim jako o Chrystusie rozeszła się dzięki Żydom. Wprawdzie w Rzymie większość chrześcijan nie była obrzezana, ale rdzeń ich gminy stanowili Żydzi, którzy odstąpili od synagogi.

Poppea czciła Świątynię Jerozolimską, znała święte opowieści o Abrahamie, Mojżeszu i innych prorokach i uważała się za kobietę bogobojną. Na wszelki wypadek nie opowiadano jej zbyt wiele o przepowiedniach na temat mesjasza, bo i tak miała w głowie prawdziwy zamęt. Gdy wezwała mnie na swe pokoje w Eskwilinie, abym jej dokładnie wytłumaczył, czego właściwie chcą Żydzi, nie przeczuwałem niczego złego, ale wcale nie byłem zadowolony z tej oznaki łaski.

– Uczeni całe życie poświęcają studiowaniu zamiarów Żydów – powiedziałem ze śmiechem. – Posłuchaj lepiej, jak oni sami to tłumaczą!

– W Jeruzalem i w każdym kraju, w którym są synagogi, istnieją dwa stronnictwa: saduceuszy i faryzeuszy – wyjaśniali przedstawiciele gminy. – W pewnych sprawach spieramy się z sobą, ale wszyscy jesteśmy Żydami. Natomiast Żydzi chrześcijanie to rozbijacze i siewcy trucizny! Kiedy saduceusze doszli w Jeruzalem do władzy, ukamienowaliśmy ich przywódcę, Jakuba, a innych wypędziliśmy z miasta. Niestety, do władzy znowu doszli faryzeusze, a ci będą tolerować zwolenników Jakuba, dopóki utrzymają obowiązek obrzezania.

– Przecież uczyliście – powiedziała ze zdumieniem Poppea, potrząsając złocistymi lokami – że waszego Boga można uznawać i być prozelitą nie poddając się obrzezaniu. Jest to zabieg przykry dla mężczyzny!

– Tak nauczaliśmy i tak jest – gorączkowali się Żydzi. – Ale chrześcijanie nadużyli naszej pobłażliwości, aby ułatwić sobie gromadzenie zwolenników. Teraz byle kto może udawać Żyda, jeśli tylko uzna ich Chrystusa, który nie jest prawdziwym mesjaszem.

– Słyszałam o chrześcijanach, ale zawsze myślałam, że uznają żydowskiego Boga, tak jak to ja czynię! – powiedziała Poppea i zapytała Żydów: – Czego chcecie ode mnie?!

– Chcą, abyś rozwiązała ich zagmatwane spory! – wyjaśniłem żartobliwie. Uczeni Żydzi rozgniewali się.

– To nie są żarty! – zawołali. – Chrystus chrześcijan nie jest mesjaszem Żydów. Niech będzie przeklęty ten, kto go uzna za Chrystusa! Wyrzekniemy się go niezależnie od tego, czy będzie obrzezany czy nie! To właśnie chrześcijanie głosili dzień Sądu i śpiewali psalmy dziękczynne, gdy Rzym płonął! Ich przestępstwo nie jest naszym przestępstwem!

– Chrześcijanie nie są przestępcami! – wtrąciłem się szybko. – Są pokorni, być może nawet głupi. Przynajmniej głupsi od was. A czy Żydzi nie uznają dnia Sądu Ostatecznego i tysiącletniego Królestwa?

Żydzi spojrzeli na mnie ponuro, naradzili się i odpowiedzieli:

– Nie mówimy gojom o takich sprawach! Chcemy tylko zapewnić, że przestępstwo chrześcijan nie dotyczy nas, Żydów. Sądzimy o nich wszystko co najgorsze!

Uznałem, że dyskusja zmierza w zupełnie złym kierunku.

– Dostrzegam w twoich oczach pierwsze oznaki bólu głowy, kochana Poppeo! – powiedziałem. – Zróbmy krótkie podsumowanie dyskusji. Żydzi odżegnali się do chrześcijan i stwierdzają, że ich nienawidzą. Sami uważają się za pobożnych. O chrześcijanach myślą tylko źle, o sobie dobrze. To wszystko.

Zauważyłem na twarzach Żydów wyraz zawodu.

– Trzeba przyznać, że w gronie chrześcijan są dawni przestępcy i złoczyńcy, którzy się nawrócili, zmienili swoje postępowanie i otrzymali przebaczenie za grzechy – dodałem. – O ile wiem, ich król przyszedł szukać grzesznych, a nie pobożnych. Lecz ogólnie chrześcijanie są wrażliwi i spokojni. Karmią biednych, pomagają wdowom i pocieszają więźniów. Niczego złego o nich nie słyszałem!

– O jakim przestępstwie oni mówili? – zainteresowała się Poppea.

– Jest w tym coś niejasnego, czego nie rozumiem.

– Z pewnością słyszałaś, jakie głupie plotki krążą po mieście w związku z pożarem – tłumaczyłem z ironią. – Sądzę, że Żydzi chcą okrężną drogą zapewnić, że to nie oni podpalili Rzym. Ich zdaniem równie absurdalne byłoby oskarżenie samego cesarza.

Lecz moja ironia na nic się tu nie przydała: Poppea bała się żydowskich czarów!

– Już rozumiem! – zawołała z rozjaśnioną twarzą. – Idźcie w pokoju, święci mężowie! Nie pozwolę, aby ktokolwiek źle o was myślał! Postąpiliście dobrze, oświadczając mi, że nie uznajecie chrześcijan za Żydów!

Żydzi wyszli błogosławiąc ją słowem Alleluja.

– Chyba rozumiesz, że nienawidzą chrześcijan jedynie przez zawiść?- spytałem. – Chrześcijanie przeciągnęli na swoją stronę ich dawnych zwolenników, którzy składali liczne dary do Jeruzalem i synagogi!

– Jeśli Żydzi mają powody, by nienawidzić chrześcijan, to na pewno chrześcijanie są ludźmi niebezpiecznymi i groźnymi – autorytatywnie oświadczyła Poppea. – Sam powiedziałeś, że to są byli przestępcy i złoczyńcy!

I nie chciała już słuchać dalszych wyjaśnień, bo to przekraczało pojemność jej pięknej główki. Sądzę, że natychmiast pobiegła do Nerona z wiadomością, że Rzym podpalili chrześcijanie, groźna sekta religijna, skupiająca samych przestępców.

Wiadomość ucieszyła cesarza. Rozkazał Tygellinowi, aby wyjaśnił oskarżenie, przy czym polecił wyłączyć ze sprawy Żydów, ponieważ ich religia ma tylko powierzchowne związki z niebezpiecznymi naukami chrześcijan.

Czynności tego rodzaju powinien przeprowadzić prefekt miasta, ale on bardziej polegał na umiejętnościach Tygellina, w którego gestii były kwestie zagraniczne. Przecież religia chrześcijan przyszła ze Wschodu, a jej zwolennikami byli w większości przybysze z tego regionu świata. Tygellina zaś religia nie interesowała w ogóle, natomiast ściśle przestrzegał otrzymanego polecenia, aby spenetrować najniższą warstwę hołoty rzymskiej.

Zadanie nie było trudne. W ciągu jednego popołudnia zebrano kilkudziesięciu podejrzanych mężczyzn. Wszyscy z radością przyznali, że są chrześcijanami i bardzo się zdziwili, gdy ich niezwłocznie aresztowano wtrącono do lochów więziennych. Bez końca wypytywani, czy podpalili Rzym, gwałtownie temu zaprzeczali. Później pytano, czy znają innych chrześcijan? W swej naiwności wyliczyli tylu, ile tylko pamiętali. Wystarcyło zgarniać wskazanych z miejsc ich zamieszkania. Wszyscy szli bez sprzeciwu.

W ciągu nocy zatrzymano około tysiąca chrześcijan. Zdecydowana większość pochodziła z najniższych warstw społecznych. Żołnierze się przechwalali, że wystarczy podejść do zebranego tłumu i zapytać, czy są tu chrześciJanie, a ci głupcy sami się zgłoszą, żeby ich zamknąć!

Tygellina zaskoczyła ogromna liczba zatrzymanych. Ponieważ pomieszczenia stały się za ciasne, doszedł do wniosku, że trzeba przeprowadzić selekcję. Przede wszystkim zwolnił obrzezanych. Ostro upomniał kilku zaplątanych przypadkowo ekwitów i uwolnił ich, myśląc logicznie, że nie można ich oskarżać o podpalenie Rzymu. Kilku zamożniejszych obywateli zaczęło protestować, gdy się zorientowali, z jaką siedzą gawiedzią. Zapewniali, że wpadli przez pomyłkę i zgłaszali gotowość złożenia darów, aby ją wyjaśnić. Tygellin chętnie ich zwalniał, bowiem za najbardziej winnych z góry uznał napiętnowanych przestępców i zbiegłych niewolników. Miał zresztą ochotę na przeprowadzenie czystki w całym podziemnym światku Rzymu. Istotnie po pożarze miasto stało się bardzo niebezpieczne, szczególnie nocą. O chrześcijanach Tygellin miał jeno bardzo mgliste wyobrażenie.

Uwięzieni byli początkowo zupełnie spokojni. Modlili się do Chrystusa i nie mieli pojęcia, o co można ich oskarżać. Logicznie rozumowali, że wcześniejsze uwolnienie Pawła przez cesarza przemawia na ich korzyść. Zaczęli się jednak bać, gdy dostrzegli, że dokonuje się selekcji zatrzymanych i że wszystkich pytano, czy brali udział w podpalaniu. Ponieważ zwolniono obrzezanych, rozeszły się plotki, że w całą tę sprawę zamieszani są zwolennicy stronnictwa nieboszczyka Jakuba, podpory Jeruzalem. Jakubici stale odcinali się od pozostałych chrześcijan, trzymali we własnym gronie, ściśle przestrzegali żydowskiego obyczaju i uważali siebie za bardziej świętych niż wszyscy inni. Rozgorzał też gorący spór między zwolennikami Kefasa i Pawła. Rezultat tych sporów był taki, że więźniowie postanowili podawać możliwie największą liczbę nazwisk chrześcijan z ugrupowań innych niż te, które sami reprezentowali. Nawet ludzie nastawieni pokojowo zaczęli odczuwać zawiść i chęć odwetu. Byli też tacy, którzy po namyśle doszli do wniosku, że korzystniej będzie podać jak najwięcej nazwisk osób zajmujących wysokie stanowiska.

– Im więcej nas będzie – myśleli z nadzieją – tym mniej prawdopodobny stanie się proces sądowy, jeśli w ogóle do niego dojdzie. Przecież Pawła zwolniono! Złośliwy Tygellin musi wkrótce pójść po rozum do głowy, gdy zobaczy, jak olbrzymią i wpływową stanowimy grupę!

Do późnej nocy aresztowano w Rzymie całe rodziny, ile tylko zdążyli pretorianie. Prawowierni Żydzi chętnie wskazywali palcem swych dawnych współwyznawców, którzy uznali Chrystusa. Dopiero nazajutrz rano zmądrzeli. Rada postanowiła, aby mimo konfliktów nie mieszać Żydów do tej sprawy, bo wówczas nienawiść skrupi się na całym narodzie. Tym razem zdrowy rozsądek wziął górę nad ślepą wściekłością wobec renegatów.

Po nocy, spędzonej na pijatyce i rozpuście, Tygellin obudził się z ciężką głową. Przez opuchnięte powieki ujrzał olbrzymi plac ćwiczeń pretorianów szczelnie wypełniony tłumem schludnie ubranych ludzi, całymi rodzinami siedzących pokornie na ziemi. Pretorianie przynieśli długie spisy zatrzymanych i pytali, czy mają się wdzierać do domów konsulów i senatorów, żeby ich również aresztować?!

Tygellin początkowo nie wierzył własnym oczom. Uznał, że ma do czynienia z efektami zemsty chrześcijańskich przestępców wobec uczciwych obywateli. Z biczem w ręku chodził między zatrzymanymi i pytał, czy są chrześcijanami. Wszyscy z radością potwierdzali, że uznają Chrystusa.

Byli to ludzie przyzwoici o czystych, niewinnych twarzach. Tygellin krępował się nawet smagać ich biczem. Doszedł do wniosku, że musiała zajść jakaś straszna pomyłka! Pobieżnie obliczył, że należałoby zatrzymać jeszcze ze dwadzieścia tysięcy osób z różnych warstw społecznych. Ukaranie tak dużej liczby przestępców wydawało się rzeczą niemożliwą.

Wiadomość o masowych aresztowaniach chrześcijan obiegła cały Rzym. O rozmowę z Tygellinem dobijali się liczni świadkowie, którzy chcieli zeznać, że na własne oczy widzieli, jak w czasie pożaru chrześcijanie gromadzili się na wzgórzach i śpiewali hymny pochwalne, a także że od dawna przepowiadali ogień, który miał runąć z nieba na Rzym.

W pretorium panował straszliwy chaos. Gromady ludzi, gnieżdżących się tymczasowo na Polu Marsowym, korzystały z okazji, aby rabować pozostawione mieszkania i sklepy chrześcijan czy Żydów.

Buszująca hołota, nie zatrzymywana przez policję, wlokła do pretorium pobitych do krwi chrześcijan i Żydów, żeby ich oskarżyć o podpalenie Rzymu. Tygellin miał na tyle rozsądku, że ostro przemówił do tłumu, zabronił samosądów i zapewnił, że cesarz, mimo zrozumiałego gniewu na winnych, nie zezwala na rozprawianie się z nimi w sposób niezgodny z prawem. Następnie wysłał żołnierzy, aby przywrócili porządek w mieście. W tych godzinach histerii chrześcijanie byli bardziej bezpieczni w obrębie murów obozu pretorianów niż we własnych domach.

Aż do świtu w moim domu na Awentynie siedziały gromady zatrwożonych chrześcijan, którzy tu szukali bezpiecznego schronienia w nadziei, że moje stanowisko będzie im tarczą. Sąsiedzi wykrzykiwali obelgi i rzucali przez mur kamieniami. Nie odważyłem się uzbroić niewolników, aby dodatkowo nie dać przeciwnikom chrześcijan argumentu, że stawiają zbrojny opór. Rozkazałem tylko jak najsurowiej, aby strzeżono bram. Znalazłem się w nieprzyjemnej sytuacji. Dziękowałem Fortunie, że Klaudia zgodziła się opuścić na czas porodu jeszcze bardziej niezdrowy po pożarze Rzym i wraz ze służbą przeniosła się do posiadłości wiejskiej w Cerei.

Troska o Klaudię uczyniła mnie bardziej wrażliwym. Nie chciałem być nieczuły na los jej ukochanych chrześcijan, aby nie przyniosło to nieszczęścia nie narodzonemu dziecku. Przemyślałem różne możliwości, rozmawiałem z chrześcijanami i namawiałem ich, aby niezwłocznie opuścili miasto, ponieważ najprawdopodobniej będzie wniesione przeciwko nim oskarżenie o ciężką zbrodnię.

Oni jednak nie chcieli pójść za tą radą. Twierdzili, że nikt nie może poświadczyć, by zrobili coś złego. Przeciwnie – pracowali i wiedli uczciwe życie, bo odrzucili grzechy i wszelkie zło! W swej ludzkiej słabości być może zawinili przeciwko Chrystusowi, jednak nie uczynili niczego przeciw cesarzowi ani państwu. Natomiast pragnęli opłacić adwokata, aby bronił uwięzionych braci i sióstr, oraz zanieść potrzebującym jedzenie i picie. Wtedy jeszcze nie było wiadomo, jak nieprawdopodobnie wielką liczbę osób aresztowano tej nocy.

Na odczepnego obiecałem im pieniądze i bezpieczne schronienie w mych majątkach wiejskich, pod warunkiem że zaraz wyjadą z miasta. wymusili na mnie obietnicę, że pójdę do Tygellina i będę przed nim bronił chrześcijan. Przecież miałem stanowisko równe pretorowi! Uznali, że będą mieli ze mnie więcej korzyści niż z jakiegoś adwokaciny. W końcu, po długich wahaniach i sporach, opuścili mój dom.

Tymczasem chrześcijanie, uwięzieni na stadionie pretorianów, zdołali zebrać się wokół swoich przywódców, a ci po naradzie postanowili zapomnieć o konfliktach i wspólnie prosić Chrystusa o pomoc. Wszyscy byli przerażeni jękami, dochodzącymi z podziemnych lochów, gdzie torturowano już pierwsze ofiary, i uciekali chętnie w modlitwę i nabożne śpiewy.

Byli wśród nich również wykształceni prawnicy, którzy rozmawiali z ludźmi, pocieszając ich przypomnieniem decyzji cesarskiej w sprawie Pawła. Wyjaśniali, że najważniejsze, aby nawet w najgorszych męczarniach nikt nie przyznał się, że jest winien podpalenia. Takie fałszywe przyznanie mogłoby wszystkich chrześcijan doprowadzić do zguby. Wszak przepowiadano im, że w imię Chrystusa będą prześladowani i męczeni. Mają więc wyznawać Chrystusa, lecz nie przyznawać się do żadnej winy.

Gdy przybyłem do pretorium, zaskoczyła mnie ogromna liczba aresztowanych. W pierwszej chwili poczułem się uspokojony – przecież nawet człowiek pozbawiony rozumu nie mógł oskarżyć o podpalenie tylu ludzi.

Trafiłem na przychylny dla siebie moment, bo Tygellin był zupełnie zdezorientowany i nie wiedział, co robić. Dlatego zaczął wrzeszczeć, że jestem wszystkiemu winien, bo dałem Neronowi błędną opinię o chrześcijanach.

Zaprzeczyłem kategorycznie i wyjaśniłem, że w ogóle nie rozmawiałem z Neronem na temat chrześcijan.

– Mam jak najlepszą opinię o chrześcijanach – powiedziałem. – Są to ludzie spokojni, nie mieszają się do polityki. Nawet nie bywają w teatrze, tylko kłócą się między sobą na tematy religijne. Głupotą jest oskarżać ich o podpalenie Rzymu!

Tygellin popatrzył jakoś dziwnie, rozwinął rulon i odczytał moje nazwisko.

– Jesteś rzeczywiście specjalistą, bo i na ciebie wskazano, jako na chrześcijanina! Podobnie jak na twoją żonę i wszystkich domowników! Imion już nie będę wymieniał – zakończył z ironią.

Jakby runęła na mnie z góry ciężka ołowiana płyta! Słowa utknęły mi w gardle. Tygellin natomiast parsknął śmiechem, klepnął mnie rulonem po ramieniu i zawołał:

– Chyba nie myślisz, że uwierzyłem w ten donos? Znam dobrze ciebie i opinię o tobie też! Choćbym ci nie dowierzał, to na pewno nie zwątpię w twoją żonę, Sabinę. Donosiciel nawet nie wiedział, że się rozwiodłeś! Zatwardziali przestępcy z czystej złośliwości próbują wmieszać w ten zabobon nawet ludzi z wysokich kręgów! Wygląda jednak na to, że rzeczywiście chrześcijaństwo bardzo się upowszechniło. A najbardziej mnie dziwi, że oni wszyscy z własnej woli i z radością przyznają, że służą Chrystusowi jako Bogu. Nie mogę tego zrozumieć, musieli ich chyba zaczarować! Z tymi czarami trzeba skończyć. Wierzę, że się przestraszą, gdy zobaczą, jak karze się winnych. Wtedy zrezygnują z głupot!

– Może lepiej zniszczyć te donosy? – zaproponowałem ostrożnie. – A w ogóle – co ty pleciesz o jakichś winnych?!

– Z tymi donosami chyba masz rację – przyznał Tygellin z uśmiechem. – Możesz mi wierzyć albo nie, lecz doniesiono mi, że wśród chrześcijan są nawet konsulowie i senatorowie. Takie oszczerstwa trzeba ukryć, aby arystokracja nie stała się pośmiewiskiem motłochu. Nawet Neronowi nie wspomnę o tym idiotycznym donosie!

Przyglądał mi się badawczo, a w bezlitosnych oczach miał dziwny, figlarny błysk. Wiedziałem, że schowa donosy, aby móc nimi w przyszłości szantażować ludzi. Każdy rzymski patrycjusz gotów będzie zapłacić każdą cenę, byle nie padł na niego cień podejrzenia. Ponownie zapytałem, o jakich winnych mówił.

– Mam wystarczająco wiele, aż za wiele przyznających się do winy __przechwalał się. Zaprowadził mnie do piwnic i pokazał torturowane, półżywe ofiary.

– Oczywiście, pozwoliłem torturować tylko oznakowanych przestępców, zbiegłych niewolników i jeszcze kilku innych, którzy wyglądali, jakby coś ukrywali – tłumaczył. – Wielu wystarcza tylko wy chłostać, ale – jak widzisz – niektórych trzeba przypiekać rozpalonym żelazem albo ściskać żelaznymi klamrami. Chrześcijanie są uparci. Wielu wyzionęło ducha i do niczego się nie przyznali, wzywali jedynie na pomoc Chrystusa. Niektórym jednak rozwiązały się języki, gdy tylko zobaczyli narzędzia tortur!

– Do czego się przyznali? – nalegałem.

– Oczywiście do tego, że podpalili Rzym na rozkaz Chrystusa – powiedział bezczelnie Tygellin, patrząc mi prosto w oczy, w których musiał wyczytać niedowierzanie, bo dodał: – To znaczy, wyznali, że byli przy tym, jak żołnierze podpalali domy. Nie ujawnili żadnego spisku. Jednak wielu, i to zupełnie porządnie wyglądających ludzi, dobrowolnie przyznało, że Bóg, w którego wierzą, mógłby ukarać Rzym pożarem za popełnione grzechy. Czy to nie wystarczy?! Inni zaś oczekiwali, że w czasie pożaru Bóg zstąpi z nieba, aby ukarać wszystkich, którzy nie uznają Chrystusa. To jest spisek zagrażający państwu! Dlatego trzeba chrześcijan ukarać za ich zabobony. I nie ma znaczenia, czy podpalili Rzym własnoręcznie, czy też tylko tę zbrodnię zaplanowali.

Wskazałem na młodą dziewczynę, która leżała na zakrwawionej ławie, skrępowana rzemieniami. Krew płynęła z jej ust, a piersi miała poszarpane żelaznymi hakami na strzępy. Była nieprzytomna.

– Do czego przyznała się ta oto?

Tygellin pocierał dłonie i unikał mego wzroku.

– Ależ zrozum! Od rana męczy mnie straszny kac. A przecież i mnie się należy jakaś rozrywka! Chciałem posłuchać zeznań tej dziewczyny. Nie wyciągnąłem z niej nic poza oświadczeniem, że wkrótce zjawi się jakiś pan, który mnie osądzi i za złe czyny wtrąci w ogień. Mściwa bestia, co? Zresztą oni wszyscy chętnie wspominali ogień, zupełnie jakby ich zauroczył! Są ludzie, którzy przeżywają rozkosz, patrząc na pożar. Wątpię, czy Neron zaśpiewałby tamtej nocy z wieży Mecenasów, gdyby nie było pożaru!

– Popatrz, Tygellinie – krzyknąłem, a cały czas stałem obok ciała dziewczyny, chociaż mnie mdliło. – Ta dziewczyna wygląda na Żydówkę!

– Tylko nie mów o tym Poppei! – prosił bardzo przestraszony. -Na bogów Hadesu, jakże mam odróżnić Żydówkę? Przecież one nie są obrzezywane. Ta tu na pewno była chrześcijanką. Nie wyrzekła się tej głupoty, choć obiecywałem jej wolność. Zapewne i ją zaczarowali!

Na skutek tego incydentu Tygellin polecił zaprzestania tortur i doprowadzenie ofiar do takiego stanu, by mogły odcierpieć karę wymierzoną przez cesarza za podpalenie Rzymu. Wróciliśmy do prywatnego gabinetu Tygellina, Właśnie senator Pudens Publikola ze starego rodu Waleriuszów gwałtownie domagał się rozmowy, a miał ze sobą jakiegoś wiekowego Żyda.

Niemile zaskoczony Tygellin podrapał się po głowie i spojrzał na mnie pytająco.

– Pudens jest potulnym, choć trochę zwariowanym staruszkiem. O co się rozgniewał? Chyba nie zamknąłem przez pomyłkę któregoś z jego klientów?! Ty znasz Żydów, wesprzyj mnie!

Senator Pudens wszedł do pokoju, trzęsąc z gniewu siwą głową. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że towarzyszył mu Kefas; miał zaczerwienioną, rozgorączkowaną twarz, a w ręku dzierżył zniszczoną laskę pasterską. Obok niego kroczył blady ze strachu młodzieniec imieniem Klet, którego kiedyś poznałem jako interpretatora opowieści Kefasa.

Tygellin usiłował się podnieść, aby godnie przywitać Pudensa. Starzec jednak ruszył na niego z pięściami, nawet chciał go kopnąć purpurowym butem i krzyczał:

– Tygellinie, ty przeklęty koński handlarzu, ty rozpustny koźle, stary pedale! Coś ty wymyślił i do czego zmierzasz?! Co za idiotyczne oskarżenia wysuwasz wobec chrześcijan? Gdzie kończy się twoja bezczelność?!

Tygellin próbował grzecznie wytłumaczyć, że jest prefektem pretorianów i nie trzeba mieszać do tego jego prywatnego życia. W Rzymie jest wielu pederastów. Nie wstydzi się też, że w czasie wygnania utrzymywał się z hodowli koni.

– Przestań obrażać ludzi, umiłowany przez naród Pudensie! – prosił. – Nie zapominaj o swojej godności ani o tym, że rozmawiasz ze mną jako ze sługą państwa, a nie z osobą prywatną. Jeśli masz jakąś skargę, cierpliwie jej wysłucham.

Niespodzianie Kefas podniósł rękę i zaczął mocnym głosem mówić po aramejsku, zupełnie jakby nie mówił do obecnych w pokoju, bo patrzył nie na nas, ale w przestrzeń. Tygellin spojrzał ze strachem w tym samym kierunku.

– Co to za Żyd i z kim rozmawia? – zapytał. – Chyba nie wypowiada zaklęć? Nie ma przypadkiem czarodziejskich rzemieni albo amuletów?

– To jest słynny przywódca chrześcijan, Kefas – pociągnąłem Tygellina za rękę. – On wskrzeszał umarłych i czynił takie cuda, że słynny Szymon mag w porównaniu z nim był szczeniakiem. Ostatnio uzdrowił Pudensa z puchliny wodnej i teraz znajduje się pod jego opieką.

– Nie chcę mieć nic wspólnego z tym Żydem – Tygellin podniósł dłoń z wystawionymi dla odparcia złych mocy dwoma palcami. – Rozkaż mu, aby przestał wymawiać zaklęcia i poszedł swoją drogą! I niechaj nie macha tą lagą, bo się rozgniewam!

Klet monotonnym głosem tłumaczył słowa Kefasa na grekę. Tygellin wprawdzie słuchał, ale grekę znał słabo, bo w młodości interesowało go co innego niż nauka. Wstydził się tej luki w wykształceniu, więc po cichu streszczałem wszystko po łacinie:

– Rozmawia ze swym panem, Jezusem Nazarejskim, czyli Chrystusem, i prosi gorąco, by uspokoił jego wzburzenie. Jest niecierpliwy i ma gwałtowny charakter. Jego nauczyciel wielokrotnie go upominał. Wie, że chrześcijanie mają surowo nakazane, aby dobrem za złe odpłacać i wybaczać swoim ciemięzcom. Teraz jednak boi się, że w słusznym gniewie nie będzie w stanie posłuchać tego nakazu.

– Jak może rozmawiać z Chrystusem, skoro go tutaj nie ma?!-zawołał zniecierpliwiony Tygellin z okrągłymi ze zdumienia oczyma.-To są złośliwe czary! Powiedz, że nie będę go męczył ani torturował.

Wcale mu źle nie życzę!

– Czcigodny Kefas przyjmuje na siebie wszystkie oskarżenia, jakie wysunąłeś przeciwko chrześcijanom. Żąda, żebyś wszystkich wypuścił, a zatrzymał jego. On jest ich pasterzem, oni zaś, od najmłodszych do najstarszych, jego owieczkami – wyjaśnił spokojnie Pudens, który zdążył już nieco ochłonąć z gniewu.

Tygellin cofnął się pod ścianę, a jego brązowa twarz stała się popielatobiała.

– Zabierz go, nim rózgami nie każę go przepędzić z pretorium! Najlepiej każ mu opuścić miasto – mówił drżącymi wargami. – Na rozkaz cesarza rozpatruję sprawę spisku chrześcijan, którego celem było zniszczenie miasta. Podpalacze już się przyznali, choć stwierdzam, że aresztowano też wielu uczciwych ludzi, którzy nic nie wiedzieli o strasznym zamyśle. Ten stary bezczelny mag z tą przerażającą lagą też zalicza się do nich.

Pudens słuchał z otwartymi ustami, aż suche, pomarszczone fałdy podbródka zwisły mu na szyję. Potrząsnął głową z politowaniem:

– Wszyscy wiedzą, że Rzym podpalił sam cesarz, aby zagarnąć ziemie między wzgórzami Coelius a Eskwilinem pod własny pałac – powiedział. – Neron popełnia jednak wielki błąd, jeśli sądzi, że uda mu się zrzucić winę na tych niewinnych ludzi! Niech strzeże się gniewu ludu, kiedy się o tym dowie!

– Jesteś stary, Pudensie! W głowie ci się pomieszało! – rzekł ostrzegawczo Tygellin, rozglądając się dookoła, jakby sprawdzał, czy ściany nie mają uszu. – Nie powtarzaj takich oszczerstw nawet w ukryciu! Ty chyba naprawdę jesteś chrześcijaninem! No, to z głupoty wpakowałeś się w ładną kabałę! Troszcz się o siebie! Mam donos na ciebie, ale uznałem, że senator Rzymu nie może być chrześcijaninem!

Próbował się roześmiać, ale cały czas patrzył na Kefasa i sykał za każdym jego poruszeniem. Pudens przypomniał sobie własne stanowisko i pozycję; zrozumiał też, że powiedział za dużo.

– Muszę przyznać, że wśród chrześcijan mogą być fanatycy i zapaleńcy, a nawet fałszywi prorocy. Może do gromady wkradły się wilki w owczej skórze? – rzekł ugodowo. – W oficjalnym procesie sądowym Kefas odpowie za wszystkich. Uważaj tylko, by oświecony duchem, nie powiedział słów, których boi się Neron!

– Nie jestem zły – zapewnił Tygellin. Nieco się uspokoił. – Zawsze skłaniam się do zgody! Ten twój czarownik nie może jednak odpowiadać w tej sprawie, bo jest Żydem, podlega własnemu prawu, jak wszyscy przeklęci Żydzi. Zresztą Neron zabronił mi tykania Żydów, bo sam Herkules nie potrafiłby odróżnić prawowiernych od heretyków w tej stajni Augiasza. Moim zdaniem Rzym bez Żydów byłby znacznie lepszy. Ale to jest moje osobiste zdanie. Nie ma ono żadnego znaczenia. Muszę słuchać cesarza!

W skrócie wytłumaczyłem Kletowi po grecku prawny punkt widzenia Tygellina. Klet przetłumaczył wszystko Kefasowi. Twarz Kefasa znowu spurpurowiała. Zaczął mówić spokojnie, lecz potem huczał coraz głośniej. Klet usiłował tłumaczyć, co mówi Kefas, ja też, a Pudens mówił, co chciał. Po chwili każdy wrzeszczał, a nikt nic nie rozumiał.

Tygellin podniósł ostrzegawczo rękę i poprosił o ciszę: – Zgoda! Przez szacunek dla twej siwej głowy, Pudensie, i dla zjednania sobie wielkiej mocy tego starca jestem gotów przekazać mu dziesięciu, dwudziestu, albo nawet stu chrześcijan, jakich sobie wybierze. Chodźcie na boisko i zabierajcie! Będę rad, gdy się kilku pozbędę!

Kefas chwilę się zastanawiał, ale ta ugodowa propozycja wcale mu nie odpowiadała. Uparcie żądał, aby go aresztować, a wszystkich innych uwolnić. Było to żądanie absurdalne. Kiedy jednak później zastanawiałem się nad wszystkim, doszedłem do wniosku, że z jego punktu widzenia miało ono zasadnicze znaczenie. Gdyby bowiem poszedł i z ogromnego tłumu chrześcijan wybrał stu albo nawet dwustu chrześcijan, to wśród pozostałych powstałaby jeszcze większa podejrzliwość. A znajdując się pod wspólnym jarzmem chrześcijanie osiągnęli jedność.

Nasze rozmowy znalazły się w impasie. W końcu Tygellin stracił cierpliwość. Żywił nadal strach przed czarami, ale bał się też utraty autorytetu. Jednym susem wybiegł z pokoju. Słyszeliśmy, jak na krużganku wydał rozkaz, aby rózgami wygnać Żydów z pretorium.

– Tylko nie stosować więcej przemocy niż konieczne! I nawet palcem nie tknąć senatora Pudensa!

Okazało się, że ciężko było nakłonić pretorianów do wykonania tego zadania. Niektórzy spośród nich niegdyś pilnowali Pawła i słuchali jego nauk. Ci teraz czuli respekt do chrześcijan, przestrzegali też innych. Tygellin nie mógł ich winić, bo sam się bał czarów Kefasa. Nawet centurion prosił go, żeby nie tykał tak świętego męża.

Wreszcie Tygellin obiecał dodatkowy żołd miesięczny tym, którzy wyprowadzą Kefasa z obozu i poza mury miasta. Znalazło się pięciu osiłków, którzy nawzajem dodawali sobie odwagi do walki z tajemnymi mocami; wypili po miarce wina na głowę, wpadli do gabinetu Tygellina i bijąc Kefasa biczami wypychali go na zewnątrz.

Pudens nie mógł się do tego mieszać, ponieważ nawet senatorowi nie wolno przeszkadzać żołnierzom w wykonywaniu rozkazu. Mógł tylko grozić i ubliżać Tygellinowi, który na wszelki wypadek trzymał się z daleka i nawoływał żołnierzy do pośpiechu.

Zakończone ołowiem rzemienie cięły Kefasa po plecach i twarzy. Potężnie zbudowany starzec prostował się, uśmiechał i błogosławił żołnierzy, prosząc ich, aby uderzali mocniej, bo raduje go znoszenie cierpień dla Chrystusa. Zdjął siermiężną opończę i oddał ją Pudensowi, aby ułatwić żołnierzom zadanie i aby nie poplamić jej krwią. Pomyślałem, że staremu senatorowi nie wypada brać tej opończy, więc sam zarzuciłem ją sobie na rękę. Rozjuszeni żołdacy chłostali Kefasa z całych sił. Starzec miał już zakrwawioną głowę, krew spływała po jego siwej brodzie. Krople krwi rozpryskiwały się po ścianach i podłodze; Pudens i ja musieliśmy się odsunąć. Im mocniej żołnierze bili Kefasa, tym żarliwiej się uśmiechał. Chwilami wydawał z siebie jęk radości, bo modlił się do Chrystusa i błogosławił tych, co mu tę radość sprawiali.

Tygellin, który patrzył na ten przerażający spektakl, jeszcze mocniej utwierdził się w przekonaniu, że Kefas jest wielkim czarownikiem, większym niż Apolloniusz z Tiany, bo nie odczuwa bólu. Rycząc ze złości kazał wyrzucić Kefasa poza teren obozu.

Żołnierze bali się dotknąć rękami Kefasa, ale podburzani śmiechem i okrzykami towarzyszy uznali, że w grę wchodzi ich honor, wczepili się więc w starca i chwycili za nogi, chociaż jak tur się opierał, uważając jednak, aby nikomu nie zrobić krzywdy. Udało im się wyciągnąć go na krużganki, a potem na drogę do bramy. Tam wyrwał im się z rąk i obiecał, że pójdzie o własnych siłach, jeśli go będą chłostać przez całą drogę. Chętnie go puścili, bo twierdzili, że jego moc paraliżuje im ręce. Rzeczywiście – nie bili go już tak mocno, jak w gabinecie.

Przez nikogo nie zatrzymywani chrześcijanie rzucili się z boiska do Kefasa. Z zachwytem wołali jego imię i z szacunkiem klękali, tworząc szpaler po obydwu stronach drogi. A on dodawał im otuchy, cały czas promiennie się uśmiechając, wznosił ręce błogosławiąc ich i cały czas wzywał imienia Chrystusa. Widząc, jak Kefasa chłostano i broczącego krwią wyprowadzano z obozu, przejęci wiarą więźniowie przestali się bać.

Razem z Pudensem odprowadziłem Kefasa kawałek drogi. W bezpiecznej odległości za nami szedł ostrożnie Tygellin, usiłując zachować minę pełną pychy. Wykorzystałem okazję i za pośrednictwem Kleta porozmawiałem z Kefasem. Wyjaśniłem niebezpieczeństwo, grożące mu w związku z oskarżeniem, i gorąco zachęcałem, aby się ukrył, albo – jeszcze lepiej – wyjechał z miasta. Jeśli bowiem dobrowolnie zda się na łaskę Nerona, chrześcijanie niczego nie zyskają, natomiast stracą swego pasterza. Oskarżenie o podpalenie niewątpliwie wznieci wśród ludu nienawiść do chrześcijan, więc i jego nie będzie chronić żydowskie pochodzenie. Klet wyglądał na rozsądnego młodzieńca. Kiwnął głową, a mimochodem wspomniał, że pochodzi z Umbrii, choć nie zrozumiałem, co to miało do rzeczy. Wiele lat później opłaciłem mu wyjazd na studia prawnicze. Myślano, że Klet zostanie sukcesorem laski pasterskiej Kefasa dzięki wielu dobrym cechom jego charakteru i znajomości języków obcych. Już w trakcie pisania tych wspomnień dowiedziałem się, że o przejęcie sukcesji będzie z nim rywalizował jeden z uczniów Pawła. Zostawmy problem sukcesji do rozstrzygnięcia samym chrześcijanom. Jestem chory i nie będę się więcej do nich mieszał.

Kefas miał zamiar zostać przed bramą miejską, odmawiając jedzenia i picia. W końcu jednak Pudensowi udało się nakłonić go dobrymi słowami, aby zdał się na jego opiekę i udał do domu. Zostawił mu do dyspozycji własną lektykę, bo chociaż zwykle Kefas wolał maszerować, to teraz, po wstrząsie psychicznym i dużym upływie krwi, nie mógł iść. Pudens wrócił do pretorium, aby zgodnie z dobrym rzymskim obyczajem naradzić się z Tygellinem.

Tygellin odzyskał panowanie nad sobą. Zobaczył, że chrześcijanie głośno szemrzą i z błyszczącymi od radości oczyma nadal tłoczą się na dziedzińcu. Rozkazał wszystkich zagnać z powrotem za ogrodzenie. Kilku więźniów otrzymało polecenie posprzątania i oczyszczenia z krwi pokoju przesłuchań. Chrześcijanie bezradnie spoglądali na siebie, nie mieli przecież ani szczotek, ani naczyń z wodą. Tygellin parsknął śmiechem: – Możecie lizać, byle było czysto! – zawołał. Chrześcijanie uklękli i własnymi szatami ostrożnie zbierali każdą kroplę krwi; uznali, że jest to krew poświęcona Bogu i przypomina cierpienia Chrystusa.

Pudens był człowiekiem rozsądnym, postanowił więc ratować, ile się da. Poprosił Tygellina, aby pozwolił mu wybrać setkę spośród zatrzymanych. Tygellin, który wolał mieć dobre układy ze znanym patrycjuszem, zaproponował zwolnienie dwustu, byleby oświadczyli, że nie byli obecni przy podpalaniu Rzymu.

Pudens niezwłocznie udał się na plac ćwiczeń. Tygellin zaś na tyle już ochłonął, że krzyknął w ślad za nim, iż za każdego zwolnionego musi zapłacić sto sestercji do jego prywatnej szkatuły.

Tygellin wiedział, że Pudens nie jest bogaty i z trudem wnosi do kasy senatu wymagane opłaty. Swego czasu cesarz Klaudiusz z własnej sakiewki wspomógł go, aby nie musiał opuścić senatu.

Pudens wybrał z wielotysięcznej rzeszy ludzi bliskich Kefasowi oraz kilkanaście kobiet, które zostawiły w domu dzieci lub musiały opiekować się gospodarstwami. Uważał, że nie powinien płacić za zwolnienie kobiet, które trudno by oskarżyć o podpalenie. Sądził, że kobietom nie grozi żadne niebezpieczeństwo ani kara, ponieważ rozprawa sądowa musiałaby się opierać na bardzo wąskim kręgu świadków. Toteż pocieszał i dodawał otuchy swoim chrześcijańskim przyjaciołom i zapewniał ich, że na pewno wkrótce wszyscy wyjdą na wolność, jako że cieszą się dobrą opinią. A więc nie cisnęły się do niego tłumy, a nawet wielu wybranych przez niego mężczyzn nie chciało porzucać towarzyszy w trudnych chwilach.

Pudens wybrał dwieście osób i tak mocno targował się z Tygellinem o cenę, że ten w końcu przez palce patrzył na liczbę zabranych, a w imię przyjaźni przyjął hurtem dziesięć tysięcy sestercji.

Do tego stopnia zdziwiła mnie przychylność Tygellina, że zapytałem, czy nie mógłbym zapłacić za uwolnienie kilku osób. Pomyślałem o towarzyszach Pawła; dla jedności chrześcijan mogłoby być ważne, aby zwolniono również jego zwolenników, inaczej mogą się zacząć niepotrzebne gadania, że sympatycy Kefasa cieszyli się specjalnymi względami. Zawsze tak było, że gdy jedni uważali nauki Pawła za zbyt trudne do zrozumienia, to drudzy dzięki nim lepiej rozumieli tajemnice Boga. Byłem w dobrym humorze. Cieszyłem się, że zyskam pochwałę Klaudii, ponieważ przyszedłem z pomocą chrześcijanom, którzy znaleźli się w potrzebie.

Tygellin zresztą nie chciał ode mnie pieniędzy, bo potrzebował mojej pomocy – aby sporządzić akt oskarżenia, musiał uzyskać bezstronną opinię o zabobonie chrześcijańskim. Żywił też chyba dla mnie pewien respekt, bo nie obawiałem się Kefasa. Sam mi o tym powiedział w krótkich słowach.

Nadal odczuwał strach przed Kefasem, ponieważ żołnierze, którzy na rozkaz prefekta dotykali starca, mieli bezwładne ręce. Myślę, że żołnierze specjalnie wyolbrzymiali swoje dolegliwości, aby otrzymać większe wynagrodzenie. W każdym razie nigdy później nie słyszałem, aby doznali jakichś uszkodzeń.

Tygellin zdecydował, że jest gotów przedstawić sprawę Neronowi. Prosił mnie usilnie, abym mu towarzyszył, ponieważ udowodniłem, że jestem specjalistą, no i osobiście znałem chrześcijan. Uważał, że towarzyszenie mu jest n bnawet moim obowiązkiem, bo opowiadając Poppei bzdury o chrześcijanach wprowadziłem Nerona w błąd. To, że byłem przychylny wobec chrześcijan i nie wierzyłem we wszystko zło, które im przypisywano na podstawie wydobytych torturami zeznań, nie miało – jak sądził – większego znaczenia. Dzięki temu zresztą oskarżenie będzie bardziej bezstronne.

Na Eskwilin pojechaliśmy wierzchem, ponieważ obecnie dopuszczono ruch wozów i koni w ciągu dnia i w obrębie murów, aby przyspieszyć prace budowlane oraz poszerzanie i wyrównanie ulic. Neron był w dobrym humorze. Zjadł ze swoją świtą doskonały posiłek, napił się wina i ochłodził ciało zimną kąpielą, aby móc jeść i pić aż do nocy, jak to zwykł był czynić. Bardzo był z siebie zadowolony: wymyślił chytry sposób na uciszenie szerzących się pogłosek o jego własnym udziale w tragedii Rzymu. Otóż odwróci uwagę ludu od siebie i obciąży odpowiedzialnością chrześcijan.

Nie przestraszyła go informacja Tygellina o aresztowaniu nieprawdopodobnie dużej liczby podejrzanych, bo twardo obstawał przy opinii, że chrześcijanami są tylko próżniacy, włóczykije i przestępcy.

– Musimy tylko wymyślić karę odpowiednią dla tego straszliwego czynu – powtarzał zadowolony. – Im ostrzej ich ukarzemy, tym bardziej lud będzie przekonany o ich winie! Równocześnie możemy zorganizować widowisko, jakiego świat jeszcze nie widział. Drewniany amfiteatr nie wchodzi w rachubę. Jego podziemne pomieszczenia są nadal tymczasowymi mieszkaniami dla pogorzelców. Wielki Cyrk jest spalony. Można brać pod uwagę jedynie mój własny cyrk na stokach Watykanu. Rzeczywiście jest stosunkowo ciasny, więc wieczorem zorganizujemy święto ludowe i wydamy bezpłatny posiłek w moim ogrodzie u podnóża Janikula.

Nie miałem pojęcia, do czego zmierzał, lecz ośmieliłem się zauważyć, że przede wszystkim konieczny jest publiczny proces sądowy: powiedziałem też, że sądząc z dotychczasowego dochodzenia, prawdopodobnie nie można będzie oskarżyć o podpalenie zbyt wielu osób.

– A po co proces publiczny? – zdziwił się Neron. – Chrześcijanie są przestępcami i zbiegłymi niewolnikami, którzy utracili obywatelstwo. Dla skazania takich ludzi nie potrzeba stuosobowej grupy sędziów. Wystarczy decyzja prefekta!

Tygellin wyjaśnił, że nadspodziewanie wielu aresztowanych ma obywatelstwo rzymskie i oni sami muszą wyznać, że są chrześcijanami. Poza tym nie może całymi dniami trzymać pięciu tysięcy aresztowanych na placu ćwiczeń! Zatrzymani obywatele są na tyle zasobni, że mogliby przeciągnąć sprawę, odwołując się do cesarza, nawet gdyby ich sądzono w zwykłym trybie. Cesarz musi więc zawczasu zdecydować, czy przynależność do chrześcijaństwa jest wystarczającym powodem do skazania aresztantów.

– Powiedziałeś: pięć tysięcy? – zainteresował się Neron. – Taka liczba nigdy dotąd nie brała udziału w jednym widowisku, nawet w czasie uroczystości triumfalnych. Moim zdaniem jednodniowe widowisko wystarczy. Nie trzeba organizować świąt kilkudniowych, przedłużyłoby to prace budowlane. Myślę, że możesz przepędzić ich przez miasto na drugą stronę rzeki i umieścić w moim cyrku. W ten sposób lud będzie miał przedsmak widowiska, a równocześnie wyładuje na nich swój gniew za przerażające przestępstwo. Może ich nawet poturbować, byle nie doszło do większych rozruchów!

Cesarz ma zupełnie mylne wyobrażenie o rodzaju sprawy i jej zakresie, pomyślałem, i powiedziałem:

– Czy nie rozumiesz, że większość aresztowanych to ludzie uczciwi, którzy cieszą się dobrą opinią?! Są tam młode dziewczęta i chłopcy, których nikt nie może podejrzewać o cokolwiek złego! Wielu ma na sobie togi. Chyba nie dopuścisz, aby lud profanował rzymską togę!

Neronowi nabrzmiał gruby kark. Naprężył tłusty podbródek, sposępniał i wzrokiem krótkowidza zaczął się we mnie uporczywie wpatrywać.

– A więc wątpisz, czy ja rozumiem sytuację i czy umiem spojrzeć na nią krytycznym okiem, Manilianusie?! – zapytał. Nie użył mego pierwszego imienia, żeby uwypuklić swój brak sympatii. Nagle parsknął śmiechem, bo wymyślił coś nowego: – Przecież Tygellin może ich przepędzić przez Rzym na golasa! Lud będzie miał jeszcze lepszą zabawę. Bez odzienia nie sposób ocenić, kto jest przyzwoitym człowiekiem, a kto nie! Zewnętrzna cnota jest tylko obłudą, doświadczenie nauczyło mnie najbardziej podejrzewać tych, którzy ubierali się w szaty pobożności i pozorowali życie moralne. O chrześcijańskim zabobonie wiem dostatecznie dużo, aby dojść do wniosku, że za tę ohydę najwyższa kara jest zbyt łagodna. Chcecie posłuchać?

Pytająco rozejrzał się dookoła. Wiedzieliśmy, że gdy chce mówić, trzeba zamilknąć i jeden przez drugiego prosiliśmy, żeby mówił.

– Zabobon chrześcijański jest tak straszliwy, że mógł powstać jedynie na Wschodzie – wyjaśniał Neron. – Uprawiają straszliwe czary oraz grożą zniszczeniem i spaleniem całego świata. Mają tajemne znaki rozpoznawcze, a wieczorami zbierają się za zamkniętymi drzwiami, żeby jeść ludzkie ciało i pić krew. W tym celu zbierają wyrzucane na śmietniki niemowlęta, aby je spożyć w czasie tajnych obrzędów. Po jedzeniu i piciu oddają się wyuzdanej rozpuście w naturalny i zboczony sposób. Używają mianowicie do tego celu zwierząt, głównie – jak słyszałem -owieczek.

Zwycięsko rozejrzał się dookoła. Sądzę, że Tygellina zirytowało, że Neron wypowiedział się, zanim on mógł przedstawić wyniki przesłuchań. A może po prostu chciał się wygadać? W każdym razie okazał, że się nie zgadza z Neronem.

– Nie możesz skazywać ludzi tylko za rozwiązłość! Znam osoby, blisko mnie siedzące, które także zbierają się za zamkniętymi drzwiami, żeby między sobą uprawiać rozpustę!

– To zupełnie co innego jeśli ludzie zbierają się dla zabawy lub z chęci nauczenia się czegoś nowego – parsknął śmiechem Neron. – Tylko nie powtarzajcie tego Poppei! Wcale nie jest tak wyrozumiała, jakbym sobie życzył. Natomiast chrześcijanie robią to w tajnym związku na cześć swoich bogów i oczekują, że na tej podstawie zostaną uprzywilejowani. Uważają, że mogą sobie pozwolić na wszystko, a gdy dorwą się do władzy, będą mogli skazywać innych! Gdyby te poglądy nie były śmieszne, byłyby groźne!

Nikt nie zawtórował jego wymuszonemu śmiechowi.

– Nie rozumiem, dlaczego nie zatrzymuje się Żydów? To jest naród najbardziej znienawidzony. Mówi się o nich to samo, co o chrześcijanach. To właśnie od nich wywodzi się nowy zabobon! W tajnym pomieszczeniu Świątyni w Jeruzalem składają hołd oślej głowie! Pompejusz wraz z centurionem widzieli to na własne oczy, gdy podpalili żydowską Świątynię – dorwał się do głosu młody Lukan, stryjeczny brat Seneki. Pyszniąc się sławą poety lubił mieć zawsze ostatnie słowo, nawet za cenę narażenia się Neronowi.

– Jest zupełnie odwrotnie – stwierdziłem, bo dłużej już nie mogłem milczeć. – Żydowski Bóg nie ma żadnego wizerunku. Tym się różnią Żydzi od wszystkich innych narodów. Chrześcijanie służą temu samemu Bogu, choć do swej wiary dodali nowe elementy.

– Wiem z pewnego źródła – Neron kiwnął do mnie przychylnie głową – że Pompejusz rzeczywiście wszedł z centurionem do najświętszego przybytku, ale bardzo się zdziwił, bo tam nic nie było. To żołnierze, którzy przed atakiem nasłuchali się różnych bujd o religii żydowskiej, zaczęli twierdzić, że Pompejusz na własne oczy widział cielca z oślą głową. Taka jest prawda.

– Myślę, że lepiej znam tę sprawę! – mruknął z uporem Lukan. Miał dopiero dwadzieścia pięć lat i sława poety zbyt uderzyła mu do głowy. – Zanim napisałem epos o wojnie domowej, badałem historię Pompejusza bardziej wnikliwie niż ktokolwiek z moich równieśników. Żydzi są narodem, który trzeba nienawidzić.

Neron patrzył na niego i bezwiednie ścisnął w ręku jabłko, aż sok zaczął mu wyciekać między palcami. Najgroźniejszy był wtedy, kiedy nie było po nim widać najmniejszej oznaki gniewu, więc ten odruchowy gest wzbudził moją czujność.

– Kochany młodzieńcze, Lukanie! – powiedział przeciągając słowa. – Aż za dużo słyszeliśmy o twoim eposie o wojnie domowej, w którym z Pompejusza czynisz herosa wolności, a mojego pradziadka Cezara przedstawiasz jako tyrana. Poeta ma swoje prawa, więc ani słowem nie wyrzucałem ci fałszowania historii. Przecież i ja za młodych lat najlepiej jak umiałem wygładzałem niezdarne strofy. Jednak bardzo cię proszę, unikaj wypowiedzi na współczesne tematy polityczne, których w ogóle nie rozumiesz! Musi ci wystarczyć szperanie w przeszłości, bo jesteś tylko pokrywką urny z popiołami!

Lukan drgnął i cały poczerwieniał. Spoglądał na nas pytająco, jakby oczekiwał, że ruszymy z pomocą.

– Myśl przewodnią mego eposu rozumie każdy wykształcony człowiek – powiedział obrażonym tonem, lecz ugodowo. – Rozpoczęcie okresu tyranii jest określone przez Los. Pompejusz walczył o wolność Rzymu, lecz walczył przeciwko Przeznaczeniu, więc musiał przegrać!

Podziwiany przeze mnie pisarz, a zarazem konsul, Petroniusz, ostrzegawczo przycisnął białą ręką ramię Lukana:

– Kiedyś, w odpowiedniej chwili, posłuchamy jeszcze raz twego pięknego poematu – zapewnił z uśmiechem. – Wówczas znowu, dzięki hojności twej małżonki, poczęstujesz nas, jak ostatnio, równie doskonałym pasztetem z pawia i cypryjskim winem. Masz styl zbyt pompatyczny i nie zawsze odznaczasz się dobrym smakiem, jak to Neron przyjaźnie zaznaczył. Nawet w rozżaleniu z powodu draśnięcia twojej próżności nie nazywaj go jednak tyranem. Wszyscy dobrze wiemy, że Neron nie tylko nie jest tyranem, ale że jest władcą najbardziej przyjaznym ludziom!

Nigdy nie było wiadomo, kiedy Petroniusz drwi, a kiedy mówi serio. Neron był już na tyle pijany, że przyjął jego słowa za dobrą monetę i zapomniał o Lukanie.

– Wszyscy wiecie, jaki jestem wrażliwy! Jak gorąco żałowałem, że umiem pisać, gdy musiałem podpisać pierwszy wyrok śmierci. Jeśli robiłem coś złego, to tylko z powodów politycznych, dla zachowania spokoju wewnątrz kraju. Wiecie też, że właśnie dlatego miewam koszmarne sny, w których gonią mnie Furie z pochodniami w dłoniach. Nękające wyrzuty sumienia tylko potwierdzają moją wrażliwość. Do tych czynów prowadził mnie ślepy los i poczucie odpowiedzialności za dobro kraju. Petroniusz źle robi, przypominając mi właśnie dzisiaj przyjazne uczucia, jakie żywię wobec ludzi. Konieczność polityczna wymaga tak bezlitosnego ukarania podpalaczy, jak to jest tylko możliwe!

– Podziemne pomieszczenia cyrkowe na Watykanie będą za ciasne dla pięciu tysięcy ludzi – rzekł Tygellin. – Nadal uważam za niecelowe skazywanie obywateli Rzymu. Proponuję, aby wszystkich, którzy szczerze zapewniają, że odrzucają zabobon chrześcijański i którzy są przyzwoitymi obywatelami rzymskimi, natychmiast zwolnić.

– Ale wtedy niewielu zostanie! – sprzeciwił się Neron. – Przecież to jasne, że kto tylko będzie mógł, natychmiast czmychnie! A oni wszyscy są w pewnym sensie zamieszani w spisek, choćby bezpośrednio nie uczestniczyli w podpalaniu. Jeśli uważasz, że jest ich zbyt wielu, w co nie chce mi się wierzyć, ponieważ mamy do czynienia z przestępstwem na tak ogromną skalę to każ im ciągnąć losy. Tak się postępuje w czasie wojny, kiedy legiony poniosą sromotną porażkę. Korbulon musiał przez losowanie zdziesiątkować żołnierzy w Armenii. Los pada i na tchórzy, i na bohaterów. Proponuję, abyś przez losowanie uwolnił co dziesiątego. Przypuszczam, że kara tak ich przestraszy, że zabobon chrześcijański po wsze czasy zniknie z Rzymu!

– Patrzę na to od strony czysto praktycznej – irytował się Tygellin. Oświadczył też z urazą, że jeszcze nikt nie zarzucał mu zbytniej łagodności w sprawowaniu urzędu. – Ścięcie pięciu tysięcy ludzi w sposób artystyczny, jak sobie tego życzysz, nie jest możliwe w ciągu jednego dnia w ciasnych pomieszczeniach twojego cyrku. Jeśli nie będziesz wymagał artystycznej oprawy, to oczywiście da się to zrobić! Obawiam się tylko, że widzowie nie będą mieli żadnej uciechy, bo nie ma rzeczy równie monotonnej, jak zabijanie ludzi od rana do wieczora.

Byliśmy wstrząśnięci wypowiedzią Tygellina i nikt nie mógł wykrztusić słowa. Dotychczas myśleliśmy, że zostanie straconych kilkadziesiąt osób, a pozostali wystąpią w jakimś przedstawieniu.

– Nie, cesarzu, to nie świadczy o dobrym smaku! – potrząsnął głową Petroniusz.

– Nie chciałbym, aby ciebie albo mnie ktoś oskarżył o łamanie praw obywatelskich – podjął Tygellin. – Trzeba kuć żelazo póki gorące. Tym razem idzie o pośpiech. Mam około dziesięciu odpowiednich zeznań, lecz to za mało na publiczny proces sądowy. Zresztą nie wszyscy ci ludzie nadają się do publicznego wystąpienia. – Przerwał, zdenerwowany naszymi spojrzeniami, i wyjaśnił – Kilku zabito w czasie próby ucieczki. To się często zdarza.

Znów odniosłem wrażenie, jakby spadała na mnie ołowiana płyta. Mimo to zabrałem głos:

– Imperatorze! Znam chrześcijan i ich obyczaje. Są to ludzie potulni i dobroduszni. Żyją we własnym gronie i nie mieszają się do polityki. Unikają zła. Mam o nich tylko dobre opinie. Być może są głupi, skoro wierzą, że Jezus Nazarejski, którego nazywają Chrystusem, a który został ukrzyżowany za czasów spełniania przez Poncjusza Piłata urzędu prokuratora Judei, uwolni ich od wszystkich grzechów i da życie wieczne. Ale przecież głupota nie jest karalna!

– No właśnie, oni myślą, że nawet najgorsze przestępstwa ujdą im bezkarnie, bo im wszystko wolno! – zawołał zniecierpliwiony Neron. – Jeśli ich nauka nie jest groźna, to chciałbym wiedzieć, co jest groźne dla kraju?!

Kilka osób z wahaniem powiedziało, że może przesadza z tym zagrożeniem ze strony chrześcijan. Jeśli kilka osób się ukarze, inni 24 się wystraszą i porzucą zabobon. Tygellin natomiast ironicznie zawołał:

– Przecież oni nienawidzą cały rodzaj ludzki! Wierzą, że ich Chrystus zjawi się, by osądzić ciebie, cesarzu, i mnie biedaka… Za karę za nasze złe czyny wrzuci nas do ognia wiecznego!

Neron zaśmiał się i wzruszył ramionami. Na jego korzyść należy przyznać, że nie bardzo przejmował się drwinami, jeśli dotyczyły jego osobistych przywar. Odnosił się dobrze nawet do ludzi, którzy klecili o nim złośliwe strofy. Ale nagle podniósł głowę, kiedy Tygellin powiedział:

– Czyż to nie ty, Minutusie, powiedziałeś, że chrześcijanie nienawidzą teatru?!

– Nienawidzą teatru?! – spytał Neron nagle wstając. Nie uznawał ironii w sprawach sztuki. – W takim razie oni są rzeczywiście wrogami rodzaju ludzkiego i zasługują na ukaranie. Będziemy ich sądzić jako wrogów całego rodzaju ludzkiego. Nie wierzę, aby ktokolwiek powstał w ich obronie!

Podniosłem się na drżących nogach i powiedziałem twardo:

– Cesarzu! Ja sam wziąłem kiedyś udział w świętym posiłku chrześcijan. Mogę złożyć przysięgę, że niczego niestosownego w tym posiłku nie było. Spożywają chleb, wino i zwyczajne jadło. Wyobrażają sobie, że jest to ciało i krew Chrystusa. Po jedzeniu całują się wzajemnie, ale bez żadnych złych intencji!

– Nie męcz mnie, Manilianusie! – rozkazał Neron, machając ręką, jakby odganiał muchę. – Wszyscy wiemy, że nie należysz do najmądrzejszych, chociaż masz i dobre strony. Jesteś tak naiwny, że chrześcijanie zapędzili cię w kozi róg.

– O tak! – potwierdził Tygellin. – To chrześcijańscy czarownicy zmienili mu wzrok. Ja też znalazłem się w niebezpieczeństwie w czasie przesłuchań. Zewnętrznie są niby sympatyczni, wyglądają na przyzwoitych, wydawaniem bezpłatnych posiłków zjednują sobie biednych. Ale ludzie, którzy się oddają ich tajnym obrzędom, znajdują się pod władzą czarownika!

Uzyskaliśmy tyle, że Neron zgodził się, aby w przedstawieniu wzięło udział trzy tysiące więźniów i upoważnił Tygellina do zwolnienia tych, którzy odstąpią od zabobonu. W żadnym jednak wypadku nie mógł on zmniejszyć ustalonej liczby uczestników planowanego spektaklu.

– Teraz zastanówmy się, co zrobić, żeby ucieszyć lud? – powiedział Neron. – Tygellinie, pamiętaj, żeby w przedstawieniu wzięły udział dziewice i niewinni chłopcy, a nie tylko napiętnowani niewolnicy!

Człowiek najchętniej wierzy w to, w co chce wierzyć. Gdy towarzyszyłem Tygellinowi w powrotnej drodze do obozu, byłem pewien, że Neron wymyślił jakiś bezwstydny, idiotyczny spektakl, aby w ten sposób ukarać chrześcijan, po czym, dla zaspokojenia tłumu, każe stracić kilku, a resztę uwolni. Tygellin milczał. Miał już własne plany, lecz tego nie przewidziałem.

Udaliśmy się na plac ćwiczeń. Więźniowie byli zmęczeni palącym słńcem, bo dzień, choć jesienny, był wyjątkowo upalny. Przyniesiono im miasta jedzenie i wodę do picia, ale nie wystarczyło dla wszystkich. Wielu prosiło o pokarm i wodę, przy czym gotowi byli zapłacić za nie, zgodnie ze zwyczajem.

Tygellin zatrzymał mężczyznę, odzianego w przyzwoitą togę, i zaczął z nim przyjaźnie rozmawiać. Zapytał go, czy był przy podpaleniu Rzymu, a otrzymawszy zaprzeczenie zapytał, czy był karany. Mężczyzna ponownie zaprzeczył, a Tygellin radośnie zawołał:

– Wspaniale! Wyglądasz na przyzwoitego człowieka. Zwolnię cię, tylko jeszcze wyrzeknij się chrześcijańskiego zabobonu. Chyba masz sto sestercji, aby opłacić zwolnienie?!

Tygellin strasznie się zdziwił – mówiąc prawdę, ja również – bo mężczyźni jeden po drugim odmawiali wyrzeczenia się Chrystusa, który ich uwolnił od grzechów i wezwał do swojego Królestwa. Poza tym chętnie pójdą do domu i gotowi są zapłacić za to pięćdziesiąt, sto czy nawet pięćset sestercji. Tygellin przestał panować nad sobą i ostatniego swego rozmówcę smagnął biczem po twarzy.

– Macie za swego Chrystusa! Durnia ze mnie robicie! Głupcy!- ryczał rozwścieczony.

Zmarnowawszy sporo czasu znalazł w końcu dwóch obywateli, którzy zapewniali, że nie są jeszcze ochrzczeni. Wszyscy inni, powołując się na precedensową decyzję cesarza w sprawie Pawła, żądali procesu sądowego i zarzucali bezpodstawność oskarżeń. Wreszcie Tygellin zaczął się spieszyć. Niemal udawał głuchego. Podchodził, zadawał pytanie i ledwie wysłuchawszy zaprzeczenia, polecał indagowanemu, aby szedł gdzie chce i nawet nie czekał na opłatę. Wielu było jednak tak upartych, że nawet gdy wyszli z placu ćwiczeń, to wracali i kryli się za plecami innych.

Równocześnie Tygellin rozkazał ogłosić w mieście informację, że chrześcijanie-podpalacze przemaszerują Via Sacra na drugą stronę rzeki i zostaną zgromadzeni w cyrku Nerona. Wartownikom dał do zrozumienia, że nie ma nic przeciwko temu, żeby część więźniów uciekła. Kilkoro starców skarżyło się na zbyt daleką drogę; Tygellin żartobliwie odrzekł, że niestety nie może zapewnić im lektyk na ten miły spacerek.

Przy drodze gromadziły się rozwydrzone tłumy gapiów, którzy zaczęli obrzucać chrześcijan błotem i kamieniami. Pochód jednak okazał się tak nieprawdopodobnie długi, że końca nie było widać, więc nawet największym awanturnikom znudziło się patrzenie. Pilnowałem pretorianów, aby ochraniali więźniów przed motłochem, i jeździłem konno tam i z powrotem wzdłuż pochodu. Kilka osób pobito tak dotkliwie, że zakrwawione pozostały na drodze. Niebo purpurowiało, a wzdłuż drogi układały się długie cienie. W szeregach więźniów panowała grobowa cisza; wydawało się, że całe miasto zatopiło się w jej bezmiarze. Pretorianie ze strachem rozglądali się dookoła, bo rozeszła się pogłoska, że niebo się otworzy i zstąpi z niego Chrystus, aby osłonić wiernych.

Głodni, spragnieni i umęczeni czuwaniem ludzie siadali przy drodze aby wyprostować nogi. Nikt im nie przeszkadzał, oni sami wołali za odchodzącymi, aby ich nie zostawiali i nie odbierali radości naśladowania Chrystusa. Najbardziej aktywni więźniowie wyciągali z przydrożnych zgliszcz szczątki powozów czy furmanek i sadowili na nich osoby najbardziej wyczerpane. Czoło pochodu stanowiła długa kawalkada stu powozów, które Tygellin zezwolił wynająć. Pochód przez pomyłkę poprowadzono przez wyspę Eskulapa i dzielnicę żydowską na wzgórze Watykanu. Zapadał już zmrok, gdy podążający za pochodem motłoch dostrzegł Żydów: tłum ożywił się, zaczął ich bić, wyciągać z domostw i grabić. Tygellin musiał skierować pretorianów do stłumienia rozróby. Chrześcijanie sami szukali drogi do cyrku Nerona i szli naprzód, teraz już bez ochrony. Słyszałem na własne uszy, jak idący na czele pochodu mężczyźni pytali się wzajem, czy idą właściwą drogą. Byli tacy, którzy zabłądzili w mroku wśród drzew ogrodu Agrypiny; do rana jednak wszyscy dotarli do cyrku. Nikt nie uciekał, choć trudno mi w to uwierzyć, bo pamiętam o rozruchach w czternastej dzielnicy.

Nie było nawet mowy, aby ta masa ludzi mogła zmieścić się w pomieszczeniach cyrkowych. Wielu musiało zostać na zewnątrz. Tygellin pozwolił im na branie z magazynów siana na posłanie, otworzył też krany w sąsiedniej stajni. Nie czynił tego przez litość, lecz z poczucia obowiązku. Zauważyłem, że pretorianie wyłączyli grupę dziewcząt i dzieci, aby móc je później zgwałcić, bo dzieci ani dziewic nie wolno poddawać karom cielesnym. W imię Chrystusa, bo inaczej nie chciały mnie słuchać, rozkazałem im natychmiast wracać do domów. Słyszałem zresztą jak ustawiający więźniów w kolejkę po wodę pretorianie także posługiwali się imieniem Chrystusa, dzięki czemu utrzymywali wzorowy ład.

Z ciężkim sercem jechałem z Tygellinem po ciemku na Eskwilin, by zameldować się u Nerona. Cesarz nadal ucztował i był porządnie pijany. Odesłał Lukana, który uparcie twierdził, że to Żydzi okazywali największą radość przy pożarze Rzymu. Petroniusz opuścił towarzystwo sam, skarżąc się na bóle brzucha; takich bolesnych skurczy dostawał często w obecności Nerona. Cesarz zaprosił kilku zaufanych senatorów i trzech zdolnych prawników.

– Gdzieś ty się podziewał? – spytał niecierpliwie, gdy tylko mnie ujrzał. – Jakie zwierzęta masz w bestiarium?!

– Wybór mam niewielki, bo w czasie pożaru, w związku z ograniczeniem dostaw wody, trzeba było zmniejszyć liczbę zwierząt. Dla zainscenizowania polowania nie dysponuję niczym więcej poza dzikimi bykami hyrkariskimi i brytanami – powiedziałem, nie przeczuwając niczego złego. – Sabina ma oczywiście swoje lwy, lecz – dodałem posępnie – nowe bezsensowne opłaty za wodę zmuszą nas do ograniczenia ich liczby.

– Przez cały czas mego panowania oskarżano mnie o zbytnią łagodność oraz o lekceważenie starych cnót narodu rzymskiego – oświadczył Neron. – Teraz wreszcie dostaną, czego chcą, choć osobiście uważam to za wstrętne. Zmusza mnie jednak do tego ohyda postępowania chrześcijan ich zatwardziała nienawiść do rodzaju ludzkiego. Przejrzałem już nadające się do wystawienia w teatrze opowieści mityczne. Pięćdziesiąt dziewcząt i tyluż chłopców będzie jutro przedstawiać córy Danaosa i ich małżonków. Dirke przywiąże się do rogów byka.

.- Cesarzu – zaprotestowałem jąkając się z przerażenia – przecież za twego panowania w całym cesarstwie nie wolno nawet najgorszego przestępcy skazywać na śmierć na arenie cyrkowej. Sądziłem, że położyłeś koniec tym barbarzyńskim obyczajom. Nie jestem przygotowany do zorganizowania takiego przedstawienia, jakie planujesz. Nie mam dzikich zwierząt! Nie! Nawet myśleć o tym nie mogę!

– Rzym jest w błędzie, jeśli sądzi że boję się krwi na arenie! – ryczał Neron, a jego kark nabrzmiał i spurpurowiał od gniewu. – Zrobisz, co ci każę! Nagą Dirke przywiążesz do rogów byka. Brytany mogą rozszarpać kilkuset ludzi!

– Ależ, cesarzu! Tresuje się je do polowania na dzikie zwierzęta. One nie tkną człowieka! – tłumaczyłem, żałując, że tak kiepsko zna się na tych sprawach. Chwilę się zastanowiłem i dodałem: – Chyba żeby uzbroić więźniów i kazać im polować na byki, a razem z nimi wypuścić psy. W takim polowaniu giną nawet doświadczeni myśliwi, sam to widziałem!

– Sprzeciwiasz się mojej woli, Manilianusie?! – Neron wpatrywał się w mnie, a wyraz twarzy miał groźnie niewinny. – Sądzę, że dostatecznie jasno powiedziałem, jakie widowisko masz przygotować na jutro?!

– Na jutro?! – krzyknąłem. – Przecież nie starczy czasu na przygotowania! Czyś ty oszalał?

Neron nie znosił, gdy ktoś tak mówił, bo przypominało mu to o przypadku chwilowej utraty wzroku i świadomości, do którego chętnie wracała Agrypina. Dźwignął wielką głowę i wyzywająco krzyknął:

– Dla Nerona nie ma rzeczy niemożliwych! Jutro są idy, senat zbiera się o świcie. Poinformuję senat, że Rzym podpalili chrześcijanie. Gdy tylko senat w pełnym składzie znajdzie się w cyrku, rozpoczniesz widowisko. Moja decyzja będzie wtedy prawomocnym wyrokiem i żadne publiczne procesy nie będą potrzebne. Tego samego zdania są moi uczeni w prawie przyjaciele. Złożę senatorom tę informację jedynie przez wzgląd na powagę senatu i w celu ostatecznego wyciszenia złośliwych plotek i zaproszę ich do cyrku, aby na własne oczy się przekonali, że Neron nie boi się krwi!

– Nie mam potrzebnych do tego celu dzikich bestii! – powtórzyłem krótkoi czekałem, że dostanę pucharem po głowie albo kopniaka w przyrodzenie. Byłoby to najlepsze rozwiązanie, bo po takim wyładowaniu wściekłości Neron zwykle uspokajał się i natychmiast łagodniał.

Tym razem jednak stał się jeszcze spokojniejszy, zbladł tylko i uporczywie wpatrywał się we mnie:

– Czy to nie ja mianowałem cię kiedyś zarządcą bestiarium? Czyje są Zwierzęta, twoje czy moje?!

– Bestiarium jest bezsprzecznie twoje, chociaż w jego budowę włożyłem dużo własnych pieniędzy, co mogę łatwo udowodnić. Zwierzęta zaś stanowią moją prywatną własność. Możesz sprawdzić na koncie państwowym i na własnym, że na wszystkie widowiska sam je kupowałem i sprzedawałem. Ani ty, ani nawet senat nie możecie mnie zmusić, abym wbrew swojej woli oddał swoją własność dla zaspokojenia twoich nieszczęsnych kaprysów, gwarantuje mi to prawo. Czyż nie?!

Prawnicy i senatorowie kiwnęli niechętnie głowami. Nagle Neron roześmiał się wesoło.

– Właśnie przed chwilą rozmawialiśmy o tobie, kochany Minutusie! – powiedział z podejrzaną serdecznością. – Broniłem cię usilnie, bo wszyscy uważają, że po uszy tkwisz w tym paskudnym chrześcijańskim zabobonie, o którym wiesz stanowczo za dużo! A w czasie pożaru ukradłeś konia ze stajni na Palatynie i dotąd go nie zwróciłeś! Nie wypominałem ci tego, nie jestem drobiazgowy, cokolwiek by o mnie mówiono! Ale czy to nie dziwne, że właśnie twój dom ocalał z pożaru? Powiadają również, że w tajemnicy zawarłeś nowy związek małżeński. No cóż, jest wiele powodów do zatajenia małżeństwa. Przykro mi tylko, kiedy o moim przyjacielu powiadają, że ma żonę chrześcijankę! Sam przyznałeś, że uczestniczyłeś w tajnym posiłku chrześcijan! Mam nadzieję, że potrafisz niezwłocznie oczyścić się z tych zarzutów!

– Pogłoski są tylko pogłoskami – odpowiedziałem z rozpaczą.- Należałoby oczekiwać, że właśnie ty będziesz nimi gardził. Nie sądzę, byś je traktował poważnie!

– Zmuszasz mnie do tego, Minutusie! – mówił czule Neron.

– Stawiasz mnie, twego przyjaciela, w trudnej sytuacji. Bezwarunkową koniecznością polityczną jest surowe i szybkie ukaranie chrześcijan. A może wolisz mnie oskarżać o podpalenie Rzymu, jak to czynią za moimi plecami niektórzy zawistni senatorowie? Sprzeciwiasz się ukaraniu chrześcijan wedle mojej woli. Twój sprzeciw ma wydźwięk polityczny. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę? Nie mogę go zrozumieć inaczej, jak tylko jako demonstrację przeciwko swemu władcy! Chyba nie chcesz zmusić mnie, swego przyjaciela, abym skazał cię jako chrześcijanina, który nienawidzi cały rodzaj ludzki – oczywiście nie na rozszarpanie przez dzikie bestie, tylko na ścięcie głowy?! W ten sposób twój majątek legalnie przejmie państwo. Czy naprawdę bardziej kochasz chrześcijan i swoje bestiarium, aniżeli mnie i własną skórę?

Uśmiechnął się zadowolony z siebie, bo wiedział, że ma mnie w garści. Wahałem się i namyślałem. Myślałem głównie o Klaudii i naszym nie narodzonym dziecku – czyli o Tobie, Juliuszu – a nie o sobie samym. No, co najmniej w połowie myślałem o Tobie.

– Część skazanych można by zaszyć w niedźwiedzie albo wilcze skóry – powiedziałem w końcu z ociąganiem. – Wtedy psy, czując zapach zwierząt, rzucą się na nich. Ale, cesarzu, dajesz mi niewiele czasu na należyte zorganizowanie widowiska.

Wszyscy odetchnęli z ulgą i nikt już słowem nie wspominał o moich powiązaniach z chrześcijanami. Myślę, że Neron żartował i nigdy by nie zrealizował swoich gróźb. Mógłby jednak zarekwirować zwierzęta z bestiarium. Urzędnicy nie lubili kontrolować moich wydatków, ponieważ był to kapitał ruchomy.

W każdym bądź razie, niezależnie od tego, co by się ze mną stało, wiem, że Neron i tak wykorzystałby zwierzęta do swojego celu. Wciąż się nad tym zastanawiam. Odwołuję się do zdrowego rozsądku. Jaką korzyść przyniosłoby chrześcijanom albo mnie samemu, gdyby skrócono mnie o głowę?! Przypomnę też, że gdy wyrażałem zgodę na propozycje Nerona, nic nie wiedziałem o planach mego ojca.

Gdy zajaśniała gwiazda wieczorna, Neron rozkazał heroldom ogłosić, że następny dzień jest dniem świątecznym i zaprosił wszystkich na widowisko w cyrku watykańskim. W tym momencie pochód chrześcijan nie dotarł jeszcze na miejsce przeznaczenia.

Musiałem się spieszyć, więc jedynie pobieżnie omówiłem program widowiska. Trzeba było wybrać zwierzęta i zapewnić ich transport na drugą stronę rzeki, co nie było sprawą łatwą. Natychmiast zarządziłem alarm w bestiarium i kazałem zapalić pochodnie i wielkie kaganki olejne: zrobiło się widno jak w biały dzień.

Zwierzęta denerwowały się jeszcze bardziej niż ludzie, ponieważ rozbudził je trzask pochodni, no i hałas. Aż do Pola Marsowego dochodził skrzyp i turkot zaprzężonych w woły wozów, ryk dzikich byków, lwów i słoni. Okoliczni mieszkańcy wpadli w panikę, sądząc, że znowu wybuchł pożar i uciekali z mieszkań unosząc na plecach dobytek.

Nie miałem dostatecznej liczby własnych środków transportowych, więc specjalnym zarządzeniem zarekwirowałem wozy, które dostarczały do miasta kamień budowlany: kazałem je rozładować byle gdzie. Tygellin dał mi do dyspozycji pretorianów; zachęcaliśmy ich do szybszej pracy pieniędzmi i winem, bo byli zmęczeni wcześniejszą całodobową służbą. Największą przykrość sprawiła mi oczywiście Sabina. Wybiegła wprost z łóżka Epafrodyta z krzykiem:

– Zgłupiałeś?! Co ty wyprawiasz, co to wszystko znaczy?! Nie chciała wyrazić zgody na oddanie wytresowanych lwów, twierdząc, że cała tresura pójdzie na marne, jeśli zakosztują ludzkiego mięsa. Na szczęście Epafrodyt okazał się rozsądniejszy, rozumiał potrzebę pośpiechu i sam pomógł załadować do klatek trzy lwy, które niedawno przyjechały z Afryki i nie były tresowane. Natomiast nakarmiono je wieczorem i teraz były bardzo ociężałe. Kilku starych niewolników, którzy dobrze pamiętali potężne widowiska cyrkowe sprzed dwudziestu lat, za czasów panowania cesarza Klaudiusza, twierdziło, że te lwy są do niczego, bo zwierzęta mające rozszarpywać przestępców muszą być przez trzy dni głodzone. A pamiętaj, że tacy ludzie mają bezcenne doświadczenie; znają sposoby drażnienia zwierząt przed wypuszczeniem na arenę.

Za czasów Nerona widowiska ze zwierzętami stały się swoistą sztuką, oczywiście poza widowiskami łowieckimi, w których zwierzęta zabijano.

Ale i do takich przedstawień wybierałem zwierzęta choć trochę tresowane ponieważ występowali w nich uzbrojeni we włócznie lub łuki ekwici i senatorowie, więc nie można było narażać ich życia.

Na szczęście tak się musiałem spieszyć, żeby wszystko zorganizować w porę, że nie miałem czasu na zastanawianie się, czy impreza się uda. Zresztą więcej z siebie dać już nie mogłem.

Nie dysponowałem odpowiednimi środkami transportu do przewiezienia dzikich byków z Hyrkanii. Brakowało klatek, ponieważ zazwyczaj przeganiało się je wzdłuż potężnego ogrodzenia i podziemnym korytarzem aż do drewnianego amfiteatru. Teraz trzeba było na pastwisku wyłapać i związać trzydzieści byków. Zwierzęta, rozjuszone hałasem, stukotem i światłami, bodły się nawzajem i atakowały ludzi. Sądzę, że zasługuje na uznanie fakt, iż przed rannym brzaskiem zdołałem wykonać powierzone zadanie. Powinienem dodać, że osobiście brałem udział w chwytaniu byków, bo kilku żołnierzy zabodły, a kilku tak stratowały, że zostali kalekami na całe życie. Ja też oberwałem kopytem w stopę, ale kości zostały nienaruszone. Z emocji nawet nie czułem bólu. Jeden z niedźwiedzi trzepnął mnie łapą w lewą rękę, aż zupełnie zdrętwiała, ale to był drobiazg w porównaniu do zagrożenia, jakie stanowią te silne zwierzęta.

Poza tym z całego miasta musiałem ściągać z łóżek szewców i krawców, aby zszywali skóry dzikich zwierząt. Na szczęście mieliśmy ich pod dostatkiem, ponieważ przestało być modne nakrywanie nimi łóżek i rozwieszanie na ścianach. Poniosłem z tego powodu duże straty finansowe, ale teraz dziękowałem Fortunie, że zmagazynowałem ogromną masę skór. Wraz z nastaniem brzasku w cyrku Nerona zapanował straszliwy chaos. Organizatorzy przedstawień teatralnych wyciągali kostiumy teatralne, żołnierze wbijali pale, a niewolnicy otaczali je chrustem. Na piasku areny w największym pośpiechu stawiano nawet całe domy. Dla mojego numeru musiano na samym środku zbudować grotę z przywiezionych odłamków skał. Co chwila wybuchały jakieś sprzeczki i awantury, których nie sposób było uniknąć. Każdy uważał swoje zadanie za najważniejsze. A najwięcej zamieszania sprawiali szwendający się pod nogami ciekawscy chrześcijanie, bo pomieszczenia cyrkowe były ciasne. Silniejszych chrześcijan zaprzęgnięto więc do pomocy, pozostałych usadowiono na widowni cyrku. Dla tak ogromnej masy więźniów nie wystarczało wychodków. Kazano chrześcijanom szorować zanieczyszczone korytarze, palić kadzidła i rozpylać pachnidła, aby doprowadzić do przyzwoitego stanu przynajmniej loże cesarskie i ławki senatorskie. Przyznaję, że do powstania tego fetoru w niemałym stopniu przyczyniły się moje zwierzęta. Co do mnie – tak już przywykłem do straszliwego smrodu w bestiarium, że teraz prawie go nie odczuwałem.

Otumanieni panującym rozgardiaszem chrześcijanie zbierali się w grupach, aby się głośno modlić i wysławiać Chrystusa. Niektórzy z oczami w słup pląsali w ekstazie, inni przemawiali obcymi językami, chociaż ich nikt nie rozumiał. Widząc to pretorianie uznali, że zlikwidowanie takich czarowników jest pierwszym naprawdę potrzebnym czynem Nerona.

Chrześcijanie nadal nie byli świadomi swego losu. Ze zdziwieniem spokojnie obserwowali przygotowania. Kilku znajomych mi z widzenia przystąpiło do mnie z pytaniem, jak długo jeszcze będą czekać na rozpoczęcie procesu? Na próżno tłumaczyłem, że wyrok już zapadł i został Ogłoszony i że najwyższy czas, aby szykowali się na męczeńską śmierć za Chrystusa z odwagą, aby utrwalić się w pamięci senatu i ludu rzymskiego.

.- Żarty sobie stroisz, chcesz nas nastraszyć – odpowiadali, kręcąc głowami z niedowierzaniem. – W Rzymie nic takiego nie może się wydarzyć!

A przecież mogli uciekać całymi grupami! Ani szatami, ani wyglądem nie różnili się od ludzi, którzy pracowali w cyrku, tylko togi kazano im zdjąć jeszcze w obozie, aby w czasie marszu przez miasto nie robili złego wrażenia. Ale oni nie chcieli zostawić współbraci, nie chcieli uciekać, bo uważali, że są niewinni. Modlili się do Chrystusa.

Nie wierzyli nawet wtedy, kiedy kazano im zdjąć szaty, a szewcy i krawcy pospiesznie fastrygowali na nich skóry dzikich zwierząt. Niektórzy nawet śmiali się i doradzali, jak najlepiej je dopasować! Młodzi chłopcy i dziewczęta skakali sobie z pazurami do oczu, spierając się o skóry panter i wilków. Próżność człowieka jest tak wielka, że przechwalali się, kto dostał lepszą! Niczego nie rozumieli, a przecież z podziemi cyrku dochodził nieprzerwanie skowyt brytanów.

Kiedy przedsiębiorcy teatru zaczęli wybierać co ładniejsze i bardziej reprezentacyjne dziewczęta i chłopców do swoich numerów, musiałem pomyśleć o własnym programie. Zażądałem trzydziestu najładniejszych dziewcząt. Gdy aktorzy przebierali córki Danaosa i ich egipskich narzeczonych w kostiumy teatralne, zdołałem zebrać zadowalającą grupę dziewcząt i kobiet w wieku od szesnastu do pięćdziesięciu lat i kazałem je odprowadzić na ubocze.

Wydaje mi się, że chrześcijanie pojęli prawdę dopiero wtedy, kiedy pierwsze promienie słońca kładły się czerwienią na piasek areny i zaczęto przybijać do krzyży ludzi, których na podstawie wyglądu uznano za najgorszych przestępców. Część przywiezionych na krzyże belek wykorzystałem do umocnienia ścianek w stajniach. Uznałem, że nie należy ustawiać zbyt wielu krzyży na piasku areny, ponieważ zasłaniałyby przedstawienie.

Tygellin musiał udać się na posiedzenie senatu, więc spieszył się bardzo. Polecił postawić na arenie tylko czternaście krzyży, czyli po jednym na każdą dzielnicę, natomiast po obu stronach każdego wejścia do cyrku i na wszystkich drewnianych umocnieniach przy torze wyścigowym – ile się tylko zmieści.

Wysłał także po tysiąc mężczyzn i kobiet do oczyszczenia pobliskich grodów Agrypiny, w których Neron zamierzał wieczorem, zaraz po widowisku, wydać ludowi solidny posiłek. W czasie widowiska miano serwować tylko coś lekkiego, a przecież cyrk na Watykanie leży tak daleko do miasta, że nie można wymagać, aby w południe widzowie poszli na biad do swoich domów. Dzięki doskonałej organizacji kuchni cesarskiej kosze z żywnością napływały tak szybko, że transport ledwo nadążał. Jeden kosz był przeznaczony dla dziesięciu widzów. Każdy senator miał otrzymać wspaniały kosz z winami i pieczonym drobiem; dla ekwitów przeznaczono dwa tysiące koszy.

Uważam, że Tygellin przesadził, polecając przybijać krzyże do drewnianego umocnienia toru. Zużyto przecież na ten cel całe tony drogich gwoździ! Obawiałem się też, że jęki ukrzyżowanych będą przeszkadzały widzom, chociaż z początku, może przez zaskoczenie, zachowywali się wyjątkowo spokojnie. Oglądanie wijących się ciał ukrzyżowanych staje się monotonne, jeśli jest ich wiele. Dlatego nie żywiłem obaw, że uwaga pospólstwa zostanie odwrócona od występów moich zwierząt. Kiedy jednak tysiąc ludzi wyje w bólach i mękach, to najwspanialszy pomruk dzikich bestii, a nawet ryk lwów staje się mało słyszalny, nie mówiąc już o głosach heroldów, wyjaśniających sens przedstawianej pantomimy. Toteż sądzę, że postąpiłem słusznie, zebrawszy przywódców grup chrześcijańskich i poleciwszy im, aby stawali pod krzyżami i w czasie przedstawienia starali się powstrzymywać krzyżowanych braci od głośnych jęków i krzyków; pozwoliłem im natomiast na wzywanie imienia Chrystusa, aby wszyscy wiedzieli, za co umierają.

Przywódcy chrześcijan, z których wielu było już zaszytych w skóry dzikich bestii, dobrze zrozumieli swoje zadanie. Zapewniali swych współbraci, że spotkał ich ogromny zaszczyt, skoro mogą cierpieć i umierać na krzyżu jak Jezus Nazarejski. Muszą znieść tę próbę, jakże krótko trwającą w porównaniu do wiecznej szczęśliwości, która ich czeka w Królestwie. Jeszcze tego dnia będą w raju – zapewniali. Mówili to tak żarliwie i z takim przekonaniem, że aż mnie rozśmieszyli. Musiałem zagryzać wargi, gdy słuchałem, jak wywodzili, że dzień, w którym niewinnie cierpią dla imienia Chrystusa i jako jego świadkowie wejdą do nieba, jest dniem ich triumfu.

Można by pomyśleć, że zazdrościli ukrzyżowanym ich losu! Uznałem te wystąpienia za świadectwo obłudy i dość ordynarnie zauważyłem, iż nie widzę przeszkód, aby zamienili czekające ich krótkie cierpienia na długie konanie na krzyżu.

A tamci byli tak zatwardziali w swoim zaślepieniu, że któryś z nich zerwał z siebie skórę niedźwiedzia i błagał o honor ukrzyżowania! Nie mogłem postąpić inaczej, jak tylko rozkazać, aby pretorianie ukrzyżowali go w jakimś kącie.

Pretorianów rozgniewało to nadprogramowe zadanie, bo już im ręce omdlewały od wbijania ciężkimi młotami ogromnych gwoździ, więc solidnie wychłostali niewczesnego ochotnika. Właściwie było to zgodne z prawem, które stanowi, że krzyżowanego należy przez litość wychłostać przed kaźnią, aby przyspieszyć jego śmierć. Tylko że teraz na chłostę wszystkich zabrakło czasu. Najbardziej litościwi pretorianie zadowalali się przebijaniem ukrzyżowanych włócznią, aby krew szybciej wyciekała.

Nadal byłem zachwycony zdolnościami organizacyjnymi Rzymian, bo przecież z pozoru niewykonalny rozkaz Nerona został zrealizowany na czas! Gdy tylko się rozwidniło, przez bramy cyrku zaczęli napływać widzowie, zapełniając wszystkie miejsca na widowni. Ławki były wyszorowane, urządzenia pomocnicze ustawione na arenie, aktorzy przebrani, program występów ustalony i uporządkowany, a ukrzyżowani skręcali się w mękach i cicho jęczeli.

Obecni z zainteresowaniem nasłuchiwali ryku byków i wycia brytanów. Przy zajmowaniu najlepszych miejsc wybuchły liczne spory, a nawet bójki. W przejściach rozdawano świeżutkie pieczywo i kawałki mięsiwa. Każdy chętny otrzymywał kubek cienkusza.

Szybko umyłem się i przebrałem w odświętną togę z purpurowym oblamowaniem. Rozpierała mnie duma, że jestem Rzymianinem. Jakże cudowne wrażenie wywiera na człowieku szum zadowolonej publiczności, której napięcie wzrasta wraz z oczekiwaniem! Wypiłem dwa kubki wina i nagle zrozumiałem, że to uczucie dumy częściowo wynikało też z radości chrześcijan. Przecież oni sami zabraniali swoim płakać, i kazali im się cieszyć, ponieważ jako świadkowie prawdy staną dziś u bram Królestwa. Byłoby mi bardzo przykro, gdyby się skarżyli na los albo opierali, bo wtedy trzeba by ich ćwiczyć rózgami; tak dawnymi laty wymuszano posłuszeństwo na przestępcach, skazanych na występowanie w widowiskach. A teraz było zupełnie inaczej. Można by sądzić, że razem z widzami oczekują na widowisko w radosnym uniesieniu. Wino powoli uderzało mi do zmęczonej głowy i z pełną wiarą zapewniałem siebie, że widowisko, a przynajmniej moja część, musi się udać!

Gdybym wówczas wiedział, co się w tym samym czasie zdarzyło w senacie, nie byłbym taki spokojny i dumny ze swych dokonań.

Загрузка...