KSIĘGA SIÓDMA

WESPAZJAN

Czas oczekiwania wykorzystałem na staranne urabianie Wespazjana. Wprawdzie pojmował wszystko błyskawicznie, ale był człowiekiem nader ostrożnym. Na wiosnę zmarł Neron – o ile rzeczywiście zmarł. W ciągu roku Rzymem zdążyło rządzić trzech cesarzy: Galba, Othon i Witeliusz. Właściwie nawet czterech, jeśli brać pod uwagę wygłup osiemnastoletniego Domicjana, który ogłosił się cesarzem w miejsce własnego ojca. Ten wybryk szybciutko ukrócono.

Rozśmieszyło mnie osiągnięcie godności cesarskiej przez Othona. Bo przecież dzięki temu Poppea, choćby się nie rozeszła z Othonem, i tak zostałaby małżonką cesarza. Tak więc żydowska przepowiednia miała jakby podwójne zabezpieczenie! Nie jestem przesądny, ale mądry człowiek od czasu do czasu powinien uwzględniać przepowiednie i znaki wieszcze.

Nie myślę tu o komecie, o której wciąż bredzi Klaudia, bo pierwszy raz pokazała się w noc Twoich narodzin na zakończenie rzymskiej jesieni. Wiele jest spraw niezrozumiałych, lecz godnych uwagi. Czasami gwiazda odrywa się od sklepienia niebios i płonącą smugą spada na ziemię. Widziałem to dawno temu, gdy szedłem obok Klaudii wzdłuż pełnego westchnień nabrzeża Tybru, a nad nami żarzyły się obłoki wieczornego nieba. Ta spadająca gwiazda na pewno coś znaczyła, ale do dziś nie wiem co.

Wracając do Othona, wyznam, że uśmiech ustąpił z mych warg, gdy dowiedziałem się, że w Cerei jego żołnierze specjalnie zniszczyli moją najcenniejszą wazę grecką. A sądziłem, że Othon osobiście nic przeciwko mnie nie ma. Wypadki potoczyły się błyskawicznie: Witeliusz dowiedział się o zamordowaniu Galby i wspierany przez legion nadreński przechwycił władzę w swoje ręce. Myślę, że powodem szybkiego obalenia Othona stało się bezprawne użycie świętego miecza twojego przodka, Juliusza Cezara. Ten miecz jest Twoją spuścizną, Juliusza Antoniusza Klaudiusza, który jesteś w linii żeńskiej spadkobiercą Juliuszów i Antoniuszów.

Legiony Othona poniosły klęskę na polach Bedriacum i Othon uznał samobójstwo za jedyne wyjście. Nie chciał przedłużać wojny domowej. Swój ostatni list skierował do wdowy po Neronie, Statilii Mesaliny.

Żałował w nim, że nie zdążył dotrzymać słowa i poślubić jej. W sentymentalnym, zgoła niewłaściwym dla cesarza i wodza tonie, powierzał jej swoje zwłoki i sławę pośmiertną.

Tak więc w krótkim czasie Statilia dostała pod opiekę dwie cesarskie mogiły. Wszakże grób Othona zaniedbała, ponieważ chciał ją poślubić nie dla niej samej, ale jedynie z próżności, a także dlatego że przez ożenek z wdową po Neronie spodziewał się wzmocnienia swojej pozycji. Statilia Mesalina pozostała piękną kobietą i cieszy się znacznym powodzeniem. Podobno sztuką miłości potrafi zrekompensować zużycie ciała.

O Aulusie Witeliusie powiem tylko, że lata wczesnej młodości spędził na Capri w świcie cesarza Tyberiusza. Chętnie uznaję polityczne zasługi jego sławnego ojca, ale Aulus był tak zdemoralizowany, że nawet jego własny ojciec przeciwny był przyznaniu mu urzędu prokonsula. Udało mu się pozyskać przychylność trzech cesarzy raczej złymi niż dobrymi postępkami. Neron zaliczał go do grona swych przyjaciół, ale moim przyjacielem Aulus nigdy nie był i zawsze unikałem jego towarzystwa. Do końca życia zachowywał się obrzydliwie – gdy znalazł się na polu bitewnym w Bedriacum, wciągnął powietrze i oświadczył: „Zabity wróg wonieje pięknie, ale jeszcze piękniej zabity obywatel".

Nie zważając na zakaz senatu Witeliusz odważył się przewodniczyć pogrzebowi Nerona na Polu Marsowym w obecności wszystkich kolegiów kapłańskich. Był to jego jedyny postępek honorowy. Na jego żądanie najlepszy mistrz gry na cytrze śpiewał w czasie tej uroczystości pieśni cesarskie – ułożone i skomponowane przez Nerona, i pierwszy, jak za życia Nerona, entuzjastycznie bił brawo. W ten sposób załagodził wrażenie grubiańskiego listu napisanego przez propretora Juliusza Windeksa do Nerona, od czego zaczęła się wojna domowa. Windeks nazwał w swym liście Nerona marnym grajkiem na cytrze, czym obraził go więcej niż jakimkolwiek innym oskarżeniem.

Witeliusz upadł, gdyż popełnił straszliwy – i dla mnie niezrozumiały – błąd polityczny: wydał ustawę, mocą której rozproszono kohorty pretoriańskie i skazano na śmierć stu dwudziestu żołnierzy, trybunów wojskowych i centurionów, którzy byli najbardziej zaplątani w zamordowanie Galby, choć wcześniej twierdził, że zasługiwali na nagrodę, a nie na karę. Nic dziwnego, że taka zmiana poglądów zmusiła dowódców armii do zwątpienia w jego wiarygodność jako cesarza.

Nie chcę nawet wspominać o bezlitosnych mordach, jakich ofiarami padło wielu szlachetnie urodzonych ludzi. Nie oszczędzał zwłaszcza ludzi zamożnych – skazywał ich na śmierć i konfiskował ich majątki nie rozumiejąc, że mądrzej krowę doić niźli zabijać. Usiłował zagarnąć i mój majątek, między innymi wystawił na licytację rzymską rezydencję, ale nie otrzymał ani jednej zadowalającej oferty. Sądzę, że stało się tak nie z powodu strachu przede mną; raczej było wynikiem głębokiego szacunku, jaki wzbudziłem w kręgach finansowych Rzymu swoją działalnością handlową.

W ciągu prawie ośmiu miesięcy rządów Witeliusza zebrałem informacje świadczące o ogromnej szansie powodzenia Wespazjana w walce o tron. Zapewniłem sobie jednoprocentowy udział w skarbie Świątyni i innych łupach wojennych i złożyłem mu ofertę udzielenia pożyczki w wysokości całego mego majątku na sfinansowanie jego starań o diadem cesarski. Miałem na myśli dwadzieścia żelaznych kufrów ze złotem – nie był to oczywiście cały mój majątek, ale powiedziałem tak, żeby był świadom ufności, jaką w nim pokładam.

Ostrożny Wespazjan długo się wzbraniał przed podjęciem działań. Podsunąłem Tytusowi pomysł sfałszowania listu, w którym jakoby Galba ustanowił go swoim następcą. Tytus jest najlepszym fałszerzem, jakiego spotkałem w życiu; potrafi wiarygodnie podrabiać wszelkie dokumenty. Nie będę komentował, jak to świadczy o nim samym.

Nie wiem, czy Wespazjan uwierzył w autentyzm listu Galby. Ostatecznie znał swego syna. W każdym razie calusieńką noc pojękiwał w swoim namiocie, aż wreszcie, zdenerwowany, przekupiłem legionistów, aby o świcie ogłosili go cesarzem. Uczynili to chętnie, zapewne zrobiliby to i za darmo, ale chciałem zyskać na czasie.

W tym samym czasie okrzyknęły Wespazjana cesarzem legiony z Mezji i Panonii z własnej inicjatywy. W ostatniej niemal chwili swych rządów Neron przesunął jeden legion z powrotem do Panonii, ponieważ Germanie, którzy usłyszeli o buncie Windeksa, podjęli ataki od strony Dunaju. Już dawniej podpowiedziałem legionistom, którzy znieśli wiele cierpień pod murami Jeruzalem, aby upowszechnili wśród innych legionów wieści o wspaniałości, wyrozumiałości, życzliwości wobec żołnierzy Wespazjana i o tym, jakim zdolnym i szczęśliwym jest wodzem.

Właściwie moje sestercje rozeszły się bez sensu, ale nie jestem sknerą. Samo posiadanie ani oszczędzanie nie wzbogaca człowieka. Trzeba wykorzystywać sprzyjające okoliczności i ryzykować, że od czasu do czasu coś się nie powiedzie. Kiedy bogini szczęścia przelatuje obok, trzeba ją natychmiast chwytać, bo jeśli zaczniesz drapać się po głowie, to jej złote pięty znikną nagle za horyzontem.

Legiony stacjonujące w Mezji i Panonii były zaniepokojone – nie dostały żołdu. Wydzielone z nich kohorty wzięły udział w wojnie domowej i musiały utrzymywać się własnym sprytem – a więc z rabowania Galii, która nawykła już do rzymskiego spokoju i bezpieczeństwa. Ale żołnierze zawsze myślą tylko o własnych tyłkach, gdy dyscyplina ulega rozluźnieniu, łatwo się rozwydrzają. Dowodem choćby zachowanie żołnierzy Othona w Cerei. Więc ci legioniści naddunajscy, których wbrew ich woli wprzęgnięto w wojnę domową i przez to zmuszono do rabowania – teraz zaczęli się bać kary, bo zrozumieli nauczkę, jaka płynęła z rozwiązania oddziałów pretoriańskich przez Witeliusza. Porządny legionista tęskni za dyscypliną i pokornie zadowala się mizernym żołdem, byle tylko płacono go punktualnie i w takiej wysokości, żeby mógł coś zaoszczędzić i te drobne kwoty złożyć do wojskowej skrzyni pod opiekę legionowego orła i ołtarza.

Kilka dni po okrzyknięciu Wespazjana cesarzem pod Jeruzalem dotarła niespodziewana wiadomość o przysiędze na wierność, złożonej mu przez legiony z Panonii i Mezji. Nowy cesarz musiał natychmiast wysłać nad Dunaj zaległy żołd, bo legioniści tego się domagali. Moje żelazne skrzynie z Cezarei bardzo się przydały, chociaż Wespazjan początkowo mruczał, że na pewno dostałby pożyczki w Syrii i Egipcie. W tym czasie jeszcze nie byliśmy tego samego zdania co do wielkości mego udziału w skarbie Świątyni.

Przypomniałem mu, że swego czasu Juliusz Cezar zaciągnął tak ogromne długi na konto swego imienia i przyszłości, że aby je spłacić, oddał cały lup wojenny z podbitej bogatej Galii – aby tak móc postąpić, musiał zyskać poparcie polityczne, czyli sięgnąć po władzę. A Cezar był wówczas jeszcze młody i dużo zdolniejszy od Wespazjana zarówno jako polityk, jak i jako wódz. Wespazjan był już stary, a jego prostolinijność znano powszechnie. Wreszcie po długich targach doszedłem z nim do umiarkowanej zgody.

Gdyby Neron żył, Wespazjan nigdy nie złamałby przysięgi na wierność cesarzowi, nie bacząc na przyszłość swoją ani swego syna. Wierność jest rzeczą szlachetną, ale gdy zmieniają się warunki polityczne, to nikt nie zwraca uwagi na honor, o którym tylko wiele się mówi oficjalnie. Wespazjan zgodził się wziąć na swe barki ciężkie obowiązki cesarza dopiero wtedy, gdy stało się jasne, że sprawy państwa źle stoją, a bez jego interwencji wojna domowa może się ciągnąć w nieskończoność. Uczynił tak dla wszystkich dobrych i zdrowo myślących ludzi, którzy w każdych warunkach chcą jedynie pracować w spokoju i cieszyć się cichym rodzinnym szczęściem. Tacy ludzie stanowią większość w każdym społeczeństwie i dlatego nie mają nic do powiedzenia w żadnej sprawie.

Jako człowiek nabożny i głęboko religijny Wespazjan doszedł do przekonania, że skoro warunki do tego go zmusiły – ma obowiązek wypełnienia starej i bardzo popularnej przepowiedni, że władca świata urodzi się na Bliskim Wschodzie. A przecież cesarz rodzi się dopiero w chwili, gdy oficjalnie okrzykną go cesarzem! Moim zdaniem Wespazjan niósł brzemię cesarstwa lepiej i mocniej niż którykolwiek z rządzących wcześniej cesarzy. Nie jest jego winą, że pochodzi z nizin społecznych i sam jest prostakiem. Wzniósł trwałe podwaliny, na których, Ty, mój synu, będziesz kiedyś mógł zbudować nowy świat!

Czuję potrzebę opowiedzenia Ci również wszystkiego, czego się dowiedziałem o śmierci Nerona. Nie byłem naocznym jej świadkiem, ale i jako szczery przyjaciel Nerona, i ze zwykłej ludzkiej ciekawości uważałem za swój obowiązek zebrać o wszystkich towarzyszących jej wydarzeniach relacje tak dokładne, jak tylko było to możliwe w zmienionych warunkach politycznych.

Statilia Mesalina jest głęboko przekonana, że Neron umarł w taki sposób, jak opowiadają świadkowie i jak zapewniają historycy. Nie była świadkiem jego śmierci, bo wcześniej wygnał ją do Ancjum. Co do Akte, to ozdabia kwiatami każdą mogiłę Nerona, co uznałbym raczej za mydlenie oczu, a przecież należała do grona, które było obecne w czasie popełnienia samobójstwa przez Nerona.

Neron przybył do Rzymu z Neapolu, gdzie odpoczywał, gdy zorientował się, że wzniecony w Galii przez Windeksa bunt niebezpiecznie się rozwija. Początkowo nie traktował buntu poważnie, chociaż oczywiście obraził się na Windeksa za jego list. Wezwał najbardziej wpływowych senatorów i ekwitów ale – jak to nadwrażliwy artysta – odniósł się do nich nadzwyczaj ozięble i wyniośle. Zamiast rozważać istniejącą sytuację, demonstrował im nowe organy wodne, które – jak twierdził – dzięki genialnej konstrukcji zagłuszą wszystkie głosy w amfiteatrze i cyrku. Chciał przez to powiedzieć, że potrafi uciszyć ewentualne szemranie ludu. Bo znowu trzeba się było uciec do podwyżki cen zboża i ustanowienia bodaj na rok podatku od majątku, aby w kasie państwowej zebrać środki na chyba nieuchronną już wojnę domową. Na wieść o przyłączeniu się do buntu Galby – nie zdążyli do niego na czas dotrzeć zaufani ludzie, których wysłał z rozkazem, żeby dla dobra ojczyzny popełnił samobójstwo – Neron zemdlał. Gdy wieść o zdradzie Galby rozeszła się po Rzymie, rozpoczęły się tak gwałtowne i pełne zakłamań ataki na Nerona, że podobnych nie było nawet wtedy, kiedy Oktawian August przygotowywał obalenie Marka Antoniusza. Częściowo winę ponosił sam Neron, który ze względów politycznych wielokrotnie w przeszłości uciekał się do rozpowszechniania fałszywych informacji, jak choćby tych o śmierci Agrypiny czy Oktawii. Wprawdzie wykorzystał tu wielkie wzorce, ale i tak kłamstwa obróciły się przeciwko niemu. Musiał z goryczą uznać za prawdę własne twierdzenie, że im kłamstwo zuchwalsze, tym łatwiej lud w nie uwierzy.

Nie będę powtarzał wszystkiego, co o Neronie opowiadano i jakie bezwstydne napisy wyskrobywano na jego posągu. Szczytem bezczelności było ukrycie przez senat kluczy od Kapitelu, gdy Neron zażądał uchwalenia ustaw o odnowieniu przysięgi wierności i ślubowań. Długo czekał na klucze, aż dostał ataku wściekłości i zagroził senatorom egzekucją na miejscu za naruszenie świętości Kapitelu – wtedy oczywiście zguba szybciutko się znalazła. Jednakże wieść o zgubieniu kluczy, co potraktowano jako złowieszczą przepowiednię, natychmiast szeroko się rozpowszechniła.

Cesarz miał jeszcze wówczas możliwości podjęcia działania. Tygellin przygotował na łokieć długą listę proskrypcyjną. Znalazłem ją później w tajnej skrytce. Na czołowym miejscu znalazło się i moje nazwisko. Wybaczyłem mu to ze względu na naszą przyjaźń. Bardziej zdumiała mnie dokładna wiedza o buncie w Galii i Iberii i plan egzekucji ludzi zajmujących kluczowe pozycje w państwie. Na liście byli obydwaj urzędujący konsulowie i tak wielu senatorów, że nie tylko przy jej czytaniu, ale i znacznie później strach mnie przejmował, gdy o tym myślałem. Żałowałem ogromnie, że ze względów politycznych musiałem zniszczyć tę listę. Po latach miałbym dużą uciechę, odczytując ją głośno takim gościom, których z uwagi na swoją pozycję muszę zapraszać na uczty, choć w ich towarzystwie nie gustuję.

Wrażliwość i miłość, jaką żywił do ludu Neron, uniemożliwiły przeprowadzenie programu ostrych represji, a tylko to mogło ocalić jego władzę. Przecież dzięki Tygellinowi pretorianie byli nadal zdyscyplinowani i zyskałby w nich oparcie. Ale szerokie represje oznaczały zarazem odcinanie ostatniej gałęzi drzewa, a nawet najbardziej żywotne drzewo tego by nie wytrzymało.

Odniósłszy w Grecji wielkie sukcesy artystyczne Neron był coraz bardziej znudzony obowiązkami władcy. Gdyby senat był bardziej godny zaufania, to – jak sądzę – stopniowo na niego przeniósłby znaczną część władzy wykonawczej. Znasz jednak sprzeczności rozdzierające senat wzajemną zawiść i stałe intrygi stronnictw. Nawet najbardziej oświecony samo władca nie może w pełni zaufać senatowi. Musisz zawsze o tym pamiętać – wiem, co mówię, choć jestem senatorem i zawsze bronię tradycji i autorytetu kurii.

Jako narzędzie władzy senat oczywiście jest zawsze lepszy od nieodpowiedzialnego ludu. Aby zostać członkiem senatu trzeba spełniać pewne warunki, lud zaś ślepo pójdzie za każdym, kto prócz zboża obieca darmową oliwę i zorganizuje najlepsze widowiska, a przy okazji ustanowi nowe dni wolne od pracy. Z punktu widzenia rozwoju państwa lud jest czynnikiem wątpliwym i zawodnym. Dlatego należy go trzymać w ryzach i dbać o jego dobre samopoczucie.

Neron nie pragnął wojny, a już najmniej wojny domowej. Wszyscy potomkowie rodu Juliuszów dobrze pamiętali pierwszą taką wojnę i uważali, że jest to najgorsze, co może spotkać władcę. W głębi duszy Neron czuł wstręt do wszelkiej wojny i tylko pod naciskiem senatu skłaniał się do wyprawy na Partię. Osobiście był szczerze rad z nawiązania przyjaźni z Tyrydatesem. Ludzie przewidujący muszą uznać za słuszne wyeliminowanie żądnego sławy Korbulona i chciwego władzy Ostoriusza, choć ten ostatni zdobył w Brytanii wieniec laurowy za męstwo. Władca, który chce osiągnąć trwały pokój, musi wystrzegać się zbyt sławnych wodzów.

Neron właściwie nie zrobił absolutnie nic, aby stłumić bunt i uniknąć niepotrzebnego przelewu krwi. Kpiąc z siebie twierdził, że najprawdopodobniej będzie musiał sam jeden wystąpić przeciwko maszerującym legionom i śpiewem przeciągnąć je na swoją stronę. Co zdaje się wskazywać, że miał własne, całkowicie prywatne tajne plany.

To prawda, że w młodości wolał wyjechać na studia na Rodos, niż praktykować sztukę rządzenia. Zawsze pociągał go Orient, choć nigdy nie dojechał poza Achaje – wszak podróż do Aleksandrii musiał odwołać z powodu krwawych rozpraw między tamtejszymi Żydami i Grekami. O jego tęsknocie za dalekimi krajami świadczy wysłanie z Koryntu grupy pretorianów dla wzmocnienia ekspedycji badawczej, która miała odnaleźć źródła Nilu. Zawsze też interesował go handel z Indiami. To on ufundował na południowym krańcu Morza Czerwonego, nad wąską cieśniną wiodącą do Oceanu Indyjskiego, bazę rzymską – dzięki niej cała żegluga morska do Indii znalazła się pod kontrolą Rzymu.

O Parcie miał chyba więcej informacji niż zwiad wojskowy, który zwraca uwagę tylko na drogi, pastwiska, źródła i brody, górskie przełęcze i bazy zaopatrzeniowe. Neron chętniej dyskutował o cywilizacji Partów. Nawet śmialiśmy się z niego, ponieważ dla nas Partowie są i pozostaną barbarzyńcami, dopóki ich nie ucywilizujemy.

Dopiero po śmierci Nerona uprzytomniłem sobie, że jego plany zorganizowania koncertu w Ekbatanie nie były takie głupie. W kręgach elity towarzyskiej Partów najmodniejsze jest obecnie granie na cytrze i śpiew. Oni zawsze byli w modzie opóźnieni w stosunku do cywilizowanego świata. W Rzymie panuje dziś bezustanny jazgot instrumentów orientalnych – jest to gorsza strona zwycięstwa w Judei.

Ta nowa muzyka cieszy młodzież, ale u ludzi starszych wywołuje chorobę nerwową. Czasami wspominam, jak bezpowrotnie miniony złoty wiek, całodzienne brzdąkanie Nerona na cytrze, choć jestem niemuzykalny, co wiecznie mi wypominacie. W żaden sposób nie mogę zrozumieć, jak można czytać czy uczyć się, gdy tuż przy uszach niewolnik wali w miedziane kotły, a ochrypły śpiewak wykrzykuje egipskie pieśni. Rozum bym postradał, gdybym miał bez przerwy słuchać czegoś takiego. A Ty wywodzisz, że inaczej nie mógłbyś zagłębić się w czytaniu, zaś matka zawsze i we wszystkim jest po Twojej stronie. Pewno nosiłbyś i brodę, gdyby piętnastolatkowi zdołała wyrosnąć! Tytus na szczęście znów nauczył się ją golić, odkąd odesłał Berenikę z Rzymu do Tyberiady. Wydaje mi się, że trudniej mu było rozstać się z brodą niż z Bereniką. A więc Neron pozostawał bierny. Oddziały Galby zwycięsko maszerowały bez żadnych przeszkód prosto na Rzym. Tak nadeszła wigilia wiosennego święta Minerwy, kiedy to Tygellin w trosce o własną skórę przekazał pretorianów do dyspozycji senatu. O świcie na nadzwyczajne, tajne posiedzenie senatu zwołano osoby zaufane. Neron nic o tym nie wiedział, choć miał prawo uczestniczyć w posiedzeniu, jako że był członkiem senatu równie dobrze, jeśli nie lepiej, niż inni. Jeszcze poprzedniego wieczoru Tygellin zadbał o odwołanie wart pretoriańskich sprzed Złotego Domu.

Posiedzenie prowadzili obydwaj konsulowie. Prowadzili bezprawnie, bo Neron obydwu zwolnił ze stanowisk. Senat jednomyślnie postanowił ogłosić cesarzem Galbę – łysego, rozwiązłego starca, który wyszukiwał sobie krzepkich chłopców na kochanków. Równie jednomyślnie proklamowano Nerona wrogiem państwa i skazano na śmierć według tradycji przodków, to znaczy przez biczowanie. Tygellin głosował z wielkim entuzjazmem. W tym miejscu senat przypomniał sobie, że Neron jest pełnoprawnym członkiem senatu, ponieważ tylko senatorowie mają prawo skazywać senatorów. Wszyscy zakładali, że Neron popełni samobójstwo, aby uniknąć tak nieludzkiej kary.

Neron obudził się w środku nocy w sypialni opustoszałego Złotego Domu z wierną pseudożoną Sporusem u boku. Zaledwie kilkoro niewolników i służby zostało do posługi. Wysłał po swoich przyjaciół, lecz żaden z tych wielu nawet nie odpowiedział, nie mówiąc już o przyjściu. Doświadczywszy w pełnym wymiarze niewdzięczności świata Neron pieszo, w towarzystwie jedynie kilku zaufanych, poszedł kołatać do drzwi domów tak rozrzutnie darowanych swoim przyjaciołom. Wszystkie drzwi pozostały zamknięte i nikt nie odpowiedział na jego wołanie. Nawet psom zawiązali pyski.

Wrócił do Złotego Domu – z sypialni zrabowano już jedwabną pościel i różne drogocenne drobiazgi. W tej niewypowiedzianej pustce ostatniej cesarskiej nocy wsiadł na wierzchowca. Zakrył głowę. Był boso, w samej tunice i niewolniczej opończy na ramionach. Pojechał do domu swego wyzwoleńca o imieniu Faon, który zaproponował mu schronienie. Willa Faona leży przy Via Salaria, na uboczu drogi, koło czwartego kamienia milowego. Może pamiętasz, że Seneka ostatnie swoje dni spędził w domu przy czwartym kamieniu milowym, a Kefas wrócił do Rzymu od czwartego kamienia milowego Via Appia?

Odprowadzało go czterech mężczyzn: Sporus, Faon i – żebyś się nie zdziwił – Epafrodyt. Czwartym był wysłannik senatu, który miał zapobiec ewentualnemu wystąpieniu Nerona na Forum. Akte oczekiwała w willi. Przedstawienie było przygotowane starannie i doskonale wykonane. Neron był najlepszym aktorem swoich czasów, a także potrafił docenić znaczenie dekoracji. Pamiętam, jak interesował się ustawieniem jakiejś kolumny lub złościł, gdy światło niepotrzebnie wysuwało na plan pierwszy jakąś drugorzędną osobę w czasie jego występu.

Gdy tak jechali, wydarzyło się trzęsienie ziemi, piorun uderzył w drogę tuż przed Neronem, a smród rozkładających się zwłok spłoszył konia, który stanął dęba. Wtedy spadła zasłona z głowy Nerona. Jeden ze starszych pretorianów akurat spojrzał, rozpoznał go i powitał, jak przystało powitać cesarza. To zmusiło Nerona do pośpiechu, bo nie chciał, by odkryto jego zamysł. Cały czas byli przy nim tylko Faon i Epafrodyt – Sporus gdzieś znikł. Przepadł jak kamień w wodę tak dokładnie, że później nawet Othon nie zdołał go odnaleźć, choć chętnie wypróbowałby w łóżku jego zdolności. Przecież zawierzając gustowi Nerona zamierzał też ożenić się ze Statilią.

Nie zamierzam nawet powtarzać tego, co tamci dwaj opowiadali o duchowych mękach, strachu i cierpieniach Nerona. Jak pił garścią z kałuży i wskubywał z niewolniczej opończy ciernie, które wbiły się, gdy czołgał się przez krzewy usiłując znaleźć schronienie w chłopskiej chacie. Z błyszczącymi oczami opowiadali to wszystko ku uciesze senatu i tych, co piszą historię. Neron wszystko zawczasu tak starannie zorganizował, że w Złotym Domu zostawił gotowy tekst przemowy, w której gorąco prosił o wybaczenie za przestępstwa, jakich dokonał ze względów politycznych i błagał, aby senat darował mu życie i zgodził się mianować go prokuratorem w którejś z oddalonych prowincji wschodnich, bo przecież uczynił też wiele dobrego Rzymowi i jego ludowi. Tak oto Neron tworzył własny wizerunek człowieka działającego, szukającego ratunku i ogarniętego strachem. Nie było jednak nikogo, kto zdrowo myślał i zechciałby to potwierdzić. Tylko oni dwaj tak zapewniali – oni, którzy chcieli, aby uwierzono w samobójstwo Nerona i sądzili, że przekonali o tym wszystkich.

Neron pamiętał, aby zostawić światu zapis swego ostatniego westchnienia:, “Jakiego artystę świat traci!" Zapisuję je tutaj chętnie, bo dopiero niedawno w pełni sobie uświadomiłem, że istotnie w jego osobie Rzym stracił mistrza kunsztu życia i sztuki, a nawet prawdziwego przyjaciela ludzi. Chociaż niekiedy trudno było z nim wytrzymać z uwagi na jego kaprysy i próżność artysty.

Nikt nie powinien brać w swe ręce nieograniczonej władzy w siedemnastym roku życia. Pamiętaj o tym, mój synu, gdy będziesz się zżymał na opieszałość ojca. Potęga władzy może zamącić w głowie nawet dojrzałego mężczyzny. Historia Rzymu przekonywająco tego dowiodła. Nie zaniedbaj Liwiusza, choćbyś nim gardził jako starzyzną! To prawda, bardzo wiele nakłamał, ale znajomość jego dzieł jest jednym z filarów ogólnego wykształcenia. Dla porównania czytaj również grecką historię świata, napisaną przez Mikołaja z Damaszku, skoro ojciec za ciężkie pieniądze zakupił dla Ciebie wszystkie sto czterdzieści cztery tomy.

Przygotowano stos całopalny, wokół ułożono złomy marmuru oraz wodę w cebrach do polewania spalonego na wapno marmuru. Wtedy przybył kurier z Rzymu z listem od Faona – Neron mógł przeczytać, że Galba został cesarzem, a jego skazano na śmierć przez biczowanie. Przedstawienie miało się ciągnąć, a Akte odegrać płacz wdowy przy nieboszczyku, lecz nieoczekiwane wydarzenie zmusiło intrygantów do pośpiechu.

Wierny weteran, który na drodze rozpoznał Nerona, wcale nie rwał się do zadenuncjowania jego ucieczki, co każdy rozsądny człowiek by zrobił. Wręcz odwrotnie, na drżących ze starości nogach udał się wprost do obozu pretorianów, gdzie dobrze znano jego blizny i sławę, a jako członek bractwa Mitry cieszył się również zaufaniem centuriona. Wszystko mu sprzyjało – Tygellin ciągle przebywał w senacie i nie mógł dojść do głosu, bo ojcowie senatorzy elokwentnie prezentowali swoją wściekłość i patriotyczny entuzjazm.

Staruszek przemówił do swych kompanów. Przypomniał im przysięgę żołnierską i dług wdzięczności wobec Nerona, a także ślady batów, które każdy nosił na plecach z łaski Tygellina. Obydwa legiony pretoriańskie jednomyślnie postanowiły stanąć po stronie Nerona. Jego wdzięczności mogli być pewni, podczas gdy o Galbie wiadomo było, że jest starym sknerą. Postanowili, więc twardo przeciwstawić się senatowi i nowemu cesarzowi i nie wątpili w wygraną. Wierzyli, że wielu legionistów Galby szybko odstąpi od niego, ujrzawszy bratnie oddziały rzymskie po przeciwnej stronie. Niezwłocznie wysłali wzmocniony patrol konny z centurionem na czele, aby odszukał Nerona i bezpiecznie przyprowadził go do obozu. Patrol stracił dużo czasu na szukanie; nie znali wszak kryjówki w domu Faona. W końcu ją znaleźli. Faon przetrzymał pretorianów na dworze, a Epafrodyt wyćwiczoną ręką rzekomo wepchnął sztylet w gardło Nerona. Ten rodzaj śmierci miał utwierdzić senat w przekonaniu o samobójstwie cesarza – oto pogrążony w rozpaczy poświęcił wraz z życiem swój głos. Więc kiedy później gdzieś na Wschodzie pojawiał się jakiś nowy Neron o potężnym głosie, łatwo było powiedzieć: to samozwaniec, bo przecież wiadomo, że prawdziwy Neron wbił sobie sztylet w gardło.

Krew artystycznie chlustała z rany, a samobójca ostatkiem sił przyjął centuriona, łamiącym się głosem podziękował mu za wierność, oczy mu stanęły w słup i oddał ducha tak wiarygodnie rzężąc i miotając się w drgawkach, że doświadczony centurion, który niejedną agonię widział, ze łzami w oczach zakrył mu twarz własną czerwoną opończą. Jest zwyczajem władców umierać z osłoniętą twarzą – gdy ostrze skrytobójcy przeszyło ciało, Juliusz Cezar zarzucił sobie togę na głowę. Jedynie Wespazjan, skoro o tym mowa, powiedział kiedyś, że cesarz powinien umierać stojąc na własnych nogach. No, ale on jest, by tak rzec, cesarzem własnego chowu, więc można mu wybaczyć tę małą próżność.

Faon i Epafrodyt przekonali centuriona, że najrozsądniej uczyni, jeśli wróci galopem do obozu i zawiadomi o śmierci Nerona, a potem – pamiętając o nagrodzie – poinformuje senat, że śledził Nerona i chciał go ująć żywego, ale on zdążył już popełnić samobójstwo. Potwierdzeniem jego słów może być splamiona krwią cesarza jego własna opończa – jeśli jednak uważa za zgodne z żołnierskim honorem przyniesienie senatowi jego głowy, to może ją odciąć. Nie jest to jednak konieczne, bo nagrodę obiecano temu, kto pierwszy dostarczy wieść o śmierci. Dodali, że Neron prosił, aby jego ciało spalono dyskretnie i bez ćwiartowania.

Centurion zostawił swoją opończę na zwłokach. Z pewnością senat niezwłocznie przyśle do willi Faona komisję, aby upewnić się, co do szczegółów samobójstwa, a wtedy będzie ona dowodem rzeczowym. Zaraz po odjeździe patrolu spryciarze przystąpili do działania. W tych niespokojnych czasach bez trudu można było znaleźć zwłoki człowieka wzrostu i tuszy Nerona. W przydrożnych rowach leżało wielu zabitych w bratobójczych rozgrywkach, jakie miały miejsce jeszcze przed przybyciem Galby. Ciało położono natychmiast na polany oliwą stos i podłożono ogień. Dokąd i w jakim przebraniu udał się Neron – tego nie wiem, ale jestem prawie pewny, że skierował się na wschód. Może ufny w przyjaźń Tyrydatesa znalazł schronienie wśród Partów? Pałace Arsacydów kryją tyle mrocznych tajemnic, a trzeba przyznać, że umieją ukrywać je lepiej niż Rzymianie. Przecież my nawet w senacie za dużo gadamy. Partowie potrafią milczeć.

Nieoczekiwane zainteresowanie partyjskiej arystokracji grą na cytrze jest jedynym dowodem, który mogę przedstawić na poparcie tego przypuszczenia. Natomiast jestem pewny, że żaden Neron nie przejmie już władzy w Rzymie. Ktokolwiek coś takiego zamierza, choćby świadczył się zabliźnionym gardłem, jest fałszywym Neronem i bezzwłocznie zawiśnie na krzyżu.

Przed przybyciem komisji senackiej ciało spłonęło na tyle, że po polaniu wodą rozżarzony marmur zamienił się w wapno i grubą warstwą zakrył zwłoki, których już nie sposób było rozpoznać. Neron nie miał żadnych wad fizycznych ani złamań kości, na podstawie których można by zidentyfikować szczątki. Na wszelki wypadek zadbano, by podłożonym zwłokom usunąć ząb, który Neronowi wyrwano w Grecji.

Żałosne szczątki nakryto białym, haftowanym złotem płaszczem, którego Neron używał tej samej zimy w czasie Saturnaliów. Za zgodą Galby na uroczystości pogrzebowe przeznaczono dwieście tysięcy sestercji. Pokryty warstwą wapna szkielet umieszczono w porfirowym sarkofagu w mauzoleum Domicjuszów, Każdy może tam przyjść i utwierdzić się w przekonaniu, że Neron naprawdę umarł.

Opowiedziałem Ci o śmierci Nerona, abyś miał się na baczności, jeśli wydarzy się coś niezwykłego. Przecież Neron miał zaledwie trzydzieści dwa lata, gdy przedłożył alegoryczną śmierć nad wojnę domową. Postanowił odkupić swoje winy i zacząć nowe życie. Gdzie? Po co tego dociekać? Teraz, gdy to piszę, skończyłby czterdzieści trzy lata.

Zacząłem mieć wątpliwości, co do jego samobójstwa od chwili, gdy stwierdziłem, że wydarzyło się dokładnie w rocznicę zamordowania Agrypiny. Przypomniałem sobie – Neron wyjechał z miasta konno z zakrytą głową i boso, jakby poświęcił się bogom. Tajemnicze zniknięcie Sporusa też daje do myślenia – chłopak bardzo przypominał Poppeę i Neron nie mógł już żyć bez niego. Wielu krytycznie nastawionych do nowych porządków senatorów ma, co do śmierci Nerona podobne do moich wątpliwości, ale oczywiście nie rozmawiamy o tym.

Galba okazał wyrozumiałość dla szczątków Nerona ze względu na lud, który szczerze i nie bez powodów ubolewał nad tym samobójstwem. Nowy cesarz usiłował cały świat przekonać, że jego poprzednik nie żyje, więc przeszedł do porządku dziennego nad uchwałą senatu uznającą Nerona za wroga państwa. Podejrzliwy Galba zamierzał ograniczyć kadencję senatorów do dwóch lat. Był to idiotyczny zamysł, ponieważ tradycyjnie jest to godność dożywotnia. Z tego powodu musimy znosić w naszym gronie otępiałych starców, którzy marnują zbyt wiele czasu na wspominki dawnych dobrych lat i jeszcze wierzą, że przemawiają z boskiego natchnienia. Ale ta choroba może dotknąć każdego z nas, więc wysłuchujemy ich cierpliwie i z szacunkiem. Współczesne pokolenie zrozumie to dopiero wtedy, gdy samo włoży na nogi purpurowe buty.

Nie upłynęło wiele czasu, a głowę Galby obnoszono wokół Forum. Żołnierz musiał wetknąć mu kciuk w usta, bo był zupełnie łysy. Gdy Othon wręczył mu nagrodę, żołnierz przekazał głowę innym pretorianom, którzy przerzucali się nią wśród śmiechów i drwin. Krzyczeli: „Kupido Galba, używaj młodości". Byli na Galbę wściekli za jego skąpstwo, – gdy już został cesarzem, przestał wypłacać żołd. Także dlatego, że gdy rozkochał się w pewnym olbrzymim Germaninie, wziął go do swego namiotu na całą noc, wymęczył na wszystkie sposoby, a rano nie tylko nie dał dwóch sestercji na wino, ale jeszcze twierdził, że chłop powinien czuć się zaszczycony zakosztowaniem przyjaźni takiego młodzieńczego staruszka. Od czasów, Tygellina pederaści obrzydli pretorianom doszczętnie.

Wracam do Wespazjana. To była wielka radość: patrzeć, jak się dziwi, gdy stojący w szeregach legioniści okrzykują go cesarzem, jak się sprzeciwia i wielekroć zeskakuje z tarczy, na której obnoszono go wokół murów Jeruzalem. Żołnierska tarcza nie jest najwygodniejszym siedziskiem, zwłaszcza, że żołnierze z radości podrzucali go od czasu do czasu do góry – dobrze sobie popili za moje sestercje. Część tych pieniędzy odzyskałem, bo mój nowy syryjski wyzwoleniec zorganizował w obozie skład wina i zarobił duże pieniądze na sprzedaży prawa wyszynku żydowskim domokrążcom.

Wespazjan wysłał zaległy żołd legionom w Panonii i Mezji, a równocześnie zrugał listownie dowódców za grabieże i gwałty dokonywane na spokojnej ludności Galii przez rozwydrzone kohorty. Zaraz też wyjechał do Egiptu. Wziął ze sobą tylko eskortę honorową, wszystkie oddziały bojowe pozostawił pod dowództwem Tytusa. Był pewien lojalności garnizonu egipskiego, ale musiał się osobiście upewnić, co do Egiptu. Bo Egipt jest nie tylko spichlerzem Rzymu, ale i głównym dostawcą papirusu, bez którego niemożliwe jest racjonalne rządzenie światem, nie mówiąc już o ściąganiu podatków.

A sztukę ściągania podatków Wespazjan posiadł w niewiarygodnym stopniu! Gdy przycisnął bogaczy, poczuliśmy się tak, jakby krew sączyła się nam z nosa i uszu. Mnie dosłownie ciekła z odbytnicy; właśnie dlatego trafiłem tu, do uzdrowiska. Lekarzy niepokoiły stałe krwotoki, które osłabiały mnie do tego stopnia, że zamiast leczyć, zachęcali do pisania testamentu. Nie uzyskawszy pomocy lekarskiej uciekłem się pod opiekę Jezusa Nazarejskiego. Człowiek osłabiony, stojący na progu śmierci, bardzo pokornieje. Wiem, że gdy Jezus będzie witał swoje owieczki w Królestwie, to tych kilku moich dobrych uczynków nawet nie zauważy wobec mej srogości i przestępstw, jakie popełniłem. Nie mam co do tego złudzeń.

A jednak… Lekarze, bezczynnie czekający na samoistne powstrzymanie upływu krwi, nie wierzyli własnym oczom. W końcu doszli do wniosku, że moje dolegliwości nie zagrażają życiu i wynikły wyłącznie ze zgryzoty, wywołanej odmową Wespazjana przyznania mi ulg podatkowych.

Przyznaję, że ta inwencja podatkowa służy nie prywatnej szkatule cesarza, ale skarbowi państwa, wszystko jednak powinno mieć swoje granice. Nawet Tytus nie lubi miedziaków, którymi się płaci za miejskie latryny – codziennie zbiera się ich całe kosze. W tych nowych wychodkach jest bieżąca woda, marmurowe sedesy i różne rzeźby, ale lud uważa je za sprzeczne z odwieczną swobodą i nadal demonstracyjnie odlewa się pod murami świątyń i przed bramami bogaczy.

Gdy dopłynęliśmy do Aleksandrii, Wespazjan nie chciał wprowadzać statków do portu, w którego basenach unosiły się setki cuchnących, rozkładających się zwłok Żydów i Greków. Wolał zostawić mieszkańcom miasta czas na uzgodnienie wewnętrznych rozbieżności i spokojnie umocnić się w jego newralgicznych punktach, ponieważ nie lubił zbędnego rozlewu krwi. Aleksandria jest jednak zbyt dużym miastem, aby udało się kiedykolwiek ułożyć stosunki między Żydami i Grekami w ten prosty sposób, jaki zastosowano w Cezarei. Zeszliśmy więc na ląd poza obrębem miasta i gdy pierwszy raz w życiu stanąłem na świętej ziemi Egiptu, trafiłem na bajoro – błoto zbryzgało purpurę moich senatorskich butów.

Na drugi dzień z całym egipskim przepychem przybyła delegacja zarządu miasta, Żydzi i Grecy w jak najlepszej zgodzie. Żywo ubolewali nad wywołanymi przez fanatyków rozruchami i zapewnili, że policja całkowicie panuje nad sytuacją. W składzie delegacji znajdowali się filozofowie i uczeni, a także naczelny bibliotekarz z najbliższymi współpracownikami – Wespazjan, który nie posiadał wykształcenia, docenił ważność witających go osób i ubolewał, że do delegacji nie przyłączył się Apolloniusz z Tiany. Ten największy filozof naszych czasów przebywał w Aleksandrii, gdzie zgłębiał mądrość starożytnych Egipcjan i przekazywał młodym tę wiedzę, którą pozyskał w Indiach.

Apolloniusz nie uczestniczył w delegacji z czystego wyrachowania. Ten niesłychanie próżny człowiek był równie dumny ze swojej mądrości, jak z białej brody, sięgającej pasa. Chytrze wydedukował, że łatwiej zyska przychylność cesarza, gdy go zaniepokoi swoją nieobecnością, którą można by zrozumieć jako brak akceptacji zamachu stanu. Swego czasu w Rzymie Apolloniusz silnie zabiegał o sympatię Nerona, który go nawet nie przyjął, ponieważ bardziej cenił sztukę niż filozofię. Apolloniusz nigdy tego nie wybaczył – w tym czasie, gdy Neron przebywał na Krecie, wysłał do Windeksa, do Germanii, list pozornie niewinny, ale w podtekście zawierający zachętę do wzniecenia buntu.

W dzień po uroczystym powitaniu Apolloniusz z Tiany zjawił się przed bramą pałacu cesarskiego jeszcze przed świtem. Wartownicy nie wpuścili go do środka; wyjaśnili, że Wespazjan nie ma czasu, bo już od dawna jest na nogach i dyktuje ważne pisma. Apolloniusz powiedział obłudnie: „Ten człowiek będzie rządził!", mając nadzieję, że ta wypowiedź dotrze do uszu Wespazjana. Istotnie doszła.

O wschodzie słońca przyszedł ponownie, spragniony darmowego żarcia i picia. Tym razem niezwłocznie go wpuszczono ze wszystkimi honorami, jakie tylko można okazać uczonemu. Wiele osób uważało Apolloniusza za równego bogom.

Apolloniusz źle zamaskował zdumienie, gdy Wespazjan poczęstował go żołnierskim chlebem i kwaśnym cienkuszem. Filozof przywykł do lepszych win i nie lekceważył sztuki kulinarnej, choć od czasu do czasu pościł dla zdrowia. Opanował się szybko i pospieszył z pochwałą prostoty Wespazjana. Oświadczył, że ta prostota dowodzi słuszności obalenia Nerona dla dobra państwa. Wespazjan odparował ostro:

– Nigdy nie podniósłbym buntu przeciwko prawowitemu władcy. Speszony filozof zamilkł – przecież chciał zrobić dobre wrażenie, chwaląc przystąpienie do powstania Windeksa. Po dłuższej chwili Apolloniusz spytał, czy mógłby zaprosić do środka kilku przyjaciół, czekających przed bramą. Wespazjan miał przy stole własne towarzystwo, a poza tym był trochę zniecierpliwiony, gdyż długo pracowaliśmy nad treścią pilnych ustaw i rozkazów. Zapanował jednak nad sobą i powiedział pojednawczo:

– Przed ludźmi mądrymi moje drzwi zawsze stały otworem, a przed tobą, niezrównany Apolloniuszu, otwarte jest również moje serce!

W obecności dwóch uczniów jako świadków Ąpolloniusz wygłosił podniosły wykład na temat demokracji i konieczności zastąpienia sprawiedliwą władzą ludu samowładztwa, które okazało się zgubne dla państwa. Zaniepokoiłem się, ale Wespazjan nie reagował na moje mrugnięcia, cierpliwie wysłuchał wykładu i powiedział:

– Boję się, że dotychczasowe samowładztwo bardzo zdeprawowało lud rzymski. Dlatego trudno będzie w dzisiejszych warunkach zrealizować proponowaną przez ciebie reformę. Najpierw ten lud musi nauczyć się ponoszenia odpowiedzialności, jaką rodzi wolność. Inaczej grozić nam będą nie kończące się waśnie, rozruchy i wieczna wojna domowa.

Ąpolloniusz odparł tak szybko, że musiałem zachwycić się jego refleksem:

– A cóż mnie obchodzi ustrój państwa? Żyję tylko dla bogów. Ale nie mogę pochwalać sytuacji, gdy ludzie giną nie mając dobrego i mądrego pasterza. Najlepszą i najbardziej rozwiniętą formę demokracji mamy wtedy, gdy składający się z najmądrzejszych obywateli senat sprawuje kontrolę nad jedynowładcą, który przoduje w cnocie i sprawiedliwości, a działa dla dobra ogółu.

Za pomocą wielu słów, alegorii i przenośni wyraził chęć zapoznania się z całą mądrością Egiptu, zbadania piramid i – gdyby to okazało się możliwe – napicia się ze źródeł Nilu. Ubolewał, że brak mu środków na wynajęcie łodzi z żaglem i wioślarzami, a jest już starym, zmęczonym człowiekiem. Wespazjan natychmiast wykorzystał okazję, wskazał na mnie i powiedział:

– Dzięki swej mądrości, drogi Apolloniuszu, wiesz, że nie mam żadnych pieniędzy poza tymi, którymi muszę zaspokoić najkonieczniejsze potrzeby państwa. Ale mój obecny tutaj przyjaciel, Minutus Manilianus, jest senatorem i równie gorącym jak ty zwolennikiem demokracji, a także człowiekiem bogatym. Jeśli go poproszę, chętnie podaruje ci łódź i wioślarzy, a także opłaci twoją podróż do źródeł Nilu, abyś nie musiał o nic się troszczyć. W tym samym kierunku zdąża wysłana przez Nerona dwa lata temu komisja naukowa eskortowana przez pretorianów. Dołącz do nich, a wrócisz spokojnie.

Zachwycony obietnicą, która Wespazjana nic nie kosztowała, Ąpolloniusz wpadł w ekstazę i jął się modlić:

– Jupiterze Kapitoliński, uzdrowicielu państwa! Zachowaj tego człowieka dla swego dobra! On odbuduje twoją świątynię, której zwęglone szczątki właśnie rozbierają bezbożne ręce!

To bogobojne proroctwo wielce nas wówczas zadziwiło; co do mnie, uznałem jego zachowanie za obłudny hołd, składany Wespazjanowi. Dopiero dwa tygodnie później dowiedzieliśmy się o oblężeniu Flawiusza Sabina i Domicjana na Kapitelu i obaleniu Witeliusza.

Domicjan tchórzliwie umknął z Kapitelu, wykorzystując okazję – żołnierze Witeliusza podpalili świątynię Jupitera i przystąpili do kruszenia jej murów machinami wojennymi, ale wcześniej wypuścili grupę wędrownych kapłanów Izydy, która tam szukała schronienia. Domicjan ogolił głowę, przebrał się w kapłańskie szaty i dołączył do tej grupy. Mój były teść Flawiusz Sabin, choć był już stary, zginął bohatersko z mieczem w ręku, walcząc za sprawę swego brata Wespazjana.

Domicjan zbiegł na drugą stronę rzeki i ukrył się u Żydówki, matki kolegi szkolnego. W szkole na Palatynie zawsze uczą się jacyś młodzi książęta żydowscy. Swego czasu takim uczniem był syn króla Chalkis; jego właśnie losy skłoniły mojego syna Jukunda do przyłączenia się do spisku, zawiązanego przez młokosów w celu obalenia Rzymu i przeniesienia stolicy świata na Wschód. Opowiem o tym, choć miałem zamiar zatrzymać to tylko dla siebie.

Tygellin upił księcia i wykorzystał go. W obecności kolegów szkolnych chłopiec popełnił samobójstwo, ponieważ jego religia zabraniała związku z mężczyzną, nigdy nie mógłby zostać spadkobiercą swego ojca i królem Chalkis. Po jego śmierci Rzym zaczął płonąć od nowa od strony ogrodów Tygellina, choć wcześniej wydawało się, że pożar już był opanowany. Jukund uczestniczył w podpalaniu, więc nie umarł tak całkiem bez winy. Dzięki temu spłonęła stara Suburra, która była hańbą Rzymu.

Tchórze są sprytni. Domicjan słusznie uznał, że nikt nie będzie go szukał wśród Żydów. Przecież Żydzi nienawidzili Wespazjana i całej jego rodziny za rzeź, jaką im sprawił, gdy próbowali walczyć na otwartej przestrzeni, i za oblężenie Jeruzalem.

Ąpolloniusz z Tiany próbował jeszcze podjąć temat wewnętrznych walk o władzę w Aleksandrii. Oczywiście przemawiał na rzecz Greków. Żegnając się z Wespazjanem powiedział:

– Cały zamieniłem się w słuch, gdy mówiono, że w pewnej bitwie zabito trzydzieści tysięcy, a w drugiej pięćdziesiąt tysięcy Żydów. Już wtedy myślałem: kim jest ten człowiek? Przecież mógłby stać się pierwszym wśród równych! Żydzi już dawno wzięli rozbrat nie tylko z Rzymem, ale i z całym rodzajem ludzkim. Naród, który izoluje się od innych narodów, nie zgadza się jeść i pić z kimś spoza swego plemienia, zabrania tradycyjnych modłów i ofiary kadzidła dla bogów, jest bardziej od nas odległy niż Suza i Baktria. Byłoby lepiej na świecie, gdyby nie został na nim ani jeden Żyd!

Tak nietolerancyjnie przemawiał największy mędrzec wszech czasów. Z radością kupiłem mu łódź i opłaciłem podróż, mając gorącą nadzieję, że utonie w Nilu albo zabiją go barbarzyńscy Nubijczycy. Najbardziej zdenerwowała mnie jego gadanina o demokracji! Wespazjan i bez takich pouczeń był zbyt skłonny do rozmyślań nad tym, co będzie dobre dla ludzi, a nie nad przysługującymi mu przywilejami cesarza.

Apolloniusz z Tiany miał niewątpliwie nadprzyrodzone zdolności. Później obliczyliśmy, że oczami swego ducha widział płonący Kapitel dokładnie w tym samym czasie, kiedy świątynia Jupitera naprawdę gorzała. Kilka dni później Domicjan wyczołgał się z kryjówki w piwnicy żydowskiej kobiety i bezczelnie ogłosił się cesarzem. Oczywiście częściową winę za tę proklamację ponosi senat – wolał mieć za władcę osiemnastoletniego chłopca, którym na pewno łatwiej będzie kierować, niż przywykłego do rozkazywania Wespazjana. Domicjan zemścił się na Witeliuszu za przeżyty strach i upokorzenia. Kazał powiesić go za nogi na kolumnie Forum, a tłum zabijał go powoli lekkimi ciosami. Ciało Witeliusza nabito na hak i zaciągnięto do Tybru. Nigdy nie poddawaj się woli ludu, mój synu! Możesz go kochać, jeśli chcesz, ale trzymaj w ryzach!

O tym wszystkim jeszcze wówczas w Aleksandrii nie wiedzieliśmy. Wespazjan – jak wszyscy starzy senatorowie – wysoko cenił idee republikańskie. Często o tym zajadle, ale i rozsądnie dyskutowaliśmy – egzaltacja Apolloniusza nie była przekonująca, bo z powodu powolnego przepływu informacji nie sposób było sprawdzić wiarygodności jego widzenia. Ale właśnie wtedy aleksandryjscy kapłani orzekli, że będzie najlepiej, gdy sam Wespazjan objawi swą boskość, przez co spełniłyby się wszystkie od setek lat krążące przepowiednie o przyjściu króla świata ze Wschodu.

Aby uczcić bogów Egiptu, Wespazjan kazał wznieść podwyższenie, na którym odbywały się sesje sądowe, przed świątynią Serapisa. W pewien upalny poranek stawiło się przed nim dwóch chorych – ślepy i chromy. Za radą kapłanów błagali, aby ich uzdrowił. Wespazjan nie chciał nawet próbować – przed świątynią zebrał się wielki tłum ludzi i cesarz nie chciał się ośmieszyć.

Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Ja już to kiedyś widziałem, te kolumny świątyni, podwyższenie sędziowskie i tłumy ludzi. Twarze tych dwóch ludzi także były mi znajome. Nagle przypomniałem sobie sen, jaki miałem w kraju Brygantów; przypomniałem go też Wespazjanowi i zachęciłem, aby spróbował postąpić, jak uczynił w moim śnie.

Wespazjan niechętnie wstał, solidnie splunął w oczy ślepemu i piętą kopnął kulawego. Ślepy odzyskał nagle wzrok, a wyschnięta noga chromego ozdrowiała tak niespodziewanie, że własnym oczom nie mogliśmy uwierzyć. Po tym wydarzeniu Wespazjan wreszcie upewnił się co do swojej misji, choć nie czuł się bardziej wyświęcony ani boski. Przynajmniej nie dawał po sobie tego poznać!

Wiem z całą pewnością, że nigdy więcej nie używał swojej mocy. Gdy zgnębiony wysokimi podatkami rozchorowałem się i ległem na śmiertelnym łożu, a on zatroskany stanem mego zdrowia przyszedł mnie odwiedzić, gorąco błagałem, aby położył swoją boską rękę na mojej tryskającej krwią odbytnicy. Szorstko odmówił. To przedziwne wydarzenie w Aleksandrii – powiedział – do tego stopnia osłabiło go psychicznie, że następnej nocy bał się pomieszania zmysłów. Rzym miał już dosyć chorych umysłowo cesarzy! – dodał. Pomyślałem o Tobie – nie mogłem narażać Rzymu na takie niebezpieczeństwo nawet za cenę własnego zdrowia!

Tacy, którzy wierzą tylko w to, co sami potrafią ujrzeć, usłyszeć i powąchać, choć zmysły tak często zawodzą, zapewne będą wątpić w cudowne uzdrowienie. Przecież cuda techniki i magiczne sztuczki egipskich kapłanów są powszechnie znane.

Mogę zapewnić, że kapłani świątyni Serapisa wcześniej jak najdokładniej zbadali tych dwóch i stwierdzili, że naprawdę są kalekami. Kapłani bowiem uznali, że uzdrowienie symulantów byłoby naigrawaniem się z bogów.

Wiem, że Paweł również bardzo dokładnie badał chorego, zanim posłał mu swoją przepoconą chustę, aby go uzdrowiła. Pewnego razu bezlitośnie wyciągnął spośród chorych takiego, który tylko udawał. Toteż na podstawie tego, co sam widziałem, wierzę, że dzięki Wespazjanowi obydwaj chorzy naprawdę zostali uzdrowieni, ale nawet nie próbuję zrozumieć, jak to się stało.

Wespazjan nie chce już więcej używać swojej mocy i słusznie czyni, bo takie cudowne uzdrawianie na pewno pociąga za sobą ogromną utratę własnej energii. Powiadają, że Jezus Nazarejski nie znosił, gdy ktoś dotykał bodaj frędzli u jego szat. Chyba czuł wtedy, jak maleje jego moc. Na ogół nie przywiązywał wagi do dokonywanych przez siebie cudów. Miał zwyczaj przyganiać tym, którzy widzieli, a nie wierzyli, i pochwalał tych, którzy uwierzyli nie widząc. Tak mi opowiadano. Żeby moja wiara była choć trochę większa od ziarnka piasku! Bardzo się boję, że to nie wystarczy. Będę się starał przynajmniej być uczciwym w stosunku do Niego.

Ale skoro już mowa o cudach techniki Egiptu, to przypomniałem sobie pewnego aleksandryjskiego Greka, który spadek po ojcu i wiano żony utopił w idiotycznych eksperymentach. Ten zwariowany człowiek tak strasznie dobijał się o rozmowę z Wespazjanem, że w końcu musieliśmy go przyjąć. Z błyszczącymi oczami opowiadał, że zrobił wspaniały wynalazek – urządzenie, w którym para wodna poruszała ciężkie kamienie młyńskie.

Wespazjan zapytał:

– A gdzież ja podzieję niewolników, którzy mielą na żarnach? Spróbuj policzyć, ilu próżniaków musiałoby państwo wyżywić!

Grek zaczął szybko obliczać i musiał przyznać, że nigdy nie myślał o skutkach, jakie jego wynalazek może mieć dla gospodarki narodowej. Ciągle nie tracąc nadziei na wzbudzenie zainteresowania cesarza oświadczył, że jeśli dostanie środki na przeprowadzenie doświadczeń, wówczas siłę gotującej się wody wykorzysta do poruszania wioseł na statkach. Tym samym frachtowce i okręty wojenne nie byłyby już w takiej mierze zależne od wiatru, jak obecnie.

Wpadłem mu w słowo – czy wyobraża sobie straszliwe niebezpieczeństwo pożaru żaglowców, przewożących zboże? Żeby mieć wrzątek, trzeba by cały czas utrzymywać na statku ogień, a przecież nawet przygotowywanie posiłku jest tak niebezpieczne, że przy najmniejszych oznakach burzy wygasza się pod kuchnią. Każdy rozsądny człowiek chętnie zadowoli się zimnym posiłkiem, byle tylko nie narazić się na morzu na niebezpieczeństwo pożaru.

Wespazjan wtrącił się także, mówiąc o greckich trójrzędowcach jako o najbardziej genialnych wynalazkach w dziedzinie wojny morskiej. Oryginalne rysunki i specjaliści od budowy trójrzędowców stały się dla nas osiągalne dopiero od czasów Sulli, który zawładnął stocznią Aten. Do tego czasu musieliśmy się zadowolić kopiowaniem statków zdobytych w czasie wojen oraz wymyślonymi jeszcze w latach walki z Kartaginą zwodzonymi pomostami, które zmieniały wojnę morską w bitwę na twardym lądzie – a tu Rzymianie byli nie do pokonania. Przyznał na koniec, że frachtowce kartagińskie były najlepsze na świecie i nie widzi potrzeby zmiany sposobu ich budowania.

Wynalazca spochmurniał, bo Wespazjan kazał mu wypłacić znaczną sumę, żeby zrezygnował z absurdalnych pomysłów, ale na wszelki wypadek pieniądze wręczono jego żonie, która już dopilnuje, aby wynalazca nie wydał ich na niepotrzebne eksperymenty.

Podobna sytuacja wystąpiła kilka lat później. W związku z budową amfiteatru Flawiuszów na miejscu, które poprzednio zajmowało malownicze jeziorko przy Złotym Domu, powstała potrzeba przesunięcia kolosalnego posągu Nerona. Pewien entuzjasta techniki zadeklarował gotowość wykonania tej trudnej pracy niewielkim kosztem i przy użyciu mniejszego niż dotychczas nakładu siły roboczej. Miał to zrobić za pomocą wymyślonych przez siebie urządzeń. Łatwo obliczyć, ile pieniędzy można by zaoszczędzić, skoro przesunięcie zwykłego egipskiego obelisku i ustawienie go na nowym miejscu wymaga użycia dwóch kohort wyspecjalizowanych niewolników i drogich lin. Temu technikowi Wespazjan również dużo zapłacił i rozkazał zniszczyć rysunki tych urządzeń, ponieważ wprowadzenie ich do użytku zabrałoby chleb tysiącom ludzi, a tym samym gospodarka poniosłaby ogromne straty.

Oglądając nowe, genialne machiny wojenne nie raz myślałem, że przy niewielkim wysiłku technicy mogliby zaprojektować maszyny na potrzeby rolnictwa. Zaoszczędziłyby one wiele trudnej pracy, wykonywanej w strugach potu. Można by było z powodzeniem stosować je przy osuszaniu i nawadnianiu ziemi, czego nauczyliśmy się od Etrusków. Zamiast wiązek chrustu i kamieni jako drenów używać wypalanych z gliny rur – z grubsza tak samo, jak buduje się kloaki, tylko oczywiście rury musiałyby być mniejsze. Zastosowanie takich wynalazków przyniosłoby jednak bardzo złe następstwa gospodarcze. W jaki sposób niewolnicy zarobiliby wówczas na swój chleb i oliwę?! Państwo ma dość wydatków na bezpłatne rozdzielanie zboża obywatelom. Niewolnik musi stale ciężko pracować, bo inaczej – to nauka z doświadczenia pokoleń – natychmiast zaczynają mu chodzić po głowie głupie myśli.

Kapłani egipscy opracowali już wszystkie niezbędne wynalazki techniczne. Na przykład automat, który rozpryskuje świętą wodę na oczy, gdy wrzuci się odpowiednią monetę. Choć brzmi to nieprawdopodobnie, taki automat potrafi odróżnić pełnowartościową monetę od fałszywej!

Opowiadam o tym wszystkim, aby Cię przekonać, że Wespazjan rzeczywiście uzdrowił kaleki, że to nie było żadną sztuczką. Będąc autorami licznych wynalazków technicznych, kapłani egipscy są nadzwyczaj nieufni. Na przykład wcale nie uwierzyli Apolloniuszowi z Tiany, który chcąc podbudować swoją sławę rozpoznał w jakimś oswojonym, dopraszającym się miodownika lwie nowego wcielenia pewnego faraona; Apolloniusz z całą powagą oświadczył kapłanom, że nie wypada, aby dawny król, dziś urodzony jako król zwierząt, żebrał o ciasto. Kapłani założyli lwu złoty łańcuch na szyję i posłali w darze świątyni lwów w Leontopolis. Zdaje się, że chcieli w ten sposób pożegnać się nie tyle ze lwem, ile z Apolloniuszem, który przeszkadzał im w uprawianiu przejętych od Hindusów rozważań religijnych. Byłem tego samego zdania co aleksandryjscy kapłani.

Odetchnąłem z ulgą, gdy po bezsennej nocy Wespazjan uznał, że bogowie wyznaczyli go na cesarza. Przecież był tak zafascynowany ideałami demokratycznymi, że mógł wziąć się do zmiany ustroju, a to byłoby fatalne. Gdy już upewniłem się co do stałości jego decyzji, wówczas w momencie szczerości odważyłem się powierzyć mu swoją tajemnicę. Opowiedziałem więc o pochodzeniu Klaudii i o tym, że jesteś ostatnim męskim potomkiem rodu Juliuszów. Od tej chwili w sercu nazywałem Cię Juliuszem, choć oficjalnie otrzymałeś to imię dopiero przy przywdzianiu męskiej togi, gdy Wespazjan własnoręcznie przypiął do Twego ramienia klamrę Augusta.

Wespazjan uwierzył mi i nawet nie był zaskoczony, jakby się można było spodziewać. Znał Twoją matkę Klaudię jeszcze w tych czasach, kiedy cesarz Kaligula, żeby zdenerwować swego stryja Klaudiusza, nazwał ją kuzynką. Na palcach wyliczył twój rodowód i stwierdził:

– Twój syn jest synem córki Klaudiusza. Klaudiusz był bratankiem Tyberiusza. Żoną brata Tyberiusza była Antonia, młodsza córka siostry Oktawii i Marka Antoniusza. Oktawia i boski August byli siostrzeńcami córki siostry Juliusza Cezara. Z tego wynika, że godność cesarska cały czas była dziedziczona w linii żeńskiej! Ojcem Nerona był syn najstarszej córki Marka Antoniusza. Miał takie samo prawo dziedziczenia jak Klaudiusz, ale później Klaudiusz formalnie go zaadoptował, kiedy ożenił się z córką swojego brata. Niewątpliwie twój syn ma takie samo prawo dziedziczenia jak tamci. Czego zatem żądasz?!

– Chcę – powiedziałem – wychowywać swego syna na najlepszego i najbardziej szlachetnego cesarza, jakiego kiedykolwiek Rzym posiadał.

Ani przez moment nie wątpię, że w swej prawości uznasz go w odpowiednim momencie za prawowitego dziedzica władzy cesarskiej!

Wespazjan długo myślał zmarszczywszy brwi i przymrużywszy oczy, aż wreszcie zapytał, gładząc twarz dłonią:

– Ile lat ma twój syn?

– Najbliższej jesieni skończy pięć – pochwaliłem się z dumą.

– W takim razie nie muszę się spieszyć. Oby bogowie pozwolili mi przez dziesięć lat dźwigać brzemię władzy i doprowadzić sprawy państwa, do jakiego takiego ładu. Wtedy twój syn dopiero przywdzieje męską togę! Tytus ma swoje słabostki, bardzo się o niego niepokoję z powodu Bereniki. Ale człowiek wzrasta wraz z zadaniami, które wypełnia. Za dziesięć lat Tytus będzie czterdziestoletnim, w pełni dojrzałym człowiekiem. Uważam, że będzie miał prawo zostać cesarzem, o ile nie poślubi Bereniki. To nie do pomyślenia, żeby żoną cesarza była Żydówka, nawet pochodząca z rodu Heroda. Jeśli Tytus będzie się zachowywać rozsądnie, to chyba pozwolisz, aby przez jakiś czas sprawował władzę. W tym czasie twój syn dojrzeje i zdobędzie doświadczenie w sprawach państwowych. Mój syn Domicjan nigdy nie zostanie cesarzem, wzdragam się na samą myśl o tym. Zawsze ubolewałem, że po pijanemu spłodziłem go w czasie przelotnej obecności w Rzymie. Od urodzenia Tytusa minęło wtedy dziesięć lat i nie myślałem, że moje małżeńskie łoże może jeszcze wydać latorośl. Rzygać mi się chce, ilekroć przypomnę sobie Domicjana. Nawet o uroczystościach triumfalnych nie chcę myśleć, bo przecież musiałbym go wziąć ze sobą.

– Ależ musisz odbyć triumf, gdy tylko Tytus zdobędzie Jeruzalem! Okropnie obraziłbyś legiony, które tak bardzo ucierpiały w wojnie żydowskiej, gdybyś nie zapewnił im triumfu!

Wespazjan ciężko westchnął i powiedział:

– Za stary jestem, żeby raczkować pod górę na Kapitol. Reumatyzm, jakiego nabawiłem się w Brytanii, coraz bardziej daje mi się we znaki.

– Mogę cię podtrzymywać z jednej, a Tytus z drugiej strony – pocieszyłem go. – W końcu nie jest to takie trudne, jak na to wygląda.

Wespazjan spojrzał na mnie chytrze uśmiechając się:

– A cóż lud sobie pomyśli?! Ale, na Herkulesa, już lepszyś ty niż Domicjan, ten wyuzdany, skrzywiony psychicznie kłamca!

Mówił to, zanim jeszcze dowiedzieliśmy się o bitwie pod Kremoną, o blokadzie Kapitelu i podłym zachowaniu Domicjana. Jednakże ze względu na pamięć swojej babki w czasie uroczystości triumfalnych musiał pozwolić Domicjanowi jechać za Tytusem wierzchem, choć na grzbiecie nie konia, lecz muła. Lud zrozumiał aluzję.

Sprawę Twojego dojścia do władzy rozpatrywaliśmy z każdej strony, jak to czynią mężczyźni roztropni. Chętnie przystałem na jego umiarkowaną propozycję, aby przez jakiś czas Tytus rządził po swym ojcu, a przed Tobą, choć nie mam o Tytusie równie dobrego zdania jak o jego ojcu. Jego umiejętność fałszowania podpisów sprawiła, że zwątpiłem w jego charakter. No, ale ojcowie są ślepi. W pewnej chwili Wespazjan zaproponował:

– Jeśli chcesz, adoptuję twego syna i w ten sposób zapewnię mu dziedziczenie władzy.

Nie chciałem go obrazić wypomnieniem niskiego – zwłaszcza w porównaniu z Tobą – pochodzenia. Przecież twoja ranga rodowa uległaby obniżeniu, gdybyś przez adopcję formalnie przejął nazwisko Flawiuszów, nazwisko skądinąd szanowne. Możliwie jak najuprzejmiej wyjaśniłem, że uważam adopcję za zbędną, ponieważ w pełni ufam jego cesarskiemu uściskowi ręki i słowu. Wespazjan nie jest tak głupi, żeby nie zrozumieć prawdziwego powodu mego wahania. Posmutniał i powiedział:

– Mam nadzieję, że będę znośnym władcą, mimo że jestem człowiekiem prostym. Przed śmiercią przekażę całą sprawę Tytusowi i zaprzysięgnę go, aby twego syna traktował jak brata i prawowitego spadkobiercę. Na razie utrzymywać będziemy wszystko w tajemnicy. Jest to konieczne choćby z uwagi na wychowanie twego syna, aby za wcześnie nie zaczęły mu krążyć głupie myśli po głowie. Pamiętaj, co się stało z synem Poppei!

– Bogowie cię wybrali, Flawiuszu Wespazjanie! – zapewniłem. – Na pewno będziesz dobrym władcą! Pewien ojciec chciał, żeby jego syn został dobrym flecistą i w tym celu wysyłał go na naukę do najgorszych nauczycieli. Kiedy ludzie dziwili się, ojciec powiedział: przynajmniej nauczy się, jak nie należy grać na flecie! Ty obserwowałeś tak wiele działań marnego cesarza, że z pewnością wiesz, czego nie należy czynić!

Kiedy Wespazjan utrwalił już swą władzę w Rzymie, Tytus na jego rozkaz zdobył Jeruzalem. Zniszczenie miasta było tak straszliwe, jak to w natchnieniu opisał Józef Flawiusz. Zdobyto bogate łupy i nie rozczarowałem się ich podziałem. Tytus nie chciał burzyć Świątyni – przysiągł to Berenice w łóżku – ale w czasie trwania walki nie można było zatrzymać rozprzestrzeniania się ognia. Wygłodniali Żydzi walczyli o każdy dom i o każdą piwnicę, więc legioniści ponosili ciężkie straty, chociaż myśleli, że chodzi już tylko o zajęcie miasta.

Wkrótce każdy, kto tego zechce, będzie mógł oglądać mój konny wizerunek nad bramą triumfalną, która stanie na Forum. Początkowo Wespazjanowi nie wpadło do głowy, że zasłużyłem na medal triumfalny, a mnie bardzo na tym zależało ze względu na Ciebie; taki medal może przecież przesłonić moją przeszłość. Musiałem wielokrotnie przypominać, jak to w czasie okrążenia nieustraszenie podszedłem pod strzały i sypane z góry kamienie, jak zostałem ranny i okulałem; zasłużyłem sobie na medal! Dopiero Tytus, mimo swej brody i Bereniki, szlachetnie wstawił się za mną i Wespazjan przyznał mi odznaczenie. On nigdy nie myślał o mnie jako o żołnierzu, choć przecież położyłem wielkie zasługi dla oblężenia i zdobycia Jeruzalem. W senacie na palcach jednej ręki można zliczyć posiadaczy odznak triumfalnych, a mówiąc prawdę jest w tym gronie kilku, którzy otrzymali je niezasłużenie.

Pokonawszy schody Kapitolu triumfator Wespazjan załadował łopatą cały kosz gruzu świątyni i na ramionach zniósł go na miejsce zwałki. Chciał wykazać gorliwość religijną i pokorę, a przede wszystkim dać dobry przykład. Pragnął bowiem gorąco, abyśmy wszyscy uczestniczyli w kosztach odbudowy świątyni Jupitera.

Cesarz ściągał z całego świata odpisy starych praw i ustaw, umów związkowych i przywilejów, jakie wydano od założenia miasta. Dotychczas zebrał około trzech tysięcy miedzianych tabliczek. Zastąpią one stare, stopione w pożarze Rzymu, a przechowywane będą w nowym budynku archiwum państwowego. O ile wiem, niczego do tych tablic nie dopisał, choć miał wspaniałą okazję do wyprowadzenia swego rodowodu choćby od Wulkana! Ale jemu wystarcza srebrny babciny pucharek. Gdy to piszę, Wespazjan sprawuje już rządy od dziesięciu lat i przygotowujemy się do obchodów siedemdziesięciolecia jego urodzin. Za dwa lata ja skończę pięćdziesiąt, ale czuję się zadziwiająco młodo po kuracji i jeszcze z jednego powodu, dla którego nie przyspieszam wyjazdu stąd, tylko przedłużam pisanie pamiętnika, co może zdążyłeś zauważyć!

Miesiąc temu lekarze pozwolili mi wrócić do Rzymu. Dziękuję bogini Fortunie za przeżycie tej wiosny, bo już nie wierzyłem, że ozdrowieję. Nawet odmłodniałem i kazałem tu sobie przysłać mego ulubionego konia i znowu na nim jeżdżę. A przecież już od kilku lat nie jechałem wierzchem na uroczystościach, tylko pieszo prowadziłem konia. Wydana przez Klaudiusza ustawa nadal obowiązuje i starzejący się mężczyźni chętnie ją wykorzystują.

Wspomniałem o bogini Fortunie. Muszę wyznać, że Twoja matka jest zazdrosna o ten zniszczony drewniany pucharek, który odziedziczyłem po mojej matce. Może zbytnio jej przypomina, że w Twoich żyłach płynie jedna czwarta greckiej krwi? Dobrze, że nie ma pojęcia, jak niskiego pochodzenia jest to krew. Na wszelki wypadek kazałem postawić własny posąg przed ratuszem w Myrinie, w Azji. Uważałem to za uzasadnione, bo przecież gdy otrzymałem medal triumfalny, Wespazjan na znak naszej trwałej przyjaźni kazał postawić moje popiersie na Palatynie. Przypadkowo popiersie to umieszczono na podstawie, na której przedtem znajdował się posąg Tygellina. Posąg ten obalili i wrzucili do Tybru pretorianie Othona. Sądzę jednak, że Tygellin nie ma mi za złe wykorzystania tej podstawy – przecież byliśmy przyjaciółmi, choć on z przyczyn politycznych musiał wpisać moje nazwisko na listę proskrypcyjną.

Z powodu ciągłych awantur Twojej matki kilka lat temu podarowałem puchar Fortuny Linusowi. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że osiągnąłem wystarczająco wiele sukcesów, może nawet za wiele jak na jedną osobę. Chrześcijanie potrzebują tyle szczęścia, ile to jest możliwe, a przecież z tego pucharu pił Jezus po swym zmartwychwstaniu. Chroniąc drewniany pucharek przed zniszczeniem kazałem z wierzchu i w środku pokryć go złotem i srebrem. Powstało zdobne naczynie; z jednej strony znajduje się płaskorzeźbny portret Kefasa, a z drugiej Pawła. Podobieństwo twarzy zachowano, bo złotnik, który to zrobił, kilkakrotnie widział ich obydwu, a ponadto dysponował rysunkami, no i mógł się wzorować na mozaikach. Obydwaj oni byli Żydami, a tym nie wolno robić ludzkich wizerunków, ale przecież Paweł odrzucił żydowskie prawo. Nie sądzę, aby miał mi za złe to, że za pośrednictwem Linusa chcę przekazać jego rysy następnym pokoleniom, choćby nawet nauka Chrystusa nie wytrzymała konkurencji innych religii, jak na przykład bractwa Mitry.

I Piotr, i Paweł byli dobrymi ludźmi i teraz lepiej ich rozumiem. Zwłaszcza Pawła; często się zdarza, że pewne cechy charakteru człowieka, denerwujące przy osobistym zetknięciu, przestają przeszkadzać, gdy tego człowieka wspomina się po jego śmierci. W posiadaniu chrześcijan znajduje się również wizerunek oblicza Jezusa Nazarejskiego. Kiedy przewrócił się, niosąc krzyż ulicami Jeruzalem, pewna kobieta wyciągnęła własną chustę, i otarła nią krew, spływającą po twarzy spod cierniowej korony. Na tej chuście odbiła się Jego twarz, ale przecież nie mogło się tak stać wbrew jego woli. Widocznie Jezusowi nie przeszkadza odtwarzanie ludzkiej twarzy, choć innego zdania są Żydzi ortodoksyjni.

Podarowany przeze mnie puchar jest ciągle używany, ale moc drewnianej czary jakby zanikła pod warstwą złota i srebra. Chrześcijanie nadal toczą między sobą zażarte spory i Linus ma pełne ręce roboty z godzeniem ich, aby przynajmniej w czasie świętych obrzędów nie dochodziło do bójek. Nie będę opowiadał, co dzieje się, gdy uczestnicy obrzędu wychodzą na ciemne ulice. Trwa ta sama nietolerancyjna zawiść, która doprowadziła do śmierci Kefasa i Pawła, więc nie widzę dla nich przyszłości. Tylko czekam, kiedy jakiś chrześcijanin zabije innego chrześcijanina w imię Chrystusa. Lekarz Łukasz tak się tego wstydzi, że nie chce pisać trzeciej części swego dzieła.

Wśród wyznawców Chrystusa znalazła się spora grupa wykształconych mężów, ale to nie poprawiło sytuacji, a może nawet ją pogorszyło. Na krótko przed zachorowaniem zaprosiłem do siebie na obiad dwóch takich uczonych. Miałem nadzieję, że ich rozsądek i wykształcenie okażą się pomocne Linusowi. Tymczasem ci dwaj tak się zacietrzewili w dyskusji, że niewiele brakowało, a potłukliby moje cenne szkła aleksandryjskie.

Tu wtrącę, że w czasie pobytu w Aleksandrii zapoznałem się z produkcją wyrobów szklanych, a nawet zakupiłem zbankrutowaną fabrykę wraz ze wszystkimi pracującymi w niej wyszkolonymi niewolnikami. Kilku wyzwoleńcom kazałem założyć piece hutnicze w Galii i Iberii – w krajach tych znajdują się potrzebne surowce i wiele lasów, więc nie zabraknie węgla drzewnego. Moje artykuły szklane są tańsze i prawie takie same jak egipskie; osobiście używam szkła aleksandryjskiego, natomiast wyroby z Galii i Iberii masowo sprzedaję do Indii.

Tematem rozmowy w czasie wizyty sofistów była sprawa praktyczna. Ludzie wykształceni powinni moim zdaniem rozumieć, że chrześcijanom bardzo by pomogło, gdyby ich aktualny przywódca nosił jakieś wyróżniające go dystynkcje – na przykład takie nakrycie głowy, jakich używają kapłani Mitry – i gdyby dodał do prostej laski pasterskiej zakończenie w kształcie spirali, podobne do lasek augurów. Takie zewnętrzne oznaki na pewno zachęciłyby zwykłych obywateli do przyłączania się do chrześcijan.

Ale zamiast zająć się rozsądnym rozważaniem poddanego im tematu, obaj mędrcy zaczęli soczystą awanturę. Jeden twierdził:

– Wierzę w niewidzialne Królestwo i Chrystusa jako Syna Boga, ponieważ jest to jedynie zrozumiałe wytłumaczenie rzeczy niewytłumaczalnych tego świata i bezrozumnego biegu spraw. Wierzę, aby zrozumieć!

– Czy nie pojmujesz – rzekł na to drugi, – że rozumem ludzkim nie można ogarnąć boskości Chrystusa? Wierzę tylko dlatego, że nauka o nim jest absurdalna i bezsensowna. Wierzę, ponieważ jest to wbrew rozumowi.

Zanim zdążyli skoczyć sobie do oczu, włączyłem się do rozmowy:

– Nie jestem człowiekiem uczonym, choć studiowałem filozofię i poezję, a także napisałem książkę o Brytanii, którą do dziś można znaleźć w bibliotekach państwowych. Nie mogę współzawodniczyć z wami w naukach i sztuce dyskutowania. Nie wierzę zbyt głęboko i na ogół nie odprawiam modłów, ponieważ moim zdaniem bez sensu jest modlić się o coś, co niewytłumaczalny Bóg i tak da, jeśli będzie to uważał za słuszne. Znudziły mnie wasze długie modlitwy. Gdybym czuł potrzebę modłów, to chciałbym w chwili śmierci wyszeptać: Jezu Chryste, Synu Boga, zmiłuj się nade mną! Nie wyobrażam sobie, że kilka moich dobrych uczynków zasłoni przed jego oczami wszystkie moje przestępstwa i złe uczynki. Człowiek bogaty nie może być niewinny, bo obciążają go choćby łzy niewolników. Ale nie o to chodzi. Rozumiem ludzi, którzy oddają swój majątek biedakom, aby zgodnie z potrzebą swego serca iść za Chrystusem. Co do mnie, wolę troszczyć się o swój majątek z myślą o synu i o dobru ogółu, bo inaczej szkodę poniosłoby wielu prostych ludzi, których jestem chlebodawcą. Dlatego kłócąc się oszczędzajcie moje szklane naczynia, które zresztą oprócz ceny mają jeszcze wartość pamiątkową.

Mój autorytet i pozycja uspokoiły ich, ale prawdopodobnie wzięli się za czuby po wyjściu z domu. Nie myśl jednak, mój drogi Juliuszu, że stałem się chrześcijaninem. Dość wiem o Jezusie Nazarejskim i Królestwie, aby nigdy nie ośmielić się nazwać siebie tak wymagającym imieniem. Właśnie dlatego nie przyjąłem chrztu mimo gderania Twojej matki, Klaudii.

Zadowolę się byciem tym, kim jestem, w całej swej słabości i błędach; nie będę nawet bronił moich postępków, co chyba daje się odczytać w tych pamiętnikach. Próbowałem dać Ci do zrozumienia, jak nieodwracalne były moje czyny, których dokonywałem z myślą o Twojej przyszłości, a których później żałowałem.

O moich błędach moralnych powiedziałbym, że żaden człowiek nie jest bez winy, nawet wybrani przez Boga święci. Chcę Cię jednak zapewnić, że nigdy nie wykorzystałem innego człowieka jako narzędzia własnej rozkoszy. Niezależnie od tego, czy partnerką w łóżku była niewolnica czy kobieta wolna, zawsze traktowałem ją jak równą sobie.

Uważam jednak, że upadek moralny nie zachodzi w łóżku, choć wielu tak właśnie myśli. Najgorsze jest nieczułe serce! Wystrzegaj się skostnienia serca, mój synu, choćby życie wyniosło Cię do nie wiem jak wielkich i trudnych zadań! Ludzka próżność jest dopuszczalna w granicach rozsądku i umiaru. Nie wolno Ci jednak zbyt wysoko cenić własnych osiągnięć w naukach i poezji. Nie sądź, iż nie wiem o Twoim udziale w poetyckim współzawodnictwie z Juwenalem!

W chwili, gdy to piszę, czuję, że kocham cały świat, skoro jeszcze raz mogłem przeżyć spóźnioną wiosnę. Po powrocie do Rzymu spłacę długi Twego przyjaciela i niech sobie w spokoju nosi brodę. Dlaczego miałbym pogarszać Twoje samopoczucie i uczynić Cię jeszcze dalszym Twemu ojcu przez wzgardzenie przyjacielem, którego z niezrozumiałego powodu uznajesz za najbliższego?

Rozpiera mnie chęć podzielenia się z Tobą moją radością. Nie mam nikogo innego, komu mógłbym opowiedzieć o przeżytej tu wiośnie. Te wspomnienia będziesz czytał dopiero po mojej śmierci. Może wtedy mnie lepiej zrozumiesz? O ileż łatwiej jest dojść do ładu i zrozumieć obce dziecko niż własnego syna. To chyba jest przekleństwem wszystkich ojców, którzy chcą jak najlepiej.

Nie wiem, od czego zacząć. Dobrze wiesz, że stale unikałem podróży do Brytanii, gdzie czekały na mnie wielkie przywileje, choć byłem ciekaw Lugundanum, które zdążyło wyrosnąć na miasto z prawdziwego zdarzenia. Wiele lat temu, jak każe przejęty od Etrusków święty obyczaj, oborano zarys murów obronnych i dwóch głównych ulic. Nie zamierzałem jednak finansować budowy tych murów; prowadzę politykę zmierzającą do zachowania w Brytanii pokoju. Należy pozwolić druidom, aby głęboko uwierzyli, że kiedyś ich bogowie sami strącą Rzymian do morza, a Brytowie nie muszą niczego robić w tym kierunku. Obecne grabieżcze wypady nie ucywilizowanych jeszcze plemion nie docierają już do ziemi Ikenów, ale i te odleglejsze też niezadługo się wypleni. Dzisiejsi Brytowie są już innym narodem. Jeśli mieszkańcy Lugundanum wzbogacą się i zechcą zafundować swojemu miastu mury obronne, żeby przydać mu zewnętrze j świętości, nie będę miał nic przeciw temu.

Nie, nie chciałem jechać do Brytanii. Na samą myśl o krótkiej, lecz wyboistej i słonej podróży morskiej z Galii do wybrzeży Brytanii buntują się moje wnętrzności. Ale to nie morskiej podróży się boję, przecież bez strachu popłynąłem z Ostii do Cezarei i z Aleksandrii do Brundyzjum w towarzystwie Wespazjana. Obawiam się, że nie ujrzałbym już Brytanii tak pięknej jak ongi, w latach młodości, gdy niewinny chodziłem po niej z Lugundą u boku. A może byłem we władaniu rzuconych przez druidów czarów i dlatego Brytania wydawała mi się piękna?! Cokolwiek to było, nie chcę tego wspomnienia utracić, podróżując tam z pięćdziesiątką na grzbiecie, bez wiary w ludzi i z otępiałymi zmysłami.

Tej wiosny żyłem, jakbym wciąż był młody. Wiem, że to było tylko kruchym omamem, który może zaćmić oczy mężczyzny w moim wieku. Ty jej chyba nigdy nie zobaczysz, Juliuszu, bo uznałem, że dla niej i dla mnie lepiej będzie, jeśli się więcej nie spotkamy.

Pochodzi ze stosunkowo ubogiej rodziny, lecz dzięki temu zubożeniu jej rodzice zachowali prostotę i prastare wiejskie obyczaje. Ją zadziwiają nawet jedwabne szaty! Zapaliłem się do opowiedzenia jej o mojej przeszłości i przeżyciach. Zacząłem od lwiątek, które Sabina ulokowała w naszym łożu małżeńskim i zmusiła, abym je karmił mlekiem z rogowego smoczka. Dziewczyna słuchała, a ja mogłem śledzić zmiany wyrazu jej przedziwnych oczu.

Opowiadałem jej tylko wieczorami, bo w ciągu dnia pisałem własnoręcznie lub dyktowałem wspomnienia. Wyciągniesz z nich – mam nadzieję – to pouczenie, aby zbytnio nie wierzyć ludziom. Unikniesz wielu rozczarowań. Władca nie może otwartym sercem zaufać nikomu, na tym polega brzemię jedynowładztwa. Zbytnia ufność zawsze się mści, pamiętaj o tym, synu! Kocham Cię z całego mego serca i jesteś jedynym celem mego życia, ale nie odczuwam wzajemności z Twej strony. Spotkawszy zaś w niej spóźnione oczarowanie miłością, nauczyłem się bardziej kochać Ciebie. Lepiej też zrozumiałem Twoją matkę i jej słabości. Wspaniałomyślnie wybaczam jej wymierzone we mnie gwałtowne słowa. Pragnę też, aby i ona mi wybaczyła, że nie mogłem być inny, niż jestem. Trudno nauczyć starego psa posłuszeństwa i milczenia.

Między nami nic się nie wydarzyło, choć tak długo przebywam w tutejszym uzdrowisku, niedaleko posiadłości jej rodziców. Kilka razy ją pocałowałem, pogłaskałem po ręce. Nie dążyłem do niczego więcej, bo nie chcę jej skrzywdzić ani zbyt wcześnie rozbudzić jej zmysłów. Wystarczy, że gdy słucha moich opowiadań, policzki jej czerwienieją, a oczy stają się jasne.

Nie podam Ci jej nazwiska. Nie znajdziesz go w moim testamencie, choć roztropnie załatwiłem sprawę i nigdy nie będzie cierpiała biedy, a gdy spotka młodzieńca godnego być jej mężem, otrzyma wystarczające wiano. Być może przesadzam w ocenie jej mądrości tylko dlatego, że z takim przejęciem i tak cierpliwie umiała słuchać gadaniny starzejącego się mężczyzny. Myślę, że ta intuicja i wrodzona wyrozumiałość przyda się jej przyszłemu mężowi, jeśli zechce się poświęcić służbie państwowej. Wiem też, że niższego stanem niż ekwita nie wybierze, ponieważ zachwyca się końmi. To dla niej kazałem sprowadzić tutaj moją ulubioną klacz i będę na niej jeździł. Sama obecność tej dziewczyny i jej przyjazny stosunek do mnie sprzyjał memu wyzdrowieniu. Z naszą przyjaźnią nie wiąże się wyczerpująca żądza, w pełni zadowalam się jej jasnymi oczyma.

Zapewne zasmuciłeś się, a może nawet znienawidziłeś mnie, gdy z Twojej stajni nieoczekiwanie zniknął śnieżnobiały ogier, potomek Incinatusa, wierzchowca cesarza Gajusza. Chciałem go sprowadzić tutaj, aby przypominał o tym, co ma prawdziwą wartość i znaczenie dla senatora. Gajusz mianował Incinatusa senatorem – to stało się przyczyną zamordowania cesarza. Prywatnie, na podstawie własnego doświadczenia i obserwacji, powiem, że senat się przecenił. Można było znaleźć ważniejszy powód zamachu stanu.

Słyszałem-plotki z Rzymu zawsze jakoś dochodziły tu do moich uszu – że w dniu otrzymania męskiej togi uczestniczyłeś w tradycyjnym pochodzie ekwitów siedząc na tym śnieżnobiałym ogierze. W tym wieku młodzieńcowi to nie przystoi. Juliuszu, uwierz mi! Uznałem, że lepiej zabrać Ci tego konia. Podaruję go na pamiątkę mądrej piętnastoletniej dziewczynie z cichej wioski. Mogę to zrobić – przecież to ja opłacam Twoją stajnię.

Nie będę Ci niczego wyjaśniał ani się usprawiedliwiał. Możesz mnie znienawidzić za to nagłe zniknięcie najpiękniejszego konia. To nawet lepiej, że mnie znienawidzisz, jeśli nie rozumiesz, dlaczego uważałem za konieczne zabranie Ci tego wierzchowca.

Chcę go dać jej na pożegnanie; nie zgodziła się przyjąć na pamiątkę nawet złotego łańcuszka, ale przecież nie oprze się siwemu ogierowi. Jej rodzice będą mieli dodatkowy dochód z reproduktora, a i okoliczne pogłowie końskie się poprawi. Nie mają się tutaj czym chwalić. Moja ukochana klacz, choć taka stara, wzbudziła powszechną zawiść.

Gdy tak myślę o swoim życiu, często przypominam sobie przypowieść, którą Ty zapewne znasz, boć słuchałeś nauk Linusa o bogaczu, który zostawił swoim sługom talenty, a sam udał się w podróż. Jeden sługa zakopał talenty do ziemi, drugi powiększył je w dwójnasób. O mnie nikt nie może powiedzieć, że zakopałem swoje talenty. Przeciwnie – to, co otrzymałem w spadku po ojcu, powiększyłem stukrotnie. Może brzmi to jak przechwałka, ale sam zobaczysz w moim testamentcie. Myślę jednak nie tylko o talentach w pieniądzu, ale i o innych wartościach. Przynajmniej na te pamiętniki zużyłem prawie dwa razy więcej najlepszego papirusu niż mój ojciec na listy do pani Tulii. Te listy także musisz przeczytać w swoim czasie.

W przypowieści gospodarz powiedział zapobiegliwemu słudze: Sługo dobry i wierny, wejdź do radości swego pana! Jakież to piękne! Ja jednak nie będę się mógł tym cieszyć, bo nie byłem ani dobry, ani wierny. Jezus Nazarejski ma dziwny zwyczaj dawania po uszach temu, kto myśli, że już coś wie. Nie minął nawet tydzień od moich zapewnień, składanych dwom dyskutantom, że nigdy o nic się nie modle, a wijąc się w boleściach, gdy lekarze byli bezradni, gorąco zacząłem się modlić, aby powstrzymał krwotok. I krwotok rychło sam przeszedł. Teraz, gdy piję lecznicze wody, czuję się znacznie lepiej fizycznie, zdrowszy i radośniejszy niż dziesięć lat temu. I do tego jestem pewien, iż taki jaki jestem, będę jeszcze do czegoś potrzebny, choć niczego nie obiecałem.

Jeszcze wrócę do jasnookiego dziecka, które było moja towarzyszką i na sam widok której serce mi się rozpływało. Początkowo nie mogłem niczego zrozumieć. Wszystko w niej wydawało mi się znajome, do każdego jej drgnienia. W swojej głupocie dałem jej kawałek mydła, nazwanego imieniem Antonii i butelkę pachnideł, których Antonia używała. W jakiś odległy sposób ona przypominała Antonie – tak mi się zdawało – i spodziewałem się, że znajomy zapach mydła i wody podobieństwo to jeszcze uwyraźni. Tymczasem te ostre zapachy wcale nie pasowały do tej wiośnianej istoty i tylko mi przeszkadzały. Gdy ją całowałem, a jej oczy pociemniały, ujrzałem w nich nie tylko twarz Antonii, ale również Lugundy i – co najdziwniejsze – Klaudii takiej, jaka była w młodości. Przez moment trzymałem w objęciach to dziewczęce ciało, a było tak, jakby było ono ciałem tych wszystkich kobiet, które najmocniej kochałem. Nie chcę mieć już żadnej kobiety. Zażyłem dość miłości, aż za dużo. Nie wypada prosić o więcej.

Tymi ostatnimi pisanymi własnoręcznie słowami sam los kończy moje wspomnienia. Właśnie przybył na spienionym wierzchowcu kurier, przywożąc wieść, że cesarz Wespazjan zmarł w pobliżu Reate, swej rodzinnej miejscowości. Nie zdążył obejść siedemdziesiątej rocznicy urodzin. Podobno próbował wstać, aby umrzeć stojąc w objęciach tych, którzy go podtrzymywali. Tę wieść utrzymuje się jeszcze w tajemnicy przez dwa dni, żeby Tytus zdążył dojechać do Reate.

Pierwszym zadaniem senatu będzie ogłoszenie Wespazjana bogiem. Zasłużył na to. Był najpobożniejszym, najsprawiedliwszym, najbardziej bezinteresownym, najbardziej pracowitym i najuczciwszym ze wszystkich cesarzy Rzymu. To nie jego wina, że pochodził z rodziny plebejskiej. Niechaj ogłoszenie go bogiem będzie rekompensatą. Jako stary przyjaciel rezerwuję sobie członkostwo jego kolegium kapłańskiego. Dotychczas nie piastowałem żadnej funkcji kapłańskiej, a jest to niezbędne dla Twojej przyszłości, mój ukochany synu. W pośpiechu, własnoręcznie podpisuję Twój ojciec Minutus Lauzus Manilianus.

Trzy miesiące później, zanim ostatecznie zamuruję te wspomnienia. Wygląda na to, że Fortuna zaczęła mnie unikać. Straszliwy wybuch Wezuwiusza właśnie zniszczył moją nową wspaniałą willę w Herkulanum, gdzie zamierzałem spędzić starość w ciepłym klimacie i w dobrym towarzystwie. Nadal jednak mam trochę szczęścia, bo właśnie tuż przed wybuchem wyjechałem do Rzymu, aby sprawdzić dom i wykłócić się z pracownikami. Gdyby nie to, zapewne zginąłbym pod lawą i popiołem.

Ale ten wybuch może być znakiem, źle wróżącym Tytusowi jako władcy. Boję się tego, choć jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, a on życzy wszystkiego dobrego i Tobie, i mnie. Na szczęście jest w pełni sił i nazywają go radością i ozdobą rodzaju ludzkiego. Dlaczego? Tego nie rozumiem. Tak samo nazywano Nerona w dniach jego młodości.

Wierzę jednakże, że Tytus będzie dobrze rządził i długo żył, że potrafi zniweczyć ewentualne intrygi Domicjana i we właściwym czasie ustanowi Cię swoim następcą. Nigdy nie ufaj Domicjanowi! Czego dobrego można spodziewać się po mężczyźnie, który jak nieznośny mały chłopiec spędza czas na nabijaniu żywych much na rysik do pisania?

Загрузка...