KSIĘGA SZÓSTA

NERON

Likwidacja sprzysiężenia Pizona trwała prawie dwa lata, a objęła także prowincje i bogate kraje sojusznicze, których włodarze bezspornie musieli wiedzieć o spisku, ale udawali nieświadomość. Neron chętnie okazywał litość i jeśli to tylko było możliwe, zamieniał karę śmierci na banicję. Dzięki przejęciu majątków spiskowców doprowadził finanse państwowe do jakiego takiego ładu mimo ponoszenia ogromnych wydatków. Największą część tych wydatków stanowiły koszty przygotowań do wojny przeciwko Fartom. Tryb życia Nerona był stosunkowo umiarkowany, jeśli się go porówna z przepychem, w jakim żyli bogacze czy nowobogaccy. Pod wpływem nieboszczyka Petroniusza Neron starał się zastępować przepych dobrym smakiem. Skoro jednak zabrakło porad Petroniusza, smak Nerona od czasu do czasu zawodził.

Na dobro cesarza należy zapisać, że gdy zastępował zniszczone w czasie pożaru Rzymu zbiory sztuki na Palatynie, to ze skarbu państwa czerpał pieniądze tylko na koszty podróży swych wysłańców do Achai i Azji. Wysłańcy ci, ludzie znający się na sztuce, mieli przetrząsnąć wszystkie znaczniejsze miasta i wysyłać do Złotego Domu najcenniejsze przedmioty.

Wzbudziło to zrozumiałe niezadowolenie Greków. W Pergamonie wybuchło nawet powstanie zbrojne. Wysłannicy spisali się znakomicie – nawet w Atenach, które wszak doszczętnie ograbiono w czasie ich zdobywania przez Rzymian, oraz w Koryncie, gdzie niemal nie ostał się kamień na kamieniu, znaleziono bezcenne rzeźby i malowidła z czasów świetności Grecji. Również na wielu małych wyspach, które dotychczas nie były jeszcze penetrowane w poszukiwaniu skarbów, znaleziono piękne stare rzeźby, w pełni zasługujące na zajęcie honorowych miejsc w salach i krużgankach Złotego Domu.

Dom był tak ogromny, że ciągle wydawał się nie zapełniony dziełami sztuki, choć frachtowce z ładunkiem rzeźb i waz przypływały bardzo często. Niektóre drugorzędne dzieła sztuki Neron oddawał przyjaciołom, bo kolekcjonował tylko antyki najwyższej klasy. W ten sposób udało mi się otrzymać marmurową Afrodytę rzeźbioną przez Fidiasza. Posąg nadspodziewanie dobrze zachował pierwotne barwy. Nadal, mimo Twoich kpin, bardzo wysoko go cenię. Spróbuj choć raz wyobrazić sobie, ile mógłbym osiągnąć na publicznej aukcji, gdybym go chciał sprzedać na utrzymanie Twojej stajni wyścigowej.

Aby uspokoić własne sumienie, Neron odwołał wymianę pieniędzy. Wobec napływu do kasy państwowej znacznych ilości złota i srebra kazał wybijać w świątyni Juno Monety pełnowartościowe pieniądze. W całkowitej tajemnicy zaczęto przesuwać na wschód, dla wzmocnienia dawnego korpusu Korbulona, legiony z innych części imperium. Żołnierze okazywali tak wielkie niezadowolenie z obniżenia się siły nabywczej ich uposażeń, że wobec nieuchronności wojny z Fartami przywrócenie monetom ich poprzedniej wartości stało się koniecznością.

Oczywiście pięciokrotne zwiększenie żołdu było niemożliwe – łatwo zrozumieć, jakie wydatki pociągnęłoby to za sobą. Dlatego Neron przyznał legionistom pewne ulgi, jak przed laty pretorianom bezpłatny przydział zboża.

W rzeczywistości chodziło o chytrą sztuczkę, którą wymyślili mądrzy ludzie. Nie chcę źle mówić o wyzwoleńcach, zatrudnionych w finansach państwowych. Mają i tak ciężką pracę, a jeszcze muszą wymyślać takie sztuczki. Uważam jednak za wstrętne postanowienie wymiany nowo wybijanych monet w proporcji dziesięć na osiem, to znaczy: za każde pięć monet, będących w obiegu na mocy poprzedniego zarządzenia Nerona, otrzymywało się tylko cztery pełnowartościowe.

Ja na tym nie ucierpiałem, ale w warstwach niezamożnych zarządzenie to wzbudziło takie samo rozgoryczenie jak pierwsza wymiana pieniędzy i nie przysporzyło Neronowi sławy, czego oczekiwał. Cesarz nie znał się na finansach i tylko stosował się do zaleceń doradców. Na szczęście legiony uspokoiły się, ponieważ żołd obniżono bardzo nieznacznie, ale za to wypłacano go pełnowartościowymi monetami.

Podtrzymuję swoją opinię, że sytuacja finansowa państwa była żałosna nie na skutek rozrzutności Nerona, ale z winy odpowiedzialnych za finanse urzędników. Nie chcę przez to bronić Nerona. On doprawdy nie miał pojęcia o sprawach finansowych i uważał za rzecz niegodną wielkiego artysty, aby się w ogóle nad nimi zastanawiać. Takie stanowisko mogło wieść na pokuszenie nawet najuczciwszych, tak wyzwoleńców, jak i nadzorujących ich pracę senatorów.

Gdy zorientowałem się w sytuacji i stwierdziłem, że Neron nie ma o niczym pojęcia, wówczas – będąc człowiekiem rozsądnym i z myślą o Twej przyszłości – postanowiłem szybko wziąć udział w podziale łupu, bo kto inny może mi go sprzątnąć sprzed nosa. Podam taki przykład: wyzwoleniec, który dla mnie prowadził handel zbożem, mógł za pomocą odpowiednio opieczętowanego dokumentu udowodnić finansom państwowym, że nie istniejący statek ze zbożem przybył do Ostii i rozładował towar do państwowych magazynów zbożowych. I to zdarzyło się nie raz, ale wiele razy. Bardzo żałowałem przedwczesnej śmierci Feniusza Rufusa. Jego następca był o wiele bardziej od niego chciwy i samolubny i w rezultacie nie skorzystałem na tych fikcyjnych dostawach tyle, ile bym mógł.

Neron potrafił tylko z żalem potrząsać głową nad stanem finansów państwowych. Uważał, że robił wszystko, co możliwe, aby go poprawić, poświęcając mu czas kosztem swoich artystycznych upodobań. Gdy wizytował prowincje, wybierał najbogatszych podatników, aby móc ich oskarżyć o przynależność do sprzysiężenia Pizona i na tej podstawie skonfiskować ich majątki.

Nie brakowało i innych pretekstów. Zawsze znajdowali się tacy, którzy donieśli, że ktoś zapomniał uczcić urodziny Nerona albo popełnił najgorsze z możliwych przestępstwo, bo zlekceważył jego śpiew. Sumienie bogacza nigdy nie jest całkowicie czyste. W czasie występów Nerona nie należało spać ani nawet ziewać, nie znosił też, aby ktoś w trakcie przedstawienia wychodził z teatru.

Pewnego razu wystąpił, śpiewając o mękach rodzącej kobiety. Oglądająca ten spektakl małżonka ekwity urodziła na widowni dziecko, bo mimo rozdzierających ją bólów nie odważyła się wyjść! Tylko siedzący najbliżej widzieli, co się dzieje. Neron wpadł w zachwyt, że zdołał całkowicie zagłuszyć jęki rodzącej, i uznał to za swój wielki triumf.

Aby sfinansować wydatki na wojnę z Partią, Neron ustanowił wysoki podatek obrotowy na artykuły luksusowe. Natychmiast towary te zaczęto sprzedawać tylko spod lady, więc wprowadzono niespodziewane kontrole. Miały one prawo konfiskowania towarów i karania kupców grzywnami pieniężnymi.

Wielce utyskiwał na te poczynania Flawiusz Sabin, mój poprzedni teść, ponieważ dokonywanie tych kontroli nakazano właśnie jemu, prefektowi miasta, a on bał się, że straci przez to reputację. Dlatego pozwalał o przewidywanej kontroli uprzedzać kupców, szczególnie tych najbogatszych. Wiem o tym z pewnego źródła. I nie żałował swojej uczciwości – w stosunkowo krótkim czasie pozbył się kłopotów finansowych.

Neronowi pomogła próżność Statilii Mesaliny. Statilia uznała barwę fiołków za najbardziej twarzową dla siebie i zażądała od Nerona, aby zabronił sprzedaży tkanin w tym kolorze. Oczywiście każda Rzymianka, która uważała się za osobę ważną, chciała występować na prywatnych przyjęciach albo przynajmniej mieć w szafie szaty tej właśnie barwy. W rezultacie pokątny handel fioletowymi materiałami rozwijał się na wielką skalę, a kupcy zarabiali na tym tyle, że chętnie godzili się nawet na konfiskaty i płacenie grzywien.

Pewnego razu jakaś bezwstydna niewiasta przyszła do teatru na występ Nerona ubrana na fiołkowo. Na kategoryczne żądanie Statilii Neron rozkazał zarekwirowanie sukni i majątku. Tę kobietę rozebrano natychmiast, w czasie przedstawienia, ale ona się nie obraziła, bo dzięki temu publicznie odsłoniła obydwie piersi, co zresztą jeszcze bardziej uraziło Statilię.

Łatwowierność Nerona w sprawach finansowych najlepiej ilustruje fakt, że w pełni uwierzył Cezeliuszowi Bassusowi, zwariowanemu ziemianinowi kartagińskiemu, który twierdził, że odkrył w swoich włościach skarb królowej Dydony. Mówił o tym z tak głębokim przekonaniem, jakby był jasnowidzem, i potrafił dokładnie określić, że skarb jest schowany w głębokiej pieczarze. Miała się tam znajdować ogromna ilość złota, między innymi potężny obelisk; ogólną wartość kruszcu można mierzyć tylko miarą starożytności. Bassus uważał, że mogą to być tylko skarby, jakie Dydona zabrała uciekając z Tyru. Po założeniu Kartaginy mądra królowa ukryła je, aby nie zdeprawowały obywateli nowego miasta i żeby nie sprowokowały do wojny zawistnego króla Numidii.

Neron zawsze miał żywą wyobraźnię. Historyjka Bassusa wydała mu się wiarygodna i uwierzył, że za jednym zamachem rozprawi się z kłopotami finansowymi. Natychmiast wyniósł Bassusa do stanu rycerskiego i oddał do jego dyspozycji statki wojenne dla przewiezienia złota i ludzi do prowadzenia prac wykopaliskowych. Wyjazd Bassusa do Kartaginy świętowano jak odjazd bohatera. Dostawał tyle zaproszeń na wizyty, że nie zdołał wszystkich zrealizować. Chcę być uczciwy, więc przyznam, że ja także przekazałem sporą sumę pieniędzy na realizację zamysłu. Neron miał jak zwykle kłopoty, lecz obiecał każdemu hojny udział w podziale skarbu.

Są tacy, którzy do dziś twierdzą, iż cała historyjka była specjalnie wymyślona dla podreperowania kasy Nerona. Mogę jednak zapewnić, że to nieprawda. Zaprosiłem Bassusa na uroczysty obiad, aby poznać człowieka osobiście. Głupi to on był, ale szczery w swej głupocie, tak jak to niektórzy głupcy. Mimo mej znajomości ludzi wcale się na nim wówczas nie poznałem, bo umiał mówić przekonywająco i czarujące słowa potokiem płynęły z jego ust.

O głupocie Bassusa najlepiej świadczy fakt, że w trakcie wykopalisk zniszczył całą swoją posiadłość, ziemię uprawną i urządzenia nawadniające. Wszystko przekopano tak dokładnie, że nie zostało ani odrobiny nie naruszonej gleby. Wreszcie Neron zaczął się denerwować, więc Bassus musiał wracać do Rzymu i przyznać, że mu się nie powiodło. Usprawiedliwiał się zapewnieniami, że dotychczas jego sny zawsze się sprawdzały.

Neron wściekł się i kazał go zakuć w kajdany. Potem jednak żałował srogości i w swej wspaniałomyślności zadowolił się rekwizycją jego majątku. Pozwolił mu także zachować godność ekwity, ponieważ uznał, że wytarcie jego nazwiska ze spisów rycerzy byłoby niewłaściwe, skoro wpis nastąpił z jego polecenia. Bassus po pewnym czasie popełnił samobójstwo; zbyt go męczyły uporczywe sny na jawie.

Neron osobiście nie pałał chęcią wojny z Partią, mimo iż jej nieuchronność ze względu na konieczność otwarcia drogi do Indii była oczywista. Z myślą o twojej przyszłości stopniowo coraz bardziej przekonywałem się o tym, mimo wstrętu, jaki zawsze we mnie wzbudzała wielka wojna. Wyzwoleńcy mojego ojca z Antiochii zarobili krocie na dostawach dla armii. Listownie nakłaniali mnie do popierania planów wojennych w trakcie prac komisji wschodniej senatu. Było to rozsądne, a i czas sprzyjał. Zwyciężenie Partii jest konieczne dla zapewnienia bezpieczeństwa Rzymu, ale nie chciałem, aby to się wydarzyło za moich czasów. No, i się nie wydarzyło – wojna nadal wisi nad nami.

Cesarz zmienił zdanie, gdy go przekonano, że może zostawić prowadzenie właściwej wojny Korbulonowi, a sam zasłuży na triumf jako wódz naczelny. Zapewne jednak bardziej kusiło go zorganizowanie w Ekbatanie własnego koncertu – po przeżyciach wojennych jego wspaniały głos zdobyłby wielbicieli wśród nowych poddanych. Żaden z jego doradców nie uważał za potrzebne uświadomić go, że Partowie nie przepadają za muzyką i wcale nie lubią rozrywek okraszanych śpiewem władcy. Najbardziej cenią sobie jazdę konną i strzelanie z łuku, czego triumwir Krassus swego czasu gorzko doświadczył. Aby się go pozbyć z Italii, Juliusz Cezar wysłał go przeciwko Partom, ci zaś zabili go wlewając mu do gardła roztopione złoto, aby wreszcie napchał sobie kruszcem brzuch do pełna. Może powinieneś zapamiętać morał płynący z tego wydarzenia, mój fanatyczny synu; jeśli gdzieś musisz iść, nie idź sam, tylko wyślij kogoś innego!

Nie ma sensu opowiadać Ci o historii Partii i o panującej tam dynastii Arsacydów. Jest to historia pełna bratobójczych zbrodni, podbojów, chytrości i zdrad Wschodu i w ogóle wszystkiego tego, co u nas w Rzymie nigdy by się nie mogło wydarzyć. Bo przecież rzymskich cesarzy nie mordowano publicznie poza przypadkiem Juliusza Cezara, który właściwie sam sobie był winien, skoro przez próżność nie posłuchał dobrych rad. Poza tym jego mordercy szczerze wierzyli, iż działają z pobudek patriotycznych. Gajusz Kaligula to sprawa odrębna. Nigdy nie udowodniono, że Liwia otruła Augusta, a Kaligula zadusił Tyberiusza. Agrypina otruła Klaudiusza unikając niepotrzebnego rozgłosu; załatwiono to przyzwoicie, że tak powiem – w kręgu rodzinnym.

Arsacydowie natomiast uważają się za prawowitych spadkobierców starożytnej Persji i chełpią się chytrością zbrodni, dokonywanych w tej rodzinie od ponad trzystu lat. Nie będę wyliczał poplątanych historii tych morderstw, mają w nich ogromne doświadczenie. Wystarczy jeśli nadmienię, że Wologez umocnił się na tronie i stał się trudnym przeciwnikiem politycznym Rzymu.

To on uczynił swego brata Tyrydatesa królem Armenii, aby sprowadzić nań ogromne kłopoty. W czasie działań wojennych Korbulona Armenię trzykrotnie niszczono. W tej wojnie trzy legiony poniosły tak sromotną klęskę, że dla przywrócenia dyscypliny Korbulon musiał zdziesiątkować ludzi. Lat całych potrzeba, żeby rozleniwionym legionistom w Syrii przywrócić dyscyplinę i chęć do walki. Dopiero teraz zaczyna to przynosić owoce.

Aby móc mianować swego brata królem Armenii i tym samym utrzymać go z dala od Ekbatanu, Wologez musiał spuścić z tonu i uznać Armenię za państwo sprzymierzone z Rzymem. W obecności legionu i jazdy rzymskiej Tyrydates zdjął swój diadem przed posągiem Nerona, umieszczonym na senatorskim siedzisku z kości słoniowej. Przysiągł też, że osobiście stawi się w Rzymie, aby umocnić sojusz i przyjąć diadem z rąk Nerona.

Ale do Rzymu nie dojechał, przysyłał tylko wykrętne tłumaczenia. Twierdził, że z powodów religijnych nie może zaryzykować podróży morskiej, gdy zaś zalecono mu podróż lądem, jął skarżyć się na brak pieniędzy. Niewątpliwie odbudowa Armenii wymagała uruchomienia wszystkich jego zasobów i całej przebiegłości.

Neron z książęcym gestem obiecał pokryć koszty podróży jego i świty przez terytorium Rzymu. Mimo to, Tyrydates nie raczył przybyć. Wiarygodne informacje potwierdziły, że nawiązał ścisłe więzy z arystokracją armeńską, która ocalała po rzeziach, jakich dokonywali i Rzymianie, i Partowie.

Komisja wschodnia senatu uznała to ociąganie się Tyrydatesa za zjawisko niebezpieczne. Dobrze wiedzieliśmy, że tajni agenci Partów wszelkimi sposobami podżegają niezadowolenie w państwach sojuszniczych Wschodu, a nawet w naszych prowincjach. Partowie przekupili też plemiona germańskie, aby wszczęły niepokoje, co uniemożliwiłoby przesunięcie legionów znad Renu na Wschód. Docierają aż do Brytanii, gdzie podburzają nienawidzące Rzym plemiona. Przecież w Brytanii w dalszym ciągu dla zachowania pokoju i bezpieczeństwa trzeba ciągle utrzymywać cztery legiony. Wologez wykorzystywał jako agentów żydowskich kupców wędrownych. Byli to ludzie znający języki obce i łatwo dostosowujący się do różnych warunków.

Na szczęście otrzymałem na czas wiadomość o tych skrytych przedsięwzięciach od starego Petra. Po przejęciu spadku po Lugundzie uznałem, że mam wobec niej dług, więc ufundowałem miasto i nadałem mu jej imię. Miejsce jest dobrze wybrane, zajmuje kluczową pozycję w kraju Ikenów. Osiadł tam Petro i korzysta z dobrze zasłużonej emerytury, a mnie ułatwia kontakty z druidami i zapewnia bieżące informacje o zamysłach plemion brytyjskich.

Druidzi nie poparli projektu nowego powstania. Znaki wieszcze upewniły ich, że na wyspie, rządzonej przez bogów podziemnych, władza Rzymu nie będzie trwała wiecznie. Gdy w grę wchodzi mój majątek, nie jestem zabobonny. Dlatego spokojnie pozwolę mu się powiększać w Brytanii i będę tam nadal inwestował. Będzie, co ma być.

Dzięki dobrym stosunkom z druidami otrzymałem informacje o podejrzanych podróżach żydowskich kupców. Za moją radą prokurator Brytanii ukrzyżował dwóch takich kupców; dwóch innych druidzi z własnej inicjatywy spalili na cześć swoich bogów w klatkach z wikliny, ponieważ wypełniając tajną misję partyjską byli tak pewni siebie, że wystąpili przeciwko miejscowej religii. W rezultacie można było przesunąć jeden legion z Brytanii na Wschód. Nie uważałem za konieczne sprowadzenie na wyspę innych oddziałów, aby zabezpieczały mój majątek.

Stopniowo i zachowując różne środki ostrożności skoncentrowano na Wschodzie dziesięć legionów. Nie wymieniam ich, ponieważ w czasie marszu zmieniały numeracje i orły, aby wprowadzać w błąd partyjskich szpiegów. Mimo tego Wologez był aż nazbyt dobrze poinformowany o ruchach naszych oddziałów i ich koncentracji, a także o sporze wokół pastwisk nad brzegiem Eufratu, co miało być przedstawione senatowi i ludowi jako formalny pretekst do rozpoczęcia wojny. Na tajnym posiedzeniu senatu przyznaliśmy Korbulonowi zaszczyt wypowiedzenia wojny przez rzucenie włócznią ponad Eufratem na terytorium Partii. Korbulon zapewnił w liście, że jest w stanie to uczynić, obiecał też codziennie ćwiczyć rzuty włócznią, aby nie wylądowała ona w rzece, co byłoby złą wróżbą.

Dawno planowaną podróż Nerona do Grecji także wykorzystano jako szczególny kamuflaż dla przygotowań wojennych. Nawet Partowie nie mogli wątpić w szczerą chęć zdobycia przez Nerona wieńców laurowych w odwiecznych igrzyskach. No, a cesarz na pewno miał pełne prawo do zabrania ze sobą w charakterze honorowej eskorty jednego legionu pretoriańskiego; drugi pozostawił w Rzymie.

Tygellin obiecał trzymać w karbach ludzi nienawidzących Nerona w czasie jego nieobecności. Gorzko jednak narzekał, że ominął go zaszczyt uczestniczenia w świcie cesarza. Bo oczywiście każdy, kto uważał siebie za ważną osobistość, chciał towarzyszyć cesarzowi, aby być świadkiem jego zwycięstw i w ogóle znajdować się w zasięgu jego wzroku. Zwłaszcza, że tylko nieliczni byli świadomi możliwości, jakie niosła ze sobą nadchodząca wojna. Gdyby było inaczej, zapewne wymyślaliby choroby czy inne ważne powody, byle tylko zrezygnować z wyjazdu.

Nadeszły też do Rzymu informacje o zamieszkach, spowodowanych przez Żydów w Jeruzalem i Galilei, co oczywiście przypisywano Partom. Ale przecież tam cały czas wrzało, już od czasów, gdy urząd prokuratora Judei pełnili Feliks i Festus. Wydawało się jednak, że tym razem król Herod Agrypa był szczerze zaniepokojony. Dlatego komisja wschodnia senatu zdecydowała ot, na wszelki wypadek, wysłanie z Syrii całego legionu, aby uspokoił rozruchy wybuchłe w tak nieodpowiednim czasie. Przynajmniej legion przećwiczy marsze, bo inaczej nie zasłuży na odznaczenie się w boju. Uzbrojeni w kije i kamienie Żydzi naszym zdaniem nie mogli stawić prawdziwego oporu regularnemu wojsku.

No i wreszcie mogliśmy wyprawić Nerona w wymarzoną podróż, która miała ukoronować jego karierę artystyczną. Cesarz zarządził, aby wszystkie tradycyjne igrzyska greckie rozgrywały się kolejno po jego przyjeździe, bo pragnął współzawodniczyć we wszystkich dyscyplinach.

O ile wiem, był to jedyny przypadek przesunięcia terminu igrzysk olimpijskich. Oczywiście spowodowało to rozliczne kłopoty, chociażby zamieszanie w kalendarzu greckim. Dumni ze swojej przeszłości Achajowie nadal liczyli lata od pierwszych igrzysk w Olimpie. A przecież mogli zadowolić się liczeniem lat od założenia miasta, jak to robią Rzymianie, i obliczanie czasu ujednoliciłoby się. Jednak Grecy woleli wszystko komplikować.

W ostatniej chwili Neron postanowił nie zabierać ze sobą Statilii Mesaliny, oświadczając, że nie będzie mógł zagwarantować jej bezpieczeństwa w przypadku wybuchu wojny. Prawdziwy powód tej decyzji ujawnił się dopiero w trakcie podróży: cesarz w końcu odnalazł tak długo poszukiwaną osobę, która rysami twarzy przypominała Poppeę. Na imię miał Sporus i wcale nie był kobietą, tylko nadzwyczaj przystojnym młodzieńcem, który gorąco zapewniał, że czuje się raczej dziewczyną niż chłopcem. Na jego własne życzenie Neron polecił lekarzowi z Aleksandrii przeprowadzić pewną operację i podawać leki, które miały powstrzymać pojawienie się zarostu.

Nie chcę wracać później do tej budzącej zgorszenie historii, więc tylko nadmienię, że w Koryncie Neron zawarł ze Sporusem związek małżeński i odprawił wszystkie uroczystości weselne. Od tego czasu traktował chłopca jak prawowitą małżonkę, choć twierdził, że ślub z posagiem, welonem i pochodem weselnym jest tylko formalnością do niczego prawnie nie zobowiązującą. Uważał się za biseksualistę i twierdził, że tacy byli wszyscy bogowie, a także Aleksander Wielki, którego w Egipcie ogłoszono bogiem. Tak więc swoje skłonności Neron uważał za dodatkowe świadectwo własnej boskości!

Był tak tego pewien, że znosił upokarzające dowcipy na temat Sporusa. Kiedyś po cichu zapytał pewnego znanego ze stoickich zapatrywań senatora o opinię na temat jego korynckiego małżeństwa. Starzec odparł złośliwie: „Sprawy lepiej by się przedstawiały na tym świecie, gdyby twój ojciec Domicjusz miał taką samą małżonkę." Neron się nie rozgniewał, tylko roześmiał, doceniając anegdotę.

Skoro już mowa o tolerancji Nerona, to wspomnę jeszcze, że na krótko przed podróżą do Grecji pewien znany aktor, Datus, ostro sobie z niego zakpił na scenie. Śpiewał jakąś piosenkę i słowa „Bądź zdrowa, matko!" zuchwale zilustrował gestami przedstawiającymi sen wieczny; aluzja do śmierci Agrypiny była tak wyraźna, że nawet głupi by zrozumiał. Gdy zaś zaśpiewał ostatnią strofę, „Orkus kieruje krokami", zwrócił się w stronę ław zajmowanych przez senatorów i wskazał na nas palcem. To była skrajna bezczelność, przecież lud wiedział, jak napięte były stosunki Nerona z senatem! Czyniąc aluzję do śmierci tak wielu senatorów ten człowiek popełnił ciężkie przestępstwo i zasłużył na śmierć. A Neron w ogóle nie chciał go ukarać! Musieliśmy się zadowolić wygnaniem Datusa z Rzymu, co zresztą dla zdolnego aktora było karą wystarczająco wysoką. Jego aluzje uczyniły na obecnych senatorach przejmujące wrażenie, zaś Neron tylko się śmiał.

O zwycięstwach cesarza w igrzyskach muzycznych w Grecji powiedziano już wystarczająco wiele. Przecież wracając przywiózł dwa tysiące wieńców laurowych! Niezbyt mu się powiodło jedynie w czasie wyścigu dziesięciokonnych rydwanów – zsunął się z wozu na wirażu i z najwyższym trudem udało mu się odciąć lejce, którymi był opasany. Bardzo się potłukł, a bezstronni sędziowie jednomyślnie przyznali mu wieniec za odwagę. Neron uważał jednak, że nie może przyjąć tego wieńca, ponieważ wstrzymał biegi. Zadowolił się laurowymi wieńcami olimpijskimi za śpiew i zapasy. Zdarzenie to świadczy o odwadze, jaką przejawiał Neron, uprawiając niebezpieczne i wymagające dużej sprawności dyscypliny sportowe.

W ogóle Neron starał się okazywać własną szlachetność i w konkursie śpiewaczym nie ubliżał tak paskudnie konkurentom, jak zwykł to czynić w Rzymie. Jego zwycięstwa były tym bardziej zasłużone, że prześladował go pech – przez cały tydzień okropnie bolał go ząb, aż w końcu kazał go wyrwać. W czasie zabiegu ząb pękł i trzeba było wyrywać korzenie po kawałku. Cesarz dzielnie wytrzymał ból. Lekarz na szczęście miał środki znieczulające, a przed operacją Neron solidnie się upił. Tak zresztą postępują nawet najbardziej odważni mężczyźni, gdy mają się oddać w ręce dentysty. Bardziej ode mnie kompetentne osoby powinny oceniać, na ile ból zęba i spuchnięta gęba wpłynęły na głos i jakość uczuciową występów Nerona.

Duch sportowy Nerona znalazł swój wyraz także w tym, że gdy zaproponowano mu wtajemniczenie w misteria eleuzyńskie, odmówił pokornie tego zaszczytu, powołując się na swoją opinię matkobójcy. Oczywiście – złe języki potem twierdziły, że przestraszył się kary bogów, jaka mu groziła za świętokradczy udział w tych najbardziej uświęconych i najtajniejszych z tajnych obrzędach. Ale to nie było prawdą. Po prostu Neron uważał, że sam jest równy bogom i jedynie przez skromność nie wymagał oddawania mu publicznie czci. My, członkowie senatu, gdyby tylko zechciał, byliśmy gotowi natychmiast ogłosić go bogiem.

Po zastanowieniu się ja także uznałem, że nie będę uczestniczyć w misteriach eleuzyńskich. Kapłanom wyjaśniłem, zastrzegłszy sobie zachowanie bezwzględnej tajemnicy, że w przykrych okolicznościach zostałem zamieszany w wykonanie wyroku śmierci na własnym synu, oczywiście wcale o tym nie wiedząc. W ten sposób nie obraziłem świętego kolegium kapłańskiego, a Neronowi mogłem powiedzieć, że zrezygnowałem z przyjaźni dla niego. Zaufanie i przyjaźń Nerona do mnie jeszcze bardziej okrzepły, a wkrótce bardzo tego potrzebowałem.

Prawdziwa przyczyna mej rezygnacji była zupełnie inna: gdybym został wtajemniczony, musiałbym długo tłumaczyć się przed Klaudią. Zależało mi na spokoju w domu. Bardzo mnie jednak bolało, że ci senatorowie, którzy dostąpili wtajemniczenia, jeszcze przez wiele dni chodzili rozjaśnieni, bo przekazano im boskie tajemnice, których nikt nigdy nie odważył się odkryć postronnym.

Potem nadeszła nieprawdopodobna i skandaliczna wiadomość: luźne oddziały żydowskie nie tylko rozbiły, ale i wybiły do nogi legion syryjski, gdy uciekał spod murów Jeruzalem. Żydzi zdobyli orła legionu i złożyli go jako ofiarę w Świątyni.

Nie wymieniam numeru legionu ani jego znaku rozpoznawczego, ponieważ wymazano go całkowicie ze spisów. Do dziś cenzorzy zabraniają wspominać o tej porażce w rocznikach dziejów Rzymu. Historycy w ogóle nie chcą pisać o powstaniu żydowskim, choć Wespazjan i Tytus wcale się nie wstydzą zwycięstwa, a nawet odprawili triumf. Wymazanie legionu z wykazu częściowo spowodowały względy oszczędnościowe; skoro wojna z Partami nie doszła do skutku, zmniejszono liczebność armii.

Zaraz po otrzymaniu wieści o klęsce jeden z członków komisji wschodniej senatu czmychnął do Rzymu, a drugi z rozpaczy kazał sobie podciąć żyły. Przecież to zlekceważone powstanie zagroziło całej wyprawie wschodniej, której przygotowanie i wyposażenie pochłonęło tyle środków!

Tu wspomnę, że Wologez przywrócił stary perski zwyczaj przebijania włóczniami naszych szpiegów, niezależnie od ich pozycji. Takie postępowanie byłoby zrozumiałe wobec wyzwoleńców i kupców, ostatecznie my też karaliśmy ich szpiegów krzyżowaniem. Ale zabicie włócznią kilku centurionów i szlachetnie urodzonego trybuna wojskowego trzeba uznać za barbarzyństwo, sprzeczne z wszelkimi obyczajami międzynarodowymi. Ze względu na rangę przysługiwało im prawo ścięcia mieczem! Jest to przykład nienawiści Fartów do Rzymian, całkowitego rozkładu i zepsucia ich obyczajów za rządów Arsacydów.

Przyznaję, że musiałem zebrać całą siłę charakteru, aby spojrzeć w oczy Neronowi, gdy wezwał przed swe oblicze wszystkich członków komisji wschodniej senatu. Uważał za rzecz niepojętą, iż nie mieliśmy dokładnych informacji ani o stanie ufortyfikowania Jeruzalem, ani o sposobach zdobycia broni i wyćwiczenia oddziałów przez Żydów. Bez tego przecież nie mogliby unicestwić całego legionu!

Wypchnięto mnie do przodu, jako najmłodszego, abym przemówił pierwszy. Zapewne moi towarzysze w urzędzie ufali w przyjaźń łączącą mnie z Neronem i nie mieli niczego złego na myśli. Może zresztą polegali i na mojej łatwości wysławiania się.

Przypomniałem partyjską przebiegłość i nieprawdopodobne sumy, które Wologez wydawał, aby związać siły wojenne Rzymu gdzie tylko było to możliwe. Broń Żydzi oczywiście kupili albo otrzymali od niego w darze. Przewozili ją potajemnie przez pustynię unikając naszych posterunków. A fanatyzm żydowski czyni zrozumiałym utrzymanie zamysłu powstania w tajemnicy.

Wieczne awantury między Żydami a urzędującymi w Cezarei prokuratorami Feliksem i Festusem zmyliły i uśpiły naszą czujność. Przyzwyczajono się, że tak być musi. W Judei, tak jak wszędzie, prowadzimy tradycyjną politykę, opartą na zasadzie: dziel i rządź. Przeto za największy cud należy uznać przystąpienie do powstania wszystkich żydowskich stronnictw, które dotychczas zajadle walczyły między sobą. Ostrożnie wskazałem również na moc przerażającego Boga Izraela, o którym świadczą teksty ich świętych ksiąg, choć ten Bóg nie ma ani obrazu, ani imienia, jeśli nie brać pod uwagę imion zastępczych.

– Ale – kontynuowałem – zastanawiamy się i w żaden sposób nie możemy zrozumieć, jak Korbulon, któremu powierzono zarówno plany, jak i dowodzenie wojną, człowiek żołnierskiej sławy i wielkich osiągnięć w Armenii, mógł do tego dopuścić?! W końcu na nim, a nie na syryjskim prokonsulu, spoczywa odpowiedzialność za spokój w Judei i Galilei, które miały być bazą dla działań przeciwko Fartom. Widocznie Korbulon skupił cala uwagę na północy, troszcząc się o przygotowania Hyrkanów, którzy mieli związać oddziały Fartów na wybrzeżu słonego morza. Skoro jednak skoncentrował się na jednym punkcie, to stracił panowanie nad całością wielkiego planu wojennego i dokonał fałszywej oceny sytuacji. Tym samym wykazał, że mimo całej swojej sławy nie potrafi być prawdziwym wodzem armii!

Mówiłem z głębokim przekonaniem, z Korbulonem nie łączyła mnie przyjaźń, a zresztą przyjaźń trzeba odrzucić, gdy w grę wchodzą dobro i interes państwa. Tę zasadę wbija się w głowę każdemu nowemu senatorowi i niekiedy nawet jest ona respektowana. Niezależnie zaś od racji stanu wszyscy troszczyliśmy się o własne życie i nie mogliśmy ryzykować, oszczędzając Korbulona z powodu sławy, jakiej przysporzył rzymskiemu orężu.

Ośmieliłem się wyrazić naszą opinię o konieczności odłożenia wyprawy przeciw Fartom do czasu zdławienia powstania w Jeruzalem. W tym celu należy wysłać do Judei trzy legiony. Na szczęście znajdują się one niedaleko, a machin wojennych wystarczy, aby rozbić najgrubsze mury. Żydowskie powstanie można stłumić jednym ruchem ręki! Dużo groźniejsze naszym zdaniem jest istnienie żydowskich gmin i kolonii we wszystkich prawie miastach imperium, nie mówiąc o trzydziestu tysiącach Żydów rzymskich. Jeśli skłócone stronnictwa żydowskie pogodzą się i zaczną wszędzie wzniecać zamieszki, to rezultaty mogą być fatalne.

Żydzi stale gromadzili pieniądze i wysyłali je do Jeruzalem jako podatek na rzecz Świątyni. Teraz wyszło na jaw, że pieniądze te przeznaczono na sfinansowanie powstania. Ich fanatycy marzą o założeniu królestwa mesjasza. Tak absurdalne snują marzenia! Najgorliwsi są głęboko przekonani, że dzięki mesjaszowi zawładną całym światem. Dlatego toczą o tego mesjasza wieczne spory. Być może teraz znowu zjawił się jakiś fałszywy mesjasz i podburzył naród do powstania.

Neron pozwolił mi mówić. Uspokoił nieco wzburzony umysł. Pospieszyłem dodać, że przynajmniej Żydzi z rzymskiej synagogi Juliusza Cezara nie byli zamieszani w powstanie. Za to mogłem osobiście ręczyć. Wprawdzie podatki, wysyłane przez nich dla Świątyni, zostały użyte na potrzeby powstania, ale – przypomniałem – Poppea również nie podejrzewała niczego złego, gdy wysyłała dary do Jeruzalem!

Zamilkłem, a nikt nie ośmielił się otworzyć ust! Neron długo milczał, groźnie marszczył czoło i przygryzał wargi. Potem niecierpliwie machnął ręką i kazał nam się rozejść. Mieliśmy czekać i zastanawiać się, jaką karę poniesiemy za niedopełnienie naszych obowiązków.

Później okazało się, że postanowił sam, nie zasięgając opinii senatu, wyznaczyć wodza, dać mu do dyspozycji odpowiednie siły i rozkaz zdławienia powstania. Wezwał już do siebie Korbulona – miał zdać relację i odejść ze stanowiska. Odroczenie wyprawy wojennej w nieokreśloną przyszłość było jednak sprawą tak wielkiej wagi, że Neron musiał zapytać o wróżby i złożyć tradycyjne ofiary.

Wyszliśmy na miękkich nogach, więc zaproponowałem współtowarzyszom dobry posiłek w mojej kwaterze. Jedzenie nie chciało przejść nam przez gardło, chociaż obydwaj moi kucharze dokładali starań dla udowodnienia, że są mistrzami w swoim fachu. Żywo dyskutowaliśmy, suto popijając wino z wodą. Moi goście wyrażali się o Żydach z taką goryczą i ujawniali tyle przesądów, że musiałem ich poprawiać, a nawet bronić Żydów. Przecież Żydzi mają też i dobre cechy. Wzniecili powstanie broniące wolności swego narodu. Poza tym – przypomniałem – Judea była prowincją cesarza, a nie senatu, więc sam Neron ponosi odpowiedzialność za powstanie, zwłaszcza że po Feliksie mianował tamtejszym prokuratorem takiego bezczelnego zbója jak Festus, który w ogóle nie rozumie Żydów.

Być może zbyt się zaangażowałem w obronę Żydów, ponieważ w miarę jak wino uderzało do głów, kompani zaczęli na mnie dziwnie spoglądać. Jeden z nich rzeki pogardliwie:

– Widocznie faktycznie masz obciętego kutasa! Wprawdzie chciałem zataić mój nieprzyjemny przydomek, ale dzięki satyrycznemu wierszowi Juwenala, Twego brodatego przyjaciela, znów jest na ustach wszystkich. Nie, nie mam Ci za złe, synu, że specjalnie zostawiłeś ten wiersz tutaj. Słuszne jest, żebym wiedział, co o mnie myślą – i co Ty myślisz o swoim ojcu. Współcześni młodzi poeci używają w swoich utworach jeszcze gorszych wyzwisk, żeby rozgniewać starych. Rozumiem: oni wierzą, że bronią prawdy i prawa do stosowania naturalnych słów, że przeciwstawiają się obłudnemu pięknosłowiu, jakie pozostało w spuściźnie po Senece. Może mają rację. Ale brody przyjęli od Tytusa, który wprowadził modę na nie po powrocie z Jeruzalem. Dość na tym.

Chciałem cisnąć pucharem wraz z zawartością prosto w oczy mego kompana. Przypuszczalnie skoczylibyśmy sobie do gardeł, hańbiąc godność senatorów, gdyby nie szczęśliwy przypadek, który przerwał awanturę. Otóż zawiadomiono mnie, że jeden z kucharzy przeciął sobie żyły, ponieważ nie doceniliśmy jego sztuki kulinarnej.

Strata dobrego kucharza jest sprawą ważną; natychmiast otrzeźwieliśmy i wszyscy razem rzuciliśmy się pocieszać nieboraka i tłumaczyć mu, skąd się wziął nasz brak apetytu. Kazałem przewiązać mu rękę, dałem leki na zatamowanie krwi i wezwałem greckiego lekarza. Siedziałem przy chorym do późnej nocy. Ku mej radości doszedł do siebie, choć długo jeszcze był blady. Znał różne sekrety sztuki kulinarnej, sam przygotowywał sobie wzmacniające potrawy i wkrótce mógł znowu dzielnie rywalizować z kolegą. Zawsze zatrudniam dwóch kucharzy, ponieważ wzajemna zawiść pobudza obydwu do osiągania coraz lepszych wyników.

Jedyną szkodą, jaką przyniosła ta próba samobójstwa, było błyskawiczne rozejście się informacji o powstaniu żydowskim i zagładzie legionu po całych Achajach i Azji. W zasadzie mieliśmy obowiązek utrzymania tej wiadomości w ścisłej tajemnicy, ale przecież musieliśmy ratować biedaka, więc zapewnialiśmy go, że warto żyć, no i musieliśmy wyjaśnić dokładnie, czemu nikt z nas nie miał apetytu, bo on raz za razem zrywał z rąk bandaże. Trudno też byłoby żądać od niego, aby później milczał. Był przecież tylko niewolnikiem, a wszyscy wiedzą, jak szybko wiadomości wyskakują przez drzwi kuchenne. Zwracam Ci uwagę, że okazałem mu wiele życzyliwości, troszczyłem się o niego i czuwałem przy jego łóżku. O tym Twój przyjaciel nie był łaskaw powiedzieć w tym złośliwym poemacie.

Neron nie chciał nawet widzieć Korbulona, ale starego wodza nic nie mogło przestraszyć! Otrzymał rozkaz popełnienia samobójstwa, gdy tylko zejdzie ze statku wojennego. Powiedział: „Gdybym miał szczęście żyć za innego cesarza, cały świat zawojowałbym dla Rzymu!" i rzucił się na własny miecz; wcześniej wydał rozkaz, aby po jego śmierci miecz ten połamać, a kawałki wrzucić do morza, aby nie dostały się w niegodne ręce. Ja jednak nie sądzę, że Korbulon był naprawdę wielkim wodzem. Świadczy o tych choćby błędna ocena sytuacji, gdy miał w zasięgu ręki najwspanialszą okazję popchnięcia naprzód swej kariery wojskowej.

Neron był na tyle rozsądny, że zrozumiał konieczność rezygnacji z marzeń o koncercie w Ekbatanie. Był zdolnym aktorem, więc potrafił zręcznie się potknąć przy składaniu tradycyjnej ofiary. Na własne oczy mogliśmy upewnić się, że nieśmiertelni bogowie jeszcze nie życzą sobie zwyciężenia Partów. Aby uniknąć nieszczęść, które zapowiadał ten złowróżbny znak, należało zaniechać wyprawy wojennej do Partii. Zresztą była ona niemożliwa, bo po zapoznaniu się z sytuacją i zebraniu potrzebnych informacji o uzbrojeniu Żydów, Wespazjan zażądał oddania mu do dyspozycji co najmniej czterech legionów.

Albowiem niepojęte są drogi przeznaczenia, jak ma zwyczaj powtarzać Twoja matka, gdy jest zirytowana. Przez jakiś kaprys Neron wybrał właśnie mego dowódcę z Brytanii, Flawiusza Wespazjana, na komendanta wyprawy mającej zgnieść powstanie w Jeruzalem. Wespazjan usiłował się wymigać od tego zaszczytu. Tłumaczył, że dość się już nawojował i zyskał sławy w Brytanii, że jest za stary i że jego ambicje w pełni zaspokaja członkostwo w dwóch kolegiach kapłańskich.

Rzeczywiście był już podstarzały i do tego jeszcze bardziej niż ja niemuzykalny. Choć szanował sztukę, to zdarzało mu się drzemać w czasie występów Nerona, zresztą nie znał greki na tyle, aby rozumieć klasyczne teksty poetyckie. Obarczenie go odpowiedzialnością za powodzenie trudnej i niehonorowej wprawy przeciw Żydom było więc w mniemaniu cesarza zasłużoną karą. Neron na tyle dał się skruszyć jego łzom, że pocieszył go miłosiernym stwierdzeniem: oto Wespazjan pod koniec życia zyskuje możliwość wzbogacenia się żydowskimi skarbami i będzie mógł zrezygnować z prowadzenia zgoła nieodpowiedniego dla senatora handlu mułami.

Wszyscy uznali wyznaczenie Wespazjana na dowódcę tak trudnego zadania za oznakę lekkomyślności Nerona. Przecież Wespazjan był powszechnie i przez wszystkich lekceważony; nawet niewolnicy cesarza czuli się w prawie odnosić się do niego opryskliwie, gdy czasem pokazywał się w Złotym Domu. Oficjalnie zapraszano go tam tylko raz w roku, na ucztę z okazji urodzin Nerona. Za tę łaskę musiał słono płacić: za darmo dostarczał muły potrzebne do podróży swego czasu Poppei, a potem Statilii.

Wespazjan zupełnie nie orientował się w problemach Wschodu. W senacie nikomu na myśl nie przyszło, aby zaproponować mu udział w jednej z komisji lub bodaj zlecić wykonanie jakiegoś poufnego zadania. Nie był nigdy konsulem, jedynie pełnił kiedyś jego obowiązki. Skoro jednak był senatorem, to musiał pojechać z Neronem do Grecji, ponieważ nabyty w Brytanii trwały reumatyzm nie był na tyle złośliwy, by mógł się nim wykręcić. W czasie podróży mieszkał poza miastem przez oszczędność. Wolał zrywać się na nogi z pianiem koguta niż stracić bodaj sestercję dla własnej wygody. Muszę zresztą przyznać, że Grecy zdzierali z nas skórę, licząc lichwiarskie ceny za kwatery. Nic dziwnego, taka gratka jak pobyt Nerona nie trafiała im się zbyt często.

Ostoriusz – ten, którego Klaudiusz swego czasu złośliwie wysłał do Brytanii i który tam dał się poznać – chętnie objąłby komendę nad legionami i pojechał zdławić powstanie żydowskie. Ale za dużo gadał. Stał się osobą podejrzaną i Neron kazał skrócić go o głowę.

Muszę dodać, że Wespazjan długo się opierał i w żaden sposób nie chciał przyjąć dowództwa, które uznał za karę za swoje drzemki. Neron zaś tak bardzo nie był pewien swego wyboru, że rozkazał Wespazjanowi zabranie Tytusa, który również odznaczył się w Brytanii, a swego czasu, gdy był jeszcze zupełnym młodzikiem, śmiałym atakiem konnicy uratował życie ojcu, który wpadł w brytyjską zasadzkę. Widocznie cesarz miał nadzieję, że Wespazjan przejmie coś z młodzieńczej werwy syna i stosunkowo szybko upora się ze swym zadaniem. Ostrzegł też Wespazjana, by unikał nadmiernych strat. Wiele słyszał o umocnieniu murów Jeruzalem. Miasto było obronne już z natury i zdobycie go samemu Pompejuszowi przysporzyło ongiś znacznych trudności. A nazwiska Wespazjana jako wodza – uważał Neron – nie można nawet wymienić tego samego dnia co imię wielkiego Pompejusza.

Neron więc ostrzegał, aby Wespazjan zanadto nie hasał. Zachęcał do korzystania z rad Tytusa, gdy uzna, że z uwagi na wiek jego zdolność oceny sytuacji osłabła. Wespazjan nie miał wówczas nawet sześćdziesięciu lat, lecz Neron, który dopiero co skończył trzydziestkę, każdego mężczyznę w tym wieku uważał za starca. Tak samo Ty, piętnastolatku, traktujesz mnie, jakbym jedną nogą stał już w grobie, choć nie osiągnąłem jeszcze pięćdziesiątki, czyli nie dotarłem do granicy, która oddziela dojrzałą mądrość od młodzieńczego zadufania.

Ponadto Neron oświadczył, że po powrocie do Rzymu roztoczy pieczę nad Domicjanem, młodszym bratem Tytusa, aby nie szalał pod nieobecność ojca. Domicjan ma przykry charakter, zachowuje się nieobyczajnie i już jako młody chłopiec stracił dobrą opinię. Ta opieka była w istocie wzięciem Domicjana jako zakładnika wierności Wespazjana. A Wespazjan i tak był wierny Neronowi aż do śmierci. Lojalność leżała w jego naturze! Nie mogę dość nachwalić zarówno odwagi, jak i uczciwości Wespazjana.

W Koryncie miałem okazję poznać lepiej mego byłego dowódcę i umocnić z nim przyjaźń – ofiarowałem mu bezpłatną kwaterę i pełne utrzymanie w nowym wspaniałym domu Hieraksa. Wespazjan był mi za to ogromnie wdzięczny. Poza tym przez cały czas byłem jedynym patrycjuszem, który przyzwoicie odnosił się do zmęczonego latami wojaczki prostolinijnego Wespazjana. Nie jestem przesądny ani nie snobuję się w wyborze przyjaciół. Mile wspominam młode lata w Brytanii, gdy byłem jego podwładnym. Uważałem, że powinienem odpłacić mu okazaną mi wówczas szorstką przyjaźń gościnnością, która zresztą nic mnie nie kosztowała.

Przypominam, że po ujawnieniu sprzysiężenia Pizona zrobiłem wszystko, co można, aby oszczędzić Flawiuszów. Nie było to łatwe ze względu na Flawiusza Scewinusa, który wszak podjął się zabójstwa cesarza. Na szczęście Scewinus należał do drugiego, gorszego odgałęzienia rodu Flawiuszów. Sam go wydałem, więc miałem niejako prawo mówić o innych Flawiuszach. Po rozwodzie z Sabiną żadne formalne więzy rodzinne nie łączyły mnie z nimi, ale brat Wespazjana, prefekt miasta Flawiusz Sabin, i młodszy brat Sabiny, Flawiusz Klemens, byli do tego stopnia oburzeni postępowaniem Sabiny, że okazując mi przyjaźń chcieli zrekompensować cierpienia duchowe, które były moim udziałem w czasie trwania tego małżeństwa.

Wespazjan w ogóle nie był podejrzany o udział w spisku. Był tak ubogi, że z trudem osiągnął cenzus majątkowy wymagany od członka senatu. Gdy cenzor zorientował się, że nie spełnia warunków majątkowych, przepisałem jedną ze swych majętności na jego nazwisko. Wszyscy tak dobrze znali jego rzetelny charakter, że nawet najpodlejszy szpicel nie uważał za warte zachodu wpisywanie jego nazwiska na listę denuncjowanych.

Wspominam o tym, aby wykazać, jak stare i trwałe więzy łączą mnie z Flawiuszami i jak duże znaczenie wiązał Wespazjan z moją przyjaźnią w tych czasach, kiedy niewolnik Nerona potafił bezkarnie plunąć na niego, choć przecież był senatorem i pełnił obowiązki konsula. Podstawą mojej przyjaźni nie był ani egoizm, ani interesowność. Chociaż nikt w to nie wierzy, to oświadczam, że dawno zapomniałem zupełnie, jak kiedyś, wprowadzony przez druidów w trans, śniłem pewien sen. Uważa się mnie za samolubnego człowieka i sądzi się, że zawsze i we wszystkim upatruję dla siebie korzyści. Wynika to także z wiersza Twojego brodatego przyjaciela.

W domu Hieraksa miałem dobrą okazję do utwierdzenia się w przekonaniu, że niektórzy mężczyźni – jak niektóre kamienie szlachetne-mogą się odznaczać wspaniałymi walorami ukrytymi pod nie oszlifowaną powierzchnią. Tak właśnie Twój młody przyjaciel Decimus Juwenalis niedawno napisał o Wespazjanie. Juwenal musi zabiegać o łaski cesarza – przecież jego nieprzystojny język i bezczelne szyderstwa wzbudziły powszechne zgorszenie. Ja się nie gorszę, jest wszak Twoim przyjacielem, a Ciebie – jak to młodego – pociąga nowy styl! Pamiętaj jednak, że jesteś o cztery lata młodszy od tego nie domytego hultaja.

Jeśli czegokolwiek mogę być pewny, to tego, że nieprzyzwoita poezja Juwenalisa nie przetrwa długo. Widziałem w życiu wiele komet ze wspaniale błyszczącymi ogonami, lecz lśniły one tylko przez moment i gasły.

Obawiam się, że obłędne pijaństwo, nieprzyzwoita gadanina, zamienianie nocy w dzień i bezsensowny hałas egipskiej muzyki może zgasić prawdziwą iskrę bogów nawet w najlepszych poetach. Nie jestem oburzony, że wpadły mi w ręce szydercze wiersze skierowane przeciwko mnie przez wzgardliwego młodzieńca. I nie dlatego, lecz dla czystego sumienia, nie będę go wydawać. Nie, nie jestem taki podły. Bardzo martwię się o Ciebie.

W Koryncie zaprzyjaźniłem się z Wespazjanem, więc przed wyjazdem do Egiptu, gdzie miał objąć komendę nad obydwoma tamtejszymi legionami i upewnić się o ich zdatności bojowej przed wymarszem w stronę Jeruzalem, prosił mnie gorąco, abym mu przekazał informacje o sprawach wschodnich i dopomógł nawiązać dobre stosunki z Żydami. Pragnął także, abym mu towarzyszył w jego wyprawie wojennej. Uprzejmie odmówiłem – wszak nie chodziło o prawdziwą wojnę, lecz o ekspedycję karną przeciwko zbuntowanym. Uznałem, że udział w niej nie przyniesie mi żadnego zaszczytu.

Nie pałam żądzą zaszczytów wojennych bardziej niż innych sukcesów. Człowiek o mojej pozycji powinien w sposób umiarkowany korzystać z nadarzających się okazji. W głębi serca jestem człowiekiem pokoju. Podobnie jak Neron cieszyłem się, że nie musiałem na własnej skórze doświadczyć wojny na Wschodzie. Oby w przyszłości Ciebie warunki nie zmusiły do tego. Ale pamiętaj: dla bezpieczeństwa Rzymu trzeba koniecznie zniszczyć Partię! Nigdzie, z żadnej innej strony, nie grozi cesarstwu rzymskiemu prawdziwe niebezpieczeństwo, jak tylko ze wschodu!

Zdołaliśmy uspokoić i ucywilizować plemiona germańskie, które przerażały naszych ojców, i z ich strony nigdy już nam nie będzie nic zagrażać. Najlepszym dowodem są tu najemni żołnierze germańscy, służący w przybocznej gwardii cesarskiej. Bardzo szybko stają się bardziej rzymscy niż Rzymianie i są wierniejsi cesarzowi od pretorianów. Sama zaś Germania ze swymi lasami i błotami jest zbyt biedna, aby opłacało się ją podbijać. Nie warto trwonić pieniędzy, aby zdobyć bursztyn czy futra, które można sprowadzić drogą morską po umiarkowanych cenach. Germania nie ma przyszłości. Partia to co innego, a opanowanie handlowych dróg na Wschód może przynieść ogromne zyski. Co do mnie – nie chcę przeżywać tej wojny. Niech spadnie na karki młodych, kiedy mnie już na świecie nie będzie.

Przyznam chętnie, że wyzwoleńcy mego ojca z Antiochii i moi właśni z Egiptu zdobyli w wyprawie wojennej Wespazjana takie łupy, że wystarczą mi do końca życia; łatwo, więc przychodzi mi rezygnacja z myśli o wojnie z Partami. Powtarzam: jestem człowiekiem pokoju, choć dzięki własnemu męstwu zasłużyłem na odznaki triumfalne, o czym jeszcze opowiem.

Neron wysłał Wespazjana i chcąc odwrócić uwagę opinii od jego wyprawy, rozkazał pretorianom kopać kanał przez przesmyk koryncki. Rozpoczęto to przedsięwzięcie, ale niepomyślne wróżby zmusiły wkrótce do przerwania prac. Co w dzień wykopano, to w nocy napełniało się krwią, a dokoła słychać było przerażające jęki, których echa docierały aż do miasta, wywołując dreszcze grozy u mieszkańców Koryntu. Działo się tak naprawdę; nie powtarzam babskich plotek, wiem o tym z najpewniejszych źródeł.

Otóż Hieraks nabył udziały w przedsiębiorstwie zarządzającym torami, po których przetacza się statki przez przesmyk. Jest rzeczą oczywistą, że właściciele tych torów, który włożyli przecież wielkie sumy w ich budowę i konserwację, a także na zakup silnych niewolników, niezbędnych do obsługi urządzeń, koso patrzyli na budowę kanału. Hieraks w swoim chłodzonym wodą sklepie sprzedawał również mięso Żydom, musiał więc dostosowywać się do ich zwyczajów i spuszczać krew ze zwierząt rzeźnych. Stąd ciągle miał pełno pęcherzy z krwią. Zwykle wyrabiał z niej kaszankę dla niewolników zatrudnionych w odlewniach miedzi. Teraz, nie bacząc na własne korzyści, poświęcił na zbożny cel wielodniowy zapas i potajemnie wylał krew do nowo kopanego kanału, a jego współudziałowcy udawali duchy jęcząc i wydając przeraźliwe okrzyki. A mówiłem już, jakie trudności miał Neron ze sprzedażą domu pani Tulii, zanim go mnie nie oddał!

Oczywiście nie przekazałem Neronowi wiadomości powierzonych mi przez Hieraksa w zaufaniu; nie miałem też powodu, aby popierać budowę kanału. Po wystąpieniu złowróżbnych znaków pretorianie odmówili pracy; praca fizyczna w ogóle była żołnierzom wstrętna. Neron bardzo uroczyście własnoręcznie wykopał na oczach świadków kawałek wytyczonego przez techników koryta nowego kanału. Na własnych cesarskich ramionach wyniósł kosz ziemi, zaniósł go mężnie na obrzeże i równie uroczyście wysypał. Po tym wyczynie krew się przestała pojawiać, a duchy straszyć. Pretorianie nabrali otuchy i przystąpili do pracy, wspomagani przez centurionów uderzeniami batów. Ci ostatni nie szczędzili razów, byle tylko uniknąć kopania ziemi. Wszystko to stało się powodem głębokiego żalu pretorianów wobec Nerona; znienawidzili go jeszcze bardziej niż Tygellina, który skazywał ich tylko na ćwiczenie marszu. Woleli zadyszeć się w marszu niż przy łopacie.

Przemyślawszy sprawę dokładnie, poradziłem Hieraksowi, aby zrezygnował z wlewania do kanału krwi zwierzęcej. Nie wyjawiłem mu prawdziwego powodu, powiedziałem tylko, że tak dla reputacji Nerona, jak i dla własnego zdrowia musi po męsku znieść porażkę. Hieraks poszedł za moja radą, a uczynił to tym chętniej, że podejrzliwy Neron rozkazał wystawiać na noc przy kanale warty, aby nikt obcy nie wchodził na teren. Hieraksowi zawdzięczam nieocenione kontakty z Żydami w Koryncie. Niezwłocznie ich poinformowałem, że wysłano legiony, aby zniszczono Judeę, i kazałem ostrzec wszystkich chrześcijan-Żydów, aby ucichli i pochowali się w bezpiecznych miejscach. Do Italii i wszystkich prowincji wysłano rozkazy aresztowania żydowskich wichrzycieli i przy najmniejszym zakłóceniu porządku oskarżania ich o zdradę.

Gdy w grę wchodzi podburzanie ludu, nie można wymagać, żeby urzędnik rzymski swym prawniczym rozumem potrafił odróżnić królestwo ziemskie od niebieskiego czy Chrystusa od innych mesjaszy. Logika rzymska uznawała poczynania żydowskich chrześcijan za podżeganie polityczne, prowadzone pod pretekstem wiary. Ta sytuacja nie uległa zmianie w ostatnim czasie, gdy po licznych, pospiesznie wykonywanych wyrokach śmierci chrześcijanie zaczęli publicznie nazywać Nerona Antychrystem, którego przyjście podobno zapowiedział Jezus Nazarejski. Neron zresztą wcale nie obraził się za ten przydomek; uznał, że chrześcijanie uważają go za równego Chrystusowi, skoro dali mu tak piękne imię. Tymczasem słabość chrześcijan polega właśnie na tym, że lekceważą politykę i wystrzegają się prowadzenia działalności politycznej, lokując całą swoją nadzieję w niewidzialnym Królestwie, które – jak ja to rozumiem – nie stanowi żadnego zagrożenia dla państwa. Toteż po śmierci ich przywódców chrześcijaństwo zaniknie jako religia, zwłaszcza, że jest rozkładane przez wewnętrzne spory. Bo jedni wierzą w to, drudzy w coś innego, a wszyscy powołują się na najważniejszy dogmat. Tak właśnie sądzę, niezależnie od tego, co plecie Twoja matka. Kobiety nie mają poczucia rzeczywistości politycznej.

Co do mnie – byłem po stronie chrześcijan, od kiedy stwierdziłem, że są nieszkodliwi politycznie, i to niezależnie od tego, czy są obrzezani czy też nie. Ale to moje przekonanie nie wchodzi w zakres nauczania prawa i nie mieści się w głowie robiącego karierę urzędnika rzymskiego. Ten mimo wszystko nadal będzie twierdził, że chrześcijanie są niepewni politycznie.

Z żalem muszę przyznać, że nie mogłem ocalić Pawła. Niespokojna natura zmuszała go do bezustannych wędrówek po całym świecie. Ostatnią wiadomość otrzymałem od niego przez pewnego kupca olejem z Emporium, znaczącego miasta portowego na północno-wschodnim wybrzeżu Iberii, choć ostatnio ten port paskudnie zasypywany jest piaskiem. Paweł donosił, że został wygnany z Emporium przez prawowiernych Żydów; wedle rozeznania mojego informatora nie odniósł przy tym żadnych obrażeń cielesnych.

W Iberii – jak zresztą wszędzie indziej – musiał zadowolić się głoszeniem nauk w założonych swego czasu przez Greków przybrzeżnych miastach, ponieważ tam nadal używa się powszechnie greki, choć prawa i ustawy ryje się na tablicach po łacinie. Na wybrzeżu Iberii jest wiele takich dużych miast, więc miał szerokie możliwości działania. Kupiec olejem twierdził, że pożeglował na południe, do Mainakei, by podążyć stamtąd jeszcze na zachód Iberii, jako że jego duch nadal był niespokojny. I nagle, jakby sobie na przekór, udał się w zupełnie inną stronę świata. Pojmano go w Bitynii, która leży w prowincji Azja Troada, a zrobiono to tak szybko i niespodziewanie, że wszystkie papiery i książki, a nawet podróżna opończa zostały w zajeździe. Był jednak pewien, że musiał pojechać do Azji, aby dodać otuchy tamtejszym nowo nawróconym; obawiał się, że rywalizujący między sobą kaznodzieje mogą ich nakłonić do odstępstwa od prawdziwej nauki. Fałszywymi prorokami zaś nazywał nawet tych, którzy podobnie jak on dla Jezusa cierpieli udręczenia i chętnie oddawali swe życie, choć oczywiście nie byli tak jak on wprowadzeni w boskie tajemnice.

Gdy do Rzymu dotarła wiadomość o zdradzeniu miejsca pobytu Pawła, niezwłocznie ktoś wydał miejsce schronienia Kefasa. Żarliwi zwolennicy Pawła uważali, że są to winni swojemu nauczycielowi. Kefas otrzymał moje ostrzeżenie na czas, więc wyjechał z miasta kierując się do Puteoli, lecz szybko wrócił. Tłumaczył, że przy czwartym kamieniu milowym Via Appia objawił mu się Jezus Nazarejski w swojej światłości, którą dobrze znał i pamiętał. Jezus zapytał: „Dokąd idziesz?", a zakłopotany Kefas odparł, że ucieka z Rzymu. Wówczas Nazarejczyk rzekł: „Wobec tego pójdę do Rzymu, aby mnie ponownie ukrzyżowano!" Kefas zawstydził się i pokornie zawrócił, przepojony uczuciem szczęścia, że raz jeszcze widział mistrza na własne oczy. Kefas był prostakiem, ale to on właśnie w czasie wędrówki z Jezusem Nazarejskim pierwszy ze wszystkich uczniów rozpoznał w nim Syna Bożego. Za to właśnie – a nie dla jego siły cielesnej i krewkiego charakteru, jak wielu wciąż sądzi – nauczyciel upodobał go sobie i postawił go na pierwszym miejscu wśród uczniów. Opowiadam to, co słyszałem, choć są i inne wersje tego wydarzenia. Najważniejsze, że Kefas przeżył widzenie czy też objawienie na Via Appia, ponieważ stało się ono przyczyną zawarcia ostatecznej zgody z Pawłem. Bo przecież Paweł nigdy nie oglądał Jezusa Nazarejskiego na własne oczy. Gdy jeszcze gwałtownie z sobą rywalizowali, Kefas – chyba przez zazdrość – mówił, że nie potrzebuje uciekać się do żadnych teorii ani objawień, bo osobiście znał Jezusa Nazarejskiego. Teraz jednak Kefas sam doznał prawdziwego objawienia, więc wstydził się swoich pomówień i prosił Pawła o wybaczenie.

Bardzo mnie martwił ten prosty rybak. Choć mieszkał w Rzymie już ponad dziesięć lat, nigdy nie nauczył się greki czy łaciny bodaj na tyle, żeby obywać się bez tłumacza. Powodowało to mnóstwo nieporozumień. Byli tacy, którzy twierdzili, że błędnie albo niedosłownie, czy niezbyt dokładnie cytuje święte księgi żydowskie, które to cytaty miały potwierdzić, że Jezus Nazarejski jest mesjaszem czyli Chrystusem. A czy to jest istotne dla ludzi, którzy wierzą, że jest Chrystusem? Ale wśród Żydów-chrześcijan zakorzenił się zwyczaj wykazywania własnej uczoności, kłócenia się o poszczególne słowa i ich znaczenie i odwoływania przy każdej okazji do ksiąg świętych.

Dobrze by było, gdyby powstało kompetentne tłumaczenie tych ksiąg na łacinę. Nasz język świetnie nadaje się do wyprecyzowania pojęć, więc takie tłumaczenie zakończyłoby ciągłe spory o prawdziwe znaczenie takiej czy innej przypowieści. Od tych sporów aż głowa boli. W świętych księgach żydowskich znajdują się fragmenty pięknej poezji i nader pouczające opowieści. Chciałbym to tłumaczenie powierzyć mojemu wydawnictwu, jeśli znajdę odpowiedzialnego człowieka. Mogłoby przynieść znaczny dochód. Żydzi rzymscy muszą powoli latynizować się. Język grecki będzie stale tracił na znaczeniu praktycznym, choć oczywiście biegła jego znajomość pozostanie miarą cywilizacji. Nie można jednak od wszystkich tkaczy, złotników, krawców, szewców i rzemieślników szyjących namioty wymagać znajomości dwóch języków, skoro do prowadzenia działalności w Rzymie wystarczy im łacina. Religia chrześcijańska musi zniknąć w przyszłości, ale Żydzi przetrwają. Wierz mi, mój synu, jestem tego pewny.

Mam zwyczaj wszakże zawczasu zastanawiać się nad projektami, które zamierzam realizować – oczywiście, jeśli nie wtrąci się skrzydlata bogini Fortuna. W sprawach handlowych nie ufam doraźnym natchnieniom, choć w poezji, a często i w polityce, intuicja jest niezbędna. Praca nad tłumaczeniem świętych ksiąg żydowskich na lata całe zajęłaby wielu tłumaczy, a opublikowanie ich po łacinie przez renomowane wydawnictwo mogłoby wywołać zdumienie. Lepiej byłoby utworzyć wydawnictwo specjalnie dla wydania tego tłumaczenia – oczywiście pod firmą któregoś z moich żydowskich wyzwoleńców. Trzeba się przespać z tą myślą, zanim podejmę ostateczną decyzję. Udało mi się nagromadzić ogromny majątek, a jego utrzymanie przy obecnej nieodpowiedzialnej polityce podatkowej wymaga stałej troski tudzież trwonienia mnóstwa czasu i drogiego papirusu. Nas, ludzi zamożnych, fiskus wyciska jak gąbkę, a przecież są jeszcze urodziny cesarza, no i mamy jakieś obowiązki wobec ludu.

Powinienem też podziękować Fortunie, że Wespazjan nie ożenił się powtórnie. Cenis zna swoje miejsce i ma umiarkowane wymagania. Wystarcza jej stary gliniany dzban, byle były na nim jakieś wzory, a takich mi nie brakuje. Podejrzewam, że ona nawet nie wie, na czym polega różnica między ceramiką czarną a czerwoną. Ale mimo to głęboko ją szanuję. Cóż ona temu winna, że jest tylko starą i brzydką wyzwolenicą? Wespazjan nigdy nie był wybredny w wyborze kandydatek do ogrzewania łóżka.

Wracam do mego opowiadania. Z kręgu ludzi najbardziej związanych z osobą Jezusa Nazarejskiego udało mi się ocalić tylko jednego, Jana, który uciekł do Efezu. Nigdy nie zetknąłem się z nim osobiście, lecz powiadają, że jest człowiekiem kornym. Pisze wspomnienia i prowadzi rozmowy, mające na celu pojednanie różnych odmian chrześcijaństwa. Mój ojciec miał o nim dobre zdanie. W okresie prześladowań po pożarze Rzymu zadenuncjowano go; na szczęście prokonsul Azji był moim przyjacielem i ograniczył się do zesłania go na jedną w wysp. W czasie tego zesłania zapisał swoje objawienia, co mnie niepomiernie zdumiało. Podobno ze względu na jego rozwichrzoną brodę i łachmany, w jakie się odziewał, nie mógł opuszczać domu, bo psy biegały za nim i kąsały go po piętach. Może te psy węchem wyczuwały Żyda? A może wygnanie zrobiło go tak zgorzkniałym? W każdym razie z jego ksiąg wynika, że nie jest przyjacielem psów. Obecnie, po powrocie do Efezu, podobno się uspokoił.

Nas, członków komisji wschodniej senatu, Neron ukarał poleceniem powrotu do Rzymu, gdzie mieliśmy pilnować, aby rzymscy Żydzi nie wzniecili zbrojnego powstania. Szydząc wyraził nadzieję, że będzie nas na to stać, chociaż wykazaliśmy całkowitą nieudolność w pełnieniu odpowiedzialnych zadań. Aby go udobruchać, senat wprowadził zmiany w składzie komisji, choć trudno było znaleźć chętnych do poświęcenia czasu niewdzięcznym zadaniom.

Nie byłem więc obecny, gdy Neron ogłaszał Achaje wolnym krajem i przywracał Grecji jej dawną niezależność. Sytuacja polityczna nie uległa zmianie – była taka sama jak ta, którą zastałem w młodości, gdy służyłem jako trybun wojskowy w Koryncie. Grecy mogli jedynie we własnym zakresie wybierać namiestnika, opłacać rzymskie siły zbrojne i kopać kanał. Mimo to deklaracja wzbudziła wśród nich olbrzymią radość.

Od razu zauważyłem, że składając tę deklarację Neron ani słowem nie wspomniał senatu, a przeciwnie: sobie i tylko sobie przyznał prawo do uznawania wolności jakiegoś kraju. My, świadkowie złych wróżb, przestrzegających przed kopaniem kanału, na własne uszy usłyszeliśmy Nerona oświadczającego, że to wielkie przedsięwzięcie będzie służyło szczęściu narodu Achajów i Rzymian. I znowu ani słowa o senacie, choć właściwa formuła brzmi: „Senatus Populusque Romanus", a więc senat i lud rzymski. Ta formuła przetrwa wieki!

Tak więc nie było w tym nic dziwnego, że gdy towarzyszyłem idącym na śmierć Żydom, to miałem wrażenie, że Orkus kieruje moimi krokami, a na karku czuję oddech Charona. Podobne nieprzyjemne wrażenie odniosło wielu innych przewidujących członków senatu, choć z ostrożności nie wymienialiśmy informacji o tych doznaniach. Nikt już nikomu nie ufał. Niektórzy wyruszając w podróż brali ze sobą na wszelki wypadek milion sestercji w złocie.

Neron nie zgodził się, aby senat wyjechał mu naprzeciw do Neapolu. Stamtąd chciał rozpocząć marsz triumfalny do Rzymu, ponieważ właśnie w neapolitańskim teatrze debiutował jako artysta. Zamiast właściwego triumfu postanowił zorganizować triumf sztuki, zapewniając ludowi radość i dzień świąteczny. Było to postanowienie mądre z punktu widzenia polityki, skoro wyprawa na wschód spełzła na niczym. Ale, po co rozkazał zburzyć część murów miejskich dla otworzenia szerokiego przejścia jego triumfalnego pochodu? Takiego zaszczytu nie dostąpił jeszcze żaden zwycięski wódz, nawet sam August. Uznaliśmy ten rozkaz za dowód stopniowego przejmowania przez Nerona obyczajów rodem ze wschodnich despotii. Nic takiego nie przyszłoby w Rzymie nikomu do głowy, choćby jakiś brudny młokos nie wiem jakie ohydztwa wypisywał o zepsuciu obyczajów!

Nie tylko my, senatorzy, ale również lud – mam tu na myśli dobrze myślących obywateli – nie byliśmy zachwyceni, gdy patrzyliśmy na wjazd Nerona. Siedząc na świętym rydwanie triumfalnym Augusta cesarz wjechał przez wyrwę w murach, a za nim wieziono stosy wieńców laurowych jako zdobycz wojenną. Zamiast żołnierskiej eskorty – aktorzy, muzykanci, śpiewacy i tancerze! Zamiast przedstawień walki – olbrzymie płótna i rzeźby, obrazujące jego zwycięstwa w poszczególnych zawodach. Ubrany był w purpurowy płaszcz usiany złotymi gwiazdami; na głowie miał podwójny wieniec laurowy z Olimpii.

Na dobro Nerona należy zapisać, że jednak nie zaniechał tradycyjnego zwyczaju: wszedł pokornie na kolanach po stromych schodach Kapitolu i poświęcił najważniejsze wieńce Jupiterowi Kustoszowi i innym bogom italskim, nie zapominając o Junonie i Wenus. A mimo to wieńców starczyło, aby zakryć koliste ściany sali przyjęć Złotego Domu!

Powrót Nerona do domu nie był wcale taki miły, jakby mogło się zdawać. Statilia Mesalina była wprawdzie kobietą rozpieszczoną i miała słaby charakter, ale jednak była kobietą. Nie chciała ścierpieć, że Neron traktował Sporusa na równych prawach z nią, zmieniając łoże zależnie od kaprysu. Dochodziło między nimi do drastycznych awantur, w pałacu fruwały półmiski i wazy. Pamiętając o wypadku Poppei Neron nie ważył się tknąć Statilii, a ona umiała to wykorzystać. Po pewnym czasie poprosił Junonę o zwrot poświęconych jej wieńców, a w końcu wygnał Statilię do Ancjum. Co zresztą przyniosło Statilii szczęście. Dzięki temu żyje do dzisiaj i rozpacza za Neronem, bo – jak zwykle wdowy – pamięta już tylko jego dobre cechy. Często ozdabia kwiatami proste mauzoleum Domicjuszy na Polu Marsowym; dobrze widać je z grzbietu wzgórza Pincios. Znajduje się ono w pobliżu ogrodów Lukullusa, w których jako młodzieniec podziwiałem w towarzystwie Nerona i Agrypiny kwitnący wiśnie. Szczątki Nerona spoczywają, więc – jako się rzekło – w mauzoleum Domicjuszy, ale czy rzeczywiście? Lud nie wierzy w jego śmierć i oczekuje jego powrotu skądś ze Wschodu; jego rządy uważa za wiele lepsze od obecnych, które cechują wysokie podatki i sknerstwo.

Od czasu do czasu na Wschodzie pojawia się jakiś zbiegły niewolnik udający Nerona. Partowie szczodrze wspierają takie próby! Ukrzyżowaliśmy już dwóch Neronów. Każdy z nich śpiewem chciał udowodnić swą autentyczność, ale żaden nie dorównywał Neronowi. Jakkolwiek by było, Statilia czci pamięć Nerona i ozdabia kwiatami miejsce jego spoczynku, jeśli to rzeczywiście jest jego grób.

Jeszcze raz, zanim zgasła gwiazda jego szczęścia, Neron miał okazję trwonić pieniądze na zabawy. Król Armenii Tyrydates – a właściwie jego brat, król Partii Wologez – uznał, że trzeba okazać rozsądek. Kazał Tyrydatesowi osobiście przybyć do Rzymu, aby przyjąć diadem z rąk Nerona. Wologez nie miał już możliwości zbrojnego wspierania finansowego Żydów, którzy zostali okrążeni w Jeruzalem; zresztą w jego mniemaniu Żydzi spełnili już swoje zadanie, skoro w kluczowym momencie związali nasze legiony.

Tyrydates przybył lądem z tak wspaniałą świtą, że jego podróż kosztowała Nerona dziennie dwieście tysięcy sestercji. Na utrzymanie gościa w Rzymie cesarz przeznaczył milion sestercji dziennie, więc Tyrydates mógł dobrymi złotymi monetami rzymskimi obdarować nas, nieszczęsnych członków komisji wschodniej senatu.

Aby pokazać, jak opaczne pojęcie ma barbarzyński Part o naszych zwyczajach, wspomnę, że Wologez odręcznymi pismami i przez kurierów upewniał się, czy aby przy przekazywaniu diademu nie upokorzymy jego kochanego małego braciszka, którego ustanowił królem Armenii, aby usunąć go z Ekbatany, ponieważ bał się, że przy pierwszej nadarzającej się okazji braciszek zatopi nóż w jego plecach. Jakbyśmy my, Rzymianie, mieli zwyczaj upokarzać zwyciężonych w honorowej walce, a już zwłaszcza króla, który oddaje swój kraj pod opiekę Rzymu jako państwo sojusznicze!

Neron okazał wobec Tyrydatesa dostojną szlachetność i ze względów politycznych postarał się o możliwie wspaniałą oprawę ceremonii. Tyrydatesowi przypasano nawet miecz, ale jego brzeszczot przybity był do pochwy na znak, że odtąd nie ma prawa go wyciągać bez pozwolenia senatu i ludu rzymskiego. Tym razem Neron uważał za stosowne użyć prastarej formuły „Senatus Populusque Romanum", bo z tłumu padły głośne pytania, dlaczego to w chwili gdy ostatecznie przypieczętowano zwycięstwo nad Armenią, Korbulona nie ma wśród żywych?

Na koniec całej uroczystości na oczach tłumu Neron uściskał Tyrydatesa jak brata. Zaprzyjaźnili się ze sobą; nocami Part uczył cesarza starodawnej perskiej magii.

Podobno w pewnych świętych miejscach w Partii z ziemi buchają słupy ognia. Wiarygodni świadkowie zapewniali mnie, że te ogniste słupy stale płoną na cześć nieodgadnionego boga. Trudno mi w to uwierzyć. Łatwiej uwierzyłbym w niewidzialne słupy ognia, które spalają człowieka. Ale na świecie jest tyle dziwnych rzeczy! Czasem na własne oczy można przekonać się o istnieniu rzeczy zgoła nieprawdopodobnych. Przecież Epafrodytowi udało się zdobyć dla bestiarium Złotego Domu niedźwiedzia białego jak śnieg; to zwierzę pływa w lodowatej wodzie i zjada ryby! Gdyby mówiono mi o czymś takim, kiedy sam prowadziłem bestiarium, nie uwierzyłbym za żadne skarby.

Studiując przez kilka nocy pod kierunkiem Tyrydatesa czarną magię, Neron ściągnął na swój kark gniew kolegium kapłańskiego. Gniewu teologów nie wolno bagatelizować! Może to być najbardziej niebezpieczny ze wszystkich gniewów, co dowodnie potwierdzają przerażające sprzeczności wśród chrześcijan. Osobiście sądzę, że magia była tylko pretekstem, a Neron, upodobawszy sobie młodego człowieka, wtajemniczał go we własne powszechnie znane skłonności, do których zapewne Tyrydates był nawykły jako człowiek Wschodu. To oczywiście umocniło ich osobistą przyjaźń – przyjaźń bardzo drogą, bo przedłużający się pobyt Tyrydatesa opłacany był z kasy państwowej. Na szczęście powrotną drogę zgodził się odbyć statkiem. Widocznie pobyt w Rzymie pomógł mu przełamać przesądny lęk przed morzem.

Piszę o tym wszystkim, aby odwlec zdanie relacji z wydarzeń bardzo dla mnie przykrych. Uroczystości triumfalne Nerona i hołd Tyrydatesa umożliwiły mi wyjątkowo długie zwlekanie z egzekucją Żydów. W końcu jednak nadszedł moment, gdy musieliśmy przedstawić Neronowi do zatwierdzenia dawno już przygotowane postanowienia. Gdybym wówczas nadal szukał jakichś wykrętów, uznano by mnie za przyjaciela Żydów i wpadłbym w niełaskę nie tylko u cesarza, ale i u kolegów – senatorów.

Rzecz miała się tak, że – aby poprawić naszą opinię – my, członkowie komisji wschodniej, gorliwie staraliśmy się uzyskać pełne rozeznanie sytuacji w żydowskiej kolonii w Rzymie oraz stopnia zagrożenia bezpieczeństwa państwa z jej strony wobec trwania powstania w Jeruzalem. Z czystym sumieniem mogliśmy przedstawić senatowi i Neronowi uspokajającą relację w tej sprawie.

Znikomą większością głosów udało mi się uzyskać postanowienie senatu, że nie będzie się prześladować wszystkich Żydów, a tylko element niepewny i podżegaczy. Wypędzenie Żydów z miasta nie tylko nie przyniosłoby żadnych korzyści, ale jeszcze zdezorganizowałoby życie gospodarcze. Mieliśmy tego próbę w czasie wygnania Żydów przez Klaudiusza. Senat nie widział powodu, aby dla zadowolenia motłochu pozbyć się z Rzymu fachowych rękodzielników, ludzi gorliwych w pracy i dobrze myślących. Tak sprytnie sformułowaliśmy nasz wniosek, że udało się go przeforsować mimo powszechnej nienawiści do Żydów, spowodowanej wybuchem powstania. Dla przygotowania wykonania postanowień senatu uruchomiłem własne znajomości, a także kontakty Klaudii, która miała wielu przyjaciół wśród Żydów-chrześcijan. Mimo to krzywonosego Akwilę i dzielną Pryskę musiała objąć wielka czystka. Ale ja jestem chodzącą srogością, chciwym skąpcem nieustannie pilnującym własnej korzyści, obrzezanym kutasem, o którym Twój przyjaciel Juwenalis nie powie dobrego słowa. Moi przyjaciele na pewno nieźle mu zapłacą, żeby rozpowszechnić ten wiersz. Ludzie największą radość czerpią ze złośliwej satysfakcji! Cieszmy się zatem, ty i ja, że ten brodacz pozbędzie się swoich długów moim kosztem, choć ja za to płacić nie będę.

Gdybym był tak chciwy, jak on twierdzi, kupiłbym od niego ten przeklęty wiersz, wydrukowałbym we własnym wydawnictwie i jeszcze osiągnął zysk. Ale ja nie jestem Wespazjanem, który obłożył podatkami nawet publiczne latryny! Kiedyś rozmawialiśmy z nim na uczcie. Spytał, ile jego pogrzeb będzie kosztować skarb państwa. Oceniliśmy, że odpowiednio uroczysta oprawa obrzędów pochłonie co najmniej dziesięć milionów sestercji; kwota ta wynikła nie z uprzejmości wobec cesarza, ale z przybliżonego, lecz dokładnego rachunku. Wespazjan ciężko westchnął i poprosił smętnym głosem:

– Dajcie mi dziesięć tysięcy zaliczki, a moje prochy możecie wsypać do Tybru!

Oczywiście nie pozostało nam nic innego, jak natychmiast zebrać do jego staromodnego słomkowego kapelusza sto tysięcy sestercji. Uczta, zatem, choć nie było powodu jej chwalić, kosztowała nas bardzo drogo. Wespazjan uwielbia proste potrawy i wino z własnych winnic.

Wielokrotnie wspierałem budowę jego amfiteatru, i to nie ze względu na moją pozycję. Po zakończeniu budowy stanie się on ósmym cudem świata. W porównaniu z nim Złoty Dom Nerona będzie tylko dziecinną zabawką. Jest to jeden z tych sporadycznych przypadków, kiedy Klaudia myśli to samo, co ja. Jest przecież córką jednego cesarza, przyrodnią siostrą małżonki drugiego i matką ostatniego cesarza z rodu Juliuszów. Co ja plotę, dlaczego ostatniego? Przecież w odpowiednim czasie zawrzesz związek małżeński! Może jeszcze będę mógł wziąć w objęcia Twego syna, jeśli przyznasz tak wielki zaszczyt swemu chciwemu starcowi z plebejskiego rodu, który jest Twoim ojcem.

W każdym bądź razie twoja matka uznaje, że słusznie wnoszę wkład w przyspieszenie zakończenia budowy amfiteatru. Lud, jeśli tylko dostaje za darmo zboże i igrzyska cyrkowe, znajduje się w dobrym nastroju, a o nastrój ludu trzeba dbać! Inaczej można oczekiwać wezwań do przewrotu lub innych odrażających demonstracji.

To właśnie przydarzyło się Tygellinowi w czasie krótkotrwałych rządów Othona. Jak pies przez uchylone wrota prześlizgnął się przez drugą czystkę przeprowadzoną przez Nerona. Przecież żaden rozsądny człowiek nie miał nic przeciwko niemu! Ale wtedy, w cyrku, nie było wokół niego wpływowych przyjaciół. Podobno śmiertelnie zbladł, gdy usłyszał wrzaski: „Rzucić Tygellina na pożarcie!"

To jasne, że nie można go było skazać na śmierć na arenie. Był senatorem Rzymu i zasługiwał na zaszczyt ścięcia mieczem! Jego śmierć była stratą dla państwa, ale tak bywa, gdy lud jest w złym nastroju. Im amfiteatr potężniejszy, tym igrzyska wspanialsze, a lud bardziej udobruchany. Rozumie to twoja matka, chociaż jej chrześcijańscy przyjaciele oburzają się na mój gest!

Dlaczego jednak ciągle odwlekam opowieść o tej sprawie?! Czuję się tak, jakby mi mieli wyrwać zdrowe zęby. Naprzód Minutusie, zaraz będzie po wszystkim! Nie czuję się winny! Zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy. Więcej człowiek zrobić nie może! Żadna ziemska moc nie mogła już uratować życia Kefasa ani Pawła.

Wiem, że obecnie wszyscy nazywają Kefasa Piotrem. Ja wolę używać jego starego imienia, które jest dla mnie drogie. Chcę sprostować mniemanie, jakoby Kefas był wyzwoleńcem rodu Flawiuszów i z okazji wyzwolenia otrzymał drugie imię Piotr. On był człowiekiem wolnym, żydowskim rybakiem znad Morza Galilejskiego. Piotr jest łacińskim odpowiednikiem imienia Kefas, które oznacza skałę; imię to nadał mu Jezus Nazarejski. Dlaczego tak go nazwał – nie mogę zrozumieć. Kefas z natury wcale nie był skałą. Przeciwnie, był wybuchowy, gwałtowny, a niekiedy nawet tchórzliwy, jak wtedy, ostatniej nocy spędzonej z Jezusem, kiedy wyparł się swego Mistrza. Także w Antiochii nie wykazał się odwagą, gdy ustąpił zwolennikom Jakuba; zarzucali mu, że narusza żydowskie prawo spożywając posiłki z nie obrzezanymi. A mimo swych słabości – a może właśnie dzięki nim – Kefas był człowiekiem nietuzinkowym. Jestem o tym głęboko przekonany.

O Pawle powiadają, że przyjął to imię od Sergiusza Pawła, namiestnika Cypru, który odegrał istotną rolę w jego nawróceniu. Nie jest to zgodne z prawdą. Paweł istotnie nazywał się kiedyś Szawłem, ale zmienił imię wcześniej, niż spotkał Sergiusza. A zmienił je dlatego, że Paweł po grecku oznacza mało ważny, nic nie znaczący; czyli to samo, co moje łacińskie imię Minutus. Nadając mi to wzgardliwe miano mój ojciec nie wiedział, że czyni ze mnie imiennika Pawła. Imię wszakże nie degraduje człowieka. Może zacząłem pisać te wspomnienia, aby wykazać, że wcale nie jestem aż tak nic nie znaczącym człowiekiem, jakby wynikało z imienia? Choć zdecydowałem się na to pisanie głównie po to, żeby zapełnić czymś czas w tym uzdrowisku, do którego skierowali mnie lekarze w związku z moimi dolegliwościami żołądkowymi. Ponadto myślę, że byłoby słuszne, abyś dowiedział się paru rzeczy o swoim ojcu, gdy już zamkniesz moje prochy w grobowcu w Cerei.

Przez wiele miesięcy troszczyłem się o zdrowie Kefasa i Pawła po ich uwięzieniu. Umożliwiłem im swobodne spotykanie się i dyskutowanie, oczywiście pod okiem strażników. Byli niebezpiecznymi przestępcami politycznymi, więc – aby chronić ich przed gniewem ludu – musiałem ich umieścić w więzieniu Tullianum. Nie jest to miejsce zdrowe, choć ma swoje wielesetletnie tradycje. Tam właśnie uduszono Jugurtę, rozsiekano głowę Wercyngetoryksa, stracono przyjaciół Kątyliny, a małą córeczkę Sejana przed straceniem zgwałcono, aby wypełnić literę prawa, które zabrania wykonywania wyroków śmierci na dziewicach.

Kefas i Paweł otrzymywali wystarczające ilości jedzenia i wody. Pawłowi dostarczyłem papirusu i piór, ponieważ stał się bardzo niespokojny, odkąd nie mógł ani pisać, ani wędrować po świecie i spierać się z innymi Żydami. Kefas nie tylko przestał się z nim kłócić, ale traktował go jak brata.

Zezwoliłem na składanie wizyt w więzieniu tym, którzy tego pragnęli i nie bali się. Osobiście wyniosłem z Tullianum list, w którym Paweł prosi o przysłanie mu wyprawionej skóry kozła i pozostawionych w Troadzie papierów. Myślę, że było to życzenie bardzo umiarkowane – Tullianum zimą jest lodowatą ciemnicą.

W listach Paweł wyznał, że boi się tortur przed śmiercią. Neron nie był jednak podły, choć się wściekał na wszystkich Żydów i wszystkich obciążał odpowiedzialnością za powstanie w Judei. Paweł był obywatelem Rzymu, więc przysługiwało mu prawo do ścięcia mieczem. Sędziowie nawet tego nie kwestionowali, ale – ciągle przestrzegając prawa – Kefasa skazali na ukrzyżowanie, chociaż tak przykrej śmierci nie życzyłbym staremu człowiekowi i dawnemu przyjacielowi mego ojca.

Chciałem osobiście odprowadzić ich w tę ostatnią drogę. Wyruszyli na stracenie w rześki letni poranek, zanim dzień nie zrobił się zbyt upalny. W miejscu kaźni stale odbywały się masowe egzekucje Żydów – ich jednak stracono odrębnie, chciałem im zapewnić godną i spokojną śmierć.

Tam, gdzie droga rozgałęzia się na Ostię, musiałem wybrać, któremu z nich towarzyszyć dalej. Pawła miano ściąć przed tą samą bramą, przed którą stracono panią Tulię i mego ojca, Kefasa zaś postanowiono przeprowadzić przez dzielnicę żydowską jako ostrzeżenie dla innych, po czym miał zostać ukrzyżowany na miejscu egzekucji niewolników w pobliżu amfiteatru Nerona.

Pawła odprowadzał jego przyjaciel, lekarz Łukasz; wiedziałem, że nie przyniesie mi wstydu, wszak jest obywatelem Rzymu. Natomiast Kefas mógł potrzebować mojej ochrony. Nie byłem pewien, czy odprowadzający go, Marek i Linus, zachowają się odpowiednio. Ruszyłem za Kefasem. Niepotrzebnie obawiałem się demonstracji po drugiej stronie rzeki. Poza kilkoma bryłami błota nic nie poleciało na kark Kefasa. Żydzi zadowolili się patrzeniem w milczeniu, jak wiodą na ukrzyżowanie wichrzyciela, skazanego za powstanie w Jeruzalem. Na szyi Kefasa wisiała zwyczajowa tabliczka, informująca po łacinie i grecku: „Szymon, Piotr z Kafernaum, Galilejczyk, wróg polityczny i rodzaju ludzkiego".

Kiedy dotarliśmy na drugą stronę rzeki, upał zaczął już dobrze doskwierać. Widziałem perełki potu spływające po pomarszczonym czole Kefasa. Kazałem zdjąć krzyż z jego ramion i włożyć go na nadchodzącego z przeciwka Żyda. Zwyczaj zezwalał na to. Zaproponowałem Kefasowi, aby usiadł obok mnie i resztę drogi odbył w lektyce senatorskiej. Nie myślałem nawet, jakie reperkusje może wzbudzić taka oznaka przyjaźni. Lecz Kefas nie byłby Kefasem, gdyby stanowczo nie oświadczył, że potrafi nieść krzyż na szerokich ramionach aż do końca i nie potrzebuje żadnej pomocy. Nie chciał usiąść obok mnie. Oświadczył, że woli ostatni raz poczuć na nogach przydrożny kurz, a na karku palące słońce – jak przed laty na ścieżkach Galilei, kiedy towarzyszył Jezusowi Nazarejskiemu. Nie pozwolił też, aby zdjęto mu z szyi powróz, na którym go prowadzono. Powiedział, że przepowiedział mu to Jezus Nazarejski, a on nie chce negować przepowiedni. Szedł więc umęczony, wspierając się na swojej starej, wygładzonej lasce pasterskiej.

Wreszcie w prażącym słońcu doszliśmy do z daleka już cuchnącego miejsca kaźni. Zapytałem Kefasa, czy chce, aby go wpierw biczowano. Wielu barbarzyńców nie może tego rozumieć, ale ubiczowanie przed ukrzyżowaniem jest aktem miłosierdzia, bo człowiek krwawi z otwartych ran i szybciej umiera. Kefas stwierdził, że chłosta nie jest potrzebna, bo on ma pewien zamysł. Natychmiast jednak pokajał się i oświadczył, że pokornie chce przejść taką samą drogę, jaką przeszło przed nim wielu świadków Jezusa, a także sam Nazarejczyk. Widziałem przebłysk uśmiechu w jego oczach, gdy odwrócił się do odprowadzających go Marka i Linusa i powiedział:

– Posłuchajcie raz jeszcze, choć powtarzałem to niezliczone razy. Słuchaj i ty, Minutusie, jeśli chcesz! Jezus rzekł: takie jest Królestwo Boże, gdy mąż zasieje ziarno i śpi, a ziarno kiełkuje i wzrasta, a on nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje najpierw łodygę, potem kłos, potem zaś pełne ziarna do kłosa. A kiedy kłos dojrzeje, mąż ów bierze sierp, bowiem nadszedł czas żniwa. – Potrząsnął niedowierzająco głową i ze łzami radości w kącikach oczu roześmiał się i krzyknął: – Dlaczego tego nie rozumiałem, chociaż pielęgnowałem i powtarzałem każde jego słowo? Teraz dopiero rozumiem! Ziarno dojrzało, sierp w rękach.

Spojrzał na mnie, a potem pobłogosławił Linusa i wręczył mu swoją wysłużoną laskę mówiąc: „Paś owieczki moje!" – tak jakby chciał, żebym ja to widział i mógł zaświadczyć. Po czym pokornie odwrócił się w stronę żołnierzy.

Żołnierze przywiązali go do pala i zaczęli biczować. Mimo krzepkiej budowy ciała nie mógł powstrzymać się od jęków. Usłyszawszy świst bicza i jęki uderzanego pewien ukrzyżowany poprzedniego dnia Żyd, którym wstrząsały przedśmiertne drgawki, otworzył rozpalone gorączką oczy i poruszył głową, aż chmura much wzleciała w górę. Poznał Kefasa i ten krzepki mężczyzna i prawowierny Żyd jeszcze z krzyża drwił z twierdzenia, że Jezus Nazarejski jest Chrystusem, a nawet zachęcał Kefasa do dyskusji i cytował fragmenty świętych żydowskich ksiąg. Lecz Kefas nie miał na to ochoty.

Po biczowaniu poprosił żołnierzy, aby go przybili do krzyża głową w dół. Oświadczył, że nie jest godzien umierać tak, jak umierał jego pan, Jezus Chrystus, Syn Boga – z głową ku niebu. Musiałem zasłonić usta połą opończy, aby ukryć śmiech. Do ostatniej chwili Kefas pozostał Kefasem, którego prosta mądrość była niezbędna do budowy Królestwa. Zrozumiałem, dlaczego Jezus Nazarejski go pokochał. W owej chwili ja też go pokochałem. Przecież na zdrowy rozsądek, śmierć szybciej przychodzi, jeśli starego człowieka zawiesi się głową w dół; krew uderzy mu do głowy, żyły popękają, a utrata przytomności wybawi skazanego od cierpień, trwających często całą dobę.

Żołnierze ryknęli śmiechem i chętnie spełnili jego życzenie. Dobrze wiedzieli, że zaoszczędzą sobie kilku znojnych wart. Wisząc już na krzyżu Kefas otworzył usta i zdawało się, że próbował śpiewać, choć w owej sytuacji chyba nie było mu do śpiewu!

Zapytałem Marka, co Kefas usiłował jeszcze powiedzieć. Odrzekł, że Kefas śpiewa psalm, w którym Bóg prowadzi wiernego sobie na zielone łąki i do źródeł orzeźwiającej wody. Gdy Kefas stracił przytomność, odczekaliśmy przyzwoitą chwilę, a ciało wiło się w konwulsjach. Potem rozkazałem centurionowi spełnić obowiązek, aby skazany nie cierpiał od much i smrodu. Centurion polecił żołnierzom połamać golenie ukrzyżowanego okutą żelazem deską, a sam wbił mu miecz w szyję. Żartował przy tym, że oto zarzyna go po żydowsku, spuszczając krew przed śmiercią. Zadziwiająco dużo krwi wypłynęło z tego starego człowieka. Marek i Linus obiecali zająć się pogrzebaniem go na cmentarzu położonym zaraz za amfiteatrem. Linus płakał, a Marek, zrównoważony i godny zaufania człowiek, zachowywał spokój, lecz jego oczy patrzyły na świat, którego ja nie widziałem!

Z pewnością dziwisz się, czemu wolałem odprowadzić Kefasa, nie Pawła? Przecież Paweł był obywatelem rzymskim, a Kefas tylko starym żydowskim rybakiem. Może moje postępowanie wskazuje, że nie zawsze szukam tylko zaszczytów? Osobiście bardziej lubiłem Kefasa, ponieważ był człowiekiem szczerym i nie wymądrzał się. Poza tym Klaudia nie pozwoliłaby, abym im nie pomógł w tej ostatniej drodze, a czego bym nie zrobił dla świętego spokoju w domu!

Później miałem sprzeczkę z Łukaszem, który żądał, abym mu pokazał tę spisaną po aramejsku informację celnika, którą przejąłem w spadku po ojcu. Przez dwa lata uwięzienia Pawła w Cezarei za rządów prokuratora Feliksa Łukasz miał możliwość dowiedzenia się wielu rzeczy od naocznych świadków działalności Jezusa. Nie pokazałem mu tego rękopisu; nie miałem wobec niego żadnych zobowiązań.

Łukasz był kiepskim lekarzem, przynajmniej taką opinię pozostawił po sobie w Aleksandrii, gdzie się uczył. Nie szukałbym u niego ratunku na moje dolegliwości żołądkowe. Podejrzewam, że on dlatego gorliwie towarzyszył Pawłowi, gdy ten dokonywał cudownych uzdrowień, aby przejąć od niego tę sztukę albo pokornie przyznać, że jako lekarz jest bezradny. Owszem, umie pisać, choć nie greckim językiem literackim, a jedynie greką potoczną.

Marka zawsze lubiłem, ale najbardziej polubiłem młodego Linusa. Wbrew własnej woli musiałem jakoś uporządkować sprawy między chrześcijanami – zarówno w ich interesie, jak i w celu wyeliminowania ewentualnych zagrożeń dla państwa. Swego czasu Kefas próbował godzić zwolenników różnych poglądów, ale był człowiekiem prostym i nie miał umiejętności organizacyjnych.

Opłaciłem studia prawnicze Kleta w nagrodę za jego bohaterskie zachowanie w obozie pretorianów. Może on kiedyś właściwie zorganizuje chrześcijan? Wówczas będą mogli stać się dla Ciebie politycznym wsparciem. Ale dużych nadziei w nich nie pokładam. Są tacy, jacy są.

Kuracja przebiega pomyślnie, lekarz przewiduje, że już niedługo będę mógł wrócić do Rzymu. Z radością wyjadę z tego uzdrowiska pełnego smrodu siarki, który doszczętnie mi obrzydł. A jak będzie wspaniale, gdy poczuję w ustach smak dobrego wina! Po poście i piciu cuchnących wód docenię w pełni sztukę moich kucharzy. Opowiem szybko to, co najgorsze, bo mógłbym nie zdążyć skończyć.

Gdy usłyszałem o spisku Juliusza Windeksa, propretora Galii, uznałem to za nieomylny znak czasu. Już wcześniej byłem zdania, że Pizonowi mogło się udać, gdyby przez próżność nie zrezygnował z ubiegania się o wsparcie wojska. Po nagłej śmierci Korbulona i Ostoriusza dowódcy legionów zaczęli się niepokoić – zrozumieli, że przed kaprysami Nerona nie mogą ich osłonić ani opinia dobrych żołnierzy, ani bezwarunkowa wierność wobec niego. Byłem tego świadomy już wtedy, gdy wyjeżdżałem z Koryntu.

Za pośrednictwem mojego bankiera i wyzwoleńców zacząłem szybko wyprzedawać majątek i gromadzić złoto. Oczywiście moje poczynania, których powodów nawet bardzo mądrzy ludzie nie mogli pojąć, wzbudziły uwagę różnych kręgów. Nie miałem nic przeciwko temu. Całkowicie zaufałem brakowi finansowego rozeznania Nerona.

W następstwie wyprzedaży ceny rzymskich nieruchomości i parceli zaczęły gwałtownie spadać. Bez namysłu sprzedałem także posiadłości ziemskie, choć lokata na wsi jest zawsze pewniejsza i przynosi dochody, jeśli dysponuje się godnymi zaufania wyzwoleńcami, którym można powierzyć uprawę roli. Nie przejąłem się obniżką cen; nadal sprzedawałem, gromadząc gotówkę. Wiedziałem, że jeśli mój zamysł się powiedzie, to kiedyś wszystko odzyskam z naddatkiem. Konsekwencja mego postępowania zmusiła finansistów do dokonania ponownej oceny sytuacji politycznej. W ten sposób przyczyniłem się do powodzenia dobrej sprawy. Klaudię i Ciebie wysłałem do Cerei. Zaklinałem Klaudię, aby chociaż ten jeden raz mi uwierzyła i pozostała tam tak długo, aż nie zarządzę inaczej. Zbliżały się Twoje trzecie urodziny, więc miała wystarczająco dużo roboty przy krzątaniu się wokół Ciebie. Nie byłeś grzecznym dzieckiem. Uczciwie mówiąc, mnie okropnie denerwowało Twoje wieczne bieganie i psoty. Wystarczyło się odwrócić, a Ty już zdążyłeś wpaść do sadzawki albo skaleczyć się sierpem. Chciałem wrócić do miasta między innymi dlatego, aby zapewnić Ci przyszłość. Klaudia głupio Cię rozpieszczała, a skoro rozdzielaliśmy się, nie mogłem kształtować Twego charakteru. Musiałem zaufać dziedzictwu krwi. Prawdziwa samodyscyplina zawsze wyrasta ze środka człowieka, nie wyrobi się jej zewnętrznym przymusem.

Nie miałem trudności z otrzymaniem od senatu i cesarza zgody na udanie się do Wespazjana, któremu chciałem przedstawić nasze wnioski w sprawie Żydów. Senat chwalił moją ofiarność dla dobra państwa, a Neron był rad, że zaufany człowiek będzie miał Wespazjana na oku i potrafi nakłonić go do szybszych działań; zarzucał wodzowi zbytnie guzdranie się przed murami Jeruzalem.

Jako członek senatu dostałem oczywiście do swojej dyspozycji statek wojenny. Wielu dziwiło się, że ktoś tak ceniący sobie wygody jak ja zadowala się spaniem na trzcinowej macie i naraża na przytępienie słuchu stałym bębnieniem wybijacza rytmu wioślarzom, nie mówiąc już o kiepskim żarciu, ciasnocie i robactwie. Ale ja miałem swoje powody, by poprzestać na takim środku lokomocji. Ulżyło mi, gdy załadowano na pokład dwadzieścia ciężkich żelaznych kufrów. Pierwszą noc od dawna przespałem jak suseł, bez żadnych snów, obudził mnie dopiero poranny tupot bosych stóp na pokładzie. Wziąłem ze sobą trzech wiernych wyzwoleńców. Pełnili oni wraz z załogą normalne warty wojskowe, a ponadto na zmianę czuwali z mieczem w ręku przy moich kufrach.

W Cerei zostaliście pod opieką niewolników, których uzbroiłem. Byłem pewien ich wierności; zawsze z nimi dobrze postępowałem. Nie zawiodłem się. Żołnierze Othona wprawdzie ograbili mój pałacyk i zniszczyli kolekcję greckich waz, nie zdając sobie sprawy z ich wartości, ale nie zrobili krzywdy ani Klaudii, ani Tobie – właśnie dzięki tym niewolnikom. Ziemia wokół Cerei kryje niezliczone, nie odkryte jeszcze starodawne mogiły, więc w przyszłości odtworzę moją kolekcję.

Pogoda na szczęście dopisywała, jesienne sztormy jeszcze się nie zaczęły. Starałem się przyspieszyć żeglugę rozdzielając między niewolnych wioślarzy tyle dodatkowych porcji jedzenia i wina, na ile tylko centurion morski zezwalał. On bardziej ufał rózgom; był też świadomy, że ubytki w szeregach niewolników wypełni jeńcami żydowskimi. Co do mnie – jestem odmiennego zdania; sądzę, że łatwiej ugiąć czyjąś wolę dobrym aniżeli złym. Ale ja zawsze byłem zbyt dobroduszny, podobnie jak mój nieboszczyk ojciec. Przypomnij sobie, że ani razu Cię nie uderzyłem, mimo że kosztowało to mnie wiele wysiłków, mój hardy synu. Jak mógłbym bić przyszłego cesarza?

Dla zabicia czasu interesowałem się sprawami morskimi. Między innymi dowiedziałem się, że marynarze zawsze chodzą na bosaka. Dawno już dziwiłem się temu i sądziłem, że wynika to z jakichś wymogów prowadzenia walki na chybotliwych i śliskich pokładach statków. Dopiero teraz poznałem prawdziwą przyczynę. Swego czasu marynarze z Ostii mieli rozpiąć dach przeciwsłoneczny nad widownią amfiteatru, ale zbuntowali się, żądając wypłaty tak zwanego pobucia, czyli opłaty za marsz z Ostii do Rzymu. Porywczy Klaudiusz zabronił całej flocie chodzenia w butach i tak już zostało, bo my, Rzymianie, kochamy tradycję. Kiedyś wspomniałem o tym Wespazjanowi; uznał, że skoro do tego przywykli, niech nadal chodzą na bosaka! Przecież dotychczas im to nie przeszkadzało. Po co przysparzać dodatkowych wydatków na flotę? Tak, więc marynarze nadal uważają za swój honor pełnić służbę na bosaka, natomiast w wolnym czasie chętnie wciągają na nogi ozdobne sandały.

Kamień spadł mi z serca, kiedy w Cezarei udało mi się wreszcie powierzyć drogocenne kufry pod opiekę znajomemu bankierowi. Bankierzy muszą żywić do siebie wzajemne zaufanie, bo inaczej żadna działalność gospodarcza na szerszą skalę nie byłaby możliwa! Zaufałem temu człowiekowi, choć znałem go tylko korespondencyjnie, ale jego ojciec był niegdyś w Aleksandrii bankierem mego ojca albo przynajmniej sprzedawał mu usługi turystyczne, a to niewątpliwie umacniało nasze więzi.

Cezarea była zupełnie spokojna, bo miejscowi Grecy wykorzystali okazję i wymordowali całą żydowską ludność tego miasta, z kobietami i niemowlętami włącznie. Dlatego jedynymi oznakami trwającego w głębi kraju powstania był ożywiony ruch statków w porcie i liczne, otoczone zbrojną eskortą konwoje mułów, które dostarczały zaopatrzenie legionom walczącym pod murami Jeruzalem. Główne bazy Wespazjana znajdowały się w Joppie i Cezarei.

Po drodze do obozu Wespazjana mogłem naocznie przekonać się o beznadziejnej sytuacji cywilnej ludności żydowskiej, jeśli w ogóle ona jeszcze gdzieś ocalała. Legioniści nie robili żadnej różnicy między Galilejczykami a Samarytanami. Żyzna Galilea, nie tak dawno licząca milion mieszkańców, dziś zamieniła się w pustkowie. Przyniosło to trwały uszczerbek cesarstwu rzymskiemu, choć formalnie nie należała do nas.

Jeszcze August na podstawie tradycyjnej przyjaźni przekazał ją pod zarząd Heroda Antypasa.

Podniosłem tę kwestię, gdy tylko spotkałem Wespazjana i Tytusa. Przyjęli mnie jak najserdeczniej, jako że chciwi byli nowin z Galilei i Rzymu. Wespazjan tłumaczył, że legiony poniosły ciężkie straty w wyniku niespodziewanych ataków fanatyków obsadzających przesmyki górskie i żołnierze są rozwścieczeni. Musiał więc upełnomocnić dowódców do uśmierzenia wiosek. Właśnie wyrusza ekspedycja karna, aby zniszczyć bazę żydowskich powstańców na wybrzeżu Morza Martwego. Z bazy tej strzelano z łuku, a wiarygodne źródła donoszą, że ukrywają się tam ranni fanatycy.

Wykorzystałem okazję do udzielenia wszystkim krótkiej informacji o żydowskiej religii i obyczajach; wyjaśniłem, że w tym odosobnionym miejscu działa prawdopodobnie sekta esseńczyków, którzy izolują się, bo nie chcą płacić podatków w Świątyni. Esseńczycy są raczej wrogami niż przyjaciółmi Jeruzalem. Nie ma powodu, aby ich prześladować.

Esseńczyków popierali tak zwani cisi – mieszkańcy wiosek, którzy nie chcieli lub nie mogli przyjąć pełnego wtajemniczenia i tylko nikomu nie szkodząc pędzili pokorne życie rodzinne. Jeśli taki cichy przyjmie proszącego o opiekę rannego fanatyka, czy też da mu wody i chleba, to czyni tak, bo chce przestrzegać zasad swojej wiary, a nie dla popierania powstania. W czasie podróży słyszałem od przewodników, że cisi osłanili i karmili także rannych legionistów rzymskich i przewijali ich rany. Zabijanie ich nie ma więc sensu.

Wespazjan mruczał, że wtedy, gdy przebywałem w Brytanii, nie bardzo wiedziałem, co to jest prawdziwa wojna, więc on chętnie wysyłał mnie na wycieczki po kraju. A gdy mój ojciec został senatorem, wręczył mi odznakę trybuna wojskowego ze względów politycznych, a nie za moje zasługi. Mimo tych gderań zapewnił, że zakaże zabijania żydowskiej ludności wiejskiej i podpalania jej prostych zabudowań tylko dlatego, że pielęgnuje rannych.

Tytus mnie poparł. Interesował się Żydami, ponieważ podobała mu się bardzo siostra Heroda Agrypy, Berenika. Zgodnie z obyczajem swego rodu królewna żyła w kazirodczym związku ze swoim bratem; Tytus z wyrozumiałością odnosił się do tych obyczajów żydowskich. Widocznie żywił nadzieję, że Berenika zrezygnuje z nadmiernego przywiązania do swego brata i będzie go odwiedzać w wygodnym wojskowym namiocie w nocy, kiedy nikt jej nie będzie widział. Uznałem, że nie powinienem wtrącać się w tę sprawę.

Głęboko uraził mnie lekceważący stosunek Wespazjana do moich podróży po Brytanii. Niby mimochodem wtrąciłem, że jeśli nie ma nic przeciwko temu, to chętnie zrobię wycieczkę do Jeruzalem, aby na własne oczy obejrzeć urządzenia obronne okrążonego miasta i rozeznać się co do możliwości bojowych Żydów. Dobrze byłoby dowiedzieć się, ilu przybyszy z Partii doradza w sprawie umacniania murów i budowy urządzeń fortyfikacyjnych. Partowie w Armenii zdobyli cenne doświadczenia w dziedzinie oblegania i obrony miast. Wiedzieliśmy, że w Jeruzalem znajdowali się partyjscy łucznicy, dlatego nie można było podchodzić pod same mury, by nie znaleźć się w zasięgu ich strzał. Nie byłem wszakże takim laikiem w sprawach wojskowych, abym sobie wyobraził, że nie wyćwiczeni Żydzi w mig nauczą się precyzyjnego strzelania z łuku!

Moja propozycja wywarła wrażenie na Wespazjanie. Spojrzał na mnie zmrużonymi oczyma, przetarł dłonią usta, parsknął śmiechem i oświadczył, że jako dowódca nie może przyjąć odpowiedzialności za narażanie na tak wielkie niebezpieczeństwo członka senatu rzymskiego. Mógłbym wszak dostać się do niewoli, a wówczas Żydzi zażądaliby za uwolnienie mnie ogromnych ustępstw, gdyby zaś mnie zabito, to okryłby hańbą siebie i Rzym. Także Neron mógłby go posądzić, że specjalnie wystawił na szwank jego osobistego przyjaciela. Wespazjan chytrze popatrywał na mnie, ale ja dobrze znałem różne jego sztuczki, więc odrzekłem, że dla dobra państwa należy zapomnieć o przyjaźni. Dlaczego z ironią mówił o mnie jako o przyjacielu cesarza? Między nami nie powinno być niedomówień! Na krwawym polu walki, w smrodzie rozrywanych przez ścierwniki zwłok, gdy na murach Jeruzalem wiszą wyschnięte szkielety pochwyconych przez oblężonych legionistów, przewodnią gwiazdą naszych działań jest dobro Rzymu i pomyślność ojczyzny!

Tę krótką mowę zakończyłem wyuczonym w senacie retorycznym wykrzyknikiem. Wespazjan poklepał mnie przyjaźnie po ramieniu wielką dłonią wieśniaka i zapewnił, że wcale nie wątpi w moje dobre zamiary, uważa mnie za niezłomnego patriotę i nawet sobie nie wyobraża, że mógłbym po to przedzierać się do oblężonej twierdzy, aby zdradzić rzymskie tajemnice wojskowe. Nie, taki głupi to on nie jest. Ale tortury potrafią rozwiązywać języki nawet twardych ludzi, a Żydzi wykazali się dużymi zdolnościami w torturowaniu jeńców. Dlatego postanowił zapewnić mi bezpieczeństwo i ochronę i przypomniał, że dobrowolnie oddałem się pod jego opiekę.

Przedstawił mi swego doradcę, Józefa, niegdyś dowódcę powstania żydowskiego. Józef zdradził swoich przyjaciół, którzy postanowili popełnić zbiorowe samobójstwo, aby nie dostać się w ręce Rzymian. Pozwolił swoim towarzyszom umrzeć, sam zaś poddał się. Uratował życie przepowiadając, że Wespazjan zostanie cesarzem. Wespazjan zakuł go w złote kajdany, ale obiecał uwolnić z nich, gdy przepowiednia się ziści. Dotrzymał wówczas słowa, zaś Józef zaczął oficjalnie używać nazwiska Flawiusz.

Od pierwszej chwili poczułem odrazę i wstręt do tego godnego pogardy zdrajcy i odszczepieńca. Uzyskał później sławę pisarską, ale to wcale nie wpłynęło na mój stosunek do niego. Jego książka o powstaniu żydowskim jest beznadziejnie rozwlekła i okropnie monotonna przez nudne wyliczanie drugorzędnych szczegółów; wielokrotnie przecenił w niej znaczenie poszczególnych wydarzeń. Nie krytykuję tej książki dlatego, że nie uważał za celowe bodaj wymienienie mojego nazwiska. A przecież to ja odradziłem szybki szturm i przyczyniłem się do nałożenia blokady na Jeruzalem, gdy na własne oczy stwierdziłem, co się dzieje wewnątrz murów miasta. Przekonywałem Wespazjana, że byłoby głupotą narażać żołnierzy na zdobywanie niezmiernie mocnego muru – blokada spotęguje głód wśród oblężonych, co ułatwi nam zadanie w przyszłości. Szturm musiałby pociągnąć za sobą wysokie straty wśród legionistów, a tym samym ich nieprzychylny stosunek do Wespazjana, czego w obecnej sytuacji politycznej powinien unikać!

Nigdy nie troszczyłem się o zdobycie ważnego miejsca w historii, więc przemilczenie moich zasług przez godnego pogardy Żyda pozostawiam indywidualnej ocenie. Nie żywię urazy wobec ludzi małej wartości i nie zamierzam mścić się na Józefie. Chyba, że zdarzy się po temu sprzyjająca okazja – wszak jestem tylko człowiekiem.

Poleciłem memu wyzwoleńcowi-wydawcy, aby zaproponował Józefowi wydanie zarówno „Wojny żydowskiej", jak i opisu historii i obyczajów Żydów, choć to też książka kłamliwa i przeładowana szczegółami. Józef arogancko zawiadomił, że woli pewnego Żyda – wydawcę. A przecież moja propozycja była korzystniejsza finansowo! Poleciłem wobec tego sporządzenie skróconej wersji „Wojny żydowskiej" i wydanie jej po kryjomu; wszystko wskazywało na to, że będzie ona miała duże powodzenie u kupujących. Mój wyzwoleniec miał na utrzymaniu drobne dzieci i starą matkę, więc lepiej, żeby on zarobił, niż miałby to zrobić ktoś inny. Wspominam Józefa tylko dlatego, że ulokował się przy boku Wespazjana i podlizując mu się blokował moje zamysły. Wedle jego informacji władzę w Jeruzalem przechwyciło stronnictwo najbardziej skrajne i działało tak bezlitośnie, że okrążeni mordowali się wzajem i ponieśli w ten sposób większe straty niż od oręża Rzymian. Tak bywa zresztą zawsze w czasie powstań – najwięksi radykałowie zwyciężają tak długo, jak długo starcza im funduszy. Józef uprzedzał, że poruszanie się po mieście stało się niebezpieczne, a nawet niemożliwe. On sam stracił wielu wysyłanych tam szpiegów, chociaż byli oni Żydami i znali miasto tak dobrze, że potrafili poruszać się tam w nocy, a nawet z zamkniętymi oczami. Oświadczyłem, że nie zamierzałem lekceważyć zakazu wychodzenia na ulice nocą i nie będę poruszać się po ciemku, a w świetle dnia i z otwartymi oczami. Na wszelki wypadek zażądam też od Rady Najwyższej eskorty, która zapewni mi pełne bezpieczeństwo.

Józef roześmiał się złośliwie i powiedział, że nawet sobie nie wyobrażam, w jakie gniazdo os zamierzam pakować głowę. Po chwili wykrętów dał mi jednak plan miasta. Dobrze go sobie przyswoiłem, a w tym czasie rosła mi broda.

Broda sama przez się nie była środkiem bezpieczeństwa. Zapuszczali ją nie tylko Żydzi, ale i legioniści. Wespazjan nie karał ich za to chłostą; pozwalał zamieniać tę karę na grzywnę, za co go kochano. Zresztą nie bardzo mógł wymagać od żołnierzy golenia się, skoro jego własny syn wyhodował miękką jak jedwab brodę, aby przypodobać się Berenice.

Chciałem wyszukać najbardziej bezpieczne miejsce dla przedarcia się do miasta, więc krążyłem wokół Jeruzalem, starannie unikając znalezienia się w polu ostrzału łuczników i machin wojennych. Choć nie myślałem wiele o zagrożeniu życia – wszak miałem pewne zamysły, obliczone na Twoją korzyść – założyłem cięższy pancerz i hełm ochronny na głowę. Pancerz uciskał początkowo, bo byłem dość otyły, więc paskudnie sapałem i pociłem się. Po paru dniach jednak schudłem z niewątpliwą korzyścią dla zdrowia i rzemienie przestały mnie dręczyć.

W czasie tych wędrówek znalazłem miejsce kaźni, na którym ukrzyżowano Jezusa Nazarejskiego. Niewielkie wzgórze ma kształt ludzkiej czaszki i nosi taką nazwę – Golgota. Chciałem też odszukać grób, z którego Jezus trzeciego dnia zmartwychwstał. Zdawało się, że będzie to łatwe zadanie, bo oblężeni wyrąbali wokół miasta nawet krzewy, które mogłyby dać osłonę atakującym. Znalazłem wiele grobów w pieczarach, ale który był tym właściwym?

Szczegóły topograficzne w opowiadaniu mego ojca były zbyt ogólne. Wlokłem się zdyszany pobrzękując zbroją, a legioniści ze śmiechem zapewniali, że z pewnością nie znajdę miejsca, aby przejść przez mury. Partowie okazali się świetnymi doradcami w sprawie fortyfikacji Jeruzalem. Pancerz był tylko lada jaką ochroną, bo z murów często lano roztopiony ołów, aby spalić wspinające się po murze żółwie szturmowe. Żołnierze pytali kpiąco, czemu nie włożyłem szat bramowanych purpurą. Nie byłem taki głupi i żywiłem respekt wobec umiejętności łuczniczych Partów.

Na wieki utrwaliłem w pamięci widok iskrzącej nad górami Świątyni.

O świcie była błękitna jak senne marzenie, a kiedy wieczorna zorza gasła w dolinie – gorzała krwistą czerwienią. Zaiste była cudem świata! Niedawno zakończono jej budowę, która trwała kilkadziesiąt lat. Już nigdy oczy ludzkie nie będą jej oglądać! Ale to Żydzi są winni jej zagładzie! Cieszę się, że nie byłem świadkiem tego.

Moje religijne myśli pobudzała świadomość ryzykowania życiem dla Twojej przyszłości – ona przewrażliwiła mnie, co nie jest godne mężczyzny w moim wieku. Gdy tak rozważałem o Jezusie Nazarejskim i chrześcijanach, podjąłem postanowienie: wszelkimi siłami będę im pomagał w uniezależnieniu się od Żydów. Dotychczas, mimo zapału Pawła i skłonności Kefasa do kompromisu, pokornie dźwigali brzemię zależności jak kajdany.

Upust krwi, jaki stronnictwo nie obrzezanych chrześcijan poniosło po pożarze Rzymu, oraz wybuch powstania w Jeruzalem, który wzniecił w imperium zapiekłą nienawiść do Żydów, kazały chrześcijanom-Żydom zdystansować się od Żydów; już nie dawali się im ślepo prowadzić. Przyczyniła się do tego także sprawa Jakuba. Swego czasu władzę w Jeruzalem objęło stronnictwo saduceuszy. Wybrali najwyższego kapłana i – nie pytając Rzymian o zgodę – ukamienowali kilku zagorzałych fanatyków, a także Jakuba, chrześcijanina przestrzegającego prawa żydowskiego i obrzezania. Saduceusze rządzili w Jeruzalem tylko pół roku, bo faryzeusze wyrwali ucho wybranemu przez nich najwyższemu kapłanowi, przez co uniemożliwili mu dalsze pełnienie tego urzędu. Chrześcijanom w Rzymie śmierć Jakuba dała wiele do myślenia i bardzo uspokoiła nastroje. Postanowiłem więc pomóc chrześcijanom w poszukiwaniu rozsądnych rozwiązań nie dlatego, bym wierzył w ich znaczenie polityczne nawet pod rządami najlepszego cesarza. Są zbyt kłótliwi i nawzajem się nienawidzą. Ale – może przez ojca? – żywię pewną słabość do Jezusa Nazarejskiego i jego nauki. W zeszłym roku, gdy brzuch bolał mnie okropnie, byłem gotów uznać go za Syna Boga i zbawiciela, jeśli przyniósłby mi ulgę w cierpieniach.

Może i ja mam spełnić jakieś nieznane mi, ale wyznaczone zadanie? Memu ojcu przepowiedział nad brzegiem Morza Galilejskiego, że rozświetli jego imię. Doprawdy nie rozumiem, jak można cokolwiek rozświetlić krwią, gdy ginie się pod mieczem na miejscu kaźni. Niechaj to zostanie prywatną sprawą między moim ojcem a Jezusem Nazarejskim. Jeśli prawdą jest, co ojciec mówił o niewidzialnym Królestwie, to z pewnością już między sobą tamte sprawy wyjaśnili.

Gdy tak krążyłem wokół murów Jeruzalem, wśród padliny i w smrodzie fekaliów, dużo myślałem o ojcu, tak czułym i dobrym. Z mego serca znikła reszta goryczy, którą żywiłem do niego z powodu zaniedbywania mnie w latach dzieciństwa. Teraz lepiej rozumiałem jego stosunek do mnie i uzmysłowiłem sobie, ile drogi mam przed sobą, zanim Cię wychowam, jak przystoi Twemu stanowi. Masz kochającą matkę i ojca, a także spadek po Antonii. Pokaż mi drugiego chłopca, który będzie mógł spiąć togę klamrą boskiego Augusta! Tę klamrę nosił on między innymi w bitwie morskiej pod Akcjum, gdzie zwyciężył ojca babki Twojej mamy, Marka Antoniusza. To przypomniało mi Antonię.

Wieczorem solidnie popiłem ze zużytego drewnianego pucharu matki, bo potrzebowałem szczęścia przy tym niebezpiecznym przedsięwzięciu. Wespazjan też posługiwał się srebrnym pękatym pucharem swojej babki. Pamiętał tę drewnianą czarkę jeszcze z Brytanii – powiedział, że poczuł wtedy do mnie ojcowski sentyment, ponieważ szanowałem pamięć matki i nie pyszniłem się srebrnymi i złotymi naczyniami, jak to czyni wielu młodych ekwitów, gdy osiągną awans wojskowy. Tacy młodzieńcy przez własną lekkomyślność stają się pokusą dla wrogów i często wpadają w pułapki bandytów. Na znak naszej trwałej przyjaźni z Wespazjanem piliśmy na zmianę z uświęconych tradycją pucharów rodzinnych. Doszedłem do wniosku, że Wespazjanowi może się przydać picie z pucharu bogini Fortuny – wszak będzie potrzebował wiele szczęścia!

Zastanawiałem się, czyby nie wejść do miasta w żydowskich szatach, ale odrzuciłem ten pomysł. Przed obozem ukrzyżowano wielu Żydów, którzy usiłowali po ciemku przekraść się do miasta i donieść powstańcom o zamierzeniach i nowych urządzeniach wojennych Rzymian.

Tak więc, gdy w biały dzień podbiegłem do murów w wybranym starannie miejscu, miałem na sobie hełm, puklerz, łuskową spódniczkę osłonową i nagolenniki. Miałem nadzieje, że ubiór ten będzie mi pomocny w pierwszych chwilach po wejściu do miasta. Legioniści otrzymali rozkaz do wrzeszczenia i strzelania za mną, aby mój wyczyn zwrócił uwagę Żydów. Rozkaz wykonali tak gorliwie, że jedna strzała dosięgła mojej pięty – od tej pory utykam już na obydwie nogi. Przysiągłem w duchu, że jeśli wrócę żywy, to ostro rozprawię się z tym strzelcem – przecież rozkaz głosił: strzelać obok! Ale po szczęśliwym powrocie tak byłem rad, że żyję, że nie zawracałem sobie głowy odszukiwaniem pechowego łucznika. Ostatecznie ten postrzał uwiarygodnił moją wyprawę, a ponadto uznano go za zaszczytną ranę, odniesioną przy spełnianiu trudnego zadania.

Żydzi najpierw miotali na mnie obelgi i zniewagi, ale równocześnie strzałami i miotaczami kamieni odparli atak patrolu rzymskiego, który niby to usiłował mnie pojmać. Poległo przy tym dwóch porządnych legionistów; ich rodzinami później się zaopiekowałem. Byli żołnierzami piętnastego legionu, pochodzili z Panonii i już nigdy nie mieli zobaczyć porośniętego trzciną brzegu Dunaju. Zginęli przeze mnie na tysiąckroć przeklętej żydowskiej ziemi.

Na moje usilne błagania Żydzi zdecydowali się opuścić z murów na linie kosz, w którym podciągnęli mnie do góry. Siedząc w chyboczącym się koszu tak się bałem o własną skórę, że zdrętwiałem ze strachu; wyrwałem strzałę z pięty nie czując bólu. Kawałki grotu zostały w ranie i później paskudnie ropiały, musiałem poddać się zabiegowi chirurgicznemu, w czasie którego wyłem z bólu. A przecież miałem już z wojskowym chirurgiem przykre doświadczenie związane z obrzezaniem.

Ale teraz tamte blizny były moją najważniejszą szansą. Gdy Żydzi wywarli już pierwszy gniew na mojej rzymskiej zbroi, dopuścili mnie do głosu na tyle, że udało mi się powiedzieć: „Jestem obrzezanym Żydem, prozelitą". Natychmiast to sprawdzili i zaczęli na mnie patrzeć nieco przychylniej. Niemiło wspominam bolesne przesłuchania przez Parta, odzianego w żydowskie szaty. Zanim przekazał mnie w ręce Żydów, wypytywał i wypytywał bez końca.

Na szczęście zerwane z kciuków paznokcie stosunkowo szybko odrastają, wiem o tym z własnego doświadczenia. Tego przesłuchania nie uznano za zasługę wojskową. W tym przypadku prawo wojenne jest niesprawiedliwe – okaleczone palce sprawiały mi o wiele więcej kłopotów niż choćby miotanie kamieni, które uważa się za zasługę.

Żydowskiej Radzie Najwyższej przedstawiłem wydane mi przez rzymską synagogę Juliusza Cezara wiarygodne świadectwo i tajne pełnomocnictwo. Te drogocenne dokumenty przechowywałem w fałdach szat i oczywiście nikomu nie pokazywałem, nawet Wespazjanowi – wszak były to papiery poufne. Przesłuchujący mnie Part nie mógł ich odczytać; były sporządzone po hebrajsku i opieczętowane gwiazdą Dawida.

Rada synagogi, która jest najbardziej autorytatywną instytucją Żydów rzymskich, chociaż nie budziła zachwytów w Jeruzalem, jako że była opanowana przez saduceuszy, zaświadczyła ogromne przysługi, jakie oddałem Żydom w Rzymie w czasie prześladowań. Na moje dobro zaliczono również egzekucję Pawła i Kefasa; a trzeba wiedzieć, że Żydzi z Jeruzalem głęboko nienawidzili tych krzewicieli chrześcijańskiej zarazy.

Rada Najwyższa z napięciem i ciekawością wysłuchała dokładnych informacji o ostatnich wydarzeniach w Rzymie. Od miesięcy już nie mieli zbyt wielu pewnych wiadomości. Wprawdzie Żydzi egipscy wysyłali gołębie pocztowe, ale bądź to padły one łupem sokoła Tytusa, bądź lądowały w garnkach wygłodniałych mieszkańców Jeruzalem, zanim zdołały dotrzeć do gołębnika.

Na wszelki wypadek nie przyznawałem się do godności senatora, przedstawiłem się jako wpływowy ekwita rzymski, ażeby nie wystawiać Żydów na zbyt dużą pokusę uśmierzenia mnie. Także pełnomocnictwo synagogi wystawione było nie dla senatora, ale dla ekwity. Oświadczyłem, że jestem prozelitą całkiem świeżym – co widać po bliźnie – więc chciałbym zrobić wszystko co możliwe dla Jeruzalem i Świątyni. W tym celu wstąpiłem do legionu jako trybun wojskowy i ofiarowałem Wespazjanowi swoje usługi szpiegowskie. Atak patrolu miał mnie uwiarygodnić, a postrzał w piętę oberwałem zupełnie przypadkowo.

Moja szczerość zrobiła na Radzie Najwyższej głębokie wrażenie. Uwierzyli mi i zaufali mi na tyle, na ile to było możliwe w czasie wojny. Mogłem prawie swobodnie poruszać się po mieście, ale pod eskortą brodaczy o płomiennych oczach. Prawdę mówiąc bardziej bałem się tej eskorty niż wycieńczonych z głodu mieszkańców Jeruzalem. Mogłem też złożyć wizytę w Świątyni, przecież byłem obrzezany! Należę do ostatnich ludzi, którzy widzieli wnętrze Świątyni w całym jego nieprawdopodobnym blasku.

Przekonałem się na własne oczy, że odlewany ze złota siedmioramienny świecznik, złote naczynia i chleby pokładne stoją spokojnie na swoich miejscach. Nie zauważyłem u nikogo najmniejszej chęci ukrycia tych wymiernych bogactw. Fanatycy głęboko ufali w świętość miejsca i moc wszechwładnego Jehowy. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale mówię szczerą prawdę: z niezmierzonych skarbów Świątyni zaledwie maleńką cząstkę przeznaczono na zakup broni i umacnianie murów. Żydzi woleli bez wynagrodzenia harować, niż naruszać skarby Świątyni. Były one ukryte w głębokiej pieczarze we wnętrzu góry świątynnej. Cała ta góra była jak plaster miodu podziurawiona grotami, w których modlą się pielgrzymi, i tajnymi przejściami. Ale nie można schować niczego tak dokładnie, aby nie udało się tego znaleźć, zwłaszcza, gdy chowających jest więcej niż jeden, a miejsce ukrycia z grubsza znane.

Osobiście mogłem się o tym przekonać, kiedy odnalazłem miejsce ukrycia tajnego archiwum Tygellina. Likwidacja tego archiwum była niesłychanie istotna – ujawnienie dokumentów w nim przechowywanych mogłoby skompromitować wielu członków starych rodów. Jakimi głupcami byli ci, którzy podburzali lud do domagania się śmierci Tygellina na arenie! Gdyby jego trumna dostała się w ręce kogoś pozbawionego skrupułów, przekonaliby się, że po śmierci jest groźniejszy niż za życia. Skarb Tygellina przekazałem Wespazjanowi, zatrzymując sobie jedynie parę drobnych pamiątek po przyjacielu, ale o tajnych dokumentach nie powiedziałem ani słowa. Wespazjan nie pytał o nie; on jest mądrzejszy i bardziej chytry, niż na to wygląda. Przyznaję, że oddawałem skarb z ciężkim sercem; między innymi znajdowały się tam wysłane przeze mnie z Cerei dwa miliony sestercji w czystym złocie. Kupiłem za nie zgodę Tygellina na wyjazd do Judei – on był jedynym człowiekiem, który mógł wątpić w moje dobre intencje i zakazać mi wyjazdu. Dobrze pamiętam, jak spytał podejrzliwie:

– Dlaczego nie proszony dajesz mi w prezencie tak ogromną sumę?

– Aby umocnić naszą przyjaźń – odrzekłem uczciwie. – A także, dlatego, że będziesz wiedział, co należy zrobić z taką sumą, jeśli nadejdą czarne dni. Oczywiście, niech nas bogowie osłaniają przed nimi!

Tygellin ukrył te pieniądze, bo był skąpy, ale we właściwym momencie potrafiłby je sensownie wykorzystać. To właśnie on przekonał pretorianów, aby zrezygnowali z Nerona. Wtedy wiedział już, że grunt mu się pali pod stopami. Choć właściwie nikt mu źle nie życzył, a Galba traktował go po przyjacielsku. Zamordował go Othon, który chciał zdobyć popularność wśród ludu. Zawsze żałowałem tej niepotrzebnej śmierci. Tygellin załugiwał na lepszy los, choćby ze względu na trudną młodość. W ostatnich latach panowania Nerona znajdował się pod stałą presją psychiczną, wywieraną przez cesarza – nic dziwnego więc, że cierpiał na bezsenność i stał się jeszcze bardziej opryskliwy.

Moje pierwsze zadanie w okrążonym Jeruzalem wykonałem; upewniłem się, że skarb Świątyni znajduje się w mieście, w schowkach, a miałem podstawy, by wierzyć, że przez pierścień naszej blokady nawet szczur ze złotym pieniążkiem w pysku nie wymknie się za mury.

Chyba rozumiesz, że dla Twojej przyszłości musiałem zaproponować Wespazjanowi zawartość dwudziestu przechowywanych w Cezarei żelaznych kufrów jako pożyczkę na koszty zdobycia diademu cesarza. Wierzyłem w jego uczciwość, nie żądałem przysięgi zaciśniętej pięści, ale musiałem pamiętać, że finanse Rzymu były w stanie chaosu – nie bez winy mojej i innych finansistów. A wojna domowa czaiła się za progiem. Tylko dlatego zaryzykowałem własne życie i przedarłem się do Jeruzalem.

Oczywiście posiadłem także informacje o woli obrony miasta, o murach, machinach miotających, głodzie, zapasach wody i temu podobnych – wszak w moim interesie leżało przekazanie tych wiadomości Wespazjanowi. Miasto dysponowało dużymi zapasami wody zgromadzonej w podziemnych zbiornikach. Wespazjan zaraz na początku blokady odciął akwedukty, które czterdzieści lat temu zbudował Poncjusz Piłat. Żydzi sprzeciwiali się tej budowie – nawet wybuchły jakieś rozruchy – bo obawiali się uzależnienia miasta od dopływu wody z zewnątrz. Oto jeden z dowodów, od jak dawna przygotowywali się do powstania czekając na odpowiednią chwilę.

Natomiast brakowało żywności. Widziałem wychudzone jak cień matki, noszące maleńkie dzieci-szkielety, które na próżno usiłowały wyssać choć kroplę ożywczego mleka. Żal ściskał serce na widok starców, którym nie przydzielano pożywienia w ogóle. Ludzie walczący z bronią w ręku i wzmacniający mury otrzymywali jeszcze jedzenie, ale w daleko niewystarczającej ilości.

Widziałem na targu, że za nieliczne gołębie i szczury płacono tyle srebra, ile same ważyły. Podejrzliwie wąchałem pokrojone w plastry mięso o słodkawym zapachu; nie wziąłbym go do ust za nic, bo odgadywałem, z czego ono pochodzi. Ale i to sprzedawano, byle tylko sprzedawca zapewnił, że przestrzegano żydowskiego prawa, które nakazuje spuszczenie całej krwi. Krwi nie jedli, choć dużo by się jej nazbierało z codziennych ofiar.

Na terenie Świątyni hodowano stada baranów na codzienne ofiary dla żądnego krwi Jehowy. Wygłodniali ludzie nawet nie próbowali ich tknąć. Nie trzeba było wystawiać straży, ponieważ były to stworzenia święte. Kapłani i członkowie Rady Najwyższej byli jeszcze ludźmi przy kości!

Cierpienia narodu żydowskiego przygnębiły mnie. Święte księgi mówią, że w oczach ich niewytłumaczalnego Boga łza żydowska waży tyle samo co łza Rzymianina, a łza dziecka więcej niż dorosłych. Przedłużenie oblężenia było jednak konieczne. Żydzi sami zgotowali sobie los swoją hardością.

Jestem pewien, że Żyda, który bodaj wspomniał o poddaniu miasta, natychmiast zabijano; być może trafiał na rynek jako mięso. Józef wspomina o jednej tylko matce, która zjadła własne dziecko. W Jeruzalem było to zjawisko tak nagminne, że musiał o nim wspomnieć, aby zachować bodaj pozory prawdy historycznej.

Kilka lat później zaproponowałem Józefowi wysokie wynagrodzenie za wydanie nowego nakładu „Wojny żydowskiej". Nie musiałem tego robić, bo dysponowałem oficjalnym prawem do wydania tej książki. Józef w swej pysze wzgardził pieniędzmi, natomiast awanturował się, że bez jego zgody wydaliśmy skrót tego utworu. A przecież zrobiliśmy to, żeby się lepiej sprzedawała, ona naprawdę była za długa. Zgodziłem się zamienić używany przez nas tytuł „Powstanie żydowskie" na „Wojnę żydowską", bo groził, że się odwoła do cesarza. Argumentował, że zdławienie powstania nie daje prawa do triumfu, tylko zwycięstwo w wojnie. Jacy próżni są pisarze!

Nie pamiętam, czy już wspominałem, że młody Lukan, ten, który zadenuncjował własną matkę i otworzył sobie żyły, uzupełnił przed śmiercią swój poemat o strofy na temat wojny domowej. Nie lubię wracać do tych wspomnień. Mam tylko nadzieję, że kiedyś staną się one nauką dla Ciebie, że nie będziesz mną gardził, gdy będę już tylko prochem, ale postarasz się mnie zrozumieć choć w części.

Po uzgodnieniu, jakie mylne informacje o zdolnościach obronnych miasta mam przekazać Wespazjanowi i w jaki sposób synagoga Juliusza Cezara w Rzymie mogłaby bez politycznego ryzyka wesprzeć powstanie żydowskie, Rada Najwyższa wypuściła mnie z miasta. Zawiązano mi oczy i długo prowadzono podziemnymi korytarzami, aż wyrzucono poza mury, między rozkładające się zwłoki. Błądząc wśród głazów pozdzierałem sobie kolana i łokcie, a zapewniam Cię, że to żadna przyjemność potykać się i upadać w rozpuchnięte, gnijące ciała. Żydzi pozwolili mi zdjąć opaskę z oczu dopiero po pewnym czasie; grozili, że jeśli zrobię to wcześniej, natychmiast zastrzelą mnie z łuku. Ten czas potrzebny był Żydom dla zamaskowania tajnego przejścia. Zrobili to tak umiejętnie, że mieliśmy potem wiele kłopotów z jego odnalezieniem. Ale w końcu odkryliśmy je. W moim interesie leżało zamknięcie wszelkich przejść z miasta. Sposób mojego przerzucenia na zewnątrz otworzył mi oczy na potrzebę wykrycia takich tajnych przejść. Pieniędzmi zachęciłem legionistów do szukania w miejscach najbardziej nieprawdopodobnych.

Po powrocie z Jeruzalem serce zamierało mi ze strachu. Co będzie z Twoją przyszłością, jeśli zabraknie gotówki? Okazało się, że niepotrzebnie się martwiłem. Gdy Tytus w końcu zdobył miasto, znalazł skarb we wskazanym przeze mnie miejscu i Wespazjan zwrócił pożyczkę. Zanim jednak mój plan dojrzał do etapu realizacji, prawie rok musiałem siedzieć w Judei i niespokojnie kręcić się po obozie Wespazjana.

Загрузка...