KSIĘGA TRZECIA

ŚWIADKOWIE

Poza porą letniej kanikuły senat zbierał się w idy każdego miesiąca. Zgodnie z regulaminem zawsze musiał obradować w pełnym składzie, o brzasku dnia i w budynku kurii, który ku utrapieniu wielu prawie nie odniósł uszczerbku w czasie pożaru. Wydarzenia poprzedniego dnia, szerzące się pogłoski oraz informacja o spodziewanym wystąpieniu Nerona sprawiły, że tym razem niewielu senatorów wykręciło się od udziału w posiedzeniu ze względu na chorobę albo przeszkody prawne, uniemożliwiające wczesne wstawanie. Te comiesięczne zgromadzenia zazwyczaj były nudne, przeważnie ograniczały się do wysłuchiwania informacji.

Zazwyczaj Neron sypiał długo i nie dążył na składanie ofiar. Gdy wreszcie docierał do senatu, wówczas pocałunkiem witał obydwu konsulów i stokrotnie przepraszał za opóźnienie, spowodowane ważnymi sprawami państwowymi. Deklarował też gotowość poddania się wszelkiej karze, wymierzonej przez senat za opóźnienie i wyrażał przekonanie, że ojcowie senatu zechcą wysłuchać, co ma do powiedzienia.

Tak było i teraz. Senatorowie przestawali ziewać i zajmowali wygodniejsze pozycje na rzeźbionych w kości słoniowej siedziskach. Oczekiwali krasomówczego wystąpienia, przygotowanego przez Senekę wedle najlepszych wzorów. Neron jednak wypowiedział tylko kilka ogólnych zdań o ustanowionych przez bogów Rzymu zasadach przyzwoitego życia i od razu przystąpił do rzeczy:

– Straszliwy pożar Rzymu, największa od czasu najazdu Galów tragedia, jaka dotknęła naród rzymski, nie była – jak wmawiają niektórzy oszczercy – karą bogów za wydarzenia, podyktowane koniecznością polityczną. Pożar był najohydniejszym postępkiem, najokrutniejszą zbrodnią, jaka kiedykolwiek dotknęła rodzaj ludzki. Czyn ten popełnili tak zwani chrześcijanie, popełnili go z pełną premedytacją i w określonym celu. Odrażający zabobon chrześcijański niepostrzeżenie rozplenił się szeroko wśród przestępców i najprostszych, nieświadomych warstw. Ten tajny związek stał się bardzo niebezpieczny, ponieważ godni pogardy jego członkowie starali się zachować pozory nienagannego życia. Kusili biedaków rozdawaniem darmowych posiłków i jałmużny, a na tajnych spotkaniach przejawiali przerażającą nienawiść do całego rodzaju ludzkiego. Jedli ludzkie mięso, pili ludzką krew! Uprawiali straszliwe czary! Pod pozorem uzdrawiania chorych przejmowali całkowitą kontrolę nad ludźmi. Udowodniono, że kilka zaczarowanych osób przekazało im swój majątek do wykorzystania w celach przestępczych.

Neron przerwał na chwilę, aby pozwolić niektórym senatorom na wzniesienie okrzyków grozy i przerażenia.

– Nie chcę, a nawet ze względu na przyzwoitość nie mogę – podjął po chwili – wyjawiać wszystkich obrzydliwości, jakich chrześcijanie dopuszczają się na swoich tajnych obrzędach. Ci budzący grozę ludzie, zadufani w swoją siłę, podpalili Rzym na rozkaz przywódców, a potem gromadzili się na wzgórzach, aby demonstrować swój triumf i radość. Oczekiwali przy tym na przyjście swego króla, który miał obalić Rzym, założyć własne królestwo i jak najsrożej ukarać wszystkich niechrześcijan. Snując odrażające plany unikali podejmownia obowiązków obywatelskich. Choć to haniebne i trudne do uwierzenia, ale niektórzy obywatele Rzymu z głupoty albo chęci zysku zostali członkami tego tajnego związku. Jak bardzo chrześcijanie nienawidzili wszystkiego, co dla innych było drogie i święte, świadczyć może fakt, że nie składali ofiar bogom Rzymu, że sztuki piękne traktowali jako rzeczy wiodące ku zgubie i że w ogóle nie uznawali teatru!

Zdecydowaliśmy się na zdławienie tego spisku – kontynuował – ponieważ przyłapani na gorącym uczynku chrześcijanie z tchórzostwa prześcigali się w wydawaniu innych. Dla ochrony miasta natychmiast po otrzymaniu pierwszego sygnału postanowiliśmy zastosować najostrzejsze środki zapobiegawcze. Tygellin, wspierając cesarza, działał spawnie i zasłużył na pełne uznanie senatu.

Wielu chrześcijan jest z pochodzenia obcokrajowcami i nawet nie zna łaciny. Za różnymi łobuzami, którzy przenoszą się do Rzymu – o czym ojcowie senatu dobrze wiedzą – ciągną rzesze bezdomnych i rozpowszechniają bezwstydne obyczaje. Biorąc pod uwagę zakres działania tajnego związku chrześcijan uprawniono Tygellina do dokonania niezbędnych aresztowań i stłumienia niepokojów, gdyż sama policja porządkowa nie sprostałaby działaniu.

O groźbie tajnego związku najbardziej dobitnie świadczy konieczność użycia przymusu – oświadczył Neron, po czym dodał, że nie ma zamiaru odsunąć od władzy znanego ze swej przyzwoitości prefekta miasta, Flawiusza Sabina. Wyraża mu swoje uznanie, ponieważ w każdej dzielnicy jego ludzie nie żałowali trudu w czasie aresztowań pełniąc rolę przewodników, jako że dobrze znali miasto i ich mieszkańców.

Neron dał ojcom senatu czas na przemyślenie całej sprawy, a później krótko przedstawił własny pogląd na źródło powstania zabobonu chrześcijańskiego. Początek dał w Galilei za czasów Tyberiusza pewien żydowski wichrzyciel, którego zwano Chrystusem. Prokurator Poncjusz Piłat skazał go jako przestępcę politycznego na śmierć, przez co chwilowo udało mu się zdławić wywołane przez Chrystusa niepokoje, wnet jednak zaczęły się zerzyć bzdurne pogłoski, że przestępca zmartwychwstał, a jego uczniowie ozkrzewili jego naukę w Judei, skąd jak zakaźna dżuma rozpleniła się na inne królestwa.

.- Żydzi nie uznali chrześcijańskiego zabobonu – podkreślił Neron. -Nie można więc oskarżać Żydów o spisek, co czynią niektórzy zacietrzewieni nienawistnicy. Żydzi są pożytecznymi mieszkańcami Rzymu żyją podporządkowani swojemu prawu, jurysdykcji i mądrej radzie.

To twierdzenie nie spotkało się z aplauzem senatorów, jako że senat nigdy nie pochwalał przyznawania i kilkakrotnego potwierdzania przez cesarza specjalnych praw dla Żydów. Pytali: po co tworzyć państwo w państwie?

– Powiadają niektórzy – mówił cesarz – że Neron jest zbyt łagodny dla przestępców, że zapomniał o twardych zwyczajach przodków, nie respektuje cnót żołnierskich, natomiast toleruje zniewieściałość młodzieży. Nadchodzi chwila, w której Neron udowodni, że nie boi się oglądania krwi, jak szepcą między sobą wykrzywiając kwaśne gęby różni stoicy. Niespotykana zbrodnia wymaga niespotykanego wyroku. Wykorzystałem swą wspaniałą wyobraźnię, aby umożliwić senatowi i ludowi Rzymu taki spektakl karania chrześcijan, jakiego – mam nadzieję – historia nigdy nie zapomni. Na własne oczy zobaczycie w moim cyrku, szanowni ojcowie, jak karzę chrześcijan, wrogów rodzaju ludzkiego!

Po tych uroczyście wypowiedzianych słowach pokornie prosił, żeby rozpatrywanie innych spraw przełożyć na następne posiedzenie senatu, a teraz udać się w lektykach do cyrku, oczywiście jeśli konsulowie nie wyrażą sprzeciwu.

Konsulowie oficjalnie podziękowali Neronowi za jego dalekowzroczność, odważne działania dla dobra ogółu i obronę ojczyzny przed groźnym niebezpieczeństwem. Wyrazili też radość, że Neron zdemaskował prawdziwych podpalaczy Rzymu. Jest to – mówili – bardzo ważne z uwagi na potrzebę wyciszenia pewnych niepokojących pogłosek. Konsulowie zaproponowali też, żeby skrót przemówienia Nerona zamieścić w informacji o państwie i poparli wniosek o zamknięcie posiedzenia. Zgodnie z tradycją i gwoli przestrzegania praworządności zapytali, czy któryś z szanownych ojców senatu chciałby może zabrać glos na temat wystąpienia cesarza, choć ich zdaniem wszystko jest zupełnie oczywiste.

Senator Petus Trazea – a to jego właśnie próżność miał na myśli Neron, gdy mówił o wykrzywionych stoickich gębach – poprosił o głos i złośliwie zaproponował, aby senat natychmiast uchwalił wysokość wpłat na ofiary bogom za odsunięcie tak groźnego niebezpieczeństwa. Wszak składano ofiary dziękczynne za inne haniebne czyny, więc dlaczego chrześcijanie mają być gorsi? Neron przecież w takim samym stopniu obawia się magii, co i obłudy, obnażającej filozofię. Neron wcale nie słuchał. Niecierpliwie przytupywał nogą. Senat szybko przegłosował ofiary dziękczynne dla Jupitera Kustosza i innych bogów. Konsulowie znowu spytali, czy jeszcze ktoś prosi o głos.

Wówczas mój ojciec, Marek Mezencjusz Manilianus, wbrew swym stałym zwyczajom podniósł się z miejsca, aby jego głos był lepiej słyszalny i lekko się jąkając poprosił o głos. Kilku senatorów siedzących obok ciągnęło go za fałdy togi i szeptem nakazywali mu milczenie, ponieważ było widać, że jest pijany. Ale ojciec mocniej okręcił się togą i przemówił, trzęsąc w gniewie siwą głową:

– Konsulowie, ojcowie senatu i ty, Neronie, pierwszy wśród równych sobie! Wszystkim wiadomo, że rzadko zabierałem głos w czasie posiedzeń senatu. Nie przechwalam się mądrością, bo nie mam jej wiele, ale przypominam, że przez siedemnaście lat brałem udział w pracach komisji do spraw Wschodu. Tutaj, w tej kurii, widziałem wiele spraw bezwstydnych i bezbożnych. Nigdy jednak moje stare oczy nie doświadczyły czegoś bardziej niż dzisiaj haniebnego!!! Czyżbyśmy posunęli się tak daleko, że senat Rzymu milczeniem wyraża zgodę, by wedle posiadanej przeze mnie informacji w najbardziej brutalny sposób, na podstawie nie potwierdzonych oskarżeń, bez procesu sądowego wymordować tysiące ludzi, mężczyzn i kobiet, także obywateli Rzymu, a nawet ekwitów?!

Rozległy się potępiające okrzyki. Tygellin szybko wyjaśnił, że wśród aresztowanych nie ma ekwitów, chyba że ze wstydu zataili swój stan.

– Czy mam rozumieć, że wątpisz w moją uczciwość i poczucie sprawiedliwości, Marku Manilianusie?! – zapytał Neron, usiłując skryć zniecierpliwienie.

Ktoś, czerwony z oburzenia, wołał, że mój ojciec popełnił błąd, porównując pogardzanych chrześcijan z mężami szlachetnie urodzonymi. Konsulowie nawoływali ojca do zamilknęcia, ale on mówił dalej:

– Dość już tych brudów! Ścieki Rzymu dławią mi gardło! Dotychczas potulnie milczałem. Teraz głośno oświadczam, iż w czasach Poncjusza Piłata wędrowałem po Jeruzalem i Galilei i na własne oczy widziałem ukrzyżowanie Jezusa Nazarejskiego, którego nie tylko nazywają, ale który naprawdę jest Chrystusem i Synem Boga. Na własne bowiem oczy stwierdziłem, że jego grób był pusty, a on sam, wbrew wszelkim żydowskim kłamstwom, trzeciego dnia zmartwychwstał!

Wielu senatorów krzyczało, że ojciec zwariował, lecz najodważniejsi wołali, aby mówił dalej. Przeważająca większość senatorów żywi bowiem ukryty żal nie tyle do Nerona, co do władzy cesarskiej w ogóle. Zawsze o tym pamiętaj, Juliuszu, mój synu!

Ojciec zdołał jeszcze powiedzieć:

– W całkowitej tajemnicy i w swej ludzkiej bezradności dawno temu uznałem go za Chrystusa, choć nie mogłem wieść życia wedle jego przykazań. Jednakże wierzę, że wybaczy mi moje winy, a może nawet zapewni mi miejsce w swoim Królestwie, choć jeszcze nie zdołałem pojąć, jakie ono będzie. Sądzę, że stanie się Królestwem miłosierdzia, spokoju i światłości w niebie i na ziemi. Nie ma ono żadnego znaczenia politycznego. Dlatego chrześcijanie nie stawiają sobie żadnych celów politycznych. Jedyną prawdą jest wolność człowieka w Chrystusie i w naśladowaniu jego drogi. Dróg może być wiele! Nie wchodzę w ich spory, ale sądzę, że każda droga mimo wszelkich ułomności wiedzie do jego Królestwa. Jezu Chryste, Synu Boga, zmiłuj się nade mną grzesznym!

Ponieważ ojciec zaczai filozofować, konsulowie przerwali mu przemówienie. O głos poprosił Neron:

– Nie chcę nadwerężać cierpliwości ojców! Marek Manilianus powiedział, co miał do powiedzenia. Ja osobiście zawsze byłem przekonany, że mój ojciec, boski Klaudiusz, miał już zaburzenia umysłowe, kiedy rozkazał stracić swoją żonę Mesalinę i wielu szlachetnie urodzonych mężów, a potem uzupełnił senat byle kim. Przez szacunek dla jego pamięci nie chciałem tego mówić publicznie, ponieważ sami, z własnej woli, ogłosiliście go po śmierci bogiem. Na szczęście dla senatu i dla narodu rzymskiego Klaudiusz zmarł, zanim zupełnie zwariował. Słowa Marka Manilianusa najwyraźniej świadczą, że nie jest godny purpurowego obramowania togi ani purpurowych trzewików. Jest chory umysłowo! Nie będę odgadywał, z jakiego powodu zachorował. Proponuję tylko, abyśmy z litości dla jego siwej głowy wyłączyli go z naszego grona i wysłali do jakiegoś uzdrowiska, gdzie mógłby odzyskać równowagę umysłową! Powinniśmy być w tej sprawie jednomyślni, więc głosowanie jest zbędne!

Wielu senatorów pomyślało zapewne, że skoro nad głową ojca zbierały się gromy, to można by jeszcze bardziej rozjuszyć Nerona, i zaczęli wołać, aby Marek Manilianus mówił dalej, jeśli chce, byle nie mędrkował.

O głos poprosił Petus Trazea i powiedział z ironią:

– Wszyscy widzimy, że Marek Mezencjusz zwariował, ale wiemy też, że w ekstazie boskiego szaleństwa człowiek bywa jasnowidzem! A może Marek odziedziczył dar jasnowidzenia po etruskich przodkach?! Jeśli nie wierzy, że Rzym podpalili chrześcijanie, jak to wiarygodnie wykazał Neron w swojej mistrzowskiej mowie, to niechaj nam wskaże prawdziwego podpalacza!

– Możesz się natrząsać, Petusie Trazeo! – ostro krzyknął mój ojciec. – I twój koniec już bliski! Nie trzeba trzeba być jasnowidzem, żeby to wiedzieć. Nie obwiniam o podpalenie Rzymu nikogo, także nie Nerona, choć wielu z was chciałoby usłyszeć takie oskarżenie rzucone mu głośno w twarz, a nie szeptane poza jego plecami. Ale ja nie znam Nerona! Natomiast wiem i zapewniam was, że chrześcijanie nie są winni podpalenia Rzymu. Ich znam!

Neron z politowaniem potrząsnął głową, uniósł rękę i oświadczył:

– Wyraźnie mówiłem, że nie oskarżam wszystkich chrześcijan o podpalenie. Wystarczająco zasadnie oskarżam ich jako wrogów rodzaju ludzkiego! Jeśli Marek Manilianus chce nam wykazać, że sam jest wrogiem ludzkości, wówczas sprawa przybiera inny obrót. Zaćmienie umysłowe nie może stanowić wystarczającej obrony!

Jakże pomylił się Neron mniemając, że nastraszy ojca i ten zamilknie. Przy całej swej dobroduszności i skrytości ojciec był człowiekiem upartym.

– Którejś nocy nad brzegiem Morza Galilejskiego – powiedział – spotkałem ubiczowanego rybaka. Mam podstawy do wierzenia, że to zmartwychwstały Jezus Nazarejski. Obiecał mi, że umrę dla sławy jego imienia. Wtedy nie zrozumiałem, co miał na myśli, uznałem to za niepomyślną przepowiednię. Teraz – tu głos ojca nabrał tonów uroczystych – w imię Jezusa Chrystusa, Syna Boga, oświadczam, że jestem chrześcijaninem, przyjąłem chrzest i jego ducha i uczestniczyłem w świętych posiłkach! Obejmuje mnie ten sam wyrok, co i tamtych ludzi. Oświadczam, że największym wrogiem rodzaju ludzkiego jest Neron! Wy również tak długo będziecie wrogami ludzkości, jak długo będziecie znosić jego obłąkańczą tyranię!!!

Neron szeptem porozumiał się z konsulami. Natychmiast proklamowano tajność posiedzenia. Tak haniebna sprawa, że senator stał się publicznym obrońcą straszliwego zabobonu i wrogów rodzaju ludzkiego, nie może przecież wyjść na światło dzienne! Ojciec dopiął swego! Konsulowie, uważając głosowanie za zbędne, oświadczyli, że decyzją senatu Marek Mezencjusz Manilianus musi zerwać z togi purpurowe obramowanie i oddać purpurowe trzewiki. Właściwie, aby prawu stało się zadość, powinien być odprowadzony na egzekucję do cyrku. Dla uniknięcia skandalu postanowiono jednak po cichu wyprowadzić go za mury miasta i tam ściąć mieczem.

Tygellin zaproponował, aby przed egzekucją poddać go chłoście. Niewykluczone, że senat przychyliłby się do tej propozycji, gdyby nie zgłosił jej Tygellin. Postanowiono poniechać biczowania, ponieważ choroba umysłowa ojca nie podlegała wątpliwości, a poza tym był przecież członkiem senatu! Wytypowani do tego zadania senatorowie na oczach wszystkich zerwali z mego ojca togę, chiton i purpurowe trzewiki, a także rozbili jego siedzisko rzeźbione w kości słoniowej. Nagle wśród grobowej ciszy wstał senator Pudens Publikola i drżącym głosem oznajmił, że on też jest chrześcijaninem. Jego równie jak on wiekowi przyjaciele, krzycząc i uciszając się nawzajem, przemocą posadzili go i rękami zatkali mu usta. Neron oświadczył, iż senat jest wystarczająco zhańbiony, posiedzenie zostało zamknięte i nie ma co zwracać uwagi na starcze pomruki. No, ale Pudens wywodzi się bądź co bądź z Waleriuszy i jest Publicolą. Zaś mój ojciec jedynie przez adopcję był nic nie znaczącym Manilianusem.

W tym okresie stosunki Nerona z senatem nie były jeszcze tak napięte, aby Tygellin uważał za konieczne zabierać gwardię osobistą cesarza na każde posiedzenie w kurii. Tym razem zresztą tym bardziej nie widział po temu powodu, że jego zadaniem Neron zaniósł senatowi radosną nowinę. Tak więc dopiero gdy senatorowie zaczęli szukać swych lektyk, by udać się do cyrku, Tygellin wezwał czekającego przed kurią centuriona; rozkazał mu stanąć na czele dziesięciu pretorianów i unikając zbiegowiska wyprowadzić mego ojca na najbliższe miejsce straceń poza murami miasta.

Centurion i żołnierze byli oczywiście wściekli, że spóźnią się do cyrku. Ponieważ ojciec był obnażony, zerwali z ramion jakiegoś niewolnika opończę i rzucili ojcu. Niewolnik biegł za konwojem, oburącz ściskając końce przepaski biodrowej, swego jedynego przyodziewku.

Małżonki senatorów oczekiwały na swoich mężów w lektykach; Watykan był oddalony od miasta, więc uroczysty pochód – matrony i senatorowie oddzielnie – postanowiono utworzyć dopiero przed samym cyrkiem. Na czele pochodu miały być niesione posągi bogów. Pani Tulia denerwowała się, ponieważ ojciec nie nadchodził, a już poprzedniego wieczoru zachowywał się bardzo dziwnie. Zirytowana wysiadła z lektyki i jęła go szukać.

Żaden z senatorów nie śmiał odpowiedzieć na pytania pani Tulii; przecież posiedzenie senatu było utajnione. Zamieszanie pogłębił senator Pudens, który mocnym głosem rozkazał, aby zaniesiono go do domu, gdyż nie chce oglądać haniebnego widowiska w cyrku.

Kilku senatorów, którzy po cichu sprzyjali chrześcijanom i nienawidzili Nerona, z szacunkiem odniosło się do bohaterskiego wystąpienia mego ojca. Chociaż uważali, że ojciec nie postąpił rozsądnie, to jednak za przykładem Pudensa nie przyłączyli się do kawalkady lektyk.

Pani Tulia jak szalona biegała przed kurią tam i z powrotem i głośno wyrzekała na roztargnienie i guzdralstwo ojca. Nagle zauważyła lamentującego niewolnika i pretorianów, prowadzących starego mężczyznę w narzuconej na ramiona opończy. Podeszła bliżej i nagle rozpoznała ojca! Niepomiernie zdziwiona rozłożyła szeroko ręce i zagrodziła im drogę, wołając:

– Co ty znowu wyczyniasz, Marku? Co to za maskarada?! Jeśli nie chcesz, nie musimy iść do cyrku. Nie wszyscy tam idą. Spokojnie pójdziemy sobie do domu. Nawet złego słowa ode mnie nie usłyszysz!

Centurion popełnił duży błąd, bo trącił ją pałką i rozkazał, aby zeszła mu z drogi. Pani Tulia najpierw nie uwierzyła własnym uszom, ale wnet rozgniewała się i skoczyła mu z pazurami do oczu. Krzyczała też na całe gardło, żeby centuriona natychmiast zakuć w kajdany, bo ośmielił się podnieść rękę na żonę senatora!

Publiczny skandal stał się faktem. Wiele matron, nie zważając na powstrzymujących je mężów, wysiadło z lektyk i ruszyło z odsieczą. Odświętnie ubrane kłębiły się wokół oddziałku, wypytując, co się stało i o co chodzi? Ojcu było głupio za to całe zbiegowisko, więc kazał pani Tulii się uspokoić:

– Nie jestem już członkiem senatu! Z własnej woli idę z centurionem. Pamiętaj o swej godności i nie drzyj się jak przekupka! Jeśli chcesz, możesz iść do cyrku. Nie sądzę, by ktoś ci zabronił!

– Nikt dotąd nie wyzwał mnie od przekupek! – wybuchnęła płaczem pani Tulia. – Jeśli cię zraniło to, co wczoraj powiedziałam o tobie i twoich chrześcijanach, to zamiast się dąsać, mogłeś mi odpowiedzieć! Nie bądź jak prosty chłop, który nie piśnie słowa w swojej obronie, tylko całymi dniami milczy jak zaklęty!

Kilka szacownych matron zaczęło ich godzić.

– To prawda, Manilianusie! Nie można w gniewie przez głupią sprzeczkę porzucać krzesła z kości słoniowej! Zostaw te błazeństwa i wybacz pani Tulii, jeśli cię obraziła! Jesteście przecież mężem i żoną i razem godnie posiwieliście!

Pani Tulia teraz się obruszyła nie na żarty. Zerwała świąteczny kwef z głowy i krzyknęła:

– Spójrzcie na mnie! Czy mam choć jeden siwy włos na głowie?! Wcale nie farbuję włosów, używam tylko arabskich płukanek, które wzmacniają ich naturalny kolor.

– To jest ważna, chyba najważniejsza chwila w moim życiu – powiedział ojciec do centuriona. – Dość mam tych bab! Wypełniaj swój obowiązek i zabierz mnie z tego jarmarku!

Niewiasty jednak otaczały ich coraz ciaśniejszym kręgiem, a centurion nie śmiał przebijać się przemocą. Nie był wszak zorientowany w sytuacji.

Tygellin zauważył, że wokół ojca rośnie zbiegowisko, i ruszył w tę stronę. Utorował sobie drogę do ojca i pięściami uderzył panią Tulię w pierś.

– Spadaj do crku, przeklęta suko! – wrzasnął. – Nie masz już męża-senatora i nic cię nie osłania! Jak nie zamkniesz mordy, to każę cię aresztować za naruszanie porządku i profanację uroczystego pochodu senatu!

Pani Tulia zsiniała na twarzy. Zrozumiała, że dzieje się coś okropnego. Nagły atak strachu nie załamał jednak jej dumy.

– Ty cholerny sługusie! – krzyknęła, używając przezwiska przyjaciół ojca. – Zajmuj się sprzedażą kopyt i rozpustą z młodymi chłopaczkami! Śmiesz tu, przed kurią, bić rzymską matronę?! Tylko prefekt miasta ma prawo mnie zatrzymać! Więcej zła budzi twoje sprośne życie, niżli moje proste zapytanie, o co tu chodzi i dokąd gwardia honorowa prowadzi mego męża! Odwołam się do cesarza!

Tygellin był wściekły, bo Neron przed chwilą obrugał go za sposób aresztowania chrześcijan. Ironicznie wskazał kierunek ręką:

– Masz tam Nerona! Idź do niego, tylko szybko! On zna tę sprawę najlepiej!

– Nie gub przeze mnie siebie, kochana Tulio! – ostrzegał ojciec. – Nie psuj ostatnich chwil mego życia! Przebacz, jeśli cię obraziłem i daruj, że nie byłem taki, jakiego chciałaś! Zawsze cię kochałem, choć różniliśmy się w poglądach!

Pani Tulia rozpromieniła się. Zapomniała o Tygellinie i ściskała ojca wołając:

– Powiedziałeś: „kochana Tulio"! Zaczekaj chwilę, zaraz wracam! Zapłakana, ale uśmiechnięta podeszła do rozgniewanego Nerona, witając go z szacunkiem:

– Bądź łaskaw i wyjaśnij mi tę straszną pomyłkę. Przy dobrej woli wszystko można naprawić!

– Twój mąż dotkliwie mnie obraził – oświadczył Neron. – Oczywiście, chętnie bym mu przebaczył, ale nie mogę! Na posiedzeniu senatu otwarcie przyznał, że jest chrześcijaninem! Senat odebrał mu wszystkie godności i skazał na ścięcie jako wroga rodzaju ludzkiego! Bądź tak dobra i nie rozgłaszaj tego, żeby uniknąć publicznego skandalu! Nie mamy nic przeciwko tobie! Możesz też zachować swoje dobra, ale majątek Marka ulega konfiskacie.

– Chyba świat się kończy! – pani Tulia nie mogła uwierzyć w jego słowa. – Czy mam rozumieć, że nie wysunięto przeciwko memu mężowi innych zarzutów, jak tylko ten, że przez swój sentymentalizm został chrzęścijaninem?

– Taki sam wyrok dostali wszyscy chrześcijanie za ich zbrodnicze uczynki – powiedział zniecierpliwiony Neron. – Odejdź i nie przeszkadzaj! Widzisz, że nie mam czasu! Obowiązki państwa wymagają, bym poprowadził uroczysty pochód na widowisko cyrkowe!

Wówczas pani Tulia dumnie podniosła głowę, zapomniawszy o swym podbródku:

– Przeżyłam wiele lat, nie zawsze żyłam tak przyzwoicie, jak przystoi kobiecie, ale jestem Rzymianką i wszędzie pójdę za swoim mężem: „Gdzie ty Kajus, tam i ja Kaja!" Jestem chrześcijanką i publicznie to ogłaszam!

Nie mówiła prawdy. Przeciwnie. Cały czas zatruwała ojcu życie i odpędzała jego chrześcijańskich przyjaciół. Teraz jednak zwróciła się do zaciekawionego tłumu:

– Słuchajcie! Senacie i ty, narodzie rzymski! Ja, Tulia Manilia z domu Sulia, primo voto Waleria, jestem chrześcijanką! Niech żyje Chrystus Nazarejski i jego Królestwo! Alleluja! – wołała mocnym głosem. To ostatnie słowo dodała, żeby wzmocnić swoje oświadczenie, bo słyszała, jak powtarzali je w domu mego ojca Żydzi w czasie sporów z chrześcijanami.

Na szczęście nie miała zbyt donośnego głosu, a Tygellin dłonią zakrył jej usta. Małżonki senatorów dostrzegły wściekłość Nerona, więc pospiesznie wsiadały do lektyk. Wrzały z ciekawości i w czasie drogi zamęczały mężów pytaniami o wydarzenia w senacie. Neron zaś, z trudem zachowując dostojeństwo, postawił werdykt:

– Dostaniesz, czego chcesz, głupia babo! Bylebyś zamknęła gębę! Powinienem cię posłać na śmierć do cyrku, ale jesteś zbyt brzydka i pomarszczona, aby wystąpić jako Dirke. Będziesz więc i ty ścięta, wierna towarzyszko życia Manilianusa! Tę łaskę zawdzięczasz swoim przodkom, a nie mnie!

Skandal z panią Tulia stał się zbyt głośny, aby Neron mógł na oczach wszystkich posłać żonę byłego senatora na rozszarpanie dzikim zwierzętom, choć miał na to ogromną chętkę. Pretorianie przeprowadzili panią Tulię przez cały tłum do boku mego ojca, Neron zaś cały gniew skupił na Tygellinie. Kazał natychmiast aresztować wszystkich domowników ojca i doprowadzić do cyrku tych, którzy przyznają się, że są chrześcijanami. Pomocnik edyla ma opieczętować dom i zabrać wszystkie dokumenty, dotyczące spraw majątkowych.

– Nie waż się tknąć jego majątku! – zapowiedział Tygellinowi.

Skoro zaniedbujesz obowiązki policjanta, tym samym zmuszasz mnie, abym się uznał za jego spadkobiercę.

Bardzo uradowała go myśl o zdobyciu niezmiernych bogactw ojca i pani Tulii!

Kilku chrześcijan, których nie objęły aresztowania, oczekiwało przed gmachem kurii na decyzję senatu. Do ostatniej chwili mieli nadzieję, że senat ocali ich współbraci przed grozą cyrku. Był wśród nich pewien młodzieniec w tunice z wąską purpurową lamówką, który wcale nie spieszył się do cyrku, by zająć miejsce wśród ekwitów. Gdy pretorianie pod wodzą centuriona ruszyli, aby zaprowadzić ojca i panią Tulię na miejsce straceń, młodzieniec ów i jeszcze kilkoro chrześcijan, poszli za nimi. Pretorianie naradzali się, w jaki sposób najszybciej wykonać rozkaz żeby zdążyć na widowisko do cyrku. Pomaszerowali w kierunku bramy wiodącej ku Ostii, gdzie postanowili przeprowadzić egzekucję. Znajdował się tam wprawdzie pomnik jakichś dawno zmarłych ludzi, ale nie miejsce straceń, bo to mieściło się poza murami miasta.

– Jeśli dotychczas nie było tu miejsca kaźni, to dzięki nam będzie – dowcipkowali. – No, i dzięki temu paniusia nie będzie musiała daleko maszerować w tych złotych pantofelkach.

Pani Tulia burknęła, że może iść tak daleko, jak daleko idzie jej mąż i nikt jej tego nie zabroni. Udowadniając dobrą kondycję podtrzymywała ojca, który z wiekiem stał się niemrawy i ociężały. Całą uprzednią noc nie spał i sporo wypił, więc teraz słaniał się na nogach. Ale w senacie wcale nie był obłąkany, jak uznano. Doskonale przemyślał swoje wystąpienie i przygotował się na wszystko.

Kiedy potem dokładnie zbadałem dom ojca, stwierdziłem, że przez wiele tygodni pracował nad zreorganizowaniem swojego majątku. Ostatniej nocy spalił wykazy kont bankowych i rachunki, a także spisy wyzwoleńców i prowadzoną z nimi korespondencję. Ojciec nigdy nie traktował majątku wyzwoleńców jako swego, choć oczywiście, aby ich nie obrazić, przyjmował przysyłane przez nich dary. Wiele lat później okazało się, że zaufanym wyzwoleńcom wysłał na przechowanie ogromne sumy pieniędzy; w żaden sposób nie można było po jego śmierci oszacować wielkości majątku. Edylowie mieli mnóstwo kłopotów. Neron nie odziedziczył tyle, na ile liczył, poza dużymi posiadłościami pani Tulii, które stanowiły materialną podstawę niezbędną do piastowania stanowiska senatora. Ponadto cesarz przejął dom na Wiminalu ze wszystkimi zebranymi w nim arcydziełami sztuki, złotymi i srebrnymi zastawami stołowymi oraz drogimi naczyniami szklanymi.

Nerona najbardziej zirytował fakt, że przy pospiesznym wykonywaniu rozkazu pretorianie aresztowali wszystkich domowników. Wszyscy oni oświadczyli, że są chrześcijanami. Być może uczynili to z miłości dla ojca lub z poczucia solidarności. Łącznie zabrano do cyrku około trzydziestu osób, w tym zarządcę i obydwu sekretarzy. Cesarz bardzo tego później żałował, bo ci ludzie na pewno wiedzieli, co się stało z pieniędzmi ojca.

Wśród uwięzionych domowników ojca znaleźli się Jukund i stary Barbus. Oparzony w czasie pożaru Jukund nadal był w kiepskim stanie, nawet o kulach poruszał się z trudem. Zabrano go do cyrku w jednej lektyce ze starą mamką pani Tulii. Prawdę mówiąc ta mamka wcale nie dobroduszna i miała wielce niewyparzoną gębę, ale kiedy dowiedziała o oświadczeniu pani Tulii, sama ochoczo przyznała, że jest chrześcijanka Żaden w uwięzionych nie rozumiał, dlaczego zamknięto ich w stajniach cyrkowych. Sądzili, że Neron chce razem z chrześcijanami patrzeć na publiczne ukaranie podpalaczy Rzymu. Pretorianie nie kwapili się do jakichkolwiek wyjaśnień, bo przecież musieli się bardzo spieszyć.

Przy bramie Ostijskiej ojciec nagle zatrzymał się. Pożar oszczędził tu wiele małych kramów z pamiątkami, zajazdów gościnnych ze stajniami dla wieśniaków oraz wypożyczalnie lektyk. Powiedział, że ma ogromne pragnienie, a ponieważ jest słaby, więc przed egzekucją chce się napić wina. Obiecał też postawić napitek pretorianom – w nagrodę, że przyjęli na siebie dodatkowy obowiązek w dniu tak uroczystym.

Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby zawodowi żołnierze odrzucili taką propozycję. Nawet centurion, któremu spieszno było do cyrku, okazał się chętny i przystał. Zresztą przedstawienia trwać będą aż do wieczora.

Ojciec nie miał przy sobie pieniędzy, ponieważ senatorowi nie wypada nosić sakiewki. Właściciel gospody kategorycznie odmówił mu kredytu, gdy się dowiedział, że idzie na egzekucję. Z grupy, która szła za nimi, wystąpił herold ojca i podał sakiewkę, którą przed wyjściem z domu pani Tulia napełniła srebrnymi monetami; miały one być rozrzucone w tłum w czasie uroczystego pochodu, jak to zwykle bywało.

Właściciel gospody natychmiast przyniósł z piwnic dzbany najlepszego wina. Wszyscy pili ze smakiem, bo jesienny dzień był tak upalny, że pretorianie ocierali pot z czoła. Po utracie godności senatora ojciec był w doskonałym humorze. Zaprosił do stołu również podążających za nimi chrześcijan i kilku wieśniaków, którzy nie wiedząc o zarządzonym święcie przynieśli do miasta owoce na sprzedaż.

Po kilku kubeczkach wina pani Tulia swoim zwykłym dokuczliwym tonem spytała, czy ojciec koniecznie musi tyle pić, w dodatku w tak podłym towarzystwie, niepomny własnej godności?! Przecież tyle lat, posłuszny jej wskazówkom, a również ze względu na zdrowie, potrafił zachować wstrzemięźliwość!

– Kochana Tulio, postaraj się nie zapominać, że pozbawiono mnie wszelkich godności – zauważył spokojnie ojciec. – Oboje nas skazano na haniebną śmierć, oboje jesteśmy większymi nędzarzami niż ci mili ludzie, którzy zechcieli wypić z nami nieco wina. Jestem słaby. Nigdy nie udawałem mocarza ani bohatera! Wino wypłoszy z mego serca skurcz strachu przed śmiercią. Przy tym dziś pijąc nie muszę obawiać się, że jutro dręczyć mnie będą bóle żołądka ani kac, którego tortury zazwyczaj potęgowałaś swoją złośliwością! Zapomnijmy o tym, Tulio, moje kochanie!

Był bardzo podniecony, na policzki wystąpiły mu wypieki.

– Pomyśl również o tych żołnierzach., którzy przez nas tracą widoki chrześcijan wchodzących do Królestwa, rozszarpywanych zębami dzikich zwierząt, krzyżowanych, palonych żywcem lub katowanych innymi wymyślonymi przez tego mistrza śmierci, Nerona, torturami. Wino, kobiety i śpiew – to radość żołnierza. Śpiewajcie, jeśli tylko macie na to ochotę! Kobiety jednak zostawcie na wieczór, ponieważ moja małżonka jest szacowną niewiastą. Dla mnie dzień dzisiejszy jest dniem wielkiej radości. Spełni się wreszcie dobra przepowiednia, która zaprzątała mi głowę przez trzydzieści pięć lat! A więc wypijmy, kochani bracia i ty, moja kochana małżonko, aby się rozsławiło imię Chrystusa! Nie przypuszczam, że poczyta mi to za złe, skoro uwzględni moment i sytuację! Jest we mnie dużo więcej zła, które będzie musiał osądzić, ta niewinna hulanka niewiele powiększy zakres moich grzechów. Zawsze byłem słaby i na wskroś samolubny! Nie ma dla mnie żadnego usprawiedliwienia poza tym, że Chrystus przyszedł na ten świat jako człowiek, aby odszukiwać krnąbrne i zagubione owce. Jak przez mgłę pamiętam opowieść o pasterzu, który poszedł w nocy szukać jednej jedynej zaginionej owcy, bo była dlań cenniejsza od całego stada.

– Masz rację, szlachetny Manilianusie! – przyznali pretorianie, którzy słuchali z zainteresowaniem. – Podobnie w marszu i w czasie walki trzeba dostosować się do najsłabszego i najpowolniejszego. Nie wolno porzucać rannych czy okrążonych, choćby istniało zagrożenie niepowodzeniem całej akcji.

Zaczęli porównywać swoje blizny i opowiadać o bohaterskich wyczynach w Brytanii, Germanii, nad Dunajem i w Armenii, za które wynagrodzono ich stanowiskami pretorianów w stolicy. Centurion był nad Eufratem. Teraz uderzył kubkiem o blat stołu:

– Na zagładę Partów, na chwałę Rzymu, albo wbiję zęby w wasze karki, krecie mordy! Rzym nigdy nie osiągnie pełnego bezpieczeństwa, jeśli nie zwyciężymy Partów! No, ale znam Korbulona! Jego zdrowie, kwiryci!

Ojciec nie sprzeciwiał się toastowi za zdrowie Korbulona. Jest to – oświadczył – człowiek honorowy i bardzo pracowity. Prosi jednak, aby tym razem nie pić na niczyją zgubę, nawet Partów, ponieważ pretorianów i tak czeka niemiły obowiązek!

Zawstydzony centurion zamilknął i spojrzał w niebo, chcąc po słońcu zorientować się, która godzina. Ojciec wykorzystał okazję, by z czułością odwrócić się do pani Tulii.

– Czemu bez potrzeby oświadczyłaś, że jesteś chrześcijanką? Przecież nie wierzysz, że Jezus Nazarejski jest Synem Boga i zbawcą świata? Nawet nie jesteś ochrzczona! Jedynie z obowiązku pani domu uczestniczyłaś w świętych posiłkach, ale zawsze byłaś nadąsana i nie spożywałaś pobłogosławionego chleba ani wina! Na pewno znalazłabyś lepszego ode mnie męża, wszak wciąż jesteś piękna! Mimo wieku doskonale się trzymasz, a poza tym jesteś bogata! Po okresie żałoby konkurenci dobijaliby się do twych salonów! Nawet z zaświatów nie będę zazdrosny-twoje szczęście jest dla mnie ważniejsze niż własne. Nigdy nie byliśmy jednomyśmi w sprawach dotyczących Chrystusa i jego Królestwa!

.- Nie jestem gorszą chrześcijanką od ciebie, Marku pyszałku, skoro mam umrzeć dla sławy Chrystusa – burknęła pani Tulia. – Stroje, majątek, pieniądze dla twego zadowolenia rozdałam ubogim, bo nie mogłam znieść twoich dąsów! Czy nie widzisz, że ani jednym słowem nie wyrzekam? Twoje wystąpienie w senacie okryło hańbą nasze nazwisko, ale nie chcę o tym teraz mówić, aby cię nie zasmucać!

Rozczuliła się, objęła ojca za szyję i łzami zrosiła jego twarz, zapewniając:

– Skoro mamy umrzeć razem, Marku, nie boję się śmierci! Nie zniosłabym nawet myśli, aby być wdową po tobie, kochany! Jesteś jedynym mężczyzną, którego naprawdę kochałam, choć zdążyłam dwa razy się rozejść, a trzeciego męża pochować, zanim cię odnalazłam. Za tobą pojechałam aż do Egiptu, choć ten wyjazd miał też i inne cele. A ty wtedy podróżowałeś po Galilei z jakąś Żydówką, a potem była ta wstrętna Greczynka, Myrina, o której opinii nie zmienię, choćbyś jej sto pomników postawił nie tylko w mieście Myrina, ale i na każdym bazarze w Azji. Ja też miałam swoje słabości. Ale najważniejsze jest to, że mnie kochasz i mówisz do mnie tak pięknie, mimo że mam włosy farbowane, zwisający podbródek i usta pełne sztucznych zębów z kości słoniowej!

– Jak udało ci się to ukryć przede mną? – zdziwił się ojciec. – Niczego nie podejrzewałem. Zawsze miałaś i masz zęby jak perełki, jak wtedy, w różanych krzewach Bajów. Mam wyrzuty sumienia, bo w stosunku do twojego ówczesnego męża postąpiliśmy podle. Pewnym usprawiedliwieniem były tysiące twoich pocałunków i przysiąg, że nigdy go nie kochałaś, a wyszłaś za niego zmuszona przez rodzinę. Obiecałaś rozejść się z nim tak szybko, jak tylko to będzie możliwe. Nie spieszyłaś się jednak ze spełnieniem obietnicy, więc w końcu musiałem wyjechać do Aleksandrii, abyś nie miała kłopotów z mojego powodu.

Zagłębili się we wspomnienia, przeżywali jeszcze raz piękne chwile, które ich łączyły. Pani Tulia obiecała żałować za swoje grzechy, o co prosił ją ojciec. Prawdę mówiąc jednocześnie mruczał, że ich wspomnienia są zbyt piękne, aby ich żałować i że kiedy myśli o różach w Bajach, znowu czuje się młody.

Gdy tak rozmawiali ze sobą, ośmielony winem młody chrześcijanin w tunice z czerwoną lamówką zapytał centuriona, czy miał rozkaz aresztowania również innych chrześcijan, jeśli ich spotka. Centurion stanowczo zaprzeczył, oświadczając, że polecenie dotyczyło tylko możliwie dyskretnego ścięcia mieczem mego ojca i pani Tulii.

Młody ekwita oświadczył wówczas, że jest chrześcijaninem i zaproponował memu ojcu, aby razem spożyli święty posiłek dla wzmocnienia jego ducha. Nie był to wieczór i nie mogli go spożywać za zamkniętymi drzwiami, ale uważał, że z uwagi na wyjątkową sytuację wolno im tak uczynić.

Centurion stwierdził, że nie ma nic przeciwko temu. Czarów się nie boi, natomiast jest ciekawy, jak wygląda taki posiłek, bo tak wiele mówi sie o chrześcijanach. Ojciec chętnie na to przystał. Poprosił, aby chleb i wino pobłogosławił ów młodzieniec.

– Nie mogę tego uczynić – wyjaśniał ojciec. – Dawno temu w Jeruzalem, uczniowie Jezusa Nazarejskiego otrzymali ducha i ochrzcili wielu ludzi, i ci wszyscy ludzie także otrzymali ducha. Bardzo pragnąłem wówczas chrztu, ale mi go nie udzielili, ponieważ nie byłem obrzezany W ogóle zabronili mi zabierania głosu w sprawach Boga, którego nie rozumiem. Przez całe życie przestrzegałem tego zakazu i nigdy nikogo nie pouczałem, czasami jednak popełniałem wykroczenie, bo opowiadałem to co widziałem na własne oczy albo o czym wiedziałem, że jest prawdziwe i mogłem prostować nieporozumienia. Dopiero tutaj, w Rzymie, przyjąłem chrzest, a Kefas z całego serca przeprosił mnie za ówczesną wyniosłość. No, ale on miał w stosunku do mnie dług wdzięczności, ponieważ w Galilei użyczyłem mu swego osiołka, aby mógł odwieźć swoją teściową do Kafarnaum. Wybaczcie mi moje gadulstwo! Widzę, iż żołnierze znacząco spoglądają w niebo. Snucie wspomnień jest słabostką starych mężczyzn! Wino chyba za bardzo rozwiązało mi język!

Na prośbę młodzieńca ojciec zgodził się jeszcze opowiedzieć, jak w Jeruzalem, w czasie nagłego porywu wiatru, na własne oczy ujrzał maleńkie języki ognia nad głowami uczniów Jezusa. Przyznał również, że nic podobnego już się więcej nie zdarzyło, nawet w czasie jego późniejszego chrztu, którego udzielił mu Kefas. W ogóle na temat Ducha wiedział niewiele i dlatego nie chciał o tym mówić.

– Niechaj czynią to ci, którzy wszystko wiedzą najlepiej – powiedział. – Ja nie wiem niczego pewnego, znam tylko własną słabość. Mimo to niezachwianie wierzę, że kiedy ci przychylni nam ludzie zetną moją głowę dla rozsławienia imienia Chrystusa, wtedy znajdę się w jego Królestwie bądź gdziekolwiek indziej, gdzie On zechce mnie posłać. Ale jakie jest to Jego Królestwo – tego nie wiem. Najbezpieczniej zostawić tę sprawę całkowicie Jego trosce.

Razem z panią Tulią uklękli, a młody ekwita zapamiętanymi słowami błogosławił chleb i wino jako ciało i krew Chrystusa. Przyjęli to ze łzami radości i serdecznie się ucałowali. Pani Tulia zapewniała, że odczuwa wewnętrzny dreszcz, który uznała za przedsmak raju. Zdecydowała się iść tam lub gdziekolwiek indziej, byle wspólną drogą ręka w rękę z ojcem.

Pretorianie uznali, że niczego zdrożnego w tych czarach nie zauważyli. Potem centurion jeszcze raz znacząco spojrzał w niebo i kaszlnął. Ojciec szybko uregulował należność właścicielowi gospody, dodając spory napiwek, a resztę wręczył centurionowi, by rozdzielił między żołnierzy i pretorianów. Jeszcze raz przeprosił za kłopoty, jakie wszystkim sprawił i pobłogosławił ich w imię Chrystusa. Centurion delikatnie zauważył, że skoro polecono mu dyskrecję, to najlepiej będzie przeprowadzić egzekucję za pomnikiem, z dala od ciekawskich.

Młody ekwita wybuchnął nagle płaczem. Powiedział przez łzy, że po spożyciu świętego posiłku nie chce żyć dalej. Dręczy go myśl, że w tej hwili wielu chrześcijan ginie w cyrku śmiercią męczeńską za Chrystusa.

Wie wytrzyma presji nadchodzących dni. Dlatego gorąco prosi centuriona, By i jemu ściął głowę, pozwalając odejść w najdalszą i najpiękniejszą ludzką drogę. Jest tak samo winny jak i inni chrześcijanie i chce otrzymać taki sam wyrok.

Zaskoczony centurion namyślał się, czy nie przekroczy swoich obowiązków, jeśli pozwoli mu umrzeć razem z ojcem i panią Tulią. Po chwili jeszcze kilka osób prosiło o to samo. Gwoli sprawiedliwości dodam, że sporo z ojcem wypili.

Centurion stanowczo się sprzeciwił. Wszystko ma swoje granice – może ściąć dodatkowo najwyżej jedną osobę i nadmieni o tym w raporcie. Ścięcie większej liczby może wzbudzić czyjeś zainteresowanie i będzie wymagało wypełnienia wielu tabliczek woskowych. A dobrym pisarzem to on nie jest.

Oświadczył natomiast, że wszystko, czego był świadkiem, wywarło na nim głębokie wrażenie i będzie chciał dowiedzieć się o tych sprawach jak najwięcej. Chrystus musi być potężnym Bogiem, skoro jego wyznawcy idą na śmierć z radością. Dotychczas nigdy nie słyszał, aby ktokolwiek dobrowolnie szedł na śmierć na przykład za Jupitera czy Bachusa. Może za Wenus, ale to nieco inna sprawa.

Pijany centurion w ostatniej chwili ledwie zdołał wyskrobać na tabliczce woskowej nazwiska mego ojca, pani Tulii i młodego ekwity.

Pretorianie zaprowadzili skazanych za stary pomnik, wybrali spośród siebie trzech najlepszych rębaczy. Ojca i panią Tulię ścięto na klęczkach; trzymali się za ręce. Jeden z nie ujawnionych chrześcijan, który potem wszystko mi opowiadał, był przekonany, że w tym momencie ziemia jęknęła, a niebo rozdarł błysk światła, które oślepiło obecnych. Możliwe, że chciał nieco ubarwić swoją opowieść albo mu się coś przywidziało.

Pretorianie losowali, który z nich, zgodnie z prawem, będzie pilnował ciał, dopóki ich nie zabierze rodzina. Obecni chrześcijanie powiedzieli, że chętnie zaopiekują się ciałami, ponieważ byli to ich bracia i siostra. Wprawdzie centurion podejrzewał, że nie jest to do końca legalne, ale przyjął propozycję, żeby nie pozbawić wartowników radości z uczestnictwa w widowisku. Koło południa szybkim marszem ruszyli do miasta i na drugą stronę rzeki, do cyrku; mieli nadzieję, że znajdą jeszcze jakieś stojące miejsca.

Chrześcijanie zabrali ciała mego ojca, pani Tulii i młodego ekwity. Nie wymieniam jego nazwiska z szacunku dla starego rodu. Był on jedynym synem i swym bezmyślnym czynem pogrążył rodziców w ciężkiej żałobie. Rozpieszczali go i przez palce patrzyli na jego zainteresowanie chrześcijaństwem. Mieli nadzieję, że zapomni o tym, gdy obejmie stanowisko obywatelskie lub się ożeni. Wielu młodych po ożenieniu się zapomina o wszelkich rozmyślaniach filozoficznych. Cieszyli się więc, że nie spędza czasu na pijaństwie, graniu na cytrze czy odwiedzaniu domów publicznychPo czasie żałoby i wzajemnego obwiniania się postanowili o nim zapomnieć i adoptowali małego chłopca, który stał się dziedzicem rodu.

Chrześcijanie potraktowali ciała z pełnym szacunkiem, ale pochowali je bez palenia w katakumbach. Ojciec stracił zakupione w Cerei miejsce na grób, leżące opodal grobów dawnych królów etruskich, ale nie sądzę, by tego żałował. W tych czasach chrześcijanie zaczęli wykuwać w miękkim kamieniu katakumby i tam grzebać swoich zmarłych. Mówiono, że w tych podziemnych grotach urządzali także swoje zgromadzenia. Uznawano to za najbardziej widomy dowód ich zepsucia, jako że nie szanowali spokoju własnych zmarłych. Lecz Ty, Juliuszu, kiedy dorośniesz, szanuj katakumby! W takim to grobie, oczekując brzasku zmartwychwstania, spoczywają szczątki Twojego dziadka.

W cyrku w południe rozpoczęto roznosić kosze z jedzeniem. Neron przebrał się za woźnicę i kilka razy w białej jak śnieg i zdobionej złotem kwadrydze przemknął po torze wyścigowym. Pozdrowił wiwatujące tłumy i życzył wszystkim smacznego. Między widzów rozrzucano również losy loteryjne, choć już nie tak hojne jak dawniej. W związku z szeroko zakrojonymi pracami budowlanymi cesarz odczuwał wyraźne braki finansowe. Miał nadzieję, że niezwykłe widowisko odwróci nieco uwagę społeczeństwa od istniejących kłopotów. Nie zawiódł się.

Do tej chwili byłem spokojny i zadowolony, chociaż po rozdaniu żywności odpowiedzialność za widowisko leżała na mojej głowie. Gwoli uczciwości dodam, że zaplanowane przez Nerona przedstawienia teatralne zupełnie się nie udały. Winę ponoszą tutaj przedsiębiorcy teatralni, którzy wcale nie umieli myśleć kategoriami chrześcijańskimi. W pewnym sensie nie mam prawa ich oceniać, ale sądzę, że w połowie dnia widzowie byliby bardzo niezadowoleni, gdyby moje brytany nie stanęły na wysokości zadania i nie poprawiły ogólnego nastroju tuż po przemarszu posągów bogów i senatu oraz odczytaniu skrótu wystąpienia Nerona.

Na piasek areny wypędzono kilkudziesięciu chrześcijan, zaszytych w skóry dzikich zwierząt, po czym wypuszczono dwadzieścia rozjuszonych psów. Szybko zasmakowały one we krwi i chętnie rozszarpywały ciała ludzi. Goniły odzianych w skóry chrześcijan wzdłuż toru wyścigowego, skakały na nich, aby ich przewrócić, a potem bezbłędnym chwytem przegryzały gardła, nie marnując czasu na bezsensowne rozrywanie skór. Były głodne, bo rano ich nie karmiono, lecz nie zatrzymywały się, żeby pożreć zdobycz, co najwyżej chłeptały trochę krwi i kontynuowały krwawą gonitwę.

Po wykonaniu zadania posłusznie zareagowały na gwizdy treserów, odzianych w skórzaną odzież ochronną i solidne nakolanniki. Zachowały się jak na widowisku łowieckim, spokojnie dały się przypiąć do łańcuchów. Byłem zadowolony z tego, ponieważ ustawiłem na stanowiskach łuczników, którzy mieli wystrzelać psy, gdyby okazały się nieposłuszne.

Dla większej emocji nie karano brytanów, które w trakcie występu zachowywały się szczególnie wściekle. Wyraziłem treserom pełne uznanie.

Inscenizacja zaślubin Danaid nie przebiegała według pierwotnych założeń. Ubrani w stroje weselne młodzi chłopcy i dziewczęta nie chcieli tańczyć, tylko tępo stali na piasku areny. Zawodowi aktorzy musieli dwoić się i troić, żeby jakoś zamaskować ten brak zapału chrześcijan. Zaraz po weselu młode małżonki miały różnymi sposobami zabijać swoich oblubieńców w łóżkach. Dziewczęta odmówiły zabijania, choć wówczas młodzieńcy mieliby szybką i lekką śmierć. Wobec tej odmowy chłopców wychłostano – niektórzy nie przeżyli chłosty, zaś pozostałych przy życiu przybito do pali. Pale obłożono wiązkami chrustu i podpalono. Widzowie doskonale się bawili, gdy Danaidy usiłowały przetakami czerpać i nosić wodę, aby ugasić płomienie. Paleni żywcem chłopcy jęczeli tak przeraźliwie, że nie można ich było zagłuszyć ani szumem organów wodnych, ani jazgotem różnych instrumentów muzycznych. Jęki te przyspieszały bieganie dziewczyn.

Na zakończenie tego numeru podpalono drewniany budynek, wzniesiony na środku areny. Wewnątrz budynku przykuto łańcuchami do podłogi starców, mężczyzn i kobiety. Przez drzwi i okna widać było, jak języki ognia obejmowały ludzi. W płomieniach ginęli także ci, którzy próbowali gasić pożar – ciągle przy użyciu przetaków. Gdy dostrzegli, że sita są zupełnie bezużyteczne, wyrzucali je i skakali w ogień, na próżno usiłując wyrwać uwięzionych tam rodziców. Cała widownia, a szczególnie pierwsze rzędy ławek, przeznaczone dla najuboższych widzów, trzęsły się ze śmiechu. Wielu senatorów demonstracyjnie odwracało głowy, a z miejsc zajętych przez ekwitów rozlegała się krytyka niepotrzebnego okrucieństwa, chociaż śmierć w płomieniach wydawała się najodpowiedniejszą karą dla podpalaczy Rzymu.

W trakcie tych przedstawień przywieziono z Wiminalu aresztowanych domowników ojca i dołączono do grupy skazanych. Barbus i Jukund rychło zrozumieli, co ich czeka i bezskutecznie usiłowali skontaktować się ze mną. Wartownicy w ogóle ich nie słuchali, bo wielu więźniów, słysząc straszliwe wycie i jęki, uciekało się do najróżniejszych sztuczek, byle się stąd wydostać.

Więźniów posegregowano na grupy, przeznaczone dla poszczególnych widowisk. Grupy te odizolowano, aby uniknąć bałaganu. Nie miałem z nimi żadnej styczności, bo całe zadanie powierzyłem doświadczonym pracownikom bestiarium i zasiadłem na honorowym miejscu na widowni, gdzie przyjmowałem wyrazy sympatii i uznania. Nawet gdybym wiedział, ze któryś z więźniów domaga się rozmowy ze mną, nie mógłbym zejść na dół.

Poruszający się o kulach Jukund był zupełnie zdezorientowany; sądził, że aresztowano go w następstwie wykrycia jakiejś głupiej tajnej organizacji, istniejącej w szkole na Palatynie, do której wstąpił razem ze swymi szkolnymi kolegami ze Wschodu. Ci młodzieńcy marzyli o bohaterskich wyczynach. Uważali za niezbędne pobicie Fartów i przeniesienie stolicy cesarstwa na Wschód. W pewnym sensie cele przypominały dawne ideały Nerona, które on sam wymyślił, kiedy miał dość senatu. Różnica polegała na tym, że młodzi po udanej wojnie zamierzali w swoich rękach zatrzymać całą władzę i w ogóle pozbyć się Rzymian.

Te zamysły były ogólnie znane, gdyż chłopcy pałali chęcią czynu, ale nikt nie traktował poważnie młodzieniaszków. Jukund, który dopiero co ukończył piętnaście lat i otrzymał męską togę, był tak zapatrzony w siebie, iż przyjął aresztowanie jako konsekwencję przynależności do tajnej organizacji.

Być może na jego ideały wpłynęli chrześcijanie żydowscy; Żydzi uważają Jeruzalem za miasto godne roli stolicy całego świata. Nie wiem, czy również Kefas nie ponosi tu częściowej winy, bo bardzo tęsknił za Świątynią i wybrzeżem Morza Galilejskiego. Aby nie być gorszym od Pawła, jeździł niekiedy do Ostii łowić ryby. Może opowiedział Jukundowi o Jeruzalem coś takiego, co chłopiec przyjął zupełnie opacznie? Któż zdolny jest wiedzieć i zrozumieć, co się dzieje w duszy piętnastoletniego chłopca? W każdym bądź razie ja tego nie potrafię, znając Twoją przekorę, mój kochany synu!

Gdy Jukund zrozumiał, że musi zginąć, zwierzył się Barbusowi z przynależności do tajnej organizacji i ponieważ nie mogli się ze mną skontaktować – postanowili zginąć z honorem. Nie wiem, czy gdybym nawet wiedział o ich losie, mógłbym im pomóc, bo cesarz bardzo rozgniewał się na ojca za jego skandaliczne wystąpienie w senacie.

Ze względów czysto praktycznych tak zorganizowałem całe widowisko, aby wszystkie numery z udziałem dzikich zwierząt skoncentrować po południu. Po rannych niepowodzeniach aktorzy zrezygnowali ze sprośnych wstawek do tych numerów – zresztą i tak nie można było ich wykorzystać ze względu na obecność westalek. Kapłanki świętego ognia zdecydowały się uczcić swą obecnością w cyrku pamięć zniszczonej przez pożar pradawnej świątyni. Podjęły tę decyzję w ostatniej chwili, że zaś święte dziewice nie mogą patrzeć na zupełnie nagich ludzi, przeto po powrocie z senatu Tygellin pospiesznie okrywał wstydliwe części ciała ukrzyżowanych ludzi jakimiś gałganami. Szacunek dla westalek był tak wielki, że nikt nie ośmielił się głośno zaprotestować przeciwko zmianom, jakie pociągnęło za sobą ich przybycie do cyrku.

Dla zwiększenia atrakcyjności postanowiłem uzbroić część chrześcijan, aby podjęli walkę ze zwierzętami. Byłem gotów wydać im nawet łuki i włócznie; przecież wiedziałem, że religia zabrania im atakować ludzi, nawet wrogów. Z pewnością Neron nie miałby nic przeciwko temu; nigdy nie okazywał tchórzostwa, jeśli miał wystarczająco dużo widzów, przed którymi mógł się popisywać. Tygellin jednak nie wyraził zgody na pełne uzbrojenie skazańców. Twierdził, że jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo cesarza. Mogłem więc uzbroić chrześcijan jedynie w miecze, noże i ostre piki. Broń mieli otrzymywać przed samym wejściem na arenę.

Jukund i Barbus wybrali walkę ze lwami i wzięli miecze. Z żalem muszę wiedzieć, że chrześcijanie nie byli chętni do podjęcia walki. Pragnęli iść do raju bez zbrojnego sprzeciwu.

W drugiej połowie dnia, dla pobudzenia zainteresowania widowni, wysłałem na arenę grupę zaszytych w skóry chrześcijan i poszczułem na nich sforę psów. Tym razem kilka brytanów po wykonaniu zadania nie usłuchało sygnału, tylko z wyciem biegało po arenie. Właściwie należałoby je wystrzelać, ale przecież brytany są drogie, więc zwlekałem z decyzją, bo nie chciałem, żeby zginęły niepotrzebnie. Teraz miały wystąpić trzy bardzo piękne, ale jeszcze nie tresowane lwy. Ustaliłem z doświadczonymi pracownikami bestiarium, że przeznaczy się dla nich słabowitych staruszków, kaleki i małe dzieci. Nic tak nie cieszy widowni i nie wzbudza tyle śmiechu, co uciekanie przed zwierzętami kalek, karłów i starców. Poruszający się o kulach Jukund i zgrzybiały Barbus świetnie pasowali do tego numeru.

Najpierw wpędzono na arenę całą grupę kulejących i kuśtykających chrześcijan. Wtedy uzbrojeni w miecze Jukund i Barbus samorzutnie objęli nad nimi dowództwo. Widzowie trzymali się za brzuchy ze śmiechu, gdy podskakujący o kulach chłopaczek i bezzębny staruszek podnieśli miecze i pozdrowili cesarza. Bardzo się obawiałem jakiejś demonstracji widowni. Spojrzałem na Nerona, Zdaje się, że poczuł się obrażony śmiechem tłumu, ale udawał, że niczego nie rozumie i śmiał się razem z innymi.

Muszę przyznać, że i mnie rozśmieszyło brawurowe wystąpienie Jukunda i Barbusa, dopóki ich nie rozpoznałem. Jeszcze w chwili, gdy wchodzili na arenę i wydawali komendy innym uzbrojonym, aby uformowali ochronny krąg wokół starców i dzieci, nie wiedziałem, kim są. Przecież w najgorszych snach nie mogłem sobie wyobrazić, że mego rodzonego syna i najwierniejszego sługę rzuci się na pożarcie lwom! Nawet przelotnie zastanowiłem się, kto wpadł na taki idiotyczny pomysł, aby te dwie pocieszne pokraki postawić na czele całej grupy. Tymczasem oni wydawali regulaminowe komendy wojskowe, co potęgowało ryki śmiechu na widowni. Ludziska skręcali się ze śmiechu, a kilku żarłoków nawet wyrzygało dopiero co zjedzony posiłek.

Ten śmiech do głębi serca obraził Jukunda i Barbusa. Wybrali walkę z lwami, bo Barbus opowiadał chłopcu, że za młodych lat, jeszcze w Antiochii, polowałem na lwa i schwytałem go gołymi rękami. Obaj chcieli teraz popisać się odwagą. Barbus kazał Jukundowi odrzucić kule i klęknąć z tyłu za sobą. Wierny sługa chciał wziąć na siebie pierwszy skok bestii, własnym ciałem osłonić Jukunda i umożliwić mu stoczenie – bohaterskiej walki. Sądzę, że w tej krytycznej chwili powiedział chłopcu, kto jest jego ojcem. Dotychczas wiedzieli o tym tylko mój ojciec i Barbus. Klaudii nic o tym nie mówiłem, chociaż po powrocie z Brytanii opowiedziałem jej o Lugundzie.

Gdy otwarto klatki lwów, Jukund raz jeszcze spróbował zwrócić moją uwagę, odważnie wywijając mieczem. Jakby łuski opadły z moich oczu:

poznałem jego i Barbusa! Poczułem, że żołądek opadł mi do kolan. W rozpaczy chyba rozkazywałem, żeby przerwać przedstawienie. Na szczęście w panującym w cyrku zgiełku nikt nie słyszał moich wrzasków Potężny lew ruszył do ataku, cała widownia zaczęła wyć z zachwytu a wielu wstawało z miejsc, aby lepiej widzieć. Neron wpadłby we wściekłość, gdybym przerwał widowisko w najbardziej emocjonującym momencie; najprawdopodobniej i mnie posłałby na piasek areny. Wątpię czy komukolwiek przyniosłoby to pożytek. Opanowałem się więc i byłem rad, że nikt nie zwrócił na mnie uwagi.

Zanim zrelacjonuję niezapomniane, pełne napięcia numery, za organizację których otrzymałem odznaki honorowe, muszę o czymś powiedzieć. Otóż Sabina, która uważała lwy za swoją własność, zastosowała najróżniejsze, wymyślone przez siebie i Epafrodyta sposoby, aby je rozdrażnić i rozbudzić w nich żądzę krwi. Dla uatrakcyjnienia widowiska własnoręcznie przecięła kilku chrześcijańskim chłopcom ścięgna nóg, żeby nie mogli uciekać, a także kazała rzucić lwom do klatki zwłoki kilku chrześcijańskich kobiet, co miało zaznajomić je z zapachem ludzkiej krwi. Zazdroszcząc mi sukcesów i uznania zaczęła się tymi czynami przechwalać, upatrując w nich źródło powodzenia widowiska. Wzburzony Flawiusz Sabin, jej ojciec, zerwał z nią wszelkie kontakty, a młodszy brat, Tytus Flawiusz – którego nie należy mylić z jej kuzynem, synem Tytusa, Flawiuszem Wespazjanem – zaczął sprzyjać chrześcijanom i ochraniać ich. Częściowo wpłynął na to jego skryty żal do Tygellina.

Wracam do mojej relacji. Trzy wspaniałe lwy rzuciły się na arenę, a największy z nich, wydostawszy się nieoczekiwanie z ciemności na światło dzienne, potknął się i przewrócił na żarzące się resztki budynku. Opalił sobie grzywę, co go dodatkowo rozwścieczyło, choć właściwie nic mu się nie stało. Zgodnie z naszymi przewidywaniami oślepione światłem dziennym lwy najpierw krążyły po piasku areny, nie zauważając skupionych na niej chrześcijan. Natomiast poszarpały kilku ukrzyżowanych, wiszących przy torze.

Barbus, którego uwadze nie umknęło oparzenie lwa, podbiegł, wyrwał żarzące się polano i zachęcił innych chrześcijan, by uczynili to samo. Machając żagwiami uzyskali dodatkową broń – jakby płonące pochodnie. Już kilku chrześcijan zdążyło chwycić żagwie, gdy lwy zauważyły biegnących i powaliły jednego z nich na ziemię tak szybko, że nie zdołał podnieść miecza. Widzowie huczeli z niezadowolenia, bo sądzili, że ten człowiek tchórzliwie uciekał. W rzeczywistości chciał on za cenę życia osłaniać pochodnią bezbronnych chrześcijan. Nieoczekiwanie do akcji włączyły się zabłąkane psy. Tak jak je szkolono, zbijały się w stado i odważnie atakowały lwy, kąsając je po zadnich łapach. Dzięki temu chrześcijanie początkowo bronili się z łatwością. Lwy, rycząc ze złości odwracały się, by strzepnąć z siebie psy. Umykający przed brytanami lew wpadł na Barbusa, wspiął się i jednym ciosem łapy rozwalił mu czaszkę; w tym samym momencie klęczący Jukund mieczem rozpłatał lwu brzuch-Lew tarzał się po ziemi i rwał pazurami swoje bebechy. Jukund przywlókł się bliżej i zadał mu ostateczny cios, ale lew w śmiertelnych drgawkach Sdołał zerwać mu płat skóry z głowy; krew zalała chłopcu oczy. Widowni przypadło to do gustu. Jukund dowlókł się do Barbusa, a stwierdziwszy, że nie żyje, jedną ręką podniósł z ziemi zapaloną pochodnię i na oślep machnął nią w powietrzu, a drugą, w której trzymał miecz, ocierał krew oczu. Jeden z lwów oparzył sobie pysk o pochodnię i odskoczył; widocznie uznał, że ma przed sobą tresera, dzierżącego rozpalone żelazo, więc odbiegł szukać łatwiejszego łupu. Zacząłem się obawiać, że widowisko się nie uda, pomyślałem też, że zbytnio zaufałem chrześcijanom, dając im broń.

Brytanów było tylko parę. Szybko się zmęczyły, obydwa pozostałe lwy uporały się z nimi, zanim zabrały się do chrześcijan. To były odważne brytany, żaden nie uciekał! Ostatniemu z nich lew mistrzowskim ciosem łapy złamał grzbiet, pies wył przeraźliwie. Na widowni jacyś przyjaciele zwierząt zaczęli wołać, że zabawa jest zbyt okrutna i że nie wolno męczyć psów. Jeden z chrześcijan mieczem przerwał cierpienia nieszczęsnego brytana.

Jukund nadal walczył. Jeden z chrześcijan, uzbrojony we włócznię, zauważył, że Jukund najlepiej z całej grupy obchodzi się z mieczem, i zaczął go ubezpieczać. Razem udało im się ciężko ranić drugiego lwa. Widzowie byli zachwyceni, niektórzy nawet wznosili w górę kciuki na znak łaski. Neron jednak łaski nie udzielił. Jukund zginął.

Potem nastąpiła krwawa rzeź. Obydwa lwy zaatakowały bezbronnych już chrześcijan, którzy nawet nie usiłowali uciekać, co być może rozbawiłoby widownię. Trzymali się zbici w gromadkę, lwy z trudem wyłuskiwały pojedyncze osoby. Szybko wydałem rozkaz, aby wypuścić dwa rozjuszone niedźwiedzie. Zwierzęta wspólnie szybko uporały się z ludźmi, po czym stoczyły między sobą imponującą walkę. Szczególnie lew, który wykazał fanatyczną odwagę, zyskał sobie sympatię widzów.

Byłem wstrząśnięty śmiercią Jukunda, chociaż wyrok na niego zapadł już w czasie pożaru Rzymu. Wrócę później do tych spraw. Teraz przypominam, że ponosiłem odpowiedzialność za widowisko, które musiało toczyć się dalej. W pewnej chwili przedarł się do mnie jeden z niewolników z Cerei, aby promieniejąc radością powiedzieć mi, że dziś rano Klaudia urodziła mi zdrowego syna. Matka i dziecko czują się dobrze, a Klaudia prosi o zgodę, by synowi dać na imię Klemens.

A więc w tym samym czasie, kiedy jeden mój syn, Jukund, zginął, bohatersko walcząc z lwem, narodził się drugi! Musiałem to uznać za sprzyjającą zapowiedź na przyszłość. Imienia Klemens, co znaczy potulny nie uznałem za trafne, jeśli uwzględnić chwilę, w której dotarła do mnie wiadomość o jego narodzinach. Postanowiłem jednak z radości Pozwolić Klaudii na spełnienie jej życzeń, bo przecież będę musiał udzielić jej wielu wyjaśnień. Ale w sercu od początku nazywałem Cię Juliuszem, mój jedyny synu!

Widowisko trwało do późnego popołudnia. Oczywiście, wydarzyło się wiele niespodziewanych sytuacji, ale tak dzieje się zawsze, gdy na arenie występują dzikie zwierzęta. Na ogół sytuacje te znajdowały szczęśliwe dla mnie rozwiązanie, a widzowie przypisywali je moim zdolnościom organizacyjnym. Podejmowali też wiele zakładów, wybuchło kilka bójek, jak zwykle przy okazji takich widowisk.

W górnych ławach siedziała grupa saduceuszy. Byli to światli i weseli Żydzi, nosili szaty na modłę rzymską, golili brody, a nawet ścigali się w cyrku. Teraz jeden z nich trochę przesadził w okazywaniu radości z powodu losu chrześcijan, zbyt głośno wołając „Alleluja", co, o ile wiem, jest kryptonimem żydowskiego Boga. Krzykiem tym zdenerwował gawiedź. Kilku mocnych drabów zrzuciło go niżej, tam inni złapali go i jak piłkę cisnęli w dół, a ci z samego dołu – przerzucili przez ogrodzenie ochronne wprost pod paszcze dzikich bestii. Publiczności bardzo spodobała się zabawa, Żydzi ubłagali przydzielenie im ochrony i uciekli z cyrku, bojąc się, że zdziczały tłum całą ich gromadkę zepchnie na arenę. Wielu Rzymian żywiło ukrytą zawiść, jako że żydowska dzielnica ocalała w czasie pożaru.

Takie incydenty jak ten z saduceuszami wiele osób uważało za inscenizację, mającą urozmaicić program. Ludzie pozdrawiali mnie i prosili o jeszcze, więc musiałem podnosić rękę i w imieniu swoim, Nerona oraz Poppei wyjaśniać sytuację. Przyznam, że kilka z tych dodatkowych numerów chętnie uznałbym za własne.

Pod koniec dnia rozpoczęło się przedstawienie historii Dirke z udziałem dzikich byków hyrkańskich. Niespodzianie otwarto wszystkie wejścia na arenę. Z różnych stron wypadło około trzydziestu dzikich byków, dźwigając na karkach byle jak poprzywiązywane do rogów młode dziewczęta. Wiwatom nie było końca. Aktorzy teatralni, zżerani przez zawiść wobec powodzenia mojego programu, postanowili wymyślić coś nadzwyczajnego. Zleciłem im umocowanie dziewczyn, ale nie potraflili tego zrobić, musieli im pomóc moi doświadczeni pracownicy. Zawiodło też zbudowanie grot skalnych. Zaledwie zawodowi aktorzy zaczęli odgrywać historię Dirke, dzikie byki strząsnęły dziewczęta, wyrzuciły je wysoko w górę i poprzebijały rogami. Ledwo dwa byki zawlokły swoje ofiary do pieczar skalnych, aby je tam, zgodnie z fabułą legendy, okaleczyć. Nie mogłem zapobiec modyfikacjom, wprowadzonym wszak przez nierozumne zwierzęta.

Pozostałych chrześcijan rzucono wprost pod nogi byków. Ku mojemu zadowoleniu zachowywali się nadzwyczaj dzielnie. Ogarnięci szałem walczyli z bykami, nieustraszenie idąc wprost na nie, skakali im niemal na rogi. Publiczność wiwatowała i nawet odczuwała do nich sympatię. Byki szybko rozprawiły się ze swymi ofiarami, po czym zaczęły obalać krzyże i bóść ukrzyżowanych, a po chwili jęły rozbijać barierki ochronne z takim impetem, że siedzący najbliżej znaleźli się w niebezpieczeństwie. Zabawa jednak zbliżała się ku końcowi. Spojrzałem w niebo i z ulgą odetchnąwszy wydałem łucznikom rozkaz wystrzelania byków. Uczynili to odważnie i umiejętnie, podchodząc blisko zwierząt. Publiczność wiwatowała, a przecież na początku bałem się monotonii!

Tygellin chciał podpalić barierki, do których przybite były krzyże, ale Neron zabronił mu w obawie, że ogień może się rozprzestrzenić. Po wyjściu widzów pretorianie obeszli cały teren i przebijali ukrzyżowanych włóczniami; Neron uznał, że nie powinni cierpieć dłużej niż ci, którzy zginęli w płomieniach lub ponieśli śmierć od kłów i rogów dzikich zwierząt.

Ktoś mógłby się zdziwić, że nie ocaliłem byków – przecież są to drogie zwierzęta. Po pierwsze – gdybym po zapadnięciu zmroku chciał jeszcze przedstawić polowanie na byki, byłoby to śmieszne i obniżyłoby wartość całego widowiska. Po drugie – rozjuszone byki mogłyby stratować wielu pracowników bestiarium. A po trzecie – zamierzałem przedłożyć Neronowi słony rachunek za zwierzęta, więc wcale nie bolałem nad koniecznością ich zabijania.

Tygellin, który w każdej sprawie chciał mieć ostatnie słowo, postanowił zapewnić ludowi największą – jak sądził – niespodziankę. Po zakończeniu spektaklu widzowie pospieszyli na zaproszenie Nerona do ogrodów Agrypiny. Tygellin wykorzystał fakt, że poza murami miasta nie obowiązują aż tak surowe prawa i polecił oświetlić ogrody żywymi pochodniami z tych dwóch tysięcy chrześcijan, których rano wysłano do prac porządkowych w ogrodach. Cyrk Nerona istotnie nie pomieściłby pięciu tysięcy ofiar.

Przy drodze wiodącej do ogrodów i wokół sztucznych basenów z wielkim trudem ustawiono słupy, do których przykuto chrześcijan. Ponieważ nie starczyło dla wszystkich łańcuchów, część trzeba było przywiązać linami, a nawet zwyczajnie przybić gwoździami.

Ofiary wysmarowano smołą i woskiem, które dostarczył prokurent Tygellina całymi wozami, lecz których nie wystarczyłoby do oświetlenia całego terenu. Sięgnięto więc po oliwę i inne produkty. Pretorianie byli wściekli, bo nie dość, że pozbawiono ich oglądania części widowiska, to jeszcze musieli w upalny jesienny dzień kopać doły i ustawiać pale.

Gdy do ogrodów zaczęły napływać tłumy zaproszonych na ucztę, pretorianie podpalili żywe pochodnie. Ciała opornie płonęły, ofiary skowytały i jęczały, wokół roznosił się potworny swąd. Oszołomieni goście nie byli w stanie docenić nieoczekiwanego widowiska. Najbardziej wrażliwi na skutek straszliwego smrodu tracili apetyt. Niektórzy zawracali do domu. Inni bali się, że ogień przerzuci się na letnie domy i rezydencje, bo smoła i wosk rozpryskiwały wokół iskry. Wiele osób poparzyło sobie nogi, depcząc wokół pali wysuszone trawniki.

Przebrany za woźnicę Neron powoli jechał na rydwanie rozświetloną ludzkimi pochodniami drogą, ale nie doczekał się spodziewanych wiwatów. Ludzie jak skamieniali stali w ponurym milczeniu. Na domiar złego zauważył, że wielu senatorów wraca do miasta.

Wysiadł z rydwanu, aby rubasznie przywitać lud. Tłum nie reagował na jego dowcipy. Spróbował zagadnąć Petroniusza, ten zaś oświadczył, że uczestniczył w widowisku jedynie przez grzeczność, ale wytrzymałość jego żołądka ma swoje granice. Nawet najlepszy pasztet jest nie do przełknięcia, jeśli zaprawia się go takim swądem.

Neron zagryzał wargi. Ubrany w szaty woźnicy, z opuchniętą gębą, przypominał raczej krzepkiego, spoconego zapaśnika niż cesarza. Zrozumiał, że musi coś wymyślić, żeby rozbawić lud i naprawić brak smaku Tygellina. Od pali zaczęły właśnie odpadać ciała skazańców, bo przepalały się liny, którymi ich przywiązano. Kilka ofiar ze straszliwym wysiłkiem zdołało oderwać przygwożdżone ręce i płonąc żywym ogniem zmieszało się z tłumem.

Potykające się lub wijące po ziemi wyjące z bólu zjawy, które raczej trudno było nazwać ludźmi, wzbudzały powszechny strach i obrzydzenie. Rozgniewany Neron kazał ich dobijać, podobnie jak tych, którzy wyli najgłośniej. Nie chciał, by cokolwiek zagłuszyło planowany występ cesarza w roli śpiewaka. Kazał też zapalić tyle kadzideł, ile tylko da się zgromadzić, i rozpryskać po ogrodach pachnidła, które były przeznaczone do namaszczania gości. Można sobie wyobrazić, ile kosztowało takie marnotrawstwo, nie licząc kosztów spalonych łańcuchów!

Obowiązki zatrzymały mnie w cyrku. Powinienem wszak przyjąć od co znamienitszych widzów gratulacje z tytułu doskonałej organizacji widowiska. Zszedłem na dół, aby osobiście dopilnować uprzątnięcia areny; chciałem też zebrać szczątki Jukunda i Barbusa.

Znalazłem je stosunkowo łatwo. Ku mojemu zdumieniu, spomiędzy rozszarpanych zwłok ludzkich, rozrzuconych na arenie, podniósł się jakiś młodzieniec. Trzymał się za głowę, ale gdy starł z siebie bryzgi krwi, okazało się, że nie odniósł żadnej rany ani nawet zadrapania. Młodzian wpatrywał się w płonącą nad cyrkiem gwiazdę wieczorną i pytał, czy jest już w raju. Mówił, że nie chcąc drażnić zwierząt bezcelową walką, od razu padł na piasek areny. To go uratowało: ani lwy, ani nawet dzikie byki nie tkną zwłok. Wielu myśliwych ratuje życie w taki właśnie sposób. Uznałem jego ocalenie za dobry znak dla siebie i zarzuciłem mu na ramiona własną opończę, aby nie zabili go krążący po arenie włócznicy. Otrzymałem za to nagrodę – młodzieniec opowiedział mi o walce Jukunda i Barbusa, a także przytoczył ich ostatnią rozmowę.

Wszystkie pomieszczenia cyrkowe były tak zapchane chrześcijanami, że stali ściśnięci jeden obok drugiego. Młody człowiek stał koło Jukunda, a że Barbus na starość ogłuchł, więc co chwila prosił mego syna o głośniejsze powtórzenie opowieści o dziecinnym tajnym związku.

Młody chrześcijanin uważał swoje ocalenie za cud, zapewne – twierdził – Chrystus przeznaczył go do jakiegoś zadania, bo był pewien, że razem z innymi chrześcijanami zginie tej nocy i znajdzie się w raju. Dałem mu nowe szaty, o które nie było trudno przy tej liczbie ofiar, i wyprowadziłem tak, aby nikt go nie zauważył.

Sławił moją dobroć i życzył mi łask i błogosławieństwa Chrystusa. Nic nie odpowiedziałem, żeby go nie obrazić, spytałem tylko o jego imię. Powiedział, że po wysłuchaniu nauk Pawła otrzymał na chrzcie imię Klemens. Ta wstrząsająca zbieżność, która naprawdę miała miejsce, sprawiła, że zgodziłem się na kaprys Klaudii, by mój syn przynajmniej początkowo nosił to imię.

Młody chrześcijanin źle zrozumiał dreszcz, który mnie przeniknął. Wyjaśnił, że z natury wcale nie jest łagodny. Wprawdzie pilnie ćwiczył pokorę, aby przełamać swoją gwałtowność i zacietrzewienie, ale oto rzucił się na ziemię, aby złem odpowiedzieć za zło. Jeszcze raz pobłogosławił mnie i ruszył do Rzymu, a żywe pochodnie oświetlały mu drogę. Był tak głęboko przekonany o wyznaczeniu mu przez Chrystusa innego zadania, że chyba nie rozpaczał z powodu ujścia z życiem.

Spotkałem go później, jakieś trzy lata temu, kiedy zastanawiałem się, jakie stanowisko mam zająć w sporze między chrześcijanami. Ostatecznie poparłem Kleta. Spór dotyczył dziedziczenia pastorału po Linusie. Uznałem, że Klemens jest jeszcze za młody; skoro ćwiczył pokorę powinien to zrozumieć. Na pewno przyjdzie kiedyś na niego kolej, ale Ty, Juliuszu, nie zwracaj na to uwagi! Królestwo chrześcijan nie jest z tego świata, oni nigdy nie będą odgrywać żadnej roli politycznej, o ile w ogóle ich wiara przetrwa. Trzeba przecież pamiętać o ostrej konkurencji różnych nowych religii, rodzących się na Wschodzie. Nigdy jednak nie wolno Ci nikogo prześladować, nawet gdyby bardzo zaleźli Ci za skórę! Zaklinam Cię na pamięć matki Twego ojca, Myriny.

Nadal odczuwałem zadowolenie, że przynajmniej moja część widowiska była udana. Pokłóciłem się z Sabiną, gdy zaczęła się chwalić metodami, jakie stosowała wobec ludzi i zwierząt. Kazałem zebrać szczątki Jukunda i Barbusa. Wielu ludziom pozwoliłem na zabieranie zwłok ich bliskich. Z życzliwości nie żądałem nawet żadnych opłat. Większą część zwłok trzeba było zakopać we wspólnej mogile obok miejsca kaźni biednych ludzi. Na szczęście było to stosunkowo niedaleko.

Zatem z dobrym samopoczuciem pospieszyłem na ucztę Nerona. Gdy zobaczyłem płonące żywe pochodnie, wyraziłem swoją dezaprobatę dla samowoli i wulgarności Tygellina. Szybko zorientowałem się też, że jedzenia nie starczy, więc poleciłem odzierać ze skóry, ćwiartować i piec wystrzelane byki, które podano na mój koszt. Jeśli chodzi o mnie, wyznam, że nie miałem apetytu. Wielu senatorów krzywo na mnie patrzyło, a niektórzy wręcz odwracali się plecami i nie odpowiadali na moje powitanie. Po pewnym czasie podszedł do mnie wyjątkowo blady i jakby skruszony Neron, podziękował mi za wkład w organizację widowiska i poinformował o wykonaniu wyroku śmierci na moim ojcu i pani Tulii. Aż do tej pory byłem przekonany, że śmierć Jukunda i Barbusa nie ma nic wspólnego ze sprawą chrześcijan. Nawet planowałem zapytać Nerona, w jaki sposób adoptowany syn senatora rzymskiego znalazł się w grupie chrześcijan rzuconych zwierzętom na pożarcie?!

– Zhańbił mnie w oczach zebranych ojców – skarżył się Neron na szaleńcze zachowanie ojca. – To nie ja wydałem wyrok śmierci! Skazali go jego bracia senatorowie; decydowali jednomyślnie, nawet głosowanie nie było potrzebne. Przecież bez wysłuchania innych ojców nawet cesarz nie może skazać senatora! A prostackie zachowanie twojej macochy Tulii wywołało publiczny skandal. Ze względu na twoje uczucia wolałbym to wszystko przemilczeć. Ten adoptowany przez twego ojca młodzieniec z Brytanii zbytnio przejął się obowiązkami synowskimi i oświadczył, że także jest chrześcijaninem. Wobec tego pretorianie musieli zabrać go do cyrku! Pamiętaj, że był kaleką i nigdy by nie został prawdziwym ekwitą. Nie powinieneś ubolewać nad jego śmiercią; twój ojciec, trapiony od dawna zaburzeniami umysłowymi, zamierzał cię wydziedziczyć z majątku i wszystko pozostawić temu młodzianowi. Tak więc niczego nie tracisz, chociaż muszę skonfiskować majątek twego ojca. Wiesz, jakie mam kłopoty finansowe w związku z budową siedziby, która będzie mnie godna. Wyjaśniłem Neronowi, że już siedemnaście lat temu otrzymałem od ojca spadek, a mianowicie dochody, które były legitymacją mojej przynależności do stanu ekwitów. Domy mieszkalne na Awentynie sprzedałem jeszcze przed pożarem. Od ojca otrzymywałem swego czasu ogromne sumy na rozwój bestiarium. Przypomniałem, że Neronowi przyniosło to wymierne korzyści w postaci organizowanych przeze mnie widowisk w amfiteatrze. Neron wspaniałomyślnie oświadczył, że nie zamierza pozbawiać mnie dawno otrzymanego spadku, ponieważ spuścizna po moim ojcu jest wystarczająco duża, aby mógł się nią podzielić zarówno ze mną, jak i ze skarbem państwa. Był do tego stopnia wielkoduszny, że pozwolił mi z domu ojca, zanim edylowie przeprowadzą spis majątkowy, zabrać wszelkie pamiątki. Aby zapobiec na przyszłość podejrzeniom, oświadczyłem, że już dawno otrzymałem od ojca puchar, który ma dla mnie wyjątkową wartość. Neron okazał duże zainteresowanie domniemanym skarbem; rozczarował się, bo wyjaśniłem, że jest to nie tyle puchar, ile drewniana czarka.

Teraz dopiero zrozumiałem ogrom niebezpieczeństwa, jakie groziło mnie jako synowi Marka Manilianusa. Co rychlej oświadczyłem, że tym razem sam pokryję wszystkie koszta występów zwierząt i całego widowiska. Wiedziałem, że Neron jest chciwy na każdego ropo, które mógłby obrócić na budowę pałacu. Podarowałem mu także mięso, którym kazałem częstować jego gości, zaproponowałem, aby zorganizował licytację odzieży, ozdób i klamer, pozostałych po ofiarach widowiska. Za uzyskane w ten sposób pieniądze będzie można ufundować kilka kolumn portyku, który miał łączyć zabudowania Palatynu i wzgórza Coelius ze Złotym Domem Nerona na Eskwilinie.

Neron wyraźnie ucieszył się, obiecał też pamiętać o mojej hojności. Czuł się trochę nieswojo, widocznie oczekiwał, że będę go winił za śmierć moich najbliższych. Przyznał mi pełne odznaki uznania za zorganizowanie widowiska. Oświadczył, że przedstawienia teatralne były zupełnie nieudane, a Tygellin przysporzył mu tylko kłopotów. Uznał za wspaniałą muzykę organów wodnych i zespołu instrumentalnego, który ściśle realizował wskazówki cesarza. Prawdę mówiąc osobiście uważałem, że ta rozdygotana muzyka przeszkadzała zwierzętom, a w kulminacyjnych momentach rozpraszała także uwagę widzów. Była to oczywiście moja prywatna opinia i nie sformułowałem jej głośno. Uznałem, że nie mam prawa oceniać mizernych rezultatów jego starań, podczas gdy moje sukcesy były tak ogromne!

Jedzenie mi nie smakowało. Po kryjomu wylałem kilka kropel wina za pamięć ojca, wypiłem także parę toastów. Wysłałem kuriera, aby się dowiedział, gdzie stracono i pochowano ojca i panią Tulię. Jak już poprzednio wspominałem, ich ciał nigdy nie odnalazłem.

Nazajutrz wczesnym rankiem na pospiesznie wzniesionym stosie spaliłem szczątki ciał Jukunda i Barbusa. Swoją wiernością i wieloletnią służbą staruszek w pełni zasłużył na wspólny z Jukundem stos całopalny. Stos zalałem winem i własnoręcznie zebrałem prochy do urny. Złożyłem ją w kupionym przez mego ojca kurhanie, a raczej w zbudowanym przez niego mauzoleum, w Cerei. W Jukundzie z mojej strony płynęła krew Etrusków, a po matce, Lugundzie, był brytyjskim arystokratą. Barbus był tylko sługą, ale sługą wiernym do śmierci. A przecież właśnie wierność czyni człowieka arystokratą. Na pokrywie urny kazałem wyrzeźbić w brązie kogucika, aby im piał o nieśmiertelności. Zobaczysz to sam, kiedy zawieziesz tam prochy swego chciwego i głupiego ojca!

Musiałem uczestniczyć w uczcie Nerona i nie obrazić go zbyt wczesnym opuszczeniem towarzystwa. Trzeba przyznać, że znakomicie zorganizował piękne występy tancerzy: przedstawiali satyrów, prześladujących wśród krzewów nimfy, schadzkę Apollina z Dafne i inne podobne sceny, które mogą zabawić ludzi prostych, a poważniejszych nakłonić do lżejszych myśli. Poczęstunek był obfity, ale i mięso z byków przydało się. Fontanny tryskały winem; pod koniec uczty nie mieszano go z wodą.

Ponieważ podpalacze Rzymu zostali ukarani, przeto najznamienitsze niewiasty Rzymu i kolegia kapłańskie dla podniesienia rangi uczty zorganizowały obrzęd pojednania. Zachowując ścisłą tajemnicę przyniesiono najstarsze i największe świętości miasta: dwa białe kamienne stożki. Ustawiono je na specjalnych postumentach w pięknie oświetlonym namiocie, kobiety owinęły je girlandami kwiatów, przed świętymi kamieniami ustawiono wykwintne dania. Ten tajemniczy obrzęd jest bardzo stary, a odprawia się go tak rzadko, że chyba niewielu z obecnych tu starców kiedykolwiek w nim uczestniczyło. Rzymianie przejęli ten obrządek od Etrusków, lecz teraz wzbudzał śmiech wielu widzów, zwłaszcza spośród senatorów i ekwitów, mnie nie wyłączając, choć przyznam, że obserwowałem go z zaciekawieniem. Prości ludzie się nie śmiali. Zaciągnięto zasłony namiotu i po jakimś czasie światło wewnątrz niego zgasło, choć nikogo tam nie było. Wszyscy odetchnęli z ulgą, bo było to świadectwem przyjęcia ofiary.- Rytuał wymagał, aby po spożyciu ofiar kamienne stożki – przedstawiciele bogów – pozostały w ciemnym pomieszczeniu, aby obejmować się i pieścić na pomyślność Rzymu. I wtedy Neron sprofanował prastary obrządek. Nie wiem, czy wystarczyłoby usprawiedliwienie tego czynu chęcią samodzielnego wystąpienia i zyskania w ten sposób sympatii gawiedzi.

Przebrał się za dziewczynę i na otwartej scenie, leżąc na małżeńskim łożu, śpiewał przy wtórze bluźnierczych refrenów skargę panny młodej. Twarz miał zasłoniętą muślinową woalką. Na brzegu łoża siedział w stroju pana młodego powabny niewolnik. Pitagoras, który go pocieszał. Nadeszła bogini miłości i udzieliła rad nieszczęsnej pannie. Wydając okrzyki przerażenia, Neron pozwolił panu młodemu odpiąć klamry pasa i obydwaj prawie nadzy padli w pieszczotach na łoże.

Neron tak znakomicie naśladował jęki zniewalanej dziewicy, że publiczność wyła ze śmiechu i lubieżniej rozkoszy. Wiele znamienitych niewiast ze sfer wyższych odwracało twarze purpurowe ze wstydu. Obydwaj aktorzy grali doskonale i z taką rutyną, jakby scenę tę wielokrotnie wypróbowali. Niektórzy widzowie uznali, że Pitagoras jest kochankiem Nerona, ponieważ nawet Poppea nie może spełnić wszystkich jego kaprysów.

Poppea źle się poczuła po tym występie i wkrótce wyszła. Znowu była w trzecim miesiącu ciąży, a bardzo dbała o swoje zdrowie. Zmęczył ją udział w całodziennym, pełnym napięć i niespodzianek widowisku. Neron nie oponował. Wykorzystał jej wyjście jako okazję do upicia gości i nakłonienia ich do rozpustnych zabaw w zakamarkach ogrodów.

Głównie z myślą o gawiedzi Neron sprowadził na wieczorną ucztę wszystkie lokatorki ocalałych z pożaru lupanarów; sowicie im za to zapłacił z własnej kieszeni. Do zabawy przyłączyło się wiele kobiet ze znamienitych rodów. Krzewy roiły się jak kopce mrówek i zewsząd dochodziły pijackie wrzaski pełne chuci.

Ze względu na żałobę nie wziąłem udziału w tych wyuzdanych zabawach, choć miałem propozycje, jakich nigdy bym się nie spodziewał. Wyszedłem, aby zapalić stos całopalny Jukunda i Barbusa. Gdy zalewałem go winem, wspomniałem Lugundę i swoją młodość w Brytanii. Jakże wrażliwym i skłonnym do dobrego byłem wówczas! Pamiętam, że gdy zabiłem pierwszego w życiu Bryta, rzygałem, ukrywszy głowę między kolanami.

W tym czasie gdy zapalałem stos – choć wtedy o tym nie wiedziałem – Neron w przekrzywionym wieńcu laurowym na głowie wrócił do domu na Eskwilinie.

Poppea, jak to kobieta, w dodatku ciężarna, więc przeczulona, podeszła do pijaniutkiego Nerona i powiedziała mu kilka przykrych słów. W niewyjaśnionych okolicznościach Neron rozgniewał się tak straszliwie, że kopnął ją w brzuch, po czym zapadł w pijacki sen. Następnego dnia w ogóle nie pamiętał, co zrobił! Poppea poroniła, ciężko zachorowała i najlepsi lekarze ani żydowscy zamawiacze nie zdołali utrzymać jej przy życiu.

Trzeba przyznać, iż gdy zorientowała się, że nie umknie śmierci, nie skarżyła się na los ani nie obwiniała Nerona. Umierając nawet starała się go pocieszać; gdy dręczony wyrzutami sumienia sam siebie oskarżał, oświadczyła, słabo się uśmiechając, że zawsze pragnęła umrzeć wcześniej, niż zniknie jej uroda. Prosiła Nerona, aby nie przejmował się przypadkowym uderzeniem, jakie zawsze może się zdarzyć w małżeństwie, ale żeby aż do śmierci pamiętał o niej jako o ukochanej, ponętnej piękności. Rozumiała, że ze względów politycznych Neron będzie musiał się znowu ożenić, ale prosiła, aby nie czynił tego zbyt szybko. Chciała też, aby po śmierci jej ciała nie palono, lecz pochowano zgodnie z obyczajem żydowskim.

Neron oczywiście nie mógł jej pochować według żydowskiego rytuału, zezwolił jedynie na odprawienie przez żydowskie płaczki obrzędu opłakiwania zwłok. Ciało Poppei zabalsamowano zgodnie z obyczajem Wschodu. Cesarz bez sprzeciwu zrealizował zawarte w jej testamencie legaty na Świątynię w Jeruzalem i rzymską synagogę. Z trybuny na Forum wygłosił do narodu i senatu wspaniałą mowę na cześć Poppei; płakał ze wzruszenia, wspominając szczegóły jej urokliwego ciała, od złocistych loków po róże okalające stopy. Ani słowem nie wspomniał o innych cechach zmarłej; może z żalu zapomniał, a może uważał wspominanie tych innych cech za nieistotne lub niegodne Poppei.

Jednakże nie ośmielił się ogłosić Poppei boginią. Orszak żałobny niósł w oszklonej trumnie zabalsamowane ciało aż do mauzoleum boskiego Augusta. Wiele osób miało to za złe Neronowi, bo przecież nie pochował tam zwłok ani swojej matki, ani pierwszej małżonki, Oktawii. Lud, poza Żydami, nie rozpaczał po śmierci Poppei. Ze zgorszeniem opowiadano, że jej muły podkute były złotymi podkowami, a już powszechne oburzenie wzbudzały jej kąpiele w oślim mleku.

Przyznaję, że zawsze żywiłem słabość do czarującej Poppei, która zmarła tak młodo. Przecież okazywała mi swą przychylność i gdybym swego czasu wykazał więcej stanowczości, na pewno osiągnąłbym u niej sukces. Wcale nie była kobietą tak przyzwoitą, jak sądziłem, kiedy się w niej po uszy zakochałem. Niestety, zrozumiałem to dopiero później, gdy już była żoną Othona.

Podobno Neron często odwiedzał mauzoleum i oglądał jej zabalsamowane zwłoki. Prowadził szeroko zakrojone poszukiwania kobiety, która by była podobna do niej. To jego stara słabość – przecież swego czasu bezwstydnie szczycił się utrzymywaniem intymnych stosunków z niewolnicą, która była lustrzanym odbiciem jego matki, Agrypiny.

Teraz muszę opowiedzieć o Twojej matce, Klaudii, i o jej stosunku do mnie, a także o moim uczestnictwie w spisku Pizona i o jego wykryciu.

Jest to bardzo przykre zadanie. Uczynię co w mojej mocy. Dotychczas także prawie uczciwie wszystko opowiadałem, wcale siebie nie wybielając. Być może, kiedy to przeczytasz, weźmiesz lekcję o ludzkiej słabości.

Juliuszu! Jeśli chcesz, możesz mną gardzić! Niczego przez to nie stracę. Nigdy nie zapomnę lodowatego spojrzenia, kiedy czternastoletniego przysłała Cię matka niemal przemocą, abyś w kąpielisku, gdzie prowadziłem kurację, pozdrowił godnego pogardy bogacza. Było to najsurowsze spojrzenie, kłujące mocniej niż arktyczny wiatr. Ale pamiętaj: pochodzisz z krwi bogów, ja zaś jestem tylko Minutusem Manilianusem.

Загрузка...