Rozdział XIII

Warownia Ruatha i Weyr Fort, Przejście bieżące, 3. 19. 43

Alessan musiał zrobić przerwę. Krople potu wystąpiły mu na czoło, spływały po policzkach i brodzie. Spociły mu się dłonie, zaciśnięte na rękojeści pługa, a biegusy, ciągnące pług po ubitej deszczem ziemi, dyszały równie ciężko jak on sam. Lord Warowni Ruatha nie zwracał uwagi na to, że pieką go pęcherze, które porobiły mu się przez ostatnie dwa dni, i wytarł dłonie w brudną szmatę zatkniętą za pas. Otarł ręką spoconą twarz i kark, łyknął wody z flaszki, podniósł lejce, klepnął po zadach biegusy i uchwycił na powrót nieporęczny pług.

Jeszcze kilka dni i biegusy zapomną, że trenowano je na wyścigi. Powtarzał to sobie stale. Jeżeli chce zarządzać Warownią, musi wytrenować je na nowo. Z gorzkim uśmiechem zastanawiał się, czy te jego kłopoty nie są przypadkiem karą za sprzeciwianie się życzeniom ojca. Jednakże żadne zwierzę tamtej rasy nie przeżyło zarazy. Cięższe biegusy, zwierzęta pociągowe, zwierzęta do pługa, krzepkie długodystansowce, wszystkie one okazały się szczególnie podatne na infekcje płucne. Lekkie, żylaste biegusy jego chowu przeżyły i pasły się na bujnych łąkach nadrzecznych, dopóki nie musiał zaprząc ich do pługa.

Trzeba było zaorać i obsiać ziemię, złożyć daninę, wykarmić Warownię. Doszedł na skraj pola i szerokim łukiem zawrócił biegusy. Skiby były nierówne, ale ziemia została odwrócona. Sprawdził kątem oka jak radzą sobie na połach pod Warownią inni oracze. Widział stąd także drogę prowadzącą na północ. Nadjeżdżał nią właśnie jakiś człowiek. Alessan osłonił oczy i zaklął, bo prawy biegus natychmiast wykorzystał tę chwilę jego nieuwagi. Kiedy znów naprostował pług, był już pewien, że mignął mu harfiarski błękit. To Tuero musi wracać z objazdu północnych gospodarstw. Któż inny ośmieliłby się zapuścić do Ruathy? Bębny nadały prośbę Alessana o ciężkie, gospodarskie biegusy, ale powiedziano mu, że nikt nie ma nic do zaoferowania. Ani groźby, że je zarekwiruje, ani obietnice, że zapłaci podwójną cenę, nie dały żadnych rezultatów.

— To ta zaraza, Alessanie — powiedział Tuero, tym razem bez uśmiechu. — Najgorsze spustoszenie poczyniła tu, w Ruacie. Dopóki Mistrz Capiam nie roześle tej swojej szczepionki do wszystkich gospodarstw, nikt się tu nie zjawi. A nie sądzę, żeby nawet wtedy mieli przyprowadzić ze sobą zwierzęta. Przecież tyle ich tutaj padło.

— Jeżeli oni nie chcą tu przyjść, to ja będę musiał pójść do nich! Sam przyprowadzę biegusy! Nie ośmielą się odmówić swojemu Lordowi! — Jednakże pomstując na swoich poddanych, Alessan rozumiał ich punkt widzenia — zwłaszcza że sam nie miał jeszcze odwagi posłać po Daga, Fergala i rasowe biegusy. Follen zapewniał go solennie, że zaraza przenosi się przez kaszel i kichanie, przez kontakt osobisty — i że na pewno nie ma jej w ziemi na terenie wyścigów, ani w boksach, gdzie zdechło tyle zwierząt, ale Alessan nie chciał narażać na ryzyko tych kilku bezcennych, rozpłodowych biegusów, z którymi Dag czmychnął tamtego ranka, po przeklętym Zgromadzeniu.

Po poważnej dyskusji z Tuero, Deeferem i Okliną — których nazywał swoją radą przyboczną — zdecydowano, że on sam nie może nigdzie jechać, ponieważ nikt inny na terenie Warowni nie ma na tyle wysokiej rangi, by ludzie byli mu posłuszni. Alessan nie chciał, żeby to Tuero ruszał w podróż, ponieważ harfiarz dopiero co podniósł się z łóżka. Jednakże Tuero stwierdził, że skoro jest harfiarzem, to najlepiej właśnie jego wysłać jako emisariusza. Jest wiosna, spędzi sobie kilka dni na świeżym powietrzu, sama misja nie wymaga wielkiego wysiłku, a wszystko to razem pozwoli mu ostatecznie odzyskać zdrowie. Poza tym, chociaż jako harfiarz potrafi uporać się z niemal każdą robotą, orać nie umie. Alessan nie uwierzył w ani jedno jego słowo, z ale braku innego kandydata musiał go wysłać.

Chudy, żylasty wierzchowiec szedł szybkim krokiem z uniesioną do góry głową, a kiedy uświadomił sobie, że jest już prawie w domu, jeszcze się ożywił. Stopy Tuero zwisały na poziomie kolan biegusa, a chuda postać harfiarza podrygiwała na jego grzbiecie. Wyglądało na to, że jakoś się zgrali się ze sobą. Zbliżali się do pola Alessana, a on nie mógł puścić rękojeści pługa, żeby pozdrowić harfiarza. Dotarł właśnie do miejsca, gdzie pole opadało w dół i orczyk walił po pęcinach biegusy. Orka była już na ukończeniu. Skończy robotę i wtedy będzie mógł poświęcić uwagę wiadomościom od Tuero.

Kiedy skierował znużone biegusy do stajni, siewcy pracowicie sypali już ziarno na ziemię. Będą mieli jakieś plony pomimo tej przeklętej zarazy. Pod warunkiem, że pogoda utrzyma się i żadna inna katastrofa — jak ryjące Nici — nie spadnie na nieszczęsną Ruathę.

Ku zaskoczeniu Alessana Tuero czekał na niego w stajni, siedząc na postawionym do góry dnem wiadrze. U jego stóp stały juki, zaś na pociągłej twarzy harfiarza malował się wyraz satysfakcji. Jego wierzchowiec żuł w swojej przegrodzie słodką trawę, a z grzbietu zniknęły mu już wszelkie ślady po siodle.

— Widziałem, jak ciężko pracujesz, Lordzie Alessanie — zaczął Tuero z iskierką rozbawienia w oczach, biorąc od niego lejce. Skiby coraz lepiej ci się udają.

— Jest się z czego poprawiać. — Alessan zaczął odpinać sprzączki uprzęży.

— Na całym obszarze Warowni ludzie legendy już opowiadają o tym, jak pilnie się wszystkim zajmujesz. Wielu bierze z ciebie przykład. Dzięki temu, że imasz się pługa, zyskałeś popularność.

— A czy masz jeszcze jakieś złe wiadomości? — przerwał mu Alessan, zdejmując ciężkie chomąto z prawego biegusa.

— Nic takiego, czego byś się sam nie mógł domyślić. — Tuero kiwnął głową w kierunku juków i zaczął zdejmować chomąto z drugiego biegusa. — Mam tu parę drobiazgów, ale sam widziałem, jak ogołocone są spiżarnie z najbardziej nawet podstawowych rzeczy. Przynajmniej na północy.

— Co jeszcze? — Alessan wolał wszystkie złe wiadomości otrzymywać hurtem; pozwalało mu uszeregować je stosownie do ich wagi i jednymi przejmować się bardziej, a innymi mniej.

Ludzie zaczęli już uprawiać ziemię. Chociaż tam, na północy. — Tuero machnął w tamtym kierunku wiechciem słomy, którym wycierał wcześniej swojego biegusa z potu — w niektórych warowniach straty są bardzo poważne. Część uczestników Zgromadzenia odeszła, zanim ogłoszono kwarantannę, przynosząc zarazę. Sporządziłem listę zmarłych. Bardzo to bolesny rachunek. Powiadają, że nieszczęśnik cieszy się z towarzystwa innych nieszczęśników. Jak ktoś ma usposobienie melancholika, to może się z tego i cieszy. Mam tu listę, czego komu trzeba i jakie kto ma problemy. A w drodze powrotnej wpadłem na pomysł, który może wszystkim pomóc. Nie myliłem się, twierdząc, że ludzie będą bali się przychodzić tu, do samej Warowni. Miałem rację, że nie zechcą wysyłać dobrych zwierząt na śmierć, nawet gdybyś proponował im nie wiedzieć ile marek. Niełatwo mi przychodziło przekonać ich, żeby wpuścili Chudzielca do swoich warowni. Byli przerażeni.

— Przerażeni?

— Przerażeni, że jest nosicielem zarazy.

— Przecież ten biegus ją przeżył!

— No właśnie. On przeżył, ty i ja przeżyliśmy. Ja wyzdrowiałem prędzej, bo dostałem surowicę. Czy surowica z biegusów — ozdrowieńców nie chroniłaby innych w taki sam sposób, jak szczepionka chroni ludzi? — Uśmiechnął się, widząc reakcję Alessana. — Jeżeli się nie mylę, to masz tam całe pole lekarstw. I dobry towar do przetargu.

Alessan wpatrywał się w Tuero szeroko otwartymi oczami, wyrzucając sobie, że sam nie pomyślał o szczepieniu zwierząt. Wielu z jego drobnych gospodarzy utrzymywało się z hodowli biegusów, ale w tej krytycznej sytuacji Alessanowi sumienie nie pozwalało żądać od nich zapłaty powinności, chociaż miał do tego prawo. Rozumiał, jak bardzo boją się, żeby nie przywlec zarazy do swoich gospodarstw.

— Że też sam o tym nie pomyślałem! Chodź. Odstawmy ten sprzężaj. Mam ochotę na małą pogawędkę z Uzdrowicielem Follenem. — Klepnął prowadzonego zwierzaka po zadzie i przynaglił go, żeby szybciej wszedł do swojej przegrody. — Jak mogłem być taki tępy?

— Miałeś jeszcze kilka innych spraw na głowie.

— Człowieku! Życie mi wracasz! — Alessan nie posiadał się z radości; klepnął chudego harfiarza w ramię i szeroko się uśmiechnął. Była to pierwsza chwila wytchnienia od ponurej rzeczywistości, od kiedy wyzdrowiała Oklina. — I pomyśleć, że wahałem się, czy cię wysłać.

— Ty mogłeś się wahać, ja się nie wahałem — powiedział bezczelnie Tuero, zgarnął swoje juki i podążył za Alessanem do Wielkiej Sali Warowni.

Follena znaleźli natychmiast. Zajmował się chorymi, leżącymi w Wielkiej Sali. Alessan poczuł, jak robi mu się niedobrze od zapachów, których nie były w stanie usunąć żadne kadzidła. Unikał Wielkiej Sali, jak tylko mógł — ten kaszel, chrapliwe oddechy i jęki pacjentów nieustannie przypominały mu, jak okropne przyjęcie zgotował swoim gościom. Niespokojna twarz Follena rozjaśniła się, kiedy zobaczył leki przywiezione przez Tuero. Spotkali się w gabinecie Warowni, który teraz zajmował Follen. Uzdrowicielowi mina zrzedła, kiedy przejrzał torby i zwitki ziół. Alessan wspomniał mu o szczepieniu biegusów.

— Przesłanki wydają się słuszne, Lordzie Alessanie, ale nie znam się na leczeniu zwierząt. Mistrz Hodowca… och, tak, zapomniałem. Jednakże w Stajniach Keroonu musi się znaleźć ktoś, kto będzie w stanie rozważyć tę sprawę i udzielić nam odpowiedzi.

Tuero westchnął z rozczarowania.

— Jest już za późno, żeby wybębniać Keroon. Nie podziękowaliby nam za to, że wyrywamy ich z łóżka.

— Mamy tu dużo bliżej kogoś, kto powinien to wiedzieć — powiedział Alessan po namyśle. — Follenie, czy zostało nam jeszcze trochę ludzkiej szczepionki? Tyle, żeby wystarczyło dla dwóch osób?

— Mogę ją oczywiście przygotować.

— Zrób tak, a Tuero i ja prześlemy wiadomość do Weyr Fortu. Moreta będzie wiedziała, czy można szczepić biegusy. A potem — dodał — będę mógł sprowadzić z powrotem Daga i zobaczyć, co mu się udało uratować.

Kiedy bębnista Weyru odebrał tę wiadomość, Moreta poczuła się zaskoczona. Kwarantanna już nie obowiązywała. Alessan podkreślał, że został zaszczepiony i jest zdrowy. Nie było żadnego powodu, żeby odmówić jego prośbie, a z wielu powodów należało ją spełnić, chociażby przez ciekawość, dlaczego Lord Warowni Ruatha pilnie potrzebuje się z nią zobaczyć. Orlith nie była zachłanną, ponurą smoczycą i chętnie pozwalała ludziom podziwiać swoje jaja, a zwłaszcza jajo królewskie, chociaż leżało ono zawsze w zasięgu jej przedniej łapy. Kiedy wreszcie pozwoliła sobie na posiłek, przed odlotem usypała ochronny krąg wokół tego najważniejszego.

— Przecież nikt ci nie ukradnie żadnego jaja — droczyła się z nią Moreta. Opowiedziała Orlith, jak to o brzasku złożyła wizytę w Dalekich Rubieżach, a smoczyca udzieliła jej rozgrzeszenia za tę samarytańską misję.

— Leri była tutaj. Holth towarzyszyła tobie. W tych okolicznościach to sprawiedliwa wymiana. A ja spałam.

Po powrocie z Dalekich Rubieży Moreta zdrzemnęła się trochę ale spała niespokojnie, jak gdyby spodziewała się następnego wezwania. Gdyby mogła wybierać, zostałaby u boku Tamianth tak długo aż do skrzydła zacznie napływać posoka. Pocieszała się, że Pressen wie już, co może grozić Tamianth i umie temu zaradzić. Poza tym ryzyko następnego kryzysu malało, gdy Tamianth odzyskiwała siły, a Falga wracała do zdrowia po gorączce wywołanej raną.

Miniony dzień był długi i pełen napięć. Moreta temu właśnie przypisała dręczące ją uczucie niepokoju i wysłała M’baraka, ulubione weyrzątko Leri, do Ruathy. K’lon opowiadał Leri i Morecie, jakie straszne wrażenie zrobiła na nim ta Warownia. Moreta nie chciała zastanawiać się nad wizją spustoszonej Ruathy, którą podsuwała jej bujna wyobraźnia. Jakie słowa pociechy można przekazać człowiekowi, który stracił aż tak wiele?

Nagle tuż przy Wylęgarni pojawił się Alessan. Ubrany był w zgrzebne skóry, spod których przy szyi wyglądała czysta koszula. Obok niego stał wymizerowany mężczyzna w wypłowiałej, łatanej tunice, koloru harfiarskiego błękitu. Widząc ich wahanie, M’barak uśmiechnął się i gestem ręki wskazał im miejsce, gdzie chwilowo zamieszkała Moreta. Orlith nie spała i przyglądała się, jak wchodzą, nie okazując żadnego poruszenia.

Alessan tak bardzo się zmienił, że Moreta wprost nie mogła go poznać. Wciąż jeszcze miała przed oczyma tamtego pewnego siebie, przystojnego, pełnego optymizmu młodzieńca, który osiem dni temu powitał ją na Zgromadzeniu w Ruacie. Alessan schudł i miał tunikę ciasno przepasaną, bo zrobiła się za szeroka. Jego włosy nie robiły już wrażenia świeżo ostrzyżonych i wyszczotkowanych. Ciekawe, dlaczego akurat ten szczegół ma dla niej tak wielkie znaczenie? Plamy i odciski na jego rękach świadczyły o tym, że ciężko pracował fizycznie, co niewątpliwie przynosiło mu zaszczyt, podobnie jak ślady czerwonego ziela na jej dłoniach. Żal jednak było patrzeć na bruzdę na jego twarzy, na gorzko skrzywione usta i wyraz znużenia w jasnozielonych oczach.

— To jest Tuero, Moreto, który był dla mnie bezcenny… od tego Zgromadzenia. — Alessan przerwał na moment, potem mówił dalej, nie chcąc wysłuchiwać żadnych komentarzy. — Wysunął teorię, na którą nie potrafię znaleźć kontrargumentów, ale ponieważ o tej godzinie nie mogę porozumieć się z nikim ważnym w Stajniach Keroonu, pomyślałem, że może ty nam powiesz, co o tym myślisz.

— O co chodzi? — zapytała Moreta, zaskoczona jego nieśmiałością. Alessan nie tylko wyglądał inaczej, zmiany musiały sięgać dużo głębiej.

— Tuero — Alessan lekko skłonił się przed harfiarzem — zastanawiał się, czy nie można by sporządzić szczepionki z krwi biegusów, żeby ochronić je przed zarazą.

— Oczywiście, że można! Czy chcesz powiedzieć, że nikt tego nie robił? — Moretę zalała taka fala wściekłości, że Orlith ze swojej półleżącej pozycji podniosła się na wszystkie cztery łapy, oczy zawirowały jej na różowo, a z gardła wydobył się zatroskany, pytający grzmot.

— Otóż to.

— Nikt nie pomyślał, żeby to robić, czy nie było na to czasu? — zapytała. Straszno jej się zrobiło na myśl o dalszych stratach wśród zwierząt i ludzi. Ponuro zacięte usta Alessana i westchnienie Harfiarza starczyły za odpowiedź. — Sądziłam, że… — Zamknęła oczy i zacisnęła pięści. Przypomniała sobie ciężkie straty poniesione przez Stajnie Keroonu… opustoszałą warownię swojej rodziny…

— Były ważniejsze sprawy — powiedział Alessan. Mówił obojętnie, jak gdyby dał za wygraną wobec brutalnych faktów.

— Tak, oczywiście. Czy macie jakichś uzdrowicieli?

— Jest kilku.

— Z krwi biegusów w ten sam sposób można otrzymać taką samą surowicę. Metodą odwirowania. Oczywiście od biegusów można pobierać więcej krwi, a szczepionkę należy podawać proporcjonalnie do wagi ciała. Im cięższy…

Alessan podniósł jedną brew i Moreta zorientowała się, że w Ruacie nie było już żadnych cięższych zwierząt.

— Czy masz może zbędne igły cierniowe? — zapytał Alessan, przerywając milczenie.

— Tak. — W tym momencie Moreta byłaby Alessanowi dała wszystko, żeby tylko mu pomóc. — Jeżeli coś jeszcze jest ci potrzebne w Ruacie, to bierz.

— Obiecano nam, że z Fortu przyjdzie karawana z zaopatrzeniem — powiedział Tuero — ale dopóki woźnice nie będą mieli gwarancji, że w Ruacie ludzie i zwierzęta są zdrowi, nikt nie ośmieli się zbliżyć do Warowni.

Moreta pokiwała głową, z oczami utkwionymi w Alessana. Mówił obojętnie, jak gdyby go to nie dotyczyło. Jakże jednak inaczej mógłby znieść tyle nieszczęść?

— M’baraku, zabierz Lorda Alessana i czeladnika Tuero do magazynu. Mogą wziąć z naszych zapasów wszystko, czego im trzeba.

Oczy M’baraka rozszerzyły się.

— Zaraz do was dołączę — rzekł Alessan i Tuero odszedł razem z M’barakiem. Alessan zsunął z ramienia plecak. — Nie przybyłem tutaj — powiedział z ironicznym uśmiechem — w oczekiwaniu na szczodre dary. Mogę jednak przynajmniej zwrócić ci twoją sukienkę. — Wyjął starannie złożoną złotobrązową suknię i podał ją jej z uprzejmym ukłonem.

Moreta wzięła suknię drżącymi rękoma. Pomyślała o wyścigach, o tańcach, o tym jak bardzo cieszyła się Zgromadzeniem, jak urzeczona była znakomitą organizacją wieczoru, kiedy obydwie z Okliną torowały sobie drogę na plac taneczny. Nigdy nie zapomni tej nocy. Długo powstrzymywany gniew, tłumione żale, konieczność porzucania Orlith, co oznaczała dla niej zdradę Naznaczenia, spowodowało, że Moreta wtuliła twarz w sukienkę i wybuchnęła nieopanowanym płaczem.

Orlith zaczęła pocieszająco nucić. Alessan mocno objął Moretę. Nie mogła się już powstrzymać i jej łzy popłynęły strumieniem. Poczuła, że również Alessan spazmatycznie łapie powietrze. Nareszcie i on dał wyraz swojej rozpaczy. Razem płakali i pocieszali się nawzajem, a płacz działał na nich oczyszczające.

„To było potrzebne” — powiedziała Orlith, a Moreta wiedziała, że jej współczucie dotyczy również Alessana.

Pierwsza doszła do siebie Moreta. Tuląc mocno rozdygotanego Alessana, szeptała słowa pociechy i zachęty, chwaliła jego nieugiętą wolę i niezłomny charakter, powtarzając wszystko to, co usłyszała od K’lona. Wreszcie Alessan przestał dygotać i po raz ostatni głęboko westchnął pozbywając się całego balastu smutku i wyrzutów sumienia. Teraz nie przytulali się już do siebie tak szaleńczo. Popatrzyli sobie w oczy. Z twarzy Alessana zniknęło poprzednie napięcie. Uniósł rękę i delikatnie otarł jej policzki z łez.

Znowu objął ją mocniej i przyciągnął do siebie. Moreta przyjęła jego pocałunek, myśląc, że przypieczętują nim wzajemne ukojenie swoich smutków. Żadne z nich nie spodziewało się tego wybuchu namiętności — ani Moreta, która przestała myśleć o mężczyznach spoza Weyru, ani Alessan, który sądził, że wypalił się do cna przez nieszczęścia, które go dotknęły w Ruacie.

Orlith pogodnie nuciła, ale ogarnięta falą namiętności Moreta niemalże jej nie słyszała. Krew w niej się wzburzyła od bliskości Alessana, od dotknięcia jego silnie umięśnionych ud. Nawet jej dziewczęca miłość do Talpana nie budziła takich niepohamowanej reakcji. Moreta przywarła do Alessana, pragnąc, by ta chwili trwała wiecznie.

Powoli, niechętnie Alessan oderwał usta od jej warg i spojrzał na nią z pełnym niedowierzania napięciem. Potem również i on uświadomił sobie, że smoczyca nuci i zaskoczony zerknął w jej stronę.

— Ona nie ma nic przeciwko temu! — To go jeszcze bardziej zdumiało i zrozumiał, na jakie się narażał ryzyko. — Gdyby miała, wiedziałbyś o tym. — Moreta roześmiała się. Wyraz konsternacji na jego twarzy nagle zmieniał się w zachwyt. Moreta wprost tryskała szczęściem.

Orlith nuciła już niemal sopranem, na ile pozwalała jej na to smocza krtań. Moreta cofnęła się o krok od Alessana i uśmiechnęła się z żalem.

— Czy oni to usłyszą? — zapytał, odpowiadając jej smętnym uśmiechem, niechętnie wypuszczając ją z objęć.

— Pewnie uznają, że cieszy się tak z jaj.

— Twoja suknia! — Schylił się po suknię, która leżała pomięta u ich stóp. Właśnie podawał ją Morecie, kiedy pojawili się M’barak i Tuero.

— Musisz myśleć o tak wielu sprawach, Alessanie — powiedziała Moreta, sama zaskoczona swoim opanowaniem — że nie spodziewałam się, żebyś o tym pamiętał.

— Jeżeli zwrot zapomnianej sukni zawsze nagradzasz tak szczodrze, to zostawiaj u mnie więcej rzeczy! — powiedział Alessan, wskazując ręką na pełny plecak Tuero.

Moreta nie mogła powstrzymać się od śmiechu. M’barak popatrywał to na nią, to na Orlith. Tuero czuł, że coś się wydarzyło, ale nie miał pojęcia, co.

— Nie wziąłem wszystkiego, co jest nam potrzebne — powiedział harfiarz, patrząc to na Władczynię Weyru, to na Lorda Warowni z zakłopotanym uśmiechem. — Musiałbym wam kompletnie ogołocić magazyny.

— Sądzę, że łatwiej mnie będzie o uzupełnienie zapasów, niż wam. Jak mówiłam Alessanowi — Moreta uważała, że muszą ukrywać swoje uczucia — mam wrażenie, że w jakichś starych kronikach jest wzmianka o takim szczepieniu zwierząt, ale nie pamiętam szczegółów. Powinniście wypróbować tę surowicę najpierw na jakimś bezwartościowym zwierzęciu…

— Tak się składa, że teraz nie ma żadnych bezwartościowych zwierząt w Ruacie — powiedział Alessan nieco ironicznie. — Należy mieć nadzieję, że szczepionka okaże się równie skuteczna, jak w przypadku ludzi.

— Czy pytałeś Mistrza Capiama? — dowiadywała się Moreta, żałując, że Alessan odsunął się od niej tak szybko, chociaż rozumiała, że było to konieczne.

— To ty znasz się na biegusach, a nie Mistrz Capiam. Chciałem się upewnić, czy da się ten pomysł zrealizować, bo w innym wypadku po co go budzić?

— Wydaje mi się, że jest to wykonalne. — Moreta położyła rękę na ręce Alessana. — Chyba natychmiast powinieneś zawiadomić Siedzibę Uzdrowicieli. I przesyłaj mi wiadomości na bieżąco.

Alessan uśmiechnął się, uprzejmie się ukłonił, a ściskając jej dłoń, pogładził ją ukradkiem po palcach.

— Możesz być tego pewna.

— Wiem, że Oklina żyje. — Te słowa wyrwały jej się, kiedy Alessan zawrócił do wyjścia. — Czy Dag… i Kwiczek…

— A jak myślisz, czemu tak rozpaczliwie chcę zaszczepić te biegusy? Kwiczek być może jest jedynym ogierem, jaki mi został. — Alessan zatrzymał się na moment przy wejściu, żeby pokłonić się Orlith, i wyszedł.

Tuero pospieszył za nim z zaskoczeniem na twarzy. Jako ostatni odszedł M’barak.

Orlith zaczęła znowu nucić, jej fasetowe oczy świeciły na niebiesko, połyskując czerwienią. Osłabiona tyloma przeżyciami Moreta opadła na kamienne siedzenie, splatając drżące dłonie. Zastanawiała się, czy jest jakaś szansa, żeby Holth i Leri nie dowiedziały się o tym burzliwym spotkaniu.

Загрузка...