Epilog

Przejście bieżące, 4. 23. 43

„A przecież Wylęg powinien być radosną okazją” — myślał Mistrz Capiam. Patrzył, jak smoki szybują ku grupkom pasażerów, oczekujących na przewiezienie do Weyr Fortu, ale nie znalazłby teraz w sobie ani odrobiny optymizmu.

Nie zwracał uwagi na to, co mówi co niego Mistrz Tirone. Aż nagle dotarły do jego uszu pożegnalne słowa Mistrza Harfiarza:

— Zaśpiewał moją nową balladę, skomponowaną dla uczczenia Morety!

— Dla uczczenia? — krzyknął Capiam. Desdra chwyciła go za rękę i uratowała przed stratowaniem przez Rogetha. — Dla uczczenia? Czy ten Tirone zwariował?

— Och, Capiamie! — zawołała cicho Desdra, która dopiero co otrzymała tytuł Mistrza Uzdrowiciela. Capiam szybko rozejrzał się dookoła, żeby sprawdzić, o co jej chodzi. I zobaczył pożłobioną bólem twarz K’lona, który właśnie zsiadał ze smoka.

— Leri i Orlith odeszły przed świtem — powiedział K’lon załamującym się głosem. — Nikt nie mógł… nikt z nas nie śmiał ich zatrzymywać. Jednakże musieliśmy na to patrzeć, być z nimi. Tyle tylko mogliśmy zrobić! — Pełne łez oczy K’lona błagały o jakieś słowo pociechy.

Desdra objęła go, a Capiam gładził po plecach, podając błękitnemu jeźdźcowi swoją chustkę, która akurat w tej chwili również jemu samemu była potrzebna. Desdra nie płakała, ale szczęki miała mocno zaciśnięte, a nos bardzo czerwony.

— Zostały tylko z powodu tych jaj, żeby mieć pewność, którego dnia się wyklują. A my musieliśmy patrzeć, jak odchodzą — szlochał K’lon.

Capiam zaczął się zastanawiać, czy K’lonowi nie należałoby podać jakiegoś środka uspokajającego, ale Desdra lekko pokręciła głową.

— Były takie dzielne. Takie wspaniałe! Jaka to była okropna świadomość, że któregoś dnia obudzimy się, a ich nie będzie! Tak jak Morety i Holth!

— Mogły odejść tamtego dnia… — zaczął Capiam wiedząc, że nie to powinien był powiedzieć, z trudem szukając słów, które mogłyby K’lonowi przynieść ulgę w jego bólu.

— Orlith nie mogła odejść, dopóki nie stwardniały jaja — powiedziała Desdra. — Leri została razem z nią. Miały zadanie do spełnienia i teraz osiągnęły swój cel. Dzisiejszy dzień musi być radosny, bo wylęgną się smoki. I chyba to dobry dzień na odejście. Dzień, który zaczął się niezmiernym smutkiem, skończy się wielką radością. Nowy początek dla dwudziestu pięciu… nie, dla pięćdziesięciu istot, bo młodzi ludzie, którzy Naznaczą dzisiaj, zaczynają nowe życie!

Capiam z zadziwieniem wytrzeszczył oczy na Desdrę. Sam nie umiałby tego tak dobrze wyrazić. Desdra rzadko się odzywała, ale jak już coś powiedziała, miało to głęboki sens.

— Tak, tak — rzekł K’lon, ocierając oczy. — Muszę się na tym skupić. Muszę myśleć o tym, co się dziś zaczyna. Nie o tym, co się kończy! — Wyprostował się i dosiadł znowu swojego smutnego Rogetha.

Smoki nie płakały tak jak ludzie, ale Capiam pomyślał, że chyba wolałby łzy od tego szarego odcienia, który przybrała ich skóra i oczy. Dosiedli z K’lonem Rogetha, który przewiózł ich do Weyr Fortu. Łzy zamarzły na moment na policzkach Capiama i popłynęły na nowo, kiedy zobaczył zwieńczony smokami Weyr. Nie miał czasu ich liczyć, ale chyba nawet niechętny im Telgarski Weyr musiał przysłać swoją reprezentację. Klon tak pokierował Rogethem, żeby wylądować jak najbliżej Wylęgami, co było dosyć niebezpieczne, bo wszędzie dookoła smoki wzbijały się w powietrze i lądowały w Niecce.

Łzy znowu popłynęły po twarzy Capiamowi. Desdra głaskała go po rękach, wiedziała jak głęboko to przeżywa. Nie pozostawała obojętna na tragedie, ale smutek można okazywać na wiele sposobów, a to spokojne podsumowanie, które przekazała K’lonowi, przyniosło i Capiamowi pewną ulgę.

Zsiedli szybko z Rogetha i uśmiechnęli się do K’lona, który opanował łzy, chociaż miał nadał bolesny wyraz twarzy. A potem błękitny smok znowu skoczył w niebo.

Capiam zauważył, że przed Niższą Jaskinię wystawiono te same co zwykle stoły i ławy. Jak zawsze odbędzie się uczta z okazji Naznaczenia. Miał nadzieję, że tak się upije, że nie usłyszy ballady Mistrza Tirone’a. Czuł zapach pieczonych mięs, ale nie pobudzało to jego apetytu. Był prześliczny dzień. Pomyślał, że mógłby to być taki wspaniały poranek. Gwałtownie potarł twarz, żeby powstrzymać napływające łzy. Jeżeli Mistrz Uzdrowiciel Pernu nie potrafi się opanować, da tym zły przykład innym. To był dzień początku, nie końca!

Kiedy Desdra pociągnęła go w kierunku Wylęgarni, mimo woli rzucił okiem tam, gdzie Moreta przeżyła ostatnie dni swojego życia. Zaczął rozpaczliwie wycierać nos.

Zwrócił uwagę na jaja. Były bardzo porządnie ułożone, królewskie jajo znajdowało się na samym środku na usypanym troskliwie kopczyku. Capiam znowu wysiąkał nos i potknął się na pierwszym stopniu.

Ludzie płakali, buczeli, szlochali, wszędzie widać było kolorowe chustki do nosa.

Czy zebrane na Obrzeżu smoki mogły zapobiec odejściu Orlith i Leri? Capiam zganił się za takie czcze myśli. Nie, nic nie mogło im zastąpić tych istot, których zabrakło. Orlith boleśnie tęskniła za Moreta, Leri za Holth. Podobnie jak to uczynił K’lon, Capiam musi pogodzić się z nieuniknionym.

Podeszwami butów wyczuł wibrację ziemi. Zorientował się, że smoczęta wylęgną się lada chwila. Smoki zaczęły nucić. Nie tylko te smoki, które siedziały w Wylęgarni, ale i te na zewnątrz, aż zadrgała cała skała Weyr Fortu. Ta melancholijna melodia była pełna oczekiwania. Na początku smoki nuciły cicho, im bliżej Wylęgu, tym głośniejsza stawała się melodia. Ludzie rzucili się do środka.

Capiam znowu rozejrzał się dookoła, żeby zobaczyć twarze, których nie zasłaniały już chustki Na górnym podeście na lewo od niego siedział Lord Shadder i jego pani, za nimi Levalla, K’dren i M’gent, tuż obok Balfora, który odmówił zaszczytu zostania Mistrzem Hodowcą. Podobno uważał, że ponosi odpowiedzialność za to, że Moreta umarła, pomagając jego Warowni.

Desdra pociągnęła Capiama za rękę. Podążając za jej spojrzeniem, zobaczył, jak do Wylęgami wchodzi Alessan z panią Nerilką. Była z nich piękna para, Alessan przerastał małżonkę o pół głowy, ale nawet z tej odległości Capiam widział, że jest bardzo blady. Szedł powoli równym krokiem, trzymając Nerilkę pod rękę. Po jego prawej znajdował się Tuero. Dag i mały Fergal przynajmniej tym razem z uszanowaniem szli o krok z tyłu. Capiam był zaskoczony wyborem Alessana, ale Desdra powiedziała, że Nerilka będzie dla niego prawdziwą podporą.

Przybył Mistrz Tirone z Lordem Tolocampem i jego śmieszną, niską żoną. Ciekawe, czy Tolocamp na dobre wyszedł ze swej samotni i czy jego obecność na dzisiejszej uroczystości nie będzie męcząca dla innych. Nerilka mówiła prawdę, nie zauważył on nawet braku córki. Kiedy powiedziano mu, że Nerilka została żoną Alessana, Tolocamp stwierdził, że Ruatha zabrała wszystkie jego kobiety i Nerilka może mu się nie pokazywać na oczy.

Przybył Lord Ratoshigan, jak zawsze sam. Drobiąc po gorącym piasku, przeszedł do szybko wypełniających się podestów. Nucenie smoków przybierało teraz na sile, było już mniej żałobne. Ostatni Lordowie Warowni i Mistrzowie Cechów śpieszyli w stronę podestów. S’ligar podtrzymywał Falgę, która choć jeszcze kulała, brała udział w każdym Opadzie. B’lerion przyszedł sam i zajął miejsce, nie patrząc na nikogo. Wśród czeladników, drobnych gospodarzy, uczniów i mieszkańców różnych Weyrów Capiam zobaczył tylko kilku noszących barwy Telgaru. Było za to wielu z Keroonu.

Przejęte Wylęgiem smoki zaintonowały teraz pieśń powitalną. Jedno z jaj zaczęło się kołysać i wśród widzów zapadła pełna oczekiwania cisza, a pieśń smoków wypełniła się radosnym zachwytem.

Sh’gall wprowadził ubranych na biało kandydatów. Przodem szły cztery dziewczyny. Podprowadził je do jaja królowej. Capiam pospiesznie przeliczył chłopców: trzydziestu dwóch. Nie tak wielki wybór, ale zawsze…

Capiam pomyślał, że Oklina wygląda fantastycznie. Pamiętał, jak trudno ją było zauważyć wśród licznej rodziny. Była taka nieśmiała i zawsze usuwała się w cień. Teraz najwyraźniej rozkwitła. Potem zauważył, że B’lerion z uwagą jej się przygląda. On również niezwykle się zmienił, kiedy umarła Moreta. Znowu zapiekły go łzy. Poczuł uścisk ręki Desdry. Skąd ona zawsze wiedziała, kiedy nachodzi go smutek?

Ludzi ogarniało podniecenie. Pokazywali sobie palcami to jajo, które pierwsze zaczęło się kołysać. Skorupa jaja pękała. W śpiewie smoków pojawiła się nowa nuta podniecenia i Capiam poczuł, że brak mu powietrza. Zaczęło się poruszać drugie jajo, trzecie… Już nie było wiadomo, gdzie najpierw patrzeć. Pieśń smoków drgała między skalami, obejmowała całą Wylęgarnię, pokrywała jaja niemal widzialną otoczką. W odpowiedzi jaja zaczęły się kołysać i chwiać jak szalone.

Nagle jedno jajo pękło i pokazała się mokra smocza główka. Smoczątko zawodziło żałośnie, otrzepując się ze skorupy. To był spiżowy smok! Wśród terenu rozległo się westchnienie ulgi. To dobry znak, że jako pierwszy wykluł się spiżowy smok! Małe zwierzątko, potykając się, ruszyło wprost do wysokiego chłopca z szopą jasnych włosów na głowie. To również był dobry omen, że smoczątko wiedziało, kogo chce. Chłopiec nie mógł uwierzyć w swoje szczęście i stał niezdecydowany. Kiedy popchnięto go w tamtą stronę, podbiegł do spiżowego smoczątka, ukląkł obok i pogładził je po głowie.

Capiamowi znowu napłynęły do oczu łzy, ale były to łzy radości. Dokonał się cud Naznaczenia i jak łagodzący balsam ukoił ich smutek. Kiedy ocierał sobie twarz, drugie smoczątko, błękitne, znalazło swojego jeźdźca. Do nucenia dorosłych smoków dołączyło się jękliwe popiskiwanie maluchów i podniecone okrzyki nowo wybranych jeźdźców.

Nagle nowe poruszenie zasygnalizowało, że coś dzieje się w pobliżu jaja królowej, które — jak się Capiamowi zdawało — kołysało się bardziej władczo niż inne. Nagle jajo rozpękło się na pół i malutka królowa wyskoczyła ze skorupy. Znów wspaniały omen! Capiam nie miał nigdy ani cienia wątpliwości, którą dziewczynę wybierze królowa.

Odwrócił się i objął Desdrę. Tuląc się do siebie patrzyli, jak Oklina podnosi błyszczące oczy i spojrzeniem odnajduje B’leriona.

— Na imię jej Hannath!

Загрузка...