Rozdział VII

Siedziba Uzdrowicieli i Weyr Fort, Przejście bieżące, 3. 11. 43

Grzmiący odgłos huczał w czaszce Capiama, aż wreszcie uzdrowiciel zbudził się i obronnym gestem chwycił się za głowę. To bębnienie słyszał już w koszmarach sennych, sprawiających mu istne męki. Leżał teraz w łóżku wyczerpany wysiłkiem związanym z powrotem do rzeczywistości. Przy następnym grzmocie bębnów osłabłą ręką naciągnął sobie poduszkę na głowę.

Czy oni nigdy tego nie skończą? Nie miał pojęcia, że bębny są tak piekielnie głośne. Dlaczego nigdy nie zwracał na nie uwagi? Uzdrowicielom należał się jakiś własny, spokojny kąt. Musiał sobie jeszcze dodatkowo zatkać uszy rękami, żeby to pulsowanie nieco przycichło. Potem uświadomił sobie, że przecież zostawił te wszystkie komunikaty z poleceniem, by przekazano je do ważniejszych Cechów i Warowni. Dlaczego wysyłają je dopiero teraz? Pewnie już jest południe! Czy mistrz bębnistów nie zdaje sobie sprawy, jak ważną rzeczą jest kwarantanna? A może to jakiś złośliwy uczeń schował gdzieś komunikaty, chcąc zyskać nieco czasu na sen?

Capiam nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek tak go bolała głowa. To było nie do zniesienia. A serce bilo mu coraz szybciej, dostosowując się do rytmu bębnów. Dziwna sprawa! Capiam leżał w łóżku, w głowie mu boleśnie huczało, a serce kołatało mocno.

Na całe szczęście bębny wreszcie umilkły, ale ani jego głowa, ani serce nie zareagowały na to. Capiam przetoczył się na bok, usiłując usiąść. Musi poszukać jakiegoś lekarstwa, żeby uśmierzyć ten ból głowy. Zwiesił nogi nad podłogą, podparł się i podniósł.

Kiedy udało mu się usiąść prosto, aż jęknął z dotkliwego bólu. Skierował się chwiejnym krokiem do swojej szafki. Głowa bolała go coraz bardziej.

Sok fellisowy. Kilka kropli. To mu pomoże. Nigdy go nie zawiódł. Odmierzył dawkę, zamrugał oczyma, żeby rozkleić powieki, nalał wody do kubka i przełknął miksturę. Zataczając się wrócił do łóżka, niezdolny utrzymać się w pionie. Zdyszał się od tego niewielkiego wysiłku, serce biło mu jak oszalałe i oblewał się potem!

Miał już za sobą zbyt wiele bezsennych nocy i wypełnionych napiętą pracą dni, żeby to im przypisywać winę za ten stan rzeczy. Jęknął znowu. Przecież on nie ma czasu, żeby chorować. Nie powinien był złapać tej przeklętej choroby. Uzdrowiciele nie poddawali się żadnym dolegliwościom. Poza tym tak bardzo przestrzegał tego, żeby zawsze, po zbadaniu każdego pacjenta, dokładnie umyć się w roztworze czerwonego ziela.

Czemu sok fellisowy nie działa? Głowa bolała go tak, że nie był w stanie myśleć. Musi się jednak skoncentrować. Tyle było do zrobienia. Musi uporządkować swoje notatki, przeanalizować przebieg choroby, żeby zapobiec takim komplikacjom jak zapalenie płuc i choroby układu oddechowego. Jak miał jednak pracować, skoro oczy mu się same zamykały? Wyrzekając na niesprawiedliwość losu, przycisnął dłonie do skroni, a następnie do swojego gorącego, wilgotnego czoła. Na Skorupy! Jest rozpalony od gorączki.

Uświadomił sobie, że ktoś jest w pokoju, zanim jeszcze usłyszał cichy szmer przy drzwiach.

— Nie podchodź do mnie — powiedział z naciskiem, podnosząc gwałtownie rękę; od tego nieostrożnego ruchu ból głowy ponownie przybrał na sile i Capiam aż jęknął.

— Nie podejdę.

— Desdra! — Odetchnął z ulgą.

— Postawiłam ucznia przy drzwiach, żeby nasłuchiwał, czy się nie obudziłeś. — Jej słowa działały kojąco. — I ty dostałeś tej gorączki?

— Wiesz, jest w tym jakaś sprawiedliwość. — Capiama rzadko opuszczało poczucie humoru.

— Byłoby tak, gdyby nie to, że jesteś najbardziej poszukiwanym człowiekiem na Pernie.

— Ta kwarantanna nie została przyjęta z entuzjazmem?

— Można by tak powiedzieć. Wieża bębnów przeżywa stan oblężenia. Fortine jak dotąd radzi sobie jakoś.

— W plecaku są moje notatki. Daj je Fortine’owi. Jest dużo lepszy w systematyzowaniu niż w diagnozowaniu. Będzie miał wszystko, czego dowiedziałem się o tej epidemii.

Desdra lekkim krokiem przeszła przez pokój i wyjęła z plecaka notatnik Uzdrowiciela. Otwarła go szybkim ruchem.

— Niewiele tego.

— Nie, ale wkrótce będę już dużo lepiej rozumiał tę chorobę.

— Nie ma to jak osobiste doświadczenie. Czego ci trzeba?

— Niczego! Może wody, jakiegoś soku…

— Nie mamy żadnych dostaw przez tę kwarantannę…

— No to wystarczy woda. Nikomu nie wolno wchodzić do tego pokoju, ty też nie przekraczaj progu. Jeżeli o coś poproszę, macie mi to zostawiać na stole.

— Chcę tu przy tobie posiedzieć. Capiam pokręcił głową.

— Nie. Wolałbym zostać sam.

— No to cierp w milczeniu.

— Nie drwij, kobieto. Ta choroba jest niesłychanie zaraźliwa. Czy ktoś w Cechu albo w Warowni zapadł na nią?

— Jeszcze pół godziny temu nie.

— Jaka jest teraz pora dnia? — Capiam nie był w stanie dojrzeć zegara.

— Późne popołudnie.

— Każdego, kto był na jednym z tych Zgromadzeń i przyjedzie tutaj…

— Czego zabrania komunikat, który rozesłałeś za pomocą bębnów…

— Jakiś mądrala na pewno uzna, że wie lepiej… Każdego, kto tu przyjedzie, trzeba odizolować na cztery dni. Wydaje mi się, że okres inkubacji trwa dwa dni, sądząc po doniesieniach…

— I po twojej zacnej osobie…

— Doświadczenie to dobry nauczyciel. Nie wiem jeszcze, jak długo człowiek przekazuje zarazki. Dlatego też musimy być w dwójnasób ostrożni. Będę notował objawy i postępy mojej choroby na wypadek, gdyby…

— No, no, ależ dramatyzujemy.

— Zawsze utrzymywałaś, że umrę na coś, czego nie będę umiał wyleczyć.

— Nie mów tak, Capiamie! — W głosie Desdry dało się słyszeć więcej gniewu niż łęku. — Uczniowie i czeladnicy Mistrza Fortine’a siedzą nad kronikami dzień i noc.

— Wiem. Słyszałem wczoraj w nocy, jak chrapali.

— Mistrz Fortine domyślił się tego, gdy nikt nie umiał mu powiedzieć, kiedy wróciłeś. Niestety sam Mistrz Fortine mógł dopiero teraz udać się na spoczynek. Później będzie chciał się z tobą zobaczyć.

— Ma tu nie wchodzić.

— Bez wątpienia będzie wolał trzymać się z daleka. Czemu ten sok fellisowy nie działał? Serce tłukło się jak oszalałe.

— Bądź tak dobra, Desdro, i powiedz Fortine’owi, że słodki korzeń w ogóle nie działa i nie przynosi żadnej ulgi. Wydaje mi się nawet, że ma odwrotne działanie. Właśnie to lekarstwo stosowano w pierwszym stadium choroby w Igenie i Keroonie. Powiedz Fortine’owi, żeby próbował obniżać gorączkę za pomocą pierzastej paproci. Powiedz, żeby wypróbował też inne środki na obniżenie gorączki.

— Co? Wszystkie na tym samym biednym pacjencie?

— Będzie miał dość pacjentów, żeby wypróbować różne środki. Idź, Desdro. W głowie mi huczy, jak w wieży bębnów.

Desdra była tak okrutna, że cicho zachichotała. A może zdawało jej się, że w ten sposób okazuje mu współczucie? Nigdy nie było wiadomo, jakiej reakcji spodziewać się po Desdrze. Na tym częściowo polegał jej urok, ale nie pomoże jej to w otrzymaniu stopnia mistrzowskiego. Miała zwyczaj mówić co myśli, a uzdrowiciel niekiedy powinien przemawiać dyplomatycznie i kojąco. Bez wątpienia Capiamowi nie przyniosła ukojenia. Jednakże odczuł ulgę na myśl, że to ona się nim zajmuje.

Leżał bezwładnie, starając się jak najlżej opierać głowę na poduszce, która chyba zamieniła się w kamień. Siłą woli próbował stłumić ból, zmusić sok fellisowy, by udzielił mu swej znieczulającej magii. Serce mu waliło. Wielu pacjentów wspominało o nieregularnym biciu serca. Nie miał pojęcia, że ten objaw będzie aż taki dotkliwy. Miał nadzieję, że serce uspokoi się trochę, kiedy zacznie działać sok fellisowy.

Leżał, jak mu się zdawało, przez bardzo długi czas i chociaż ból pod czaszką znacznie zelżał, palpitacje nie ustawały. Gdyby tylko serce zaczęło mu bić normalnie, może udałoby mu się zasnąć. Czuł się śmiertelnie znużony, gdyż tamten przepełniony koszmarami sen nie dał mu wytchnienia. Zastanawiał się, które zioła mogłyby tu pomóc: głóg, miłek, naparstnica, wrotycz, tojad? Zdecydował się na ten ostatni, to był stary, godny zaufania korzeń.

Z ogromnym wysiłkiem i zduszonym jękiem podniósł się z łóżka. Powstrzymywał jęk, ponieważ nie chciał, żeby jakiś uczeń był świadkiem jego słabości. Wystarczy, że Mistrz Uzdrowiciel nikczemnie poddał się chorobie; nie ma co rozgłaszać ponurych szczegółów jego cierpienia.

Powinny wystarczyć dwie krople. To był silny lek i zawsze trzeba go było stosować z rozwagą. Pamiętał, żeby wziąć arkusz pergaminu, atrament i pióro. Zabrał to wszystko do łóżka, przy którym ustawił sobie stołek w charakterze biurka. Serce mu ciągle waliło. Capiam starannie odnotował dzień i godzinę.

Starał się oddychać równomiernie i zmusić serce, żeby biło wolniej. W pewnym momencie zmorzył go sen.


— Holth się denerwuje. On się złości i Leri też. — Zatroskany glos Orlith wyrwał Moretę z głębokiego snu.

— Czemu nie zostawi zarządzania Weyrem mnie?

— On mówi, że Leri jest za stara, żeby latać, a ta zaraza zabija najpierw starych.

— Żeby go szlag trafił! Ta epidemia całkiem mu zamąciła rozum!

Ubrała się szybko i skrzywiła się, wsuwając stopy w wilgotne buty.

— Leri twierdzi, że musi rozmawiać z załogami naziemnymi, zwłaszcza w takim czasie jak teraz, żeby dowiedzieć się, kto choruje, i żeby przekazać wieści. Mówi, że może to zrobić, nie dotykając nikogo.

— Pewnie, że może. — Leri nie miała zwyczaju zsiadać ze smoka, żeby przyjmować raporty od drużyn naziemnych. Nie była wysoka i wolała pozostawać na grzbiecie królowej.

Morela pognała przez gęstą mgłę pod górę po schodach. Pomruki Holth słychać było już przy wejściu do weyru. Na gniewny głos Sh’galla jeszcze przyspieszyła.

— Jak śmiesz wtrącać się do skrzydła królowych? — zapytała, wpadając do środka.

Sh’gall odwrócił się gwałtownie, podniósł obie ręce, żeby nie dopuścić jej do siebie, i cofnął się. Holth mrugała oczami ze zdenerwowania i kiwała z boku na bok głową nad Leri.

— Jak śmiesz denerwować Holth i Leri? — krzyczała Moreta.

— Nie jestem jeszcze taką zgrzybiałą staruchą, żebym miała sobie nie poradzić z rozhisteryzowanym spiżowym jeźdźcem! — odparła Leri, a oczy jej rzucały gromy.

— Wy, królowe, zawsze trzymacie się razem — odkrzyknął Sh’gall — wbrew wszelkiemu rozsądkowi i logice!

Holth zaryczała, a w weyrze zatrąbiła Orlith; chwilę potem cała mgła rozdzwoniła się od pytającego nawoływania smoków.

— Uspokój się, Sh’gallu! — Niepotrzebny jest nam w Weyrze cały ten harmider! — Leri odezwała się napiętym, ale opanowanym głosem i spojrzała Sh’gallowi w oczy. Chociaż ustąpiła ze stanowiska najwyższej Władczyni Weyru, to zajmowała je przez wiele Obrotów i wciąż miała niepodważalny autorytet. Kiedy Sh’gall odwrócił wzrok, Leri spojrzała surowo na Moretę. Moreta odezwała się uspokajająco do Orlith i zgiełk na zewnątrz weyru ucichł. Holth przestała ze zdenerwowania wymachiwać głową.

Leri złożyła ręce na nieporęcznej kronice, którą usiłowała utrzymać na podołku.

— Wspaniały moment, żeby się kłócić o drobiazgi. Weyrowi bardziej niż kiedykolwiek potrzebne jest teraz jednolite przywództwo — musimy uporać się z podwójnym zagrożeniem. Tak więc pozwól, Sh’gallu, że poinformuję cię o kilku sprawach, o których zdajesz się nie pamiętać w swojej godnej najwyższej pochwały trosce o ochronę Weyru przed tą Capiamową zarazą. Na wczorajszych Zgromadzeniach większość jeźdźców zetknęło się z tą zarazą. A najbardziej prawdopodobnym nosicielem jesteś ty sam, ponieważ byłeś w infirmerii w Południowym Bollu, jak również w Iście, gdzie oglądałeś to biedne zwierzę.

— Wcale nie wchodziłem do infirmerii i nie dotykałem tego kota. Umyłem się dokładnie w Lodowym Jeziorze, zanim wróciłem do Weyru.

— Ach, to dlatego tak powoli myślisz — fatalna sprawa, że najpierw ci odtajał język! — Chwileczkę, Przywódco Weyru! — Władczy ton Leri powstrzymał spiżowego jeźdźca od wygłoszenia repliki — Kiedy spałaś, Moreto, ja pracowałam. — Uniosła z trudem ciężką kronikę. — Każdy jeździec stojący na warcie wie, że ma nikogo nie wpuszczać do Weyru, chociaż jest mało prawdopodobne, żeby ktoś chciał latać w tej mgle, po dwóch Zgromadzeniach. Wieże bębnów w Warowni Fort grzmiały przez cały dzień. Peterpar sprawdził, czy wśród stad nie ma jakichś oznak choroby, co jest mało prawdopodobne, bo ostatnia partia przybyła z Tilleku. Nesso zajęta była rozmowami z ludźmi, którzy wytrzeźwieli na tyle, że przyswoić sobie tę informację. K’lon nadal czuje się coraz lepiej. Moreto, jak myślisz, co właściwie dolega Bercharowi? Moreta nie miała nigdy wątpliwości, że Leri doskonale orientuje się we wszystkim, co dzieje się poza jej weyrem, ale dawna Władczym Weyru była zbyt dyskretna, żeby okazywać, co wie.

— Bercharowi? — wykrzyknął Sh’gall. — Co mu jest?

— Prawdopodobnie zachorował na to samo co K’lon. Zgodnie z pouczeniem Berchara S’gor odizolował go i sam pozostanie w weyrze.

Sh’gall z trudem powstrzymywał się od zadania kolejnego pytania, które chciał zadać.

— Jeżeli K’lon wyzdrowiał, powinien wyzdrowieć i Berchar powiedziała Moreta.

— Dwóch chorych! — Sh’gall podniósł dłoń do gardła, a potem do czoła.

— Jeżeli Capiam mówi, że pierwsze symptomy pojawiają się po dwóch do czterech dni, nie powinieneś jeszcze czuć się chory stwierdziła Leri bez ogródek, chociaż dosyć życzliwie. — Poprowadzisz skrzydła w czasie jutrzejszego Opadu. Holth i ja polecimy ze skrzydłem królowych, a ja przyjmę raporty od drużyn naziemnych, jak to mam w zwyczaju — o ile w ogóle będą jakieś drużyny naziemne. Mało prawdopodobne, żeby Nabol i Crom wpadły w panikę. Musiałaby to zaiste być niezwykła choroba, gdyby chciała szukać ofiar w tych odludnych warowniach. Zgodnie z moim zwyczajem nie będę zsiadała z Holth, i w ten sposób do minimum zredukuję możliwość zarażenia. Utrzymywanie kontaktu ze wszystkimi gospodarzami należy do podstawowych obowiązków Weyrów. Bez pomocy drużyn naziemnych mielibyśmy dwa razy tyle roboty. Czy zgadzasz się ze mną, Przywódco Weyru?

Sądząc po konsternacji na twarzy Sh’galla, nie przyszło mu jeszcze do głowy, że wsparcie drużyn naziemnych może okazać się niewystarczające.

— Zresztą nie będzie tragedii, jeżeli złapię tę zarazę Capiama. Nie tylko jestem jeźdźcem w podeszłym wieku — tu Leri złośliwie spojrzała spod oka na Sh’galla — ale do tego łatwo mnie zastąpić.

Holth i Orlith zatrąbiły przerażone. Nawet Kadith się odezwał. Moreta ze ściśniętym gardłem rzuciła się, żeby objąć Leri.

— Nie da się ciebie zastąpić! Nie da się! Jesteś najmężniejszą ze wszystkich jeźdźczyń królowych na Pernie!

Leri łagodnie wyzwoliła się z uścisku Morety, a potem rzekła władczo do Sh’galla: — Idź. Wszystko, co można było zrobić, zostało zrobione.

— Uspokoję Kaditha — powiedział Sh’gall i wypadł, jakby go kto gonił.

— Ty się też uspokój — powiedziała Leri do Morety. — Nie jestem warta niczyich łez. Poza tym to prawda. Można mnie z łatwością zastąpić. Wydaje mi się, że Holth chciałaby już zasnąć w spokoju, a nie może tego uczynić przede mną.

— Leri! Nie mów takich rzeczy! Co ja bym bez ciebie zrobiła? Leri rzuciła na nią przeciągłe, badawcze spojrzenie.

— No cóż, dziewczyno, robiłabyś to, co trzeba. Zawsze tak będziesz postępować. A teraz najlepiej będzie, jeśli zejdziesz do Jaskini. Na pewno wszyscy słyszeli podniecone głosy królowych i Kaditha. Trzeba ich uspokoić.

Moreta cofnęła się o krok od legowiska Holth i Leri, zawstydzona swoją spontaniczną reakcją.

— Nie martwisz się tym, że dotykałaś tego biegusa w Ruacie, prawda?

— Nieszczególnie. — Moreta wzruszyła niepewnie ramionami. — Cóż, stało się. L’mala zawsze martwiły moje nieprzemyślane odruchy.

— Znacznie bardziej cieszył się z tego, że tak sobie radzisz z obrażeniami smoków. A teraz idź już, zanim oni się zaczną zamartwiać. Czy nie zabrałabyś tego kawałka uprzęży, żeby go Tral naprawił? Przecież nie mogę spaść ze smoka, prawda? Taki sromotny koniec! Idź już, dziewczyno. I sprawdź swoją własną uprząż — rutynowe czynności działają uspokajająco w takich chwilach. Idź już! Zamierzam kontynuować tę fascynującą lekturę!

Moreta wyszła z weyru Leri. W kiepskim nastroju sprawdziła swoją własną uprząż, którą po ostatnim Opadzie naoliwiła i potem starannie powiesiła na kołkach.

— Niechętnie cię budziłam, ale Holth bardzo o to prosiła.

— Zrobiłaś to, co powinnaś była zrobić.

— Holth to wspaniała królowa. — Oczy Orlith zawirowały jaskrawie.

— A Leri jest cudowna. — Moreta podeszła do swojej królowej, która opuściła głowę, żeby Moreta mogła ją pogłaskać. Przez jakiś czas nie będziesz uczestniczyć w Opadach — dodała, oceniając wypukłość brzucha Orlith.

— Będę latała jutro. A jak zajdzie potrzeba, to później też polecę.

— I żebyś nie miała mi za złe, że poleciałam ten kawałeczek z Malth!

— Nie mam ci tego za złe. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że zawsze z tobą polecę.

— Nie istnieje tak wielka potrzeba, żebyś miała opuścić swoje jaja, najmilsza. — Moreta pogładziła ją ze zrozumieniem po wypukłościach. — To będzie spora kupka jaj.

— Wiem. — W głosie Orlith dał się słyszeć ton satysfakcji.

— Lepiej już zejdę do tej Niższej Jaskini. — Moreta wzdrygnęła się na myśl, co ją czeka. Potem przypomniała sobie, że mieszkańców weyrów charakteryzuje nie tylko hart ciała, ale i hart ducha. Na każdy Opad lecieli ze świadomością, że niektórzy z nich doznają obrażeń, a może nawet zginą. Znosili to z hartem i odwagą. Czemu to niewidzialne niebezpieczeństwo miało być groźniejsze niż Nici, które wypalały w nich bruzdy?

Podstępnie udzieliło jej się przerażenie Sh’galla. Przecież nikt nie miał pewności, że kontakt musi prowadzić do choroby. K’lon i Berchar? No cóż, można to było uznać za nieszczęśliwy przypadek — K’lon tak często odwiedzał Amurry’ego w Igenie. Prędzej niż Sh’gall zachoruje ona, ponieważ chciała pomóc temu biegusowi.

Moreta wzięła pasek Leri i wyszła z weyru, obejrzawszy się na Orlith, która układała się wygodnie. Mgła była już rzadsza i Moreta widziała zarysy całych schodów, chociaż Niższe Jaskinie zobaczyła dopiero wtedy, kiedy przebyła prawie połowę drogi przez Nieckę.

W Niższej Jaskini było sporo ludzi. Siedziała tam, posilając się, większość mieszkańców Weyru. Kobiety i weyrzątka krążyły pomiędzy jedzącymi z dzbanami klanu, ale bukłaki z winem należały do rzadkości. Pozostałe partnerki królowych — Lidora, Haura i Kamiana — zajmowały miejsce przy stole na podwyższeniu, a obok siedzieli ich partnerzy.

Zauważono ją i rozmowy na chwilę przycichły. Moreta odszukała Trala, który jak zwykle zajęty był naprawianiem różnych skórzanych rzeczy. Szła przez jaskinię, kiwając głową i uśmiechając się do jeźdźców i mieszkańców weyru. Uspokoiła się trochę, widząc wyczekiwanie zebranych.

— Trzeba zreperować ten rzemyk Leri, Tralu.

— Oczywiście nie możemy jej stracić — powiedział brunatny jeździec, wziął pasek i położył go na wierzchu, na innych rzeczach przygotowanych do naprawy.

— Czyżbyśmy źle zrozumieli bębny, Moreto? — zapytał nagle jeden z młodszych brunatnych jeźdźców. Jego głos brzmiał zbyt głośno i obcesowo.

— Zależy od tego, jak bardzo cię rano bolała głowa — odpowiedziała Moreta ze śmiechem, któremu zawtórowali inni.

— Klah czy wino? — zapytała ją Haura, kiedy weszła na podium.

— Wino — powiedziała stanowczo Moreta, a jej sąsiedzi z aprobatą przyjęli ten wybór.

— To może pójść w nogi — zauważył ktoś.

— A czyż nie świetnie tańczyło się w Ruacie? — Pociągnęła łyk wina, a potem popatrzyła na zwrócone ku sobie twarze. — Kto z was nie wie jeszcze, jaką wiadomość przekazały bębny?

— Tych, którzy przespali komunikat, poinformowała podczas śniadania Nesso — zauważył ktoś z samego środka sali.

— A więc wiecie tyle, co i ja. Na Pernie wybuchła epidemia, spowodowała ją ta bestia, którą żeglarze wyciągnęli z morza pomiędzy Igenem a wyspą Ista. Zapadają na nią biegusy, ale Mistrz Talpan mówi, że whery-strażnicy, intrusie i smoki nie chorują na to. Mistrz Capiam nie wie jeszcze, jak się ta choroba nazywa, ale jeżeli ma ona swój początek na Południowym Kontynencie, to jest szansa, że będzie o niej jakaś wzmianka w starych kronikach…

— Jak o wszystkim innym — zawołał jakiś dowcipniś.

— Tak więc jest to tylko kwestią czasu, zanim dowiemy się, jak ją leczyć. Jednakże — tu Moreta spoważniała — Mistrz Capiam ostrzega, żeby się nie spotykać w większych grupach…

— Powinien był nam o tym powiedzieć wczoraj…

— Jutro jest Opad. Nie życzę sobie żadnego heroizmu. Objawami choroby są bóle głowy i gorączka.

— A wiec K’lon złapał tę zarazę?

— Być może, ale wyzdrowiał.

Gdzieś od wschodniej strony jaskini rozległ się jakiś zmartwiony głos: — A co z Bercharem?

— Najprawdopodobniej zaraził się od K’lona, ale obydwaj z S’gorem odizolowali się, jak pewnie wiecie.

— A Sh’gall?

W jaskini nastąpiło poruszenie.

— Czuł się znakomicie dziesięć minut temu — powiedziała sucho Moreta. — Poleci jutro przeciw Niciom. I my też.

— Moreto — T’nure, jeździec zielonej Tapeth, podniósł się od swojego stołu — jak długo potrwa ta kwarantanna?

— Aż ją zniesie Mistrz Capiam. — Zobaczyła, że na twarzy T’nure’a odmalowało się niezadowolenie. — Weyr Fort będzie posłuszny! — Zanim skończyła, odezwało się łatwe do rozpoznania trąbienie królowych. Żaden smok nie okaże królowej nieposłuszeństwa. Moreta podziękowała Orlith za ten komentarz. — Wobec niedyspozycji Berchara na ciebie, Declanie i na ciebie, Maylone, spada odpowiedzialność za rannych. Nesso, musisz być ze swoją grupą przygotowana, żeby im pomóc. S’perenie, czy mogę liczyć na twoją pomoc?

— Zawsze, Władczyni Weyru.

— Hauro? — Jeźdżczyni królowej skinęła głową niezbyt chętnie.

— Czy zostało nam coś jeszcze do omówienia?

— Czy Holth poleci? — zapytała cicho Haura.

— Tak! — powiedziała Moreta kategorycznie. Nie pozwoli, by ktokolwiek to kwestionował. — Leri jak zwykle porozmawia z naziemnymi drużynami, trzymając się od nich z daleka na swojej Holth.

— Moreto — odezwał się T’ral — skoro już mowa o naziemnych drużynach, to wiem, że Nabol i Crom stawią się jutro, ale co będzie przy następnym Opadzie — nad Tillekiem, a potem w Ruacie? Jeżeli ta zaraza się rozprzestrzeni i nie będzie kim obsadzić załóg?

— Zaczniemy się tym martwić przy następnym Opadzie — powiedziała Moreta pospiesznie, z beztroskim uśmiechem. Ruatha! Ileż ludzi przybyło na tamto Zgromadzenie! — Warownie wypełnią swoje obowiązki, a Weyry wykonają swoje!

To powtórne zapewnienie spotkało się z pełnym aprobaty aplauzem. Usiadła, dając tym poznać, że dyskusja się skończyła. Nesso weszła na podium z talerzem jedzenia.

— Powinnaś wiedzieć — powiedziała przyciszonym głosem że na wszystkich wiadomościach jako nadawca podpisany jest teraz Fortine.

— Nie Capiam?

Nesso powoli pokręciła głową.

— Ani razu od południa.

— Czy ktoś jeszcze to zauważył?

Nesso siąknęła nosem z obrażoną godnością.

— Ja również znam swoje obowiązki, Władczyni Weyru.


Capiam stwierdził, że głowa boli go tak samo jak przedtem. Usiłował znaleźć jakąś pozycję, która przyniosłaby mu ulgę. Zegar chyba się późni: dopiero za godzinę będzie mógł zażyć czwartą porcję soku fellisowego. Dzięki tojadowi serce biło mu bardziej regularnie. Uzdrowiciel ostrożnie przekręcił się na prawy bok. Rozluźnił mięśnie karku i pozwolił głowie opaść na wypchaną włosiem poduszkę. Mógłby teraz zliczyć wszystkie włókienka w poszewce, tak gniotły go w przewrażliwioną skórę.

Jego cierpienia jeszcze się wzmogły, bo wieża bębnów zaczęła przekazywać jakąś pilną wiadomość. O tej porze? Czyżby obsadzali wieżę przez dwadzieścia cztery godziny na dobę? Czy nikt już nigdy nie będzie mógł się wyspać? Capiam zorientował się, że wiadomość przekazywana jest do Weyru Telgar, ale nareszcie nie mógł się skoncentrować.

Jeszcze godzina, zanim będzie mógł napić się soku fellisowego? Powinien bacznie obserwować przebieg choroby. To jego obowiązek względem Pernu. Czasami obowiązki bywają bardzo trudnym zadaniem.

Capiam westchnął, pragnąc, żeby minął wreszcie ten ohydny ból głowy. Powinien był posłuchać tej wiadomości z Telgaru. Skąd ma wiedzieć, co dzieje się na Pernie? Czy choroba się rozszerza? Co ma o tym myśleć?

Загрузка...