Rozdział XI

Weyry Fort, Ista, Igen, Telgar i Dalekich Rubieży, Przejście bieżące, 3. 21. 43

— Któregoś dnia, M’baraku, i to w niedalekiej przyszłości powiedziała Moreta smukłemu, młodemu weyrzątku — nie zostanie nam do roboty nic innego, jak tylko wylegiwać się na słońcu.

— Mnie nie przeszkadza wożenie ludzi, Moreto. To doskonały trening dla Aritha. — M’barak odwrócił wzrok i Moreta zobaczyła, jak jego szyję i policzki oblewa rumieniec. — F’neldril wytłumaczył mi wczoraj wieczorem, za co są odpowiedzialne Poszukujące smoki i dlaczego Arith był taki nieuprzejmy.

— To nie jest brak uprzejmości, M’baraku.

— Może, ale wcale mi się to nie podoba. Smok nie powinien się tak zachowywać w stosunku do kogoś takiego jak pani Oklina.

— M’baraku, ona też wie, o co chodzi. A o ten instynkt Aritha musimy się wszyscy troszczyć. To wspaniały, wrażliwy błękitny smok, a ty okazałeś wielką pomoc Weyrom, cechom i warowniom! No, dziś musimy zacząć nasze Poszukiwanie od Bendenu. Przywódcy Weyru obiecali nam kandydatów…

— … takich, których już zaszczepiono — dodał M’barak pospiesznie.

Rozbawiona tym zastrzeżeniem Moreta złapała go za ramię. Dosiedli Aritha i opuścili Weyr Fort.

— Zawsze jesteś mile widziana w Bendenie — powiedziała Levalla, kiedy wprowadzono Moretę do weyru królowej — jeżeli tylko przybywasz bez Orlith, która nie daje żyć Tuzuthowi. Władczyni Weyru Benden zerknęła spod oka na K’drena. — Mam nadzieję, że jest teraz na dobre uziemiona w Wylęgarni.

— To jest jeden z powodów mojej wizyty. — Moreta była sam na sam z parą Przywódców Weyru, ponieważ udało jej się M’baraka zostawić razem z Arithem w Niecce. K’dren i Levalla wyglądali na zmęczonych i Moreta z żalem myślała o tym, że musi wystawić ich siły na jeszcze cięższą próbę, ale jeden Weyr w żaden sposób nie poradziłby sobie z dystrybucją szczepionki.

— Przyleciałaś z powodu Orlith? — szeroko uśmiechnął się K’dren. — Ach, tak, oczywiście. Kandydaci na twój Wylęg. Nie ma najmniejszej obawy, że wycofam się z tego zobowiązania. Mamy kilku obiecujących wychowanków w naszych jaskiniach. Wszyscy zostali już zaszczepieni…

— To jest ten drugi powód, dla którego przyleciałam. — Moreta musiała przy pierwszej nadarzającej się okazji wyjawić prawdziwy powód swojej wizyty.

K’dren i Levalla słuchali jej w pełnym znużenia milczeniu. K’dren drapał się po faworytach, a Levalla przesuwała w palcach drewienko, którym się bawiła, ilekroć była czymś zmartwiona. Używała go już od wielu Obrotów i powierzchnia drewienka stała się jedwabiście gładka.

— Czego jak czego, ale następnej epidemii to nam na pewno nie trzeba — powiedziała Levalla, kiedy Moreta przedstawiła im plan Capiama. — Tu, na wschodzie, wymarło stosunkowo niewiele stad biegusów, ale jestem pewna, że Lord Shadder ucieszy się ze szczepionki. I pomyśleć, że Alessan jest w stanie ją produkować po tym wszystkim, co przeszedł!

— Nie podoba mi się to, że mamy prosić jeźdźców, żeby podróżowali w czasie, Levallo.

— Nonsens, K’drenie, poprosimy tylko tych, którzy i tak to robią. Nie dalej jak zeszłego Obrotu Oribeth musiała przywołać do porządku V’mula, a to zaledwie brunatny jeździec. Ta para jest leniwa do szpiku kości. Sama wiesz, Moreto, jacy potrafią być brunatni jeźdźcy. A ty doskonale wiesz, K’drenie, że M’gent podróżuje w czasie, kiedy tylko ma na to ochotę.

— No to poruczymy jego pieczy tych bendeńskich jeźdźców, którzy mają pomagać Siedzibie Uzdrowicieli — powiedział K’dren, strzeliwszy palcami. — Właśnie czegoś takiego trzeba, żeby powstrzymać go od psich figli. Wiecie co, zły był — tu K’dren puścił oko do Morety — że tak szybko wróciłem do zdrowia po tej chorobie. Z przyjemnością przewodził skrzydłom. Ani się obejrzymy, a będzie z niego Przywódca Weyru, prawda, partnerko?

Spojrzał na swoją śliczną Levallę, ale widać było, że pod tym względem nie ma żadnych obaw. Levalla roześmiała się.

— Czyż mam teraz czas na umizgi? Świetnie wyglądasz, Moreto. Czy ktoś z twego Weyru odniósł jakieś obrażenia po wczorajszym Opadzie?

— Kilka pobrużdżeń od Nici i jedno zwichnięte ramię. Dzięki konsolidacji Weyrów każde skrzydło dokłada wszelkich starają, żeby wypaść jak najlepiej w porównaniu z innymi.

— Ja też tak uważam — powiedział K’dren — ale kamień spadnie mi z serca, kiedy będziemy mogli wrócić do pracy w naszych tradycyjnych regionach. Chcę, żebyś wiedziała, że nie chodzi mi o Sh’galla — jest naprawdę świetnym Przywódcą; to ten zgorzkniały pasożyt z Telgaru…

— K’drenie… — odezwała się Levalla ze stanowczą naganą.

— Moreta jest dyskretna, ale ten człowiek… — K’dren zacisnął pięści, a oczy zapłonęły mu złością. — On ci nie pomoże w niczym, nie ma go co prosić, Moreto!

Moreta wyjęła swoje listy. Na ich widok K’dren aż krzyknął ze zdumienia.

— A więc jednak się do czegoś przydadzą. Pozwól mi na nie spojrzeć. — Przerzucał arkusze, aż ujrzał kanciaste pochylone pismo M’taniego. — T’grel jest tym człowiekiem, z którym należy się skontaktować w Telgarze. To odpowiedzialny jeździec i zrobi to chętnie w odwecie za niektóre sztuczki M’taniego. Potrzebni ci będą jeźdźcy ze wszystkich Weyrów, żeby powynajdywać gospodarstwa i chaty, które nie są zaznaczone na mapach. Możesz być pewna poparcia Bendenu. A zastanawiałem się, czemu nasz uzdrowiciel znowu wziął się do pobierania krwi!

— Czy Capiam jest pewny, że to szczepienie pomoże? — zapytała Levalla. Szybko obracała swoje drewienko w palcach, co świadczyło o tym, jak jest niespokojna.

— On porównuje tę zarazę do Nici. Jeżeli nie będzie się miała do czego przyczepić, to nie przetrwa.

— A wracając do sprawy Wylęgu… Mamy tu bardzo bystrego młodego człowieka z górniczej osady na wyżynach Lemosu, na którego trafiliśmy podczas Poszukiwania dwa Obroty temu powiedziała Levalla, wracając do rzekomej przyczyny przyjazdu Morety. — Nie wiem, dlaczego nie Naznaczył, ale jeżeli na waszym terenie nie znajdzie partnera, weźmiemy go jeszcze raz. Na imię ma Dannell i chętnie dalej zajmowałby się górnictwem.

— Czy większość Poszukiwań prowadzicie w cechach, a nie w warowniach?

— Kiedy widać już koniec Przejścia, lepiej mieć w Weyrze ludzi, którzy potrafią wykorzystać swój wolny czas z korzyścią dla Weyru.

— Otrzymujemy daninę niezależnie od tego, czy jest Przejście, czy go nie ma — powiedziała Moreta, marszcząc brwi.

K’dren podniósł wzrok znad listy imion, którą uważnie czytał.

— Z pewnością, ale kiedy Przejście już minie, Lordowie mogą nie być aż tacy hojni. Podkreśliłem imiona tych jeźdźców, których podejrzewam o podróżowanie w czasie. Nikt się do tego oficjalnie nie przyznaje, ale T’grel musi to czynić, żeby poradzić sobie z M’tanim. Przestań myśleć o L’bolu z Igenu. Jest do niczego. Idź bezpośrednio do Dalovej, jeźdźczyni Allaneth. Ona straciła wielu krewnych w Morskiej Warowni w Igenie. Będzie wiedziała, którzy spośród jej jeźdźców podróżują w czasie. A w Igenie jest mnóstwo malutkich zagród, poutykanych gdzieś na pustyni i na brzegach rzek. W Iście z pewnością znajdziesz jeszcze kilku starych przyjaciół. Przecież spędziłaś tam dziesięć Obrotów. Czy słyszałaś, że F’gal ciężko chorował na nerki?

— Tak, dlatego też muszę porozmawiać z Wimmią. Albo z D’sayem, jeźdźcem Krithitha.

— Masz z nim syna, prawda? — powiedziała Levalla z tolerancyjnym uśmiechem. — Takie powiązania okazują się pomocne w najbardziej niespodziewanych momentach.

— D’say to porządny człowiek, a chłopiec Naznaczył brunatnego smoka z ostatnich jaj, jakie złożyła Torenth — powiedziała Moreta z dumą. Podniosła się. Chętnie posiedziałaby dłużej z Przywódcami Weyru Benden, ale miała przed sobą długi dzień.

— Damy Dannellowi czas, żeby się spakował, i jutro wyślemy go z M’gentem do was, do Fortu. Będziesz mogła wykorzystać tę okazję, żeby omówić z nim wszystkie szczegóły. Czy mam dyskretnie wspomnieć o tej sprawie Lordowi mojej Warowni?

— Mistrz Tirone powinien ich ugłaskać, ale twoje poparcie bardzo by się przydało.

Kiedy K’dren odprowadzał Moretę do schodów, Levalla pomachała im na pożegnanie, wciąż obracając drewienko w palcach lewej dłoni.

Bendeńscy Przywódcy bardzo podnieśli Moretę na duchu, co pomogło jej znieść następne trzy wizyty. W Iście F’gal i Wimmia byli w swoim weyrze, a spiżowy Thnenth leżał na półce skalnej, jako milczący znak, że chcą być sami. Moreta poleciła M’barakowi, żeby Arith wylądował przy weyrze D’saya. Kritith podniósł się na zadzie, rozłożył skrzydła i powitał Moretę wirującymi na niebiesko, lśniącymi oczami. Potem spojrzał na półki skalne, i najwyraźniej zawiedziony, że Moreta przyleciała na niebieskim smoku, a nie na swojej królowej. Z części sypialnej weyru wyjrzał D’say. Moreta zmartwiła się, że wyrwała go ze snu, którego tak bardzo potrzebował. Był jednym z niewielu ludzi, których nie powaliła pierwsza fala choroby, bez chwili wytchnienia latał zwalczać Nici, pielęgnował innych chorych jeźdźców i usiłował pomagać choremu na nerki F’galowi w przewodzeniu Weyrem. Kiedy dyskutowała z D’sayem na temat konieczności ponownego podjęcia współpracy z Siedzibą Uzdrowicieli, pomyślała, że gdyby sam chorował na tę zarazę, natychmiast by się zgodził. D’say opierał się jej propozycjom i Moretę zaczynała już ogarniać rezygnacja, kiedy nagle ich syn, M’ray, wbiegł pędem po schodach na górę.

— Wybacz mi, D’sayu, ale mój Quoarth powiedział mi, że jest tutaj Moreta. — Chłopiec zatrzymał się na moment na progu, czekając aż D’say pozwoli mu wejść. Potem popędził do Morety i objął ją mocno. M’ray miał brązowe, głęboko osadzone oczy Morety i takie jak on brwi. Jednakże budową ciała bardziej przypominał D’saya. — Wiem, że chorowałaś. Cieszę się, że znowu dobrze wyglądasz.

— Orlith złożyła jaja. Niewiele miałam do roboty poza łataniem pobrużdżonych jeźdźców i smoków.

M’ray puścił ją i popatrywał to na ojca, to na matkę, mając nadzieję, że otrzyma odpowiedź na swoje niewypowiedziane pytania.

— Moreta potrzebuje pomocy, a nie sądzę, żeby uzyskała ją od chorego F’gala — powiedział dyplomatycznie D’say. Napełnił ponownie kubek Morety klahem, milcząco przyzwalając, by powiedziała ich synowi, o co chodzi.

Kiedy to zrobiła, oczy chłopca zapłonęły z ochoty, by podjąć to wyzwanie.

— Wimmia zgodziłaby się, D’sayu, sam wiesz, że zgodziłaby się. Musimy jej tylko wytłumaczyć, jakie to jest pilne. Ona nie jest taka bierna, jak F’gal, który… bardzo ostatnio się zmienił. — M’ray popatrzył na D’saya, który tylko wzruszył ramionami.

— A w każdym razie ja chciałbym pomóc, a mój przywódca skrzydła, T’lonneg, wychował się w tej warowni. Doskonale zna gospodarstwa leżące w dżungli. Chorował na tę zarazę i też stracił rodzinę. Powinien dowiedzieć się o tym, D’sayu, naprawdę powinien. Takiej prośbie nie można odmówić. Tak samo, jak nie możemy przestać walczyć z Nićmi. — M’ray stał zwrócony twarzą do swojego ojca, z brodą wysuniętą do przodu. Moreta przypomniała sobie, że robiła identyczną minę, kiedy z własnej inicjatywy zabierała się do leczenia jakiegoś biegusa w swojej rodzinnej warowni. — Przy każdym Opadzie latałem razem z istańskimi skrzydłami. I nie mam ani jednego oparzenia.

— I niech tak będzie dalej — zauważył D’say bezbarwnym głosem, próbując ukryć jaki jest dumny ze swojego chłopca. T’lonneg mówi, że M’ray i Quoarth dobrze się spisują.

— Mogliśmy się tego spodziewać — powiedziała Moreta, uśmiechając się do chłopca serdecznie. Wielka szkoda, że nie mogła mu poświecić więcej czasu, ale musiała przenieść się do Weyr Fortu, a D’say pozostał w Iście. — K’dren sądzi, że będziemy potrzebowali sześciu lub siedmiu jeźdźców z każdego Weyru.

D’say podniósł się i stanął przy swoim synu; byli tego samego wzrostu. Moreta nigdy nie miała matczynych uczuć w stosunku do swoich dzieci; jako jeźdźczyni królowej musiała je natychmiast oddawać na wychowanie. Była jednak dumna z M’raya. Przyszło jej nagle na myśl, że nad warownią w Keroonie mógłby nadal panować jej ród.

— Zwerbujemy jeźdźców, którzy poradzą sobie z tym zadaniem i spełnią nałożony przez Siedzibę obowiązek — zapewnił ją D’say. — Porozmawiam z Wimmią, jak tylko będzie wolna. Ona będzie się orientować, którzy z naszych wychowanków mogą kandydować do jaj twojej królowej, ale nie spodziewaj się za wiele, bo utraciliśmy bardzo wielu mieszkańców weyrów i warowni. Wszyscy chcieli zobaczyć to dziwaczne zwierzę, kiedy przejeżdżało przez Istę w drodze na Zgromadzenie.

— Bolałam nad tym, że ponieśliście takie straty. — Moreta podniosła oczy na swojego wspaniałego chłopca, wdzięczna losowi, że go oszczędził. — Kiedy już wszystko ustalicie, wyślij gońca do Mistrza Capiama. To on opracował ten plan.

— Czy zobaczę się z tobą na Wylęgu? — zapytał M’ray.

— Oczywiście! — roześmiała się Moreta. M’ray objął ją znowu, ramiona miał bardzo mocne, ale tym razem nie ściskał jej jak szalony. Obydwaj jeźdźcy odprowadzili ją do wyjścia z weyru.

— Lecisz teraz do Igenu? — zapytał D’say. — Zobacz się z Dalovą. Na pewno się zgodzi. D’say wciąż miał czarujący uśmiech. To właśnie nim podbił kiedyś jej serce. Nigdy nie spieszył się z podejmowaniem decyzji, ale kiedy to już zrobił, był bardzo lojalny. — Nie próbuj rozmawiać z M’tanim w Telgarze. Poszukaj T’grela. On jest znacznie bardziej rozsądny.

Spiżowy i brunatny jeździec podsadzili Moretę na grzbiet Aritha i uprzedzili żartobliwie M’baraka, że radzą mu dobrze uważać na swoją pasażerkę. M’barak odparł uroczyście, że jest to jego święty obowiązek.

I oto byli już nad Weyrem Igen. Słońce lśniło jasno, a jego blask odbijał się od dalekiego jeziora i raził ich boleśnie w oślepione przez „pomiędzy” oczy. Było gorąco i kiedy Arith trąbił do jeźdźca na warcie, przekazując mu swoją prośbę, z rozkoszą rozgrzewali przemarznięte ciała na tym suchym, intensywnym, pustynnym upale.

Dalova wyszła na półkę przy swoim weyrze, by powitać Moretę. Uśmiechnęła się z zachwytem na widok gościa, a jej opalona twarz rozpromieniła się.

— Przyleciałaś na Poszukiwanie? — zawołała, obejmując Moretę i wciągając ją do swojej chłodnej kwatery. Dalova była wylewna i czuła, ale ciężkie przeżycia ostatnich dni zostawiły na niej ślady. Słuchając, jak Moreta wyjaśnia podwójny cel swojego Poszukiwania, kręciła się i krzywiła nerwowo, postukując palcami po łapie Allaneth.

— Na pewno nie odmówię ci pomocy, Moreto. Silga, Empie i Namurra również nie odmówią. Mówisz, że Capiamowi potrzeba sześciu jeźdźców? Jestem pewna — roześmiała się piskliwym, nerwowym śmiechem — że P’leen podróżuje w czasie. Trudno mnie oszukać. Pewnie ty też się w tym orientujesz. Skrzywiła się, od czego pogłębiły się zmarszczki wokół jej smutnych, brązowych oczu. — Gdyby tylko L’bol nie był taki przybity. Uważa, że jeśli nie pozwoliłby naszym jeźdźcom wozić tego okropnego zwierzęcia to tu, to tam… — Urwała i wyciągnęła przed siebie ręce, jak gdyby chcąc odepchnąć te wszystkie przykre wspomnienia. Z roztargnieniem poklepała swoją smoczycę po pysku, a Allaneth popatrzyła na nią czule. — Mogę wam pomóc w rozwożeniu tej szczepionki, ale sumienie nie pozwala mi dać wam żadnych kandydatów. Tak niewielu mamy młodych ludzi, których możemy przedstawić smoczątkom, a co dopiero królowym. Poza tym Allanath powinna niedługo wznieść się do lotu; liczę na to.

— Nie ma to jak dobry lot godowy, żeby podnieść na duchu cały Weyr — powiedziała Moreta, coraz bardziej niecierpliwie myśląc o następnym locie Orlith.

— Co, ty też? — zapytała z niepewnym uśmiechem Dalova. W jej wyrazistych, brązowych oczach pokazały się łzy, a królowa zaczęła lizać ją po ręce.

Bez chwili wahania Moreta wzięła Dalovą w ramiona, a ona płakała cicho i beznadziejnie, jak ktoś, komu płacz nie przynosi ulgi.

— Tak wielu umarło, Moreto, tak wielu. To był taki szok, kiedy odeszli Ch’mon i Helith. A potem… — Rozszlochała się na dobre. — L’bol pogrążył się w apatii. To P’leen latał z igeńskimi skrzydłami. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, ale kiedy Weyry przestaną się łączyć i okaże się, że on nie potrafi już przewodzić… Dlatego liczę na to, że Allaneth wzniesie się do lotu, i liczę na siebie! Dobry lot godowy wszystkim poprawi nastrój. A kiedy minie lęk przed tą ohydną zarazą, ludzie wreszcie ożyją. — Dalova uniosła głowę z ramienia Morety i otarła oczy. — Wiesz, jak ja kicham od kamienia smoczego. Teraz powstrzymuję się od tego ze wszystkich sił, bo kichanie przeraża ludzi. Śmieszne to, ale prawdziwe. — Dalova znalazła chusteczkę i wydmuchała nos. — Czuję się lepiej, mogąc ci to wszystko powiedzieć. A teraz popatrzmy na mapy naszego Weyru. Tak, Mistrz Capiam opracował to tak szczegółowo, że nie będzie żadnych problemów. Zorganizuję Igen. Czy byłaś już w Telgarze? Porozmawiaj tam z T’grelem. A potem lecisz do Dalekich Rubieży? Czy Falga czuje się lepiej? Czy Tamianth naprawdę będzie jeszcze latać? Och, to dobra wieść. Słuchaj, bardzo bym chciała cię zatrzymać, ale lepiej jedź już, albo znowu zacznę płakać. Usiłuję tego nie robić ze względu na L’bola. Nie masz pojęcia, jaką ulgę przyniosło mi to, że tak się przy tobie wypłakałam. Słuchaj, wyślę Empie, kiedy podejmiemy decyzję, a niewykluczone, że spytam tylko królowe albo P’leena. Mogę im zaufać, ale L’bol nigdy nie aprobował podróżowania w czasie i nie jest to właściwa chwila, żeby go denerwować. — Dalova prowadziła Moretę do wyjścia z weyru, mocno przyciskając do siebie jej rękę. Uśmiechnęła się ciepło do M’baraka, pogłaskała Aritha po nosie i podsadziła Moretę.

W Telgarze smok wartownik zatrąbił groźnie na Aritha i rozkazał błękitnemu smokowi wylądować na Obrzeżu, nie pozwalając mu lecieć dalej do Niecki.

— Takie mam rozkazy, Władczyni Weyru — powiedział C’verbez słowa przeprosin. — M’tani nie życzy sobie obcych w swoim Weyrze.

— Odkąd to smoczy jeźdźcy są dla siebie obcy? — zapytała Moreta, obrażona zarówno rozkazem, jak i butnym tonem C’vera. Arith zaćwierkał, wyczuwając wściekłość Morety. — Przyleciałam na Poszukiwanie…

— I zostawiłaś swoją królową? — powiedział C’ver z otwartą pogardą.

— Jaja twardnieją. Domagam się, żeby M’tani dotrzymał obietnicy danej S’perenowi, że wyśle nam kandydatów na Naznaczenie. Mam ze sobą szczepionkę, jeżeli będzie dla nich potrzebna.

— Wystarczy nam szczepionki dla tych, którzy na nią zasługują.

— Gdybym siedziała na Orlith, C’verze…

— Nawet gdybyś przyleciała na swojej królowej, Moreto z Fortu, nie byłabyś tu mile widziana! Leć na Poszukiwanie do własnych Warowni. Oczywiście, jeżeli ktoś ci tam przeżył!

— Jeżeli tak się na to zapatrujesz, C’verze…

— Właśnie tak.

— To strzeż się, kiedy się skończy to Przejście. Strzeż się! C’ver wybuchnął śmiechem, a jego brunatny smok uniósł się na tylne łapy, trąbiąc urągliwie. Arith dygotał od pyska do czubka ogona.

— Lećmy stąd, M’baraku — powiedziała Moreta przez zaciśnięte zęby. Gdyby cały Telgar płonął w gorączce, za nic nie wysłuchałaby ich próśb. Gdyby został im ostatni worek smoczego kamienia, nie wysłałaby im ani okruszyny. Gdyby ich Weyr był pełen Nici… — Lećmy do Dalekich Rubieży.

Lądowanie na Obrzeżu, coś takiego! Zimno „pomiędzy” nie ostudziło wściekłości Morety, a Arith przestał dygotać dopiero wtedy, kiedy smok wartownik Dalekich Rubieży rozśpiewał się wesoło na powitanie.

— Powiedz Arithowi, żeby poprosił o pozwolenie na lądowanie w Niecce, w pobliżu pomieszczenia Tamianth. Powiedz, że przybyliśmy na Poszukiwanie.

— Już to zrobiłem, Moreto — powiedział M’barak, ciągle jeszcze ponury po odmowie Telgaru. — Dalekie Rubieże witają nas gorąco. Arith mówi, że Tamiath aż szczebiocze z radości.

Kiedy Arith przeleciał nad Siedmioma Wrzecionami i machającym do nich wartownikiem, usłyszeli głos Tamianth. Dołączył się do niej Nabeth B’leriona, który wypadł ze swojego weyru na półkę. Gianarth S’ligara pojawił się nagle, jak wystrzelony z katapulty, trzepotał skrzydłami i skrzeczał to śpiewnie, to piskliwie, kiedy Arith lądował.

M’barak odwrócił się do Morety uśmiechnięty. Bardzo podniosło go na duchu to życzliwe, spontaniczne powitanie. Potem Moreta zobaczyła B’leriona, który stał w szerokiej szczelinie prowadzącej do kwatery weyrzątek, przystosowanej teraz dla rannej Tamianth. Pomachał z werwą zdrową ręką, a potem biegiem ruszył jej na spotkanie.

— Słówko na stronie — powiedział, obejmując ją z niedbałą swobodą. — Wczoraj wieczorem zabrałem Desdrę i Oklinę na plantacje Neratu. Mamy tyle igieł, ile może nam być potrzebne. Nie wspominałem Faldze i S’ligarowi, o co chodzi w twoich Poszukiwaniach, i nikt nie zadawał mi żadnych kłopotliwych pytań. — Podniósł głos, niby to gawędząc z nią od niechcenia. — Skrzydło Tamianth ocieka wprost posoką i dostała wannę do nurkowania; ze S’ligarem jest coraz lepiej, świeci słońce, Weyr wrócił do równowagi, a Pressen i ja wyprowadzaliśmy właśnie Falgę na mały spacerek. Pressen bardzo wysoko cię ceni, moja droga Moreto. Cr’not może sobie zachwalać Dionę, ale my dobrze już ją znamy, prawda? Pressen zajął się obrażeniami smoków po wczorajszym Opadzie. Spędza cały swój wolny czas, wypytując Falgę o metody leczenia smoków, dzięki czemu nie czuje się ona niepotrzebna. O, właśnie przyszedł następny nosiwoda!

Moreta zauważyła olbrzymią kadź na wodę, ustawioną po lewej stronie Tamianth, pełną po brzegi. Potem zobaczyła porządnie ustawiony stos wiaderek.

B’lerion zachichotał.

— To mój pomysł. Każdy, kto chce odwiedzić Falgę, idzie do jeziora i przynosi pełne wiadro wody. Co godzinę weyrzątka odnoszą puste wiadra z powrotem do jeziora. Jeżeli policzysz wiadra, które tu teraz stoją, zorientujesz się, że Falga ma aż za wielu gości. Albo pragnienie Tamianth zostało wreszcie zaspokojone.

Falga siedziała na szerokim tapczanie, opierając się o poduszki. Tapczan był zrobiony z kilku powiązanych ze sobą łóżek weyrzątek. Moreta z zadowoleniem stwierdziła, że Falga ma zdrową cerę. Serdecznie się uściskały. Była niemal zażenowana tym, że Falga tak rozpływa się w podziękowaniach za uratowanie życia jej królowej. Potem, na gorące życzenie Falgi, Moreta razem z Pressenem sprawdzili, jak goi się skrzydło Tamianth, podczas gdy smoczyca cicho nuciła i przyglądała się Morecie łagodnie jarzącymi się oczami.

— Holth mówi, że Orlith śpi. — To powiedziała Tamianth. Zaskoczona Moreta spojrzała na równie zdziwioną Falgę.

— Przybyłaś na Poszukiwanie — zaczęła Falga. — Chyba jeszcze trochę za wcześnie, żeby zwozić kandydatów do Weyru. Czy to aby rozsądne? — Wskazała, by Moreta usiadła na jednym końcu tapczanu, a B’lerion na drugim.

Moreta z wahaniem spojrzała na Pressena, ale był on zajęty czymś w drugim końcu wielkiej izby.

— Są dwa powody, dla których przyleciałam.

— Przecież jest tylko jedno jajo królowej. — Falga osunęła się na poduszki. — Co się więc znowu stało?

— Mistrzowi Capiamowi potrzebna jest nasza współpraca. Szybko wyjaśniła wszystko po raz kolejny, poirytowana tym, że to B’lerion udaje zaskoczenie. — Część mieszkańców Nabolu, Cromu i Dalekich Rubieży z nikim się nie kontaktuje. Mistrz Capiam sądzi, że mogą poczekać, więc oszczędzimy sobie pracy…

— Moreto, po tym jak uratowałaś Tamianth, możesz od tego Weyru żądać wszystkiego… poza S’ligarem i Gianarthem. Na szczęście — Falga roześmiała się uroczo — wiek daje mu się już we znaki. B’lerionie, wiem że podróżujesz w czasie, jeżeli tylko może ci to ułatwić życie. A wiec potrafisz coś takiego zorganizować. Poza tym wątpię, czy w którymś z zachodnich gospodarstw znajdzie się chociaż jedna chałupa, której byś nie znał.

— Falgo! — B’lerion udał, że jest oburzony i dotknięty, i położył sobie prawą dłoń na sercu. — Czy mógłbym zobaczyć ten plan Mistrza Capiama?

Spiżowy jeździec bardzo dobrze umiał się maskować. Bacznie przyglądał się planowi, jak gdyby pierwszy raz widział go na oczy. — Moreto — powiedziała Falga, bacznie jej się przyglądając — jeżeli Tamianth mówi, że według Holth Orlith śpi, musiałaś się już gdzieś zatrzymać, zanim przyleciałaś do Dalekich Rubieży.

— Tak, najlepsze zostawiłam sobie na koniec.

— Czy to może właśnie dlatego Tamianth mówi mi, że Raylinth i jego jeździec przylecieli bardzo podenerwowani do Fortu? Kiedy Moreta posępnie skinęła głową, dodała: — M’tani nie chce mieć z tym nic wspólnego?

— Jeździec wartownik kazał Arithowi wylądować na Obrzeżu. B’lerion zaklął gwałtownie, cała jego ospałość zniknęła.

— Gdybym była na Orlith, to ten nędzny, brunatny C’ver aniby się nie…

— Zastanów się, o kim mówisz — przerwała jej Falga. — Zwykły brunatny jeździec! Naprawdę, Moreto, szkoda twojej złości, zachowaj ją dla kogoś, kto godzien będzie twojej pogardy. Nie wiem, co napadło M’taniego. Walczył z Nićmi przez tak wiele lat, może czuje się znużony. Kompletnie zgorzkniał, co ma wpływ na cały jego Weyr. Byłoby to fatalne, gdyby nawet nic specjalnego się nie działo, ale dzięki tej zarazie wszystkie jego mankamenty wyszły na wierzch. Może będziemy tam musieli siłą wprowadzić zmiany? Rozważymy to później. Tymczasem Dalekie Rubieże przejmą dystrybucję po wschodniej stronie regionu Telgar. Bessera umie przenosić się w czasie, pewnie dlatego ma często taką zadowoloną minę. B’lerionie, a jak się przedstawia sytuacja spiżowych smoków?

— Sharth, Melath, Odioth — B’lerion odliczał imiona na palcach. — Nabeth, jak podejrzewałaś, Ponteth i Bidorth. To daje nam siedem smoków, a jeżeli pamięć mnie nie zawodzi, N’mool, jeździec Bidertha, pochodzi z Górnych Równin Telgaru. Oczywiście T’grel nie jest jedynym jeźdźcem niezadowolonym z Przywództwa M’taniego. Mówiłem ci, Falgo, że kiedy ci jeźdźcy z Telgaru zakosztują prawdziwego przywództwa, będą kłopoty. — Uśmiechnął się ujmująco do Morety. — Muszę skłonić głowę przed talentem Sh’galla. Chociaż to nudziarz… nie, nie, nie zamydlisz oczu przyjacielowi B’lerionowi… ale jest cholernie dobrym Przywódcą! I nie groź mi palcem, Falgo.

— Przestań paplać, B’lerionie. Holth powiedziała Tamianth, że Moreta powinna już wracać do swojego Weyru. Wyślemy ci kilku wychowanków z naszej jaskini. Będziesz miała w czym wybierać. Jeżeli podczas rozwożenia tej mikstury Mistrza Capiama trafimy na jakichś stosownych chłopaków i dziewczyny, też ich przywieziemy.

— Pomogę Morecie przy wsiadaniu — zawołał B’lerion przez ramię, pospiesznie wychodząc z nią na zewnątrz.

— Na szczęście masz tylko jedną rękę, B’lerionie — zawołała za nim Falga.

— Zamierzam wracać przez Ruathę — powiedziała Moreta niespokojnie.

— Tak myślałem. Nie musisz. Idzie im wspaniale. Capiam przysłał więcej ludzi do pomocy. Desdra ich nadzoruje. Mówi, że Tirone i jego harfiarze świetnie sobie radzą z Lordami Warowni i Mistrzami Siedzib Rzemieślniczych.

— Nie wątpię. Nie widziałam K’lona od wielu dni.

— Dobry facet z tego K’lona; a nie zwykłem mówić tego o pierwszym lepszym błękitnym jeźdźcu.

Podeszli do Aritha i chociaż B’lerion miał tylko jedną sprawną rękę, omal nie przerzucił Morety ponad smokiem.

Kiedy wróciła do Weyr Fortu, Orlith nie spała, ponieważ Sh’gall obudził ją, szukając Morety. Przechadzał się teraz tam i z powrotem przed podestem, a kiedy weszła, zwrócił się gwałtownie w jej stronę.

— M’tani przysłał zielone weyrzątko — zawołał, kipiąc z gniewu — niemal niemowlę, i kazał mu przekazać naszemu smokowi wartownikowi najbardziej obelżywą wiadomość, jaką kiedykolwiek otrzymałem. M’tani odrzuca wszelkie umowy, zawarte na spotkaniu przy Granitowym Wzgórzu, na którym nie byłem obecny. — Sh’gall potrząsnął pięścią najpierw w kierunku Morety, a potem gdzieś w stronę Wzgórza. — Na tym to spotkaniu podjęto arbitralne decyzje, z którymi nie potrafię się pogodzić, chociaż zostałem zmuszony się do nich stosować! M’tani odrzuca wszelkie umowy, ugody, porozumienia, układy i pakty. Mamy mu nie zawracać głowy… tak to właśnie określił… żadnymi problemami naszych Weyrów. Jeżeli doszło do tego, że musimy żebrać o łaskę i prowadzić Poszukiwania w innych Weyrach, to w ogóle nie zasługujemy na to, żeby mieć jaja — zakończył Sh’gall, wymachując rękami jak uczeń bębnistów.

Moreta nigdy jeszcze nie widziała go w takiej furii. Wysłuchała, co miał do powiedzenia, ale sama nic nie mówiła w nadziei, że Sh’gall wyszumi się i pójdzie sobie. Jednakże on wracał do tego, że wyruszyła tam bezmyślnie, narażając go na taki afront, jak zwykle skarżył się na swoją chorobę, narzekał, że Orlith zniosła tak mało jaj. Wreszcie Moreta nie wytrzymała.

— Leży przed nami królewskie jajo, Sh’gallu. Musi być dość kandydatek, żeby malutka królowa miała z czego wybierać.

Zwróciłam się do Weyru Telgar, podobnie jak do Bendenu, Igenu, Isty i Dalekich Rubieży. Nikomu innemu moja prośba nie wydała się natrętna. A teraz idź już stąd. Wystarczająco, jak na jeden dzień, zdenerwowałeś Orlith.

Biegnąc przez piasek do Orlith Moreta widziała, że smoczyca jest zdenerwowana. Jednakże to nie Sh’gall ją zdenerwował, lecz Weyr Telgar. Orlith chodziła tam i z powrotem przed leżącymi na piasku jajami, oczy jej wirowały, zmieniając odcień od czerwonego przez żółty do pomarańczowego, i recytowała swojej jeźdźczyni wykaz obrażeń, jakie zada spiżowemu Hogarthowi, z takimi szczegółami, że Moretę na przemian ogarniał to śmiech, to groza. W czasie rui gnana popędem płciowym smoczyca potrafiła być okrutna i dzika, ale po zniesieniu jaj zwykle łagodniała.

Chcąc uspokoić Orlith, Moreta zaczęła skrobać ją po wyrostkach nad oczami, po łbie i namawiała ją, żeby zajęła się jajami, zasnęła na gorącym piasku.

„Ona ma parę bardzo dobrych pomysłów — odezwał się łatwy do rozpoznania głos Holth. — Leri mówi, że jeździec Raylintha zrozumiał wszystko, co trzeba. Mówi, że masz zostać na terenie Wylęgarni, dobrze się najeść i wyspać.”

„Czy przed wami nie można mieć żadnych tajemnic?”

„Nie. Jeżeli Orlith nie wykończy Hogartha w należyty sposób, ja to zrobię.”

„Leri mówi — tym razem był to głos samej Orlith — że nie wolno nam wstrzymywać Holth. Gdybyś jechała na mnie, nie zostałabyś znieważona.”

— Właściwie to wolałabym zrobić sobie dywanik ze skóry C’vera — powiedziała Moreta po głębokim namyśle. — Jest wystarczająco włochaty.

Na pomysł obdarcia jeźdźca ze skóry wpadła Leri, ale szczegółowe rozważanie tej czynności pomogło Morecie wrócić do równowagi, a pośrednio uspokoiło Orlith. Może powinna też obedrzeć ze skóry Sh’galla, jednakże lubiła Kaditha i za nic nie chciałaby go zmartwić.

„Nadchodzi Kamiana” — powiedziała Orlith spokojniejszym tonem, a jej oczy zrobiły się bardziej zielone.

Moreta podniosła oczy i zobaczyła, jak Kamiana przywołuje ją gwałtownymi ruchami na podest.

— Leri kazała mi zaczekać, aż trochę ochłoniecie — powiedziała Kamiana, ze współczuciem uśmiechając się do Morety. — Ależ ten Sh’gall marudzi, jak coś jest nie po jego myśli. Można by pomyśleć, że tę zarazę wymyślono tylko po to, żeby go zdenerwować. A ten M’tani? Wszyscy jesteśmy zmęczeni Nićmi, ale mimo to robimy, co do nas należy. Na następny Opad będzie musiał lecieć sam, a wiem, że jego Weyr dysponuje tylko połową swoich sił. Czy nie możemy zdjąć go ze stanowiska? Czy też musimy czekać ze zmianą Przywódcy, aż wzniesie się do lotu telgarska Dalgeth? Z tą szczepionką Capiama polecimy jutro we trzy: Lidora, Haura i ja. Nie można wyperswadować Leri, żeby nie latała, ale to prawda, że doskonale zna te ukryte w różnych zakątkach osiedla. Namówiłam S’perena, żeby wziął K’lona, chociaż to tylko błękitny jeździec. Lepszy byłby P’nine, ale go pobruździło.

— K’lon odkrył przypadkiem, jak można podróżować w czasie; poza tym ostatnio ciągle rozwoził jakieś przesyłki.

— Nie miałam pojęcia — Kamiana znowu wymownie podniosła oczy do góry — jak wiele tu się dzieje, Moreto. A ta twoja królowa to tylko grzebie w piasku i obsypuje nim jaja!


3. 22. 43

W głównej Sali Warowni Ruatha, która jeszcze do niedawna służyła za szpital, stało czterdzieści wirówek, skonstruowanych z kół od wozów. Pod ścianą, gdzie kiedyś, na podium, stał stół bankietowy Lordów Ruathy, złożono ze sto ozdobnych butli, teraz już niepotrzebnych. Szalona krzątanina ostatnich czterech dni zmieniła się późną nocą w niemrawe przygotowania do mającej nastąpić o świcie ostatniej akcji. Zmęczonych ludzi wcale nie pocieszał fakt, że podobna krzątanina trwała również w Stajniach Keroonu i w Warowni Benden.

W kącie, przy drzwiach kuchennych, ustawiono na koziołkach stół, który w porze posiłków służył do jedzenia, a przez resztę czasu — do pracy. Na końcu stołu pod ścianą, do której poprzypinano mapy i listy, poniewierały się resztki wieczornego posiłku. Na długich ławach siedziało ośmiu ludzi, których Alessan nazywał swoją Lojalną Załogą. Alessan przyniósł bukłak białego bendenu i teraz załoga odpoczywała, popijając wino.

— Nie bardzo byłem zachwycony tym Mistrzem Balforem mówił Dag, wpatrując się w wino w swojej czarce.

— Nie został jeszcze zatwierdzony na to stanowisko — powiedział Alessan. Był tak znużony, że nie chciało mu się rozmawiać, a do tego miał świadomość, że Fergal z właściwą sobie przebiegłością przysłuchuje się im chciwie, żeby zapamiętać jak najwięcej szczegółów na każdy temat.

— Martwię się raczej tym, że nie ma komu zaproponować tego stanowiska. Mistrzowi Balforowi z pewnością brak doświadczenia.

— Zrobił wszystko, o co go prosił Mistrz Capiam — powiedział Tuero, popatrując na Desdrę, która najwyraźniej ich nie słuchała.

— Smutne to, jak się pomyśli, ilu umarło zacnych ludzi. — Dag podniósł czarkę w milczącym toaście. — Ile wspaniałych rodów zostało po prostu zmiecionych z powierzchni ziemi. Kiedy pomyślę, że Kwiczek nie będzie miał teraz żadnego rywala…

Alessan nalał mu jeszcze wina. Zaproponowano też czarkę wina Fergalowi, ale chłopak odmówił i to w sposób dość bezczelny. Alessan darował mu jego zuchwałość tylko dlatego, że tak sumiennie wykonywał każde wyznaczone zadanie. Fergal niewątpliwie odziedziczył po swoim dziadku zamiłowanie do hodowli biegusów.

— Mówisz, że Runel nie żyje? — zapytał Dag, nie mogąc pogodzić się z tym jak niewielu ze starych przyjaciół pozostało przy życiu. — Czy zginął cały jego ród?

— Jego najstarszy syn z rodziną są w swojej warowni.

— To dobrze, on nadaje się na hodowcę. Rzucę tylko okiem na tę brązową klacz. Może się oźrebić jeszcze dziś w nocy. Chodź no, Fergalu. — Dag zsunął nogę w łubkach z ławy i wziął kule, które dla niego zmajstrował Tuero. Przez jedną króciutką chwilę wyglądało na to, że Fergal się zbuntuje.

— Ja pójdę z tobą, jeżeli pozwolisz — powiedziała Rill, podnosząc się i dyskretnie pomagając Dagowi. — Narodziny to szczęśliwa chwila!

Fergal natychmiast zerwał się na nogi, niezmiernie zazdrosny o Daga. Za nic nie chciał dzielić się nim jego uwagą z kimkolwiek, nawet z Nerilką, do której się szczerze przywiązał.

Tuero przyglądał się im, kiedy wychodzili z Sali.

— Już kiedyś widziałem tę kobietę.

— Ja też — powiedziała Desdra — albo może kogoś z jej krewniaków. Tak ich dużo było! — Opierała się plecami o ścianę, jej osłabłe ręce spoczywały na podołku, kilka pasemek ciemnych włosów wymknęło się z ciasno splecionych warkoczy. — Kiedy jutro będziemy już mieli to za sobą, mam zamiar położyć się i spać, spać, spać. Jeżeli ktokolwiek, spróbuje mnie obudzić, to ja mu… jestem za bardzo zmęczona, żeby wymyślić coś odpowiednio okropnego.

— To wino było wspaniałe, Lordzie Alessanie — powiedział wstając Follen. Pociągnął Deefera za rękaw. — Dziś w nocy musimy zlać jeszcze trzy partie. Na wszelki wypadek dobrze mieć zapas. To już nie zajmie wiele czasu.

Deefer potężnie ziewnął, poniewczasie zasłonił usta i przepraszająco rozejrzał się dookoła. Jednak ziewanie nie robiło na nikim takiego wrażenia jak kichanie czy kaszel.

— A myślałem — zaczął Tuero, z przeciągłym westchnieniem wpatrując się we wnętrze swojej pustej czarki — że na ruathańskim Zgromadzeniu mniej będzie roboty, niż na weselu w Gromie.

Alessan podniósł wzrok, a jego jasnozielone oczy rozbłysły.

— Czy to znaczy, mój przyjacielu, że rozważyłeś moją propozycję i przyjmiesz posadę w Ruacie?

Tuero cicho się zaśmiał.

— Mój zacny Lordzie Alessanie, przychodzi taki moment w życiu harfiarza, że ma dość braku stabilizacji i pragnie osiąść w jakimś miłym miejscu, gdzie ludzie docenią jego zdolności, gdzie przy stole prowadzi się dowcipne rozmowy — co pozwala harfiarzowi oszczędzać palce, bo nie musi wówczas grać — gdzie nie będzie się nadmiernie go eksploatować…

— W takim wypadku nie starałabym się o posadę w Ruacie zauważyła sarkastycznie Desdra.

— Nikt ci jej nie proponował — odparł Alessan z figlarnym błyskiem w oczach.

— To żadna radość służyć komuś nadmiernie ostrożnemu. Tuero objął Alessana za ramiona. — Jest jednak jeden warunek, który… — tu harfiarz przerwał na moment i podniósł do góry długi palec wskazujący — który musi zostać spełniony.

— Na pierwsze Jajo — zaprotestował Alessan — zmusiłeś mnie już, żebym się zgodził na apartament na pierwszym piętrze, po wewnętrznej stronie i na drugą daninę naszych Cechów…

— Kiedy znowu obsadzisz je ludźmi…

— Na to, żebyś mógł sobie wybrać biegusa, na maksymalną premię przysługującą czeladnikowi, na pozwolenie na wyjazd, jeżeli będziesz miał ochotę zdawać egzaminy mistrzowskie, kiedy skończy się Przejście. O cóż więcej mógłbyś prosić zubożałego Lorda Warowni?

— Proszę tylko o to, co przystoi człowiekowi, który ma taki talent i takie osiągnięcia jak ja. — Tuero pokornie położył dłoń na sercu.

— No to jaki jest ten ostateczny warunek?

— Żebyś zaopatrywał mnie w białe bendeńskie wino. — Niestety w tym momencie dostał czkawki, co zepsuło nieco powagę jego oświadczenia. Gwałtownie ponaglił Alessana, żeby napełnił jego czarkę, i pił wino małymi łyczkami, by pohamować skurcze. No więc jak?

— Mój zacny Tuero, jeżeli ja tylko będę miał bendeńskie białe wino, również ty na tym skorzystasz. — Podniósł uroczyście czarkę. — A więc zgoda?

Tuero czknął.

— Zgoda!

Desdra popatrzyła na Alessana, a potem pochyliła się do przodu i popukała palcem w bukłak, który miał pod pachą. Niewiele w nim zostało — zapewnił ją Alessan.

— To i dobrze. Jutro musicie trzeźwo myśleć. Chodź, Oklino, oczy ci się już kleją.

Alessan spoglądał na nią i zastanawiał się, czy Desdra naprawdę tak troszczy się o jego siostrę, czy też koniecznie potrzebuje kogoś, kto by jej pomógł wejść na schody. Obydwie kobiety szły niezbyt pewnie i niezbyt prosto, chociaż nie zawsze tarasowało drogę wyposażenie tej wielkiej, bielonej Sali.

— Jeszcze muszę pomalować tę salę — zdecydował nagle Alessan. Surowa biel ścian przywodziła na myśl zbyt wiele różnych bolesnych przeżyć.

— Słuchaj, Alessanie — rzekł Tuero, pociągając Lorda Warowni za rękaw — skąd ty właściwie masz tyle tego bendeńskiego białego wina?

Alessan wyszczerzył zęby w uśmiechu.

— Muszę mieć jakieś swoje sekrety. — Głowa mu się chwiała. Trzeba uważać, żeby nie opadła na stół.

— Sekrety? Przed swoim własnym harfiarzem? — Tuero usiłował powiedzieć to oburzonym tonem.

— Jeżeli odkryjesz tajemnicę, powiem ci, czy masz rację. Tuero rozpromienił się. — Masz rację. Jeżeli harfiarz nie potrafi sam odkryć tajemnicy, to znaczy, że nie jest godzien jej znać. Prawda, Alessanie?

Jednakże głowa Alessana spoczywała już na stole; z jego pół otwartych ust wydobywało się chrapanie. Tuero wpatrywał się w niego przez chwilę na poły z litością, a na pory z wyrzutem, potem wziął bukłak. Zostało w nim zaledwie kilka kropel.

Za Tuero rozległy się kroki. Odwrócił się.

— Bukłak już pusty? — zapytała Rill.

— Tak, pusty, a tylko on wie, gdzie przechowywane jest wino! Rill uśmiechnęła się.

— Ten źrebak to ogier, wspaniały i silny. Lord Alessan ucieszy się z niego. Dag i Fergal pilnują go, chcą mieć pewność, że utrzyma się na nogach i że będzie ssał. — Spojrzała czule na śpiącego Lorda Warowni i nagle jej twarz stała się jakoś niezwykle piękna.

Tuero zamrugał oczami, zastanawiając się, czy to może wypite przez niego wino dodało urody tej wysokiej kobiecie. Z ogromnym wysiłkiem skoncentrował się. Miała regularne rysy. Byłaby całkiem atrakcyjna, gdyby włożyła coś bardziej kolorowego i nie obcinała tak krótko włosów. Po chwili wyraz jej twarzy zmienił się i przestała wydawać się taka piękna… ale znowu mu kogoś przypominała.

— Już przedtem musiałem cię gdzieś spotkać — powiedział Tuero.

— Nie należę do ludzi, których mógłby znać czeladnik harfiarski — odparła. — A teraz wstawaj, nie możemy dopuścić, żeby Alessan spał w tej niewygodnej pozycji.

— Nie jestem pewny, czy uda mi się stanąć.

— Spróbuj. — Zostało to powiedziane tak kategorycznie, że Tuero natychmiast jej posłuchał.

Rill była zaledwie o pół głowy niższa od Alessana. Zarzuciła sobie na ramie jedną jego bezwładną rękę i poleciła Tuero, żeby go podparł z drugiej strony. Wspólnym wysiłkiem udało im się unieść Alessana, który nie całkiem zdawał sobie sprawę, co z nim robią. Na szczęście pokoje Alessana znajdowały się tuż za podestem schodów. Rill ułożyła go w sypialni i starannie okryła. Tuero poczuł zazdrość, że ta kobieta dba o Alessana.

— Chciałbym… chciałbym… — zaczął, ale brak mu było słów, by wyrazić swoje pragnienie.

— W sąsiednim pokoju stoi drugie łóżko, Harfiarzu.

— A przykryjesz mnie też? — zapytał z nadzieją Tuero. Rill uśmiechnęła się, wskazała palcem na siennik na podłodze i rozłożyła zwinięty koc. Tuero westchnął z wdzięczności i położył się na boku.

— Jesteś dobra dla takiego harfiarza pijaczyny jak ja — wymamrotał, kiedy poczuł, że okrywa go kocem. — Któregoś dnia przypomnę…


Ten ranek zaczął się jak każdy inny. Chociaż Nesso wciąż jeszcze kaszlała, czuła się znacznie lepiej. Przyniosła Morecie śniadanie i zaczęła narzekać na to, jak Gorta zarządzała Niższymi Jaskiniami podczas jej choroby. Moreta ucięła jej tyradę mówiąc, że musi sprawdzić uprząż Leri.

— Nie potrafię zrozumieć, dlaczego jeźdźczynie królowych lecą razem z Telgarem po tym, co M’tani zrobił wczoraj.

Moreta z radością pomyślała, że Opad ukryje prawdziwą działalność królowych. Nesso nie domyśla się, że walka z Nićmi stanowi tylko pretekst, że Telgar nie ma nic wspólnego z dzisiejszym lotem królowych.

— To już po raz ostatni — powiedziała, pospiesznie opróżniając swój kubek. — Mamy zobowiązania względem warowni i cechów!

Orlith ostrożnie turlała jaja na gorącym piasku i delikatnym językiem sprawdzała skorupy. Najbardziej troszczyła się o królewskie jajo i odwracała je niemal co godzinę; z innymi jajami czyniła to trzy lub cztery razy dziennie. Moreta postanowiła, że wyśle Leri z jej misją, a potem zabierze Orlith na teren polowań. Kiedy minie zagrożenie zarazą, poganiacze muszą uzupełnić zapasy Weyru. Teraz jednak nie bardzo jest w czym wybierać wśród pozostałych na wybiegu zwierząt. Porozmawia z Peterparem. Może dałoby się znaleźć gdzieś w pobliżu dzikie intrusie, pasące się na niższych stokach gór. Kiedy skończy się ten dzień, będzie musiała zająć się całym mnóstwem drobnych spraw. Wszystko musi powrócić do normalnego rytmu. A wtedy można będzie rozpocząć prawdziwe Poszukiwanie kandydatów.

Leri była już ubrana do lotu, ale narzekała na samopoczucie.

— Może lepiej, żebyś nie leciała na obchód, jeżeli aż tak dokuczają ci stawy. Czy dolałaś sobie soku fellisowego do wina?

— Ha! Wiedziałam, że nadejdzie taki dzień, kiedy będziesz mnie błagała, żebym zażyła soku fellisowego!

— Wcale nie błagam…

— A jednak przypominasz mi. Po prostu źle spałam ostatniej nocy. Ciągle rozważam, co kto ma zabrać i gdzie ma z tym lecieć. Wiesz, będziesz dzisiaj musiała porozmawiać z Sh’gallem. Całe szczęście, że zgodnie z naszym planem masz zostać na terenie Wylęgarni; inaczej mógłby nabrać podejrzeń.

— Na razie Sh’gall śpi.

— I nie powinien się szybko obudzić! Gorta mówiła mi, że wlał w siebie dwa bukłaki wina. A teraz może byś mi podała ten pasek?

Holth z niespodziewaną czułością przytuliła się do Morety, która zakładała jej pasek na kark.

— Będziesz dzisiaj dbała o Leri, prawda?

— Oczywiście!

— Coś niesłychanego! Rozmowy za plecami jeźdźca! — Leri udawała oburzenie, ale uśmiechnęła się ciepło do Morety, a potem szarpnęła za uprząż, żeby upewnić się, czy sprzączki dobrze trzymają. — No gotowe! — Klepnęła Holth po karku. — Muszę już lecieć. Zajmę się tamtymi wzgórzami. Czy mam zostawić w Ruacie jakąś wiadomość, kiedy będę odbierać stamtąd szczepionkę?

— Życz im wszystkiego najlepszego, i przekonaj się, co Holth myśli o Oklinie.

— Naturalnie!

Moreta poszła razem z Leri na półkę i kiedy Holth nisko przycupnęła, pomogła jej wsiąść. Leri zapięła pasy, usadowiła się wygodnie na grzebieniu Holth i niedbale pomachała Morecie na pożegnanie. Moreta cofnęła się pod ścianę, a Holth zeskoczyła z półki, silnie i pewnie machając skrzydłami. Poleciała w kierunku terenów polowań, a potem zniknęła w „pomiędzy”. Moreta martwiła się trochę, że Holth ma zwyczaj wlatywać w „pomiędzy” natychmiast po starcie, ale smoczyca była stara i pewnie brakło już jej sił. Kiedy wszystkich zaszczepią, Moreta miała zamiar wytoczyć argumenty najcięższego kalibru i przekonać Leri, że w ogóle nie powinna już latać. Mądra, stara Władczyni Weyru bardzo by się przydała w Iście, a istański klimat posłużyłby i smoczycy, i jeźdźczyni.

Podjąwszy decyzję co do przyszłości Leri, Moreta zauważyła, że na terenie polowań znajdowały się jakieś smoki. Niewielkie stado intrusiów umykało co sił w nogach. Ścigająca je zielona smoczyca wpadła do jeziora w ślad za jednym z uciekinierów. Wytrysnęła fontanna wody i tęczowo zalśniła w porannym słońcu. Triumfalnie trąbiąca smoczyca wynurzyła się z mokrym intrusiem, zwisającym jej z pyska. Zamiast odlecieć na swoją półkę i rozkoszować się posiłkiem, zielona smoczyca skręciła i złożyła intrusia u stóp błękitnego smoka po drugiej stronie jeziora. Tigrath polowała dla Dilentha, a przyglądali się temu F’duril i A’dan. Jeżeli Morety nie zawodził wzrok, trzecim człowiekiem, który się temu przyglądał, był Peterpar, pasterz Weyru.

Kiedy dołączyła do ich trójki, Peterpar kończył właśnie ustalać szczegóły polowania na intrusie, które miało się odbyć tego popołudnia, jeżeli utrzyma się ładna pogoda.

— Są takie zakątki wysoko w wąwozach, gdzie chętnie się chowają, Moreto — tłumaczył Peterpar. — Jeżeli utrzyma się słoneczna pogoda — popatrzył na bezchmurny horyzont — a na to wygląda, to wyjdą się paść. A’dan również chce zagalopować.

— A może poprosimy S’gora, żeby się do nas przyłączył? — zapytał A’dan. — Malth dobrze by zrobiło, gdyby mogła rozprostować skrzydła, a i S’gora takie polowanie podniosłoby na duchu!

— Nie powinien się tak zamykać w czterech ścianach — zgodził się F’duril, zerkając w stronę weyru S’gora w północnym haku Niecki.

— Zwierzyna w górach szybko nam się skończy, Moreto, jak zaczniemy na nią polować — powiedział Peterpar, potrząsając głową. Zmarszczył brwi i czubkiem buta zgarnął kilka kamyków. Jak myślisz, kiedy gospodarze przyślą nam jakieś stado?

— A może poprosić ich, żeby pozwolili nam polować, aż minie zagrożenie zarazą? — zapytał A’dan. Ani on, ani F’duril nie zarazili się grypą, ponieważ w najgorszym okresie żaden z nich nie opuszczał rannego Dilentha F’durila.

— Gospodarze nie musieliby wtedy pędzić do nas swoich stad, a przecież brakuje im ludzi i wkrótce czekają ich wiosenne prace polowe — zgodziła się Moreta.

— Połapcie gospodarzom w Keroonie i Telgarze ich zabłąkane zwierzęta — powiedział Peterpar, kiwając głową. — Słyszałem, że rozpuszczali stada, kiedy ludzie byli zbyt chorzy, żeby się o nie troszczyć. — Potem wskazał palcem na niebo. — A gdzież to wybierają się jeźdźczynie królowych? Czy to S’peren jest z nimi?

— Na Poszukiwanie — odpowiedziała obojętnym tonem Moreta.

— Królowe nie latają na Poszukiwania — stwierdził Peterpar z wielką pewnością siebie.

— Jeżeli ktoś potraktuje Władczynię Weyru tak nieuprzejmie, jak potraktowano mnie w Telgar, to latają — oznajmiła Moreta tak surowo, że Peterpar przestał zadawać pytania. A teraz upolujcie coś dobrego dla Orlith.

Uśmiechnęła się i odeszła. Ten Peterpar zawsze musi wszystko wiedzieć. Nie wspomniał jednak nic o Holth ani o Leri, może wiec Holth miała rację, że natychmiast skryła się w „pomiędzy”. K’lon musiał odlecieć już wcześniej, ale on ciągle coś lub kogoś przywoził i odwoził, wiec nikt się już tym nie interesował. Rozbawiło Moretę, że również M’tani przydał się na coś, chociaż chciał tylko im przeszkadzać. Gdyby tak jeszcze Sh’gall spał przez cały dzień…

Tego ranka czuła się wprost znakomicie, pachniała jej wiosna, grzało ją słońce, słyszała śmiech bawiących się w pobliżu Jaskini dzieci. Kiedy smoki skończą się pożywiać, dzieci wrócą nad jezioro, na swoje ukochane miejsce zabaw. Niecka znowu pełna była gwaru, normalnej krzątaniny, przestała wisieć nad nią pełna niepokoju cisza. Kiedy jednak weszła do infirmerii, szukając Jallory, która szczepiła jednego z pobrużdżonych wczoraj jeźdźców, wyczuła nastrój oczekiwania, tłumionego podniecenia.

— Dzień dobry, Moreto — powiedziała Jallora. — Przyszłaś w samą porę. Dam ci od razu tę drugą porcję szczepionki, którą Capiam zamówił dla Weyrów. Jeźdźcy smoków tak dużo podróżują. — Mówiła to z łagodnym, przepraszającym uśmiechem. Zaszczepiła Moretę ze zręcznością świadczącą o dużej praktyce.

— Czy mogę ci w czymś pomóc?

— Bardzo bym ci była wdzięczna. Muszę obsłużyć Niższą Jaskinię. Zaszczepiłam jeźdźczynie królowych, zanim poleciały wypełniać swoją misję.

Czy Morecie tylko się zdawało, że w oczach Jallory błysnęła iskierka zrozumienia? Dobrze, pomoże jej, przynajmniej będzie miała coś do roboty i jakoś szybciej minie to przedpołudnie. Kiedy zobaczyła A’dana z Peterparem i S’gorem, poszła powiedzieć Orlith, że będzie miała większy wybór jedzenia, jeżeli uda jej się wytrzymać do wieczora.

— Dzikie intrusie są łykowate — zauważyła Orlith z pewnym rozdrażnieniem — ale dosyć smaczne — dodała, wyczuwając zatroskanie Morety i trącając ją nosem. — Kadith śpi. Holth mówi, że wszystko idzie dobrze.

Sh’gall na pewno dowie się, że jeźdźcy Fortu brali udział w rozwożeniu Capiamowej szczepionki, tego się nie da uniknąć, ale lepiej, żeby najpierw odespał wypite wczoraj wino i uspokoił się po obeldze M’taniego. Morela mogła się mylić, ale przemknęło jej przez myśl, że Sh’gall w pewnym sensie zadowolony był z tego, że M’tani tak ją potraktował.

Nagle Orlith usiadła na zadzie, jej oczy zabłysły na czerwono i pomarańczowo w takim przerażeniu, że Moreta gwałtownie odwróciła się wypatrując niebezpieczeństwa.

— On nie pozwala polecieć spiżowym. Sutanith się martwi. On jest niebezpieczny. Dalgeth, najstarsza królowa, powstrzymuje wszystkich. — Głos Orlith brzmiał, tak jak gdyby nic z tego nie rozumiała i gotowała się do obrony.

— To Sutanith mówi do ciebie? — zdziwiła się Moreta. Sutanith była królową Miridan, władczyni bardzo niskiej rangi. Moreta niezbyt dobrze ją znała, ponieważ Fort rzadko łączył się z Telgarem.

— Przywódca udał się „pomiędzy” do Opadu, więc Sutanith ostrzega cię, że są problemy, że spiżowe nie mogą pomóc.

— M’tani dowiedział się, że T’grel zamierzał rozwozić szczepionkę?

— Sutanith odeszła. — Orlith rozluźniła napięte mięśnie.

— A Dalgreth ich powstrzymuje? Jak M’tani się dowiedział? Wydawało mi się, że Leri i T’grel dopracowali wszystkie szczegóły. A Keroon musi dostać tę szczepionkę. — Moreta zaczęła chodzić tam i z powrotem szarpiąc włosy, jak gdyby mogło to pomóc jej w znalezieniu jakiegoś planu. — Jeżeli Keroon nie dostanie tej szczepionki, to cały plan może zawieść! — Popędziła przez piasek na swój podest i znalazła notatki Capiama. Keroon i Telgar muszą zostać objęte szczepieniem, a na tym terenie było wiele warowni i cechów. Który z jeźdźców mógł znać Telgar i Keroon wystarczająco dobrze, żeby…

— Leci tutaj Oribeth. — Orlith jednym susem skoczyła przed swoje jaja, rozłożyła skrzydła i wygięła szyję, instynktownie broniąc ich przed obcą królową.

— Nie bądź niemądra, Orlith. Levalla przyleciała, żeby się ze mną zobaczyć!

Dlaczego ta bendeńska para pojawiła się w Weyr Forcie? Moreta pobiegła na spotkanie Levalli. Levalla i Oribeth wylądowały na samym środku Niecki, daleko od Wylęgarni i Jaskini. Kiedy Moreta biegła na spotkanie swoich gości, Levalla uważnie sprawdziła położenie słońca względem Gwiezdnych Kamieni, a potem ześliznęła się z grzbietu swojej królowej.

— Świetnie udała mi się ta podróż w czasie. Nie chciałam, żebyś się niepotrzebnie martwiła.

— Orlith właśnie przekazała mi tajemniczą wiadomość od Sutanith. Czy wiesz coś o tym? — Moreta musiała przekrzykiwać zgiełk, jaki robiły smoki Weyru, które zaczęły trąbić, zdezorientowane popłochem Orlith i obecnością Oribeth. Moreta przesłała sygnał uspokajający swojej królowej i Orlith przestała trąbić.

— Uspokójże ich wszystkich. Nie miałam zamiaru wprawić Weyru w panikę. Proszę o wybaczenie Orlith i smoka wartownika, ale musiałam się z tobą natychmiast zobaczyć. Całkiem dobrze podróżowało mi się w czasie na drugą stronę kontynentu, jeżeli weźmie się pod uwagę, ile mam teraz spraw na głowie. — Levalla ściągnęła rękawicę i przesuwała w palcach swoje drewienko. — Tak, wiemy na wschodzie wszystko na ten temat. Tuż przed południem naszego czasu M’gentowi zaczęło wydawać się, że chyba coś jest nie w porządku, kiedy Lord Shadder doniósł nam, że nikt z Weyru Telgar nie odebrał od niego żadnych szczepionek dla Mistrza Balfora. W pewnym sensie zostaliśmy wiec uprzedzeni. Sutanith udało się przekazać ostrzeżenie do Oribeth, Wimmi i Allaneth. Uważam, że Miridan należy się najwyższe uznanie za odwagę. Jednak K’dren twierdzi, że jest ona partnerką T’grela, a on występuje już zdecydowanie przeciw M’taniemu. Tak wiec zarobiliśmy sobie trochę czasu — Levalla uśmiechnęła się porozumiewawczo do Morety — i wyznaczyliśmy dwóch brunatnych jeźdźców, którzy znają równiny Telgaru i warownie nad rzeką. D’say zgodził się wysłać jednego jeźdźca ze swojej grupy na patrol wzdłuż wybrzeża telgarskiego aż do delty rzeki. Dalova mówi, że może rozszerzyć podległy jej teren tak, by objął góry, cofnie się w czasie przed Opad, gdyż Niciom zachciało się właśnie dzisiaj tam opadać. Nie mamy jednak nikogo, kto by wystarczająco dobrze znał Równiny Keroonu. — Zmierzyła Moretę przeciągłym spojrzeniem. — A ty je znasz. Czy mogłabyś tam polecieć na tym młodym błękitnym smoku?

— Holth przylatuje — powiedziała Orlith.

— Oho, idzie Sh’gall. Strasznie zdenerwowany. Będą kłopoty. — Levalla zerknęła na schody prowadzące do Weyru i odciągnęła Moretę na bok, kryjąc się z nią za Oribeth. — Czy Sh’gall już wie, czy może obudziło go to zamieszanie, jakiego narobiła Orlith?

— Nie wie. — Moreta nie była pewna, czy zrozumiała chociaż połowę z tego, co tak zwięźle wytłumaczyła jej Levalla. Pojawiła się Holth, nie więcej jak dwie długości skrzydeł nad Niecką.

— Na Skorupy, ależ ona lata ryzykownie! — Levalla cofnęła się mimo woli — Sh’gall myśli, że wczoraj poleciałaś tylko na Poszukiwanie? — Kiedy Moreta skinęła głową, ciągnęła dalej. — No to wszystko w porządku. Zatrzymam go. A ty leć do Keroonu. Te warownie z biegusami muszą otrzymać szczepionkę. U Mistrza Balfora wszyscy są w pogotowiu, szczepionki są przygotowane, w warowniach czekają z pomocą trenerzy. Znajdź sobie jakiegoś smoka i leć. Oribeth i ja zrobiłyśmy wszystko, co w naszej mocy.

Levalla wetknęła swoje drewienko za pas i szybkim krokiem ruszyła na spotkanie Sh’gallowi, który żołądkował się, że go tak brutalnie obudzono i że jakieś obce królowe zagrażają spokojowi jego Weyru.

Holth szybowała dalej i wylądowała tuż przy wejściu do Wylęgarni. Po drodze spiorunowała wzrokiem Oribeth, która odpowiedziała jej w podobny sposób. Moreta popędziła, żeby złapać Leri, zanim zobaczy ją Sh’gall.

— Co tu się dzieje? Orlith wpadła w panikę i przywołała Holth z powodu Sutanith i Oribeth.

Moreta machała rękami jak szalona, pokazując na Sh’galla. Holth przycupnęła tak nisko, że nie musiała krzyczeć do Leri. Stara królowa zasyczała uspokajająco w kierunku Orlith.

— M’tani kazał Dalgeth powstrzymać T’grela i pozostałe spiżowe smoki. Telgar i Keroon nie dostały żadnej szczepionki. Sutanith przekazała ostrzeżenie niektórym królowym, ale M’gent z Bendenu już podejrzewał, że dzieje się coś złego, ponieważ żaden z jeźdźców Telgaru nie zgłosił się po szczepionkę. Levalla zorganizowała dostawy dla Równin Telgaru i warowni nad rzeką, D’say powiedział, że zajmie się wybrzeżem aż do delty, Dalova przejęła góry…

— Zostały więc Równiny Keroonu. Idź po swoje rzeczy. Na wschodzie minęło już pół dnia. Powiem Kamianie, żeby wzięła na siebie resztę mojej trasy. S’peren może oblecieć wybrzeże. Przeczuwałam, że nie obejdzie się bez kłopotów. Ja obleciałam te wszystkie zapadłe dziury w najwyższym paśmie. Pozostałe łatwo jest znaleźć. Prawdę mówiąc — Leri miała kłopoty z przełożeniem nogi przy zsiadaniu — czuję się już znużona. Całkiem chętnie siądę sobie u boku Orlith i będę popijać sok fellisowy i wino.

— Peterpar ma dla niej upolować dzikie intrusie. Zmuś ją, żeby coś zjadła.

— Zachowam kilka co tłustszych dla Holth. Jak wrócicie, będzie musiała coś zjeść — zawołała wesoło Leri za Moreta, która już biegła po swoje rzeczy. Moreta chciała się pożegnać z Orlith, ale Leri powiedziała ostrzegawczo: — Nie trać czasu. Masz bardzo wiele do zrobienia.

— Musisz polecieć do Keroonu — powiedziała Orlith, nie spuszczając z oka bendeńskiej królowej, siedzącej na środku Niecki Weyr Fortu. — Holth cię zabierze. Ja muszę strzec moich jaj.

— Oribeth wcale nie chce twoich jaj — zawołała Moreta, wdrapując się po boku Holth.

— Już jej to mówiłam — powiedziała Holth.

Moreta była wyższa od Leri, więc musiała przedłużyć pasy uprzęży. Zapięła je i powiedziała Holth, że jest gotowa. Holth odwróciła się, wzięła rozbieg w kierunku jeziora, trochę w bok od Oribeth, i wystartowała. Morecie mignęła przed oczami Levalla, która stała na schodach, pogrążona w rozmowie ze Sh’gallem. Sh’gall nawet nie podniósł oczu, kiedy Holth wzbijała się w powietrze. Moreta z ulgą stwierdziła, że spiżowy jeździec nie zauważył wymiany jeźdźców.

— A teraz lećmy do Stajni Keroonu, Holth — powiedziała Moreta i wyobraziła sobie charakterystyczny układ pól, który znała równie dobrze z ziemi, jak z powietrza. Zobaczyła w myśli cały Keroon, jak mapę, którą jako dziecko widywała codziennie w wielkiej sali swojej rodzinnej warowni. Tę część Keroonu znała nawet lepiej niż północne warownie, bo jako dziecko jeździła tam na biegusach; północne warownie widywała tylko z grzbietu smoczej królowej.

Na Stajnie Keroonu składały się przysadziste, kamienne budynki, czworokątne, niskie, pokryte dachówką stajnie i zespół wybiegów dla biegusów. To właśnie tu przyniesiono tego wielkiego kota do identyfikacji, to z tych pól biegusy rozniosły zarazę. Rzeczywiście, na polach widać było niewiele zwierząt, ale i tak więcej, niż się Moreta spodziewała. Może i w warowni jej ojca udało się wyłapać zabłąkane biegusy i nie cała hodowla poszła na marne? Holth wylądowała niedaleko budynku, przy którym widać było grupkę mężczyzn, którzy wyraźnie na nią czekali, i leżące na ziemi siatki.

Moreta poznała Balfora, poważnego mężczyznę, mówiącego zwykle monosylabami. A może tylko dyplomatycznie ustępował pierwszeństwa elokwentnemu Mistrzowi Hodowcy, Sufurowi? Niewątpliwie teraz Balfor był bardziej wymowny, kiedy spieszył do Morety i Holth i gestem poganiał swoich ludzi, żeby przynieśli pierwsze siatki.

— Poukładaliśmy te siatki w odpowiedniej kolejności, Władczyni Weyru — powiedział — zaczynając od warowni na wschodzie. Bębniści przeprowadzili spis ludności i zwierząt. Zrobiliśmy, co w naszej mocy, żeby na pewno wystarczyło szczepionki dla wszystkich. Leć szybko, bo wkrótce zapadnie mrok.

Balfor oczywiście przesadzał, gdyż słońce dopiero co minęło zenit.

— Postaram się je dobrze wykorzystać. Nie rozchodźcie się. Zaraz wracam.

Moreta ustawiła Holth przy starcie pod takim kątem, żeby obydwie dobrze widziały, jak wysoko na niebie jest słońce. Potem sprawdziła pierwszą etykietę: Warownia Nadrzeczna Keroonu, usytuowana w miejscu, gdzie rzeka, spadając z płaskowyżu, pędziła jak szalona przez wąską gardziel skalną. Holth skoczyła w niebo i zniknęła „pomiędzy”, a Moreta koncentrowała się na tej skalistej gardzieli. Na spotkanie wyszedł jej uzdrowiciel Warowni Nadrzecznej Keroonu i z wdzięcznością przyjął dostawę. Zaczynali się już martwić, ponieważ obiecano im szczepionkę wczesnym rankiem.

Następnie poleciały bardziej na pomocny wschód, do Warowni Wysokiego Płaskowyżu. Ktoś wpadł na dobry pomysł i biegusy zapędzono do kanionu, gdzie czekały na szczepionkę. Gospodarza trzeba było zapewnić, że „to coś” im pomoże, ponieważ od momentu, kiedy otrzymał komunikat o kwarantannie, nie kontaktował się z nikim „z nizin” i wiedział tylko tyle, ile podały bębny. Oczywiście chciał dowiedzieć się czegoś więcej, ale Moreta powiedziała mu, że kiedy już zakończy szczepienia, może zejść na dół, a tam mu ktoś wszystko dokładnie opowie. Następnie poleciała na zachód, gdzie przy wielkim uskoku skalnym znajdowała się Warownia Krzywej Góry, w której zgromadzono liczne stado biegusów. I to był koniec pierwszej rundy.

Obleciała jeszcze cztery gospodarstwa i za każdym razem, kiedy lądowała przy Stajniach po następne szczepionki, słońce było o godzinę niżej na niebie, chociaż dla nich z Holth trwało to dużo dłużej. Holth startowała z coraz większym wysiłkiem. Dwa razy Moreta pytała smoczycę, czy nie chce chwilę odpocząć. Za każdym razem Holth odpowiadała stanowczo, że może latać dalej.

Wysokość słońca na niebie była główną współrzędną, jaką Moreta podawała Holth. Teraz opadło już ono ku zachodowi i wyglądało jak latarnia, płonąca na coraz bardziej pomarańczowy kolor. Moreta walczyła z upływem czasu i zaczynało jej się wydawać, że walczy z tym opadającym coraz niżej słońcem. Potrzebowały czasu, żeby rozpoznać każdy nowy cel podróży, dolecieć do warowni czy chaty, przekazać butelki ze szczepionką i pakieciki igieł cierniowych, cierpliwie raz po raz tłumaczyć, ile wynosi dawka dla zwierzęcia i człowieka, powtarzać polecenia, które wcześniej przesłano już za pomocą bębnów i posłańców. Mimo usilnych starań Mistrza Tirone’a, w niektórych co bardziej osamotnionych warowniach, gdzie nie dotarła zaraza, ludzie wpadali w panikę. Tym większą grozą przejmowały ich cierpienia, których sami nie zaznali. Tylko fakt, że przylatywała na grzbiecie smoka, nieco ich uspokajał. Smoki zawsze oznaczały bezpieczeństwo, nawet dla osadników żyjących w największym odosobnieniu. Musiała tracić cenny czas, żeby podnosić Holth na duchu, wracać do Stajni po następny ładunek szczepionki i znowu lecieć.

Przez całą ostatnią rundę utrzymywała słońce na wysokości wczesnego popołudnia. Czuła, jak narasta w niej potworne zmęczenie, związane z podróżowaniem w czasie, jak Holth robi się coraz bardziej ociężała. Kiedy jednak zapytała smoczycę, czy nie powinny przez chwilę odpocząć, Holth odparła, że chciałaby tylko, żeby ten Keroon miał parę porządnych gór, a nie tylko te okropne równiny.

Wreszcie dostarczyły ostatnią porcję szczepionki i siatki leżące w poprzek kłębu Holth zrobiły się wreszcie puste. Znajdowały się w niewielkim, położonym na zachodzie gospodarstwie, w samym środku olbrzymiej, falującej równiny. Niespokojna gromada biegusów stała wokół wielkiego wodopoju. Gospodarz wahał się, czy zacząć szczepić, jeszcze przed zmrokiem, czy zaproponować gościnę smoczej parze.

— Idź, masz tak wiele do zrobienia — powiedziała mu Moreta. — To już był nasz ostatni przystanek.

Rozpływając się w podziękowaniach, mężczyzna zaczął wydawać szczepionkę swoim trenerom. Ciągle kłaniał się jej i Holth i cofał się w kierunku stada, nie przestając dziękować im za przybycie.

Moreta przyglądała mu się tępym wzrokiem, Holth dygotała pod nią. Pogładziła starą królową po szyi.

— Orlith, wszystko w porządku? — Zadała pytanie, które często dzisiaj powtarzała.

„Jestem zanadto zmęczona, żeby myśleć na taką odległość. ”

Moreta popatrzyła na słońce nad równiną Keroonu, zastanawiając się z jakąś straszliwą ospałością, która naprawdę może być godzina.

— Jeszcze ten jeden, ostatni raz, Holth.

Stara królowa sprężyła się do skoku. Moreta z wdzięcznością rozpoczęła swoją litanię: „Czarne, czarniejsze, najczarniejsze…”

Wleciały w „pomiędzy”.

— Leri, czy Moreta nie powinna była już wrócić? — Błękitny jeździec kręcił się niespokojnie po podeście.

Leri zamrugała oczami i odwróciła się od K’lona. Jego wzburzenie potęgowało jej niepokój, pomimo zaprawionego fellisem wina, które popijała przez całe popołudnie. Fellis złagodził ból stawów, wywołany pełnym napięcia porannym lotem, ale nie rozproszył obaw. Z rozdrażnieniem wzruszyła ramionami, i spojrzała uważnie na Orlith, która leżała drzemiąc obok swoich jaj.

— Popatrz na Orlith i bierz z niej przykład. Nie wygląda chyba na zdenerwowaną. A ja nie będę im przerywała skupienia niepotrzebnymi pytaniami — odparła gniewnie. — Będą bardzo zmęczone. Musiały walczyć z czasem i rozciągać każdą minutę dwudziestokrotnie, żeby rozprowadzić tę szczepionkę. — Leri uderzyła się pięścią po udzie. — Rozgniotę M’taniego na miazgę. — Zgięła palce, jak gdyby chciała chwycić go za gardło. — A Holth rozedrze tego jego spiżowego smoka na strzępy.

Zaskoczony K’lon patrzył na nią z nabożną czcią.

— A mnie się wydawało, że Sh’gall… Leri parsknęła z pogardą.

— L’malowi nie byłyby potrzebne żadne „dyskusje” na ten temat z K’drenem i S’ligarem. Byłby już w Telgarze, żądając satysfakcji.

— I co z tego?

— Żaden Przywódca Weyru nie może lekceważyć epidemii zagrażającej całemu kontynentowi. Capiam ciągle jeszcze o wszystkim decyduje. No cóż, M’tani pożałuje, że nie współpracował z nami. A Dalgeth — Leri uśmiechnęła się złośliwie — odpowie przed innymi królowymi.

— Naprawdę?

— Tak. Naprawdę! — Leri zabębniła palcami po nóżce swojej czarki. — Jak tylko Moreta wróci, sam zobaczysz.

K’Ion wyjrzał z Wylęgarni.

— Słońce już niemal zaszło. W Keroonie musi być całkiem ciemno…

Później Klon uświadomił sobie, że Leri i Orlith dowiedziały się o tym w tej samej chwili. Jednak reakcja Orlith była bardziej głośna, spektakularna. Odwrócił się, słysząc rozdzierający krzyk. Orlith, która leżała na tyłach Wylęgarni, mając przed sobą rozsypane na piasku jaja, uniosła się na tylne łapy i wygięła szyję w łuk, wyjąc z rozpaczy. Tylko jej nieporadnie skręcony ogon bronił ją przed upadkiem w tył. Wydawała z siebie jakieś upiorne zawodzenie, przerywane niesamowitymi dźwiękami, jakby podrzynano jej gardło. A potem, z niewiarogodnym wysiłkiem wystrzeliła w górę i opadła na ziemię z pyskiem zagrzebanym w piasek. Nagle utraciła cały swój złocisty kolor. Zaczęła się wić, rzucając głową i ogonem, waląc powietrze lewym skrzydłem, nie zwracając uwagi na to, że prawe podwinęło się pod nią.

„Nie ma już Holth” — usłyszał K’lon głos Rogetha.

— Holth nie żyje? A Moreta? — K’lon nie chciał za nic przyjąć tego do wiadomości, chociaż widział przecież reakcję zrozpaczonej królowej.

„Leri!”

— Och, nie!

K’lon obrócił się gwałtownie. Leri krztusząc się opadła na poduszki, usta miała wykrzywione, oczy wychodziły jej z orbit. Jedną rękę przyciskała do piersi, drugą szarpała gardło. K’lon skoczył do niej.

„Ona nie może oddychać.”

— Czy się zakrztusiłaś? — zapytał K’lon. Przyjrzał się jej z przerażeniem. — Czy ty chcesz umrzeć? — K’lona tak przeraziła myśl, że Leri na jego oczach wyzionie ducha, że chwycił ją za ramiona i gwałtownie zaczął nią potrząsać. Dzięki tym wstrząsom do płuc Leri dostało się trochę powietrza. Z cichym, bolesnym jękiem, bardziej żałosnym niż szarpiące nerwy krzyki Orlith, Leri zwisła mu w ramionach, rozdzierająco płacząc.

„Przytul ją” — usłyszał głos Rogetha, zwielokrotniony echem.

— Dlaczego? — krzyknął K’lon, zdając sobie nagle sprawę, że w swojej egoistycznej panice pokrzyżował plany Leri. Jeżeli Holth nie żyła, ona też miała prawo umrzeć. Jego serce wezbrało bólem, paraliżującym bólem współczucia, udręki i wyrzutów sumienia. — Jak to się stało? — zapytał niezdolny pojąć, jakie straszliwe okoliczności mogły pozbawić Orlith Morety, a Leri Holth.

„Były przemęczone. Nie powinny były pracować tak długo. Poleciały „pomiędzy… „ donikąd” — odpowiedział smutno chór wszystkich smoków w Weyrze.

— Och, co ja zrobiłem? — Łzy spływały po twarzy K’lona, kiedy kołysał w ramionach kruche ciało starej Władczyni Weyru. — Och, Leri, tak mi przykro. Wybacz mi. Tak mi przykro. Rogeth! Pomóż mi! Co ja zrobiłem?

„To, co było konieczne — odpowiedział Rogeth zwielokrotnionym, niewypowiedzianie smutnym głosem. — Orlith jej potrzebuje.”

Teraz powietrze rozdzwoniło się od lamentu smoków Weyru, które dołączały do straszliwego trenu Orlith. Dźwięk ten huczał w Wylęgami, odbijał się dzikim echem od ścian wielkiej, kamiennej jaskini. K’lon kołysał Leri, a u wejścia na teren Wylęgarni z szacunkiem gromadziły się smoki. Pospuszczały wielkie głowy, ich oczy zrobiły się matowe i szare, podzielały boleść smoka, który nie mógł umrzeć wraz ze swoim jeźdźcem, zniewolony do pozostania w Wylęgarni przez twardniejące jaja.

Obok smoków przeciskali się ludzie i z szacunkiem przystawali na moment przed Orlith. K’lon rozpoznał S’perena i F’neldrila, tuż za nimi pojawiły się jeźdźczynie smoków i Jallora. Kamiana odwróciła się i stanowczym gestem nakazała mieszkańcom weyru zatrzymać się przy wejściu. Jednakże Jallora szybko podeszła do błękitnego jeźdźca, zaczęła półgłosem, czule przemawiać do Leri, gładzić ją po włosach.

— Ona chciała umrzeć — wyjąkał K’lon do Kamiany, błagając wzrokiem o wybaczenie. — I omal nie umarła.

— Wiemy. — Na twarzy Kamiany malowała się rozpacz.

— Nalej wina, Kamiano — powiedziała Jallora, kołysząc Leri tak, jak to przedtem robił K’lon. Błękitny jeździec odczuł niejasną ulgę, że przynajmniej to zrobił dobrze. — Dodaj sporo soku fellisowego. Z tej brązowej fiołki. Nalej też czarkę dla K’lona.

— Wszystkim nam by się przydało — mruknęła Lidora, pomagając Kamianie.

Kiedy jednak Jallora zbliżyła czarkę do ust Leri, zacisnęła ona wargi i odwróciła głowę.

— Wypij to, Leri — powiedziała Jallora z głębokim współczuciem.

— Musisz to zrobić, Leri — nalegała Kamiana załamującym się głosem. — Orlith nie ma już nikogo, oprócz ciebie.

K’lon nie mógł znieść wyrzutu w pełnych bólu oczach Leri i dygocząc ukrył twarz w dłoniach. F’neldril objął go łagodnie za ramiona, chcąc podtrzymać go na duchu.

— Wypij, Leri. L’mal tego był właśnie po tobie oczekiwał. Błagam cię. Wypij to wino. Ono ci naprawdę pomoże — powiedział S’perena ochrypłym głosem.

— No tak, Leri, jesteś dzielna, odważna — rzekła półgłosem z aprobatą Jallora. K’lon podniósł głowę i zobaczył, że Władczyni Weyru przyjęła wino.

Lidora wcisnęła mu czarkę do dłoni. To wino musiało być pół na pół z sokiem fellisowym. Nie wierzył, żeby mogło mu to pomóc. Całe wino Pernu nie uśmierzyłoby jego bólu i wyrzutów sumienia. Nie mógł przestać płakać. Nawet pokryta bliznami twarz F’neldrila zalana była łzami, kiedy pocieszająco gładził S’perena po ramieniu.

— Zaprowadźmy ją do jej weyru — powiedziała Jallora, dając znak S’perenowi i F’neldrilowi, żeby jej pomogli.

— Nie! — gwałtownie zaprotestowała Leri.

„Nie” — powiedział ten złożony głos i K’lon chwycił S’perena za ramię.

— Zostanę — Leri spojrzała na Orlith — zostanę tutaj.

— A ona? — zapytała Jallora jeźdźczynie królowych, mając na myśli smoczycę.

— Orlith też tu zostanie — powiedziała Kamiana ledwie dosłyszalnym głosem, podczas gdy Leri powoli kiwała potakująco głową. — Zostanie, aż jaja będą gotowe do wylęgu.

— A wtedy odejdziemy obydwie — dodała Leri cicho. K’lon wiedział, że słowa te na zawsze pozostaną w jego pamięci, trwałe i niezatarte, podobnie jak reszta tej straszliwej sceny. S’peren i F’neldril stali obok niego, przygarbieni z bólu, z nagle postarzałymi twarzami. Haura i Lidora przywarły do siebie płacząc, a Kamiana stała z boku, wyprężona i sztywna. Za nimi, pod łukami wejść, tłoczyły się szare z żałości smoki i milcząca grupa mieszkańców Weyru, oszołomionych bolesną stratą. Nagle tłum się rozstąpił i trzech jeźdźców weszło na teren Wylęgarni. S’ligar i K’dren przyprowadzili tu Sh’galla. Smutek przygniatał go do ziemi. Upadł na kolana i zakrył rękami twarz, niezauważony przez niepocieszoną Orlith, która wiła się w rozdzierającej duszę męce, że rozdzielono ją z jej ukochaną jeźdźczynią, Moretą.

Загрузка...