Rozdział VIII

Weyr Fort, Przejście bieżące, 3. 12. 43

Kiedy następnego ranka o świcie Orlith obudziła Moretę, mgła już zniknęła ze zboczy gór otaczających Weyr Fort.

— A na północnym zachodzie? W kierunku na Nabol i Crom? — zapytała Moreta, ubierając się do lotu.

— Jeździec wyleciał już na rekonesans. Zaraz będziemy wiedzieli — odparła Orlith.

— A Sh’gall?

— Wstał i ubiera się. Kadith mówi, że czuje się dobrze i jest wypoczęty.

— A co Malth mówi o Bercharze?

Nastąpiła chwila przerwy w rozmowie, kiedy Orlith dowiadywała się, co z Bercharem.

— Malth mówi, że Berchar czuje się gorzej niż wczoraj. Moreta zaniepokoiła się. Jeżeli zażył słodki korzeń, powinien był już wypocić gorączkę z ciała.

— Ani ty, ani Przywódca Weyru nie jesteście chorzy — zwróciła jej uwagę Orlith, jak gdyby chcąc podnieść ją na duchu.

Moreta objęła królową za szyję i czule podrapała po wyrostkach nad oczami. Potem mimo woli zwróciła uwagę na wypukłości brzucha Orlith. — Czy naprawdę możesz dziś wyprawiać się na Nici?

— Oczywiście, że mogę. — Orlith wyciągnęła szyję, żeby przyjrzeć się tym sterczącym baniom. — Jak już będę w powietrzu, to się ułożą.

— Jak tam Holth i Leri?

— Jeszcze śpią.

— Pewnie do świtu ślęczały nad kronikami. Orlith zamrugała oczami.

Kiedy po spotkaniu w Weyrze Moreta poszła zwrócić Leri naprawiony pasek, zastała ją zatopioną w lekturze.

— Mieszkańcy Weyrów nigdy nie chorują — powiedziała zniechęcona. — Mogą ich pobruździć Nici. Zdarza im się pokiereszować w czasie głupich zderzeń albo poranić w walce na noże. Jak się któryś przeje albo wypije za dużo młodego wina, to czasem go boli brzuch. Ale żeby mieli chorować? Przejrzałam dwadzieścia Obrotów od ostatniego Opadu — tu Leri przerwała, żeby szeroko ziewnąć — ależ to było nudne. Czytam dalej, ale tylko dlatego, że wymaga tego obowiązek. Jeźdźcy smoków to tacy zdrowi ludzie!

Moreta z miłą chęcią przyjęła to do wiadomości i udała się na spoczynek. Nesso mogła się dziwić, że to Fortine wysyła wiadomości, ale Moreta doszła do logicznego wniosku, że Capiam po prostu odsypia zmęczenie wywołane objazdem dotkniętych chorobą Warowni. Sh’gall mówił, że Capiam podróżował tak przez kilka dni. Bojąc się wszelkich obrażeń i dolegliwości, Sh’gall aż do przesady przeraził się epidemii. Moreta patrzyła teraz na świat z większym optymizmem. To, że dotknęła tego padłego biegusa nie mogło jej zaszkodzić.

W efekcie spała dobrze i wyszła z weyru w jasny, rześki, wietrzny dzień, gotowa śmiało stawić czoło atakom Nici. Wolała do Opadu wyruszać wcześnie rano, zwłaszcza w taki dzień jak dziś. Zwykle to Berchar przygotowywał wszystko, co mogło się przydać do opatrywania pobrużdżonych smoków. Skoro jednak Berchar był chory, sama musi tego dopilnować.

W pobliżu infirmerii przygotowaniami zajmowali się Declan, Maylone i jeszcze sześciu innych mieszkańców Weyru. Declan był dwudziestoletnim młodzieńcem o szczupłej twarzy. Podobnie jak ona sama, Declan, i Maylone pochodzili z warowni, gdzie hodowano biegusy. Jeźdźcy trafili na nich podczas Poszukiwania kandydatów dla jaj Pelianth, ale chłopcy nie Naznaczyli. Pozwolono im jednak zostać w Weyrze, ponieważ Declan okazał się użyteczny dla Berchara. a Maylone był tak młody, że mógł jeszcze Naznaczyć. Zresztą gdyby nawet Declan został smoczym jeźdźcem, nadal wspierałby Moretę swymi umiejętnościami, a pomoc była jej bardzo potrzebna. W żadnym Weyrze nie było nigdy dość uzdrowicieli ludzi i smoków.

Kiedy Moreta zajmowała się sprawdzaniem przygotowań, Declan przyniósł jej kubek klahu. Przez krótką chwilę zastanawiała się, czy nie wysłać któregoś z weyrzątek do Siedziby Uzdrowicieli po jakiegoś bardziej doświadczonego uzdrowiciela, który mógłby zastąpić Berchara, ale zdecydowała, że skoro jest kwarantanna, a Declan i Maylone tak dobrze sobie radzą, nie ma takiej konieczności. Większość jeźdźców umiała opatrywać drobne pobrużdżenia, własne i smocze.

Nałożyła sobie właśnie z kociołka owsianki, kiedy do jaskini wszedł Sh’gall. Skierował się prosto na podium i odsunął od stołu wszystkie krzesła poza jednym. Usiadł, skinął na senne weyrzątko, a kiedy chciało wejść na podium, bezapelacyjnie mu tego zakazał. Zebrani w jaskini przyglądali się z rozbawieniem, jak weyrzątko przynosi kubek klahu i miskę owsianki i ustawia je na drugim końcu stołu. Sh’gall zaczekał, aż weyrzątko odejdzie, i dopiero potem wziął śniadanie.

Moreta zniecierpliwiła się, widząc takie środki ostrożności. Było wystarczająco dużo pracy, przecież w południe miał być Opad. Jednak, chcąc uszanować autorytet Przywódcy Weyru, zachowała kamienny wyraz twarzy. Nesso przyprawiła czymś owsiankę i Moreta starała się rozpoznać, co to takiego.

Przywódcy skrzydeł i ich zastępcy zaczęli się schodzić i składać Sh’gallowi raporty o gotowości skrzydeł. Przezornie nie zbliżali się zbyt blisko.

Trzy jeźdżczynie królowych przyszły razem i przysiadły się do Morety. Moreta dała znak weyrzątku, żeby obsłużyło panie i dolało jej klahu. Kamiana, o kilka Obrotów młodsza od Morety, jak zwykle była niewzruszona, jej ciemne, krótkie włosy sterczały po kąpieli na wszystkie strony, twarz miała opaloną i gładką. Lidora, która tyle razy już odpierała ataki Nici, że nie musiała się szczególnie niepokoić, wyraźnie była czymś wyprowadzona z równowagi, ale ponieważ niedawno zmieniła partnera, często ulegała zmiennym nastrojom. Haura, najmłodsza z nich, zawsze denerwowała się przed Opadem, ale uspokajała się, kiedy skrzydło królowych wkraczało do akcji.

— Nie chce się narażać? — powiedziała Kamiana zauważywszy, że Sh’gall odizolował się od wszystkich.

— To on wiózł Capiama z Isty do Warowni Południowej i Fortu.

— Jak się ma Berchar?

— Ciągle gorączkuje. — Moreta wzruszyła ramionami, dając do zrozumienia, że należało się tego spodziewać.

— Mam nadzieje, że nie będzie żadnych poważnych obrażeń. Kamiana skierowała tę uwagę do Haury, która nie lubiła występować w roli pielęgniarki.

— Holth nas poprowadzi — powiedziała Morela strofując wzrokiem Kamianę. — Haura i ty polecicie z tyłu. My z Lidorą na górnym poziomie. Może w Nabolu i Gromie nie będzie mgły…

— Czy któryś z jeźdźców wybrał się na rekonesans?

— Sha’gall nigdy nie poleci na ślepo — sucho odpowiedziała Moreta. Weyrzątko wróciło z owsianką i klanem i obsłużyło Władczynię Weyru. Jeźdźcy smoków zaczęli się schodzić grupami, podchodzili do paleniska śniadaniowego, a potem rozchodzili się do stołów. Zastępcy przywódców skrzydeł krążyli po sali, sprawdzali jeźdźców, wydawali polecenia. Wszystko odbywało się całkiem normalnie, dopóki nie wszedł jeździec, który poleciał na rekonesans.

— Jeździec Dalekich Rubieży powiedział mi, że niebo jest czyste aż do wybrzeża — ogłosił A’dan wesołym głosem, ściągając hełm i kierując się do paleniska.

— Jeździec Dalekich Rubieży? Rozmawiałeś z nim? — zapytał Sh’gall.

— Oczywiście — A’dan ze zdumieniem odwrócił się do Przywódcy Weyru. — A skąd miałbym to wiedzieć? Spotkaliśmy się…

— Czy nie powiedziano wam wczoraj… — Sh’gall podniósł się, wydawało się, że urósł z gniewu. Spiorunował Moretę przeszywającym, oskarżycielskim spojrzeniem. — Czy nie powiedziano wam, że zakazany jest kontakt z kimkolwiek?

— Jeźdźcy to nie jest ktokolwiek…

— Z innymi jeźdźcami! Z kimkolwiek! Nie możemy dopuścić, żeby ta zaraza dostała się do Weyr Fortu, a to oznacza, że musimy trzymać się z daleka od wszystkich. Dzisiaj podczas Opadu żadnemu z jeźdźców tego Weyru nie wolno zbliżyć się do żadnego jeźdźca ani gospodarza z Dalekich Rubieży. Wszelkie rozkazy macie wydawać z grzbietu smoka, najlepiej z powietrza. Nie dotykajcie nikogo ani niczego, co należy do kogoś spoza tego Weyru. Czy tym razem zrozumieliście moje rozkazy? — Jeszcze raz przeszył Moretę wzrokiem.

— Ciekawe jaką Sh’gall przewiduje karę dla nieposłusznych? Wygłoszone półgłosem pytanie Kamiany było przeznaczone tylko dla uszu Morety.

Moreta rozkazującym gestem uciszyła Kamianę. Sh’gall nie skończył jeszcze mówić.

— Dzisiaj mamy Opad Nici! — ciągnął dalej Sh’gall stentorowym, chociaż już mniej groźnym głosem, którego nikt w Niższych Jaskiniach nie ośmieliłby się zignorować. — Tylko smoki i ich jeźdźcy są w stanie uratować Pern od Nici! To dlatego żyjemy na osobności, w Weyrach, dlatego musimy trzymać się na osobności, dbając o swoje zdrowie. Pamiętajcie! Tylko smoczy jeźdźcy są w stanie uratować Pern od Nici! Musimy wszyscy sprostać temu zadaniu!

— Ale nas zagrzewa do walki — powiedziała Lidora, pochylając się w stronę Morety. — Jak długo mamy tu siedzieć? W jej głosie dźwięczała irytacja.

Moreta zmierzyła ją przeciągłym spojrzeniem i Lidorą zagryzła dolną wargę.

— To z pewnością przykre, Lidoro, ale na Zgromadzeniach najczęściej nawiązuje się tylko przelotne romanse. — Odgadła przyczynę zdenerwowania Lidory i zastanawiała się, kto na ruathańskim Zgromadzeniu wpadł jej w oko. Znowu pomyślała o Alessanie i o tym, jak dobrze jej było w jego towarzystwie. Biegła tak do tego padłego biegusa, usiłowała zwrócić na siebie uwagę Alessana.

Z chwilowego zamyślenia wyrwał ją szurgot nóg i ław o kamienie. Podniosła się pośpiesznie. Zgodnie ze zwyczajem powinna wysłuchać najświeższych instrukcji Sh’galla, dotyczących skrzydła królowych. Zatrzymała się o kilka metrów od podium. Sh’gall podniósł wzrok. Na twarzy miał wypisane, żeby się do niego nie zbliżać.

— Leri uparła się lecieć?

— Nie ma powodu, żeby ją powstrzymywać.

— Przypomnisz jej oczywiście, żeby nie zsiadała. — Nigdy tego nie robi.

Sh’gall wzruszył ramionami, czując się zwolniony z wszelkiej odpowiedzialności za Leri.

— Zajmij się więc swoimi smoczycami. Opad Nici przewidziany jest na południe. — Odwrócił się i skinął na przywódców skrzydeł, żeby podeszli bliżej.

— Czy on znowu narzeka na Leri? — zapytała Kamiana, zapominając o swoich własnych obiekcjach.

— Nie za bardzo — odparła Moreta, torując sobie drogę do wyjścia z jaskini. W ślad za nią udały się jeźdżczynie królowych.

W całej Niecce, na półkach skalnych i na ziemi, jeźdźcy zakładali uprząż na swoje smoki i poprawiali worki ze smoczym kamieniem na smoczych szyjach. Inni wcierali olej w świeże blizny i badawczo przyglądali się szorstkim plackom na skórze i na błonach skrzydeł. Przywódcy skrzydeł i ich zastępcy kierowali przygotowaniami. Posyłane po rozmaite rzeczy weyrzątka biegały wokół smoków i jeźdźców. Wszyscy pracowali pilnie. Przechodząc na drugą stronę Niecki, Moreta stwierdziła, że wszystko odbywa się normalnie. Aż dziw pomyśleć, że gdzieś na Pernie ludzie i zwierzęta umierają w tej chwili od zarazy.

„To nie są dobre myśli” — powiedziała Orlith surowo.

— Prawda. Nie należy takiej myśli zabierać ze sobą na Opad. Wybacz mi.

„Nie ma czego wybaczać. Jest jasny dzień! Uda nam się to spotkanie z Nićmi!”

Pewność Orlith napełniła Moretę optymizmem. Słońce zalewało Nieckę od wschodu, a rześkie powietrze działało ożywczo po wilgotnej pogodzie, jaka panowała ostatnio. Największym dobrodziejstwem byłby teraz porządny, ostry mróz. Nie jakieś długotrwałe oziębienie, tyle jednak, żeby wymrozić te szkodliwe owady i zmniejszyć populację węży tunelowych. — Najpierw założę uprząż na Holth.

„Leri ma pomoc.”

Moreta uśmiechnęła się na niecierpliwość Orlith. Takie właśnie powinno być nastawienie smoka. Kiedy weszła do weyru, Orlith zlazła już z legowiska, a jej oczy błyszczały i wirowały coraz szybciej w radosnym podnieceniu. Orlith opuściła głowę. Serce Morety przepełniła miłość do swojej partnerki i przyjaciółki. Zarzuciła ręce na jej trójkątny pysk i tuliła go z całych sił, wiedząc, że dla tej potężnej bestii jest to jak muśnięcie piórkiem. Orlith zadudniła i Moreta wyczuła tę pełną miłości wibrację. Niechętnie wypuściła Orlith z objęć. Sięgnęła po uprząż rozwieszoną na kołkach na ścianie.

Przesuwała wprawnymi rękami po pasach. Zimno przestworzy wżerało się w wyposażenie i większość jeźdźców zmieniała uprząż trzy albo cztery razy na Obrót. Kiedy upewniła się, że wszystko jest w porządku, poddała oględzinom skrzydła Orlith, pomimo rosnącego zniecierpliwienia królowej, która chciała już znaleźć się na wzgórzu Gwiezdnych Kamieni i nadzorować ostateczne przygotowania. Moreta sprawdziła jeszcze wskaźnik na pojemniku z hanoczem i sprawdziła, czy dysza jest czysta. Królowa i jeźdźczyni wyszły na skalną półkę. Na wyżej położonej półce czekały już Holth i Leri.

Moreta pomachał do Leri, która również ją pozdrowiła. Założywszy ochraniacze na oczy, Moreta zapięła hełm, przyczepiła u pasa nieporęczny miotacz płomieni i dosiadła Orlith. Potężnym wymachem skrzydeł Orlith wystartowała w kierunku Obrzeża.

— Czeka cię ogromny wysiłek, moja najmilsza — powiedziała Moreta.

— Kiedy jestem w powietrzu, nie czuję zmęczenia. Chcąc rozproszyć niepokój Morety, Orlith skręciła bardzo zwinnie i wylądowała precyzyjnie tuż obok Kaditha. Kadith był smokiem sporych rozmiarów, miał kolor spiżu, głęboki, bogaty, o zielonkawym odcieniu. Nie był największym ze spiżowych smoków w Weyrze Fort, ale podczas lotów godowych z Orlith dowiódł, że jest najbardziej zwinny, śmiały i energiczny. Podniósł teraz oczy na Orlith i z uczuciem pogłaskał ją głową po karku. Orlith przyjęła skromnie te karesy i odwróciła głowę, żeby mogli się dotknąć pyskami.

A potem Sh’gall dał sygnał, żeby niebiescy, zieloni, brunatni i spiżowi jeźdźcy zaczęli karmić swoje smoki smoczym kamieniem. Mimo że był to istotny etap przygotowań do niszczenia Nici, Moreta nigdy nie potrafiła traktować go poważnie. Śmiać jej się chciało, gdy smoki z zamyśloną miną z na wpół przymkniętymi oczami przekładały smoczy kamień na trącą powierzchnię zębów, zwracając jak największą uwagę na to, żeby precyzyjnie ułożyć skałę zanim zacisną paszcze. Rozgryzając na proszek smoczy kamień, mogły sobie poważnie uszkodzić języki.

Kiedy już skończyły przeżuwać, Morecie widok tych dwunastu smoczych skrzydeł nieodmiennie dodawał ducha. Ich zielone, błękitne, brunatne i spiżowe skóry lśniły w słońcu, fasetowe oczy przybierały czerwonawożółty odcień bojowy, skrzydła niespokojnie drżały, a ogony uderzały w skały Obrzeża.

Orlith przestąpiła z łapy na łapę i przysiadła na zadzie. Moreta czule klepnęła ją po barku i kazała jej się uspokoić.

„Są gotowe. Brzuchy mają pełne kamienia smoczego. Czemu nie lecimy, Kadith?”

Moreta nie posiadała tej wyjątkowej zdolności, która pozwalała niektórym partnerkom królowych porozumiewać się z każdym smokiem. Kadith zwrócił swoje podobne do płynnego metalu czy na Orlith i smoczyca natychmiast się uspokoiła. Orlith była królową Weyru, była królową seniorką, najpotężniejszym smokiem w Weyrze, a ponieważ Fort był najstarszym i największym z Weyrów na całej planecie, ona i jej jeźdżczyni przewyższały rangą wszystkie inne pary. Kiedy jednak opadały Nici, ster rządów obejmował Przywódca Weyru i Orlith musiała słuchać Kaditha i Sh’galla. I Moreta również.

Nagle najdalsze skrzydło wystrzeliło wysoko w powietrze. Będą lecieli w pierwszej, zachodniej formacji trzech skrzydeł. Wystartowało skrzydło drugiego poziomu, potem trzeciego. Kiedy każde z nich osiągnęło przepisaną dla siebie wysokość, zniknęły w „pomiędzy”. Następnie wystartowało skrzydło północ — południe, mające przeciąć przewidywaną trasę Opadu Nici. Wlecieli w „pomiędzy”. Skrzydła przekątne, które miały ruszyć w kierunku północ — zachód, wzbiły się i zniknęły. Sh’gall uniósł rękę jeszcze raz i tym razem Kadith zatrąbił. Czekał z równą niecierpliwością jak Orlith, żeby wreszcie móc ruszyć. Przywódca Weyru zamierzał zabrać swoje trzy skrzydła na wschód, na skraj cromiańskiego płaskowyżu, gdzie spodziewano się pierwszego ataku Nici. Skrzydło królowych zajmowało końcową pozycję i miało lecieć jak najniżej nad ziemią. Ich potężne skrzydła pozwalały na większą stabilność lotu w kapryśnych prądach powietrznych.

Teraz Kadith zeskoczył z Obrzeża, a Orlith poleciała za nim tak szybko, że Moretę szarpnęło w tył w uprzęży. Zajęły swoją pozycję. Dołączyła do nich Leri na Holth. Haura i Kamiana zajęły wyznaczone im miejsca, a Lidora dołączyła do Morety na wyższym poziomie.

— Kadith mówi, że mamy lecieć „pomiędzy”.

— Określił pozycję?

— Bardzo dokładnie.

— No to lećmy, Orlith!


Czarne, czarniejsze, najczarniejsze,

Zimniejsze od zlodowaceń,

Gdzie jest „pomiędzy”, kiedy życiu…

Daleko na horyzoncie rysowały się potężne góry Nabolu, zimowe słońce ogrzewało im plecy. Pod nimi leżały gołe jak kość równiny wschodniego Cromu, lśniły na nich jakieś plamy i smugi, które przywodziły na myśl szron albo obfitą rosę.

Moreta spojrzała na Leri i Holth, które radziły sobie świetnie Haura i Kamiana ustawiły się za nimi, tworzą formację w kształcie litery V. Skrzydła bojowe znajdowały się nad nimi, najwyższa ich grupa wyglądała jak szybujące powoli na zachód kropki. Pozostałe dziewięć skrzydeł szybowało na wyznaczonych pozycjach w kierunku niewidocznego na razie wroga. Moreta obejrzała się przez ramię.

— Czy jest silny wiatr? — Nie taki, żeby miał jakieś znaczenie. — Orlith na próbę skręciła lekko w prawo, potem w lewo.

„A wiec Nici będą opadały nieco pod kątem” — pomyślała Moreta. Problemy zaczną się w pobliżu gór Nabolu, gdzie są nagłe zawirowania powietrza. Podczas zimnej pory Nici opadały szybciej, ale dziś, chociaż się ochłodziło, nie było mrozu.

— Nadchodzi!

Moreta znowu obejrzała się za siebie. Zobaczyła srebrzyste, zasnuwające niebo pasma, nieubłaganie pełznące w kierunku ziemi. Opad Nici!

Orlith gwałtownie poruszyła swymi potężnymi skrzydłami i skierowała się na spotkanie niszczycielskiego deszczu.

Moreta wstrzymała oddech i oparła się o pasy bojowe. Za chwilę dojdzie do starcia z Nićmi. Rzuciła spojrzenie Holth.

— Dobrze się trzyma! — stwierdziła Orlith. — Im też słońce grzeje w plecy.

Było już widać skraj Opadu, a na niebie po obydwu jego stronach rozbłysły płomienie nagłych wybuchów. Po układzie smoczych płomieni Moreta zorientowała się, że Opad był nieregularny.

— Kadith mówi, że Opad jest cały poszarpany. Powiększyć front. Zbliża się druga grupa. Południowe skrzydła nawiązały kontakt. — Orlith miała zwyczaj komentować Opad na bieżąco, dopóki królowe nie musiały użyć miotaczy płomieni. Wtedy całą jej uwagę pochłaniała troska o to, żeby obydwie z Moreta wyszły z walki bez szwanku. — Górny poziom opada. Żadnych obrażeń.

„Rzadko odnosimy obrażenia w ciągu tych pierwszych kilku podniecających chwil Opadu, nawet jeśli ma fatalny układ” — pomyślała Moreta. Jeźdźcy są wypoczęci, ich smoki pełne zapału. Kiedy już ocenią Opad, gęsty czy rzadki, szybki czy wolny, wtedy zaczną się zdarzać błędy. Druga godzina Opadu była najbardziej niebezpieczna. Jeźdźcy i smoki tracili swą początkową sprawność, nie trafiali w Nici, źle oceniali odległość.

— Kadith rusza do akcji. Zieje ogniem! — Podniecenie zabarwiło spokojny dotąd głos Orlith. — Jest w przestworzach. Wszystkie skrzydła wdały się już w walkę. Pierwsza grupa wraca, by dokonać ponownego przelotu.

Moreta poczuła powiew wiatru. Ułożyła lepiej na ramieniu miotacz płomieni. Wiatr niósł ze sobą drobne kruszynki czarnych, spopielonych Nici. W deszczowy dzień jej gogle pokrywały się niekiedy warstwą błotnistego osadu. Znalazły się pod frontowym skrajem Nici.

— Nic nie umknęło skrzydłom — powiedziała Orlith.

Te pola pod nimi uprawiano starannie przez całe setki Obrotów. Teraz w żyznej, ciemnej ziemi płaskowyżu było dość mineralnej pożywki, żeby Nici przeżyły jakiś czas i zdążyły wszystko spustoszyć.

Zbliżały się do pierwszego szeregu pagórków i pierwszych gospodarstw Cromu. Symetryczne szeregi okien, szczelnie zakrytych metalowymi okiennicami, rysowały się na tle chroniącego je stoku. Kiedy przelatywały nad płonącymi wzgórzami ogniowymi, Moreta zastanowiła się, czy wszyscy w tym gospodarstwie są zdrowi.

— Zapytaj whera — stróża, Orlith.

— On nic nie wie — odparła pogardliwie Orlith. Królowej nie bawiła wymiana zdań z takim prostaczkiem.

— Whery one też się czasem przydają — powiedziała Moreta. Nawiążemy dziś kontakt ze wszystkimi stróżami. Sh’gall nie życzy sobie, żebyśmy się kontaktowały z ludźmi, ale może tak uda nam się czegoś dowiedzieć.

Kiedy wyłoniło się następne pasmo pagórków, Orlith wzbiła się na większą wysokość. Jeźdżczyni i królowa nie spuszczały z oczu srebrzystego deszczu, klucząc po wyznaczonej im trasie. Zobaczyły nad sąsiednim płaskowyżem Lidorę i Ilith, również lecących zygzakiem.

— Kadith mówi, że mamy zbiórkę nad Warownią Crom — powiedziała Orlith po kilku długich przelotach.

— No to dołączmy do nich.

Moreta skupiła myśli na wzgórzach ogniowych Cromu, śpiewnie wypowiedziała zaklęcie i już były na miejscu. Warownia została usytuowana w pobliżu rzeki, z jej okien, kiedy nie były zasłonięte okiennicami, można było zobaczyć wodospad. Zwierzęta, które zwykle pasły się na polach, zostały zapędzone do środka. Moreta przypomniała sobie wesołe, bogate dekoracje na oknach Ruathy i poprosiła Orlith, żeby porozmawiała z wherem — stróżem Cromu.

— On się tylko martwi Nićmi. Nic nie wie o chorobie — powiedziała Orlith z odrazą. — Kadith mówi, że Opad jest teraz bardzo gęsty i powinnyśmy być ostrożne. Są już trzy pobrużdżenia. Wszystkie smoki zieją ogniem.

Cóż to za wspaniały widok, kiedy wszystkie skrzydła zbierały się nad Warownią Crom. Szkoda, że gospodarze nie mogli tego zobaczyć. Zlot wyglądał fantastycznie, ale takie skupisko smoków stwarzało Niciom doskonałą okazję do ataku.

Nagle Orlith skręciła i Moreta zobaczyła pasmo Nici. Natychmiast w jego stronę skierował się jakiś błękitny smok.

— Jesteśmy w lepszej pozycji — zawołała wiedząc, że Orlith uprzedzi nurkującego błękitnego smoka. Odkryła dyszę swojego miotacza płomieni i kiedy Orlith podlatywała od dołu do plątaniny Nici, wychyliła się jak najdalej w lewo w bojowej uprzęży. Nacisnęła guzik. Płomień trafił w cel, ale tuż obok mignęły błękitne skrzydła.

— Za blisko podleciałaś, ty głupcze. Kto to był?

— N’men, jeździec Jeltha — powiedziała Orlith. — Jeden z młodych błękitnych. Nie oparzyłaś go.

— Gdybym oparzyła, nauczyłoby go to karności — kipiała z gniewu Moreta, ale zrobiło jej się lżej na sercu, że młody jeździec nie doznał żadnego uszczerbku. — Cóż za głupota, latać tak nisko. Czy on nas nie widział? Dobrze mu natrę uszu!

— Znowu Nici! — Orlith zmieniła temat. Lidora również widziała te Nici, ale była bliżej. Orlith odstąpiła jej zdobycz. Nadlatują inni.

Skrzydło królowych ponownie się uformowało i utworzyło wachlarz, kiedy strzępy Nici zaczęły opadać w dziwnych konfiguracjach z powodu wywołanych przez smoki prądów powietrznych. To dopiero była robota dla królowych!

Moreta i Orlith ścigały to cały kłąb Nici, to znowu jakieś pasmo, świadome, że Sh’gall pospiesznie przegrupowuje kilka skrzydeł tak, by kryły górne poziomy. Potem Sh’gall wysłał jeźdźców na północ na rekonesans, żeby się upewnili, czy żadne Nici nie wylądowały na ziemi.

Opad trwał, skrzydła ponownie uformowały szeregi. Jeźdźcy wołali o smoczy kamień i wyznaczali spotkania z transportowymi weyrzątkami. Moreta sprawdziła swój miotacz i przekonała się, że ma pół baku zapalającej cieczy. A Opad wciąż trwał.

Orlith doniosła jej o następnych obrażeniach, żadne nie było poważne — czubki skrzydeł i ogony. Przeleciały z Moretą na poziomie obserwacyjnym nad pierwszymi, zwieńczonymi śniegiem górami, wzdłuż nieregularnej granicy pomiędzy Gromem i Nabolem. Nici zamarzną i zwiędną na tych zboczach. Sh’gall i Kadith rozkazali skrzydłom polecieć w „pomiędzy” na drugą stronę gór i do Nabolu.

Haura powiedziała, że obie z Leri potrzebują świeżych cylindrów do miotaczy płomieni i opadły w dół przy osiedlu górniczym.

— Leri, zapytaj o to whera — stróża!

— Holth mówi, że wszystkie whery są głupie i nie wiedzą nic, co mogłoby się nam przydać. Będę pytała dalej.

Każde lądowanie było wysiłkiem dla Holth, która trochę już zniedołężniała. Moreta przyglądała jej się z niepokojem, ale Leri uwzględniła kłopoty Holth i wylądowała na szerokiej półce skalnej w pobliżu osiedla górniczego. Pojawiło się zielone weyrzątko z cylindrami zawieszonymi na szyi. Wylądowało z gracją. Jego jeździec odczepił pojemnik i zsiadł. Podbiegł do Holth, wspiął się na jej przednią łapę, trzymając jedną ręką pasy od cylindra, a drugą chwytając za rzemienie bojowe. Wymiany cylindrów dokonano, kiedy Moreta i Orlith szybowały nad nimi Holth zrobiła kilka kroków do przodu, wychyliła się poza półkę i machnęła skrzydłami.

— Już lecą. Wszystko w porządku — powiedziała Orlith.

— Lećmy do Kaditha!

Wynurzyły się nad jakąś dziką doliną w momencie, kiedy o najbliższy grzbiet rozszczepiał się kłąb Nici.

— Tapeth leci za nimi!

Zielona smoczyca, ze skrzydłami złożonymi płasko przy grzebieniu grzbietowym, opadała w kierunku punktu zderzenia Nici ze skałą. Jej płomienny oddech opalił grań. Kiedy wyglądało na to, że zaraz zderzy się z górą, rozłożyła skrzydła i skręciła w bok.

— Lećmy tam! — Moreta rzuciła okiem na wskaźnik baku. Będzie potrzebowała więcej cieczy, żeby zalać tę grań. Żadna załoga naziemna nie dotrze do tej ślepej doliny.

Znalazły się nad okopconą skałą. Posłuszna myślowym rozkazom swojej partnerki, Orlith zawisła bez ruchu, żeby Moreta mogła opalić płomieniem drugą stronę grzbietu. Włókienka Nici zasyczały i zwinęły się w czarny popiół. Moreta metodycznie opalała ziemię żeby mieć pewność, że nie umknęła jej ani krztyna tego pasożyta.

— Wylądujemy kawałeczek dalej, Orlith. Będzie mi potrzebny następny zbiornik.

— Już jest w drodze! — Orlith wylądowała lekko.

— Chcę sprawdzić ten grzbiet.

Moreta rozluźniła rzemienie bojowe i zsunęła się na ziemię. Jej stopy były obolałe od długiej jazdy i pomimo grubej wyściółki w butach trochę straciła czucie. Trzymając palec na spuście miotacza płomieni, dreptała powoli w kierunku poczerniałego obszaru. Po dwukrotnym opaleniu skała zachowała jeszcze trochę ciepła i Moreta zwolniła kroku, by ogrzać odrętwiałe stopy. Szła bardzo ostrożnie. Nigdy nie lubiła tych miejsc, gdzie były Nici. Jednak należało sprawdzić teren, im szybciej, tym lepiej. Nici potrafią zaryć się w każdą szczelinę i rozpadlinę.

Wschodnią stronę grzbietu tworzyła pionowa skała. Nie było na niej żadnego pęknięcia czy szpary, gdzie mogłyby zagnieździć się Nici. Zachodnią ścianę również tworzyła jednolita masa skalna. Płomień Tapeth musiał dopaść Nici w momencie lądowania.

Kiedy wracała do Orlith, było już jej cieplej w stopy. I właśnie wtedy pojawiło się błękitne weyrzątko. Pazury smoka znalazły się nie dalej jak na palec od wystającej iglicy skalnej. Błękitny smok wyhamował skrzydłami i wylądował. Orlith zagrzmiała, a błękitny smok zadygotał, słysząc naganę królowej. Na twarzy jeźdźca pojawił się niepokój.

— Nie próbuj takich sztuczek, Tragelu! Lataj bezpiecznie! krzyknęła na niego Moreta. — Nigdy jeszcze tutaj nie byłeś. Czy F’neldril nie wbijał ci do głowy, że zarówno przy lądowaniu jaki przy starcie potrzebna jest odpowiednia przestrzeń?

Młody jeździec drżącymi rękami gmerał przy pasach podtrzymujących zbiornik przy boku błękitnego smoka, a Moreta szła w jego stronę wciąż jeszcze kipiąc z wściekłości, że tak ją przestraszył.

— Dużo bardziej cieszy mnie ostrożność, niż z takie popisy. Niemalże wyrwała mu zbiornik z ręki.

— Zsiadaj. Zostaniesz tutaj, aż ten grzbiet wystygnie. Sprawdź, czy nie jest zakażony. Odrobinę niżej rośnie mech. Czy umiesz posługiwać się miotaczem płomieni? Dobrze. To, co zostało w moim zbiorniku, powinno wystarczyć. Ale każ swojemu smokowi zawiadomić nas, gdybyś zauważył, że na tym grzbiecie coś się rusza. Cokolwiek!

Jak ten młody jeździec przez godzinkę pomarznie, stojąc na warcie w wielkim strachu, to na przyszłość przestanie tak się wygłupiać. Mistrz Weyrzątek i Przywódca Weyru ostrzegali weyrzątka bez końca, ale mimo to zdarzało im się w niewytłumaczalny sposób ginąć. Starsze smoki bolały nad tą stratą. Te śmiertelne wypadki tak bardzo uszczuplały zasoby Weyru.

Wsiadła znowu na Orlith. Chłopiec stanął na warcie jak najbliżej swego smoka, usiłując w nim znaleźć jakąś pociechę. Obydwaj wyglądali na wstrząśniętych i niepocieszonych.

— Kadith nas woła!

— Widocznie zbliża się koniec Opadu! — Moreta zapięła znowu pasy. Wygłoszona przed chwilą oracja straciłaby na wartości, gdyby spadła ze smoka przy starcie.

— B’lerion jedzie!

Moreta uśmiechnęła się, kazała Orlith wzbić się w powietrze i połączyć się z pozostałymi skrzydłami. Zastanawiała się w zimnych przestworzach, jak tam B’lerionowi idzie z Okliną.

A potem znalazły się po zachodniej stronie Pasma Nabolu, gdzie Nici opadały gęsto i szybko. Moreta i Orlith zniszczyły właśnie plątaninę Nici tuż nad ziemią, kiedy Orlith nagle oznajmiła:

— Opad się skończył!

Rozpędzona królowa zaczęła wolno szybować. Moreta oparła się ze znużeniem o rzemienie bojowe, a miotacz ognia zaciążył jej w zmęczonej dłoni. W głowie jej dudniło, bo musiała patrzeć na zbyt wiele rzeczy naraz, trzeba było unosić się, szybować i odpowiednio nachylać płomień.

— Ile obrażeń?

— Trzydzieści trzy. Dwa poważnie uszkodzone skrzydła. Czterech jeźdźców z popękanymi żebrami i trzech ze zwichniętymi barkami.

— Żebra i barki! To nie był dobry dzień! — Mimo wszystko Moreta odczuła ulgę. Ale te dwa skrzydła! Okropnie nie lubiła zabiegów przy skrzydłach, chociaż miała bardzo wiele wprawy.

— B’lerion nas pozdrawia. Spiżowy Nabeth dobrze się spisał. — Orlith z podziwem wyciągała szyję, kiedy spiżowy smok z Dalekich Rubieży zrównał się z nimi. B’lerion pomachał ręką na powitanie.

— Zapytaj go, czy dobrze się bawił na Zgromadzeniu. Chciała koniecznie zapomnieć o pociętych przez Nici skrzydłach, którymi musi się zająć.

— Dobrze. — W głosie Orlith brzmiało rozbawienie. — Kadith mówi, że powinnyśmy wrócić do Weyru, do tych poranionych skrzydeł.

— Zapytaj najpierw B’leriona, co słyszał o epidemii — Tylko tyle, że istnieje. — I dodała: — Kadith mówi, że Dilanth odniósł bardzo poważne obrażenia. Moreta pomachała na pożegnanie B’lerionowi, przypomniawszy sobie że Sh’gall i Kadith uważali B’leriona i Nabetha za rywali. Zresztą może i byli rywalami. Orlith lubiła spiżowego smoka B’leriona, a Moreta uważała, że dużo zabawniej byłoby spędzać Przerwę z kimś tak wesołym jak B’lerion.

— Lećmy do Weyru.

Absolutny, bezgłośny chłód przestworzy podziałał na Moretę odświeżająco. A potem pojawiły się obydwie nisko nad Niecką. Orlith wynurzyła się z „pomiędzy” równie precyzyjnie i ryzykownie, jak wcześniej to błękitne weyrzątko. Ziemia usiana była rannymi smokami, każdego otaczała grupka obsługujących. Przenikliwe krzyki rannych i wyczerpanych smoków napełniały powietrze.

— Pokaż mi Dilentha — poprosiła Orlith, kiedy królowa skręcała nad Niecką.

— Pobruździło mu główny płat skrzydła. Uspokoję go! Królowa zataczała kręgi nad miotającym się błękitnym smokiem tak blisko, jak tylko się dało. Jeźdźcy i mieszkańcy Weyru usiłowali posmarować kojącym balsamem poranione skrzydło, ale Dilenth wyrywał im się, wijąc się z bólu. Kiedy Orlith zawisła w powietrzu, Moreta wyraźnie zobaczyła okaleczone skrzydło, trzepoczące niezgrabnie w pyle.

To było bardzo poważne obrażenie. Nici zniszczyły skraj skrzydła Dilentha głównie na odcinku od stawu łokciowego do palcowego. Wzmacniające chrząstki rozpadły się i pokruszyły, wbijając się w masę głównego płata skrzydła. Prawdopodobnie uszkodzony został również płat palcowy pomiędzy stawem a wzmacniającym żebrowaniem, tam, gdzie Nici ześlizgnęły się, kiedy Dilenth usiłował zrobić spóźniony unik. Więcej szkody doznała wierzchnia strona skrzydła niż spodnia. Podłużnica w zasadzie była cała. Kto wie, czy nie zostało uszkodzone żebrowanie palcowe. Jeżeli było uszkodzone, to do głównego Płata nie dojdzie posoka i smok nigdy nie odzyska pełnej władzy w skrzydle. Może też nie móc go składać.

Dilenth odniósł najgorsze dla smoka obrażenia, ponieważ w grę wchodziła zarówno krawędź wiodąca głównego płata, jak i krawędź tylna. W dodatku gojąca się błona skrzydła może wytworzyć tkankę kaloidainą, a wtedy lotka stanie się mniej czuła, pozbawiając smoka równowagi przy szybowaniu. Najpierw Moreta będzie musiała ułożyć strzępy pozostałych tkanek i jakoś je umocować, mając nadzieję, że pozostało wystarczająco dużo błony, żeby ukierunkować odbudowę. Dilenth miał młody organizm, zdolny do regeneracji tkanek, ale przez długi jeszcze czas będzie rekonwalescentem.

Moreta zobaczyła, że w grupie zajmującej się Dilenthem krząta się Nesso. Jeździec Dilentha, F’duril, robił, co mógł, żeby pocieszyć smoka, ale Dilenth ciągle wyrywał się z uścisku swojego jeźdźca, i w udręce rzucał głową.

Orlith wylądowała tuż przed błękitnym smokiem. Moreta natychmiast rozluźniła rzemienie bojowe i ześliznęła się na ziemię. Pojawiły się weyrzątka i zabrały jej pojemnik na hanocz oraz całe wyposażenie.

— Gdzie jest czerwone ziele do mycia? — zapytała głośno żeby zagłuszyć to zawodzenie, od którego dudniło jej w głowie. — Orlith, ucisz go!

Krzyki Dilentha nagle umilkły, kiedy królowa wbiła spojrzenie w jego oczy. Błękitny smok przestał walić głową i poddał się opiece swojego jeźdźca. F’duril błagał Dilentha, żeby był dzielny, a także dziękował Orlith i Morecie.

— Dilenth jest w szoku — powiedziała Moreta do F’durila, szorując ręce w miednicy z czerwonym zielem. Roztwór piekł ją w zziębnięte palce.

— Te rozdarcia są bardzo poważne. Z głównego płata skrzydła nic nie zostało, poza strzępami i skrawkami — powiedziała Nesso stojąca u jej boku. — Jak ma się to zagoić?

— Zobaczymy — powiedziała Moreta; była niezadowolona, że Nesso zgłasza publicznie wątpliwości, których ona starała się nie ujawniać. — Przynieś mi tę szeroką belę delikatnego materiału i najcieńsze trzcinki na koszyki, jakie znajdziesz. Gdzie są Declan i Maylone?

— Declan jest z Uraylem. Sorthowi mnóstwo Nici spadło na kłąb. Maylone też gdzieś jest z jakimś smokiem. — Nesso denerwowała się, że czeka ją tyle pracy. — Musiałam zostawić rannych jeźdźców na łasce ich partnerek i kobiet z weyru. Dlaczego ten Berchar musiał zachorować?

Nic się na to nie poradzi. Haura niedługo wróci i pomoże ci przy jeźdźcach. — Moreta opanowała się całą siłą woli. — Przynieś mi tylko ten materiał i trzcinki. Będzie mi potrzebny stół. Przyślij mi kogoś, kto ma pewne ręce, każ przynieść olej i rozcieńczone kojące ziele, a potem wracaj do jeźdźców. I jeszcze igły i szpulkę odkażonych nici.

Kiedy Nesso popędziła, skrzykując po drodze pomocników, Moreta kontynuowała badanie uszkodzonego skrzydła. Główne kości w skrzydle nie zostały uszkodzone, ale posmarowano je taką ilością mrocznika, że nie mogła zobaczyć, czy wytwarza się posoka. Fragmenty wiodącego płata skrzydła zwisały ze stawu łokciowego i palcowego. Może wystarczy ich do rekonstrukcji. Każdy strzęp się przyda. Zgięła palce, które wciąż jeszcze nie rozgrzały się po zimnym locie w czasie Opadu.

Poprzez przytłumione zawodzenie Dilentha Moreta usłyszała słowa człowieka.

— Sam wiesz, że to moja wina! — robił sobie wyrzuty F’duril. Ty nic na to nie mogłeś poradzić, Dilencie. To nie twoja wina. Tylko moja! Nie miałeś gdzie uskoczyć przed tymi Nićmi.

— F’durilu, opanujże się — zawołała Moreta. — Denerwujesz Dilentha dużo bardziej niż… — Przerwała nagle, zauważając bruzdy od Nici na ciele F’durila. — Czy nikt się jeszcze tobą nie zajął, F’durilu?

— Zmusiłem go, żeby się napił wina, Moreto — powiedział jakiś jeździec w wysmarowanych sadzami skórach. — Mam dla niego opatrunki z kojącym zielem.

— Więc go opatrz! — Moreta rozejrzała się poirytowana. Gdzie się podziała ta Nesso? Czy ona nic dzisiaj nie potrafi zorganizować?

— Czy z Dilenthem jest bardzo źle? — zapytał jeździec, umiejętnie rozcinając pozostałości kurtki F’durila. Moreta rozpoznała teraz w tym młodym człowieku A’dana, partnera weyrowego F’durila. Mówił przyciszonym, zatroskanym głosem.

— Nie najlepiej! — Przyjrzała się bliżej A’danowi, który zręcznie opatrywał F’durila. — Jesteś jego partnerem? Czy masz pewną rękę?

Jako pomocnik byłby lepszy niż jęcząca Nesso. Na kości skrzydłowej Dilentha przez kojący balsam zaczęły się przesączać kropelki posoki.

— Gdzie są te moje rzeczy, Nesso?

Zaledwie Moreta zrobiła krok w stronę jaskini, chcąc sama wziąć to, co było jej potrzebne, kiedy pojawiła się tęga ochmistrzyni z trzcinkami, garnuszkiem rozcieńczonego mrocznika, dzbankiem oleju i igielnikiem Morety. Za nią maszerowały trzy weyrzątka, jedno z nich niosło owiniętą w skóry belę materiału, tak wysoką, jak on sani, i miskę do mycia, a dwaj pozostali taszczyli stół.

— Och, czy to się w ogóle kiedyś zagoi — zajęczała Nesso posępnym półgłosem, potrząsając głową. Po czym zerknęła na Moretę i szybko uciekła.

Moreta odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić, i sięgnęła po olej. Pokrywała nim ręce, żeby uchronić je przed kontaktem z kojącym balsamem, i wydawała polecenia A’danowi i weyrzątkom.

— Ty, D’ltanie — rozkazała weyrzątkowi, które wyglądało na najsilniejsze — potnij mi ten materiał na pasy tak długie jak skrzydło Dilentha. A’danie, umyj ręce tym olejem i wysusz je, a potem powtórz to jeszcze dwa razy. Będziemy często musieli nacierać ręce olejem, żeby przez ten balsam nie straciły czucia. Ty M’baraku — Moreta wskazała na wysokie weyrzątko — nawlekaj mi igły nićmi i rób to, dopóki ci nie powiem, żebyś przestał. Ty, B’grealu — popatrzyła na trzecie weyrzątko — będziesz mi podawał trzcinki, kiedy o nie poproszę. I wszyscy najpierw wymyjcie sobie ręce w czerwonym zielu.

— Podtrzymamy to skrzydło od spodu za pomocą materiału przyszytego do kości i rozpostartego od stawu grzbietowego dopalcowego — powiedziała, patrząc na A’dana. — Potem musimy… A’danie, jeżeli masz zamiar wymiotować, zrób to teraz. I Dilenthowi, i F’durilowi lżej będzie na sercu, jeżeli to ty mi pomożesz, F’duril wie, że będziesz najbardziej oddanym pielęgniarzem dla Dilentha. Nie myśl o tym jak o smoczym skrzydle. Pomyśl, że jest to wspaniała, letnia tunika, którą trzeba połatać. Nic innego nie będziemy robili. Tylko łatali!

Naoliwioną ręką wzięła od weyrzątka ostrą igłę, usiłując własnym przykładem dodać A’danowi hartu ducha. „Orlith!” — odezwała się w myślach do swojej królowej.

„Mogę porozmawiać tylko z jego zieloną Tgrath — powiedziała Orlith nieco cierpko. — Dilenth potrzebuje całego mojego skupienia, a jeszcze nie wróciła żadna z pozostałych królowych, żeby mi pomóc.”

Po chwili A’dan otrząsnął się, skończył myć ręce i odwrócił się do Morety. Jego twarz nie była już taka szara, a oczy uspokoiły się, chociaż wciąż konwulsyjnie przełykał ślinę.

— W porządku. Zaczynamy. Pamiętajcie! Jakbyśmy łatali tunikę!

Moreta wskoczyła na mocny stół, skinęła na A’dana, żeby poszedł w jej ślady, a potem sięgnęła po pierwszy pas materiału. Kiedy zaczynała fastrygować, Dilenlh i A’dan drgnęli niemal jednocześnie. Dzięki kontroli Orlith i takiej ilości mrocznika na kości, Dilenth nie odczuwał żadnego bólu. Moreta szyjąc przemawiała do A’dana, od czasu do czasu prosząc go, żeby naciągnął czy poluzował delikatny materiał.

— Teraz przymocuję to od spodu. Pociągnij na lewo. Wiodący skraj skrzydła będzie gruby, nic się na to nie poradzi… Gotowe! Teraz, A’danie, weź szpatułkę i posmaruj materiał kojącym balsamem. Położymy go na tych zachowanych fragmentach żagla. To jest bardzo cieniutka letnia tunika. Delikatnie! M’baraku, utnij mi jeszcze jeden pas. To ścięgno zostało naderwane, ale na szczęście wciąż jeszcze trzyma się łokcia. „Orlith, niech on przestanie wymachiwać ogonem. Każdy jego ruch utrudnia operację” — powiedziała w myślach do swej królowej.

Dilenth nagle przestał się wyrywać. Prawdopodobnie na pomoc Orlith przyleciała następna królowa. Wydawało jej się, że widzi Sh’galla, ale nie przerywała pracy.

— Mamy szczęście, że to ścięgno się zachowało — podjęła swoją przemowę. — Daj teraz te trzcinki, B’grealu. Tę najdłuższą. Widzisz, A’danie, możemy w ten sposób napiąć wiodący skraj i za pomocą gazy podtrzymać go. Chyba wystarczy nam tych kawałków błony. Tak, Dilenth jeszcze sobie polata. M’baraku, czy możesz podać mi ten bardziej rozcieńczony balsam?

Kiedy obydwoje z A’danem cierpliwie rekonstruowali główny płat skrzydła, Moreta pomyślała, że gdyby F’duril i błękitny smok wynurzyli się z przestworzy chwilę wcześniej, palące Nici zwaliłyby F’durila ze smoka. Musi mu powiedzieć, że mieli niezwykłe szczęście.

Odzyskali więcej fragmentów płata, niż się początkowo spodziewała. Teraz z większą pewnością przyszywała trzcinkę do ścięgna. Po jakimś czasie wszystko to się zagoi, chociaż świeże tkanki nałożą się na stare i nieładne zgrubienia utrzymają się jeszcze przez wiele miesięcy, zanim zetrze ich niesiony wiatrem piasek. Dilenth nauczy się wyrównywać te zmiany. Większość smoków z łatwością przyzwyczajała się do nierówności powierzchni skrzydeł, kiedy tylko znalazły się w powietrzu.

„Dilenth będzie znowu latał — powiedziała Orlith pogodnie, kiedy Moreta odsunęła się o krok od połatanego skrzydła. — Zrobiłaś tyle, ile mogłaś.”

— Orlith mówi, że zrobiliśmy kawał dobrej roboty, A’danie — powiedziała Moreta ze znużonym uśmiechem do zielonego jeźdźca. — Wspaniali z was pomocnicy, M’baraku, D’ltanie, B’grealu! Skinęła z wdzięcznością głową trzem weyrzątkom. — Teraz jeszcze tylko zaprowadzimy Dilentha do parterowych weyrów i możecie sobie odpocząć.

Zeskoczyła ze stołu i byłaby się rozciągnęła jak długa, gdyby A’dan jej nie podtrzymał. Na moment oparła się o brzeg stołu. Pojawiła się Nesso i nalała wina, najpierw Morecie, a potem pozostałym.

Pod Dilenthem, uwolnionym spod kontroli Orlith, zaczęły się uginać nogi i przechylił się niebezpiecznie na prawą stronę. Orlith ponownie nad nim zapanowała, podczas gdy Moreta rozglądała się dookoła za F’durilem.

— Z niego nie będzie żadnej pociechy — zauważyła kwaśno Nesso. Wszyscy przyglądali się, jak błękitny jeździec powoli osuwa się na ziemię w omdleniu.

— To z powodu tego napięcia i ran, jakie odniósł — powiedział A’dan, podbiegając do niego.

Dilenth zajęczał i opuścił pysk w kierunku swego jeźdźca.

— Nic mu nie będzie, Dilencie — powiedział A’dan, ostrożnie odwracając F’durila na bok.

— Przy tym wszystkim jest porządnie pijany! — mruknął M’barak, dając znak dwóm pozostałym weyrzątkom, żeby pomogły A’danowi przy F’durilu.

— Najgorsze za nami! — powiedział A’dan wesoło.

— On nie ma pojęcia, co tu jest najgorsze — ponuro mruknęła Nesso, kiedy błękitny smok odszedł na uginających się łapach podtrzymywany z jednej strony przez A’danowego Tigratha, a z drugiej przez K’lona i jego błękitnego Rogetha.

Moreta dopiero po chwili uświadomiła sobie, że K’lona i Rogetha nie powinno było tu być.

— Co tu robi K’lon?

— Zgłosił się na ochotnika. Powiedział, że świetnie się czuje i nie może wytrzymać tego nieróbstwa, kiedy jest tak bardzo potrzebny. A nikogo innego nie było!

— Nikogo innego?

— To był rozkaz, którego Weyr nie mógł zignorować. On i F’neldril zdecydowali, że trzeba zareagować na ten sygnał bębnów.

— O jakim sygnale bębnów mówisz, Nesso? — Nagle Moreta zrozumiała, dlaczego Nesso nie patrzy jej w oczy. Ta kobieta znowu przekroczyła swoje uprawnienia ochmistrzyni.

— Warownia Fort zażądała smoczego jeźdźca, który by przewiózł Lorda Tolocampa z Ruathy do Warowni Fort. Pilnie. W Ruacie panuje zaraza, a jeszcze wiecej chorych jest w Warowni Fort. Nie można pozbawiać Warowni jej własnego Lorda w czasie takiej klęski. — Nesso wyrzucała to z siebie, spoglądając niespokojnie na Moretę, żeby ocenić jej reakcję. — Mistrz Capiam jest chory… musi tak być, bo na wszelkie pytania odpowiada Fortine, a nie Mistrz Uzdrowiciel. — Nesso skrzywiła się, załamując ręce. — A w Igenie, Iście i w Telgarze chorują także jeźdźcy. Za dwa dni na południu będzie Opad… powiedz mi, kto wyleci walczyć z Nićmi, jeżeli z trzech Weyrów nie będzie można wysłać jeźdźców?

Moreta zmusiła się, żeby w spokoju przemyśleć sens słów Nesso. Może z powodu ulgi, że wyznała wszystko, a może pod wpływem wyrzutów sumienia, Nesso zaczęła płakać.

— Kiedy bębny nadały tę wiadomość?

— Były dwie wiadomości. Pierwsza, wzywająca kogoś, kto by przewiózł Lorda Tolocampa, przyszła tuż po tym, jak skrzydła wyleciały do Opadu! — Nesso otarła oczy, bez słów prosząc Moretę o wybaczenie. — Curmir powiedział, że musimy zareagować!

— No i zareagowaliście! — Szlochy Nesso denerwowały Moretę. — Nie mogliście poczekać, aż wrócimy z Opadu? Przecież chyba Curmir powiedział im, że Weyr wyleciał do Opadu?

Wiedzieli o tym. Jednakże F’neldril i K’lon byli tutaj… Kiedy usłyszeliśmy tę wiadomość, K’lon powiedział natychmiast, że poleci. Tłumaczył nam, że skoro już przeszedł przez tę gorączkę, to mało prawdopodobne, żeby znowu ją złapał. Nie chciał pozwolić, aby ryzykował F’neldril, któreś z weyrzątek, albo ktoś z inwalidów. — Nesso spojrzeniem błagała, żeby ją ktoś pocieszył. Próbowaliśmy zapytać Berchara, jakie jest niebezpieczeństwo zarażenia, ale S’gor nie pozwolił nikomu się z nim zobaczyć, a sam nie potrafił odpowiedzieć za niego. Przecież musieliśmy zareagować na prośbę Lorda Tolocampa. Lord Warowni powinien być w swojej Warowni podczas takiego kryzysu. Curmir dowodził, że w takiej szczególnej chwili obowiązek zmusza nas do udzielenia pomocy Lordowi Warowni, nawet jeżeli oznacza to nieposłuszeństwo wobec Przywódcy Weyru!

— Żeby już nie wspomnieć o nieposłuszeństwie wobec Mistrza Uzdrowiciela i o ogólnej kwarantannie.

— Przecież Mistrz Capiam jest właśnie w Warowni Fort — zaprotestowała Nesso, jak gdyby to usprawiedliwiało wszystko. — A nie potrafię sobie wyobrazić, co mogło się tam wydarzyć pod nieobecność Lorda Tolocampa!

Dużo bardziej interesowało Moretę, co dzieje się w Warowni Ruatha i jaka była ta druga nadana przez bębny wiadomość.

— A co z tymi chorymi jeźdźcami? Czy była to wiadomość zakodowana?

— Oczywiście, że tak! Żeby ją zrozumieć, Curmir musiał sięgnąć do kroniki. Jednakże w tej sprawie nic nie zrobiliśmy. Nawet nie przekazaliśmy wiadomości dalej, bo nie dostaliśmy takiego polecenia. F’neldril i K’lon powiedzieli, że powinnaś się o tym dowiedzieć. W samym Telgarze zachorowało czterdziestu pięciu jeźdźców! Nesso dramatycznym gestem położyła sobie rękę na piersi. — Dziewięciu jest ciężko chorych! W Igenie choruje dwudziestu dwóch, a w Iście czternastu. — Te liczby jak gdyby radowały Nesso.

Osiemdziesięciu jeden jeźdźców padło ofiarą tej epidemii? Moreta poczuła nagłą rozpacz i lęk. Zachorowali jeźdźcy? Zakręciło jej się w głowie. Przecież był Opad! Potrzebni byli wszyscy jeźdźcy smoków. Siły Weyr Fortu po poprzednim Opadzie zostały pomniejszone o trzydziestu, a po tym o trzydziestu trzech ludzi. Minie pełny Obrót, zanim Dilenth będzie mógł latać. Dlaczego tak się stało? Pozostało tylko osiem Obrotów w tym Przejściu, a potem jeźdźcy uwolniliby się od zniszczenia, jakie Nici wyrządzały smokom, ludziom, całemu Pernowi. Moreta potrząsnęła głową, usiłując myśleć logicznie. Należało zwrócić więcej uwagi na to, jak wstrząśnięty był Sh’gall donosząc jej o chorobie, a nie lekceważyć tej prawdy, ponieważ była przykra. Wiedziała, że Mistrz Capiam nie miał zwyczaju bez powodu wydawać arbitralnych rozkazów. Jeźdźcy byli zdrowi, w dobrej formie, mniej podatni na wszelkie dolegliwości. Dlaczego również oni padali ofiarą tej epidemii, która szalała w warowniach, cechach i wśród zwierząt, chociaż przebywali w odosobnieniu, robiąc to, co im nakazywała tradycja?

Mówiła sobie, że zło szerzyło się już w momencie, kiedy Sh’gall przyniósł jej te wiadomości. Ona sama mimowolnie dołożyła się do tego, kiedy popisywała się swoją wrażliwością, żeby zaimponować Alessanowi. Czyż na Ruathańskim Zgromadzeniu mogło komukolwiek przyjść na myśl, że zbliżanie się do tego umierającego biegusa jest niebezpieczne? Przecież kiedy Talpan odkrył współzależność pomiędzy chorobą a podróżami tego zamkniętego w klatce zwierzaka, oni z Alessanem już przyglądali się wyścigom.

— „Nie ma w tym twojej winy — odezwał się czuły, kochający głos Orlith. — Nie wyrządziłaś żadnej krzywdy temu biegusowi. Miałaś prawo bawić się na Zgromadzeniu.”

— Czy jest coś, co powinniśmy zrobić, jeśli chodzi o inne Weyry, Moreto? — zapytała Nesso. Przestała płakać, ale wciąż jeszcze załamywała ręce, co niemal tak samo denerwowało Moretę.

— Czy Sh’gall już wrócił?

— Tak i poszedł szukać Leri. Był zły.

„Orlith?” — Moreta zwróciła się w myślach do swojej królowej. „Są zajęci, ale nic im się nie stało” — odpowiedziała Orlith.

— Nesso, czy powiedziałaś mu, jaką wiadomość nadały bębny? Nesso rzuciła na Moretę rozpaczliwe spojrzenie i pokręciła głową.

— Nie, był tu zbyt krótko.

— Rozumiem. — Oczywiście. Nesso nigdy by się nie zdobyła na to, żeby przekazać Przywódcy Weyru tak fatalną wiadomość. Moreta pomyślała, że sama będzie musiała porozmawiać z Sh’gallem, chociaż wcale się do tego nie kwapiła. — Jak się czuje Sorth?

— Wszystko w porządku — powiedziała Nesso, podejmując ten temat z dużo większym entuzjazmem. — Jest tam. Pomyślałam, że może chciałabyś sprawdzić, co z nim robiłam.

Blask zachodzącego słońca odbijał się od Zębatej Turni nad Weyrem Fort. Moreta popatrzyła tam, gdzie wskazywała Nesso, i od światła zabolały ją zmęczone oczy. Nie zdawała sobie sprawy, że łatanie skrzydła Dilentha zajęło jej tak wiele czasu. „Słonce wciąż jeszcze świeci na twoją półkę skalną, Orlith. Powinnaś się nim nacieszyć. Pozbyć zimna przestworzy.” „Ty też jesteś zmęczona. Kiedy wreszcie odpoczniesz?” „Kiedy skończę robić to, co muszę” — powiedziała Moreta, ale troskliwość smoczycy pocieszyła ją. Potarła opuszki palców, które zdrętwiały jej, kiedy mrocznik przesiąkł przez olej. Wypłukała ręce w czerwonym zielu i wytarła je porządnie w szmatkę.

Jakiś błękitny smok zaskomlał żałośnie ze swojej półki skalnej i zmartwiona Morela spojrzała w tamtą stronę.

— Jego jeździec ma złamany bark — powiedziała Nesso, pociągnąwszy nosem.

Moreta przypomniała sobie o innym błękitnym jeźdźcu. „Orlith, co z tym jeźdźcem błękitnego weyrzątka? Czy wrócił z tamtego grzbietu?” — zapytała.

„Tak, nie było tam Nici, Zgłosił się do Mistrza Weyrzątek, który chce zamienić z tobą parę słów na temat narażania bardzo młodego jeźdźca, na ryzyko.”

„Ten chłopak naraziłby się na większe ryzyko, gdyby kontynuował swoje sztuczki, a ja mam do pogadania z Mistrzem Weyrzątek jeszcze na inny temat”

— Chodźmy zobaczyć Sortha — powiedziała Moreta głośno do Nesso.

— To stary smok. Wątpię, żeby rany dobrze mu się goiły — paplała Nesso nerwowo, pragnąc wrócić do łask Morety. Niezbyt wiele wiedziała o obrażeniach smoków, ale uważała, że doskonale zna się na kierowaniu Weyrem.

W pewnej chwili Moreta stwierdziła, że sama również nie zważając na kwarantannę, rozkazałaby przewieźć Lorda Tolocampa, gdyby była wówczas w Weyrze. Tolocamp mógł bardziej przydać się w Warowni Fort niż w Ruacie. Ciekawe, czy w Ruacie ktoś zachorował. A jeżeli tak, to jak to się stało, że Alessan pozwolił Tolocampowi naruszyć kwarantannę?

Kłąb splątanych Nici uderzył Sortha prosto w przedni palec skrzydłowy, przecinając kość tuż za kłykciem. L’rayl nie wiedział, jak chwalić Declana. Przypomniał sobie też o Nesso, kiedy spiorunowała go wzrokiem. „Zrobili kawał dobrej roboty” — zauważyła fachowo Moreta, wkładając tę kość w łubki i dowiązując w odpowiednie miejsca trzcinki na silnie znieczulone ciało.

— Rzeczywiście, nieprzyjemna sprawa — rzekła Moreta, kiedy Sorth ostrożnie opuścił zranione skrzydło, żeby mogła je obejrzeć dokładniej.

— Odrobinę bliżej kłykcia i Sorth utraciłby zdolność ruchu — powiedział L’rayl z godną pochwały powściągliwością.

— Jak się wymoczy jutro w jeziorze, kiedy już posoka pokryje ranę, to opadnie mu opuchlizna — powiedziała Moreta, gładząc starego brunatnego smoka po barku.

— Sorth mówi — odpowiedział po chwili L’rayl — że pływanie bardzo dobrze mu zrobi. Woda podtrzyma to skrzydło i nie będzie go tak bolało. — L’rayl uśmiechnął się, dumny ze swego smoka, a potem, żeby okryć swoje zakłopotanie, odwrócił się i zaczął drapać Sortha po zieleniejącym pysku. — Ilu jeźdźców doznało obrażeń? — zapytała Moreta Nesso, gdy skierowały się w stronę infirmerii. Jeżeli tyłu jest chorych, może będą musieli wysłać kogoś na zastępstwo.

— Więcej niż powinno było — odparła Nesso, jak zwykle enigmatycznie.

Większość rannych jeźdźców spała lub była półprzytomna od soku fellisowego i Moreta nie zatrzymywała się dłużej w infirmerii. Wyglądało też na to, że nie zdoła uwolnić się od towarzystwa Nesso.

— Moreto, powinnaś teraz zjeść porządną porcję mojego pysznego gulaszu.

Moreta nie była głodna. Wiedziała, że powinna coś zjeść, ale chciała zaczekać na powrót Sh’galla i Leri. W chwilowym przypływie złośliwości ruszyła do Niższej Jaskini tak długim krokiem, że Nesso biegła obok niej, żeby nie zostać w tyle. Zirytowana na samą siebie Moreta w milczeniu znosiła krzątaninę Nesso, która musiała dopilnować, żeby kucharz właściwie ją obsłużył. Nesso usłużnie pokroiła chleb i położyła stos kromek na talerz Morety, a potem — robiąc z tego całe widowisko — usadziła Władczynię Weyru przy stole. Na szczęście, zanim zdołała się wyczerpać cierpliwość Morety, jeden z wychowanków przybiegł powiedzieć, że Tellani pilnie potrzebuje Nesso.

— Pewnie już rodzi. Bóle zaczęły się jeszcze przed Opadem. Nesso w geście rezygnacji wzniosła oczy i ręce w stronę sufitu. Pewnie nigdy się nie dowiemy, kto jest ojcem, skoro Tellani sama tego nie wie.

— Przyglądając się dziecku, jakoś to ustalimy. Życz ode mnie Tellani wszystkiego dobrego.

W myśli Moreta błogosławiła Tellani za to, że taką wybrała sobie porę; będzie mogła chwilę odpocząć od ochmistrzyni, a narodziny po Opadzie uważano za pomyślny omen. Chłopiec, jeżeli nawet jego rodowód był niepewny, ucieszy jeźdźców. Moreta postanowiła porozmawiać surowo z Tellani, która powinna orientować się lepiej w swoich kochankach. Weyr musiał być ostrożny, kiedy chodziło o pokrewieństwo. Może nawet warto oddawać dzieci Tellani na wychowanie do innych Weyrów. Łatwiej było myśleć o zbliżających się narodzinach, niż o takich sprawach, jak chorzy jeźdźcy w trzech Weyrach, jak Mistrz Uzdrowiciel, który nie podpisywał wysyłanych wiadomości, jak ukaranie harfiarza i jeźdźca, którzy postąpili wbrew rozkazom swojego Przywódcy Weyru, jak smok z rozdartym skrzydłem, który będzie uwiązany do Weyru przez cafe miesiące, jak chory uzdrowiciel, który może jest umierający.

„Malto mówi, że Berchar jest bardzo słaby, a S’gor bardzo się martwi — powiedziała Orlith łagodnym, sennym głosem. — Doszliśmy do wniosku, że ta kobieta nosi w sobie samca” — ciągnęła dalej Orlith.

„Jaka jesteś dla mnie dobra, moja ty złota, najukochańsza!” — Moreta zasłoniła sobie twarz rękami, żeby nikt w jaskini nie mógł dostrzec w jej oczach łez, wywołanych tą niespodziewaną, życzliwą zmianą tematu i jej nieustanną radością, że ze wszystkich dziewcząt, które stały na terenie Wylęgarni Istańskiej tamtego dnia, całe Obroty temu, Orlith na swojego jeźdźca wybrała tę, która się spóźniła.

— Moreto?

Spłoszona podniosła wzrok i zobaczyła Curmira, K’lona i F’neldrila, którzy stali przed jej stołem.

— To ja nalegałem, żeby przewieźć Lorda Tolocampa — rzekł stanowczo K’lon. Głowę trzymał wysoko podniesioną, oczy mu błyszczały. — Można by powiedzieć, że nie słyszałem rozkazu Przywódcy Weyru, kiedy zarządzał kwarantannę, ponieważ obydwaj z Rogethem spaliśmy w niższym weyrze. — K’lon bezczelnie puścił do Morety oko. Należał do starszych, urodzonych w Weyrze jeźdźców i nie był zachwycony, kiedy to Kadith Sh’galla dogonił w locie godowym Orlith, wynosząc na pozycję Przywódcy Weyru w miejsce L’mala znacznie młodszego spiżowego jeźdźca. Niezadowolenie K’lona ze zmiany na stanowisku przywódcy pogarszała jeszcze nieukrywana dezaprobata Sh’galla dla powiązań K’lona z zielonym jeźdźcem Igenu, A’murrym.

Moreta usiłowała przybrać oficjalny wyraz twarzy, ale po minie Curmira zorientowała się, że nie całkiem jej się to udało.

— Postąpiłeś zgodnie ze zwyczajem! — Moreta postanowiła okazać nieco tolerancji — Lord Warowni Fort musi być przewożony przez ten Weyr. Czy przewiozłeś też jego rodzinę?

— Nie, chociaż chciałem to uczynić. Rogeth nie miałby nic przeciwko temu, ale pani Pendra zdecydowała, że jej i jej córkom nie wolno wyłamać się z kwarantanny.

Moreta znowu zauważyła spojrzenie Curmira i zorientowała się, że podobnie jak wszyscy ludzie na zachodzie, tak i harfiarz doskonale wiedział, czemu to pani Pendra nie chciała wyłamywać się z kwarantanny. Morecie żal się zrobiło Alessana. Nie tylko wciąż miał na karku dziewczęta z Fortu, ale i wszystkie inne panny, które przybyły do Ruathy.

— Pani Pendra powiedziała, że odczeka te cztery dni.

— Cztery dni, cztery Obroty — prychnął F’neldril — nie zmieni to ich urody i nie poprawi widoków na powodzenie u Alessana.

— Czy widziałeś Mistrza Capiama, Klonie? Wyraz twarzy K’lona zmienił się.

— Nie, Moreto. Lord Tolocamp kazał, żebym go wysadził na frontowym dziedzińcu Warowni. Natychmiast Lord Campen, Mistrz Fortine i jeszcze kilku innych mężczyzn, których imion sobie nie przypominam, porwało go na jakieś spotkanie. Nie wpuszczono mnie do Wielkiej Sali żebym się nie zaraził, chociaż tłumaczyłem, że już chorowałem.

Zanim Moreta zdążyła się odezwać, smok jeźdźca wartownika głośno zatrąbił. To wreszcie Sh’gall wrócił ze swoim skrzydłem. Kiedy Moreta pośpiesznie wstała od stołu, zobaczyła kurz, który uniósł się przy lądowaniu smoków.

„Wszyscy są zdrowi — uspokoiła ją Orlith. — Kadith mówi, że Opad już się skończył, ale jest wściekły, że było tak niewiele drużyn naziemnych.”

— Nie było drużyn naziemnych — powiedziała Moreta ostrzegawczo do stojących obok niej mężczyzn.

Sh’gall wielkimi krokami przeszedł przez chmurę pyłu, którą smoki wzbiły skacząc do swoich weyrów. Jeźdźcy Sh’gallowego skrzydła posuwali się dyskretnie w pewnej odległości za swoim Przywódcą. Sh’gall ruszył prosto na Moretę, wyglądając tak groźnie, że K’lon, Curmir i F’neldril woleli usunąć się na bok.

— Crom nie wysłał żadnych drużyn naziemnych — krzyknął Sh’gall, ciskając na stół rękawice, hełm i gogle z taką siłą, że przejechały po blacie i ześliznęły się na podłogę. — Nabol skrzyknął zaledwie dwie po tym, jak im Leri zagroziła! Ani w Cromie, ani w Nabolu nie ma choroby. Leniwi głupi górale! Wykorzystali tę Capiamową zarazę jako wymówkę, żeby uniknąć swoich zobowiązań wobec mnie! Jeżeli ten Weyr jest w stanie latać, to oni też spokojnie mogą wykonywać, co do nich należy!

Już ja pogadam z Mistrzem Capiamem na temat tych nadawanych przez bębny wiadomości, które tylko sieją panikę wśród gospodarzy.

— Nadeszła jeszcze jedna wiadomość — odezwała się Moreta. — W Iście, Igenie i Telgarze są chorzy jeźdźcy. Weyrom może być ciężko wypełnić zobowiązania.

— Ten Weyr zawsze będzie wypełniał swoje zobowiązania, dopóki jestem jego Przywódcą! — Sh’gall spiorunował ją wzrokiem, jak gdyby mu się sprzeciwiała. — Potem odwrócił się na pięcie i stanął twarzą do tych, którzy siedzieli przy stołach w jaskini jadalnej. — Czy wszyscy wyraźnie zrozumieli to, co mówię? Weyr Fort wypełni swój obowiązek!

Nagle rozległ się dźwięk, który grozą przejmował każdego jeźdźca, szarpiący nerwy, wysoki, przenikliwy krzyk smoków, zawiadamiających o śmierci jednego z nich.

Ch’mon, spiżowy jeździec z Igenu, zmarł na gorączkę, a jego smok, Helith, natychmiast opuścił ziemię. Wieczorem jeszcze pięciu jeźdźców umarło w Telgarze.

Sh’gall rozkazał Curmirowi, żeby wysłał do Siedziby Uzdrowicieli pilną wiadomość z żądaniem informacji na temat stanu kontynentu, na temat działań mających utrzymać w karbach rozprzestrzenianie się choroby, i tego, jakie środki ją leczą. Jeszcze bardziej się zdenerwował, kiedy Fortine odpowiedział, że chorobę uznano już za pandemię, a chorych należało bezwarunkowo odizolować. Przy leczeniu proponowano stosować raczej środki przeciwgorączkowe niż napotne, rozsądne dawki tojadu na palpitacje, wierzbowy salicyl lub sok fellisowy na bóle głowy, żywokost, podbiał lub jakiś inny środek na kaszel. Sh’gall poprosił pilnie o odpowiedź od Mistrza Capiama, ale Siedziba Uzdrowicieli już się nie odezwała.

— Czy ktoś wie — pytał na cały głos Sh’gall, miotając się z wściekłością po drodze do Niższych Jaskiń — czy to jest właśnie to, na co chorował K’lon? Czym się leczył Berchar?

— Stosował to, co proponuje Mistrz Fortine. A K’lon wyzdrowiał — odparła Moreta.

— Ale Ch’mon umarł! — zawołał oskarżycielskim tonem.

— Ta choroba jest wśród nas, Sh’gallu — powiedziała Moreta, czerpiąc siłę z wewnętrznego źródła, któremu na imię było Orlith. — Nie możemy teraz ani powiedzieć, ani zrobić nic, co by mogło to zmienić. Nikt nas nie zmuszał do brania udziału w Zgromadzeniach. A większość z nas się dobrze bawiła.

— I widzisz, co się stało! — Sh’gall dygotał z wściekłości.

— Nie możemy odwrócić tego, co się stało, Sh’gallu. K’lon przeżył tę zarazę, podobnie jak my przeżyliśmy dzisiaj Nici i wszystkie Opady przez ostatnie czterdzieści trzy Obroty, tak jak przeżyliśmy inne klęski żywiołowe, które na nas spadały od Przeprawy. — Uśmiechnęła się ze znużeniem. — Musimy być bardzo twardzi, jeśli tak długo wyżyliśmy na tej planecie.

Ta wypowiedź Morety pokrzepiła na duchu mieszkańców Weyru i jeźdźców. Sh’gall spojrzał na nią z oburzeniem i sztywno wyszedł z Niższych Jaskiń.

Ta konfrontacja wstrząsnęła Moreta. Wyczerpała całe jej zasoby energii, nawet te, które czerpała z Orlith. Z trudem trzymała się na nogach. Dygocąc chwyciła za oparcie krzesła. Nie chodziło tylko o wściekłość Sh’galla, ale o tę świadomość, której nie dawało się od siebie odsunąć, że prawdopodobnie to ona będzie następną ofiarą zarazy w Weyrze. Zaczynała ją boleć głowa, a nie był to ten rodzaj bólu, jaki przychodzi po napięciu i po koncentracji na opatrywaniu smoczych ran.

„Nie jesteś zdrowa” — potwierdziła Orlith jej własną diagnozę.

„Prawdopodobnie nie byłam zdrowa od czasu, kiedy udałam się na ratunek temu biegusowi — odparła Moreta. — L’mal zawsze mówił, że biegusy doprowadzą mnie do zguby.”

„Wcale się nie zgubiłaś, tylko zachorowałaś — poprawiła ją Orlith z ponurym humorem. — Chodź teraz do weyru i odpocznij.” — Curmirze. — Moreta skinęła na harfiarza, żeby podszedł bliżej. — Biorąc pod uwagę chorobę Berchara, musimy poprosić o jeszcze jednego uzdrowiciela z Siedziby. O jakiegoś Mistrza Uzdrowiciela i co najmniej jednego pomocnika.

Curmir kiwnął głową, mierząc ją przeciągłym, badawczym spojrzeniem.

— Niech S’peren sporządzi jakiś temblak dla Dilentha. Nie możemy oczekiwać, że Tangrath będzie stał pod jego skrzydłem, aż mu się ono wygoi. Takie poświecenie może zepsuć stosunki miedzy partnerami w weyrze! — Moreta wstała ostrożnie, żeby nie poruszyć obolałą głową. Nigdy jeszcze nie przeżywała tak gwałtownego silnego bólu. Niemal nic nie widziała na oczy. — Chyba to już wszystko, co od ciebie chciałam. Miałam ciężki dzień i jestem zmęczona.

Curmir zaproponował, że jej pomoże, ale powstrzymała go gestem ręki i powoli wyszła z Niższej Jaskini.

Wieczór był niespodziewanie chłodny. Bez ciągłej zachęty Orlith Morecie nigdy nie udałoby się przejść przez Nieckę, która jakby zrobiła się szersza. Na schodach musiała się oprzeć kilka razy o ścianę.

— A wiec dopadło cię — powiedziała niespodzianie Leri. Starsza Władczyni Weyru siedziała na stopniach weyru Morety, opierając obie dłonie na łasce.

— Nie podchodź do mnie.

— Czyż mogłabym się podnieść z tej mojej grzędy? Teraz już widzę, dlaczego Orlith mnie wezwała. Idź do łóżka. — Leri machnęła laską. — Odmierzyłam już to lekarstwo, które masz zażyć zgodnie z poleceniem Fortine’a. Wierzbowy salicyl, tojad, pierzasta paproć. A do wina dolałam dawkę soku fellisowego z moich własnych zapasów. Jak ja się dla ciebie poświęcam! No, ruszaj! Nie dam rady cię unieść. Musisz dojść o własnych siłach. I dojdziesz. Zawsze sobie radzisz. A ja już wystarczająco dużo zrobiłam dziś dla tego Weyru!

Słowa Leri pobudziły Moretę do działania. Potykając się przeszła tych kilka ostatnich kroków i znalazła się w korytarzu prowadzącym do jej własnego weyru. Widziała, jak na końcu korytarza oczy Orlith połyskują bladożółtym odcieniem zatroskania. Zatrzymała się na moment, bo brakło jej tchu, a w głowie nieznośnie łomotało.

— Zakładam, że nikt w Niższych Jaskiniach nie podejrzewa, że zachorowałaś?

— Curmir. Ale zachowa to dla siebie.

— To dobrze. Ona da sobie radę, Orlith. — Leri niecierpliwie machnęła laską. — Nie, nie będziesz pomagała. Utkniesz w korytarzu przez to twoje ciężkie od jaj brzuszysko. No, ruszaj się, Moreto. Nie mam zamiaru stać na tych chłodnych schodach przez całą noc. Muszę odpocząć. Jutro będę miała bardzo pracowity dzień.

— Miałam nadzieję, że się zgłosisz na ochotnika.

— Jeszcze na tyle nie straciłam rozumu, żeby pozwolić Nesso, by się szarogęsiła. Idź! I zdrowiej — dodała łagodniejszym tonem, z trudem dźwigając się na nogi.

Orlith wyszła jednak na spotkanie Morecie i wyciągnęła głowę tak, by Moreta miała się czego uchwycić. Orlith zachęcająco mruczała, jej miłość i oddanie napływały wyczuwalnymi falami. A chwilę potem Moreta była już we własnej komnacie. Spojrzała na lekarstwa stojące na stole. Błogosławiła Leri, wiedząc ile wysiłku musiało starą Władczynię Weyru kosztować wejście na schody. Jednym haustem zażyła fellis i skrzywiła się, czując gorycz, której nie było w stanie ukryć nawet wino. Jak Leri mogła coś takiego popijać przez cały dzień? Nie rozbierając się, Moreta wsunęła się pod futra i ostrożnie położyła głowę na poduszce.

Загрузка...