Bosch i Ferras wyszli z hotelu Mark Twain i przystanęli przed drzwiami, oglądając poranek. Światło zaczynało dopiero wypełzać na niebo. Znad oceanu unosiła się gęsta, szara masa wilgotnego powietrza, pogrążając ulice w głębokim półmroku. Los Angeles wyglądało jak miasto duchów, ale Boschowi w ogóle to nie przeszkadzało. Potwierdzało jego punkt widzenia.
– Myślisz, że tu zostanie? – zapytał Ferras.
Bosch wzruszył ramionami.
– I tak nie ma dokąd iść – odrzekł.
Właśnie zameldowali swojego świadka w hotelu pod nazwiskiem Stephen King. Jesse Mitford stał się ich cennym atutem. Był asem w rękawie Boscha. Choć Mitford nie potrafił podać rysopisu człowieka, który zastrzelił Stanleya Kenta i zabrał cez, potrafił szczegółowo opowiedzieć śledczym, co się zdarzyło w punkcie widokowym. Mógł się też przydać, gdyby udało się doprowadzić do aresztowania i procesu. Jego zeznanie mogło posłużyć jako relacja z przebiegu zbrodni. Na jej podstawie prokurator mógł przedstawić przysięgłym dokładny obraz wypadków, dlatego Mitford był cenny, bez względu na to, czy potrafił zidentyfikować mordercę.
Po konsultacji z porucznikiem Gandle'em postanowiono, że nie powinni tracić z oczu młodego włóczęgi. Gandle zgodził się sfinansować czterodniowy pobyt Mitforda w hotelu. Uznali, że do tego czasu będą już wiedzieć, w którą stronę zmierza sprawa.
Bosch i Ferras wsiedli do forda crown victoria, wypożyczonego wcześniej przez Ferrasa, i ruszyli Wilcox w kierunku Sunset Boulevard. Bosch siedział za kierownicą. Na czerwonym świetle wyciągnął komórkę. Rachel Walling jeszcze się nie odezwała, więc zadzwonił pod numer, który mu dał jej partner. Brenner odebrał natychmiast, a Bosch zaczął ostrożnie:
– Chciałem się tylko dowiedzieć, co słychać. Dalej jesteśmy umówieni na zebranie o dziewiątej?
Przed przekazaniem Brennerowi najnowszych informacji musiał się upewnić, czy wciąż uczestniczy w śledztwie.
– Mhm, tak… tak, jesteśmy umówieni, ale zebranie zostało przełożone.
– Na kiedy?
– Chyba na dziesiątą. Damy ci znać.
Z tonu jego odpowiedzi trudno było wywnioskować, że decyzja o spotkaniu z policją rzeczywiście zapadła. Bosch postanowił go przycisnąć.
– Gdzie to się odbędzie? W taktycznym?
Z poprzedniej współpracy z Walling Bosch wiedział, że wydział wywiadu taktycznego pracuje w tajnym miejscu, poza siedzibą FBI. Chciał sprawdzić, czy Brenner puści farbę.
– Nie, w budynku federalnym w centrum. Na czternastym piętrze. Wystarczy zapytać o zebranie taktycznego. I co, świadek w czymś pomógł?
Bosch postanowił nie odsłaniać kart, dopóki nie będzie wiedział, na czym konkretnie stoi.
– Widział strzelaninę z daleka. Potem zobaczył, jak zabierają cez. Powiedział, że jeden człowiek zrobił wszystko, zabił Kenta, a potem przeniósł świnię z porsche do bagażnika innego samochodu. Ten drugi siedział w swoim wozie i tylko się przyglądał.
– Podał ci jakieś numery rejestracyjne?
– Nie, żadnych numerów. Do transportu materiału wykorzystali prawdopodobnie samochód Alicii Kent. Nie chcieli zostawiać śladów cezu w swoim wozie.
– Wiemy coś o podejrzanym, którego widział świadek?
– Tak jak powiedziałem, nie umiałby go zidentyfikować. Facet ciągle miał na twarzy kominiarkę. Poza tym nic.
Brenner zamilkł na chwilę.
– To pech – powiedział w końcu. – Co z nim zrobiliście?
– Z chłopakiem? Właśnie wysadziliśmy go z samochodu.
– Gdzie mieszka?
– W Halifaksie w Kanadzie.
– Bosch, przecież wiesz, o co mi chodzi.
Bosch wyczuł u niego zmianę tonu. I zwrócił uwagę, że zwrócił się do niego po nazwisku. Nie sądził, by Brenner pytał mimochodem o miejsce pobytu Mitforda.
– Nie ma tu żadnego stałego adresu – odparł. – To włóczęga. Podwieźliśmy go do Danny'ego na Sunset. Tam sobie zażyczył. Daliśmy mu dwie dychy na śniadanie.
Bosch poczuł na sobie wzrok Ferrasa.
– Możesz chwilę zaczekać, Harry? – spytał Brenner. – Mam drugi telefon. To może być Waszyngton.
Wracamy do imion, pomyślał Bosch.
– Jasne, Jack, ale możemy się po prostu rozłączyć.
– Nie, zaczekaj.
Bosch usłyszał w słuchawce muzykę i spojrzał na Ferrasa. Jego partner zaczął:
– Dlaczego powiedziałeś mu, że…
Bosch położył palec na ustach i Ferras urwał.
– Wstrzymaj się na moment.
Minęło pół minuty. W telefonie rozbrzmiała saksofonowa wersja „What a Wonderful World". Bosch zawsze uwielbiał ten fragment o ciemnej świętej nocy.
Wreszcie zapaliło się zielone światło i Bosch skręcił w Sunset Boulevard. Po chwili w słuchawce odezwał się głos Brennera.
– Harry? Przepraszam. Dzwonili z Waszyngtonu. Możesz sobie wyobrazić, jak się na to rzucili.
Bosch postanowił coś z niego wyciągnąć.
– Co nowego u was?
– Niewiele. Departament Bezpieczeństwa wysyła grupę helikopterów ze sprzętem do wykrywania śladów materiałów radioaktywnych. Zaczną w punkcie widokowym i spróbują poszukać promieniowania charakterystycznego dla cezu. Ale prawda jest taka, że aby odebrali sygnał, ktoś musiałby wyciągnąć cez ze świni. My tymczasem organizujemy konferencję, żeby uzgodnić plan działania.
– Tylko tyle dokonały potężne siły rządowe?
– Dopiero się organizujemy. Mówiłem ci, jak to będzie wyglądać. Alfabetyczny bigos.
– Zgadza się. Nazwałeś to pandemonium. Federalni są w tym mistrzami.
– Nie, nie jestem pewien, czy to wszystko powiedziałem. Ale nie można zapominać o krzywej uczenia się. Wydaje mi się, że po zebraniu ruszymy do akcji całą parą.
Bosch nie miał już wątpliwości, że coś się zmieniło. Wykrętna odpowiedź Brennera świadczyła, że albo rozmowa jest nagrywana, albo ktoś ją podsłuchuje.
– Do zebrania zostało jeszcze parę godzin – ciągnął Brenner. – Co zamierzasz teraz zrobić, Harry?
Bosch zawahał się, lecz tylko przez chwilę.
– Zamierzam wrócić do domu i jeszcze raz porozmawiać z panią Kent. Mam parę nowych pytań. Potem pojedziemy do biura Kenta w południowej wieży centrum medycznego Cedars. Musimy je obejrzeć i pogadać z jego wspólnikiem.
Odpowiedziała mu cisza. Bosch dojeżdżał do baru „Denny's" na Sunset. Wjechał na parking i zatrzymał samochód. Przez okna zobaczył, że czynna przez całą dobę restauracja jest prawie pusta.
– Jesteś tam, Jack?
– Hm, tak, Harry, jestem. Słuchaj, to prawdopodobnie nie będzie konieczne, żebyś jechał do domu, a potem biura Kenta.
Bosch pokręcił głową. Wiedziałem, pomyślał.
– Wszystkich już zgarnęliście, co?
– Nie ja o tym decydowałem. W każdym razie o ile wiem, biuro było czyste, a wspólnika Kenta mamy u siebie i właśnie jest przesłuchiwany. Panią Kent sprowadziliśmy tu zapobiegawczo. Z nią też jeszcze rozmawiamy.
– Nie ty decydowałeś? To kto, Rachel?
– Nie zamierzam wdawać się w detale, Harry.
Bosch wyłączył silnik, zastanawiając się, jak zareagować.
– Wobec tego może powinniśmy pojechać z moim partnerem do centrum na to zebranie – powiedział w końcu. – To ciągle jest śledztwo w sprawie zabójstwa. I z tego, co wiem, wciąż je prowadzę.
Zanim Brenner odpowiedział, upłynęła długa chwila ciszy.
– Słuchaj, detektywie, sprawa przybiera poważniejsze rozmiary. Zostałeś zaproszony na konferencję na temat aktualnej sytuacji. Ty i twój partner. W trakcie spotkania dowiesz się, co pan Kelber miał nam do powiedzenia i kilku innych rzeczy. Jeżeli pan Kelber nadal będzie u nas, postaram się, żebyś mógł z nim porozmawiać. Również z panią Kent. Ale żeby wszystko było jasne, zabójstwo nie jest tu najważniejsze. Kwesta ustalenia mordercy Stanleya Kenta nie jest najważniejsza. Najważniejsze jest odnalezienie cezu, a mamy już prawie dziesięć godzin spóźnienia.
Bosch doskonale o tym wiedział.
– Mam przeczucie, że jeżeli znajdziemy mordercę, znajdziemy cez – rzekł.
– Być może – odparł Brenner. – Ale doświadczenie pokazuje, że ten materiał błyskawicznie zmienia właściciela. Wędruje z ręki do ręki. Śledztwo musi się toczyć szybko. Nad tym właśnie pracujemy. Chcemy, żeby nabrało szybkości. I nie pozwolimy, żeby ktoś zwalniał jego tempo.
– Kmioty z policji.
– Wiesz, co mam na myśli.
– Jasne. Do zobaczenia o dziesiątej, agencie Brenner.
Bosch zamknął telefon i zaczął wysiadać. Gdy razem z Ferrasem przecięli parking i dochodzili do drzwi restauracji, partner zasypał go gradem pytań.
– Dlaczego skłamałeś mu o świadku, Harry? Co się dzieje? Po co tu przyjechaliśmy?
Bosch uspokajającym gestem uniósł ręce.
– Chwileczkę, Ignacio. Cierpliwości. Usiądziemy, napijemy się kawy, może coś przekąsimy i zaraz ci powiem, co się dzieje.
Mogli niemal swobodnie wybrać sobie miejsce. Bosch ruszył do stolika w rogu, z którego był widok na drzwi wejściowe. Kelnerka podeszła do nich dość szybko. Była to stara jędza o stalowoszarych włosach upiętych w ciasny kok. Nocna harówka u Danny'ego w Hollywood zgasiła życie w jej oczach.
– Harry, kopę lat – powiedziała.
– Cześć, Peggy. Chyba już dawno nie pracowałem nad sprawą przez całą noc.
– To witaj z powrotem. Co podać, tobie i twojemu znacznie młodszemu partnerowi?
Bosch puścił przytyk mimo uszu. Zamówił kawę, grzanki i średnio wysmażone jajka sadzone. Ferras zamówił omlet z białek i latte. Kiedy kelnerka z kpiącym uśmieszkiem poinformowała go, że jedno i drugie jest niewykonalne, musiał się zadowolić jajecznicą i zwykłą kawą. Gdy odeszła od ich stolika, Bosch odpowiedział na pytania Ferrasa.
– Wyłączają nas z gry – powiedział. – To się właśnie dzieje.
– Na pewno? Skąd wiesz?
– Bo zgarnęli żonę i wspólnika ofiary i dam sobie rękę uciąć, że nie pozwolą nam z nimi porozmawiać.
– Harry, powiedzieli ci to? Mówili, że nie będziemy mogli z nimi porozmawiać? Gra idzie o dużą stawkę. Chyba reagujesz trochę paranoicznie. Pochopnie wyciągasz…
– Doprawdy? Będziesz miał się okazję przekonać, partnerze. Na własne oczy.
– Idziemy na to zebranie o dziewiątej, nie?
– Podobno. Tyle że zostało przesunięte na dziesiątą. Prawdopodobnie zrobią z niego szopkę specjalnie dla nas. Niczego nam nie powiedzą. Zamydlą nam oczy i odstawią na boczny tor. „Wielkie dzięki, chłopaki, ale resztą zajmiemy się sami". Niech to sobie wsadzą. Chodzi o zabójstwo i nikt, nawet FBI, nie zabierze mi tej sprawy.
– Odrobinę zaufania, Harry.
– Ufam tylko sobie. Nikomu innemu. Już to przerabiałem. Wiem, czym to się kończy. Można by sobie pomyśleć, kogo to właściwie obchodzi? Niech prowadzą sprawę. Ale mnie bardzo to obchodzi. Nie wierzę, że porządnie to zrobią. Im zależy na cezie. Mnie na tych draniach, którzy przez dwie godziny terroryzowali Stanleya Kenta, a potem rzucili go na kolana i wpakowali mu dwie kulki w głowę.
– Różnica polega na tym, że chodzi o bezpieczeństwo państwa, Harry. O wyższe dobro. Wiesz, o dobro porządku.
Bosch odniósł wrażenie, jak gdyby Ferras cytował fragment podręcznika z akademii albo zbioru zasad jakiegoś tajnego stowarzyszenia. Nic go to nie obchodziło. Miał własne zasady.
– Dobro porządku zaczyna się od zastrzelonego faceta leżącego w punkcie widokowym. Jeżeli o nim zapomnimy, możemy zapomnieć o całej reszcie.
Zdenerwowany dyskusją z partnerem, Ferras wziął solniczkę i obracał ją w dłoniach, rozsypując sól na stoliku.
– Nikt o tym nie zapomina, Harry. Mam na myśli priorytety. Jestem pewien, że kiedy na zebraniu wyjdą konkrety, podzielą się z nami wszystkimi informacjami na temat zabójstwa.
Bosch czuł się coraz bardziej zirytowany. Próbował chłopaka czegoś nauczyć, lecz chłopak w ogóle nie słuchał.
– Powiem ci coś o wymianie informacji z federalnymi – rzekł. – Jeżeli chodzi o informacje, to FBI żre jak słoń, ale sra jak mysz. Nie rozumiesz? Nie będzie żadnego zebrania. Wymyślili je, żeby nas trzymać w garści do dziewiątej, teraz już do dziesiątej, żebyśmy cały czas wierzyli, że ciągle jesteśmy w drużynie. Ale kiedy się u nich zjawimy, znowu przełożą zebranie, potem jeszcze raz, aż w końcu machną nam przed nosem jakimś schematem organizacyjnym, z którego będzie wynikać, że jesteśmy w grze, podczas gdy naprawdę już nas wygryźli i uciekli tylnymi drzwiami.
Ferras kiwał głową, jak gdyby brał to sobie do serca. Kiedy się jednak odezwał, wydawało się, że nie usłyszał ani słowa.
– Mimo to sądzę, że nie powinniśmy ich okłamywać w sprawie świadka. Może się okazać dla nich bardzo cenny. A gdyby jego zeznania potwierdziły coś, o czym już wiedzą? Co nam szkodzi powiedzieć im, gdzie jest? Możliwe, że wyciągnęliby z niego coś więcej. Kto wie?
Bosch stanowczo pokręcił głową.
– Cholera, nie ma mowy. Jeszcze nie. Świadek jest nasz i go nie oddamy. Wymienimy go na udział w śledztwie i informacje albo zachowamy dla siebie.
Kelnerka przyniosła talerze, zerknęła na rozsypaną na stole sól, przeniosła wzrok na Ferrasa, a potem na Boscha.
– Harry, wiem, że jest młody, ale nie mógłbyś go lepiej wychować?
– Staram się, Peggy. Tylko ci młodzi w ogóle nie chcą słuchać.
– Może i tak.
Odeszła od stolika, a Bosch natychmiast zabrał się do jedzenia, trzymając w jednej ręce widelec, a w drugiej grzankę. Umierał z głodu i miał przeczucie, że niedługo coś się zacznie dziać. Nie wiadomo, kiedy następnym razem będą mieli czas na posiłek.
Był w połowie śniadania, gdy zobaczył czterech mężczyzn w ciemnych garniturach, wchodzących do restauracji zdecydowanym krokiem, który nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że to federalni. Bez słowa rozdzielili się na dwójki i ruszyli w głąb sali.
W lokalu było około dziesięciu osób, w większości striptizerki ze swoimi chłopakami alfonsami, wracający do domu z klubów czynnych do czwartej, nocne towarzystwo Hollywood, które wrzucało coś na ruszt przed pójściem spać. Bosch spokojnie jadł dalej, przyglądając się, jak ludzie w garniturach przystają przy każdym stoliku, pokazują legitymacje i proszą o dokumenty. Ferras nie zauważył, co się dzieje, pochłonięty polewaniem jajecznicy sosem chili. Bosch pochwycił jego spojrzenie i ruchem głowy wskazał agentów.
Większość klientów siedzących w odległych punktach restauracji była zbyt zmęczona lub wstawiona, by protestować, więc posłusznie wyciągali dokumenty. Jakaś młoda kobieta z wygoloną z boku głowy literą Z zaczęła pyskować na dwóch agentów, lecz oni szukali mężczyzny, więc nie zwracając na nią uwagi, czekali, aż jej chłopak z identycznym Z na głowie pokaże im dowód tożsamości.
Wreszcie dwaj mężczyźni zbliżyli się do stolika w rogu. Z legitymacji wynikało, że są to agenci FBI Ronald Lundy i John Parkyn. Zignorowali Boscha, ponieważ był za stary, i poprosili Ferrasa o dowód tożsamości.
– Kogo szukacie? – zapytał Bosch.
– To sprawa rządowa, proszę pana. Musimy po prostu sprawdzić dokumenty.
Ferras otworzył portfel. Po jednej stronie miał legitymację ze zdjęciem, a po drugiej odznakę detektywa. Na ten widok agenci zamarli.
– Zabawne – powiedział Bosch. – Jeżeli zaglądacie w dokumenty, to znacie nazwisko. Przecież nie podałem agentowi Brennerowi nazwiska świadka. Naprawdę ciekawe. Czyżby przypadkiem wywiad taktyczny podrzucił nam jakąś pluskwę do biura albo komputera?
Lundy, który najwyraźniej dowodził akcją, spojrzał prosto w twarz Boscha. Miał oczy szare jak kamienie.
– A pan to kto? – zapytał.
– Też mam się wylegitymować? Dawno już nikt nie wziął mnie za dwudziestolatka, ale potraktuję to jako komplement.
Wyciągnął portfel z odznaką i zamknięty podał Lundy'emu. Agent otworzył go i bardzo uważnie obejrzał zawartość. Nie spieszył się.
– Hieronymus Bosch – odczytał z legitymacji. – Czy to nie był taki szurnięty malarz? A może pomyliło mi się z jedną z tych mend, o których czytałem w porannych raportach?
Bosch uśmiechnął się do niego.
– Niektórzy uważają tego malarza za mistrza okresu renesansu.
Lundy rzucił odznakę na talerz Boscha. Bosch nie dokończył jajek, ale na szczęście żółtka były za bardzo wysmażone.
– Nie wiem, co tu jest grane, Bosch. Gdzie jest Jesse Mitford?
Bosch wziął portfel i serwetką starł z niego resztki jajka. Nie spiesząc się, schował go do kieszeni i popatrzył na Lundy'ego.
– A kto to jest Jesse Mitford?
Lundy pochylił się, kładąc ręce na blacie.
– Dobrze wiesz, kto to jest. Musimy go zabrać.
Bosch skinął głową, jak gdyby doskonale zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji.
– O Mitfordzie i innych rzeczach porozmawiamy na zebraniu o dziesiątej. Gdy tylko skończę przesłuchiwać żonę i wspólnika Kenta.
Lundy posłał mu uśmiech, w którym nie było cienia wesołości ani życzliwości.
– Wiesz co, stary? Kiedy to się skończy, sam będziesz potrzebował okresu renesansu.
Bosch znów się uśmiechnął.
– Do zobaczenia na zebraniu, agencie Lundy. Tymczasem pozwolisz, że skończymy jeść. Idźcie zawracać głowę komuś innemu, co?
Bosch wziął nóż i zaczął smarować ostatnią grzankę dżemem truskawkowym z plastikowego pojemniczka.
Lundy wyprostował się i wycelował palec w pierś Boscha.
– Lepiej uważaj, Bosch.
Po tych słowach odwrócił się i skierował w stronę drzwi. Dał znak pozostałym agentom, wskazując im wyjście. Bosch przyglądał się, jak wychodzą.
– Dzięki za ostrzeżenie – powiedział.