8

Bosch nie pozwolił mu mówić, dopóki Jesse Mitford nie podpisał formularza rezygnacji z przysługujących mu praw. Nie miało znaczenia, że był przesłuchiwany jako świadek morderstwa popełnionego w punkcie widokowym na Mulholland. Jeśli udało mu się coś zobaczyć, to tylko dlatego, że sam właśnie popełniał przestępstwo -wchodząc na teren prywatny i obserwując dom. Bosch musiał uważać, by nie popełnić żadnego błędu. By nie dać podstaw do kwestionowania legalności uzyskanego zeznania. Nie podłożyć się. Grał o wysoką stawkę, wiedział, że federalni specjalizują się w wytykaniu wpadek, musiał więc zrobić to jak należy.

– Dobra, Jesse – powiedział, gdy chłopak podpisał formularz. – Opowiesz mi, co widziałeś i słyszałeś na punkcie widokowym. Jeżeli będziesz mówił prawdę i pomożesz mi, wycofam wszystkie zarzuty i wyjdziesz stąd jako wolny człowiek.

Formalnie rzecz biorąc, Bosch znacznie wyolbrzymiał swoje możliwości. Nie miał prawa wycofywać zarzutów ani zawierać porozumienia z podejrzanymi. W tej sprawie nie musiał jednak tego robić, ponieważ oficjalnie Mitfordowi nie postawiono jeszcze żadnego zarzutu. To właśnie był atut Boscha. Wszystko sprowadzało się do subtelności znaczeniowych. W rzeczywistości Bosch proponował odstąpienie od oskarżenia Mitforda w zamian za uczciwą współpracę ze strony młodego Kanadyjczyka.

– Rozumiem – powiedział Mitford.

– Pamiętaj, interesuje mnie tylko prawda. Tylko to, co widziałeś i słyszałeś. Nic więcej.

– Rozumiem.

– Podnieś ręce.

Mitford spełnił polecenie, a Bosch za pomocą własnego kluczyka zdjął mu kajdanki. Mitford natychmiast zaczął rozcierać przeguby, by pobudzić krążenie. Ten widok przypomniał Boschowi widok Rachel rozcierającej ręce Alicii Kent.

– Lepiej się czujesz? – zapytał.

– Tak, już dobrze – odparł Mitford.

– Dobra, zacznijmy od początku. Powiedz mi, skąd przyjechałeś, dokąd się wybierałeś i co dokładnie zobaczyłeś na punkcie widokowym.

Mitford skinął głową, po czym przedstawił Boschowi dwudziestominutową opowieść, która zaczynała się na Hollywood Boulevard od kupna mapy z domami gwiazd od ulicznego sprzedawcy i długiej pieszej wędrówki na wzgórza. Wspinał się niemal trzy godziny i stąd zapewne wziął się nieprzyjemny zapach potu, jaki wydzielało jego ciało. Powiedział Boschowi, że kiedy zmęczony dotarł do Mulholland Drive, zapadał już zmrok. W domu, gdzie według mapy mieszkała Madonna, było ciemno. Wyglądało na to, że nikogo tam nie ma. Rozczarowany postanowił odpocząć po długim marszu i zaczekać w nadziei, że piosenkarka wkrótce przyjedzie do domu. Znalazł miejsce w krzakach, gdzie mógł się oprzeć o mur ogradzający dom jego ofiary – sam nie użył tego słowa – i zaczekać. Mitford powiedział, że zasnął, ale coś go zbudziło.

– Co cię obudziło? – spytał Bosch.

– Głosy. Usłyszałem głosy.

– Co mówiły?

– Nie wiem. Po prostu obudził mnie dźwięk głosów.

– Jak daleko byłeś od punktu widokowego?

– Nie wiem. Może z pięćdziesiąt metrów. Byłem dość daleko.

– Co mówiły głosy, kiedy się już obudziłeś?

– Nic. Rozmowa się skończyła.

– Dobrze, więc co zobaczyłeś po obudzeniu?

– Zobaczyłem trzy samochody zaparkowane obok polanki. Porsche i dwa większe auta. Nie znam marki, ale były takie same.

– Widziałeś ludzi na punkcie widokowym?

– Nie, nikogo nie widziałem. Było za ciemno. Ale po chwili znów usłyszałem głos, który dobiegał stamtąd, z ciemności. Jakby krzyk. I w tym momencie zobaczyłem dwa błyski i usłyszałem strzały. Takie stłumione. W błysku zauważyłem człowieka, który klęczał na polance. Ale błysnęło tak szybko, że nic więcej nie widziałem.

Bosch skinął głową.

– Dobrze, Jesse. Idzie ci bardzo dobrze. Powtórzmy to od początku, żeby wszystko było jasne. Spałeś, potem zbudziły cię głosy i kiedy spojrzałeś, zobaczyłeś trzy samochody. Zgadza się?

– Tak.

– W porządku. Potem znów usłyszałeś głos i spojrzałeś w stronę punktu widokowego. Wtedy padły strzały. Czy wszystko się zgadza?

– Zgadza się.

Bosch wiedział jednak, że Mitford może po prostu mówić to, co Bosch chciał usłyszeć. Musiał się upewnić, czy chłopak nie zmyśla.

– No dobrze, powiedziałeś, że w błysku z lufy zobaczyłeś, jak ofiara pada na kolana, tak?

– Nie, niezupełnie.

– Wobec tego powiedz, co dokładnie widziałeś.

– Ten człowiek chyba już klęczał. Wszystko stało się tak szybko, że nie mógłbym zobaczyć, jak pada na kolana. Wydaje mi się, że już klęczał.

Bosch pokiwał głową. Mitford pomyślnie przeszedł test.

– W porządku, słuszna uwaga. Porozmawiajmy teraz o tym, co słyszałeś. Mówiłeś, że zanim padły strzały, ktoś krzyknął, zgadza się?

– Tak.

– Co ta osoba krzyknęła?

Młody człowiek zastanowił się przez chwilę, po czym pokręcił głową.

– Nie jestem pewien.

– Dobrze, nic nie szkodzi. Lepiej nie mówić o niczym, czego nie jesteśmy pewni. Spróbujmy zrobić pewne ćwiczenie i sprawdźmy, czy pomoże. Zamknij oczy.

– Co?

– Po prostu zamknij oczy – powtórzył Bosch. – Myśl o tym, co widziałeś. Spróbuj odtworzyć w pamięci obraz, a podkład dźwiękowy sam się zjawi. Patrzysz na te trzy samochody i nagle czyjś głos kieruje twoją uwagę w stronę punktu widokowego. Co powiedział ten głos?

Bosch mówił spokojnie, kojącym tonem. Mitford zgodnie z jego poleceniem zamknął oczy. Bosch czekał.

– Nie jestem pewien – odrzekł w końcu młody człowiek. – Nie bardzo rozumiem. Wydaje mi się, że mówił coś o Allahu, a potem strzelił do tamtego.

Bosch przez chwilę siedział zupełnie nieruchomo.

– O Allahu? Masz na myśli arabskie słowo Allah?

– Nie jestem pewien. Tak mi się wydaje.

– Co jeszcze słyszałeś?

– Nic więcej. Potem przerwał mu huk strzałów. Zaczął krzyczeć o Allahu, a resztę zagłuszyły strzały.

– Krzyknął coś w rodzaju „Allah akbar"?

– Nie wiem. Słyszałem tylko „Allah".

– Czy w jego głosie brzmiał obcy akcent?

– Obcy akcent? Nie wiem. Słyszałem tylko to jedno słowo.

– Brytyjski? Arabski?

– Naprawdę nie mam pojęcia. Byłem za daleko i usłyszałem tylko jedno słowo.

Bosch zastanowił się nad tym przez chwilę. Przypomniał sobie, jak czytał zapis rozmów prowadzonych w kabinie pilotów podczas ataków terrorystycznych 11 września. W ostatnim momencie terroryści zawołali „Allah akbar", „Bóg jest wielki". Czyżby jeden z morderców Stanleya Kenta zrobił to samo?

Wiedział jednak, że musi być ostrożny i dokładny. Dalszy tok śledztwa mógł w dużej mierze zależeć od jednego słowa, które według Mitforda padło na punkcie widokowym.

– Jesse, co detektyw Ferras mówił ci o tej sprawie, zanim zamknął cię w tym pokoju?

Świadek wzruszył ramionami.

– Nic mi nie mówił, naprawdę.

– Nie mówił ci, z czym możemy tu mieć do czynienia albo w jakim kierunku zmierza dochodzenie?

– Nie, nic takiego nie mówił.

Bosch patrzył na niego przez dłuższą chwilę.

– W porządku, Jesse – powiedział. – Co się potem stało?

– Kiedy padły strzały, ktoś pobiegł z polanki w stronę samochodów. Stała tam latarnia i mogłem go zobaczyć. Wsiadł do jednego z samochodów i cofnął bliżej porsche. Potem otworzył bagażnik i wysiadł. Bagażnik porsche był już otwarty.

– Gdzie wtedy był ten drugi mężczyzna?

Mitford wyglądał na zaskoczonego pytaniem.

– Chyba już nie żył.

– Nie, mam namyśli drugiego sprawcę. Byli dwaj sprawcy i jedna ofiara, Jesse. Trzy samochody, pamiętasz?

Dla podkreślenia swoich słów Bosch pokazał trzy palce.

– Widziałem tylko jednego sprawcę – powiedział Mitford. – Tego, który strzelał. W samochodzie zaparkowanym za porsche siedział ktoś jeszcze. Ale w ogóle nie wysiadał.

– Cały czas siedział w samochodzie?

– Zgadza się. Właściwie zaraz po strzałach ten drugi wóz zawrócił i odjechał.

– I kierowca w ogóle nie wysiadał, gdy samochód stał na punkcie widokowym.

– Ja w każdym razie nie widziałem, żeby wysiadał.

Bosch zamyślił się nad tym. Z opisu Mitforda wynikało, że podejrzani ustalili między sobą podział pracy. Ten fakt stanowił potwierdzenie wcześniejszej relacji Alicii Kent; według niej jeden z mężczyzn zadawał jej pytania, a potem tłumaczył odpowiedzi i wydawał polecenia drugiemu. Bosch przypuszczał, że w samochodzie w punkcie widokowym siedział mężczyzna mówiący po angielsku.

– No dobrze – podjął po chwili. – Wracajmy do przebiegu zdarzeń, Jesse. Mówisz, że kiedy padły strzały, jeden z nich odjechał, a drugi cofnął samochód bliżej porsche i otworzył bagażnik. Co się potem stało?

– Wysiadł, wyciągnął coś z porsche i przeniósł do bagażnika swojego wozu. To musiało być coś ciężkiego, bo nieźle się namęczył. Trzymał to coś w taki sposób, jakby miało uchwyty po bokach.

Bosch wiedział, że Mitford opisuje świnię używaną do transportu materiałów radioaktywnych.

– Co potem?

– Wsiadł do samochodu i odjechał. Zostawił otwarty bagażnik porsche.

– I nie widziałeś nikogo więcej?

– Nikogo. Przysięgam.

– Opisz człowieka, którego widziałeś.

– Właściwie nie potrafię go opisać. Miał na sobie bluzę z kapturem. W ogóle nie widziałem jego twarzy. Po kapturem miał chyba jeszcze kominiarkę.

– Dlaczego tak sądzisz?

Mitford znów wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Tak mi się po prostu wydawało. Mogę się mylić.

– Był wysoki? Niski?

– Chyba średniego wzrostu. Może trochę niski.

– Jak wyglądał?

Bosch musiał spróbować jeszcze raz. To było ważne. Ale Mitford pokręcił głową.

– Nie widziałem go – powtórzył z uporem. – Jestem prawie pewien, że miał zasłoniętą twarz.

Bosch nie ustępował.

– Był biały, czarny? Z Bliskiego Wschodu?

– Nie mam pojęcia. Miał kaptur i kominiarkę, a ja byłem za daleko.

– Przypomnij sobie jego ręce, Jesse. Mówiłeś, że przedmiot, który przenosił z porsche do swojego samochodu, miał uchwyty. Widziałeś jego ręce? Jakiego koloru były jego ręce?

Mitford zastanowił się przez chwilę i nagle oczy mu rozbłysły.

– Nie widziałem dłoni, nosił rękawice. Dobrze pamiętam, bo to były takie duże rękawice, jakie mają ludzie pracujący przy pociągach w Halifaksie. Grube, z długimi mankietami, żeby chroniły przed oparzeniem.

Bosch skinął głową. Szukając jednej informacji, uzyskał inną. Rękawice ochronne. Ciekawe, czy to były specjalne rękawice przeznaczone do pracy z materiałem radioaktywnym. Uświadomił sobie, że zapomniał zapytać Alicii Kent, czy mężczyźni, którzy wtargnęli do jej domu, mieli rękawiczki. Miał nadzieję, że Rachel Walling ustaliła wszystkie szczegóły w trakcie dalszego przesłuchania.

Bosch zrobił pauzę. Czasem chwile milczenia są dla świadka najbardziej niepokojące. Cisza zaczyna wypełniać luki.

Ale Mitford się nie odzywał. Po chwili Bosch wrócił do pytań.

– No dobrze, mówiliśmy o dwóch samochodach zaparkowanych obok porsche. Opisz samochód, który podjechał tyłem do porsche.

– Naprawdę nie potrafię. Wiem, jak wygląda porsche, ale o tamtych samochodach nie umiem nic powiedzieć. Obydwa były znacznie większe, czterodrzwiowe.

– Porozmawiajmy o tym, który stał przed porsche. To był sedan?

– Nie znam tej marki.

– Nie, sedan to typ nadwozia, nie marka. Czterodrzwiowy, z wysuniętym bagażnikiem – taki jak radiowóz.

– Tak, tak wyglądał.

Bosch przypomniał sobie, co Alicia Kent mówiła o swoim skradzionym samochodzie.

– Wiesz, jak wygląda chrysler 300?

– Nie.

– Jaki kolor miał ten samochód?

– Nie jestem pewien, ale ciemny. Czarny albo granatowy.

– A drugi? Ten, który stał za porsche.

– Taki sam. Ciemny sedan. Trochę się różnił od tego z przodu -jakby trochę mniejszy. Hm… ale nie wiem, co to był za wóz. Przykro mi.

Chłopak zmarszczył brwi, jak gdyby nieznajomość marek i modeli samochodów była wadą charakteru.

– Nic się nie stało, Jesse, świetnie ci idzie – zapewnił go Bosch. -Bardzo nam pomagasz. Gdybym pokazał ci zdjęcia różnych sedanów, myślisz, że mógłbyś rozpoznać te samochody?

– Nie, nie widziałem ich zbyt wyraźnie. Na ulicy było za mało światła, a ja byłem za daleko.

Bosch pokiwał głową, lecz czuł się rozczarowany. Przez chwilę rozważał sytuację. Informacje uzyskane od Mitforda pokrywały się z wersją wydarzeń przedstawioną przez Alicię Kent. Intruzi musieli mieć jakiś środek transportu, aby dotrzeć do domu Kentów. Jeden odjechał stamtąd ich wozem, a drugi wziął chryslera Alicii Kent, aby przewieźć nim cez. Wydawało się to oczywiste.

W związku z tym nasunęło mu się kolejne pytanie.

– Dokąd odjechał ten drugi samochód?

– Też zawrócił i pojechał w dół zbocza.

– 1 to wszystko?

– Wszystko.

– Co potem zrobiłeś?

– Ja? Nic. Zostałem tam, gdzie byłem.

– Dlaczego?

– Bałem się. Byłem prawie pewien, że właśnie widziałem, jak zamordowano człowieka.

– Nie poszedłeś sprawdzić, czy żyje i czy nie trzeba mu pomóc?

Mitford odwrócił wzrok i pokręcił głową.

– Nie, za bardzo się bałem. Przykro mi.

– W porządku, Jesse. Nie musisz się tym przejmować. On już nie żył. Zanim padł na ziemię, był już martwy. Ciekawi mnie tylko, dlaczego tak długo się ukrywałeś. Dlaczego nie zszedłeś ze wzgórza? Dlaczego nie zadzwoniłeś pod dziewięćset jedenaście?

Mitford uniósł ręce i zaraz opuścił je na stół.

– Nie wiem. Chyba ze strachu. Wszedłem na wzgórze według mapy i to była jedyna droga powrotna, jaką znałem. Musiałbym przejść obok tej polanki i pomyślałem sobie, a co będzie, jeżeli w tym momencie zjawią się gliny? Mógłbym zostać głównym podejrzanym. Pomyślałem jeszcze, że gdyby to była robota mafii i gangsterzy dowiedzieliby się, że wszystko widziałem, mogliby mnie zabić czy coś.

Bosch skinął głową.

– Chyba w tej swojej Kanadzie oglądasz za dużo amerykańskiej telewizji. Nie przejmuj się. Zaopiekujemy się tobą. Ile masz lat, Jesse?

– Dwadzieścia.

– No więc co robiłeś pod domem Madonny? Nie jest dla ciebie trochę za stara?

– Nie, to nie tak. To dla mamy.

– Śledziłeś ją dla swojej mamy?

– Nie śledziłem. Chciałem tylko zdobyć dla mamy jej autograf, zapytać, czy nie dałaby mi zdjęcia czy czegoś takiego. Chciałem wysłać coś mamie, a nic dla niej nie mam. Wie pan, żeby wiedziała, że u mnie wszystko gra. Pomyślałem sobie, że gdybym jej powiedział, że spotkałem Madonnę, nie czułbym się jak taki… rozumie pan. W dzieciństwie słuchałem Madonny, bo moja mama jej słucha. Myślałem, że fajnie byłoby coś jej wysłać. Niedługo są jej urodziny, a ja nic dla niej nie mam.

– Po co przyjechałeś do Los Angeles, Jesse?

– Boja wiem. Po prostu wydawało mi się, że warto tu przyjechać. Miałem nadzieję zahaczyć się w jakimś zespole. Ale wygląda na to, że większość ludzi przyjeżdża tu już ze swoim zespołem. A ja nie mam swojego.

Bosch uznał, że Mitford pozuje na wędrownego trubadura, ale przy jego plecaku, który został w biurze, nie znalazł gitary ani żadnego innego instrumentu.

– Jesteś muzykiem czy śpiewasz?

– Gram na gitarze, ale parę dni temu musiałem ją zastawić w lombardzie. Odzyskam ją.

– Gdzie nocujesz?

– Teraz to właściwie nigdzie. Wczoraj chciałem się przespać na wzgórzach. Tak naprawdę to chyba dlatego nie uciekłem, gdy zobaczyłem, co zrobili z tamtym facetem. Nie miałem dokąd iść.

Bosch dobrze to rozumiał. Jesse Mitford nie różnił się od tysięcy innych, którzy co miesiąc przyjeżdżali do miasta autobusami albo autostopem. Mieli więcej marzeń niż planów czy pieniędzy. Więcej nadziei niż przebiegłości, zdolności czy inteligencji. Nie wszyscy, którym się nie udało, prześladowali tych, którzy odnieśli sukces, ale każdy był naznaczony piętnem determinacji. I niektórzy nigdy się go nie zdołali pozbyć, nawet gdy ich nazwiska opromieniły się sławą i kupili sobie domy na wzgórzach.

– Zróbmy sobie przerwę, Jesse – powiedział Bosch. – Muszę zadzwonić do kilku osób, a potem prawdopodobnie będziesz musiał jeszcze raz opowiedzieć wszystko od początku. Może być? Postaram się też znaleźć ci jakiś pokój w hotelu.

Mitford skinął głową.

– Myśl o samochodach i tym człowieku, którego widziałeś. Musisz sobie przypomnieć więcej szczegółów, Jesse.

– Próbuję, ale…

Zanim zdążył dokończyć, Bosch wyszedł na korytarz.

Włączył klimatyzator i ustawił temperaturę osiemnastu stopni. Wkrótce w pokoju przesłuchań zrobi się zimno i zamiast się pocić, Mitford zacznie marznąć – choć może nie, skoro pochodził z Kanady. Kiedy nieco ochłonie, Bosch zamierzał przycisnąć go jeszcze raz i sprawdzić, czy dowie się czegoś nowego. Spojrzał na zegarek. Dochodziła piąta rano i do zapowiedzianego przez federalnych zebrania na temat sprawy pozostały jeszcze cztery godziny. Było sporo do zrobienia, ale miał dość czasu, by popracować nad Mitfordem.

Pierwsza runda okazała się owocna. Nie miał powodu wątpić, że w drugiej nie zyska nic więcej.

Bosch zobaczył Ignacia Ferrasa pracującego przy biurku. Jego partner siedział odwrócony bokiem i stukał w klawiaturę laptopa ustawionego na wysuwanym blacie. Bosch zauważył, że dobytek Mitforda zniknął, a jego miejsce zajęły nowe torebki z dowodami i teczki pełne dokumentów. Były to wszystkie materiały śledcze, jakie dotąd wyprodukował wydział kryminalistyczny z dwóch miejsc zbrodni.

– Harry, przepraszam cię, nie zdążyłem usiąść i posłuchać – powiedział Ferras. – Wyciągnąłeś coś z tego chłopaka?

– Powoli do czegoś dochodzimy. Zrobiłem sobie przerwę.

Ferras miał trzydzieści lat i sylwetkę sportowca. Na jego biurku stała nagroda za najlepsze wyniki w testach sprawnościowych na roku w akademii policyjnej. Był też przystojny. Miał śniadą skórę i krótko ostrzyżone włosy, spod których spoglądały przenikliwe zielone oczy.

Bosch podszedł do swojego biurka, żeby zadzwonić. Zamierzał jeszcze raz obudzić porucznika Gandle'a i przekazać mu najnowsze wieści.

– Namierzyłeś już broń ofiary? – zapytał Ferrasa.

– Tak, znalazłem w bazie danych B ATF. Pół roku temu kupił mały rewolwer kaliber dwadzieścia dwa. Smith and Wesson.

Bosch skinął głową.

– Dwudziestkadwójka, pasuje – powiedział. – Bez ran wylotowych.

– Pocisk się melduje, ale nie wymeldowuje.

Ferras wygłosił to niczym slogan z telewizyjnej reklamy i zaśmiał się z własnego dowcipu. Bosch pomyślał o tym, co kryło się pod żartem. Stanleya Kenta ostrzeżono o niebezpieczeństwie, wynikającym z charakteru jego pracy. Kupił więc broń dla ochrony.

Bosch był gotów iść o zakład, że z tej broni do niego strzelano, że zabił go z niej terrorysta, który nacisnął spust z imieniem Allaha na ustach. Co to za świat, myślał Bosch, gdy ktoś ma tyle odwagi, by strzelić do drugiego człowieka, wzywając imienia swojego Boga.

– Kiepski sposób na zejście z tego świata – zauważył Ferras.

Bosch spojrzał na niego ponad połączonymi biurkami.

– Coś ci powiem – rzekł. – Wiesz, czego się nauczysz w tej robocie?

– Czego?

– Że każdy sposób zejścia z tego świata jest kiepski.

Загрузка...