Rozdział 32

Można jeździć w siwe i w kare, ale żeby gdziekolwiek dojechać, trzeba znać cel podróży. Jeśli każdy z wrogów uważa się za zwycięzcę – znaczy, że obaj przegrali. Wydawać by się mogło, że Pawlak jest górą. Na jego podwórzu stała kobyła i grzała się w wiosennym słońcu. Kaźmierz skrupulatnie obliczył czas od zniknięcia syna i wyszło mu, że najdalej w końcu września w jego stajni pojawi się źrebak. A jak źrebak przybędzie Pawlakom, to Kargulowa wątroba przewróci się ze złości. Tylko tym mógł się Kaźmierz pocieszać, że wprawdzie obaj stracili z oczu swoje dzieci, ale tylko jemu przybędzie źrebak. Choć powtarzał to sobie często, to jednak w głębi duszy nie był przekonany, czy istotnie może się uważać za wygranego. Zwykle zapach wiosny rozkoszniej łaskotał jego nozdrza niż najlepsza „swojucha”. Czuł przypływ sił, coś ciągnęło go w pole jak psa, co zerwał się z łańcucha. A oto wiosna aż kipi, a on drepcze osowiały po swoim podwórzu z kąta w kąt. Co weźmie widły, żeby gnój przerzucić to je odłoży. Co się weźmie za przesiewanie siewnego ziarna – to sito na gwoździu zawiesi… Po drugiej stronie płotu Kargul krążył jak dziki niedźwiedź w klatce. Usłyszał dźwięk patefonu z chałupy i wrzasnął na dzieci, żeby przestały puszczać w kółko tego walca: za bardzo mu to Jadźkę przypominało… Kopnął Pawlak stary hełm poniemiecki, w którym babcia Leonia dawała kurom wodę pić. W tym hełmie Witia wraz z nim pole z min ogniem oczyszczał… Witii nie ma, a po tamtej stronie płotu Kargul stoi i się gapi, jakby czekając na jakieś słowo. I tak mierzyli się chmurnym spojrzeniem, aż Marynia, widząc to przez okno, westchnęła za dobrymi czasami, kiedy to w chałupie był karabin pod ręką, a kilka granatów tkwiło na wszelki wypadek w kieszeniach świątecznego ubrania. Przed pierwszymi wyborami milicja zabrała im karabiny. Kargul i Pawlak głosowali za PSL -i tym razem obaj przegrali. Czyżby nadszedł czas, który dla nich obu miał być klęską? Aniela wyniosła z domu sukienki Jadźki, żeby przewietrzyły się na płocie. Ledwie je wywiesiła – a wiosenny wiatr zerwał kwiecistą sukienkę i rzucił pod nogi Pawlaka. Kaźmierz podniósł sukienkę, podszedł do płotu i zaczepił ją o sztachety. I wtedy coś się w nim przełamało. Przełknął ślinę i rzucił przez zdławione gardło: – Kargul, podejdź no do płota.

– Po co?

– Podejdź, jako i ja podchodzę. Ruszył Kargul niespiesznie, na trzy kroki przed płotem zatrzymał się i patrzył nieufnie spod obwisłego ronda kapelusza.

– Podszedł ja, tylko nie wiem, po co.

– A teraz rób, co i ja robię. Kaźmierz ściągnął z głowy maciejówkę z pękniętym daszkiem i miętosił ją w garści. Kargul sięgnął niespiesznie po kapelusz. Trzymał go teraz na wysokości piersi.

– Ano zdjął ja, tylko nie wiem, po co.

– Na okoliczność, że na naszą bezlitosną głupotę koniec nadszedł. – Ano, zdałoby się, Kaźmierz – zabuczał basem Kargul i przystąpił o krok bliżej. I wtedy ujrzał, że Pawlak rzuca na ziemię swoją czapkę i wyciąga ku niemu obie ręce.

– I płacz, Władek, nie wstydź sia, bo jak prawdziwy chłop płacze, to musi być święto!

– Nie inaczej – huknął basem Kargul, a oczy mu zwilgotniały… Ugrzęźli obaj w swoich ramionach, a pod ich ciężarem płot zaczął trzeszczeć. Na podwórzu rozległ się wielki lament: płakała Marynia i Aniela, płakały jej dzieci, płakał Pawełek, który jeszcze na swoje oczy takiej sceny nie widział. Rzucili się wszyscy ku sobie, zwarli ramionami jak w ów pamiętny dzień przyjazdu Pawlaków. Teraz tylko brakowało Jadźki i Witii. Kiedy Wieczorek zobaczył płot, obwieszony z obu stron Pawlakami i Kargulami – krzyku narobił na całą wieś: „Ludziee! Ludziee! Po milicję lećta, bo tu się musiało coś strasznego stać!” I pognał przez wieś w stronę posterunku, krzycząc na całe gardło „Milicjaaa!!!”

Загрузка...