KSIĘGA DZIEWIĄTA

Pokój Peryklesa l

1

Wczoraj Perykles uczcił wieczorem muzycznym w domu Aspazji trzecią rocznicę mojej misji. Jak wszystko co dotyczy owej rzadko oficjalnie uznawanej, a jeszcze rzadziej chwalonej misji, przyjęcie odbyło się we względnej tajemnicy, zorganizowane w ostatniej chwili. Tuż przed zachodem słońca, kiedy miałem już kłaść się do łóżka, przybiegł Demokryt z wiadomością, że Perykles chciałby mnie zobaczyć. Pospieszyliśmy przez miasto zasłoniwszy twarze szalami, aby konserwatyści nie zorientowali się że niecny przedstawiciel Wielkiego Króla spiskuje z Peryklesem, jak pozbawić Ateny wolności.

Dwaj scytyjscy policjanci stali na warcie u wejścia na dróżkę – trudno by to było nazwać ulicą – która prowadzi do domu Aspazji. Spytali Demokryta, czego tu szukamy. Podał im jakieś hasło, i pozwolili nam przejść.

Zgrzałem się, zanim dotarliśmy na miejsce. Lato tu bywa równie gorące jak zima mroźna. Tutejszy klimat jest właściwie niemal tak samo okropny jak w Suzie, jeśli to w ogóle możliwe. Co prawda zrobiłem się teraz nadzwyczaj wrażliwy na gorąco czy zimno. Wczoraj wieczorem wchodząc do domu Aspazji spływałem potem.

Demokryt mówi mi, że dom urządzono bardzo wytwornie. Ale skąd mógłbyś to wiedzieć? Mimo bogactwa twego pradziadka dom w Abderze, gdzie się chowałeś, to, mówiąc oględnie, wiejska chałupa. W tych stronach tylko dom Kalliasa wydaje mi się zarazem wygodny i okazały. Oczywiście, mam świadomość, że na marmurowych posadzkach leżą dywany, a w piecykach pali się słodko pachnące drewno.

Do wnętrza domu Aspazji wchodzi się przez długi, wąski, nisko sklepiony korytarz prowadzący na mały dziedziniec. Na prawo od dziedzińca znajduje się sala recepcyjna z kolumnadą, nie o wiele obszerniejsza niż pokój, w którym teraz siedzimy chroniąc się przed słonecznym żarem.

Od pierwszej chwili nie ulegało dla mnie wątpliwości, że pani domu pochodzi z Miletu. Kosztowne perfumy przesycały powietrze, a muzykanci grali tak cicho, że kto nie chciał słuchać muzyki, nie był do tego zmuszony. Rzadko to się zdarza w Atenach, których mieszkańcy są tak mało muzykalni, że na koncercie starają się słyszeć każdą nutę, chcąc za wszelką cenę zrozumieć, dlaczego powinni być zachwyceni. Grecy z Azji Mniejszej są inni. Muzykę traktują jako dopełnienie rozmowy, jedzenia, nawet zabaw miłosnych. Muzyka to dla nich cząstka powietrza, którą oddychają, a nie równanie matematyczne, które ma rozwiązać Pitagoras.

W pomieszczeniu znajdowało się kilkanaście osób. Demokryt mówi, że było tam dziesięciu gości i kilkoro niewolników z Sardes grających na różnych instrumentach i podających potrawy. Przywitał mnie Ewangelos, ochmistrz Peryklesa. Ta głośna osobistość przebywa zwykle na wsi doglądając posiadłości wodza i jego dwóch prawowitych synów; tydzień temu jednak Ewangelos przyjechał do miasta, gdzie wraz z resztą Aten świętuje tropaion zwycięstwa, który zgromadzenie właśnie przyznało Peryklesowi. Oficjalnie tropaion przyznany został za odzyskanie Eubei. Naprawdę wzniesiony będzie na cześć Peryklesa za przebiegłość, z którą poradził sobie z królem Sparty ubiegłej zimy, kiedy armia spartańska okupowała Attykę i Ateńczycy tłoczyli się za swoimi długimi murami.

Gdy z kwatery głównej Spartan w Eleusis nadeszło żądanie poddania miasta, zgromadzenie skłonne było to zrobić. Ostatecznie Sparta ma przecież najlepszą armię w świecie greckim. Dlaczego więc się opierać? Ateny to potęga morska, nie lądowa. Lecz Perykles nie zamierzał poddawać czegokolwiek. Doprowadził do potajemnego spotkania z królem Sparty, młodzieńcem o zdumionych oczach, który do tego czasu nie był nigdzie poza Peloponezem. Podejrzliwa starszyzna spartańska, świadoma jak młody i niedoświadczony jest król, wyznaczyła specjalnego doradcę, żeby czujnie pilnował chłopca. Ale, jak później twierdził Perykles, tego typu spartańska ostrożność po prostu podwaja cenę. Nieletni król otrzymał trzy złote talenty do zainkasowania w Delfach, podczas gdy doradca, sprytny polityk, dostał od razu siedem złotych talentów. Po opłaceniu króla i doradcy spartańscy żołnierze natychmiast ruszyli do domu. Chłopiec został przez starszyznę skazany na ogromną grzywnę, specjalny doradca natomiast uciekł na Sycylię, gdzie, jak przypuszczam, korzysta obecnie ze swoich bogactw.

– Zastanawiam się tylko – powiedział Perykles na przyjęciu – jak wytłumaczyć tę wypłatę zgromadzeniu.

Rada Aspazji była nieskomplikowana.

– Przedstawiając swoje rachunki dodaj po prostu: „konieczne wydatki – dziesięć talentów”.

Jestem pewny, że Perykles tak właśnie postąpi. Wszyscy, rzecz jasna, wiedzą, że Spartan przekupiono. Gdy gratulowałem Peryklesowi, że Ateny tak tanio zapłaciły za pokój, jego odpowiedź była smutna:

– Nie kupiłem pokoju. Kupiłem czas.

Ale niepotrzebnie wybiegłem naprzód. Chociaż Peryklesa jeszcze nie było, Aspazja aż nadmiernie wynagrodziła nam jego nieobecność. Ma ona czarujący głos, kiedy mówi, z wielkim uczuciem śpiewa miletyjskie pieśni, nikt lepiej od niej nie recytuje poezji. Uważam naturalnie, że nie ma na świecie języka piękniejszego niż jońska greczyzna. Tak, Demokrycie, to język piękniejszy nawet niż perski.

– Chciałam cię poznać od pierwszego dnia twojego pobytu w Atenach. – Ujęła moją dłoń w obie ręce. Aspazja sprawia wrażenie, że szczerze myśli to wszystko, co mówi.

Kiedy chwaliłem odwagę, którą okazała zapraszając mnie do domu, roześmiała się.

– Zawsze zaliczano mnie do medofilów. Nie przejmuję się tym. Ale są momenty, kiedy… – Urwała. Znowu przeklinałem swoją ślepotę. Ileż dałbym za możność przyjrzenia się jej twarzy! Demokryt mówi, że Aspazja jest drobna i że jakby zeszczuplała od ostatniej zimy. Włosy ma jasnobrązowe, nie farbowane, tak mu się przynajmniej wydaje. Nie jesteś jeszcze w tych sprawach tak biegły jak ja, niegdyś.

Aspazja przedstawiła mi paru mężczyzn. Wśród nich Formiona, prawą rękę Peryklesa w zgromadzeniu, i wodza imieniem Sofokles. Dawno temu, kiedy miał dwadzieścia kilka lat, napisał tragedię, która otrzymała pierwszą nagrodę na dionizjach. Stary Ajschylos, wściekły, że znalazł się na drugim miejscu za młodym parweniuszem, przeniósł się na Sycylię, gdzie bystrooki orzeł położył kres ich rywalizacji dobrze wycelowanym żółwiem. Zawsze bawi mnie myśl o tym, jak umarł Ajschylos.

Sofokles jest tu przedmiotem zgorszenia, zaleca się bowiem otwarcie do młodych mężczyzn z tej samej sfery. Z niewiadomych powodów w Atenach jest to objęte tabu. Ateńczycy co prawda zachęcani są do współżycia z dorastającymi chłopcami z własnej sfery, ale kiedy chłopiec ma już prawdziwy zarost, musi zaniechać stosunków z mężczyznami. Powinien się ożenić i założyć rodzinę. Po wypełnieniu tego obowiązku wypada mu znaleźć sobie chłopca, aby kontynuować… co?, powiedzmy, szkolenie nowego obywatela i żołnierza. Zwyczaje takie znane są i gdzie indziej, zwłaszcza wśród naszych aryjskich kuzynów, plemion północnych. Mimo to nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego tak bezwzględny zakaz dotyczy stosunków seksualnych między dorosłymi mężczyznami, jeżeli są to obywatele Aten. Wprawdzie niewolnicy i cudzoziemcy nie sprawiają zawodu mężczyznom, którzy lubią tego typu rozrywki, ale jeżeli dwaj dorośli obywatele chcą żyć ze sobą, z miejsca tracą prawo do publicznego urzędu.

Sofoklesowi na razie udaje się i zachować urząd, i uwodzić młodych obywateli. Lecz Perykles żywi do niego żal. Ostatnio surowo zbeształ swego przyjaciela. Upomniał kolegę jako naczelny wódz:

– Musisz dawać przykład. Nie wolno ci dotknąć żadnego z twoich żołnierzy. Odwracaj oczy, kiedy się kąpią.

Sofokles jednak nadal gorszy Ateńczyków. Powiadają, że gdy składa wizytę w zaprzyjaźnionym domu, młodzieńcy muszą się ukrywać. Nawiasem mówiąc, Peryklesa, który nigdy nie przejawiał najlżejszego zainteresowania chłopcami, uważa się z tego powodu za człowieka bez serca. Jest to nader osobliwa społeczność.

Aspazja zaprowadziła mnie na niską ławę. Usiadłem na brzegu, a ona przykucnęła przy moich stopach niczym wnuczka. Wniesiono wino. Nie opodal rozbrzmiewał dziewczęcy śmiech. Jeśli Aspazja nie dostarcza kobiet Peryklesowi, jak utrzymują jego wrogowie, to w każdym razie na pewno umie przyciągnąć do swego domu najbardziej utalentowane hetery ateńskie. Od lat nie bawiłem się tak dobrze jak ubiegłego wieczoru. Choć takie przyjemności w moim wieku są nie tylko niestosowne, lecz i niebezpieczne, miło było przypomnieć sobie, po raz pierwszy odkąd opuściłem Indie, jak czarujące jest mieszane towarzystwo inteligentnych kobiet i wybitnych mężczyzn. W Persji to rzecz zgoła niewyobrażalna. Toteż trzeba, jak sądzę, przyznać Ateńczykom zasługę wynalezienia nowego i zachwycającego rodzaju życia towarzyskiego.

Demokryt uważa, że zasługę należy przypisać głównie Aspazji. Mówi, że inne hetery ateńskie nie tylko nie są na jej poziomie, lecz i wieczory u nich bywają pijackie i nudne. Demokryt zna się na tym. Dzięki książęcej pensji od ojca może spędzać tyle czasu, ile mu się podoba, w domach kurtyzan. Na jego szczęście udało mu się też nie wpaść w szpony dorosłego mężczyzny. W sumie powinieneś, Demokrycie, być wdzięczny losowi, że tak ci sprzyja, dotychczas. Nic dziwnego, że tak często się śmiejesz. Spytałem Aspazję o Anaksagorasa.

– Jest w Koryncie.

– Czy wróci?

– Nie wiem. Mam nadzieję, że tak.

– Ja jestem tego pewien. Słyszałem obronę Peryklesa. – Ze szczelnie zasłoniętą twarzą poszedłem na zgromadzenie. Tukidydes atakował Anaksagorasa i jego teorie. Perykles bronił przyjaciela i pomijał teorie. Nie powiem, żeby któryś z mówców zrobił na mnie szczególne wrażenie. Perykles przemawia płynnie, z wdziękiem i umie, jeśli chce, uderzyć we frygijską nutę namiętności. Posługuję się terminem muzycznym, gdyż wódz używa głosu jak muzycznego instrumentu. Ale na procesie Anaksagorasa lira Peryklesa zamilkła. Obaj mówcy mieli myśli zaprzątnięte niedawnymi wydarzeniami, najazdem Sparty, utratą Beocji, buntem w Eubei. W pewnym sensie to Peryklesowi wytoczono proces, akurat w momencie kiedy był bardziej niż kiedykolwiek potrzebny. Gdy w końcu zgromadzenie orzekło, że Anaksagoras nie jest ani medofilem, ani ateistą, był to po prostu dowód zaufania do Peryklesa. Tukidydes ciężko przeżył porażkę w zgromadzeniu. Zapowiada, że ponowi atak kiedy indziej. Pewien jestem, że dotrzyma słowa. Anaksagoras taktowanie opuścił Ateny po rozprawie. Przyznaję, że brak mi go, może nie mniej niż Peryklesowi.

Pochwaliłem Aspazję za wino, muzykę, wonne powietrze. Śmiech Aspazji brzmi przyjemnie.

– Jakże ubogi wydaje ci się na pewno mój dom w porównaniu z haremem Wielkiego Króla.

– Skąd wiesz, że znam harem?

– Byłeś powiernikiem starej królowej i jesteś ulubieńcem królowej matki. O, wiem o tobie wszystko! – Rzeczywiście tak było. Najwidoczniej Greczynki z perskiego haremu potrafią w jakiś sposób utrzymywać kontakty z kobietami w miastach greckich. Zdumiało mnie, jak wiele Aspazja wie o życiu na dworze. – Przecież mój ojciec służył Wielkiemu Królowi, co przypominają nam codziennie konserwatyści.

– Wielki Król bardzo kochał Milet – oświadczyłem. W rzeczywistości Milet sprawił Persji więcej kłopotu niż wszystkie inne miasta Azji Mniejszej razem wzięte. Kserkses chciał go zrównać z ziemią.

Perykles przyłączył się do nas tak cicho, że zdałem sobie sprawę z jego obecności, dopiero gdy poczułem dłoń na ramieniu i usłyszałem jego słynny ściszony głos.

– Witaj, Cyrusie Spitamo.

– Wodzu! – Nie dopuścił, bym wstał, przyciskając mocniej dłonią moje ramię.

– Nie wstawaj, pośle. Usiądę przy tobie.

Aspazja poszła po wino dla Peryklesa. Zauważyłem, że przyjęcie trwa nadal, jakby wcale w komnacie nie pojawił się władca. Nawet w ciemnościach, jakie mnie otaczały, mężczyzna siedzący przy mnie istotnie górował nad wszystkim. Nie uświadamiałem sobie, że Perykles jest o tyle ode mnie wyższy.

– Zaniedbywaliśmy cię – powiedział – ale nie z własnej woli.

– Rozumiem, wodzu.

– Wiesz, że to ja posłałem Kalliasa do Suzy dla zawarcia pokoju.

– Tak. Wiedzieliśmy to już wtedy.

– Mam nadzieję, że wiesz również, jak przeciwny byłem wyprawie egipskiej. Przede wszystkim stanowiło to skandaliczne pogwałcenie naszego traktatu. Skoro jednak nie zdołałem przedstawić go w należyty sposób zgromadzeniu, nie mogłem się też na niego powołać. W każdym razie traktat, przedstawiony czy nie, pozostanie ważny, póki zależy to od obecnego rządu.

– Wielki Król powiedziałby to samo.

– Oto czego doczekaliśmy! – Perykles klasnął w dłonie. Z radości? Nie umiałem tego poznać po jego głosie. – Znałeś Temistoklesa – stwierdził raczej, niż spytał.

– Tak. Wystąpiłem jako tłumacz, kiedy pierwszy raz przybył do Suzy.

Perykles wstał. Ofiarował mi ramię, muskularne ramię wojownika. Podniosłem się z trudem.

– Chciałbym z tobą porozmawiać na osobności.

Przeszliśmy przez pokój. Perykles wprawdzie przystawał, żeby zamienić kilka słów z tym czy innym gościem, lecz ani razu nie zwrócił się do żadnej kobiety, prócz Aspazji. Zaprowadził mnie do małego dusznego pokoju cuchnącego stęchłą oliwą.

– Tutaj pracuję. – Usadowił mnie na krześle. Siedzieliśmy tak blisko siebie, że czułem woń jego potu, przypominającą zapach rozgrzanego mosiądzu. – Miałem dwadzieścia osiem lat, kiedy skazano Temistoklesa na wygnanie. Uważałem go za największego człowieka, jaki kiedykolwiek żył w tym mieście.

– Obecnie jednak… – zacząłem jak dworzanin, ale wódz mi przerwał; nie jest łasy na pochlebstwa, w każdym razie te w perskim stylu. Jako Grek, woli odmianę attycką.

– Zmieniłem zdanie od tego czasu. Był to człowiek zachłanny. Brał pieniądze od każdego, nawet od tyrana z Rodos, co jest niewybaczalne. Co gorsze, położywszy rękę na pieniądzach tyrana nie zrobił nic, żeby mu pomóc.

– Może w ten sposób Temistokles chciał dowieść, że prawdziwy z niego demokrata. – Nie mogłem powstrzymać się od żarciku kosztem stronnictwa Peryklesa.

Pominął żart milczeniem.

– Temistokles pokazał, że jego słowo nic nie znaczy. Ale był to w swoim czasie nasz największy wódz. Co ważniejsze, czy może w ogóle najważniejsze, rozumiał świat lepiej niż wszyscy inni znani mi ludzie.

– Nawet Anaksagoras?

– Anaksagoras zna wiele tajemnic dotyczących stworzenia świata. Te sprawy są naturalnie ważne i bardzo głębokie. Ja jednak miałem na myśli politykę. Temistokles wiedział, co ludzie zrobią, zanim jeszcze oni sami to wiedzieli. Umiał patrzeć w przyszłość. Umiał przewidzieć, co się zdarzy niebawem, i nie sądzę, żeby ten dar otrzymał od Apollina. Nie. Sądzę, że umiał przepowiadać przyszłość, ponieważ w pełni rozumiał teraźniejszość. Dlatego chcę wiedzieć… – Perykles przerwał. Miałem uczucie, że na mnie patrzy.

– Co chciałbyś wiedzieć, wodzu?

– Co Temistokles mówił wam o Atenach, o Sparcie, o Persji. Oczywiście nie wezmę ci za złe, jeśli nie zechcesz mi powiedzieć.

– Powiem ci, co mogę. – Byłem uczciwy. – To znaczy to, co pamiętam, a moja pamięć, kiedy chodzi o niedawną przeszłość nie jest zbyt dobra. Potrafię powtórzyć ci każde słowo Wielkiego Króla Dariusza sprzed trzydziestu lat, za to zapomniałem już niemal wszystko co zeszłej zimy w Odeonie mówił Tukidydes.

– Masz szczęście. Też chciałbym zapomnieć. Ale on mi nie pozwala. To zapaśnik, wiesz przecież. Na dodatek kiepski zapaśnik. Taki, co to czepia się kurczowo, a potem ukradkiem gryzie. Ateny są o wiele za małe dla nas obu. Wcześniej czy później jeden z nas będzie musiał je opuścić. Ponieważ… – Perykles znowu przerwał.

Ma skłonność do litowania się nad sobą, co przyjmuje formę udawania, że w ogóle nie jest w stanie zrozumieć, o co chodzi opozycji. Na ostatnim zgromadzeniu zachowywał się wręcz dziecinnie. Zarzucono mu, że wydaje zbyt dużo państwowych pieniędzy na nowe budynki. Zamiast oświadczyć, że gdyby nie wydawał pieniędzy, połowa mieszkańców Aten byłaby bezrobotna, Perykles powiedział: „Bardzo dobrze. Wykończę te budowle za własne pieniądze. A potem będą służyły mnie, a nie miastu. „Ponieważ chóralne: „Nie!” zostało już poprzednio starannie wyreżyserowane, otrzymał kredyty i ocalił własny majątek.

Perykles sprawy polityczne bierze na pewno nazbyt osobiście. Bo też w takim małym mieście, gdzie przywódcy znają się nawzajem stanowczo za dobrze, ich wzajemne napaści są zawsze osobiste i wymierzone nie tylko, by ranić, lecz i jątrzyć.

W każdym razie przynaglany przez Peryklesa postarałem się w miarę możliwości odtworzyć jedyną prywatną rozmowę, którą przeprowadziłem z Temistoklesem. Odbyła się w Magnezji rok czy dwa przed jego śmiercią. Nie pamiętam już, dlaczego znalazłem się w tych okolicach. Pamiętam jednak, że gdy rozeszła się wiadomość, iż zbliża się Przyjaciel Króla, Temistokles wyprawił do mnie posłańca. Czy zechcę być jego gościem w domu namiestnika? Oczywiście jako Pers ucieszyłem się, że wielki człowiek mnie pamięta. Oczywiście jako Grek domyśliłem się, że czegoś ode mnie chce.

Pamiętam, że było późne popołudnie, chyba latem. Siedzieliśmy we dwóch na pięknym tarasie wychodzącym na ogrody jego rozległych włości. Przez wiele lat Temistokles zgromadził ogromny majątek, który rozmaitymi sztuczkami udało mu się wywieźć z Aten, zanim pozbawiono go władzy.

– Doszło do nieporozumienia między mną a satrapą Sardes. – Temistokles sam nalewał nam wino. – Drobna sprawa, ale… – Greckim zwyczajem wylał parę kropel wina na kamienną posadzkę. – Przed wielu laty ustawiłem w Atenach posąg zwany woziwodą. Na pamiątkę okresu, kiedy byłem nadzorcą wodnym, bardzo trudna robota, z której, jak sądzę, wcale nieźle się wywiązałem. Posąg jest z brązu, w starym stylu naturalnie, lecz wszystkim zawsze się podobał. Tak czy owak, po upadku Aten Persowie zabrali posąg i ustawili go w świątyni Hery w Sardes. (Tak, Demokrycie, powiedział „po upadku Aten”.) Wobec tego spytałem satrapę, czy mógłbym odkupić posąg od świątyni i odesłać go do Aten. Rozumiesz, jako symbol pokoju między Persami a Grekami i tak dalej.

Satrapa wpadł w furię. Oskarżył mnie o znieważenie Wielkiego Króla, o zdradę, o… – Temistokles nader szczegółowo wymieniał pogróżki satrapy. Był nimi szczerze wstrząśnięty. Starałem się go uspokoić. Przyrzekłem, że załatwię sprawę zarówno z kancelarią, jak z trzecim domem haremu. Mówiłem, że Wielki Król na pewno przykłada więcej wagi do traktatu pokojowego niż do jednego posągu. Niestety w tym samym mniej więcej czasie Ateńczycy uznali za właściwe zaatakować naszą prowincję, Egipt. Wielki Król w przystępie gniewu kazał Temistoklesowi zebrać flotę. W tydzień później Temistokles umarł, podobno ugryziony przez konia; a posąg woziwody do dzisiaj znajduje się w Sardes.

Kiedy zdołałem wreszcie przekonać Temistoklesa, że Wielki Król nie ulegnie naciskom byle satrapy Lidii, przystąpiliśmy do omawiania tysiąca rozmaitych spraw. Miał umysł bystry i chłonny. Zadawał wiele pytań i słuchał, jeśli nie wszystkich, to wielu moich odpowiedzi.

Ja też stawiałem mu pytania. Oczywiście, zagadnąłem go o Egipt. Już wtedy wszyscy wiedzieli, że w Egipcie żywioły niezadowolone liczą na pomoc z zewnątrz. Czy Ateńczycy poprą egipski bunt przeciw Persji? Odpowiedź Temistoklesa była stanowcza:

– Jeśli Ateńczycy nie są zupełnie obłąkani, czego nie można wykluczyć, jak wiem z osobistego doświadczenia – uśmiechnął się – nigdy nie zaatakują żadnego z krajów Azji i Afryki. Jaki by to miało cel? Na pewno nie zwyciężyliby. Nie są dość liczni.

Powtórzyłem te słowa Peryklesowi, który powiedział półgłosem:

– Ta. k, tak. Ma rację, że nas jest za mało. Mów dalej, proszę. Powtórzyłem resztę tego, co zapamiętałem. Przebieg naszej rozmowy był mniej więcej taki:

– Jestem pewien, że Atenom nie zagraża już nic ze strony Wielkiego Króla. – Temistokles obrzucił mnie spojrzeniem z ukosa, żeby zobaczyć, do jakiego stopnia na serio przyjąłem to stwierdzenie w ustach Greka na perskim żołdzie.

Nie chciałem się angażować.

– Nie cieszę się już zaufaniem Wielkiego Króla. Ale zgadzam się z tobą. Wielki Król pragnie tylko zachować to, co posiada. Jeśli moje modły zostaną wysłuchane, pójdziemy kiedyś na wschód…

– A jeśli moje modły zostaną wysłuchane, Ateńczycy pójdą na zachód.

– Czy powiedział dokąd? – Perykles siedział teraz tak blisko mnie, że czułem na policzku ciepło jego twarzy.

– Tak. Wspomniał o Sycylii i Italii. „Europa musi być grecka, oświadczył, musimy patrzeć na zachód.”

– Właśnie! A co mówił o mnie? – Ku mojemu rozbawieniu okazało się, że Perykles jest równie próżny jak wszyscy działacze polityczni. Na szczęście lub na nieszczęście, działacz polityczny niemal zawsze utożsamia się w końcu z ludem, któremu przewodzi. Kiedy Perykles myśli o Atenach, myśli o sobie. Kiedy pracuje na rzecz Aten, pracuje dla siebie. Ponieważ Perykles jest utalentowany i mądry, nie mówiąc o jego przebiegłości, Atenom powinno teraz dobrze się wieść.

Wprawdzie nie mogłem przypomnieć sobie, czy Temistokles wspomniał o swoim politycznym spadkobiercy, ale zmyślałem bez żenady. Wobec władcy nie obowiązuje prawdomówność.

– Temistokles uważał, że jesteś logicznym następcą jego następcy, Efialtesa. Powiedział mi, że nie traktuje poważnie klątwy, która ciąży na tobie jako na potomku Alkmeonidów… – Dorzuciłem to, bo ciekaw byłem reakcji Peryklesa na dość rozpowszechnioną w Grecji opinię, że na nim i na jego rodzinie ciąży klątwa bogów, albowiem przed dwoma stuleciami jeden z jego przodków zabił wroga w świątyni.

– Jak powszechnie wiadomo, klątwa została zdjęta, kiedy nasza rodzina odbudowała świątynię Apollina w Delfach. – Nie umiem z tej zdawkowej odpowiedzi wywnioskować, czy Perykles wierzy, czy nie, że klątwa nadal działa. Jeśli tak, Ateny na tym ucierpią, gdyż Perykles to Ateny, a w każdym razie on tak uważa. W miarę, jak się starzeję, coraz bardziej skłonny jestem wierzyć w trwałość klątw. Kserkses spodziewał się śmierci z rąk morderców i nie wątpię, że umierając wcale się nie dziwił, jeśli oczywiście zdążył w ogóle o czymś pomyśleć, zanim nimb królewski spłynął w kałużę krwi.

Zachowałem się, jak przystało na dworzanina.

– Temistokles mówił o tobie z szacunkiem. Przeciwnie niż o Kimonie, którego nienawidził. – To ostatnie było prawdą.

– Kimon był niebezpiecznym człowiekiem. Nie należało pozwalać mu na powrót. Ale Elpinika przechytrzyła mnie. Tak, dałem się nabrać tej paskudnej staruszce. Dotychczas nie wiem, jak jej się to udało. Podobno jest czarownicą. Może i jest. W każdym razie przyszła do mnie w stroju panny młodej. Czułem się zgorszony. „Jesteś za stara, żeby tak się perfumować i stroić”, powiedziałem. Lecz spierała się ze mną jak mężczyzna i postawiła na swoim. Kimon wrócił do domu. Teraz nie żyje, podczas gdy Tukidydes,…

No tak, miasto jest za małe dla nas obydwu. Jeden z nas musi odejść. Niebawem.

Perykles wstał. Raz jeszcze silne ramię pomogło mi się podnieść.

– Wróćmy do gości i świętujmy pokój ze Spartą i pokój z Persją.

– Świętujmy, wodzu, pokój Peryklesa. – Powiedziałem to z całkowitą szczerością.

Odpowiedź Peryklesa też wydała mi się całkowicie szczera.

– Chciałbym, aby przyszłe pokolenia mówiły o mnie, że nigdy żaden Ateńczyk nie nosił żałoby z mojego powodu.


Ja, Demokryt z Abdery, syn Atenokritosa, ułożyłem te wspomnienia Cyrusa Spitamy w dziewięć ksiąg. Zapłaciłem za ich przepisanie i wszyscy Grecy mogą je teraz czytać.

W tydzień po przyjęciu w domu Aspazji Cyrus Spitama umarł, szybko, bezboleśnie, podczas gdy czytałem mu Herodota. Było to blisko czterdzieści lat temu. W ciągu tych lat podróżowałem po wielu krajach, mieszkałem w Babilonie i w Baktrii. Wyprawiłem się do źródła Nilu i na wschodzie dotarłem aż do brzegów rzeki Indus. Napisałem wiele książek. A przecież kiedy wróciłem w tym roku do Aten, nikt mnie nie znał, nawet ten gaduła Sokrates.

Najwidoczniej Cyrus Spitama miał słuszność mówiąc, że trwa nadal klątwa rzucona na Alkmeonidów. Perykles był wielkim człowiekiem i czekały go wielkie klęski. W momencie jego śmierci przed dwudziestu laty Ateny nękała od zewnątrz armia spartańska i od wewnątrz śmiercionośna zaraza.

Teraz, po dwudziestu ośmiu latach ciągłych, wyczerpujących działań wojennych, Ateny poddały się Sparcie. Tej wiosny zburzono długie mury i podczas gdy piszę te słowa, na Akropolu stacjonuje spartański garnizon.

Dzięki, w wielkiej mierze, naukom, których udzielał mi Cyrus Spitama, zdołałem w ciągu długiego życia odkryć przyczyny nie tylko wszelkich zjawisk niebieskich, lecz także praprzyczynę stworzenia świata.

Pierwszymi zasadami wszechświata są atomy i pusta przestrzeń; wszystko inne to po prostu ludzka myśl. Światów takich, jak ten na którym żyjemy, jest nieskończenie dużo. Powstają, rozwijają się i giną. Ale to, co istnieje, nie może powstać z niczego ani obrócić się w nicość. Ponadto atomy, nieskończenie różnorodne w kształtach i nieograniczone w liczbie, tworzą we wszechświecie wir, z którego rodzą się wszelkie rzeczy złożone – ogień, woda, powietrze, ziemia.

Przyczyną powstania wszelkich rzeczy jest nieustanny ruch wirowy, który nazywam koniecznością; wszystko, co istnieje, podlega tej konieczności. W ten sposób światy są wciąż stwarzane i wciąż tworzą się na nowo.

Cyrus Spitama podejrzewał, a może zgoła wierzył, że tworzenie nie ma początku ani końca i trwa wśród ciągłych zmian w czasie, który jest nieskończonością. Chociaż nigdzie nie trafiłem na ślad zoroastryjskiego Mądrego Pana, jest on być może pojęciem odpowiadającym kręgowi, który oznacza tyle co kosmos, co pierwotna jedność, co stworzenie świata.

Lecz o tych sprawach pisałem gdzie indziej i wspominam o nich teraz jedynie po to, by wyrazić wdzięczność starcowi, którego historię życia z radością dedykuję ostatniemu żyjącemu świadkowi pięknej epoki, Aspazji, żonie Lysiklesa, handlarza owiec.

Загрузка...