KSIĘGA DRUGA

Czasy Wielkiego Króla Dariusza

1

Na początku był ogień. Zdawało się, że wszystko, co żyje, płonie. Napiliśmy się świętej haomy i świat wydał nam się tak eteryczny i jasny jak ogień płonący na ołtarzu.

Było to w Baktrze, stolicy prowincji Baktria. Miałem wtedy siedem lat. Stałem u boku mojego dziadka, Zoroastra. Trzymałem w jednym ręku rytualne gałązki i przyglądałem się, jak Zoroaster zapala ogień na ołtarzu. Gdy słońce zaszło i ogień zapłonął, magowie zaczęli śpiewać jeden z hymnów, które Zoroaster otrzymał bezpośrednio od Ahura Mazdy, Mądrego Pana. Kiedy mój dziadek miał trzydzieści lat, ubłagał Mądrego Pana, by wskazał mu sposób, jak człowiek ma żyć w Cnocie, żeby zapewnić sobie wieczne i czyste istnienie. I właśnie wtedy nastąpił cud.

Mądry Pan ukazał się Zoroastrowi. Powiedział mu dokładnie, co trzeba zrobić, by on – i cała ludzkość – oczyścili się przed końcem czasu długiego panowania. I podobnie jak Mądry Pan oświetlił ogniem drogę Prawdy, którą musimy podążać, żeby nie ulec Kłamstwu, tak Zoroaster i ci, którzy przyjęli prawdziwą wiarę, zapalają święty ogień w miejscach zaciemnionych.

Wciąż jeszcze widzę blask ognia płonącego na ołtarzu padający na rząd złotych dzbanów ze świętą haomą. Wciąż słyszę magów śpiewających hymn na cześć Mądrego Pana. Pamiętam wciąż, którą strofę hymnu śpiewano, gdy śmierć nadciągająca z północy nas zaskoczyła.

Śpiewaliśmy wersy opisujące koniec świata; „kiedy wszyscy ludzie jednym gromkim głosem chwalić będą Mądrego Pana, nastąpi stworzenie świata i nic już do roboty mu nie pozostanie.”

Haoma zrobiła swoje i czułem się tak, jak gdybym był i nie był jednocześnie w swoim ciele. Toteż nie jestem całkiem pewny, co się potem stało. Pamiętam charakterystyczne drżenie rąk mojego dziadka, kiedy po raz ostatni podnosił dzban z haomą do ust. Zawsze budził we mnie nabożną cześć. Któż zresztą nie czcił Zoroastra? Wydawał mi się szalenie wysoki. Ale byłem wtedy dzieckiem. Później dowiedziałem się, że Zoroaster był średniego wzrostu i miał skłonność do tycia.

Pamiętam, jak w blasku ognia jego długa, biała broda zdawała się uprzedzona ze złota. Pamiętam też, jak w blasku ognia jego krew przypominała płynne złoto. Tak, pamiętam doskonale, jak zabito Zoroastra przy ołtarzu ognia.

Jak do tego doszło?

Prowincja Baktria znajduje się na północno-wschodnich rubieżach naszego imperium. Jej stolica, Baktra, leży mniej więcej pośrodku nie tylko pomiędzy Persją i Indiami, lecz także pomiędzy północnymi plemionami łupieżców a prastarymi cywilizacjami u brzegów południowych mórz.

Jakkolwiek od kilku tygodni chodziły słuchy, że plemiona północne wyruszyły na podbój, nie czyniono żadnych przygotowań do obrony Baktry. Przypuszczam, że ludzie czuli się bezpieczni, ponieważ naszym satrapą – albo namiestnikiem – był Hystaspes, ojciec Wielkiego Króla Dariusza. Obywatele Baktrii myśleli, że nie ma plemienia, które zdecydowałoby się zaatakować miasto ojca Dariusza. Mylili się. Podczas kiedy Hystaspes wraz z większą częścią swoich wojsk znajdował się w drodze do Suzy, Turańczycy opanowali miasto. Czego nie zagrabili, to spalili.

My przy ołtarzu ognia nie wiedzieliśmy o niczym, aż nagle i bezszelestnie Turańczycy znaleźli się wśród nas. Byli to olbrzymi o jasnych włosach, czerwonych twarzach i bladych oczach. Kiedy rozmodleni magowie wreszcie ich zauważyli, zaczęli krzyczeć. A gdy spróbowali ucieczki, zostali wyrżnięci. Złocista haoma wypływając z rozbitych dzbanów zmieszała się z ciemnym złotem krwi.

Demokryt pyta, co to jest haoma. Nie mam pojęcia. Tylko magowie mają prawo ją sporządzać, a ja nie jestem magiem, to znaczy dziedzicznym kapłanem. Wiem tylko, że podstawowy składnik tego świętego, mistycznego, podniecającego napoju stanowi roślina pochodząca z perskiego pogórza i, jak mi mówiono, podobna do tej, którą wy tu nazywacie rabarbarem.

Z biegiem lat powstały najrozmaitsze legendy o śmierci Zoroastra. Ponieważ był tak wielkim przeciwnikiem starych dewów, czyli bogów-demonów, czciciele tych ciemnych mocy przypisywali zabicie proroka Mądrego Pana temu czy innemu demonowi. To nonsens. Płowe bestie z północy po prostu rabowały i paliły bogate miasto. Nie miały pojęcia, kim jest Zoroaster.

Ja nie ruszyłem się z miejsca, które przydzielono mi na początku uroczystości. Nie wypuszczałem z ręki gałązek. Przypuszczam, że byłem nadal w ekstazie wywołanej haomą.

Jeżeli zaś chodzi o Zoroastra, to nie zwracał najmniejszej uwagi na morderców. Nie przerwał czynności liturgicznych i ani na chwilę nie przestał wpatrywać się w płonący na ołtarzu ogień. Chociaż nie ruszyłem się z miejsca, to jednak obawiam się, że nie wpatrywałem się już w ogień, tak jak nakazywał rytuał.

Patrzyłem ze zdumieniem na odbywającą się dokoła mnie rzeź. Dzięki haomie nie czułem strachu. Widok pobliskich domów, ogarniętych nagle żółtym płomieniem wydał mi się niezwykle piękny. Zoroaster wciąż podsycał święty ogień na ołtarzu, a z jego ust otoczonych białą brodą padły po raz ostatni słynne pytania:

„Pytam Ciebie, Ahuro, wyjaw mi zaprawdę:

Któryż z onych, ku którym mowę zwracam swoją,

Sprzymierzeńcem jest Cnoty? Kto Kłamstwa stronnikiem?

Po czyjej wróg stoi stronie? Wrogiem czy ten, kto Kłamstwu sprzyja?

Jakże mi z nim postępować? Za wroga uznawać Twego?” *

Zoroaster padł na kolana.

Przez niemal siedemdziesiąt lat tylekroć opowiadałem to, co się następnie zdarzyło, że myślę często, iż jestem jak uczeń bez końca powtarzający wyuczony, lecz nie całkiem dlań zrozumiały, tekst.

Czasami we śnie znowu widzę ten ogień, czuję zapach dymu i patrzę, jak grube ramię turańskiego wojownika wysoko unosi topór i opuszcza go na kark Zoroastra. Podczas gdy złocista krew pieni się i tryska, wargi starca nadal poruszają się w modlitwie, a barbarzyńca spogląda nań w tępym zdumieniu. A potem Zoroaster podnosi głos i słyszę każde jego słowo. Zazwyczaj Zoroaster stawiał Mądremu Panu obrzędowe pytania. Lecz teraz sam Mądry Pan przemówił przez usta umierającego proroka: „Iż Zoroaster Spitama odrzucił Kłamstwo i poznał Prawdę, Mądry Pan ofiaruje mu teraz chwałę wiecznego życia po nieskończone czasy i pobłogosławi tych wszystkich, którzy podobnie jak on wybiorą Prawdę.”

Turańczyk po raz drugi opuścił topór. Kiedy Zoroaster padał na ołtarz, przycisnął rozmyślnie do piersi żarzące się węgielki, wszystko, co pozostało po ogniu synu Mądrego Pana.

Zostałbym również zamordowany, gdyby jakiś mag nie wyniósł mnie w bezpieczne miejsce. Na moje szczęście spóźnił się na picie haomy i dzięki temu, że był przytomny, mógł mnie uratować. Spędziliśmy noc wśród dymiących ruin rynku.

Tuż przed świtem barbarzyńcy wynieśli się, zabierając tyle łupów, ile mogli unieść. Spalili wszystko, z wyjątkiem cytadeli, w której znalazła schronienie moja matka wraz z kilkoma członkami naszego rodu.

Niewiele pamiętam z następnych kilku dni. Nasz satrapa Hystaspes pośpiesznie powrócił do miasta. Po drodze wziął do niewoli licznych Turańczyków. Matka opowiedziała mi później, że proszono mnie, bym rozpoznał wśród jeńców mordercę Zoroastra. Nie potrafiłem tego zrobić. W każdym razie nie przypominam sobie jasno niczego. W owym czasie byłem wciąż jeszcze w pół drogi między snem a jawą, w stanie zamroczenia haomą. Pamiętam tylko, że przyglądałem się, jak za ruinami bramy miejskiej wbijano na zaostrzone pale turańskich jeńców.

W kilka tygodni później Hystaspes osobiście zawiózł moją matkę i mnie na dwór w Suzie, gdzie nie zostaliśmy dobrze przyjęci. Gdyby nie Hystaspes, to bardzo wątpię, czy żyłbym dzisiaj, ciesząc się każdą chwilą mojej pięknej starości i pobytem w tym wspaniałym mieście, którego nigdy nie spodziewałem się zobaczyć, a cóż dopiero w nim zamieszkać.

Demokryt uważa, że Ateny są cudowne. Ale ty nie znasz cywilizowanego świata. Mam nadzieję, że kiedyś zaczniesz podróżować i przestaniesz być taki strasznie grecki. Demokryt przebywa ze mną od trzech miesięcy. Próbuję go czegoś nauczyć. On próbuje mnie czegoś nauczyć. Lecz zgadza się ze mną, że po mojej śmierci – myślę, że nastąpi ona wkrótce – powinien pojechać na Wschód. Na razie jest na to za grecki, zbyt ateński. Zapisz to.

Lubiłem starego Hystaspesa. Jeszcze gdy byłem dzieckiem, traktował mnie jak dorosłego. Traktował mnie też jak jakiegoś świętego – w wieku siedmiu lat! Co prawda, to ja słyszałem ostatnie słowa Zoroastra, a zarazem pierwsze słowa wypowiedziane ustami człowieka przez samego Mądrego Pana. W rezultacie po dziś dzień ci magowie, którzy podążają drogą Prawdy, a nie drogą Kłamstwa, uważają mnie za istotę nie całkiem z tego świata. Z drugiej strony nie jestem następcą Zoroastra w pełnym tego słowa znaczeniu, mimo że pewna liczba osób przyjaznych – jak też i nieprzyjaznych – chciałaby zrobić ze mnie najwyższego kapłana.

Demokryt przypomina mi, że wciąż nie wytłumaczyłem, kim są magowie. Herodot oczywiście całkiem to poplątał w czasie swojego beznadziejnie długiego wystąpienia w Odeonie.

Magowie są dziedzicznymi kapłanami Medów i Persów, podobnie jak bramini są dziedzicznymi kapłanami Indii. Z wyjątkiem Greków każde aryjskie plemię miało kastę kapłanów. Grecy, jakkolwiek zachowali aryjski rytuał i panteon bogów, nie mają dziedzicznych kapłanów. Nie wiem, jak to się stało, ale choć raz Grecy okazali się mądrzejsi albo mieli więcej szczęścia od nas.

Według zwyczaju perskiego wszystkie ceremonie religijne winni odprawiać magowie. Wytwarza to wielkie napięcia. Chociaż większość magów nie wyznaje zoroastryzmu, zwyczaj wymaga, żeby asystowali przy naszych świętych obrzędach. Mój dziadek robił wszystko, co mógł, by nawrócić ich z kultu demonów na monoteizm. Ale wszystko to okazało się niewystarczające. Chyba tylko jeden z dziesięciu magów podąża za Prawdą; reszta czci otwarcie Kłamstwo.

Ojciec mój był trzecim i najmłodszym synem Zoroastra. Walczył u boku Wielkiego Króla Dariusza w czasie kampanii scytyjskiej jako dowódca jazdy. Został ranny w potyczce nad Istrem. Wrócił do domu do Baktry i wkrótce umarł. Byłem wtedy zbyt mały, żeby go zapamiętać. Mówiono mi, że był ciemnowłosy, jak większość Spitamidów, miał błyszczące jak onyks oczy i urzekający głos proroka, przynajmniej tak twierdzi moja matka Lais. Jest Greczynką…

Demokryt dziwi się, że używam czasu teraźniejszego. Ja też. Ale tak jest. Lais mieszka obecnie na wyspie Tasos, położonej dokładnie naprzeciwko nadbrzeżnego miasta Abdera. Tam urodziła się w rodzinie jońskich Greków.

Ojciec Lais był lojalnym poddanym Wielkiego Króla. Wtedy jeszcze nie wymyślono wstrętnego terminu „medyzm”, głównie dlatego, że wszystkie greckie miasta Azji Mniejszej i większość tych położonych wzdłuż Hellespontu i na wybrzeżu trackim chętnie płaciły daninę Wielkiemu Królowi. Trudności powstały później, i to z winy Ateńczyków.

Demokryt pyta, ile lat ma Lais i jak to się stało, że poślubiła mojego ojca. Najpierw odpowiem na drugie pytanie. Spotkali się wkrótce po wstąpieniu na tron Dariusza. W niespokojnych czasach. W Babilonii, Persji i Armenii trwały powstania. Dariusz potrzebował pieniędzy, sojuszy, wojowników. W tym celu wyprawił mego ojca jako posła na wspaniały dwór Polikratesa, tyrana wyspy Samos.

Przez wiele lat Polikrates był sojusznikiem faraonów egipskich przeciw Persji. Ale kiedy zrozumiał, że Egipt nie jest już zdolny do przeciwstawienia się naszym wojskom, stanął – albo udawał, że staje – po naszej stronie.

Do zadań mojego ojca należało uzyskanie od Polikratesa pieniędzy i wojowników. Negocjacje były długie i przykre. Ilekroć rozchodziły się plotki, że Dariusz przegrał jakąś bitwę, nakazywano ojcu opuścić Samos. Ale właśnie kiedy przygotowywał się do podniesienia żagli, zjawiał się posłaniec z pałacu. Proszę wracać. Tyran zasięgnął rady wyroczni i… Innymi słowy, Dariusz wygrał bitwę, nie przegrał.

Podczas tych żmudnych negocjacji ojciec otrzymał znaczną pomoc od Megakreonta z Abdery, właściciela licznych kopalni srebra w Tracji. Megakreont był przyjacielem Persji i mądrym doradcą chytrego Polikratesa, a także ojcem jedenastoletniej Lais. Kiedy ojciec poprosił o jej rękę, Megakreont się ucieszył. Dariusz za to nie. Nie popierał mieszanych małżeństw, chociaż sam ze względów politycznych zawarł ich kilka.

Ostatecznie Dariusz udzielił zgody, ale pod warunkiem, że ojciec mój szybko pojmie za żonę co najmniej jedną Persjankę. Lecz stało się tak, że ojciec nie ożenił się ani z Persjanką, ani z żadną inną kobietą. W tym samym miesiącu, w którym się urodziłem, ojciec zmarł. Lais miała wówczas trzynaście lat… a więc teraz ma około osiemdziesięciu ośmiu. To jest odpowiedź na twoje pierwsze pytanie.

Lais mieszka spokojnie na Tasos w domu zwróconym w stronę Abdery. Oznacza to, że dom jej jest stale wystawiony na północny wiatr. Ona jednak nigdy nie odczuwa chłodu. Jak Scytowie. I wygląda jak oni. Ma – albo miała – jasne włosy i niebieskie oczy, takie same jak ja. A raczej takie jak były moje, zanim ich błękitu nie przykryło bielmo.

Raz przynajmniej zgubiłem wątek nie z powodu nowej myśli, ale przez ciebie, Demokrycie.

Na czym stanąłem? W połowie drogi pomiędzy Baktrą a Suzą. Pomiędzy nowym i starym życiem.

Była noc. Pamiętam żywo tę scenę. Właśnie wszedłem do namiotu Hystaspesa, satrapy Baktrii i Partii. Uważałem wtedy Hystaspesa za równie sędziwego jak mój dziadek, chociaż nie mógł mieć więcej niż pięćdziesiąt pięć lat. Niski, krępy, bardzo energiczny, miał bezwładne lewe ramię. W młodości w czasie bitwy przecięto mu mięśnie ręki do samej kości.

Hystaspes siedział na podróżnym kufrze. Po obu stronach płonęły pochodnie. Kiedy padłem przed nim na twarz, sięgnął po mnie zdrową ręką i posadził obok siebie na stołku.

– Czym chciałbyś zostać, kiedy dorośniesz? – Przemawiał do dzieci, przynajmniej do mnie, w ten sam bezpośredni sposób, jak do wszystkich innych, nie wyłączając swojego syna, Wielkiego Króla.

– Myślę, że wojownikiem. – Nie zastanawiałem się jeszcze nigdy poważnie nad swoją przyszłością. Wiedziałem tylko, że nie będę kapłanem. Pamiętaj: kapłanem, nie magiem. Chociaż wszyscy magowie rodzą się kapłanami, nie wszyscy kapłani są magami. My, Spitamowie, nie jesteśmy magami. Muszę także wspomnieć, że od dzieciństwa nudziły mnie wszelkie ceremonie religijne i że od ciągłego wkuwania na pamięć świętych tekstów bolała mnie głowa. Czasami miałem wrażenie, że moja głowa zamienia się w dzban przepełniony po brzegi modlitwami mojego dziadka. Nawiasem mówiąc, mieszkańcy Państwa Środka twierdzą, że dusza czy też rozum człowieka znajduje się nie w głowie, lecz w żołądku. To wyjaśnia niewątpliwie, dlaczego tak wiele starań poświęcają przygotowaniu i podawaniu posiłków. Może to dlatego mają znacznie lepszą pamięć niż my. Wiadomości gromadzą nie w ograniczonej rozmiarami głowie, tylko w rozciągliwym żołądku.

– Wojownikiem? Dlaczegóż by nie? Umieścimy cię w pałacowej szkole wraz z innymi chłopcami w twoim wieku. I jeżeli będziesz dobry w strzelaniu z haku i tak dalej… – Hystaspes zamilkł. Bardzo łatwo gubił wątek. Byłem przyzwyczajony do tego, że urywa w pół słowa i że milczy godzinami.

Czekając, by znów podjął rozmowę, wpatrywałem się bezmyślnie w jedną z pochodni. Hystaspes uznał to za wróżbę.

– Widzisz? Nie możesz odwrócić oczu od syna Mądrego Pana! To naturalne.

Szybko spuściłem wzrok. Nawet w wieku siedmiu lat wiedziałem, co będzie dalej. I nie omyliłem się.

– Jesteś wnukiem największego człowieka, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi. Czyż nie pragniesz iść jego śladem?

– Tak. Chciałbym to zrobić. Spróbuję. – Wiedziałem, jak grać rolę chłopca-kapłana. – Ale chciałbym również służyć Wielkiemu Królowi.

– Nie ma na świecie wznioślejszego zadania dla nikogo, z wyjątkiem ciebie. Jesteś inny. Byłeś tam. W świątyni. Słyszałeś głos Mądrego Pana. – Miałem szczęście, jeżeli można to tak określić, znajdować się obok Zoroastra, kiedy został zamordowany, co uczyniło mnie przedmiotem stałego zainteresowania tych wszystkich, którzy podążają za Prawdą i odrzucają Kłamstwo. Czasami myślę, że moje życie mogło być znacznie mniej skomplikowane, gdybym się urodził w zwykłej perskiej rodzinie szlacheckiej, gdybym nie był naznaczony boskością. Mówiąc szczerze, zawsze czułem się jak oszust, ilekroć któryś z magów całował mnie w rękę i prosił, abym raz jeszcze powtórzył słowa Mądrego Pana. Wierzę, rzecz jasna. Ale nie jestem fanatykiem. Poza tym nigdy nie potrafiłem zadowolić się wyjaśnieniem, a raczej brakiem wyjaśnienia, Zoroastra w kwestii stworzenia samego Mądrego Pana i tego, co istniało przed Mądrym Panem? Przemierzyłem całą ziemię w poszukiwaniu odpowiedzi na to najważniejsze pytanie. Demokryt pyta, czy ją znalazłem. Poczekaj.

Przypuszczam, że cząstka jońskiej krwi odziedziczona po Lais przydała mi więcej sceptycyzmu w sprawach religijnych niż go żywią normalnie Persowie, a zwłaszcza członkowie świętego rodu Spitamidów. A jednak ze wszystkich Jonów ci z Abdery są najmniej skłonni do sceptycyzmu. Istnieje nawet stare porzekadło, że nie leży w ludzkiej mocy być głupszym od mieszkańca Abdery. Najprawdopodobniej trackie powietrze rozrzedziło olej w głowie greckich kolonistów, którzy byli moimi i Demokryta przodkami.

Demokryt przypomina mi, że najznakomitszy z greckich sofistów pochodzi z Abdery i jest naszym kuzynem. Abdera szczyci się również największym z żyjących malarzy, Polignotasem, który ozdobił malowidłami długą kolumnadę naszego rynku, czyli agory. Nie zobaczę ich już nigdy.

Hystaspes zapewnił mnie znowu o swojej czci dla mojego dziadka. Mówiąc masował sobie kalekie ramię.

– Byłem tym, który wybawił go od magów. Chociaż nie. Nie jest to pełna prawda. Mądry Pan uratował Zoroastra. Ja byłem tylko jego narzędziem. – Hystaspes zapuścił się teraz w opowieść, która go nigdy nie nudziła i której ja nigdy nie słuchałem. – Wielki Król Cyrus właśnie mianował mnie satrapą Baktrii. Byłem młody i wierzyłem we wszystko, czego nauczyli mnie magowie. Oddawałem cześć dewom, a szczególnie Anahicie i Mitrze. Pijałem często haomę, ale dla przyjemności, nie z pobożności i nigdy nie złożyłem odpowiedniej ofiary Mądremu Panu, ponieważ nie wiedziałem, kim jest. Wtedy do Baktry przybył Zoroaster. Wypędzono go z rodzinnego Rages. Udał się na wschód, idąc z miasta do miasta. Gdziekolwiek jednak zaczynał głosić Prawdę, magowie zmuszali go, by szedł dalej. Wreszcie dotarł do Baktry. Margowie błagali mnie, abym go wypędził. Ale ja byłem ciekawy. Kazałem im dyskutować w mojej obecności z Zoroastrem. Mówił przez siedem dni. Obalił jeden po drugim wszystkie ich argumenty. Zdemaskował ich bogów jako szatanów, jako wysłanników Kłamstwa. Udowodnił, że istnieje tylko jeden stwórca – Mądry Pan, ale także Areimanios, wcielenie zła, Kłamstwo, z którym Prawda musi się zawsze liczyć…

Patrząc wstecz zdaję sobie sprawę, że Hystaspes był z temperamentu urodzonym magiem, czyli kapłanem. To o n powinien być wnukiem albo synem Zoroastra. I był nim duchowo. Kiedy Hystaspes przyjął nauki mojego dziadka, rozkazał, by magowie Baktrii również to uczynili. Oficjalnie go usłuchali. Prywatnie po dziś dzień większość z nich nadal oddaje cześć demonom.

Pojawienie się na scenie Zoroastra można przyrównać tylko do trzęsienia ziemi, takiego, jakie niedawno zniszczyło Spartę. Oświadczył magom, że bogowie, do których się modlą, są w rzeczywistości demonami. Uznał również, że sposób, w jaki dokonują różnych czynności rytualnych – w szczególności składania ofiar – jest nie tylko bezbożny, lecz wręcz skandaliczny. Oskarżył ich o oddawanie się orgiom pod płaszczykiem religii. Zarzynali na przykład wołu popijając przy tym świętą haomę. Następnie sami jedli te części zwierzęcia, które należały się z prawa Mądremu Panu. Magowie, rzecz jasna, znienawidzili Zoroastra. Ale dzięki Hystaspesowi w Baktrze zmuszeni zostali do zniesienia wielu swoich obrzędów.

Kiedy przypominam sobie scenę w namiocie Hystaspesa, zaczynam rozumieć, jakie nadzieje, a także lęki, odczuwał w związku z moim pobytem na dworze Wielkiego Króla.

Kilka lat wcześniej Dariusz przyjął bardzo uroczyście wiarę Mądrego Pana i jego proroka Zoroastra. Kiedy mojego dziadka zamordowano, Hystaspes postanowił wysłać mnie do Dariusza, bym stał się tam stałym i widocznym przypomnieniem Zoroastra. Miałem otrzymać takie wykształcenie, jakie należało się dzieciom Sześciu Rodów, które pomogły zdobyć tron Dariuszowi.

– Znajdziesz tam w Suzie wielu wrogów. – Hystaspes mówił do mnie, jak gdybym nie był dzieckiem, lecz mężem stanu. – Większość magów to czciciele demonów. Zwłaszcza ci ze starej Medii.

Stoją po stronie Kłamstwa. Cieszą się też posłuchem na dworze. Mój syn okazuje w stosunku do nich zbyt wielką tolerancję.

Skłonność Hystaspesa do krytykowania swego syna Dariusza zawsze gorszyła konserwatywną szlachtę perską. Ale ani on, ani Dariusz nie byli wychowani na dworze. Prawdę mówiąc, główna linia rodu cesarskiego, Achemenidów, wygasła, kiedy zamordowano synów Cyrusa Wielkiego. Młody Dariusz, daleki krewny Achemenidów, objął tron przy pomocy Sześciu Rodów i Mądrego Pana. Zaprosił następnie Zoroastra, żeby towarzyszył mu w Suzie. Mój dziadek jednak nie chciał opuścić Baktry. Gdyby to zrobił, przedłużyłby sobie życie, a ja nie byłbym narażony na niebezpieczeństwa przez tyle lat.

Hystaspes wciąż miętosił swoje kalekie ramię.

– Mój syn przysięga, że podąża za Prawdą. A ponieważ jest Persem, nie może kłamać.

Teraz, kiedy zostałem dziejopisem czy też polemizuję z innymi dziejopisami, mogę stwierdzić, że dla nas, Persów, nie ma nic gorszego niż kłamstwo, podczas gdy dla Greków nie ma nic przyjemniejszego. Przypuszczalnie wiąże się to z tym, że Grecy muszą żyć z handlu, a kupcy są oczywiście nieuczciwi. Skoro obyczaj zabrania perskiej szlachcie zajmowania się sprzedażą i kupnem, nie muszą kłamać.

Hystaspes nigdy nie mógł się pogodzić z brakiem gorliwości religijnej swego syna.

– Wiem, że Dariusz rządzi przeszło tysiącem miast, z których każde wyznaje innych bogów. Kiedy odbudował nasze świątynie ognia, twój dziadek był zadowolony. Ale oburzyło go odbudowanie świątyni Bel-Marduka w Babilonie. Mnie także. Mój syn jednak rządząc tyloma krajami uważa, że musi uznawać wszystkie religie, nawet najbardziej odrażające.

Hystaspes przeciągnął bardzo wolno zdrową rękę przez płomień pochodni; stara sztuczka magów.

– Dwór Wielkiego Króla podzielony jest na wiele frakcji. Miej się na baczności. Służ tylko Wielkiemu Królowi i Mądremu Panu. Każda z głównych żon ma swoich zwolenników. Unikaj ich. Wystrzegaj się Greków na dworze. Wielu z nich to tyrani wygnani przez nowe demokracje. Starają się wciąż skłaniać mojego syna do wojny przeciw innym Grekom. To źli ludzie i bardzo wymowni. Ponieważ twoja matka jest Greczynką… – Hystaspes i to zdanie pozostawił nie dokończone. Nie cierpiał mojej matki, bo nie była

Persjanką, i nienawidziłby również jej syna, gdyby – choć mieszaniec – nie został wybrany do wysłuchania słów Mądrego Pana. Musiało go to dziwić. Mały chłopiec, pół-Grek wybrany do wysłuchania głosu Mądrego Pana. Wyroki boskie są trudne do pojęcia. W tym punkcie wszyscy się zgadzają.

– Zanim dorośniesz na tyle, żeby pójść do szkoły, będziesz mieszkał w haremie. Bądź czujny. Przyjrzyj się dobrze żonom. Trzy z nich są ważne. Najstarsza to córka Gobryasa. Dariusz ożenił się z nią, kiedy miał szesnaście lat. Urodziła mu trzech synów. Najstarszy nazywa się Artabazanes. To już dorosły mężczyzna. Ma być następcą Dariusza. Ale Wielki Król znajduje się pod wpływem Atossy, drugiej żony, która jako córka Cyrusa Wielkiego jest królową. Urodziła Dariuszowi trzech synów, kiedy był już królem, więc uważa najstarszego z nich za prawowitego następcę tronu. Ma on w sobie królewską krew również dlatego, że jest wnukiem Cyrusa. Na imię mu Kserkses. – W ten sposób usłyszałem po raz pierwszy imię człowieka, który miał zostać moim przyjacielem na całe życie, to znaczy na całe jego życie.

Hystaspes patrzył na mnie z powagą. Walczyłem z sennością; robiłem, co mogłem, żeby tego po sobie nie pokazać.

– Powinieneś zdobyć sympatię Atossy – oświadczył Hystaspes ostrzegłszy mnie przed wszystkimi żonami i frakcjami. – Ale nie narażaj się innym żonom i ich eunuchom. Musisz być chytry jak wąż. I przeżyć, dla dobra Mądrego Pana. Nie będzie to łatwe. Harem to złe miejsce. Astrolodzy, czarownice, wyznawcy diabła, źli ludzie różnego autoramentu cieszą się popularnością wśród kobiet. A najgorsza jest Atossa. Uważa, że powinna była urodzić się mężczyzną i zostać Wielkim Królem, podobnie jak ojciec jej, Cyrus. Skoro zaś mężczyzną nie jest, stara się zrekompensować to sobie poprzez magię. W prywatnej świątyni odprawia modły do bogini-demona Anahity. Nie będziesz miał łatwego życia między Atossa a magami. Magowie zechcą nawrócić cię na drogę Kłamstwa. Ale nie ustępuj im w niczym. Nie zapominaj, że jesteś przedstawicielem Mądrego Pana na ziemi i że zostałeś przez niego posłany do Suzy, by szerzyć wiarę w Prawdę i prowadzić dalej dzieło Zoroastra, najświętszego człowieka, jaki kiedykolwiek żył.

Wszystko to było zbyt przytłaczające dla sennego chłopca, który chciał przecież zostać wojownikiem, głównie dlatego, że wojownicy nie muszą spędzać tyle czasu w szkole co magowie czy kapłani – albo sofiści.

2

Jechaliśmy do Suzy w mroźny dzień. Owinięty w wełniane szaty siedziałem na wielbłądzie obok mojej matki. Był to sposób podróżowania, którego nigdy nie polubiłem. Wielbłąd to nieprzyjemne stworzenie, od którego ruchów można dostać mdłości, podobnie jak na rozkołysanym statku. Kiedy zbliżaliśmy się do miasta, moja matka zaczęła mruczeć pod nosem greckie zaklęcia.

Nawiasem mówiąc, Lais to czarownica. Przyznała mi się do tego w kilka lat po naszym przybyciu na dwór.

– Jestem tracką czarownicą. Nie ma potężniejszych od nas na ziemi. – Z początku myślałem, że żartuje. Ale nie. – Przecież gdybym nie była czarownicą – zwykła mówić – nigdy nie przeżylibyśmy pobytu w Suzie. – Miała chyba rację. Oddając się swoim tajnym trackim obrzędom wychowywała jednocześnie syna pobożnie, jak przystało następcy proroka Mądrego Pana, przysięgłego wroga tych wszystkich demonów, którym po cichu oddawała cześć. Lais to mądra kobieta.

O świcie dotarliśmy do rzeki Karun. Powoli i gęsiego nasza karawana przekroczyła drewniany most, zbity z rozklekotanych i trzeszczących desek. Pod nami rzeka całkowicie skuta lodem, przed nami Suza błyszcząca w słońcu. Nie wyobrażałem sobie, że jakieś miasto może być tak wielkie. Cała Baktra zmieściłaby się na jednym z jego targowisk. To prawda, że większość budynków Suzy jest zbudowana z niewypalanych cegieł i znajduje się w opłakanym stanie lub też – co jest najdziwniejsze – znajduje się poniżej poziomu ulic w wąskich rowach pokrytych dachami z palmowych liści, co w lecie chroni je przed wielkim upałem, a zimą przed przenikliwym chłodem. Lecz prawdą jest również to, że zbudowany ostatnio przez Dariusza pałac to niewątpliwie najwspanialszy budynek na świecie. Położony na wysokim płaskowzgórzu króluje nad miastem niczym pokryte śniegiem szczyty gór Zagros dominujące nad całą Suzą.

Miasto leży pomiędzy dwiema rzekami na żyznej równinie okolonej przez góry. Jest od niepamiętnych czasów stolicą Anszanu, krainy podległej początkowo Elamitom, a potem Medom. Południowo-zachodnia część Anszanu obejmuje perskie pogórze, gdzie klanowym przywódcą był Cyrus Achemenida, dziedziczny władca Anszanu. Kiedy Cyrus zdecydował się wreszcie wyruszyć z Anszanu, podbił Medię, Lidię i Babilon. Syn zaś jego, Kambyzes, podbił Egipt. Cały świat, leżący między Nilem i Indusem, należy obecnie do

Persji właśnie dzięki Cyrusowi i Kambyzesowi, dzięki Dariuszowi i jego synowi Kserksesowi oraz jego synowi, a mojemu obecnemu panu, Artakserksesowi. Nawiasem mówiąc, pomiędzy objęciem tronu przez Cyrusa a chwilą obecną minęło zaledwie sto siedem lat i przez większą część tego wspaniałego stulecia żyłem i przebywałem na dworze perskim.

Latem w Suzie jest tak upalnie, że w południe można znaleźć na ulicach spalone słonecznym żarem jaszczurki i węże. Ale wtedy dwór przenosi się o dwieście mil na północ do Ekbatany, gdzie królowie medyjscy zbudowali sobie największy i chyba najmniej wygodny pałac świata. Cały z drewna, zajmuje powierzchnię ponad mili kwadratowej i stoi w wysoko położonej, chłodnej dolinie. Na miesiące zimowe Wielki Król zazwyczaj przenosił swój dwór o dwieście dwadzieścia pięć mil na wschód od Suzy, do najstarszego i najwspanialszego z miast – Babilonu. Później jednak Kserkses wolał Persepolis od Babilonu. Obecnie więc dwór spędza zimę w dawnej ojczyźnie Persów. Starzy dworzanie – tacy jak ja – bardzo tęsknią za spokojnym Babilonem.

Przy bramie Suzy powitał nas przedstawiciel króla, zwany „Okiem Króla”. Jest takich przedstawicieli co najmniej dwudziestu, po jednym na każdą prowincję, czyli satrapię. Są czymś w rodzaju generalnych nadzorców i zastępców Wielkiego Króla. Głównym zadaniem takiego Oka Króla była troska o członków królewskiej rodziny. Powitał Hystaspesa z szacunkiem. Przydzielił nam następnie eskortę wojskową, niezbędną w Suzie, gdzie ulice są tak kręte, że przybysz łatwo się w nich gubi, czasem na zawsze, jeżeli nie towarzyszą mu gwardziści.

Zachwycił mnie wielki, zapylony rynek. Stały tam, jak okiem sięgnąć, namioty i pawilony, a barwne chorągwie znaczyły początek i koniec różnych karawan. Byli tam kupcy ze wszystkich stron świata, a także żonglerzy, akrobaci, wróżbici. Węże wiły się przy dźwiękach piszczałek. Tańczyły zakwefione i nie zakwefione kobiety. Magowie rzucali uroki, wyrywali zęby, przywracali męskość. Zadziwiające kolory, dźwięki, zapachy…

Do pałacu Dariusza prowadzi szeroka, prosta aleja obrzeżona rzeźbami wielkich, skrzydlatych byków. Fasada pałacu pokryta jest glazurą, owalnymi cegłami, na których widnieją reliefy przedstawiające zwycięstwa Dariusza na wszystkich krańcach świata. Te delikatnie barwione wizerunki przedstawiające naturalnej wielkości postaci wycyzelowane są bezpośrednio na owych glazurowanych płytach. Nie widziałem nic równie wspaniałego w żadnym z greckich miast. Jakkolwiek wszystkie postaci są do siebie podobne – zgodnie ze starym asyryjskim zwyczajem ukazano je z profilu – to jednak można rozpoznać rysy różnych Wielkich Królów, jak również niektórych z ich bliskich towarzyszy.

Na zachodniej ścianie pałacu tuż przy narożniku, naprzeciwko posągu jakiegoś dawno zmarłego króla Medów, widnieje podobizna mojego ojca z czasów jego pobytu na dworze Polikratesa w Samos. Ukazano go stojącego przed Polikratesem i trzymającego cylindryczne naczynie z pieczęcią Dariusza. Tuż za fotelem tyrana widać słynnego lekarza Demokedesa. Lais twierdzi, że ojciec jest mało podobny. Ale ona w ogóle nie lubi ściśle przestrzeganej konwencji w naszej tradycyjnej sztuce. Jako dziecko często obserwowała Polignotosa w jego pracowni w Abderze. Hołduje realistycznemu greckiemu stylowi. Ja nie.

Pałac w Suzie zbudowano dokoła trzech dziedzińców na osi wschód-zachód. Przed główną bramą przedstawiciel króla przekazał nas dowódcy królewskiej straży, który zaprowadził nas na pierwszy dziedziniec. Po prawej stronie zobaczyliśmy wysokie, drewniane kolumny portyku stojące na kamiennych bazach. Przed portykiem przywitali nas ustawieni w szereg królewscy gwardziści, zwani „Nieśmiertelnymi”.

Wysokimi korytarzami przeszliśmy na drugi dziedziniec. Okazał się jeszcze bardziej imponujący niż pierwszy. Widok słońca, symbolu Mądrego Pana, pilnowanego przez sfinksy podniósł mnie na duchu, mimo że byłem przecież dzieckiem.

Weszliśmy wreszcie na tak zwany prywatny dziedziniec, gdzie Hystaspesa powitali szambelan pałacowy i główni urzędnicy kancelarii, którzy praktycznie zarządzają imperium. Wszyscy szambelani i większość urzędników to eunuchowie. Kiedy stary szambelan – zdaje mi się, że Bagopates – witał Hystaspesa, kilku sędziwych magów wyciągnęło ku nam misy z palącymi się wonnościami. Przyglądali mi się bacznie, śpiewając swoje niezrozumiałe modlitwy. Wiedzieli, kim jestem. Nie robili wrażenia przyjaznych.

Gdy ceremonie się skończyły, Hystaspes ucałował mnie w usta.

– Dopóki żyję, będę twoim opiekunem, Cyrusie, synu Pohuraspesa, syna Zoroastra. – Następnie zwrócił się do szambelana, który płaszczył się uniżenie. – Polecam ci tego młodzieńca. – Kiedy Hystaspes odszedł, omal się nie rozpłakałem.

Niższy urzędnik zaprowadził moją matkę i mnie do naszych pomieszczeń w haremie, stanowiącym małe miasteczko wewnątrz wielkiego miasta-pałacu. Wpuścił nas do niewielkiego pustego pomieszczenia z oknem wychodzącym na kurnik.

– Twoja rezydencja, pani. – Uśmiechnął się sarkastycznie.

– Spodziewałam się wydzielonych komnat! – Lais była wściekła.

– W swoim czasie, pani. Królowa Atossa ma nadzieję, że tobie i chłopcu będzie tu tymczasem dobrze. Jeśli czegoś zapragniesz, pani, wystarczy, że wydasz polecenie, i twoje życzenie zostanie spełnione.

Było to moje pierwsze zetknięcie z panującymi na dworze zwyczajami. Obiecują wszystko, nie dają nic. Lais wiele razy żądała, prosiła, błagała, lecz wciąż trzymano nas w tym małym pomieszczeniu z oknem na zapylony dziedziniec, z wyschniętą fontanną i tuzinem kur, należących do jednej z dam dworu królowej Atossy. Gdakanie kur denerwowało moją matkę, ja nawet je lubiłem. Głównie dlatego, że nie miałem innego towarzystwa. Demokryt mówi mi, że obecnie sprowadza się kury do Aten. Mówią na nie tu – jakżeby inaczej? – perskie ptactwo.

Mimo że byliśmy podopiecznymi Hystaspesa, więziono nas przez cały niemal rok. Wielki Król nigdy nas nie przyjął, a jego przyjazdy i odjazdy, odbywające się przy głośnych dźwiękach bębnów i tamburynów, wywoływały panikę wśród kur na naszym dziedzińcu, a ta z kolei pełne tragizmu zmiany na twarzy mojej matki. Najgorsze było to, że gdy nadeszło lato, nie zabrano nas wraz z dworem do Ekbatany. Nigdy w życiu nie było mi tak gorąco.

Nie widzieliśmy żadnej z żon Wielkiego Króla, z wyjątkiem Artystony, siostry królowej Atossy, czyli córki Cyrusa Wielkiego. Najwidoczniej powodowała nią ciekawość. Pewnego popołudnia zjawiła się na naszym dziedzińcu. Muszę przyznać, że była tak piękna, jak mówiono. Zaskoczyło to Lais, która uważała, że znanym osobistościom brakuje właśnie tych przymiotów, jakie im się przypisuje. Dla czarownic wszystko jest złudzeniem. Być może mają rację. Moim zdaniem, złudna na pewno była opinia, że Artystona to jedyna kobieta, którą Dariusz kiedykolwiek kochał. W. istocie nie kochał niczego na ziemi oprócz samej ziemi; to znaczy rozkoszował się faktem, że panuje nad wszystkimi krajami. Kserkses był zupełnie inny. Kochał zbyt wielu ludzi; toteż stracił panowanie nad ziemią, nad wszystkimi krajami.

Artystonie towarzyszyło dwóch przystojnych greckich eunuchów, niewiele starszych ode mnie. Zostali sprzedani do haremu przez niegodziwego kupca z Samos, trudniącego się handlem porwanymi greckimi młodzieńcami. Grecy najbardziej niechętnie poddają się kastracji, są więc najbardziej poszukiwani jako eunuchowie. Kupiec z Samos się wzbogacił.

W gruncie rzeczy najpożyteczniejszymi i najsympatyczniejszymi eunuchami są Babilończycy. Co roku pięciuset babilońskich młodzieńców ochoczo poddaje się kastracji, żeby służyć w haremach Wielkiego Króla i jego wielmożów. Chłopcy ci są przeważnie niezwykle inteligentni, a również niezwykle ambitni. Ostatecznie, jeśli ktoś nie urodził się arystokratą, kastracja to jedyny sposób zrobienia kariery na dworze. Nie jest tajemnicą, że po dziś dzień prawdziwy ośrodek władzy na perskim dworze znajduje się nie przy tronie, ale w haremie, gdzie snują intrygi ambitne kobiety i przebiegli eunuchowie. Dzisiaj eunuchowie są nie tylko dworzanami i strażnikami żon i konkubin, lecz bywają również doradcami Wielkiego Króla, mężami stanu, a czasem nawet dowódcami wojsk i satrapami.

Artystona ubrana była w tkany złotą nicią płaszcz i trzymała w ręku pałeczkę z kości słoniowej. Miała naturalne rumieńce na policzkach i zawsze wyglądała na nadąsaną.

Ponieważ Lais jest Greczynką, a ja pół-Grekiem, Artystona kazała chłopcom mówić do nas po grecku.

Lais przerwała jej.

– Nie potrzebujemy tłumaczy, pani. Mój syn jest wnukiem prawdziwego proroka.

– Tak, wiem. – Artystona wskazała na mnie pałeczką. – Czy umiesz połykać ogień?

Byłem zbyt zaskoczony, żeby jej odpowiedzieć. Lais rozzłościła się wyraźnie.

– Ogień jest synem Mądrego Pana, pani. Niebezpiecznie jest żartować z rzeczy boskich.

– Och? – Artystona szeroko otworzyła jasnoszare oczy. Przypominała swojego ojca, Cyrusa Wielkiego, który był wyjątkowo pięknym mężczyzną. Wiem to. Widziałem jego pokryte woskiem ciało w świętej Pasargadzie. – Cóż, Baktria jest tak daleko.

– Baktria to ojczyzna ojca Wielkiego Króla, pani.

– To nie jego ojczyzna. Jest Achemenidą ze świętej Pasargady i po prostu satrapą Baktrii.

Odziana w spłowiałą wełnianą suknię i otoczona kurami Lais stawiła czoło nie tylko córce Cyrusa, lecz. jednocześnie najukochańszej żonie Dariusza. Lais nie znała strachu. Czary?

– To właśnie z Baktrii wyruszył Dariusz, by odzyskać królestwo twojego ojca – powiedziała Lais. – I w Baktrii Zoroaster przemówił głosem Mądrego Pana, w którego imieniu twój mąż, Wielki Król, panuje nad wszystkimi krajami. Pani, strzeż się, abyś nie ściągnęła na siebie klątwy Jedynego Boga!

Artystona w odpowiedzi podniosła prawe ramię, zakrywając sobie złotym rękawem twarz. Dziwny, obronny gest. I odeszła. Lais spojrzała na mnie płonącymi gniewem oczami.

– Nigdy nie zapominaj, kim jesteś. Nigdy nie wyrzekaj się Prawdy, nigdy nie idź drogą Kłamstwa. Nigdy nie zapominaj, że jesteśmy silniejsi od wszystkich wyznawców demona.

Scena ta zrobiła na mnie silne wrażenie. Szczególnie, że wiedziałem, iż Lais w ogóle nie interesowała się żadną religią, bo nie uważam za religię tesalskich czarów. Ale Lais jest bardzo sprytną i praktyczną kobietą. Jeszcze w Baktrze zmusiła się do nauczenia tysiąca hymnów i modlitw, by upewnić Zoroastra, iż należy do zwolenników Prawdy. Potem wpoiła we mnie przekonanie, że różnię się od wszystkich innych ludzi i zostałem wybrany przez Mądrego Pana, by stale dawać świadectwo Prawdzie.

W młodości zawsze wierzyłem Lais. Lecz teraz, kiedy moje życie zbliża się do końca, sam już nie wiem, czy wypełniłem misję wyznaczoną mi przez Mądrego Pana, przyjmując, że taka misja w ogóle istniała. Muszę też wyznać, że w ciągu siedemdziesięciu lat, które minęły od śmierci Zoroastra, spoglądałem w twarze tylu różnych bóstw i to w tylu częściach tego wielkiego świata, że niczego już nie wiem na pewno.

Tak, Demokrycie, wiem, że obiecałem ci wyjaśnić, jak powstał świat. I zrobię to na tyle, na ile jest to znane. Łatwiej udowodnić istnienie zła. Jestem w gruncie rzeczy zdziwiony, że nie odgadłeś źródła Kłamstwa, które określa – to jest wskazówka – Prawdę.

3

Wkrótce po wizycie Artystony, wszystkie kury na naszym podwórku zostały zakatrupione. Brakowało mi ich towarzystwa. Ale nie mojej matce.

Wczesną jesienią złożył nam wizytę niższy urzędnik. Przybył z kancelarii szambelana, gdzie postanowiono, że mam uczęszczać do szkoły pałacowej. Widocznie poprzedniej wiosny, kiedy dwór rezydował w pałacu, nie było tam dla mnie miejsca. Teraz zaś on osobiście zaprowadził mnie do klasy.

Lais wykorzystała nagły tajemniczy obrót spraw. Zażądała nowego mieszkania. To niemożliwe, odpowiedział urzędnik, nie ma co do tego żadnych poleceń. Wtedy Lais zażądała audiencji u królowej Atossy. Eunuch ledwo powstrzymał się od śmiechu wobec zuchwałości tego żądania.

Tak więc podczas gdy biedna Lais żyła wciąż jak więzień, ja przynajmniej znalazłem się w szkole. Byłem zadowolony.

Pałacowa szkoła dzieli się na dwa oddziały. Pierwszy jest przeznaczony dla członków rodziny królewskiej – w owym czasie około trzydziestu książąt w wieku od siedmiu do dwudziestu lat – jak również dla synów Sześciu Rodów.

Druga część grupowała synów pomniejszych rodów arystokratycznych i młodych gości Wielkiego Króla, jak nazywano zakładników. Kiedy Lais dowiedziała się, że nie dano mnie do pierwszej, wpadła w furię. Nie zdawała sobie sprawy, że tylko szczęściu zawdzięczaliśmy, iż nas nie uśmiercono.

Bardzo lubiłem szkołę; mieściła się w wielkiej komnacie wychodzącej na otoczony murem park, w którym codziennie uczyliśmy się strzelać z haku i konnej jazdy.

Wszyscy nasi nauczyciele byli magami ze starej szkoły; nienawidzili Zoroastra i obawiali się jego wpływów. W rezultacie ignorowali mnie zarówno nauczyciele, jak uczniowie – Persowie. Moimi jedynymi towarzyszami stali się goście Wielkiego Króla; zresztą ja też w pewnym sensie byłem gościem. A także pół-Grekiem.

Wkrótce zaprzyjaźniłem się z chłopcem w moim wie ku, imieniem Milo, którego ojciec, Tessalos, był przyrodnim bratem Hippiasza, panującego tyrana Aten. Jakkolwiek Hippiasz próbował kontynuować złoty wiek swojego ojca, wielkiego Pizystratesa, Ateńczycy mieli dość i jego, i jego rodziny. Ale tak już jest, kiedy Ateńczycy mają się zbyt dobrze, zaczynają szybko dążyć do złego. Dążenie to nie bywa zbyt wyczerpujące i zawsze doprowadzi do celu.

W klasie mojej znaleźli się również synowie Histiajosa, tyrana Miletu. Sam Histiajos również został zatrzymany na dworze jako gość, po prostu dlatego, że stał się zbyt bogaty i potężny. A przecież wykazał taką lojalność – i sprawność – w czasie najazdu Dariusza na Scytię.

Aby przetransportować wojsko do Scytii, Dariusz przerzucił przez Hellespont most ze statków. Gdy Dariusza odparto nad Istrem – gdzie został ranny mój ojciec – wielu jońskich Greków chciało spalić most i pozostawić Dariusza na łaskę Scytów. Po jego śmierci lub wzięciu do niewoli jońsko-greckie miasta ogłosiłyby swoją niezależność od Persji.

Ale Histiajos sprzeciwił się temu planowi. – Dariusz jest naszym Wielkim Królem – oświadczył pozostałym tyranom. – Przysięgaliśmy mu wierność. – Po cichu ostrzegł ich, że jeżeli nie będą mieli poparcia Dariusza, jońska arystokracja sprzymierzy się z plebsem i zmiecie tyranów tak samo jak w Atenach, gdzie nastąpił podobny sojusz i gdzie właśnie usuwa się ostatniego z Pizystratów. Tyrani usłuchali Histiajosa i most pozostał nienaruszony.

Dariusz powrócił bezpiecznie do domu. W nagrodę dał Histiajosowi kopalnie srebra w Tracji. Dzięki panowaniu nad Miletem i bogatym posiadłościom w Tracji Histiajos stał się nagle już nie jednym z miejskich tyranów, lecz potężnym królem. Zawsze ostrożny Dariusz zaprosił go wraz z dwoma synami do Suzy, gdzie pozostali jako goście. Histiajos jednak, chytry i niespokojny Histiajos, nie nadawał się na gościa… Wspominam o tym wszystkim, by wyjaśnić przyczynę wojen, które Herodot nazywa perskimi.

Większość czasu w szkole spędzałem w towarzystwie greckich zakładników. Jakkolwiek magowie zabronili nam mówienia po grecku, czyniliśmy to zawsze, kiedy byliśmy poza zasięgiem ich Uszu.

Pewnego zimowego dnia ja i Milo siedzieliśmy na zamarzniętej ziemi i przyglądaliśmy się, jak nasi koledzy rzucają oszczepem. Ubrani na sposób perski nie czuliśmy zimna; mieliśmy na sobie grube spodnie i trzy pary szarawarów. Ja nadal ubieram się w ten sposób i doradzam Grekom, żeby mnie naśladowali. Ale jak przekonać Greków, że kilka warstw letniego odzienia nie tylko grzeje człowieka w zimie, lecz chłodzi go latem. Grecy albo są nadzy, albo okutani w przepoconą wełnę.

Milo odziedziczył po swoim ojcu zamiłowanie – w odróżnieniu od talentu – do intryg. Lubił wyjaśniać mi dworskie układy.

– Wszyscy chcą, żeby po śmierci Dariusza na tron wstąpił Artabazanes, bo jest jego najstarszym synem. Jest także wnukiem Gobryasa, który wciąż uważa, że to on powinien był zostać Wielkim Królem, nie Dariusz. Ale pozostałych pięciu wielmożów wybrało Dariusza.

– Musieli to zrobić. Dariusz jest Achemenidą i bratankiem Cyrusa Wielkiego.

Milo spojrzał na mnie z politowaniem. Tak, w Suzie nawet młodzi chłopcy z zasady rzucają takie spojrzenia. Na dworze nawet chłopcy pragną, aby myślano, iż znają jakieś wielkie tajemnice.

– Dariusz – powiedział Milo – nie jest bliżej spokrewniony z Cyrusem niż ty czy ja. Oczywiście cała arystokracja perska jest ze sobą spokrewniona. Ma on więc prawdopodobnie w żyłach nieco krwi Achemenidów, tak samo jak ja dzięki matce, a ty dzięki swojemu ojcu. Chociaż ty nie, bo Spitamidzi nie należą właściwie do arystokracji. Nie są chyba nawet Persami?

– Nasza rodzina przewyższa wszystkie arystokratyczne rodziny. My jesteśmy święci. – Poczułem się nagle wnukiem proroka. – Zostaliśmy wybrani przez Mądrego Pana, który przemówił do mnie…

– Czy naprawdę umiesz połykać ogień?

– Tak – odparłem – i mogę nim zionąć, kiedy jestem nawiedzony przez Boga albo bardzo zły. Jeżeli Dariusz nie jest krewniakiem Cyrusa, to w jaki sposób został Wielkim Królem?

– Ponieważ własnoręcznie zabił maga, który udawał syna Cyrusa i wszystkich oszukał.

– Ale może ten mag był naprawdę synem Cyrusa? – Nawet jako bardzo młody chłopiec miałem pewne pojęcie o tym, jak się rządzi światem.

Twarz Mila zrobiła się nagle bardzo grecka, dorycko-grecka. Niebieskie oczy zaokrągliły się, różowe wargi rozchyliły.

– Jakby mogli tak kłamać?

– Ludzie to robią – powiedziałem tonem światowca. – Mnie nie wolno kłamać, gdyż jestem wnukiem Zoroastra. – Stałem się nagle wyniosły i właściwie nieznośny. – Ale inni mogą i robią to.

– Czyżbyś nazywał Wielkiego Króla kłamcą? Dostrzegłem niebezpieczeństwo i zręcznie je ominąłem.

– Nie. Właśnie dlatego tak się zdziwiłem, kiedy t y nazwałeś go kłamcą. Przecież to o n twierdzi, że jest Achemenidą i krewnym Cyrusa, podczas gdy ty temu zaprzeczasz.

Milo zdenerwował się i zmieszał.

– Żaden perski arystokrata taki jak ojciec mojej matki nie może kłamać. Albo taki tyran ateński jak ja…

– Masz na myśli tyrana, jakim był twój stryj.

– Wciąż nim jest. Ateny są nadal naszym miastem. Ateny były niczym, zanim mój dziadek Pizystrates został tyranem, i każdy to wie, wbrew temu, co mówią demagodzy w zgromadzeniu. W każdym razie Wielki Król jest Achemenidą, skoro tak twierdzi. On nie może kłamać. Ja chciałem tylko powiedzieć, że wszyscy jesteśmy Achemenidami. To znaczy z nimi spokrewnieni. Zwłaszcza Gobryas i jego rodzina, Otanes i jego rodzina, i…

– Wobec tego źle cię zrozumiałem. – Pozwoliłem mu się wywinąć. W Suzie trzeba być zręcznym dworakiem, jeszcze zanim ci wyrośnie broda. Dwór to bardzo niebezpieczne miejsce; jeden fałszywy krok – i śmierć albo jeszcze coś gorszego.

Wiele słyszałem o tym, jak Dariusz usunął fałszywego syna Cyrusa. Ale ponieważ nikt nigdy nie ośmielił się powiedzieć głośno w mojej obecności, że Dariusz nie jest spokrewniony z Cyrusem, to dowiedziałem się od nudnego Mila bardzo ważnej rzeczy.

Fakt, że Dariusz mógłby być takim samym uzurpatorem jak mag, którego obalił, mówił wiele o istniejących na dworze frakcjach. Rozumiałem teraz dlaczego teść Dariusza, Gobryas, uważał, że powinien zostać Wielkim Królem. Był starszy od Dariusza. Należał do jednego z Sześciu Rodów i był równie dobrze urodzony jak Dariusz. Ale ten go przechytrzył. Gobryas uznał więc Dariusza za Wielkiego Króla pod warunkiem, że jego następcą zostanie wnuk Gobryasa, Artabazanes. Wtedy Dariusz pojął za drugą żonę córkę Cyrusa, Atossę. Dwa lata później urodził im się Kserkses, tego samego dnia i roku co ja. O n był wnukiem Cyrusa Wielkiego i na pewno Achemenidą.

Po narodzeniu Kserksesa dwór podzielił się na stronników królowej Atossy i stronników córki Gobryasa. Szóstka przechylała się na stronę Gobryasa, podczas gdy inni możnowładcy oraz magowie popierali Atossę. Moja matka twierdzi, że Dariusz rozmyślnie zachęca wszystkich do spiskowania przeciw wszystkim, uważając nie bez racji, że przy takim zaabsorbowaniu nie starczy im czasu na spiskowanie przeciwko niemu. Jest to może zbyt proste, Dariusz zaś na pewno nie był prostakiem. Ale to fakt, że Dariusz popierał najpierw jedno stronnictwo, potem drugie.

Suza to również teren innej znaczącej potyczki. Ponieważ magowie oddani kultowi dewów stanowili większość, robili wszystko, co w ich mocy, aby uprzykrzyć życie garstce magów podążających za Zoroastrem. Tym, którzy wierzyli w Kłamstwo, pomagała królowa Atossa. Zwolennikom Prawdy powinien był sprzyjać Wielki Król.

Dariusz jednak uchylał się od zajmowania jasnego stanowiska. Mówił z miłością o moim dziadku, potem dawał pieniądze Żydom na odbudowę świątyni w Jerozolimie, Babilończykom na naprawę świątyni Bel-Marduka i tak dalej.

Chociaż byłem za młody, aby brać udział w tej wojnie religijnej, już sam mój pobyt na dworze stanowił dotkliwą obrazę dla czcicieli dewów. Sprzyjała im królowa Atossa, więc zamknięto Lais i mnie w kurniku haremowym, skąd wyratował nas dopiero Hystaspes. Jak się okazało, w liście do syna zapytywał o moje postępy w pałacowej szkole. W następstwie listu przydzielono mnie do drugiego oddziału. List ów pociągnął jeszcze jeden skutek – Lais i ja uniknęliśmy tego, co nazywają tu gorączką, tajemniczej choroby nieuchronnie zabijającej tych, którzy mają na dworze potężnych nieprzyjaciół.

Pewnego pięknego wiosennego poranka w życiu moim znowu zaszła zmiana. Stało się to dzięki prostemu przypadkowi, jeżeli wykluczyć przeznaczenie, jedyne bóstwo, które wy, Grecy, traktujecie na serio.

Siedziałem ze skrzyżowanymi nogami w głębi klasy, Zawsze starałem się być możliwie niewidoczny, co mi się na ogół udawało. Mag, nasz nauczyciel, zanudzał nas jakimś tekstem religijnym. Już nie pamiętam jakim. Przypuszczam, że był to jeden z tych nie kończących się hymnów na cześć płodności Anahity, którą Grecy zwą Afrodytą. Na dworze wiedziano doskonale, że królowa Atossa jest czcicielką tej bogini, a magowie zawsze próbują przypodobać się możnym.

Na sygnał nauczyciela klasa zaczęła skandować pochwałę Anahity. Wszyscy z wyjątkiem mnie. Zawsze, gdy kazano nam opiewać takiego czy innego demona, milczałem, i nauczyciele udawali, że tego nie widzą. Ale ten poranek różnił się od wszystkich innych.

Mag nagle przestał zawodzić i jęczeć. W klasie zapadła cisza. Starzec spojrzał prosto na mnie. Czy był to przypadek, czy los? Nie dowiem się nigdy. Natomiast wiem, że uznałem jego spojrzenie za wyzwanie. Wstałem. Gotując się na… sam nie wiem na co. Chyba na walkę.

– Cyrusie Spitamo, nie przyłączyłeś się do naszego hymnu.

– Tak, magu. Nie przyłączyłem się.

Zdumione spojrzenia zwróciły się ku mnie. Milo otworzył usta i tak siedział. Moje zachowanie było w najwyższym stopniu wyzywające.

– Dlaczego?

Przyjąłem postawę, którą przybierał mój dziadek przed ołtarzem ognia w Baktrze. Widziałem ją tysiące razy. Jedna noga starannie postawiona przed drugą, ramiona wyciągnięte przed siebie, dłonie zwrócone ku górze.

– Magu – naśladowałem, jak umiałem najlepiej, głos Zoroastra. – Oddaję cześć wyłącznie nieśmiertelnemu, promiennemu, rączemu słońcu. Albowiem kiedy słońce wschodzi, ziemia, stworzona przez Mądrego Pana staje się czysta. Bystre wody rzek stają się czyste. Wody studzienne stają się czyste. Morza stają się czyste. Stojące wody stają się czyste. Wszystkie święte stworzenia stają się czyste.

Mag zrobił gest dla odpędzenia złego ducha, a moi koledzy patrzyli na mnie zdumieni i przerażeni. Nawet najgłupsi z nich rozumieli, że wzywam rącze słońce z nieba na świadka.

– Gdyby słońce nie wzeszło – zacząłem ostatnią część inwokacji – dewy zniszczyłyby wszystko, co żyje na świecie. Ale ten, kto składa ofiary nieśmiertelnemu, promiennemu, rączemu słońcu, przezwycięży ciemności i dewy, i śmierć, która skrada się niewidzialna…

Mag mamrotał zaklęcia, żeby mi się przeciwstawić. Ja zaś nie mogłem się już zatrzymać ani nie chciałem. Wielkim głosem przystąpiłem do ataku; Prawda przeciwko Kłamstwu:

– Skoro opowiadacie się po stronie Areimaniosa i wszystkiego, co złe, wzywam słońce, żeby was zniszczyło pierwszych, gdy nadejdzie czas długiego panowania…

Nie skończyłem tekstu mojej klątwy.

Mag uciekł z krzykiem, za nim wszyscy uczniowie.

Pamiętam, że stałem długo sam w klasie, drżąc jak młody liść na wietrze w porze zrównania dnia z nocą.

Nie wiem, jak dotarłem na podwórze nawiedzane przez duchy zarżniętych kur.

Wiem tylko, że wieść o tym, co powiedziałem i zrobiłem, rozniosła się po całym pałacu i że tuż przed zapadnięciem zmroku zostałem wezwany przed oblicze królowej Atossy.

4

O pałacu w Suzie mówi się, że nikt nie wie, dokąd prowadzą jego niezliczone korytarze. Wierzę w to. Mówi się także, że ma dokładnie dziesięć tysięcy komnat, w co jednak wątpię. Przypuszczam, że gdyby opowiedziano to Herodotowi, napisałby, że jest tam dwadzieścia tysięcy komnat.

Pamiętam, że prowadzono mnie przez wąskie, duszne, źle oświetlone korytarze, które wydawały mi się długie co najmniej na milę. Ich podłoga pomalowana była na złowieszczy ciemnoczerwony kolor. Jednakże nie wychodziliśmy poza obręb części pałacu przeznaczonej dla kobiet, z którą wkrótce miałem się rozstać. W wieku około siedmiu lat chłopcy perscy opuszczają harem i zostają oddani pod opiekę męskich członków rodziny. Ponieważ w Suzie Lais była moją jedyną krewną, pozwolono mi pozostać w haremie do ukończenia dziewięciu lat. To zresztą wcale nie znaczy, że Lais i ja rzeczywiście tam mieszkaliśmy. W naszym nędznym pomieszczeniu nie widzieliśmy nigdy dam dworu, wyłącznie służbę.

Przy drzwiach wiodących do prywatnych apartamentów królowej Atossy przywitało mnie dwóch niezwykle wysokich i chudych Babilończyków – eunuchów. Jeden z nich pouczył mnie, że do chwili nadejścia królowej mam leżeć twarzą w dół na kunsztownym indyjskim dywanie. Kiedy wejdzie, mam się ku niej poczołgać i ucałować jej prawą stopę. O ile nie każe mi wstać, mam pozostać w tej czołobitnej pozycji do momentu, kiedy mnie odprawi. Wtedy mam się poczołgać wstecz po dywanie ku drzwiom. W żadnym wypadku nie wolno mi na nią spojrzeć. W taki sposób petent ma się zachowywać przed obliczem Wielkiego Króla lub jego przedstawiciela. Członkowie rodziny królewskiej i rodów arystokratycznych muszą składać niskie pokłony i całować prawą rękę pana na znak poddaństwa. Jeżeli Wielki Król zechce, to może pozwolić jakiejś specjalnie faworyzowanej osobie, żeby pocałowała go w policzek.

Na dworze Dariusza obowiązywał szczególnie rygorystyczny ceremoniał, jak zwykle, kiedy monarcha nie jest prawowitym dziedzicem tronu. Dwór syna Dariusza, Kserksesa, był znacznie wspanialszy niż jego ojca, ale ceremonialność mniejsza. Jako syn i wnuk Wielkich Królów, Kserkses nie musiał przypominać światu o swojej wielkości. Myślałem jednak często, że gdyby czuł się tak niepewnie jak jego ojciec, może żyłby równie długo jak on. Ale jak lubią nam przypominać Ateńczycy w swoich tragediach, które tak często i kosztownie wystawiają w teatrach, z losem wygrać nie można. Łysy człowiek znajduje się u szczytu sławy, a tu orzeł spuszcza mu żółwia na głowę.

Lais mówi, że w wieku ośmiu lat byłem niezwykłym dzieckiem, prawdziwym spadkobiercą Zoroastra i tak dalej. Ona oczywiście nie jest bezstronna, lecz inni też twierdzą, że byłem szalenie odważny i pewny siebie. Jeżeli robiłem takie wrażenie, to musiałem być dobrym aktorem, bo żyłem przeważnie w strachu. Bałem się zwłaszcza owego chłodnego wieczoru, kiedy leżąc w czołobitnej postawie na czarno-czerwonym dywanie w komnacie królowej czekałem na jej wejście i serce biło mi jak oszalałe.

Komnata była mała, a jedynymi w niej sprzętami: fotel z kości słoniowej ze srebrnym podnóżkiem, mały posąg bogini Anahity, a przed nim kadzielnica z palącymi się wonnościami. Wdychając ciężkie, aromatyczne powietrze nie mogłem powstrzymać się od drżenia. Wiedziałem, gdzie się znajduję: w rękach czcicieli dewów.

Rzeźbione cedrowe drzwi otworzyły się cicho. Królowa Atossa weszła do pokoju szeleszcząc suknią i usiadła na fotelu z kości słoniowej. Poczołgałem się w jej kierunku, a grube fałdy dywanu przeginały mi nos to w jedną, to w drugą stronę. Zobaczyłem na podnóżku dwa złociste pantofle. W popłochu ucałowałem lewy. Ale królowa nie dała po sobie poznać, że spostrzegła pomyłkę.

– Wstań! – Głos Atossy był niski, podobny do męskiego. Mówiła wytworną perszczyzną używaną na starym dworze w Anszan, którą rzadko się dzisiaj słyszy w Suzie lub gdziekolwiek indziej. Starzy dworzanie twierdzą, że słuchając Atossy słyszy się głos zmarłego Cyrusa.

Chociaż pilnowałem się, żeby nie spojrzeć wprost na królową, to jednak obserwowałem ją kątem oka. Wyglądała zadziwiająco. Nie większa ode mnie, niczym delikatna lalka, której na szyi osadzono zupełnie bezsensownie wielką głowę Cyrusa. Miała typowy nos Achemenidy, przypominający do tego stopnia dziób koguta z naszego podwórka, że spodziewałem się niemal zobaczyć zamiast nozdrzy dwie szpary.

Włosy, a może peruka, Atossy ufarbowane były na rudo, a jej duże, szare, przekrwione oczy obrysowane, nie jak u innych kobiet białą szminką, ale czerwoną, równie jaskrawą jak kolor włosów. Chociaż cierpiała na nieuleczalną chorobę oczu, nigdy nie oślepła – szczęśliwa kobieta. Gruba warstwa białej farby pokrywała jej twarz, kryjąc – jak wszyscy twierdzili – męski zarost. Każdy palec jej drobnych dłoni zdobiły pierścienie.

– Nazwano cię imieniem mojego ojca, Wielkiego Króla. – Stary dworski obyczaj uniemożliwiał członkowi rodziny królewskiej zadawanie komukolwiek pytań. Dla osób nieprzyzwyczajonych do dworskiego życia stanowiło to duże utrudnienie, ponieważ w tych warunkach bezpośrednie pytania brzmiały jak oświadczenia, a odpowiedzi jak pytania.

– Nazwano mnie imieniem Wielkiego Króla – powiedziałem, po czym wyrecytowałem wszystkie tytuły Atossy, zarówno te obowiązkowe, jak i kilka dodatkowych. Lais poinstruowała mnie starannie.

– Znałam twojego ojca – oznajmiła królowa, kiedy skończyłem mówić. – Lecz nie znałam twojego dziadka.

– Był prorokiem Mądrego Pana, jedynego Stwórcy.

Dwie pary oczu zwróciły się na chwilę w stronę uśmiechniętego posążka Anahity. Dym wonności wił się jak błękitna żmija pomiędzy mną i Atossą. Oczy zaszły mi łzami.

– Tak oświadczyłeś w klasie. Przestraszyłeś swojego nauczyciela. Powiedz mi prawdę, chłopcze. Czy rzuciłeś na niego klątwę? – To było prawdziwe pytanie już w stylu nowoczesnego dworu.

– Nie, Wielka Królowo, nie mam takiej mocy. Przynajmniej nic o tym nie wiem – dodałem. Nie chciałem stracić ewentualnej broni. – Jestem tylko sługą Mądrego Pana i jego syna, ognia.

Czy rzeczywiście mając zaledwie osiem lat miałem tyle mądrości, tyle wiedzy? Nie. Byłem dobrze wyszkolony przez Lais, która chciała nie tylko przeżyć, lecz także zdobyć w Suzie pozycję.

– Mój ojciec, Wielki Król, oddawał cześć słońcu, czcił więc również ogień. Ale uznawał także inne potężne bóstwa. Odbudował świątynię Bel-Marduka w Babilonii. Zbudował świątynię dla Weretrangi i Mitry. Był ulubieńcem bogini Anahity. – Atossa przechyliła głowę w stronę posągu z brązu. Szyję bogini zdobiła girlanda świeżych letnich kwiatów. Uznałem to za coś w rodzaju groźnego cudu. Nie wiedziałem, że w Suzie przez całą zimę hoduje się kwiaty w cieplarniach, luksus wynaleziony przez. Medów.

Atossą rozpytywała mnie o dziadka. Powiedziałem jej tyle, ile wiedziałem o jego objawieniach. Opisałem także jego śmierć. Szczególne wrażenie zrobił na niej fakt, że na własne uszy słyszałem głos Mądrego Pana.

Jakkolwiek Atossą i jej magowie byli wyznawcami Kłamstwa, to mimo wszystko musieli oddawać cześć Mądremu Panu jako niezwykle potężnemu bogowi, gdyż sam Wielki Król obwieścił całemu światu, że zarówno koronę, jak i zwycięstwa zawdzięcza Mądremu Panu. Atossą nie mogła przeciwstawiać się swojemu małżonkowi,

Dariuszowi, traktowała więc całą tę sprawę ze zrozumiałą ostrożnością.

– Zoroaster jest tutaj czczony – mówiła teraz bez większego przekonania. – I oczywiście ty i twoja matka… – Atossa ściągnęła brwi szukając odpowiedniego wyrażenia. Następnie posłużyła się wytwornym starym perskim wyrażeniem, którego nie sposób przetłumaczyć na grecki, ale które oznacza mniej więcej: jesteście nam bardzo drodzy, jak to kuzyni.

Zastanawiając się, jak na to zareagować, skłoniłem się bardzo nisko, Lais nie przygotowała mnie na taką uprzejmość.

Lecz Atossa nie spodziewała się odpowiedzi. Przez długą chwilę patrzyła na mnie tymi swoimi dociekliwymi niebiesko-czerwonymi oczami.

– Postanowiłam przenieść was do lepszego pomieszczenia. Musisz powiedzieć swojej matce, że bardzo się zdziwiłam, gdy mi doniesiono, że umieszczono was w starym pałacu. To był błąd. Ci, którzy go popełnili, zostali ukarani. Możesz ją też zawiadomić, że przed przeniesieniem się dworu do Ekbatany, przyjmę ją. Postanowiono również, że będziesz uczęszczał do pierwszego oddziału pałacowej szkoły, razem z książętami krwi.

Musiałem chyba okazać zadowolenie, bo królowa wyglądała na mniej zadowoloną.

Po lalach, kiedy już zaprzyjaźniliśmy się z Atossa, zdradziła mi, że decyzję polepszenia sytuacji matki i mojej powzięła nie ona, lecz sam Dariusz. Okazało się, że jeden z listów Lais dotarł do Hystaspesa. Ten wpadł w furię i poskarżył się synowi, który rozkazał Atossie traktować nas z należnymi honorami.

– Ale – powiedziała Atossa w dwadzieścia lat później, obdarowując mnie najczarowniejszym ze swoich uśmiechów, który odsłonił jej czarne zęby – ja wcale nie zamierzałam usłuchać Wielkiego Króla. Wręcz przeciwnie. Zamierzałam skazać was na śmierć. Znajdowałam się całkowicie pod wpływem złych magów. Trudno w to uwierzyć, prawda? Jakże oni zatruli nasze umysły nastawiając nas przeciwko Mądremu Panu, Zoroastrowi i Prawdzie! Przecież byłam wtedy właściwie wyznawczynią Kłamstwa!

– I wciąż nią jesteś! – W prywatnych rozmowach z Atossa pozwalałem sobie zawsze na zuchwalstwo, co ją bawiło.

– Skądże! – Atossa niemal się roześmiała. – W gruncie rzeczy uratowała was scena, którą zrobiłeś w szkole. Do tego czasu nikt prawie nie słyszał o twojej matce i o tobie. Ale kiedy rozeszła się wieść, że wnuk Zoroastra znajduje się w pałacu i rzuca klątwy na magów… Cóż, nie można już było ignorować was ani zabić. Widzisz, gdyby ciebie i twoją matkę znaleziono na dnie studni uduszonych, bo takie właśnie miałam wobec was zamiary (gorączka zabija zbyt powoli), inne żony Dariusza oskarżyłyby mnie o zbrodnię i on sam byłby na mnie zły. Musiałam więc zmienić plany. Podobnie jak Lais próbowała uratować swoje i twoje życie, tak ja chciałam zapewnić tron po Dariuszu mojemu synowi. Gdybym wpadła w niełaskę, imperium perskie dostałoby się nie mojemu synowi, lecz Artabazanesowi, który nie ma w żyłach ani kropli królewskiej krwi, tak samo jak Dariusz.

– Albo Cyrus Wielki – dodałem. Ze starą Atossą można się przekomarzać, ale tylko do pewnego punktu.

– Cyrus był dziedzicznym przywódcą górskich klanów – rzekła Atossa spokojnie. – Achemenidą z urodzenia i panem Anszanu. Co do reszty świata… Cóż, podbił go w normalny sposób i gdyby jego syn Kambyzes nie… umarł, nie byłoby Dariusza. Ale to należy do przeszłości. Dzisiaj Kserkses jest Wielkim Królem i wszystko obróciło się na dobre.

Atossą przedwcześnie wypowiedziała te słowa. Wszystko obraca się w końcu na złe. Taka bowiem już jest natura rzeczy, wszystko prędzej lub później musi się skończyć.

Lais i ja przenieśliśmy się do nowego pałacu. Nie wiedzieliśmy do tej pory o tym. że mieszkamy w części kuchennej starego. Chociaż uczęszczałem już do pierwszego oddziału szkoły pałacowej, mojego rówieśnika Kserksesa spotkałem dopiero latem, po przeniesieniu się dworu do Ekbatany.

Pierwszy oddział szkoły, jak się okazało, różnił się od drugiego tylko tym, że nie było tam greckich chłopców, z którymi mógłbym rozmawiać. Brakowało mi ich. Młodzi perscy arystokraci nie traktowali mnie źle, ale nie czułem się wśród nich jak w rodzinie. No bo rzeczywiście do rodziny nie należałem. Po pierwsze, nie byłem arystokratą. A poza tym mój specyficzny status wnuka Zoroastra krępował zarówno nauczycieli, jak uczniów.

Ponieważ rzuciłem klątwę na starego maga, uznano, że drzemią we mnie siły nadprzyrodzone, i chociaż na razie zaprzeczałem, jakobym był w jakiejkolwiek mierze inny niż moi koledzy, zrozumiałem wkrótce, że sekret władzy – albo w tym wypadku magii – polega nie tyle na jej wykonywaniu, co na aurze, która ją otacza. Skoro moi koledzy chcieli widzieć we mnie czarownika, nie sprzeciwiałem im się. Przekonałem się również, że pożytecznie jest ujrzeć nagle Mądrego Pana. Ilekroć twierdziłem, żem go ujrzał, magów przechodziły dreszcze i pozwalali mi na przykład nie recytować czegoś, czego recytować nie chciałem. Te zaimprowizowane scenki wychodziły mi na dobre. Jeżeli nie ma się na dworze poparcia potężnej rodziny, to najlepiej jest być protegowanym Mądrego Pana.

Królowa Atossa dotrzymała obietnicy. Jeszcze przed odjazdem dworu do Ekbatany przyjęła Lais. Była zachwycona, że Lais nie nudzi jej tyradą o wyższości Prawdy nad Kłamstwem. Lais zawsze miała dar orientowania się, co ludzie najbardziej pragną usłyszeć. Potrafiła każdego oczarować. Przypisywała to magii, ale ja podejrzewam, że jest po prostu inteligentniejsza od większości ludzi. A to jest największa z magii.

Ponieważ królowa wierzyła w czary, Lais nauczyła ją zaklęć, naopowiadała jej trackich bzdur, dostarczyła jej najrozmaitszych mikstur leczniczych, nie wyłączając napojów miłosnych i trucizn. Niezależnie od poparcia ze strony królowej pozycję Lais na dworze ugruntowało to, że była matką wnuka Zoroastra, wroga wszelakich dewów – nie mówiąc już o czarach. Toteż ilekroć zastawałem królową i Lais wpatrzone w dymiący kocioł i mamrocące zaklęcia, musiałem wysłuchać zapewnień Lais, że właśnie wypróbowują jakiś egzotyczny lek. Bardzo wcześnie zrozumiałem, że to czego się n i e powie na dworze, nie przemieni się nigdy – jakby za sprawą czarów – w cios ostrego noża w ciemności ani w łyk powolnie działającej trucizny.

5

Dwór opuścił Suzę w czterech grupach. Ponieważ harem posuwa się zawsze najwolniej, kobiety i eunuchowie wyruszyli pierwsi. Lais oczywiście podróżowała w lektyce w orszaku królowej Atossy. Była obecnie ważną damą na dworze. Tuż za haremem wyruszył skarbiec i królewskie sprzęty. Potem urzędnicy kancelarii z niezliczonymi dokumentami. Wreszcie wyżsi urzędnicy, strażnicy prawa, arystokracja i Wielki Król wyjechali konno lub na wojennych rydwanach. Dzięki Milonowi ja podróżowałem wraz z arystokracją w rydwanie zaprzężonym w cztery konie.

Wkrótce potem, jak przydzielono mnie do pierwszego oddziału pałacowej szkoły, Tessalos zażądał, żeby jego syn, Milo, również awansował do tego oddziału, twierdząc, że bratankowie tyrana Aten równi są perskim arystokratom bądź kapłanom. Tak zatem Milo dołączył do naszego oddziału, miałem więc z kim mówić po grecku. Kiedy nadszedł czas wyruszenia do Ekbatany, Tessalos zażądał, żebym jechał razem z nim i Milonem.

Wyruszyliśmy z Suzy o świcie. Obydwie rzeki rozlały się szeroko, ich rwące, spienione wody szybko wzbierały od topniejących w górach Zagros śniegów. Za miesiąc te wartkie rzeki miały zamienić się w błotniste strugi. Nie znałem żadnej innej miejscowości na świecie tak gorącej latem jak Suza – a przecież mieszkałem w Indiach – ani tak zimnej jak Suza zimą – a przecież przemierzyłem Himalaje.

Tessalos osobiście powoził rydwanem. Wygrał w czasie Igrzysk Olimpijskich wyścigi rydwanów i był z tego dumny niczym Kallias. Igrzyska te, odbywające się co cztery lata w Olimpii, mają coś takiego w sobie, że wprawiają w oszołomienie nawet najinteligentniejszych Greków. Przypuszczam, że gdyby Tessalos miał do wyboru: zostać tyranem Aten albo zwyciężyć na trzydziestej dziewiątej Olimpiadzie, wybrałby laurowy olimpijski wieniec.

Podróż w powolnych lektykach i wozach haremowych z Suzy do Ekbatany trwa co najmniej dwanaście dni. Dla dwóch małych chłopców wiezionych przez olimpijskiego zwycięzcę tylko cztery. Nawiasem mówiąc, było to dla mnie pierwsze zetknięcie ze wspaniałym systemem dróg budowanych przez Dariusza. Prowadzą one z Suzy na północ, na południowy zachód i na wschód. Co piętnaście lub dwadzieścia mil zbudowano stację postojową, jak również zajazd i stajnie. Dokoła nich powstały małe wioski.

Już na pierwszym postoju dostrzegłem prześwitujące poprzez białe i różowe kwiecie tysiąca owocowych drzew drewniane chaty nowej osady. Na pomoc od Suzy ziemia jest niezwykle urodzajna.

Dzięki randze Tessalosa karczmarz przydzielił nam małą izbę z niskim stropem i glinianą podłogą. Niżsi rangą podróżni nocowali w stajniach, oborach i pod gołym niebem na ziemi.

Jakkolwiek dostojnicy podróżują zwykle z własnymi namiotami, umeblowaniem i niewolnikami, Tessalos chciał, żebyśmy odbyli tę drogę „jak prawdziwi wojownicy, ponieważ obydwaj nimi zostaniecie”.

– Cyrus nie – odezwał się Milo. – On będzie kapłanem. Albo się modli, albo wymyśla różne klątwy. – Chociaż Milo nie mógł zbyt dobrze pamiętać swojego rodzinnego miasta, mówił ironicznym stylem ateńskim. Powiedziałbym, że miał to we krwi. Tessalos spojrzał na mnie z zainteresowaniem.

– Czy urodziłeś się magiem?

– Nie. Jestem Persem…

– On nie jest Persem. Jest Medem. – Milo okazał się nietaktowny. Nie godziło się na dworze przypominać faktu, że prorok zesłany przez Mądrego Pana, by nawracał Persów, sam nie był Persem, lecz Medem z Rages. Zoroaster nie miał w żyłach ani kropli perskiej krwi. Mimo że różni członkowie naszej rodziny tak twierdzili. Ale myślę, że my też nie jesteśmy Medami. Podejrzewam, że pochodzimy z jakiegoś bardzo starego rodu asyryjskiego, chaldejskiego czy może nawet babilońskiego. Z wyjątkiem mnie wszyscy Spitamidzi są zbyt ciemni, zbyt nerwowi, mają wygląd zbyt egzotyczny, by móc uchodzić za Medów. Ja wcale nie jestem do nich podobny. Po Lais mam jasną cerę i wyglądam na Greka.

Tessalos podpalił w naczyniu węgiel drzewny. Następnie upiekł nam żołnierski chleb z grubo mielonego ziarna i wody. Wyszło z tego coś, co wyglądało, a także chyba smakowało jak wysuszone na słońcu placki krowiego łajna.

– Masz wspaniałych przodków – odezwał się do mnie. Był przystojnym mężczyzną. W młodym wieku poślubił perską damę z Miletu. Jakkolwiek w owych czasach Ateńczycy nie byli jeszcze takimi przeciwnikami mieszanych małżeństw jak dzisiaj, to jednak każdy w Atenach uważał, że jeżeli członek ich panującej dynastii już musi poślubić Persjankę, to powinna ona przynajmniej pochodzić z królewskiego rodu.

Mówiono mi, że Tessalos kochał swoją żonę w bardzo nieateński sposób. Był to na pewno niezwykle namiętny człowiek. Miłość łącząca go z przyszłym tyranobójcą Harmodiosem – choć krótka, lecz gorąca – zmieniła dzieje Aten.

Nie wydaje mi się, żeby ktoś z obecnie żyjących dokładnie znał tę historię. Elpinika, która na ogół orientuje się w takich sprawach, uważa, że zarówno Tessalos jak i jego przyrodni brat, Hipparch, zakochali się na umór w Harmodiosie, pięknym, młodym atlecie z Tanagry. Harmodiosowi pochlebiało oczywiście, że zakochali się w nim dwaj bracia tyrana Aten. Odznaczał się zresztą dużą zalotnością. Uważano go za kochanka innego młodzieńca z Tanagry, jednego z dowódców jazdy, niejakiego Aristogejtona. Jak zwykle w takich przypadkach w Atenach wszyscy kłócili się ze wszystkimi. Aristogejton wściekał się na braci tyrana, a Tessalos n a swojego brata za to, że próbował odbić mu chłopca. Podczas gdy sam chłopiec… Cóż, cała ta sprawa jest szalenie zagmatwana i interesująca w gruncie rzeczy tylko dla Ateńczyków. Z drugiej strony afera ta zmieniła bieg historii.

Hipparch zelżył podczas uroczystości publicznej niezamężną siostrę Harmodiosa. Podobno wyraził nadzieję, że jest mniej rozpustna od swojego brata. Rozwścieczony Harmodios poszedł do swojego dawnego kochanka, Aristogejtona, i obydwaj przysięgli, że pomszczą tę obrazę. W czasie wielkich Panatenejów nie tylko zamordowali Hipparcha, lecz także usiłowali zabić tyrana Hippiasza. Zostali natychmiast skazani na śmierć, zamach jednak wstrząsnął tyranią, a pozycja Hippiasza stała się tak trudna, że zmuszony był wysłać Tessalosa do Suzy dla zawarcia przymierza z Dariuszem. W Atenach tymczasem sprawy zaszły już za daleko. Na skutek kłótni kochanków Pizystratydzi upadli, na agorze zaś wystawiono obu kochankom posągi. Wspomnę jeszcze, że Kserkses, podbiwszy Ateny, przeniósł te posągi do Suzy, gdzie za moją radą umieszczono je u stóp pomnika rodziny Pizystrata. Po dziś dzień można oglądać młodych zabójców spoglądających w górę na tych dobrych tyranów, wygnanych przez ich zazdrość i głupotę z miasta, które już nigdy nie miało zaznać tak długiego i świetnego okresu pokoju, jaki zapewnili mu Pizystratydzi. Bardzo dziwna jest cała ta sprawa. Tylko w Atenach można znaleźć takie pomieszanie zmysłowych uniesień z polityką.

Demokryt z. wraca mi uwagę, że na perskim dworze ulubione żony, względnie konkubiny, Wielkiego Króla bywają bardzo wpływowe. To prawda. Ale siła naszych królowych nie wynika z ich powabów niewieścich, a raczej z faktu, że rządzą trzema domami haremu i królowa-małżonka ma duże dochody, niezależne od dochodów Wielkiego Króla. Wreszcie królowa-małżonka może porozumiewać się bezpośrednio z eunuchami prowadzącymi kancelarię. Jakkolwiek nie znałem nigdy człowieka równie czułego na wdzięki pięknych kobiet jak Kserkses, nie mogę sobie przypomnieć żadnego przypadku, kiedy pozwoliłby swoim erotycznym zachciankom wpływać na decyzje dotyczące państwa. Chociaż nie. Był jeden taki przypadek, lecz dopiero pod koniec jego życia. Jeżeli będę dostatecznie długo żył, to kiedyś ci o tym opowiem.

Zajadając ów żołnierski chleb robiłem wszystko, co mogłem, żeby przekonać Tessalosa o tym, że ja także pragnę zostać dobrym wojownikiem.

– Jest to najlepsze życie – mówił Tessalos – i bardzo pożyteczne. Świat to niebezpieczne miejsce dla tych, którzy nie umieją walczyć, dowodzić wojskiem lub go tworzyć. – Ze smutkiem na twarzy rozgrzebywał węgle w przenośnym piecyku.

Wszyscy wiedzieli o tym, że Tessalosowi nie udało się przekonać Dariusza, by przyszedł z pomocą Hippiaszowi. Były to czasy, kiedy Dariusz lekceważył grecki świat. Wprawdzie panował nad greckimi miastami Azji Mniejszej i sprawował w pewnym stopniu kontrolę nad sporą liczbą takich wysp jak Samos, Wielki Król niezbyt jednak interesował się zachodnim światem, zwłaszcza po porażce nad Istrem.

Mimo że Wschód urzekał Dariusza, nigdy – jeśli pominąć jedną wyprawę nad rzekę Indus – nie ciągnęło go na serio ani na Wschód, ani na wschód od Wschodu. Jak niegdyś Cyrus, tak teraz Dariusz był zaabsorbowany jasnowłosymi najeźdźcami z północy, którzy nieustannie napierali na nasze granice. Ale przecież oni to my. Przed tysiącem lat pierwotni Ariowie nadciągnęli z północy i ujarzmili lud zwany wciąż przez nas ciemnowłosym, zamieszkujący pierwotnie Asyrię i Babilonię. Obecnie plemiona te – Medowie i Persowie – są ucywilizowane, a przywódcą naszego klanu jest Wielki Król, lecz kuzyni ze stepów patrzą na nas pożądliwie i czekają na swoją kolej.

Tessalos mówił o Atenach ze smutkiem, a ja, choć tak młody, wiedziałem, że czyni to nie bez powodu. Królowa Atossa była przyjaciółką mojej matki. Słowa, które ja słyszę, dotrą więc do królowej: – Hippiasz jest dobrym przyjacielem Persji. Wrogowie Hippiasza w Atenach są wrogami Persji i przyjaciółmi Sparty. – Zasępiona twarz Tessalosa zaróżowiła się od blasku ognia w piecyku. – Hippiasz potrzebuje pomocy Wielkiego Króla.

Ze dworu doszedł nas krzyk: – Droga dla posłańca Wielkiego Króla! – Słychać było pobrzękiwanie uprzęży, gdy posłaniec zmieniał konia. Nawet w tamtych czasach posłańcy królewscy potrafili przebyć tysiąc pięćset mil pomiędzy Suzą a Sardes w czasie krótszym niż tydzień. Dariusz zawsze mówił, że jego imperium opiera się nie na armii, lecz na sieci dróg.

– Pewnego dnia Sparta sprzymierzy się z wrogami mojego brata w Atenach. Zaraz potem zaatakują Persję.

Nawet w uszach dziecka brzmiało to niedorzecznie. Persja była wielka jak świat. Nie miałem wyobrażenia o wielkości Sparty, ale wiedziałem, że jest zamieszkana przez Greków, mała, słaba i bardzo daleka. Wiedziałem również, że Persowie zawsze zwyciężali Greków. To było prawo natury.

– Jedynie mój brat Hippiasz stoi pomiędzy Spartą i Persją. – Myślę, że Tessalos nie był szczególnie inteligentny. Ponieważ jednak zmarł, zanim dorosłem, nie poznałem go nigdy dobrze, jak mężczyzna mężczyznę. Miałem za to liczne kontakty z jego bratem, Hippiaszem, w czasie wielu lat wygnania, które spędził w Persji. Hippiasz był nie tylko imponującym człowiekiem, lecz i bardzo wykształconym.

– Dlaczego Spartą jest tak niebezpieczna? – zapytałem.

– Bo Spartanie żyją wyłącznie dla wojny. Są inni niż wszystkie narody. Spartą to nie miasto, to obóz wojskowy. Spartanie chcą podbić całą Grecję. Zazdroszczą Atenom. Nienawidzą naszego ojca, Pizystratesa, ponieważ kochał go cały lud i wszyscy bogowie. Przecież bogini Atena osobiście zaprowadziła mojego ojca na Akropol i na oczach wszystkich obywateli jemu i jego spadkobiercom dała władzę nad miastem. – Nie mam pojęcia, czy Tessalos wierzył w tę historię. Dziś żaden Ateńczyk nie dałby się na nią nabrać. A wówczas? Mam co do tego wątpliwości.

A tak naprawdę to Pizystrates i jego przyjaciele namówili wysoką dziewczynę imieniem Fya, żeby przebrała się za Atenę. Poznałem jej wnuka, który z wielką przyjemnością opowiada o tym, jak jego babka prowadziła Pizystratesa świętą drogą do świątyni Ateny na Akropolu. Większość ludzi i tak popierała Pizystratesa, więc udawali, że Fya jest naprawdę Ateną. Reszta milczała – ze strachu.

Zwykłą koleją rzeczy Pizystrates został później wygnany z Aten. Przeniósł się do Tracji, gdzie miał kopalnie srebra. Przez jakiś czas współpracował z moim dziadkiem, Megakreontem. Gdy tylko dorobił się nowej fortuny, wypłacił się przywódcom arystokratycznej partii Likurga. Następnie przekupił handlowe stronnictwo Megaklesa. Ponieważ miał poparcie zwykłych ludzi, mógł powrócić do Aten jako tyran i zmarł tam, dożywszy szczęśliwie późnej starości. Następcami byli jego synowie Hippiasz i Hipparch.

Istnieją dwie teorie – dwie? Chyba tysiąc! – dotyczące motywów, którymi kierowali się mordercy Hipparcha. Jedni doszukują się w tej zbrodni motywów politycznych, inni sądzą, że to po prostu sprawka pary oszalałych nagle kochanków. Podejrzewam, że ci ostatni mają rację. Tak samo uważa Elpinika. Jak niedawno stwierdziła, żaden z owych młodych morderców nie był powiązany z ową słynną rodziną, co miało zasadnicze znaczenie dla tych arystokratów, którzy sprzeciwiali się tyranii. Mam oczywiście na myśli spadkobierców przeklętego… tak, dosłownie przeklętego Alkmeona, mordercy ludzi, którzy schronili się w świątyni. W rezultacie Alkmeon został obłożony klątwą, a ta przez całe pokolenia przechodzi z ojca na syna. Nawiasem mówiąc, Perykles jest po matce Alkmeonidą. Biedak! Jakkolwiek nie wierzę w żadne greckie bóstwa, to skłonny jestem wierzyć w potęgę klątwy. W każdym razie wróg Alkmeona, Klejstenes, organizował ze swojej siedziby w Delfach opozycję przeciwko popularnemu Hippiaszowi.

– Klejstenes jest niebezpieczny! – powiedział Tessalos ponurym tonem. – I niewdzięczny, jak wszyscy Alkmeonidzi. Po objęciu władzy po naszym ojcu Hippiasz dał Klejstenesowi urząd. A on teraz pojechał do Sparty, żeby zorganizować najazd na Ateny. Wie dobrze, że usunąć można nas tylko przy pomocy obcych wojsk. Żaden Ateńczyk tego nie zrobi. Jesteśmy lubiani. Alkmeonidzi nie.

Przewidywania Tessalosa, choć nie bezstronne, okazały się prawdziwe. W rok czy dwa po tej rozmowie Klejstenes wtargnął do Aten razem ze spartańską armią i Hippiasz został obalony. Przysiągł wtedy posłuszeństwo Wielkiemu Królowi i osiadł wraz z rodziną w Sigejon, nowym mieście w pobliżu ruin Troi.

Hippiasz był związany z kapłanami Appolina w Delfach. Brał również udział w kierowaniu misteriami w Eleuzis, w których Kallias dzierży swoją dziedziczną pochodnię. Mówią o nim, że wie więcej o wyroczniach niż jakikolwiek inny Grek. Umie również przepowiadać przyszłość. Kiedyś, gdy byłem jeszcze młody i bezczelny, zapytałem tyrana, czy przewidział własny upadek.

– Tak – powiedział. Czekałem na szczegóły. Na próżno.

Ilekroć mowa jest o politycznej czy moralnej tajemnicy, Ateńczycy chętnie cytują swojego mędrca Solona. Zrobię to samo. Solon miał rację oskarżając nie Pizystrata, lecz Ateńczyków o wyniesienie tyrana na tron. Powiedział… co?

Demokryt przytacza dokładnie brzmienie słów Solona: „Uczyniliście tych ludzi wielkimi dając im swoje poparcie i w ten sposób sami popadliście w złą niewolę. Każdy z was z osobna usiłuje stąpać jak lis, ale wszyscy razem jesteście bezmyślni. Baczycie bowiem tylko na słowa przebiegłego człowieka, a nie widzicie tego, co czyni.”

Wydaje mi się. że jest to najlepsza analiza ateńskiego charakteru, na jaką możemy liczyć – i do tego z ust Ateńczyka! Jedna tam tylko brzmi fałszywa nuta. Nikt nie popadł w złą niewolę. Tyrani cieszyli się popularnością i gdyby nie spartańska armia Klejstenes nigdy by nie obalił Hippiasza. Później, żeby umocnić swoje panowanie, Klejstenes musiał poczynić pewne ustępstwa wobec motłochu, który poprzednio popierał tyranów. Rezultat? Słynna ateńska demokracja. W owych czasach jedynym rywalem politycznym Klejstenesa był przywódca stronnictwa arystokratycznego, Isagoras.

Obecnie, po upływie pół wieku, nic się nie zmieniło, z wyjątkiem tego, że zamiast Klejstenesa rządzi Perykles; zamiast Isagorasa, Tukidydes. A spadkobiercy Pizystratesa są właścicielami ziemskimi i żyją sobie bardzo dobrze niedaleko Hellespontu. Wszyscy z wyjątkiem mojego przyjaciela Milona. Padł pod Maratonem walcząc dla rodziny i Wielkiego Króla.

Tej nocy, w drodze z Suzy do Ekbatany, stałem się gorącym zwolennikiem Pizystratydów. Oczywiście, nie mówię o tym dzisiejszym Ateńczykom, których przez pół wieku uczono nienawidzić rodzinę wielbioną przez ich dziadków.

Kiedyś poruszyłem ten temat bardzo delikatnie z Elpiniką. Wykazała zaskakujące zrozumienie sprawy. – Byli to najlepsi władcy, jakich kiedykolwiek mieliśmy. Ale Ateńczycy wolą chaos od porządku. A poza tym nie lubimy naszych wielkich ludzi. Zobacz, co ten lud zrobił mojemu bratu, Kimonowi.

Żal mi Peryklesa. Wszyscy się zgadzają, że to wielki człowiek, musi więc źle skończyć. Elpinika sądzi, że jeszcze rok czy dwa i zostanie skazany na wygnanie.

Ale na czym to ja stanąłem? Aha, na Ekbatanie.

Nawet dzisiaj, kiedy większość moich wspomnień nie wiąże się z żadnym obrazem – w jakiś tajemniczy sposób ślepota zmazała ich tak wiele – wciąż widzę zadziwiająco piękny wjazd do Ekbatany.

Długo jedzie się przez ciemny las. Nagle, gdy mogłoby się zdawać, że miasto zostało gdzieś przeniesione albo że zboczyłeś na manowce, ukazuje się oczom podróżnika niczym fatamorgana miasto-forteca, otoczone siedmioma koncentrycznymi murami, każdy innego koloru. W samym środku miasta złocisty mur otacza wzgórze wraz ze stojącym na nim pałacem.

Ponieważ płaskowyż Medii porasta gęsty las, pałac zbudowano z cyprysów i cedrów. Dlatego komnaty silnie pachną starym drewnem i co pewien czas wybuchają pożary. Natomiast fasada pałacu pokryta jest kwadratowymi płytami z zielonej miedzi jak zbroją. Niektórzy przypuszczają, że Medowie chcieli w ten sposób zapobiec spaleniu pałacu przez wroga. Ja jednak sądzę, że było to pomyślane wyłącznie jako dekoracja. Efekt jest wyjątkowo piękny. Zwłaszcza kiedy słońce roziskrza bladozieloną miedź i wydobywa ciemną zieleń jodeł porastających góry za miastem.

Tego popołudnia, kiedy wjechaliśmy do Ekbatany, mieliśmy dziewięć godzin na podziwianie urody tego miasta. Był to czas potrzebny do przedostania się całego orszaku przez siedem miejskich bram. Nic na świecie nie da się porównać z chaosem i zamieszaniem, jakie towarzyszą przybyciu dworu perskiego do wielkiego miasta.

W czasie tych godzin spędzonych przed bramami Ekbatany nauczyłem się od Tessalosa licznych wyrażeń greckich, których od tego czasu używam z dużą przyjemnością.

6

Za moich czasów życie szkolne było wyczerpujące. Wstawaliśmy przed świtem. Ćwiczono nas w używaniu wszelkiego rodzaju broni. Obok matematyki i muzyki uczono nas nawet prac polowych i hodowli, czytania i na wszelki wypadek również pisania, budowania nie tylko mostów i umocnień, lecz i pałaców. Podawano nam tylko jeden skąpy posiłek dziennie.

Dwudziestoletni szlachcic perski potrafi w razie konieczności poradzić sobie niemal ze wszystkim. Początkowo system edukacyjny był znacznie prostszy; młodzieńca uczono jazdy konnej, strzelania z łuku, mówienia prawdy i tyle. Ale w czasach Cyrusa stało się już jasne, że arystokracja perska powinna znać się również na sprawach nie związanych z wojskiem. Wreszcie, w epoce Dariusza wychowywano nas świadomie wyłącznie na administratorów większej części świata.

Jedyną stroną rządzenia, którą trzymano przed nami w tajemnicy była rola haremu. Mimo że wśród naszych nauczycieli nie brakowało eunuchów, żaden z nich nigdy nie mówił o wewnętrznej strukturze haremu królewskiego, tego tajemniczego świata szczelnie zamkniętego dla wszystkich perskich mężczyzn, z wyjątkiem Wielkiego Króla… i mnie. Często myślałem o tym, jak ogromnie mój stosunkowo długi pobyt w haremie pomógł mi w dalszej karierze.

Przebywałem tam już niemal od trzech lat, kiedy przeniesiono mnie do komnat książąt krwi. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że dobrze się stało, iż mogłem tak długo mieszkać w haremie. Chłopcy zabierani są matkom co najmniej trzy lata przed przeobrażeniem się w mężczyzn i przenoszeni do szkoły pałacowej. Ja byłem wyjątkiem. W rezultacie poznałem nie tylko żony Dariusza, lecz również eunuchów, którzy są blisko związani ze swoimi odpowiednikami z pierwszej i drugiej izby pałacowej kancelarii.

Demokryt pyta o te izby. Pierwsza znajduje się zawsze w głębi pierwszego dziedzińca pałacu zamieszkanego w danej chwili przez Wielkiego Króla. Przy długich stołach setki urzędników czytają zarówno korespondencję Wielkiego Króla, jak i skierowane do niego prośby. Po uporządkowaniu tych dokumentów urzędnicy drugiej izby decydują, które z nich mają zostać pokazane Wielkiemu Królowi albo raczej który list lub prośba ma być przekazana temu czy innemu radcy stanu lub dygnitarzowi. Druga izba skupia wielką władzę, oczywiście w rękach eunuchów.

Później Kserkses żartował ze mnie mówiąc, że posiadłem subtelność i wszelkie umiejętności haremowego eunucha. Ja zaś żartowałem z niego mówiąc, że gdyby pozostał dłużej w haremie, to może nauczyłby się sztuki rządzenia od swojej matki. Zgadzał się ze mną ze śmiechem. A później nie było się już z czego śmiać.

Warto zanotować, że przed panowaniem Dariusza zamężne kobiety ze znakomitych rodów mogły przebywać w towarzystwie mężczyzn i zdarzało się nawet, że bogata wdowa zarządzała swoim majątkiem, jak gdyby była mężczyzną. W czasach Cyrusa kobiet nie trzymano w osobnych pomieszczeniach, naturalnie, z wyjątkiem okresu kobiecych przypadłości. Ale Dariusz inne miał poglądy niż Cyrus. Królewskie kobiety kazał trzymać w całkowitej izolacji od zewnętrznego świata. Arystokraci naśladowali go oczywiście i ich kobiety też zostały zamknięte. Dzisiaj perska dama nie może widywać się ani rozmawiać z żadnym mężczyzną z wyjątkiem męża. Po zamążpójściu nie wolno jej spojrzeć na ojca czy braci ani nawet na własnych synów, gdy tylko opuszczą harem.

Nie jestem pewny, dlaczego Dariusz tak zdecydowanie usunął królewskie kobiety z życia publicznego. Sądzę, że bał się ich politycznych wpływów. Lecz nawet jeżeli tak. to nie wiem, dlaczego przypuszczał, że zamknięte w haremie będą mniej niebezpieczne. Tak naprawdę to wpływ ich powiększył się, odkąd nie żyły na widoku publicznym. Zachowując całkowitą tajemnicę wykorzystywały eunuchów do swoich machinacji, a oni z kolei je. W czasie panowania Kserksesa wiele urzędów o wielkim znaczeniu państwowym znalazło się w rękach eunuchów, którzy ściśle współpracowali z jedną czy drugą królewską żoną. Co, oględnie mówiąc, nie zawsze było rzeczą dobrą.

Istniały jednak wyjątki, i to nawet w czasie surowych rządów Dariusza. Królowa Atossa przyjmowała u siebie, kogo jej się żywnie podobało: mężczyzn, kobiety, dzieci czy eunuchów. Ciekawe, ale za moich czasów nie wybuchł z tego powodu żaden skandal. Przed laty krążyły pogłoski, że miała romans z Demokedesem, lekarzem, który usunął jej pierś. Ja mam raczej wątpliwości co do tego. Znałem Demokedesa i wiem, że był zbyt sprytny i zbyt nerwowy na to, by wdać się w romans z małżonką królewską.

W młodości Atossa wolała eunuchów od normalnych mężczyzn. Podobnie jak większość pań. Przecież jeżeli kastracja zostaje wykonana już w okresie dojrzałości, eunuch może mieć normalną erekcję. Haremowe panie walczą o względy przystojnych eunuchów. Nasi Wielcy Królowie mądrze robili przymykając oczy na te sprawy. Kobiety są izolowane nie tyle po to, żeby się dobrze prowadziły, ile po to, by nie było wątpliwości, że ich dzieci są z prawego łoża. Rozsądny mąż udaje, że nie wie, co jego żona wyczynia z eunuchem lub inną kobietą.

Jeszcze jeden wyjątek od reguł haremu stanowiła Lais. Ponieważ była moją jedyną krewną na dworze, widywaliśmy się regularnie w jej komnatach, zawsze znajdujących się tuż za obrębem haremu. Lais to kobieta pełna temperamentu i nie miała ochoty zadawać się z eunuchami i kobietami. O ile wiem, zachodziła co najmniej dwa razy w ciążę. Za każdym razem ją usuwała, co jest w Persji karane śmiercią. Ale Lais miała odwagę lwa. Każdy mógłby ją zadenuncjować, nikt jednak tego nie zrobił. Tłumaczyła to faktem, że dosłownie oczarowała dwór. Bardzo możliwe. Oczarowała na pewno tyrana Histiajosa, z którym miała długi romans.

Co ciekawe, zupełnie nie pamiętam pierwszego spotkania z najważniejszą postacią w moim życiu, z Kserksesem. On również nie przypominał sobie tej chwili. Zresztą czemu miałby ją zapamiętać? Kserkses był księciem krwi, o którym już wtedy mówiono jako o następcy Dariusza, podczas kiedy ja nie byłem ani kapłanem, ani arystokratą. Po prostu anomalią na dworze. Nikt nie znał mojej rangi i nie wiedział, jak ze mną postępować. Miałem jednakże dwoje potężnych protektorów: Hystaspesa i Atossę.

Kserkses poznał mnie z pewnością owego lata w Ekbatanie. Zapewne na pierwszym oficjalnym przyjęciu, na którym się znalazłem, na weselu Dariusza z jedną z jego siostrzenic. Dla mnie była to pamiętna okazja, ponieważ wtedy zobaczyłem nareszcie Wielkiego Króla Dariusza.

Od tygodni w haremie rosło podniecenie. Panie nie mówiły o niczym innym jak o ślubie. Niektórzy byli za małżeństwem Dariusza z siostrzenicą, jedenastoletnią wnuczką Hystaspesa; inni uważali, że tym razem Wielki Król powinien pojąć żonę spoza cesarskiej rodziny. Nie kończące się i bardzo nudne dla mnie dyskusje całkowicie opanowały trzy domy haremu.

Demokryt pyta, co to są trzy domy haremu. Myślałem, że każdy to wie. Harem podzielony jest na trzy części. Tak zwany trzeci dom zajmuje królowa lub królowa-matka. Jeżeli królowa-matka żyje, ma wyższą rangę od królowej-małżonki. Następny dom przeznaczony jest dla kobiet, które Wielki Król już posiadł. W pierwszym domu mieszkają dziewice, nowicjuszki, które uczą się muzyki, tańca i sztuki konwersacji.

W dniu ślubu odbył się pokaz wojskowy przed pałacem. Byłem rozgoryczony, ponieważ moi koledzy, stanowiąc otoczenie Wielkiego Króla, obserwowali paradę od bramy pałacu, gdy ja musiałem oglądać ją z dachu haremu.

Wciśnięty w tłum kobiet i eunuchów podziwiałem zawiłe ćwiczenia dziesięciu tysięcy „Nieśmiertelnych”, jak nazywano osobistą gwardię Wielkiego Króla. Zbroje ich w promieniach jaskrawego słońca wyglądały jak srebrna łuska świeżo złowionych ryb. Kiedy jednocześnie rzucili oszczepy, chmura drzewa i metalu zaćmiła słońce.

Z miejsca, gdzie stałem, przyciskając policzek do chropowatej drewnianej kolumny, nie mogłem niestety widzieć Wielkiego Króla, który znajdował się pod złotym baldachimem, pode mną. Dobrze za to widziałem pannę młodą. Siedziała na stołeczku pomiędzy fotelami swojej matki i królowej Atossy. Ładniutka dziewczynka przerażona wszystkim, co działo się dokoła niej. Od czasu do czasu podczas parady matka albo królowa Atossa szeptały jej coś do ucha. Ale nic to nie pomagało. Zdawała się coraz bardziej zalękniona.

Nieco później tego samego dnia odbył się ślub Dariusza z jego małą siostrzenicą w niewielkim gronie rodzinnym. Potem w głównym pomieszczeniu pałacu wydano ucztę, na której byłem obecny wraz ze szkolnymi kolegami. Za Dariusza ceremoniał dworski stał się tak zawiły, że niemal zawsze coś się komplikowało. W Chinach, jeżeli jakaś część ceremonii nie szła jak należy, zaczynano całą rzecz od początku. Gdybyśmy w Persji mieli postępować w myśl tej zasady, nie starczyłoby nam czasu na rządzenie światem.

Nie zawsze nienaganny porządek na perskim dworze przypisuję wielkiej ilości wina, jaką Persowie wypijali w czasie wszelkich uroczystości. Jest to tradycja z okresu, kiedy byli jeszcze dzikim górskim plemieniem skłonnym do nie kończącego się pijaństwa. Zwróć uwagę na fakt, że mówię oni, a nie my. Spitamidzi są Medami, a może nawet pochodzą z plemienia jeszcze starszego. Zoroaster nie cierpiał opilstwa. Był to jeden z powodów, dla których tak nienawidzili go magowie. Ci upijali się nie tylko winem, lecz i świętą haomą.

Wciąż pamiętam, jak wielkie wrażenie zrobił na mnie stojący na podwyższeniu lwi tron, gdy ujrzałem go po raz pierwszy. Został zrobiony dla króla Krezusa z Lidii. Jego tylne oparcie to naturalnej wielkości lew, złotym pyskiem zwrócony w lewo, połyskujący szmaragdami oczu i szczerzący zęby z kości słoniowej. Nad tronem zawieszono na długim łańcuchu baldachim z kutego złota, a po prawej i lewej stronie podwyższenia w pięknych srebrnych naczyniach tliło się drewno sandałowe.

W Ekbatanie ściany sali kolumnowej, apadany, zawieszone są gobelinami przedstawiającymi wydarzenia z życia Kambyzesa. Jakkolwiek podbój Egiptu pokazany jest dość szczegółowo, to taktownie pominięto tajemniczą śmierć Wielkiego Króla Kambyzesa.

Staliśmy z kolegami na prawo od tronu. Najbliżej tronu trzymali się książęta krwi. Za nimi synowie Sześciu Rodów, a dalej młodzi goście Wielkiego Króla. Mnie umieszczono pomiędzy gośćmi i arystokracją, między Milonem i Mardoniosem, najmłodszym synem Gobryasa i siostry Wielkiego Króla.

Na lewo od tronu stało sześciu możnowładców, którzy umożliwili Dariuszowi zostanie Wielkim Królem. Jakkolwiek niedawno jeden z nich został skazany na śmierć za zdradę, jego najstarszy syn otrzymał pozwolenie reprezentowania rodziny, która dzierżyła niezbywalne tytuły i honory.

Jak cały świat wie, podczas pobytu Kambyzesa w Egipcie pewien mag, imieniem Gaumata, podawał się za Mardosa, brata Kambyzesa. Kiedy w drodze z Egiptu Kambyzes zmarł, Gaumata objął tron. Ale młody Dariusz przy pomocy Szóstki zabił fałszywego Mardosa, pojął za żonę Atossę, wdowę zarówno po Gaumacie jak i Kambyzesie, i ogłosił się Wielkim Królem. Te wersie znają wszyscy.

Wśród Szóstki interesował mnie zwłaszcza Gobryas, wysoki, nieco przygarbiony mężczyzna o ufarbowanych na czerwono włosach i brodzie. Lais mówiła mi później, że był to fatalny błąd balwierza, który użył nieodpowiedniej farby. Fatalny, oczywiście dla balwierza, bo go uśmiercono. Chyba z powodu tego niefortunnego pierwszego wrażenia, jakie na mnie zrobił, nigdy już nie mogłem traktować Gobryasa tak poważnie, jak go wówczas powszechnie traktowano.

Zastanawiałem się często nad tym, co Gobryas myśli o Dariuszu. Podejrzewam, że go nienawidził. Na pewno mu zazdrościł. Przecież Gobryas miał równie wielkie – albo równie małe – prawa do tronu co Dariusz. Ale Dariusz został Wielkim Królem, to fakt. Teraz Gobryas chciał, żeby jego wnuk Artabazanes został następcą Dariusza, i w tej materii cały dwór podzielił się na dwa obozy. Szóstka skłaniała się w kierunku Artabazanesa, Atossa podobnie jak rodzina Cyrusa opowiadała się za Kserksesem. Dariusz, jak to on, był tajemniczy. Losy sukcesji się wahały.

Nagle rozległ się gromki dźwięk bębnów i cymbałów. Rzeźbione cedrowe drzwi na wprost tronu otwarły się i stanął w nich Dariusz. Miał na głowie kidaris, wysoki, okrągły kapelusz filcowy, który wolno nosić jedynie Wielkiemu Królowi i jego następcy. Kapelusz Dariusza przepasany był biało-niebieską wstęgą najwyższej władzy, która poprzednio należała do Cyrusa, a przedtem do dziesięciu kolejnych królów medyjskich.

Widziałem Wielkiego Króla jedynie przez ułamek sekundy, zanim padłem na twarz. Jakkolwiek książęta krwi i możnowładcy nadal stali, każdy z nich pochylił się nisko i ucałował własną prawą dłoń. Ukradkiem rzecz jasna, podobnie zresztą jak wszyscy inni, przyglądałem się Wielkiemu Królowi, mimo iż patrzenie na niego bez pozwolenia było poważnym wykroczeniem.

Dariusz miał wówczas trzydzieści osiem lat. Nie był wysoki, ale bardzo pięknie i proporcjonalnie zbudowany, obcisłe szkarłatne spodnie uwydatniały jego muskularne nogi, miał też na sobie purpurową szatę Medów z haftowanym złotą nitką gotującym się do lotu sokołem. Kiedy zbliżał się do tronu, spostrzegłem, że jego skórzane, szafranem farbowane trzewiki spinały bursztynowe guzy.

W prawym ręku trzymał cienkie złote berło, symbol jego władzy nad państwem, w lewym złoty kwiat lotosu z dwoma pąkami, powszechnie uznany symbol nieśmiertelności.

Nie ufarbowana broda Wielkiego Króla była długa, falista i połyskliwa niczym gładkie futro rudego lisa. Twarz miał pięknie umalowaną. Blask jego błękitnych oczu uwydatniały ciemne linie, którymi obramowano mu powieki. Legendarnego Cyrusa uważano niegdyś za najpiękniejszego mężczyznę Persji. Dariusz, jeżeli nawet nie najpiękniejszy z Persów, wywierał niezatarte wrażenie, kiedy tak szedł apadaną między dwudziestoma dwoma kolumnami swoim miękkim lwim krokiem.

Za Dariuszem kroczył w zawoju na głowie jego podczaszy oraz dworski szambelan niosąc osobistą serwetkę Wielkiego Króla i packę na muchy. Towarzyszył mu również Hystaspes i ojciec dziecka, które przed chwilą poślubił, wreszcie, najstarszy syn, Artabazanes, muskularny dwudziestolatek, którego naturalny zarost był niemal tak czerwony jak fatalnie ufarbowana broda jego dziadka Gobryasa. Artabazanes był już dowódcą wojsk na północnej granicy.

Dariusz zbliżając się do tronu żartobliwie uderzył Gobryasa złotym berłem, a potem gestem nakazał starcowi, by go pocałował. Była to oznaka szczególnej łaskawości. Z opuszczonymi oczyma i z założonymi rękami ukrytymi w rękawach Gobryas ucałował Dariusza. Nawiasem mówiąc, nikomu nie wolno pokazać rąk Wielkiemu Królowi, chyba że taki otrzyma rozkaz albo w czasie wykonywania normalnych obowiązków, nie mających nic wspólnego z dworskim protokołem. Przyczyna tego jest oczywista. Ponieważ nikomu nie wolno stanąć przed obliczem Wielkiego Króla z bronią, przeszukuje się wszystkich dworzan czy petentów, zanim wejdą do jego komnaty. Poza tym na wszelki wypadek muszą schować dłonie w rękawach. Jest to stary zwyczaj Medów przejęty przez Cyrusa, podobnie jak wiele innych.

Zbliżywszy się do lwiego tronu Dariusz klasnął w dłonie. Wszyscy stanęli na baczność gotowi do ceremonii uczczenia władcy. Ilekroć byłem świadkiem tego starodawnego obrzędu, tylekroć się wzruszałem – co nie znaczy, że mi się to jeszcze kiedykolwiek przytrafi.

Jako pierwszy z Szóstki pozdrowił Wielkiego Króla Gobryas wołając: – Achemenida! – Chrypliwy głos Gobryasa zabrzmiał niemal wrogo, jakby wyrażając niechcący jego prawdziwe uczucia.

Następnie Hystaspes zawołał:

– Z łaski Mądrego Pana nasz Wielki Król! – Było to wyzwanie skierowane do magów wyznających Kłamstwo, którzy stanowili tego dnia większość na sali. Chociaż z miejsca, gdzie stałem, nie mogłem ich widzieć, później dowiedziałem się, że gdy usłyszeli imię Mądrego Pana, wymienili między sobą jakieś tajne znaki.

Bracia Dariusza, stojący w różnych częściach sali, kolejno wykrzykiwali jego tytuły. Hystaspes miał dwudziestu żyjących synów z czterech żon. Tego dnia wszyscy oni prawdopodobnie znajdowali się w Ekbatanie. Na szczęście Dariusz miał wiele tytułów. Po wymienieniu każdego z nich rozlegały się dźwięki bębnów i cymbałów.

Najstarszy brat Dariusza zawołał: – Król Persji! – Następny: Król Medii! – jeszcze następny: – Król Babilonu! – tytuł odrzucony przez Kserksesa, który zmuszony był zlikwidować raz na zawsze to wiekowe królestwo. Potem z innego krańca sali rozległo się: – Faraon Egiptu! – i jego egipskie imię. Dariusz, podobnie jak przed nim Kambyzes, uważał się za ziemskie wcielenie egipskiego boga Ra, a więc za prawowitego boga-króla Egiptu. Obawiam się, że Dariusz zdradzał równy oportunizm w sprawach religijnych jak Cyrus. Ale Cyrus nigdy nie twierdził, że otrzymał świat jako dar od Mądrego Pana, podczas gdy Dariusz oświadczył publicznie, że gdyby nie Mądry Pan, nigdy nie zostałby Wielkim Królem. Potem jednakże Dariusz powiedział Egipcjanom, że jego przodek Ra był większym bogiem od Mądrego Pana! Z zadowoleniem myślę o tym, że namówiłem Kserksesa, by nie ogłaszał się faraonem. W rezultacie Egipt jest obecnie taką samą satrapią jak inne kraje i ci diabelscy bogowie-królowie z doliny Nilu zniknęli na zawsze.

Triumfalnie wykrzykiwano jeden za drugim tytuły Dariusza. I dlaczegóż by nie? Cyrus i Dariusz poddali cały niemal świat perskiemu panowaniu i nasz Wielki Król był powszechnie znany nie tylko jako jeden z wielu królów, lecz także jako król władający całym szerokim światem.

Ku ogólnemu zdziwieniu właśnie najstarszy syn Dariusza, Artabazanes, zrobił kilka kroków naprzód i cichym głosem wymienił ten niezwykły tytuł: Król królów!

Fakt, że to Artabazanes został wyznaczony do wywołania – mimo że cicho – tego najwyższego z tytułów, uznany został za objaw niezwykłej łaski, a to mogło tylko oznaczać porażkę królowej Atossy.

Spojrzałem na Gobryasa. Jego surowa twarz obramowana czerwonymi bokobrodami rozjaśniła się w uśmiechu.

Wielki Król zasiadł na lwim tronie.

7

Lais rozpoczęła swój romans z Histiajosem wkrótce po naszym wprowadzeniu się do pałacu w Ekbatanie. Histiajos miał smagłą cerę i zawsze posępną minę. Nie mogę powiedzieć, że go lubiłem. Był to bardzo nieszczęśliwy człowiek, który narzucał wszystkim swój ponury nastrój. Przyznaję, że miał wszelkie powody, by czuć się nieszczęśliwym. Będąc tyranem Miletu, w szczytowym momencie swojej chwały, został zaproszony do Suzy jako gość Wielkiego Króla. To znaczy, że go tam uwięziono. Jego zięć, Aristagoras, objął tymczasem rządy nad bogatym Miletem.

Ilekroć Lais przyjmowała mężczyznę, asystowali jej dwaj eunuchowie. Jako że byli nie tylko bardzo starzy, lecz i wyjątkowo brzydcy, Lais mogła być pewna, że rozsądek wykazany w doborze eunuchów zapewni w oczach pań z haremu jej szczególnemu wdowieństwu aurę dostojeństwa. W gruncie rzeczy Lais nie musiała się obawiać o swoją reputację. Od samego początku uważano ją na dworze za osobę całkowicie obcą i nie stosowano wobec niej zwyczajowych praw haremu. Po Atossie cieszyła się chyba największą wolnością na dworze i nikogo nie obchodziło, co robi, skoro nie jest spokrewniona z Wielkim Królem. Lais pilnowała też, żeby nie zrazić sobie żadnej z żon. Poza tym jako matka wnuka Zoroastra miała specjalną, niemal religijną pozycję i potrafiła to wykorzystać. Lubiła się ubierać w dziwne stroje, ni to greckie, ni to perskie, Zachowywała się w miejscach publicznych jak osoba z innego świata; prywatnie dawała do zrozumienia, że za odpowiednią cenę jest skłonna przepowiadać przyszłość, warzyć napoje miłosne i powoli działające trucizny. Była ogromnie popularna.

Histiajos chodził po Ekbatanie z ogoloną głową na znak żałoby po Sybaris, mieście bardzo związanym z Miletem, które tego roku zostało całkowicie zburzone przez wojska Krotona.

Posępny Histiajos siadywał w drewnianym fotelu naprzeciwko składanego krzesełka Lais na niewielkim podwórku przy jej mieszkaniu; zgrzybiali eunuchowie drzemali na słońcu. Od czasu do czasu pozwalano mi przebywać z Lais i Histiajosem – moja obecność miała tworzyć dokoła nich aurę przyzwoitości – ale nie często bywałem w komnatach Lais. Większość czasu spędzałem tego pierwszego lata w Ekbatanie z książętami krwi na ćwiczeniach wojskowych.

– Masz szczęście, że jesteś tutaj w szkole. – Histiajos zawsze próbował nawiązać ze mną rozmowę. – Kiedy dorośniesz, będziesz mógł zająć każde, jakie zechcesz stanowisko.

– On już ma przeznaczone stanowisko. Zostanie najwyższym kapłanem Zoroastra i arcykapłanem całej Persji. – W owym czasie Lais pragnęła nade wszystko zapewnić mi ten wysoki, nikomu niepotrzebny, a co ważniejsze, całkowicie wyimaginowany przez nią urząd. Arcykapłana zoroastryzmu na całą Persję wówczas być nie mogło, w pierwszym bowiem okresie nie było jeszcze kapłanów, lecz tylko wyznawcy.

– Jeżeli nie będzie chciał tego urzędu, to może zostać satrapą, radcą stanu, kimkolwiek. – Histiajos, jak to jońscy Grecy, żywił pogardę dla wszelkich religii. – Ale cokolwiek będziesz robił w życiu – dodał z powagą – nigdy nie zapomnij mowy swojej matki.

Ponieważ z Histiajosem mówiliśmy po grecku, uwaga ta była zupełnie zbyteczna.

– Zawsze rozmawiam po grecku z Milonem – odparłem. – Nie powinniśmy tego robić, ale obchodzimy zakaz.

– Milo, to syn Tessalosa? Skinąłem głową.

– Jest moim najlepszym przyjacielem.

– Cóż, uczyniłem wszystko, co mogłem dla tej rodziny. – Histiajos był jeszcze bardziej ponury niż zwykle. – Powiedziałem Wielkiemu Królowi, że powinien wysłać flotę do Aten, zanim wielmoże wezwą armię spartańską, co na pewno zrobią. Lepiej pomóc Hippiaszowi dopóki jeszcze jest tyranem, niż kiedy będzie za późno. Persja powinna teraz przystąpić do dzieła, no ale, niestety… – Histiajos zamilkł. Nie mógł bezpośrednio krytykować Wielkiego Króla. – Zaproponowałem, że wyruszę tam osobiście, jako dowódca floty. Lecz… – Nastąpiła długa pauza. Słuchaliśmy cichego chrapania eunuchów. Lais i ja wiedzieliśmy to, co wiedzieli wszyscy: Dariusz nie ufał Histiajosowi na tyle, żeby go spuścić z oczu.

Dołączył do nas Demokedes, który wszystkim opowiadał, że uczy Lais zasad leczenia. Teraz myślę, że ona uczyła go magii, ale to chyba wychodzi na jedno. Kiedy perski satrapa z Sardes uśmiercił tyrana z Samos, jego lekarz, Demokedes, został niewolnikiem. Później Dariusz po przybyciu do Sardes spadł z konia i naderwał sobie mięśnie w prawej stopie. Wielki Król nie był dobrym jeźdźcem, chociaż spędzał całe niemal życie w polu.

Wezwano egipskich lekarzy. Mimo skomplikowanych zabiegów i śpiewanych modlitw, prawa noga Dariusza całkowicie zesztywniała, co doprowadzało go do szału.

Wtedy ktoś przypomniał sobie, że słynny lekarz Demokedes jest niewolnikiem w Sardes i pracuje w jakimś składzie. Demokedes jednak był człowiekiem równie sprytnym co odważnym. Wiedział, że jeżeli Dariusz dowie się, że jest znakomitym lekarzem, nigdy nie zdoła się wykupić i powrócić do swojego Krotonu na Sycylii. Kiedy więc po niego posłano, zaprzeczył, że zna się na medycynie. – To nie ja – oświadczył – to jakiś inny Demokedes.

Dariusz zarządził przypalanie żelazem i kleszcze. Odwaga szybko ustąpiła miejsca rozsądkowi, i Demokedes zabrał się do dzieła. Uśpił Dariusza na dwa dni. W tym czasie masował mu stopę i stosował różne inne zabiegi. Na trzeci dzień Dariusz był zdrowy i spełniły się najgorsze obawy Demokedesa. Mianowano go nadwornym lekarzem całej rodziny królewskiej. Uzyskał nawet wyjątkowy przywilej odwiedzania pań w haremie w dzień i w nocy bez asysty eunuchów.

To Demokedes uratował życie królowej Atossy. Kiedy na jej piersi zaczął rozwijać się bolesny guz, Demokedes z wielką zręcznością usunął chorą pierś. Ku powszechnemu zdziwieniu Atossa wyzdrowiała. Rozczarowanie egipskich medyków można by było porównać jedynie z rozczarowaniem pozostałych żon Wielkiego Króla.

Utrata piersi wprawdzie zasmuciła Atossę, ale wiedziała, że gdyby zastosowała zwykłe egipskie leki (pasta sporządzona z mleka klaczy, jad węża zmieszany z mieloną kością słoniową przykładane do chorych organów zabijały pacjenta szybciej niż miecz), z pewnością już by nie żyła. Fakt, że miała teraz szansę na długowieczność, zmienił nie tylko moją egzystencję – co jest w końcu mało ważne – lecz także losy świata. Gdyby Atossa wtedy umarła, jej syn Kserkses nie zostałby następcą swego ojca. Nie jest tajemnicą, że wprowadzenie Kserksesa na tron było wyłącznie dziełem jego matki.

Jeszcze jedna ciekawa sprawa. Po stracie piersi na twarzy Atossy pojawił się zarost. Jakkolwiek usuwała go codziennie egipską miksturą, włosy wciąż odrastały. W końcu zaczęła pokrywać twarz warstwą bieli ołowianej, aby ukryć zaczerwienienie skóry wywołane środkiem usuwającym włosy. W rezultacie wyglądała bardzo dziwnie. Moja matka mawiała, że po operacji Atossa była bardziej mężczyzną niż kobietą.

Wkrótce po uratowaniu życia Atossy Demokedes załatwił sobie wyjazd do Italii w jakichś królewskich sprawach. W Tarencie zszedł z okrętu i pośpieszył do swojego rodzinnego miasta Krotony, gdzie ożenił się z córką Milona, najsłynniejszego w greckim świecie zapaśnika i, owszem, jednego ze zwycięzców igrzysk olimpijskich. Ten sam Milo był również dowódcą wojsk, które zburzyły Sybaris.

Pobyt w rodzinnym mieście wkrótce jednak znudził Demokedesa. Przecież większą część życia spędził na wspaniałych dworach. Służył Pizystratesowi w Atenach, Polikratesowi na Samos i samemu Wielkiemu Królowi w Suzie. Przyzwyczaił się do pałacowego życia. Nie mógł znieść prowincjonalnej nudy. Pokornie poprosił Dariusza, aby mógł wraz z małżonką powrócić do Suzy. Wielki Król chętnie mu wybaczył i Demokedes zjawił się na powrót w Persji, gdzie wszyscy, z wyjątkiem Atossy, jego starej przyjaciółki, przyjęli go z honorami. Dziwna rzecz, Atossa nie cierpiała żony Demokedesa. Nie mogła przecież zbytnio nudzić królowej, ponieważ nie nauczyła się nigdy więcej niż kilku słów po persku. Lais uważa, że Atossa była zazdrosna. Jeżeli istotnie tak się rzecz miała, to plotki o romansie z lekarzem, który usunął jej pierś, musiały być prawdziwe.

Demokedes skłonił się nisko byłemu tyranowi Miletu, potem pocałowali się w usta, co w Persji robią na znak powitania równi sobie rangą przyjaciele. Przyjaciel niższej rangi musi zadowolić się pocałunkiem w policzek. Prawdę mówiąc, Histiajos powinien był nastawić policzek, gdyż jako tyran Miletu miał wyższą rangę od Demokedesa. Ale Grecy, goście Wielkiego Króla, nie zwracają uwagi na tego rodzaju różnice.

Demokedes był również gorącym zwolennikiem Hippiasza.

– Znałem go jeszcze jako chłopca i to chłopca bardzo niezwykłego. Jest inteligentny i sprawiedliwy zarazem, rzadka kombinacja cech u tyrana. – Demokedes uśmiechnął się bezzębnymi ustami. – Dzisiaj tylko chyba Ateny i Milet są zadowolone ze swoich tyranów.

– Były zadowolone. – Histiajos przypominał czarną, deszczową chmurę. – Czy rozmawiałeś z Wielkim Królem o Hippiaszu?

– Próbowałem. Ale Grecja go nie interesuje. Wciąż mówi o Indiach i o krajach na wschód od Wschodu.

– Indie są światem dalekim od Persji. – Histiajos dolał wody do wina, którym poczęstowała go Lais. – A Ateny leżą tuż po drugiej stronie morza, naprzeciwko Miletu.

Demokedes skinął głową.

– A Italia jest tuż, po drugiej stronie morza, naprzeciwko Grecji.

Jak każdy wie, wysłano mnie do Krotony, żebym utorował drogę Wielkiemu Królowi. Ale on nie przyjechał, powróciłem więc do domu. – To był nonsens, lecz Demokedes nie mógł się przyznać do tego, że po prostu uciekł ze służby Wielkiego Króla. Oficjalnie jego ucieczka określana była zawsze jako nader tajna misja dyplomatyczna zlecona przez drugą izbę kancelarii. – Wielki Król nie ma żadnych planów co do zachodu. – Demokedes długo kaszlał, zasłaniając usta kawałkiem płótna. Rzadko spotykałem dobrego lekarza, który by stale nie chorował.

– Z wyjątkiem Samos – powiedział Histiajos. Kiedy uniósł brwi, z jego twarzy zniknął na krótko ponury wyraz. – Samos to grecka wyspa właśnie na zachodzie.

– Polikrates jest trudnym człowiekiem. – Demokedes przyglądał się płótnu, szukając śladów krwi. Ja też na nie spojrzałem, podobnie jak wszyscy. Krwi nie było, co lekko rozczarowało obecnych, z wyjątkiem Demokedesa. – Znałem go. Większość ludzi uważała go…

– Za zdradliwego, próżnego i głupiego – dokończyła Lais.

– Wciąż zapominam, że ty, pani, też byłaś na dworze w Samos – uśmiechnął się Demokedes. W dolnej szczęce miał tylko trzy zęby tkwiące w bladych dziąsłach; w górnej ani jednego. Zanim zaczął jeść, wsuwał do ust kawałek drewna, tak wycyzelowany, że przylegał do podniebienia. Wtedy mógł powoli żuć wszystko z wyjątkiem łykowatego mięsa i twardego chleba. Dziś, kiedy jestem stary, dużo myślę o uzębieniu i o tym, jakie są konsekwencje jego braku. – Tak, tak, pamiętam cię, pani, jako dziecko, i twojego ojca też. Pochodzicie z Tracji, nieprawdaż? Ależ oczywiście, twój ojciec to bogacz Megakreont. Kopalnie srebra. No tak.

– Poznałam mojego męża na dworze Polikratesa – powiedziała Lais ze smutkiem. – To jedyne moje dobre wspomnienie z tych czasów. Nie znosiłam Samos, a także Polikratesa. Był to po prostu pirat. Powiedział ojcu, że kiedy zwracał przyjaciołom skradziony im towar, byli bardziej zadowoleni, niż gdyby go wcale nie ukradł.

– Był piratem – zgodził się Demokedes – ale także wspaniałym mężczyzną. Pamiętam czasy, kiedy dwór w Samos odznaczał się większym przepychem niż dwór Pizystratesa. Pamiętacie Anakreonta? Tego poetę? Ale chyba nie było was jeszcze na świecie. Mieszkał w najciemniejszym zakątku Tracji, zanim przybył na Samos.

– Anakreont mieszkał w Abderze. W greckiej Abderze – stwierdziła Lais stanowczym głosem.

Obaj mężczyźni się roześmieli, Demokedes skłonił się nisko.

– No dobrze, żył w oświeconej Tracji, zanim przybył na Samos. Potem przeniósł się do Aten. Stał się faworytem biednego Hipparcha. To smutna historia, prawda? Ale jedno musicie w każdym razie przyznać Polikratesowi: patrzał zawsze w stronę zachodu. Był prawdziwym panem mórz.

– Tak – stwierdził Histiajos, znowu unosząc brwi – panem mórz, który pragnął panować nad wszystkimi wyspami.

Demokedes zwrócił się do byłego tyrana.

– Może powinieneś, panie, porozmawiać z Wielkim Królem wysp. Mimo wszystko Dariusz cieszył się ze zdobycia Samos. A jeszcze bardziej ze zdobycia tej floty. Cóż, skoro się raz miało do swojej dyspozycji wspaniałą flotę… – Demokedes zamilkł i spojrzał na Histiajosa.

– Kiedy jeszcze rządziłem Miletem – Histiajos rozmarzył się – mogłem bez trudu podbić Naksos.

Demokedes skinął głową.

– Piękna wyspa. Żyzna ziemia. Energiczni ludzie. Wymienili spojrzenia.

W ten sposób rozpoczęły się wojny greckie.

Będąc dzieckiem słuchałem dorosłych, nie rozumiejąc znaczenia tej tajemniczej rozmowy. Dopiero po latach zdałem sobie sprawę, że ci dwaj wścibscy Grecy zapoczątkowali niemal mimochodem coś, co okazało się udaną intrygą dla uwikłania Wielkiego Króla w sprawy Grecji.

Ale to jest próba korygowania przeszłości. Wtedy interesowało mnie bardziej to, co Demokedes opowiadał o cudotwórcy Pitagorasie.

– Znałem go na Samos – mówił stary lekarz. – Był wtedy jeszcze złotnikiem, podobnie jak jego ojciec, który pracował dla Polikratesa, zanim się rozeszli. Wcześniej czy później każdy odchodzi od Polikratesa. Tak czy owak Pitagoras był, a raczej jest, gdyż widziałem go znowu podczas swego pobytu w Krotonie, niezwykłym człowiekiem. Ma interesujące poglądy. Wierzy w wędrówkę dusz…

Mimo że perskie dzieci w zasadzie nie powinny zadawać dorosłym pytań, ja zawsze miałem pewne przywileje.

– Co to jest wędrówka dusz? – spytałem.

– Zupełnie jak jego dziadek! – zareagowała Lais na to całkiem pospolite pytanie. Lais nieustannie robiła aluzje do mojego rzekomego podobieństwa do Zoroastra.

– To znaczy, że po śmierci człowieka dusza jego przenosi się do innego ciała – wyjaśnił Demokedes. – Nikt nie wie, skąd wywodzi się ta idea…

– Z Tracji – wtrącił Histiajos. – Każdy obłąkany pomysł ma swoje źródło w Tracji.

– Ja pochodzę z Tracji – rzuciła Lais ostro.

– W takim razie wiesz, pani, o co mi chodzi. – Histiajos się uśmiechnął.

– Wiem, że jesteśmy krainą najbardziej zbliżoną i do nieba, i do piekła – oznajmiła Lais specyficznym głosem czarownic. – Tak przynajmniej śpiewał Orfeusz, kiedy zstąpił w głąb ziemi.

Pominęliśmy to milczeniem. Demokedes mówił dalej:

– Nie mam pojęcia, skąd Pitagoras wpadł na ten pomysł. Wiem tylko, że spędził rok lub dwa w świątyniach Egiptu. Może tam zetknął się z tym poglądem. Nie wiem. Ale wiem, że obrzędy egipskie robią ogromne wrażenie na wrażliwych osobach. Ja, na szczęście, nie jestem podatny na takie sprawy. On zaś tak. Pamiętam również, że Polikrates dał mu pismo do swojego przyjaciela, a zarazem przyjaciela faraona. Był to stary wódz egipski Ahmose. Pitagoras poznał zapewne najrozmaitsze sekretne obrzędy, o których zwykli ludzie ani nie słyszą, ani których nie widują. Ale niedługo potem do Egiptu wkroczył Kambyzes, Ahmose umarł, a biedny Pitagoras trafił do niewoli. Mimo że nie przestawał twierdzić, iż jest przyjacielem tyrana Polikratesa, Persowie sprzedali go złotnikowi w Babilonie. Na szczęście złotnik okazał się pobłażliwy i zezwolił Pitagorasowi na pobieranie nauk u magów…

– Co nikomu jeszcze nie wyszło na dobre – skonstatowała zdecydowanie Lais.

– Mądrzy ludzie przyswajają sobie wszystko, co zdołają znaleźć, i to w najbardziej nawet nieprawdopodobnych miejscach. – Demokedes podchodził do zagadnienia praktycznie. – W każdym razie kiedy Pitagoras wykupił się od złotnika i powrócił na Samos, był już innym człowiekiem. Przede wszystkim zatrzymał się u mnie, nie na dworze. Powiedział mi, że nauczył się odczytywać i kreślić egipskie hieroglify. Nauczył się również perskiego. Miał nowe poglądy na temat natury i porządku tego, co nazywa wszechświatem.

Tak, Pitagoras pierwszy użył tego słowa, teraz wymawiają je po tysiąc razy dziennie w Atenach sofiści, którzy pojęcia nie mają o niezliczonych subtelnościach, jakie miał na myśli twórca tego określenia.

O ile rozumiem Pitagorasa – a któż rozumie go w całej jego zawiłości? – to uważa on, że podstawą wszystkich rzeczy jest niepodzielna jednostka. Z niej pochodzi liczba. Z liczb punkty. Z punktów łączące je linie. Z linii płaszczyzny, a z nich bryły. Z brył cztery żywioły – ogień, woda, ziemia i powietrze. Żywioły te łącząc się ze sobą tworzą wszechświat, który wciąż zmienia się stanowiąc kulę, jej zaś środkiem jest mniejsza kula – Ziemia.

Pitagoras uznał, że kula to najpiękniejsza ze wszystkich brył, a koło najdoskonalsza ze wszystkich figur na płaszczyźnie, ponieważ w kole wszystkie punkty łączą się ze sobą i ponieważ nie ma ono ani początku, ani końca. Ja osobiście nigdy nie mogłem w pełni zrozumieć jego matematycznych twierdzeń. Demokryt podobno je rozumie. Bardzo mnie to cieszy.

Demokedes opisał również, jak Polikrates pokłócił się z Pitagorasem i posłał swoich łuczników, żeby aresztowali mędrca.

– Na szczęście udało mi się przekonać głównego budowniczego Polikratesa, żeby ukrył go w tunelu, który budowano w pobliżu miasta. Potem, pewnej ciemnej nocy, zabraliśmy Pitagorasa na pokład statku płynącego do Italii. Dałem mu list do mojego starego przyjaciela, a obecnego teścia, Milona z Krotony…

– Człowieka, który zburzył Sybaris. – Histiajos znowu się zachmurzył. Ten Milon był rzeczywiście prawdziwym burzycielem. Po zwycięstwie nad wojskami Sybarytów zmienił bieg rzeki w ten sposób, że całe miasto zostało zalane.

– Cóż mogę powiedzieć? – Demokedes był uprzejmy. – Znałem Milona od dziecka. Mam tyle lat, że mógłbym być jego dziadkiem. Kiedy wygrał swoje pierwsze zapasy na Igrzyskach Olimpijskich…

Demokryt uważa, że do zniszczenia Sybaris doszło w wiele lat później. Ja nie. Ale pragnę zauważyć, że odtwarzając rozmowy sprzed sześćdziesięciu lat mogę się oczywiście pomylić.

Nasłuchałem się opowieści Demokedesa o Pitagorasie, i to, co teraz dyktuję, jest dokładnym ich odtworzeniem. Lecz chronologia to zupełnie inna rzecz. Nie prowadzę dzienników. Wiem tylko na pewno, że pierwszego lata w Ekbatanie usłyszałem imię Pitagorasa. Jeszcze ważniejsze jest to, że tego samego dnia słuchałem dyskusji Histiajosa z Demokedesem na temat pana mórz, Polikratesa. Dzięki pewnym spojrzeniom, jakie sobie rzucali, i brzemiennym w znaczenie chwilom milczenia doszedłem później do wniosku, że właśnie podczas tego spotkania ci dwaj sprzymierzyli się, żeby wciągnąć Dariusza w sprawy Grecji. Polityka ich miała na celu skłonienie Wielkiego Króla, by sięgnął po jedyny tytuł, którego mu brakowało, po tytuł Pana Mórz. Zrobili też wszystko, żeby poparł tyrana Hippiasza, nawet gdyby trzeba było prowadzić wojnę. Wojna oczywiście okazała się w końcu konieczna i to głównie z powodu byle zmowy dwóch Greków, do której doszło w Ekbatanie pewnego letniego dnia.

– Twoja żona mówiła mi, że Pitagoras zbudował szkołę w Krotonie. – Lais lubiła żonę Demokedesa, która jej w niczym nie zagrażała. – Przybywają tam ludzie z całego świata, by się u niego uczyć.

– Nie jest to szkoła w dosłownym znaczeniu. Jest to raczej… po prostu on i pewna liczba innych świętych mężów żyją w tym domu zgodnie z tym, co Pitagoras nazywa „ideałem życia”.

– Nie jedzą fasoli. – Histiajos pozwolił sobie na śmiech. Po dziś dzień najlepszym sposobem rozśmieszenia ateńskiej widowni jest wzmianka o pitagorejskim zakazie jedzenia fasoli. Ateńczycy uważają, że tabu to jest szalenie śmieszne, zwłaszcza jeżeli aktor ateński wypowiadając tę kwestię głośno pierdzi.

– On wierzy, że ziarna fasoli zawierają ludzkie dusze. Bo kształtem przypominają ludzki płód. – Demokedes jako człowiek nauki zawsze poważnie traktował wszystkie teorie związane z początkiem rzeczy. – Pitagoras również nie jada mięsa w obawie, że może niechcący spożyć swojego przodka albo przyjaciela, którego dusza przeniosła się akurat do tego zwierzęcia.

– Jak długo, zdaniem Pitagorasa, dusze przechodzić mają z jednego stworzenia do innego? – spytałem.

Obydwaj Grecy spojrzeli na mnie z prawdziwym zaciekawieniem. Byłem dla nich przez chwilę następcą Zoroastra, nie dzieckiem.

– Nie wiem, Cyrusie Spitamo – powiedział Demokedes, z szacunkiem wymawiając moje imię.

– Czy do końca czasów długiego panowania, czy też krócej? – Zafascynowała mnie doprawdy oszałamiająca nowa koncepcja śmierci, odradzania się i… właśnie… czego jeszcze? – Przecież na pewno nic nie może się narodzić po końcu nieskończonego czasu.

– Nie mogę mówić w kategoriach poglądów Zoroastra… czyli jego prawdy. – Demokedes nie zamierzał kwestionować religii Wielkiego Króla. – Mogę tylko powiedzieć, że według Pitagorasa celem ludzkiego życia powinno być wyzwolenie iskry boskości tkwiącej w każdym, by mogła połączyć się z całym wszechświatem, który dla niego jest czymś w rodzaju ruchomego, żyjącego eteru… harmonijną, doskonałą całością.

– Ja jestem dzieckiem ziemi i gwiaździstego nieba – oświadczyła Lais. Zaczęła śpiewać nader długą i tajemniczą pieśń o stworzeniu świata, tak jak je widziały czarownice z Tracji. Słuchałem jej niecierpliwie.

Kiedy skończyła, Demokedes podjął przerwany wątek.

– Celem nauk Pitagorasa jest wyzwolenie się z cyklu ponownych narodzin. Uważa, że można to osiągnąć przez samozaparcie, obrzędy, przez oczyszczenie za pomocą odpowiedniej diety, przez studiowanie matematyki i muzyki. Niezależnie od tego, czy doktryna ta jest prawdziwa, czy nie, dzięki Pitagorasowi i jego szkole Krotona objęła obecnie swym wpływem niemal całą południową Italię.

– Nie dlatego – odezwał się Histiajos. – Podziękuj lepiej swojemu teściowi, Milonowi. To wielki żołnierz. – Jak na Greka Histiajos był zadziwiająco mało zainteresowany filozofią; słowo to wynalazł Pitagoras dla określenia prawdziwej miłości do wiedzy.

Pitagoras przy pomocy Demokedesa – tak przynajmniej poinformował mnie Demokedes – ustalił, że ośrodkiem myślenia jest mózg. Nie znam dowodów potwierdzających tę teorię, ale nawet gdybym je znał, pewnie bym ich nie zrozumiał. Wierzę jednak, że to prawda. Sprzeczałem się na ten temat z Chińczykami, którzy uważają, że ośrodek myślenia znajduje się w żołądku, wrażliwszym od innych organów, o czym świadczy to, że często burczy. Demokryt upomina mnie, że już o tym wspominałem. Miej do mnie cierpliwość. A poza tym powtarzanie to podstawa procesu uczenia się.

– Ja przypisuję sukces Krotony cnotom jej mieszkańców. – Demokedes znów zakaszlał w chustkę. – Oni wierzą, że ich nauczyciel jest bogiem, i nie wiem, czy nie mają racji.

– Ale czy o n tak uważa? – Histiajos lubił stawiać kropkę nad i. Demokedes potrząsnął głową.

– Sądzę, że według Pitagorasa wszystkie rzeczy są ze sobą powiązane, wszyscy jesteśmy częścią wszechświata i każde z nas cząstką całej boskości. Nie możemy jednak połączyć się z całością, zanim nie uwolnimy się od ciała, które jest naszym grobem.

– Dlaczego? – zapytała Lais.

– Aby wykroczyć poza ból świata, poza poczucie niepełności…

– Orfeusz zstąpił do piekła – powiedziała Lais jak gdyby w odpowiedzi; być może słusznie. Nigdy nie zapoznałem się dokładnie z kultem Orfeusza. Był Trakiem, który zszedł do piekła, aby domagać się powrotu zmarłej żony. Powrócił, ale bez niej. Zmarli nie powracają. Później rozerwano go na strzępy, myślę, że za bezbożność.

Kult Orfeusza był zawsze popularny w głębi kraju, zwłaszcza w nawiedzonej przez czarownice Tracji. Ostatnio kult ten zaczął się rozpowszechniać w całym greckim świecie. Niewiele o nim wiem, lecz wydaje mi się, że jest tylko zwulgaryzowaną wersją pięknej i naprawdę starożytnej legendy o Gilgameszu. On także zszedł do piekła, żeby odzyskać zmarłego kochanka, Enkidu. Nie, Demokrycie, Gilgamesz nie był wprawdzie Grekiem, ale autentycznym herosem i jak większość bohaterów chciał osiągnąć zbyt wiele. Nie było takiej rzeczy, której nie potrafiłby przezwyciężyć, z wyjątkiem śmierci, która jest nicością samą w sobie. Heros chciałby żyć wiecznie. Lecz nawet heroiczny Gilgamesz nie potrafił odwrócić naturalnego porządku rzeczy. Gdy pogodził się wreszcie z ostateczną prawdą, uzyskał spokój… i zmarł.

Poznałem historię Gilgamesza w Babilonie. Kiedyś Gilgamesz był przedmiotem kultu na całym świecie, ale dziś jest raczej zapomniany, i to wszędzie poza Babilonem. Czas długiego panowania jest naprawdę bardzo długi. Niestety, Grecy nie mają pojęcia o tym, jak stara jest ziemia. Nie zdają sobie chyba sprawy, że wszystko, co mogło się zdarzyć, już się zdarzyło. Z wyjątkiem końca. W Indiach wierzą, że koniec się też już wydarzył i powtarza się w cyklach tworzenia, w których świat spala się i odradza wciąż na nowo.

Teraz Demokryt uważa za stosowne poinformować mnie o orfizmie. Okazuje się, że jego wyznawcy też wierzą w wędrówkę dusz, proces kończący się dopiero, kiedy poprzez obrzędy i im podobne rzeczy dusza zostaje oczyszczona. Ulegam Demokrytowi. Jesteś przecież urodzony w Tracji. Przekonałeś mnie także, że Lais mimo całej swojej znajomości tajemnej wiedzy, nigdy nie rozumiała kultu Orfeusza.

– Nie jestem pewny, czy Pitagoras twierdził, że odwiedził Hades, ale opowiedział mi dziwną historię. – Demokedes był nieco speszony, jak gdyby nie bardzo miał ochotę to powtórzyć. – Wkrótce po jego powrocie z Babilonu spacerowaliśmy po nowym molu, które Polikrates wybudował w porcie. Pitagoras nagle przystanął i zaczął się we mnie wpatrywać. Jest znacznie ode mnie wyższy. „Pamiętam, powiedział, pamiętam wszystko.” Nie miałem pojęcia, o czym mówi. „Wszystko? Co pamiętasz?”, zapytałem. „Moje poprzednie wcielenia”, odrzekł. Wyglądał na bardzo przejętego. Oświadczył, że w jednym ze wczesnych wcieleń był synem boga Hermesa i ludzkiej istoty. Hermes tak kochał swojego syna, że obiecał dać mu wszystko, czegokolwiek zażąda, oprócz nieśmiertelności. Tylko bogowie są nieśmiertelni. Chłopiec poprosił więc o drugą najcenniejszą rzecz: „Spraw, żebym w następnych wcieleniach pamiętał, czym i kim byłem w poprzednich. Hermes zgodził się na to. Tak więc, powiedział Pitagoras, wiem, co to znaczy być ptakiem, wojownikiem, lisem czy Grekiem pod Troją. Byłem, jestem i pozostanę tym wszystkim, dopóki nie złączę się z całością.”

Opowieści Demokedesa zrobiły na mnie wielkie wrażenie i często żałuję, że nie znałem Pitagorasa. Kiedy rywalizujący z nim uczeni spowodowali, że usunięto go z Krotony, schronił się w świątyni w Metaponcie, gdzie powoli zagłodził się na śmierć. Miałem w tym czasie około dwudziestu lat, mogłem więc tam pojechać i go zobaczyć. Mówiono, że przyjmował ludzi aż do końca życia. To znaczy do przypuszczalnego końca. Być może jednak przechadza się teraz po ulicach Aten pełen wspomnień z tysiąca poprzednich wcieleń.

Demokryt powiada, że w Tebach istnieje szkoła pitagorejska, którą do niedawna kierował Krotończyk imieniem Lizys. Demokryt jest przejęty zdaniem, jakie podobno Lizys wypowiedział: „Ludzie muszą umierać, ponieważ nie potrafią połączyć początku z końcem.”

Tak, to jest naprawdę mądre. Życie ludzkie można przedstawić jako prostą, a później opadającą linię. Ale kiedy dusza, czyli cząstka boskiego ognia istniejąca w każdym z nas, dołączy do pierwotnego źródła życia, wtedy osiągnie doskonałą formę, to, co było linią prostą, stanie się kołem, początek połączy się z końcem.

Chciałbym w tym miejscu zaznaczyć, że nigdy nie byłem cudownym dzieckiem. Na pewno nie zamierzam wywołać wrażenia, jakobym we wczesnym wieku albo nawet później był prorokiem, cudotwórcą lub filozofem. Los chciał, że urodziłem się Spitamą, i nie mogę udawać, że moje życie nie należało do przyjemnych mimo stałej wrogości magów wyznających Kłamstwo. Wrogość ta została mi z nawiązką wynagrodzona przez łaskę, którą okazali mi trzej Wielcy Królowie: Dariusz, Kserkses i Artakserkses.

Chociaż mój umysł nigdy nie skłaniał się ku religii czy magii, mam spekulatywne usposobienie. Uważam też za konieczne poznawanie innych religii czy systemów myślenia, by zorientować się jak daleko odbiegają od Prawdy, w którą nakazano mi wierzyć od urodzenia.

W ciągu mojego długiego życia ze zdziwieniem znajdowałem w innych religiach elementy, które uważałem za wskazania Mądrego Pana objawione Zoroastrowi. Lecz teraz już wiem, że Mądry Pan może przemawiać we wszystkich językach świata i że jego słowa we wszystkich językach świata rzadko bywają rozumiane i rzadko znajdują posłuch. Jednakże jego wskazania się nie zmieniają. Ponieważ stanowią Prawdę.

8

W dzieciństwie prowadziłem podwójne życie: jedno w domu z Lais i magami, którzy uznawali nauki Zoroastra, i drugie – szkolne. W szkole, w towarzystwie moich rówieśników, Kserksesa i jego kuzyna Mardoniosa, syna Gobryasa, czułem się lepiej. Z wyjątkiem Milona wszyscy koledzy z mojej klasy byli Persami. Synowie Histiajosa z nie znanego mi powodu nie zostali przyjęci do pierwszego oddziału. Ten despekt na pewno uraził ich ambitnego ojca.

Mimo że ćwiczenia wojskowe męczyły mnie, lubiłem je, chociażby dlatego że żaden mag nie brał w nich udziału. Uczyli nas najlepsi spośród „Nieśmiertelnych”. A więc najlepsi wojownicy świata.

Poranek, kiedy to po raz pierwszy zauważyłem Kserksesa, stoi mi przed oczami żywiej niż dzisiejszy. Ale wtedy byłem młody. I miałem dobry wzrok. Co widziałem? Słońce jak złoty talerz na bladoniebieskim niebie. Ciemną zieleń cedrowych lasów. Pokryte śniegiem wierzchołki gór. Żółte pola, na skraju których pasły się brunatne jelenie. Dzieciństwo jest tak kolorowe. A starość?… Starość to brak koloru, a w moim przypadku również wzroku.

Przed wschodem słońca rozpoczynaliśmy codzienny marsz. Szliśmy dwójkami, każdy z włócznią w ręku. Z jakiegoś powodu znalazłem się w jednej parze z Kserksesem. Nie zwracał na mnie uwagi. Ja zaś obserwowałem go bacznie z bliska. Jako dziecko haremu wiedziałem, że jeżeli stronnictwo Atossy wygra z grupą Gobryasa, on zostanie Wielkim Królem.

Kserkses był wysokim chłopcem o jasnozielonych, błyszczących oczach i ciemnych brwiach, łączących się w prostą linię. Mimo młodego wieku miał na rumianych policzkach kępki ciemnozłotego zarostu. Rozwinął się przedwcześnie.

Jeżeli Kserkses był świadom swojego przeznaczenia, to nie zdradzał tego. Zachowywał się nie lepiej i nie gorzej od każdego z licznych synów Wielkiego Króla. Miał ujmujący uśmiech. W odróżnieniu od większości ludzi do końca życia zachował wszystkie zęby.

Nie odzywałem się do niego ani on do mnie.

W południe otrzymaliśmy rozkaz zatrzymania się przy leśnym źródle. Pozwolono nam napić się wody, ale nie jeść. Z jakiegoś powodu zamiast położyć się na mchu, tak jak większość moich kolegów, poszedłem do lasu.

Nagle zielone gałęzie lauru rozsunęły się i oczom moim ukazał się ryj i zakrzywione żółte kły. Stałem jak wryty z włócznią w ręku, nie mogąc się poruszyć, podczas gdy wielkie obrośnięte cielsko przedzierało się poprzez laurową gęstwinę.

Odyniec poczuł mnie i cofnął się. Był na pewno równie przestraszony jak ja. Ale po chwili obrócił się w miejscu i zaatakował.

Zostałem wyrzucony wysoko w górę. Zanim opadłem z powrotem na ziemię, straciłem dech w piersiach.

Byłem pewny, że nie żyję, po chwili jednak uświadomiłem sobie, że chociaż trudno mi oddychać, to jednak słyszę ludzki niemal jęk odyńca, któremu Kserkses wbił włócznię głęboko w kark. Wciągnąłem po raz pierwszy nieco powietrza do płuc. Krwawiący dzik runął pomiędzy krzewy lauru, potknął się, upadł i zdechł.

Wszyscy podbiegli, by winszować Kserksesowi. Na mnie nikt nie zwracał najmniejszej uwagi. Na szczęście nie odniosłem żadnej rany. Nikt nie zauważył, w jakim znalazłem się niebezpieczeństwie, z wyjątkiem Kserksesa.

– Mam nadzieję, że nic ci się nie stało. – Spojrzał na mnie z góry i uśmiechnął się.

– Uratowałeś mi życie – powiedziałem patrząc na niego.

– Wiem – stwierdził rzeczowo.

Tyle mogliśmy sobie powiedzieć w tym momencie, ale żaden z nas nie otworzył już ust i potem też nigdy nie wspominaliśmy tego wydarzenia.

Z biegiem lat stwierdziłem, że kiedy człowiek uratuje drugiemu życie, często zaczyna uważać go za swoją własność. Nie mogę w inny sposób wytłumaczyć, dlaczego Kserkses wybrał sobie mnie na najbliższego przyjaciela. Wkrótce po tej leśnej przygodzie zostałem przeniesiony do książęcych komnat.

Odwiedzałem nadal Lais, ale już z nią nie mieszkałem. Cieszyło ją, że zbliżyłem się do Kserksesa, a przynajmniej tak twierdziła. O wiele później powiedziała mi, że niepokoiła ją nasza przyjaźń. W tamtych czasach wszyscy uważali, że następcą Dariusza zostanie Artabazanes. Gdyby tak się stało, uśmiercono by Kserksesa wraz ze wszystkimi jego przyjaciółmi.

Jeżeli nawet wówczas zdawałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa, to teraz zupełnie go nie czuję. Kserkses okazał się czarującym towarzyszem. Wszystko przychodziło mu łatwo. Był doskonałym jeźdźcem, świetnie władał każdym rodzajem broni. Chociaż nie interesował się specjalnie lekcjami udzielanymi nam przez magów, czytanie przychodziło mu dość łatwo. Jednakże przypuszczam, że pisać nie umiał.

Co roku przenosiliśmy się wraz z Wielkim Królem zależnie od pory roku z Suzy do Ekbatany, Babilonu i z powrotem do Suzy. Zarówno Kserskes jak ja przedkładaliśmy Babilon nad inne stolice. Jakiż młodzieniec mógłby być innego zdania?

Nasze uczniowskie życie było całkowicie podporządkowane dowódcom wojskowym, magom i eunuchom. Dwór pozostawał dworem niezależnie od tego, w jakim przebywał mieście, tak samo pałacowa szkoła. Nie mieliśmy więcej wolności niż niewolnicy pracujący w kopalniach srebra mojego dziadka. W Babilonie jednakże uświadamialiśmy sobie, że poza dworem Dariusza istnieje naprawdę wspaniałe życie. Kserkses, Mardonios i ja z melancholią myśleliśmy o tym, jak przyjemnie byłoby przebywać w tym mieście w czasie, kiedy dwór tam się nie znajdował. Marzenia nasze spełniły się, gdy mieliśmy po dziewiętnaście lat.

Mardoniosa – błyskotliwego młodzieńca – Dariusz chyba bardzo lubił. Mówię „chyba”, bo nikt nie wiedział, co Dariusz naprawdę o ludziach myśli. Jako wytrawny manipulator, ujmujący pomimo pewnej dozy brutalności, Wielki Król był też najbardziej nieodgadnionym z ludzi i nikt nie wiedział dokładnie, jaką ma opinię u niego, aż nagle było za późno. Dariusz na pewno pamiętał o tym, że Mardonios jest synem Gobryasa, człowieka w najlepszym razie trudnego i potencjalnego rywala. Dariusz okazywał więc wielką pobłażliwość zarówno wobec ojca jak i syna.

W dniu urodzin Wielki Król namaścił sobie głowę zgodnie z rytuałem w obecności członków rodziny królewskiej i osób jej bliskich i obiecał spełnić ich życzenia. Tego roku, jeszcze w Suzie, Kserksesowi przypadło w udziale trzymanie srebrnego dzbana napełnionego różaną wodą, a Mardoniosowi otarcie jedwabną chustą brody i włosów Dariusza.

– Jakie z twoich życzeń mógłbym spełnić, Mardoniosie? – Wielki Król był w dobrym humorze, mimo niechęci do wszelkich rocznic i związanych z nimi myśli o śmierci.

– Dać mi namiestnictwo Babilonu na trzeci miesiąc nowego roku, Wielki Królu.

Jakkolwiek ceremoniał wymaga, aby Wielki Król nigdy nie okazywał zdziwienia, Kserkses powiedział mi, że jego ojciec był zaskoczony. – Babilonu? Dlaczego Babilonu? I dlaczego tylko na jeden miesiąc?

Mardonios jednak nie odpowiedział. Skulił się tylko u nóg Dariusza w czołobitnej pozycji oznaczającej: jestem twoim niewolnikiem, rób ze mną, co chcesz.

Dariusz patrzył surowym wzrokiem na Mardoniosa. Potem rozejrzał się po zatłoczonej sali. Chociaż nikomu nie wolno było patrzeć wprost na niego, Kserkses to uczynił. Kiedy Dariusz napotkał spojrzenie syna, Kserkses się uśmiechnął.

– Nigdy jeszcze nie zetknąłem się z kimś równie skromnym. – Dariusz udawał zakłopotanie. – Oczywiście, wiele fortun powstało w ciągu niespełna miesiąca. Ale z pewnością nie w Babilonie. Jeżeli idzie o pieniądze, ciemnowłosi ludzie są znacznie sprytniejsi od nas, Persów.

– Pojadę z nim, Wielki Królu, jeżeli zgodzisz się spełnić moje życzenie – odezwał się Kserkses. – Będę pilnował cnoty Mardoniosa.

– A kto dopilnuje twojej cnoty? – Dariusz nie żartował.

– Cyrus Spitama, jeżeli spełnisz życzenie, które na jego prośbę wyrażam. – Kserkses został dobrze poinstruowany przez Mardoniosa. – Dopilnuje też naszego religijnego wychowania.

– Cyrus Spitama przysiągł, że nawróci głównego kapłana Bel-Marduka na drogę Prawdy – oświadczył Mardonios.

– Widzę, że jestem ofiarą spisku – powiedział Dariusz. – Ale muszę postąpić tak, jak przystoi tego dnia królowi. Mardoniosie, synu Gobryasa, powierzam ci zarząd mojego miasta Babilonu w trzecim miesiącu nowego roku. Kserkses i Spitama będą ci towarzyszyć. Dlaczego chodzi ci o trzeci miesiąc? – Dariusz wiedział oczywiście doskonale, co mieliśmy na myśli.

– Wiszące ogrody na brzegu Eufratu będą w pełnym rozkwicie, Wielki Królu. To piękna pora roku – wyjaśnił Mardonios.

– Jeszcze piękniejsza dzięki temu, że w trzecim miesiącu roku Wielki Król będzie w odległości wielu mil stamtąd, w Suzie – roześmiał się Dariusz. Ten plebejski zwyczaj zachował do końca swoich dni. Nigdy mnie to nie raziło, raczej przeciwnie.

9

Babilon jest bardziej przytłaczający niż piękny. Wszystko zbudowano tu z takich samych ciemnych cegieł ulepionych z mułu Eufratu. Ale świątynie i pałace mają egipskie proporcje, poza tym w tamtych czasach mury miejskie były tak grube, że – jak to stale przypominali przybyszom mieszkańcy miasta – rydwan zaprzęgnięty w cztery konie mógł dokonać pełnego obrotu na koronie muru. Nie znaczy to, żebym kiedykolwiek zobaczył na którymś z tych murów rydwan czy inny pojazd. Nie było też na nich żadnych strażników. Najlepszy dowód na to, jak trwały panował w owych czasach pokój, dzieło Wielkiego Króla.

Jest coś niesamowitego w mieście, które istnieje od przeszło trzech tysięcy lat. Jakkolwiek Babilon wielokrotnie rujnowały działania wojenne, jego mieszkańcy – znani po prostu jako ciemnowłosi ludzie – odbudowywali swoje miasto zawsze dokładnie według starych planów; przynajmniej tak nam opowiadali. Miasto leży pośrodku wielkiego kwadratu, podzielonego niemal na równe części przez wartką, ciemną rzekę, Eufrat. Kiedyś broniły Babilonu zewnętrzne i wewnętrzne mury oraz głęboka fosa. Ale Dariusz, zmuszony po raz drugi do uśmierzenia buntu miasta, kazał zniszczyć część zewnętrznego muru. Po latach, kiedy Dariusz znowu musiał tłumić powstanie w mieście, zburzył praktycznie wszystkie mury i zasypał fosę. Myślę teraz, że jest mało prawdopodobne, żeby Babilończycy mieli nam sprawić nowe kłopoty. Ci ciemnowłosi ludzie są z natury leniwi, zmysłowi i posłuszni. Przez wieki rządzeni byli przez skorumpowanych i skłóconych ze sobą kapłanów. Od czasu do czasu kapłani jednej świątyni wywoływali bunt przeciwko kapłanom innej i wtedy w mieście wybuchały zamieszki gwałtowne jak letnia burza i równie szybko przemijające. Takie regularnie powtarzające się niepokoje są jednak kłopotliwe dla administracji.

Chociaż jestem zadowolony, że nie urodziłem się w Babilonie, to przyznać muszę, że żadne inne miejsce na Ziemi nie odpowiada tak doskonale gustom młodych ludzi, a zwłaszcza młodych mężczyzn wychowanych w surowych perskich rygorach.

O zachodzie słońca przejechaliśmy przez Bramę Isztar, nazwaną tak na cześć bogini, odpowiedniczki Anahity lub Afrodyty. Brama Isztar to w rzeczywistości dwa budynki bramne: jeden w zewnętrznym, drugi w wewnętrznym murze. Te olbrzymie budowle pokryte są kaflami o błękitnej, żółtej i czarnej glazurze, z wyobrażeniami różnego rodzaju dziwnych i groźnych zwierząt, nie wyłączając smoków. Efekt jest raczej niepokojący niż piękny. Spośród dziewięciu bram miasta, z których każda nosi nazwę jakiegoś bóstwa, Brama Isztar jest najważniejsza, ponieważ prowadzi do samego serca lewej części Babilonu, gdzie znajdują się świątynie, pałace i skarbce.

Tuż po przejeździe przez pierwszą bramę Mardoniosa przywitał ówczesny namiestnik i jego dwór. Z oczywistych powodów tożsamość Kserksesa i moją utrzymano w tajemnicy. Przedstawiono nas po prostu jako towarzyszy namiestnika na trzeci miesiąc roku.

Po rytualnej ofierze chleba i wody przemierzyliśmy wraz z eskortą honorową drogę procesyjną. Tę wspaniałą aleję wybrukowano dobrze dopasowanymi płytami wapniowymi, a budynki po każdej jej stronie pokryto glazurowanymi kaflami z wyobrażeniami lwów.

Po lewej stronie drogi znajduje się świątynia poświęcona jakiemuś bogu-demonowi, a po prawej tak zwany nowy pałac, wybudowany przez króla Nabuchodonozora w ciągu piętnastu dni, przynajmniej tak twierdzą miejscowi ludzie. Ostatni z bohaterskich królów Babilonu, Nabuchodonozor, wygnał Egipcjan z Azji, podbił też Tyr i Jerozolimę. Niestety, tak jak wielu Babilończyków, był obłąkany na punkcie religii. Wydaje mi się, że nie miał wyboru; kapłani Bel-Marduka sprawują władzę nad miastem i żaden król Babilonu nie jest naprawdę królem, dopóki nie włoży szat kapłańskich i nie chwyci, dosłownie, dłoni Marduka, to znaczy, nie uściśnie dłoni jego złotego posągu w wielkiej świątyni. Syrus, Kambyzes, Dariusz i Kserkses – wszyscy ściskali dłoń Marduka.

Ostatnie dni Nabuchodonozor poświęcił prawie w całości religijnym ceremoniom, podczas których często udawał, że to on jest kozłem ofiarnym. Raz nawet padł na czworaki i zaczął jeść trawę wiszących ogrodów. Ale w odróżnieniu od prawdziwego kozła nigdy nie został zarżnięty. Umarł w obłędzie jakieś pięćdziesiąt lat przed naszą wizytą w Babilonie. Nigdy nie spotkałem Babilończyka, który by nie lubił o nim mówić. Był ich ostatnim prawdziwym królem. Nawiasem mówiąc, pochodził ze starego rodu chaldejskiego, podobnie jak – jestem tego pewny, choć nie mam żadnych dowodów – ród Spitamidów.

Trzydzieści lat po śmierci Nabuchodonozora frakcja antykapłańska zaprosiła Cyrusa do Babilonu. Był to związek międzynarodowych handlarzy i wekslarzy, który usunął ostatniego króla, mętną zresztą postać, imieniem Nabonid. Dziwny ten władca interesował się wyłącznie archeologią. Można go było zwykle zastać nie w Babilonie, lecz na pustyni, gdzie odkopywał zaginione miasta Sumerów. Dzięki temu, że król całkowicie oddawał się przeszłości, kapłani przejęli teraźniejszość. Rządzili państwem i doprowadzili je do ruiny, a właściwie do chwały, gdyż dostało się pod panowanie Cyrusa.

Przydzielono nam wspaniałe komnaty w nowym pałacu. Tuż pod naszymi kwaterami znajdował się kamienny most łączący lewą i prawą część miasta. Co noc usuwano drewniane części mostu, żeby uniemożliwić złodziejom przedostawanie się z jednej strony na drugą.

Pod rzeką Nabuchodonozor wybudował tunel. To wspaniałe dzieło techniki ma około dwudziestu stóp szerokości i jest prawie tak samo wysokie. Z powodu nieustannie sączącej się z Eufratu wody ściany i podłoga tunelu są niepokojąco błotniste, powietrze zaś skażone nie tylko smrodem wołów ciągnących wozy, lecz również dymem z pochodni, które zaleca się wynajmować podróżnym wchodzącym do tunelu. Kiedy dotarliśmy na drugą stronę, byłem zadyszany, a Kserkses powiedział, że czuł się tam jak pogrzebany żywcem. Tunel jednak funkcjonuje przez pół wieku, i to bez jednego nieszczęśliwego wypadku.

Komnaty nasze znajdowały się na szczycie pałacu, jakieś cztery piętra nad miastem. Z centralnego krużganku mieliśmy piękny widok na to, co Babilończycy nazywają ziguratem, czyli wysokim miejscem. Ten zigurat, Dom Podstawy Nieba i Ziemi, jest największym na świecie budynkiem, przewyższającym nawet najwynioślejsze piramidy Egiptu – tak przynajmniej lubią twierdzić Babilończycy. Nigdy nie byłem w Egipcie.

Siedem olbrzymich sześcianów z cegły ustawiono jeden na drugim. Największy sześcian stanowi podstawę, najmniejszy szczyt. Dokoła całej tej niezwykłej piramidy biegną schody. Ponieważ każdy poziom poświęcony jest innemu bóstwu, w każdym dominuje inny kolor. Nawet przy świetle księżyca mogliśmy rozróżnić upiornie połyskujące czerwienie, błękity i zielenie bogów słońca, gwiazd i księżyca.

Niedaleko ziguratu znajduje się świątynia Bel-Marduka, kompleks wielkich szaroburych budynków i zapylonych dziedzińców. Sama świątynia nie wyróżnia się pięknem, z wyjątkiem wysokich drzwi z brązu prowadzących do komnaty boga. Jest ona właściwie interesująca tylko pod jednym względem, a mianowicie, nie różni się niczym od innej zbudowanej przed trzema tysiącami lat. Prawdziwym bogiem czy też duchem tego miasta jest jego niezmienność. Wszystko w nim musi pozostawać bez zmian.

Szkoda, że tak niewielu Ateńczyków odwiedza Babilon. Mogliby się tam nauczyć pokory w obliczu nieskończoności czasu i zdać sobie sprawę z przemijania naszych krótkich dni, nie mówiąc już o naszych dziełach. Nie można się dziwić, że przytłoczeni przez historię ciemnowłosi ludzie zawsze, zarówno w przeszłości jak i teraz, żyli wyłącznie dla przyjemności. Pobyt w Babilonie jest dobrym lekarstwem na wybujałe ambicje. W gruncie rzeczy żaden z naszych Wielkich Królów nie lubił tam przenosić dworu. Kserkses ostatecznie skończył z tym zwyczajem, który trwał od czasów Cyrusa.

Namiestnik miasta przygotował dla nas ucztę w ogrodach na dachu nowego pałacu. Słynne te ogrody założone zostały dla Nabuchodonozora. Najpierw budowniczowie ustawili kolumnady, dość mocne, żeby utrzymać wysoką na sześć stóp warstwę ziemi. Następnie posadzono drzewa i kwiaty, aby rozweselić królową, tęskniącą – o dziwo – za Ekbataną. Wreszcie zainstalowano mechaniczne pompy. Ciągnięta kubełkami z Eufratu woda dniem i nocą użyźnia wiszące ogrody. Dlatego nawet w czasie upalnego lata jest tam zawsze chłodno i zielono. Muszę przyznać, że siedzenie w sosnowym gaju na szczycie pałacu otoczonego palmami stanowi wyjątkową przyjemność.

Po raz pierwszy w życiu byliśmy wolnymi ludźmi i wspominam ten wieczór jako jeden z najwspanialszych w życiu. Spoczywaliśmy na łożach pod kaskadami pnączy wistarii, wyglądających w świetle księżyca jak ze szczerego srebra. Po dziś dzień ilekroć wdycham zapach wistarii, przypomina mi się Babilon – i młodość. Nie, Demokrycie, widok lub dotyk srebra n i e pobudza mojej pamięci. Nie jestem ani kupcem, ani wekslarzem.

Namiestnik miasta miał na głowie złoty zawój, a w ręku berło z kości słoniowej. Chociaż wiedział, kim jest Kserkses, zdołał opanować strach, jaki tak często budził w ludziach Wielki Król, a nawet jego synowie. Jako sumienny gospodarz przedstawił nam tuzin dziewczyn dobrze wyćwiczonych w sztuce miłości.

– Satrapa Zopyros znajduje się w swoim domu w górnym biegu rzeki, młodzi panowie – powiedział namiestnik. – Od wielu miesięcy choruje. Gdyby nie to, powitałby was osobiście.

– Prześlij mu nasze pozdrowienia. – Mardonios z przyjemnością grał rolę namiestnika, a Kserkses i ja udawaliśmy, że płaszczymy się przed nim, jak tego wymagała dworska tradycja. Potem winszowaliśmy sobie, że ominęło nas przyjęcie przez satrapę. Musiałby ucałować przedstawicieli Wielkiego Króla, a przecież Zopyros nie miał ani warg, ani nosa, ani małżowin usznych.

Kiedy Dariusz oblegał po raz drugi Babilon, miasto opierało mu się przez prawie dwa lata. Zopyros był członkiem jednego z Sześciu Rodów i dowódcą perskich oddziałów. W końcu zapytał Wielkiego Króla, czy zdobycie Babilonu ma dla niego wielkie znaczenie. Dość prostackie pytanie, rzec można, po dziewiętnastu miesiącach oblężenia. Gdy Dariusz potwierdził, ze zdobycie miasta jest dla niego bardzo ważne, Zopyros oświadczył, że złoży je Wielkiemu Królowi w darze.

Wezwał rzeźnika i kazał sobie odciąć wargi, uszy i nos. Potem przeszedł na stronę Babilończyków. Wskazując na swoje okaleczenia powiedział: – Patrzcie, co Wielki Król ze mną zrobił! – Uwierzono mu, bo jakże inaczej.

Zaprowadzono go w końcu przed wysoką radę składającą się z kapłanów, która rządziła miastem. Gdy w mieście zaczęło brakować pożywienia, Zopyros poradził kapłanom, by kazali zamordować większość kobiet, co ułatwi wyżywienie wojowników. Zgładzono więc pięćdziesiąt tysięcy kobiet. Potem, pewnej nocy, kiedy Babilończycy obchodzili jedno z swoich religijnych świąt, Zopyros otworzył Bramę Nannar, i miasto padło.

Dariusz nie zwlekał z wymierzeniem sprawiedliwości. Trzy tysiące mężczyzn ukrzyżowano za murami miasta. Wiele bram i część zewnętrznych murów zburzono. Aby ponownie zaludnić miasto, Dariusz sprowadził z różnych części świata kilka tysięcy kobiet. W okresie naszej wizyty cudzoziemskie damy już zrobiły swoje i większość mieszkańców Babilonu miała nie więcej niż szesnaście lat.

Zgodnie ze zwyczajem Dariusz ponownie uścisnął dłoń Bel-Marduka i stał się – raz jeszcze – prawowitym królem Babilonu. Zopyrosa mianował dożywotnim satrapą. Ciekawe, że przed kilku dniami spotkałem na agorze jego wnuka. Jest kupcem i jak powiedział mi, już nie Persem”. Odparłem na to, że pozostanie zawsze wnukiem człowieka, którego Dariusz nazwał największym Persem od czasów Cyrusa. Cóż, nie odpowiadamy za naszych potomków. Jak na ironię on nazywa się Zopyros i jest synem Megabazosa, do niedawna najświetniejszego z perskich wodzów.

– Gdzie znajduje się skarb królowej Nitokris? – Mardonios był w żartobliwym nastroju.

– Przysięgam ci, panie, że nie ma go w jej grobowcu – Namiestnik mówił to tak poważnym tonem, że nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu.

– O czym przekonał się Wielki Król. – Kserkses wypijał kubek za kubkiem piwa. Potrafił wypić więcej niż jakikolwiek człowiek, którego znałem, i nic po nim nie było widać. Powinienem również wspomnieć o tym, że mając dziewiętnaście lat był uderzająco piękny, a tego wieczoru przy świetle księżyca jego jasne oczy przypominały kamienie księżycowe, a zarost połyskiwał jak scytyjskie lisie futro.

– Jak to było możliwe – spytałem – żeby kobieta rządziła tym krajem?

– Ponieważ niektóre z naszych królowych udawały, że są mężczyznami, tak jak w Egipcie.

– Będziemy chcieli obejrzeć świątynię Isztar – powiedział Kserkses.

– Być może słynny skarb jest wciąż tam ukryty – dodał Mardonios.

Patrząc wstecz, widzę dziś, jak dobrze Dariusz rozumiał młodego Mardoniosa. Żart Dariusza o możliwości zdobycia fortuny w ciągu miesiąca wcale nie był żartem. Wielki Król wiedział już wtedy to, o czym ja miałem się przekonać z biegiem lat, a mianowicie, że mój przyjaciel Mardonios jest bardzo chciwy.

Kserkses chciał obejrzeć grobowiec królowej Nitokris, który znajduje się nad jedną z bram miasta. Na wewnętrznej stronie muru przy bramie wykuto zdanie: „Jeżeli przyszły władca mojego kraju będzie potrzebował pieniędzy, niech otworzy mój grobowiec.”

Ponieważ Dariusz zawsze potrzebował pieniędzy, rozkazał grobowiec otworzyć. Poza ciałem królowej, zabalsamowanym w miodzie, nie znaleziono tam nic, z wyjątkiem kamiennej tablicy, na której widniał napis: „Gdybyś był mniej zachłanny i zuchwały, nie zostałbyś rabusiem grobów.” Dariusz osobiście wrzucił ciało królowej do Eufratu. Niezbyt taktowne posunięcie, ale Dariusz bardzo się rozgniewał.

Namiestnik zapewnił nas, że skarb Nitokris jest po prostu legendą. Z drugiej strony – jakkolwiek o tym nie wspomniał – coś, co wyglądało niemal na całe złoto świata, wystawione było w świątyni Bel-Marduka.

Po latach Kserkses zabrał wszystkie złote przedmioty ze świątyni, włącznie z posągiem Bel-Marduka. Następnie kazał je stopić i bić z nich monety na wydatki związane z wojnami greckimi. Jak można się było spodziewać, współcześni Babilończycy lubią twierdzić, że późniejsze kłopoty Kserksesa spadły na niego w następstwie tego świętokradztwa, co jest oczywiście nonsensem. W gruncie rzeczy Cyrus, Dariusz i młody Kserkses szli na zbyt wiele ustępstw w stosunku do licznych lokalnych bóstw imperium. Chociaż nasi Wielcy Królowie dyplomatycznie pozwalali ludziom oddawać cześć lokalnym bóstwom, sami nie powinni byli wyznawać innego boga poza Mądrym Panem. Pół Prawdy równa się całemu Kłamstwu, jak powiedział Zoroaster.

Zopyros okazał się doskonałym gospodarzem. Pozostał w swoim domu w górze rzeki i nie widzieliśmy go ani razu. Przebrani za zwykłych Medów mogliśmy do woli zwiedzać miasto. Straż, rzecz jasna, nigdy nie znajdowała się daleko od Kserksesa; postarała się o to królowa Atossa. Okazało się, że była u Dariusza i błagała go, żeby zatrzymał Kserksesa w domu. Ale ponieważ nie można zmieniać postanowienia Wielkiego Króla, Atossa wymogła na nim prawo wybrania przynajmniej strażników Kserksesa. Mnie kazała przysiąc, że będę pilnować Mardoniosa. Uważała, że jest zdolny do zabicia Kserksesa, i nic, co bym mógł powiedzieć, nie przekonałoby jej, że się myli. – Ojcem jego jest Gobryas, jego bratankiem Artabazanes. Boję się spisku. Z chwilą, gdy mój syn znajdzie się sam w Babilonie… – Tym razem jednak Atossa nie miała racji. Mardonios był szczerze oddany Kserksesowi. Co więcej, nie znosił swojego ojca i nie odczuwał żadnej sympatii dla swojego bratanka Artabazanesa.

Jak wszyscy przybywający do Babilonu, poszliśmy prosto do świątyni Isztar, gdzie kobiety uprawiają prostytucję. Zgodnie z odwiecznym prawem tego kraju każda Babilonka obowiązana jest raz w życiu udać się do świątyni Isztar i czekać na dziedzińcu, aż jakiś mężczyzna zaofiaruje srebrny pieniądz w zamian za jej ciało. Pierwszy, który wręczy jej pieniądz, ma do niej prawo. W innych świątyniach tej bogini prostytuują się młodzi mężczyźni i chłopcy. Trafiając na chłopca zdobywa się podobno szczególne łaski Isztar. Na szczęście dla Babilończyków nie muszą oni nawet raz w życiu odgrywać takiej roli. Ten zaszczyt zarezerwowany jest dla kobiet.

Nasza trójka stała z szeroko otwartymi oczami na skraju zewnętrznego dziedzińca. Na ziemi w promieniach gorącego słońca siedziało około tysiąca kobiet różnego wzrostu, budowy, wieku i stanu. Nie było tam nawet płóciennego dachu. W głębi dziedzińca w portyku wylegiwali się leniwie eunuchowie świątynni, pilnujący, żeby goście nie zbaczali z oznaczonych na ziemi pasów. Każdemu mężczyźnie wyznacza się pas, wzdłuż którego musi się poruszać. Inaczej wytworzyłoby się zbyt wielkie zamieszanie. Po obu stronach pasów siedzą kobiety.

To dziwne, ale Babilończycy rzadko przychodzą do świątyni. Przypuszczam, że są do niej przyzwyczajeni. Poza tym z pewnością peszy ich widok żon, sióstr czy córek w służbie bogini. Ale do Babilonu przybywa wystarczająca liczba ludzi ze wszystkich stron świata, żeby panie mogły uzyskać błogosławieństwo bogini Isztar.

Kserkses, Mardonios i ja szliśmy gęsiego po pasie, między gromadą siedzących kobiet. Ostrzeżono nas, że te, które mają wygląd zadowolonych, to przeważnie zawodowe nierządnice udające służki bogini Isztar. Mimo że niekiedy bywają ponętne, należy ich raczej unikać. Lepiej wybrać kobietę smutną i poważną, robiącą wrażenie istoty, której dusza oderwała się od ciała ofiarowanego bogini.

Większość mężczyzn przybywających do tego świętego miejsca nie grzeszy urodą. Jakaż to musi być radość dla – powiedzmy marnie zbudowanego piekarza – gdy uda mu się zdobyć za jednego srebrnika piękną córkę jakiegoś wielkiego pana. Ale nawet dla nas, trzech przystojnych perskich książąt – dodaję sobie splendoru – była to bardzo przyjemna sytuacja. Zwłaszcza że z powodu naszej młodości rzucano nam wiele zachęcających spojrzeń.

Zgodnie ze zwyczajem wyboru dokonuje się rzucając monetę na kolana kobiety. Wówczas ta wstaje, bierze cię pod ramię i prowadzi do świątyni, gdzie ustawiono kilkaset drewnianych przegród tworzących jak gdyby cele bez drzwi. Jeżeli znajdziesz wolną celę, robisz to na podłodze. Wprawdzie eunuchowie niechętnie widzą gapiów, lecz piękne kobiety czy mężczyźni często przyciągają pokaźną ich liczbę – na krótko. Okoliczności skłaniają do pośpiechu w służbie Isztar. Jedną z przyczyn tego jest fakt, że dla zagłuszenia ostrego zapachu kopulacji pali się tam tyle wonności w kadzielnicach, że powietrze przesycone jest sinym duszącym dymem. Oddychanie nim przez dłuższy czas, nawet w służbie bogini, może doprowadzić człowieka do omdlenia.

Jakkolwiek cudzoziemcy przeważnie rozbierali się do naga, my, wytworna perska młodzież, zachowaliśmy na sobie szaty, co szczególnie rozbawiło Greków. Dość szybko ułatwiliśmy złożenie ofiary z własnego ciała trzem dziewczynom pochodzącym chyba z dobrych domów. Wyglądały na zadowolone z nas. Ale kiedy Mardonios zapytał swoją dziewczynę, czy zechce się z nim jeszcze raz spotkać, odpowiedziała mu całkiem poważnie, że gdyby to zrobiła, zostałaby na zawsze potępiona przez Isztar. Była zresztą mężatką. Na pożegnanie podziękowała mu uprzejmie za przysługę.

Dziewczyna, którą sobie wybrałem, robiła wrażenie bardzo zawstydzonej. Powiedziała mi, że niedawno wyszła za mąż. Jeszcze będąc dziewicą chciała poświęcić swoje ciało dla Isztar, ale matka jej odradziła. Widocznie zbyt wiele babilońskich dziewic miało ostatnio niefortunne doświadczenia z brutalnymi przybyszami. Tak więc czekała do dziś. Powiedziała mi, że jest całkiem zadowolona. Następnie po tym krótkim stosunku, który bardzo rozśmieszył dwóch jasnowłosych przybyszów z północy, uporządkowaliśmy naszą odzież i odeszliśmy. Powtarzali za nami złą greczyzną: – Jak oni mogą to dobrze robić w ubraniu? – Zignorowaliśmy ich.

– Najgorsze, że można się zarazić jakąś chorobą – powiedziała dziewczyna, kiedy szliśmy na dziedziniec. – Nie wiadomo, na kogo się trafi. Matka mówiła, że jeżeli podejdzie do mnie jakiś brudas, mam się zacząć krzywić i bełkotać jak idiotka. Jeżeli zaś zauważę schludnego młodzieńca, mam się do niego uśmiechać. Jestem bardzo zadowolona, że uśmiechnęłam się do ciebie.

Zgodnie z jej intencją poczułem się mile połechtany. Kiedy staliśmy na dziedzińcu oczyszczając płuca z kadzidlanego dymu, którego nawdychaliśmy się w świątyni, powiedziała mi jeszcze: – Bardzo brzydkie kobiety przychodzą tu dzień w dzień, a niektóre miesiącami, czekając, żeby je ktoś kupił. Słyszałam też, że czasami rodziny zmuszone są opłacić jakiegoś obcego mężczyznę. Jest to oczywiście postępowanie niewłaściwe. I bezbożne. Ale nie tak bezbożne w oczach bogini, jak niezrobienie tego wcale.

Rozeszliśmy się w przyjaźni. Doświadczenie to było w sumie miłe, aż po tygodniu zorientowałem się, że zaraziła mnie robactwem. Zgoliłem włosy łonowe, co od tego czasu robię stale.

Wokół świątyni Isztar znajduje się wiele domów publicznych o bynajmniej nie religijnym charakterze, zwykle nad winiarniami lub piwiarniami. Niemal wszystkie należą do kobiet. Okazuje się, że Babilonki z niższych warstw cieszą się największą niezależnością na świecie. Mogą być właścicielkami nieruchomości. Zajmują się handlem na targowiskach. Widziałem też, jak pracują na równi z mężczyznami przy wypalaniu cegieł i oczyszczaniu z osadu kanałów.

Kiedy opuściliśmy świątynię Isztar, zajął się nami przyboczny satrapy Zopyrosa. Służył nam jako przewodnik, podczas gdy strażnicy Kserksesa pilnowali nas z dyskretnej odległości.

W Babilonie główne aleje biegną równolegle do siebie, mniejsze ulice przecinają je pod kątem prostym. Widziałem podobny rozkład ulic w Indiach i w Chinach, ale poza tym nigdzie. Efekt jest wspaniały, zwłaszcza gdy stojąc w cieniu ziguratu spojrzeć w głąb długiej i rojnej alei ku stojącej nad samym brzegiem rzeki niskiej żelaznej bramie.

Wzdłuż jednego z szerokich szlaków rozsiedli się ludzie dotknięci najrozmaitszymi chorobami. Gdy zbliżyliśmy się do nich, zaczęli wykrzykiwać symptomy swoich chorób. Nasz przewodnik wyjaśnił nam, że Babilończycy nie dowierzają lekarzom, wobec czego chorzy przychodzą tutaj. Skoro tylko zobaczą kogoś, kto im wygląda na kompetentną osobę, opisują mu swą chorobę. Jeżeli człowiek ten zna na nią lekarstwo, to omawiają wspólnie postępowanie.

Zauważyliśmy, że spora liczba przechodniów zatrzymuje się przy chorych i radzi jakieś zioła czy korzenie, które mogłyby im pomóc.

– Demokedes byłby oburzony – powiedział Kserkses. – Uważa medycynę za sztukę.

– To raczej gusła. – Mardonios zrobił gest odganiający złe duchy.

U podnóża szerokich schodów prowadzących na szczyt Domu Podstawy Nieba i Ziemi zostaliśmy powitani przez głównego kapłana Bel-Marduka. Wyraźnie skwaszony starzec nie przejął się widokiem perskich książąt. Wielcy Królowie przychodzą i odchodzą; kapłani Bel-Marduka są wieczni.

– Zbliżcie się! Witam was w imieniu wielkiego Bel-Marduka. – Starzec wyciągnął ku nam dłonie. Cofnął je jednak szybko, zauważywszy, że Mardonios chce je uścisnąć. Nasz przewodnik nie objaśnił nam, jak mamy się zachować. Przypuszczam, że sam nie wiedział. Kapłan wygłosił do nas w starożytnym języku Babilończyków przemówienie, z którego nic nie zrozumieliśmy. A potem, kiedy znaleźliśmy się na pierwszym piętrze ziguratu, opuścił nas bez słowa.

Tysiąc stopni prowadzi na szczyt Domu Podstawy Nieba i Ziemi. Już w połowie drogi byliśmy spoceni jak myszy i musieliśmy się zatrzymać. Pod nami w kwadracie wysokich murów leżało miasto, dzieliła je przepływająca przez środek ciemna rzeka o umocnionych brzegach. Zieleń wiszących ogrodów unosiła się niczym pustynny miraż, a może chmura, nad mroczną czerwienią miejskiej zabudowy.

Przewodnik objaśnił nam zawiły system kanałów, które nawadniają najurodzajniejsze ziemie perskiego imperium oraz ułatwiają transport. Woda płynąca tam, gdzie ją kieruje człowiek, pozwala podróżować w najtańszy z możliwych sposobów, nawet okrągłymi babilońskimi łodziami. Nawiasem mówiąc, żaden Babilończyk nigdy nie potrafił mi wyjaśnić, dlaczego ich łodzie nie tylko są okrągłe, lecz i tak zdecydowanie niesprawne.

Dysząc ciężko wspinaliśmy się na szczyt ziguratu, gdzie mieściła się mała świątynka wzniesiona z żółtych cegieł, której wejścia pilnowali dwaj strażnicy.

– Co to takiego? – zapytał Mardonios.

– Chram Bel-Marduka. – Przewodnik najwyraźniej nie miał ochoty powiedzieć więcej.

Podkreślając mój autorytet religijny zapytałem go, co znajduje się w środku.

– Ostatecznie – dodałem obłudnie – jeżeli jest tam posąg tego boga, to musimy mu oddać cześć. – Zoroaster byłby bardzo zgorszony, gdyby usłyszał, że jego wnuk mówi z takim respektem o dewie. A może pochwaliłby moją obłudę. Zawsze podkreślał, że to nie my stworzyliśmy świat, w jakim żyjemy.

– Nie ma tam żadnego wizerunku. Już widzieliście jedyny prawdziwy wizerunek Bel-Marduka. – Tegoż ranka przewodnik zaprowadził nas do wielkiej świątyni, gdzie pokazał nam olbrzymi złoty posąg stojący przy stole z masywnego złota, na którym zgodnie z obyczajem złożyliśmy kwiaty. Prawa ręka posągu była gładsza i jaśniejsza od reszty, ponieważ tę rękę właśnie każdy król Babilonu musiał ująć oburącz, i to od niepamiętnych czasów. Zmówiłem cichą modlitwę do Mądrego Pana prosząc go, żeby zburzył posąg. W dwadzieścia lat później modlitwa moja została wysłuchana.

Wykrętne słowa przewodnika o chramie na szczycie ziguratu tak podnieciły naszą ciekawość, że w końcu Kserkses oświadczył:

– Wchodzimy do środka.

Nie wolno sprzeciwiać się następcy Wielkiego Króla, nasz przewodnik powiedział więc coś do wartowników Niechętnie otworzyli drzwi chramu. Weszliśmy do pomieszczenia bez okien, w którym panował przyjemny chłód, szczególnie dla nas miły po długiej wspinaczce. W świetle jedynej wiszącej lampy zobaczyliśmy, że w pomieszczeniu nie ma nic, poza szerokim łożem.

– Kto tu sypia? – spytał Kserkses.

– Bóg, Bel-Marduk – mruknął z niechęcią przewodnik.

– Czy widziałeś go kiedyś? – spytałem.

– Nie. Oczywiście, że nie.

– A widują go kapłani? – Te sprawy zawsze mnie interesowały.

– Nie wiem.

– W takim razie skąd wiesz, że bóg naprawdę tu sypia? – wtrącił się Mardonios.

– Tak nam mówią.

– Kto wam mówi? – Kserkses zmierzył go groźnym spojrzeniem Achemenidy. Efekt jest zawsze piorunujący.

– Kobiety, panie – szepnął przewodnik. – Co wieczór o zachodzie słońca przyprowadza się tu inną kobietę. Wybiera ją Isztar, małżonka Bel-Marduka. O północy bóg przychodzi do kobiety leżącej tutaj i bierze ją w posiadanie.

– Jak on wygląda? – Byłem naprawdę ciekawy.

– Kobiety tego nie mówią. Boją się. Zachowują na zawsze milczenie. Takie jest prawo.

– Bardzo mądre prawo – stwierdził Kserkses.

Po powrocie do nowego pałacu Mardonios zażądał od namiestnika miasta, aby dwaj kapłani strzegący kaplicy na szczycie Domu Podstaw Nieba i Ziemi stawili się przed nim.

Kiedy kapłani się zjawili, Kserkses zapytał:

– Kto naprawdę ukazuje się kobietom w chramie?

– Sam Bel-Marduk, panie – odparli kapłani zgodnie. Otrzymawszy trzykrotnie tę samą odpowiedź Mardonios posłał po cięciwę łuku. Taką cięciwą można w ciągu sekundy udusić człowieka. Kiedy zapytał po raz czwarty, dowiedzieliśmy się, że co noc inny kapłan udaje Bel-Marduka.

– Dokładnie tak sobie wyobrażałem – oświadczył z zadowoleniem Kserkses, po czym dodał łaskawie: – Tej nocy zwolnię jednego z was z obowiązku udawania Bel-Marduka. Sam odegram jego rolę.

– Ale ty, panie, nie jesteś kapłanem. – Opiekunowie ziguratu byli przerażeni.

– Mogę udawać Bel-Marduka z taką samą łatwością jak każdy kapłan. Przecież to tylko sprawa ubioru, nieprawdaż?

– Kapłan jest Bel-Mardukiem. Przemienia się w boga. Bóg w niego wstępuje.

– A on z kolei wstępuje w dziewczynę? Tak. Rozumiem. W ten sposób święty krąg się zamyka. – Kserkses zawsze umiał doskonale rozgrywać takie sprawy. – Bądźcie pewni, że bóg wstąpi i we mnie. Przecież, a mówię wam to w zaufaniu, żeby was uspokoić, mój ojciec miał w swoich rękach dłoń Bel-Marduka.

– Mimo wszystko to świętokradztwo, książę!

– Mimo wszystko taka jest moja wola.

Kserkses powiedział następnie kapłanom, że Mardonios i ja będziemy mu towarzyszyć w chramie. Kapłani, choć przerażeni, nic nie mogli zrobić. Czołgając się pokornie błagali nas, abyśmy przynajmniej przybrali wygląd bogów. Kserkses miał się przebrać za Bel-Marduka, boga bogów, Mardonios za boga słońca Szamasza, a ja za boga księżyca Nanna-dewa, którego czczono w Ur. Kapłani ubłagali nas następnie, żebyśmy nie odzywali się do kobiety, niewątpliwie dlatego, że Bel-Marduk nigdy nie mówi po persku do swoich babilońskich oblubienic.

W tym miejscu wypada powiedzieć, że Babilończycy mają sześćdziesiąt pięć tysięcy bóstw. Ponieważ tylko Wielki Kapłan zna owe sześćdziesiąt pięć tysięcy imion, spędza mnóstwo czasu na uczeniu ich swojego następcy.

Krótko przed północą wdrapaliśmy się na szczyt ziguratu. Czekały tam nasze stroje, a wartownicy pomogli nam się przebrać. Musieli być specjalnie dobrani do tego aktu świętokradztwa, gdyż w odróżnieniu od ponurych porannych strażników byli bardzo weseli.

Włożono mi na głowę srebrną tarczę księżyca w pełni. W ręku trzymałem srebrne berło zakończone półksiężycem. Głowę Mardoniosa ozdobiono złotą tarczą słońca. Kserksesa obwieszono złotymi łańcuchami, a do ręki dostał krótki złoty topór, niezbędne wyposażenie władcy sześćdziesięciu pięciu tysięcy niesfornych bogów.

Kiedy byliśmy już gotowi, strażnik otworzył drzwi chramu i wkroczyliśmy do środka. Na łożu leżała dziewczyna, jeszcze młodsza od nas, wyjątkowo piękna, o połyskliwych czarnych włosach i białej cerze – typowa Babilonka. Jej nagość kryła jedynie lniana tkanina, taka, jaką owija się nieboszczyków. Spojrzała przerażonym wzrokiem na trzech wspaniałych babilońskich bogów, obróciła oczy w słup i zemdlała.

Zastanawialiśmy się półgłosem, co robić dalej. Mardonios przypuszczał, że dziewczyna ocknie się, kiedy Kserkses położy się przy niej. Kserkses zgodził się zaszczycić ją swoim ciałem. Mnie polecono zdjąć z niej lnianą tkaninę, co wykonałem. Dziewczyna była nie tylko przepięknie zbudowana, lecz też umiała zemdleć w najbardziej kuszącej pozie.

Kserkses chętnie legł na łożu.

– Babilończycy robią to nago – powiedział Mardonios nie bez złośliwości.

– Ale nie ich bogowie – odparł speszony nieco Kserkses.

– Przede wszystkim ich bogowie. Przecież jesteś pierwszym mężczyzną, a ona pierwszą kobietą. Jeszcze nie wynaleziono ubrań.

Wspomniałem już, że Persowie nie, tylko nie rozbierają się na oczach innych mężczyzn, lecz nawet żonom czy konkubinom nie pokazują się zupełnie nago. Inaczej jest z Grekami, którzy wprawdzie nie odkrywają się całkowicie przed kobietami, chyba że w czasie igrzysk, natomiast bez uczucia wstydu rozbierają się do naga wobec innych mężczyzn. To była jednak szczególna chwila. Przecież już nigdy nie mieliśmy odgrywać roli bogów Babilonu, gdzie nagość jest rzeczą nagminną niemal wszędzie, nawet na szczycie Domu Podstaw Nieba i Ziemi. Poza tym byliśmy młodzi. Kserkses się rozebrał. Uderzyło mnie niezwykłe piękno jego ciała. Odziedziczył je raczej po wspaniale zbudowanym Cyrusie niż po Dariuszu.

Kserkses bez zażenowania posiadł już całkowicie przytomną dziewczynę. Kiedy w świetle lampy wraz z Mardoniosem przyglądaliśmy się tym dwom postaciom, łatwo nam było wyobrazić sobie, że to rzeczywiście pierwsza kobieta i pierwszy mężczyzna na ziemi. Muszę ci wyznać, że rzeczywiście jest coś bardzo szczególnego w Babilonie i jego odwiecznych obyczajach.

Skończywszy, Kserkses wytarł się bawełnianym prześcieradłem, a my pomagaliśmy mu się ubrać. Następnie chwycił z rozmachem topór Bel-Marduka. Lecz zanim zdążył przemówić, dziewczyna uśmiechnęła się i powiedział najczystszą perszczyzną:

– Żegnaj Kserksesie, synu Dariusza Achemenidy.

Kserkses byłby upuścił topór. Bystry Mardonios odpowiedział jej po babilońsku:

– Dziewczyno, to jest bóg Bel-Marduk. Ja zaś jestem bogiem słońca Szamaszem, a tam stoi bóg księżyca…

– Wiem, kim jesteście. – Jak na trzynastoletnią dziewczynkę była zadziwiająco opanowana. – Ja także jestem Persjanką. A raczej pół-Persjanką. Widziałam cię w Suzie, książę. Ciebie, Mardoniosie, także. Tak samo Cyrusa Spitamę.

– Czy kapłani powiedzieli ci, kim jesteśmy? – Kserkses patrzył na nią groźnym wzrokiem.

Dziewczyna usiadła.

– Nie – odparła bynajmniej nie speszona. – Moja matka jest kapłanką bogini Isztar i w tym roku jej przypada wybieranie dziewczyn do chramu. Dziś powiedziała mi, że nadeszła moja kolej ofiarowania się Bel-Mardukowi. Dlatego znalazłam się tutaj. To czysty przypadek.

Dowiedzieliśmy się później, że matka dziewczyny jest Babilonką, a ojciec Persem. Część roku spędzali w Suzie, część w Babilonie, gdzie ojciec jej prowadził interesy z domem bankowym Egibich, co bardzo podniosło ją w oczach oszalałego na punkcie pieniędzy Mardoniosa. Matka dziewczyny była siostrzenicą ostatniego króla Babilonu, Nabonida, co nie mogło być obojętne Kserksesowi. Mnie się z kolei podobała jej inteligencja i brak przesądów.

W dziewiętnaście lat później Kserkses pojął ją za żonę. To ona jest właśnie groźną Roksaną. – Ją poślubiamy – oświadczył Kserkses w Persepolis – żeby okazać naszą miłość dla lojalnego królestwa Babilonu i dynastii Nabuchodonozora.

W istocie rzeczy Kserkses poślubił ją, ponieważ romans, w tak szczególny sposób nawiązany na szczycie ziguratu, trwał nadal w tajemnicy i ku zadowoleniu obojga aż do śmierci Dariusza. Po ślubie Kserkses przestał z nią żyć. Ale pozostali w dobrych stosunkach. Roksaną była naprawdę najbardziej czarującą z licznych żon Kserksesa. A na pewno najlepszą aktorką.

– Wiedziałam doskonale, co się stanie, jeszcze zanim wasza trójka weszła do chramu – powiedziała mi w wiele lat później w Suzie. – Kiedy Wielki Kapłan uprzedził moją matkę, że bezbożny perski książę zamierza wcielić się w Bel-Marduka, przeraziła się. Była bardzo pobożna, ale dość głupia. Na szczęście podsłuchałam ich rozmowę. Po wyjściu kapłana oznajmiłam matce, że pragnę wreszcie oddać się Bel-Mardukowi i że pójdę do chramu. „Nigdy!”, krzyknęła i kiedy dalej nalegałam, uderzyła mnie. Zagroziłam wtedy, że jeżeli mnie nie puści, to rozgłoszę wiadomość o bezbożnym czynie Kserksesa. Opowiem też wszystkim, że kapłani udają Bel-Marduka. Wtedy zgodziła się, dzięki czemu posiadł mnie Kserkses i zostałam królową Persji.

Oczywiście przesadzała. Nie była królową. Wśród żon Kserksesa zajmowała siódme miejsce. Ale Kserkses zawsze doskonale czuł się w jej towarzystwie, podobnie jak ci z nas, którzy stykali się z nią w haremie. Podtrzymywała tradycję Atossy i przyjmowała, kogo chciała, choć zawsze w obecności eunuchów i już po przekwitnięciu.

Ku powszechnemu zdumieniu królowa Amestris wcale nie nienawidziła Roksany. Kobiety są nieobliczalne.

Загрузка...