KSIĘGA PIERWSZA

Herodot wygłasza odczyt w ateńskim Odeonie

1

Jestem ślepy, lecz nie głuchy. Więc jako, że moje kalectwo nie jest całkowite, zmuszony byłem wczoraj do słuchania w Odeonie przez prawie sześć godzin słów samozwańczego historyka, którego ocena wojen, przez Ateńczyków zwanych „wojnami perskimi”, była tak bezsensowna, że gdybym miał mniej lat i więcej władzy, wstałbym z miejsca i zgorszył całe Ateny swoją odpowiedzią.

No bo cóż, ja znam genezę wojen greckich. On nie ma o niej pojęcia. Jakże mogłoby być inaczej? Jest wszak Grekiem! Spędziłem większą część mojego życia na perskim dworze i jeszcze dziś, mając siedemdziesiąt pięć lat, wciąż służę Wielkiemu Królowi, Artakserksesowi, podobnie jak służyłem jego ojcu i memu ukochanemu przyjacielowi Kserksesowi, a przedtem jego ojcu, bohaterowi, którego nawet Grecy zwą Dariuszem Wielkim.

Kiedy ten przykry dla moich uszu odczyt wreszcie się skończył – nasz „historyk” ma piskliwy, monotonny głos i na domiar złego silny dorycki akcent – mój osiemnastoletni wujeczny bratanek, Demokryt, zapytał mnie, czy chcę zostać i wdać się w dyskusję z tym oszczercą Persji.

– Powinieneś to zrobić – powiedział – bo wszyscy patrzą na ciebie. Są pewni, że jesteś oburzony.

Demokryt studiuje tu, w Atenach, filozofię. Lubuje się więc w dysputach. Zapisz to, Demokrycie. Przecież to właśnie na twoją prośbę dyktuję ci opowieść o tym, jak i dlaczego zaczęły się wojny greckie. Nie zamierzam oszczędzać nikogo, nawet ciebie. Na czym to stanąłem? Ach tak, mówiłem o Odeonie.

Uśmiechnąłem się żałosnym uśmiechem ślepca. Tak określił pewien tępy poeta wyraz twarzy ludzi, którzy stracili wzrok. Kiedy jeszcze widziałem, nie zwracałem na ślepców większej uwagi. Ponadto nigdy nie przypuszczałem, że dożyję późnego wieku, a tym bardziej że oślepnę. Zdarzyło się to przed trzema laty, kiedy białe obłoki, które powoli zasłaniały mi świat, stały się nagle nieprzezroczyste.

Ostatnią rzeczą, którą widziałem, było niewyraźne odbicie mojej twarzy w zwierciadle z polerowanego srebra. Byłem w pałacu Wielkiego Króla w Suzie. Z początku sądziłem, że pokój wypełnia się dymem. Było lato, a latem nie opala się komnat. Przez chwilę widziałem się w lustrze; zaraz potem – nic. Nigdy już nie miałem widzieć.

Egipscy lekarze umieją podobno przeprowadzać operacje i rozpędzać białe obłoki. Jestem jednak za stary, żeby jechać do Egiptu. Zresztą chyba dosyć się napatrzyłem. Czyż nie widziałem świętego ognia, oblicza Ahura Mazdy, Mądrego Pana? Widziałem też Persję, Indie i dalekie Chiny. Nikt z żyjących nie podróżował po tylu krajach co ja.

Odbiegam od tematu. To zwyczaj starych ludzi. Mój dziadek, gdy dożył siedemdziesięciu pięciu lat, potrafił całymi godzinami mówić bez ładu i składu na różne tematy. Zupełnie niezrozumiale. No, ale to był Zoroaster, prorok Prawdy. I tak jak Jedyny Bóg, któremu służył, obejmuje swoim rozumem jednocześnie wszystkie aspekty stworzenia, tak też czynił to Zoroaster. Rezultat był zaiste budujący – jeżeli tylko ktoś potrafił znaleźć sens w jego dywagacjach.

Demokryt chce, żebym mu podyktował, co się działo, kiedy opuszczaliśmy Odeon. Doskonale. To twoje palce się zmęczą od pisania. Mój głos nigdy mnie nie zawiódł ani moja pamięć. Przynajmniej do tej pory.

Kiedy Herodot z Halikarnasu zakończył opisywanie perskiej „klęski” pod Salaminą sprzed trzydziestu czterech lat, rozległy się ogłuszające oklaski. Nawiasem mówiąc, akustyka w Odeonie jest fatalna. Nie tylko ja uważam tę nową salę za nieudaną. Nawet niemuzykalni Ateńczycy wiedzą, że coś jest nie w porządku z ich ukochanym Odeonem, wybudowanym w rekordowym czasie na rozkaz Peryklesa za pieniądze zebrane we wszystkich miastach greckich na cele obronne. Sam budynek to kopia w kamieniu namiotu Wielkiego Króla Kserksesa, namiotu, który dostał się jakoś w greckie ręce podczas zamieszania towarzyszącego ostatniej perskiej kampanii w Grecji. Najpierw udają, że nami gardzą, a potem nas naśladują.

Kiedy Demokryt prowadził mnie do przedsionka sali koncertowej, ze wszystkich stron dochodziły mnie słowa „poseł perski!” Te gardłowe dźwięki kaleczyły mi uszy niczym skorupy, na jakich Ateńczycy co pewien czas wypisują imiona ludzi, którym zdarzyło się obrazić ich albo znudzić. Ten, kto zbierze najwięcej głosów w takim plebiscycie – czy też eliminacji – zostaje wygnany z miasta na dziesięć lat. Szczęściarz.

Przytoczę kilka uwag, które dotarły do mnie w drodze do drzwi:

– Założę się, że nie podobało mu się to, co usłyszał.

– To brat Kserksesa, prawda?

– Nie, mag.

– Co to takiego?

– Kapłan perski. Oni jedzą węże i psy.

– I sypiają ze swoimi siostrami, matkami i córkami.

– A z braćmi, ojcami i synami?

– Wszystkiego ci mało, Glaukonie.

– Magowie są zawsze ślepi. Muszą być. Czy to jego wnuk?

– Nie. Kochanek.

– Nie wydaje mi się. Persowie różnią się od nas.

– Tak. Oni przegrywają bitwy. My nigdy.

– Co ty o tym wiesz! Kiedy zmusiliśmy Kserksesa do odwrotu do Azji, jeszcze nie było cię na świecie.

– Jaki ten chłopiec piękny.

– To Grek. Na pewno Grek. Barbarzyńca tak nie wygląda.

– Pochodzi z Abdery. Jest wnukiem Megakreonta.

– A więc Med! To hołota!

– Ale bogata hołota. Połowa kopalń srebra w Tracji należy do Megakreonta.

Jeżeli chodzi o dwa dalsze pozostałe mi i stosunkowo jeszcze sprawne zmysły – dotyk i powonienie – to o pierwszym niewiele mogę powiedzieć, poza tym, że czułem twarde ramię Demokryta, na którym zacisnąłem prawą rękę; ale za to drugi! W lecie Ateńczycy nie kąpią się zbyt często. Zimą – jesteśmy obecnie w tygodniu, w którym przypada najkrótszy dzień roku – nie kąpią się wcale, a ich jadło składa się chyba wyłącznie z cebuli i suszonych ryb; suszonych w czasach Homera.

Popychali mnie, lżyli, czułem ich oddech. Wiedziałem oczywiście, że sytuacja posła Wielkiego Króla w Atenach jest nie tylko niebezpieczna, lecz również wysoce dwuznaczna. Niebezpieczna, ponieważ w każdej chwili ci kapryśni ludzie potrafią zwołać jedno z owych zebrań, na których wszyscy obywatele mają prawo wypowiedzieć się, a co gorsza, głosować. Po wysłuchaniu któregoś z tych przekupnych lub obłąkanych demagogów obywatele zdolni są do złamania najświętszych układów, co zrobili na przykład przed czternastu laty, kiedy wysłali ekspedycję na podbój perskiej prowincji – Egiptu. Zostali rozbici. Afera tym wstydliwsza, że przed szesnastu laty Ateńczycy wyprawili do Suzy poselstwo z poleceniem zawarcia trwałego pokoju z Persją. Na jego czele stał Kallias, najbogatszy człowiek Aten. W końcu sporządzono traktat. Ateny uznały zwierzchność Wielkiego Króla nad greckimi miastami Azji Mniejszej. W zamian za to Wielki Król zobowiązywał się do trzymania floty perskiej z dala od Morza Egejskiego i tak dalej. Był to bardzo długi traktat. Często mówiłem sobie, że straciłem wzrok pracując nad perskim tekstem traktatu. I rzeczywiście, białe obłoki gęstniały podczas wielomiesięcznych negocjacji, kiedy to musiałem czytać każde słowo zapisane przez skrybów.

Po klęsce w Egipcie wysłano nowe poselstwo do Suzy. Wielki Król Artakserkses zachował się wspaniale. Pominął fakt, że Ateńczycy złamali traktat najeżdżając Egipt, i wyrażał się ciepło o swojej przyjaźni ze Spartą. Ateńczycy się przerazili. Słusznie boją się Sparty. W ciągu kilku dni uzgodniono, że traktat, którego żadna ze stron nigdy nie miała ujawnić, jest w dalszym ciągu prawomocny. W dowód zaś zaufania, które Wielki Król żywi do swoich ateńskich niewolników – tak ich nazywał – wyśle do Aten Cyrusa Spitamę, czyli mnie, najbliższego przyjaciela jego zmarłego ojca, Kserksesa.

Nie mogę powiedzieć, że byłem tym zachwycony. Nigdy nie sądziłem, że spędzę ostatnie lata mojego życia w tym zimnym i wietrznym mieście, wśród równie zimnych ludzi. Z drugiej strony – to, co teraz powiem, przeznaczone jest wyłącznie dla twoich uszu, Demokrycie, i możesz to wykorzystać, jak tylko zechcesz, lecz po mojej śmierci… czyli, jak sądzę, już za kilka dni, zważywszy trawiącą mnie gorączkę i napady kaszlu, które sprawiają, że to dyktowanie jest równie męczące dla ciebie jak dla mnie… Ale zgubiłem wątek.

Z drugiej strony… Aha! Tak! Po zamordowaniu mojego drogiego przyjaciela Kserksesa i objęciu władzy przez jego syna, Artakserksesa, moja sytuacja w Suzie stała się raczej nieprzyjemna. Wprawdzie Wielki Król jest dla mnie bardzo uprzejmy, zbyt mocno jednak byłem związany z poprzednim władcą, by nowi ludzi przy dworze mogli obdarzać mnie pełnym zaufaniem. Niewielkie wpływy, które jeszcze posiadam, zawdzięczam przypadkowi – pochodzeniu. Jestem w męskiej linii ostatnim żyjącym wnukiem Zoroastra, proroka.

Jedynego Boga, Ahura Mazdy, czyli Mądrego Pana, zwanego po grecku Oromazesem. Ponieważ przed pół wiekiem Wielki Król Dariusz został wyznawcą Zoroastra, rodzina królewska traktuje nasz ród, Spitamidów, z szacunkiem, co zresztą sprawia, że czuję się trochę oszustem. Ostatecznie nikt nie wybiera sobie dziadka.

Przy drzwiach Odeonu zatrzymał mnie Tukidydes, posępny mężczyzna w średnim wieku, który przewodzi od trzech lat, czyli od śmierci swojego sławnego teścia, Kimona, ateńskim konserwatystom. Jest więc siłą rzeczy jedynym poważnym rywalem Peryklesa, przywódcy stronnictwa demokratycznego.

Polityczne etykietki nie są precyzyjne. Przywódcy obydwu partii należą do arystokracji. Ale niektórzy szlachetnie urodzeni – jak na przykład nieboszczyk Kimon – popierają klasę bogatych właścicieli ziemskich, podczas gdy inni – jak Perykles – stawiają na miejskie pospólstwo. Wzmocnił on uprawnienia słynnych zgromadzeń, kontynuując pracę swojego politycznego nauczyciela Efialtesa, radykalnego przywódcy, zamordowanego w tajemniczych okolicznościach przed kilkunastu laty. Oczywiście o zabójstwo to oskarżono konserwatystów. Jeżeli rzeczywiście są za nie odpowiedzialni, to należy im pogratulować. Motłoch nie powinien rządzić miastem, a cóż dopiero państwem.

Gdyby mój ojciec był Grekiem, matka zaś Persjanką – a nie na odwrót, zostałbym członkiem stronnictwa konserwatywnego, choć nigdy nie mogło się ono oprzeć pokusie straszenia Persją społeczeństwa. Mimo miłości, którą Kimon żywił do Sparty, i nienawiści do nas, żałuję, że go nie znałem. Wszyscy tutaj mówią, że jego siostra Elpinika jest do niego podobna z charakteru. To wspaniała kobieta i lojalna przyjaciółka.

Demokryt przypomina mi uprzejmie, że znów straciłem wątek. Ja jemu przypominam, że po słuchaniu przez wiele godzin Herodota nie mogę się zdobyć na logiczne przechodzenie od tematu do tematu. Herodot mówi tak, jak skacze konik polny. Ja go naśladuję.

Tukidydes odezwał się do mnie w przedsionku Odeonu:

– Przypuszczam, że raport z tego, cośmy tutaj usłyszeli, zostanie przesłany do Suzy.

– Dlaczegóż by nie? – Byłem łagodny i znudzony zarazem. Wzorowy poseł. – Wielki Król lubi bajki. Uwielbia wszystko, co jest dziełem wyobraźni.

Byłem widać nie dość znudzony. Wyczuwałem niezadowolenie.

Tukidydesa i otaczającej go grupy konserwatystów. Przywódcy stronnictw w Atenach rzadko chodzą w pojedynkę, boją się skrytobójców. Demokryt twierdzi, że ilekroć spostrzega dużą grupę hałaśliwych ludzi, pośrodku której stoi cebula w hełmie albo szkarłatny księżyc, to pierwsza z pewnością otacza Peryklesa, a druga Tukidydesa. Miasto dzieli się w sposób irytujący na zwolenników cebuli i jesiennego księżyca.

Dzisiaj szkarłatny księżyc był górą. Z nieznanych przyczyn cebula w hełmie nie przybyła na wykład w Odeonie. Może Perykles wstydzi się złej akustyki swojej budowli? Ale czyżbym zapomniał, że wstyd to uczucie nie znane Ateńczykom?

Perykles oraz artyści i budowniczowie z jego koterii stawiają obecnie na Akropolu świątynię Ateny. Będzie to wspaniały budynek, mający zastąpić nędzną świątynkę, która została doszczętnie spalona przez perską armię trzydzieści cztery lata temu. Fakt, nad którym Herodot woli się nie rozwodzić.

– Czy uważasz, pośle, relację, którą właśnie usłyszeliśmy, za nieprawdziwą? – Co za bezczelność ze strony Tukidydesa! Przypuszczam, że był pijany. A to nas, Persów, oskarża się o opilstwo, tylko dlatego że używamy haomy do celów rytualnych; nigdy nie spotkałem Persa, który piłby tyle co niektórzy Ateńczycy. Lecz gwoli uczciwości dodam, że żaden Ateńczyk nie upija się tak jak Spartanie. Mój stary znajomy, Demaratos, król Sparty, mawiał, że Spartanie pijali tylko wino zmieszane z wodą, dopóki nomadzi z północy nie przysłali do Sparty poselstwa. Było to wkrótce po spustoszeniu przez Dariusza ich rodzinnej Scytii. Według Demaratosa, Scytowie nauczyli Spartan pić wino bez domieszki wody. Nie wierzę w tę historię.

– To, co usłyszeliśmy, młodzieńcze, jest tylko jedną wersją wydarzeń, do których doszło, zanim się urodziłeś i, jak podejrzewam, zanim urodził się ten historyk.

Tuż za mną rozległ się głos starca:

– Wielu pośród nas pamięta jeszcze dzień, kiedy Persowie zjawili się pod Maratonem. – Demokryt nie rozpoznał jego właściciela. Dość często słyszy się takie starcze głosy. W całej Grecji niemłodzi, obcy sobie ludzie pozdrawiają się pytaniem: „Gdzie byłeś i co robiłeś, kiedy Kserkses zjawił się pod Maratonem?” A potem częstują się wzajemnie kłamstwami.

– Tak – powiedziałem. – Żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają tamte czasy. I ja, niestety, do nich należę. Jestem rówieśnikiem Wielkiego Króla Kserksesa. Gdyby żył, miałby dzisiaj siedemdziesiąt pięć lat. Wstępując na tron miał trzydzieści cztery, a więc był w sile wieku. A wasz dziejopis wmawiał nam dopiero co, że Kserkses odziedziczył tron po Dariuszu będąc jeszcze porywczym chłopcem.

– Nieważny szczegół… – zaczął Tukidydes.

– Ale typowy dla bajek, które będą się cieszyły równym powodzeniem w Suzie jak sztuka Ajschylosa Persowie. Przetłumaczyłem ją osobiście dla Wielkiego Króla. Bardzo mu się podobał attycki humor autora.

Nie było w tym oczywiście ani słowa prawdy. Kserkses wpadłby w szał, gdyby się dowiedział, jak okrutnie on i jego matka zostali sparodiowani dla rozbawienia ateńskiej gawiedzi.

Z zasady nigdy nie okazuję złości, kiedy mnie obrażają barbarzyńcy. Na szczęście oszczędzają mi najgorszych zniewag. Częstują się nimi nawzajem. Cóż za ulga dla reszty świata, że Grecy bardziej nie lubią swoich rodaków – niż nas, cudzoziemców.

Klasyczny przykład: kiedy Ajschylos, gorąco niegdyś oklaskiwany tragik, stracił nagrodę na rzecz oklaskiwanego obecnie Sofoklesa, rozsierdził się do tego stopnia, że porzucił Ateny i przeniósł się na Sycylię, gdzie zakończył życie w bardzo oryginalny sposób. Orzeł wypatrujący twardej powierzchni, o którą mógłby roztrzaskać skorupę trzymanego w szponach żółwia, wziął łysinę autora Persów za skałę i zrzucił na nią żółwia z zabójczą celnością.

Tukidydes zamierzał kontynuować tę zapowiadającą się nieprzyjemnie scenę, kiedy Demokryt nagle pchnął mnie naprzód, wołając: – Przejście dla posła Wielkiego Króla! – I ludzie się rozstąpili.

Na szczęście moja lektyka czekała przed wejściem.

Udało mi się wynająć dom zbudowany przed spaleniem przez nas Aten. Jest nieco wygodniejszy i mniej pretensjonalny niż domy wznoszone obecnie przez bogatych Ateńczyków. Nic tak nie pobudza ambicji architektów jak spalenie ich rodzinnego miasta. Sardes jest znacznie wspanialsze teraz, po pożarze, niż za czasów Krezusa. Mimo że nigdy nie widziałem dawnych Aten i oczywiście nie mogę zobaczyć nowych – wiem z relacji, że prywatne domy nadal buduje się z niewypalanych cegieł, że ulice są często kręte, nigdy szerokie, a nowe gmachy publiczne okazałe, ale tandetne, jak Odeon.

Największy ruch budowlany panuje obecnie na Akropolu, litej skale koloru lwiej grzywy, jak określił to poetycko Demokryt, ocieniającej większą część miasta i również nasz dom. W rezultacie zimą – a więc teraz – mamy mniej niż godzinę słońca dziennie.

Ale skała ta ma swój urok. Często spaceruję po niej z Demokrytem. Dotykam rozwalonych murów budowli. Słucham stukania kamieniarzy. Rozmyślam o wspaniałej rodzinie tyranów, którzy zamieszkiwali Akropol, zanim zostali wygnani z miasta. Taki los spotyka tu prędzej czy później wszystkich szlachetnych ludzi. Znałem ostatniego tyrana, dostojnego Hippiasza. W czasach mojej młodości bywał on często na dworze w Suzie.

Obecnie główną atrakcją Akropolu są budowle lub świątynie mieszczące podobizny bogów, w których ludzie jakoby wierzą. Mówię „jakoby”, ponieważ uważam, że mimo konserwatyzmu cechującego lud ateński, to jeśli chodzi o zachowanie tradycyjnych form, zasadnicze jego nastawienie jest ateistyczne. Jak powiedział niedawno z. niebezpieczną dumą mój grecki kuzyn, człowiek jest miarą wszystkich rzeczy. Myślę, że większość Ateńczyków przyznaje mu w głębi ducha rację. W rezultacie mamy paradoks: Ateńczycy są niezwykle zabobonni i surowo karzą tych, którzy uchodzą za bezbożników.

2

Demokryta zaskoczyły pewne tematy, które poruszyłem wczoraj podczas kolacji. Teraz nie tylko poprosił mnie o opowiedzenie mu prawdziwej historii wojen greckich, lecz co ważniejsze, chce, żebym podyktował mu wspomnienia z Indii i Chin, a także opowiedział o ludziach, których spotkałem na Wschodzie i na wschód od Wschodu. Zaofiarował się spisać wszystko, co pamiętam: Moi goście również na to nalegali. Podejrzewam, że była to z ich strony zwykła uprzejmość.

Siedzimy teraz na dziedzińcu naszego domu. O tej godzinie pada na niego słońce. Dzień jest chłodny, ale nie zimny, czuję na twarzy ciepło słonecznych promieni. Jest mi dobrze, bo ubrałem się na modłę perską. Z wyjątkiem twarzy, całe moje ciało jest zakryte. Nawet ręce są schowane w rękawach. Mam na sobie oczywiście spodnie, część ubioru, która nieco denerwuje Greków.

Nasze poczucie skromności bardzo ich bawi, bo są najszczęśliwsi, kiedy mogą się przyglądać nagim młodzieńcom przy grach i zabawach. Ślepota oszczędza mi nie tylko widoku baraszkujących młodzieniaszków, lecz również rozpustników, którzy im się przyglądają.

Ateńczycy są jednak skromni, jeśli chodzi o ich kobiety. One zasłaniają się od stóp do głów niczym perskie damy – tyle że te stroje są bezbarwne, pozbawione ornamentów i stylu.

Dyktuję po grecku, ponieważ mówienie jońską greczyzną przychodziło mi zawsze łatwo. Moja matka, Lais, jest Greczynką z Abdery, córką Megakreonta, dziadka Demokryta. Ponieważ Megakreont był właścicielem bogatych kopalń srebra, ty, jako jego potomek w męskiej linii, jesteś znacznie bogatszy ode mnie. Tak, zapisz to. Mimo żeś młody i nic nie znaczysz, stanowisz część tej opowieści. Przecież to właśnie ty pobudziłeś moją pamięć.

Wczoraj wydałem wieczerzę na cześć nosiciela pochodni Kalliasa i sofisty Anaksagorasa. Demokryt spędza codziennie wiele godzin słuchając Anaksagorasa. Nazywa się to pobieraniem nauk. Za moich czasów i w moim kraju pobieranie nauk polegało na uczeniu się na pamięć świętych tekstów, studiowaniu matematyki, muzykowaniu i uprawianiu łucznictwa…

„Jeździć konno, strzelać z łuku, mówić prawdę.” Oto podstawy perskiego wychowania. Demokryt przypomina mi, że greckie kanony obejmują to samo, z wyjątkiem mówienia prawdy. Zna na pamięć dzieła Jończyka Homera, także ślepca. – Może rzeczywiście tak jest, ale w ostatnich latach tradycyjne metody wychowania zarzucono – dodaje Demokryt, a ja uzupełniam jego słowa – pod wpływem nowo powstałej grupy ludzi, nazywających siebie sofistami. W teorii sofista powinien być znakomitością w którejś z gałęzi sztuki. W rzeczywistości wielu tutejszych sofistów nie zna się na niczym. Po prostu żonglują słowami i trudno się zorientować, czego właściwie uczą, ponieważ podają w wątpliwość wartość wszystkiego – oprócz pieniędzy. Dbają o to, żeby młodzi ludzie z lepszych sfer dobrze im płacili.

Najlepszy z całej tej hołoty jest Anaksagoras. Wyraża się jasno. Pisze dobrą jońską greczyzną. Demokryt czytał mi jego książkę pod tytułem Fizyka. Mimo że niewiele z niej zrozumiałem, podziwiałem śmiałość tego człowieka. Próbuje tłumaczyć wszystko za pomocą bacznej obserwacji widzialnego świata. Rozumiem go, dopóki opisuje sprawy widzialne, ale gubię się, kiedy przechodzi do niewidzialnych. Twierdzi, że nie ma próżni. Twierdzi, że cała przestrzeń jest czymś wypełniona, nawet jeżeli tego nie możemy widzieć, jak na przykład wiatru. Jest najbardziej interesujący (i bezbożny), kiedy mówi o narodzinach i śmierci.

„Na powstawanie i ginięcie niedobrze zapatrują się Hellenowie, gdyż nic nie powstaje i nic nie znika, lecz istnieje tylko mieszanie się i rozdział rzeczy, które są. Słuszne więc byłoby nazywać powstawanie mieszaniem się, a zanikanie rozdziałem” * – napisał. To można zaakceptować. Ale co to są te „rzeczy”? Co powoduje, że mieszają się lub rozdzielają? Jak, kiedy i po co zostały stworzone? Przez kogo? Dla mnie istnieje tylko jedna sprawa warta rozważań, a mianowicie stworzenie świata.

W odpowiedzi Anaksagoras wprowadza pojęcie rozumu. „Na początku wszystkie rzeczy, od nieskończenie małych po nieskończenie wielkie, trwały w bezruchu. Potem rozum je uporządkował.” Wtedy rzeczy te (c z y m są?, gdzie są?, po co są?) zaczęły się obracać.

Jedną z największych rzeczy jest gorący głaz, który nazywamy Słońcem. Kiedy Anaksagoras był bardzo młody, przepowiedział, że wcześniej czy później kawałek Słońca odłamie się i spadnie na Ziemię. Sprawdziło się to przed dwudziestu laty. Cały świat widział, jak odłamek Słońca przecina ognistym łukiem niebo i ląduje w Tracji nie opodal Ajgospotamoi. Kiedy rozpalony odłamek ostygł, okazało się, że to po prostu kawałek brunatnej skały. Anaksagoras natychmiast stał się sławny. Dzisiaj wszędzie czytają jego książkę. Na agorze można kupić używany egzemplarz za jedną drachmę.

Perykles zaprosił Anaksagorasa do Aten i wyznaczył mu skromną pensję, z której sofista ten utrzymuje się wraz z rodziną. Konserwatyści nienawidzą go oczywiście, niemal tak samo jak Peryklesa. Gdy chcą przysporzyć politycznych kłopotów Peryklesowi, oskarżają jego przyjaciela Anaksagorasa o bluźnierstwo, bezbożność i różne takie bzdury… nie, nie bzdury, ponieważ Anaksagoras to taki sam ateista jak wszyscy Grecy; tyle że w odróżnieniu od innych nie jest hipokrytą. To człowiek poważny. Usilnie zastanawia się nad istotą wszechświata, bo jeżeli nie uznaje się istnienia Mądrego Pana, to trzeba się naprawdę porządnie nabiedzić, żeby cokolwiek miało sens.

Anaksagoras ma około pięćdziesiątki. To joński Grek pochodzący z Kladzomen. Jest mały i tęgi, tak przynajmniej mówi mi Demokryt. Pochodzi z zamożnej rodziny. Kiedy umarł mu ojciec, odmówił zajęcia się rodzinnym majątkiem czy też przyjęcia jakiegoś urzędu. Interesowała go wyłącznie obserwacja natury. Skończyło się na tym, że oddał cały majątek dalszym krewnym i opuścił ojczyznę. Kiedy zapytano, czy nie obchodzi go kraj ojczysty, Anaksagoras odpowiedział: „O tak, mój kraj ojczysty bardzo mnie obchodzi.” – I wskazał na niebo. Wybaczam mu ten charakterystyczny dla Greków gest. Szalenie lubią pozować.

Podczas obiadu, kiedy jedliśmy pierwsze danie ze świeżych, nie suszonych ryb, Anaksagoras zainteresował się moją reakcją na gadaninę Herodota. Kilka razy usiłowałem mu odpowiedzieć, ale stary Kallias gadał przez cały czas. Muszę cierpliwie znosić Kalliasa, ponieważ nasz tajny traktat pokojowy wcale nie jest popularny wśród Ateńczyków. Istnieje wciąż niebezpieczeństwo, że pewnego dnia nasza ugoda zostanie zerwana i Ateńczycy zmuszą mnie do wyjazdu, to znaczy, o ile uszanują mój status poselski i nie zostanę uśmiercony. Grecy nie szanują posłów. Na razie Kallias, jako współautor ugody, gwarantuje mi bezpieczeństwo.

Kallias po raz nie wiedzieć który opisywał bitwę pod Maratonem. Nudzi mnie już grecka wersja tego wydarzenia. Kallias oczywiście bił się jak Herakles.

– Wcale nie musiałem walczyć. Przecież z urodzenia jestem nosicielem pochodni. Drugim kapłanem w misteriach Wielkiej Bogini Demeter. W Eleusis. Wszak wiesz o tym, prawda?

– Oczywiście, wiem o tym, Kalliasie. To nas zresztą łączy. Pamiętasz chyba, że i ja jestem z urodzenia… nosicielem pochodni.

– Czyżby? – Kallias słabo pamiętał stosunkowo świeże informacje. – A tak, rzeczywiście. Jesteś czcicielem ognia. Tak, to bardzo interesujące. Musisz nas zaprosić na którąś z tych waszych uroczystości. Mówiono mi, że to wspaniałe widowisko. Zwłaszcza chwila, w której arcymag połyka ogień. Ty nim jesteś, prawda?

– Tak. – Nie chciało mi się już wyjaśniać Grekom różnicy pomiędzy wyznawcami Zoroastra a magami. – Ale my nie połykamy ognia. My go podtrzymujemy. Ogień jest pośrednikiem pomiędzy nami i Mądrym Panem. Ogień przypomina nam również o dniu sądu ostatecznego, kiedy każdy z nas będzie musiał przejść przez morze roztopionego metalu, coś w rodzaju prawdziwego słońca, jeżeli tylko teoria Anaksagorasa jest słuszna.

– A co się wtedy stanie? – Kallias, mimo że z rodu kapłanów, jest nader zabobonny. To dziwne. Dziedziczni kapłani są zwykle ateistami. Zbyt dużo wiedzą.

Odpowiedziałem mu i mu w tradycyjny sposób: – „Jeżeli służyłeś Prawdzie i odrzuciłeś Kłamstwo, nie poczujesz wrzącego metalu. Będziesz…”

– Rozumiem… – Umysł Kalliasa, zaiste słaby, szamotał się jak przerażony ptak. – My też wierzymy w coś takiego. Jednakże chciałbym kiedyś zobaczyć, jak połykasz ogień. Oczywiście, nie mogę ci się odwzajemnić. Nasze tajemnice są bardzo strzeżone. Nie mogę ci o nich powiedzieć ani jednego słowa. Tyle tylko, że jeżeli przejdziesz przez wszystko, narodzisz się na nowo. Jeżeli przejdziesz. A kiedy umrzesz, unikniesz… – Kallias zamilkł, ptak spoczął na gałęzi. – W każdym razie walczyłem pod Maratonem, mimo że nie wolno mi było zdjąć kapłańskich szat, które, jak widzisz, zawsze zmuszony jestem nosić. No tak, nie możesz ich oczywiście widzieć. Ale kapłan czy nie kapłan, brałem tego dnia udział w zabijaniu Persów…

– … i znalazłeś złoto w cuchnącym bagnie. – Anaksagorasa, podobnie jak mnie, Kallias irytuje, lecz, w przeciwieństwie do mnie, on nie musi go tolerować.

– Ta historia została bardzo przeinaczona. – Kallias stał się nagle pedantyczny. – Tak się zdarzyło, że wziąłem jeńca, który myślał, że jestem wodzem lub królem, ponieważ noszę na głowie tę przepaskę, której oczywiście nie widzisz. On mówił tylko po persku, a ja tylko po grecku, więc nie było możliwości wyjaśnienia sprawy. Nie mogłem mu wytłumaczyć, że nie zaliczam się do ludzi znacznych, jestem jedynie nosicielem pochodni. Zresztą miałem wtedy siedemnaście lub osiemnaście lat i powinien był się zorientować, że nie jestem żadną ważną osobistością. Lecz się nie zorientował. Wskazał mi miejsce na brzegu rzeki, wcale nie bagno, gdzie ukrył skrzynkę ze złotem. Oczywiście, że ją wziąłem. Łup wojenny.

– A co się stało z właścicielem? – Anaksagoras, jak każdy Ateńczyk, wiedział, że Kallias natychmiast zabił Persa. Potem ulokował złoto w winie, oliwie i statkach. Jest dziś najbogatszym człowiekiem w Atenach. Wszyscy mu zazdroszczą. No cóż, w Atenach każdy każdemu czegoś zazdrości, nawet braku czegokolwiek godnego pozazdroszczenia.

– Oczywiście uwolniłem go. – Kalliasowi kłamstwa przychodzą łatwo. Za jego plecami mówi się o nim „bagienny bogacz”. – Złoto potraktowałem jako okup. Normalna sprawa na wojnie. Zdarza się codziennie między Grekami i Persami albo zdarzała się. Teraz to się już skończyło i to dzięki nam, Cyrusie Spitamo. Świat winien mnie i tobie wieczną wdzięczność.

– Rok lub dwa wdzięczności też by mnie zadowolił. Pomiędzy pierwszym a drugim daniem dołączyła do nas Elpinika.

To jedyna dama w Atenach, która, gdy ma ochotę, bierze udział w męskich biesiadach. Przywilej ów zawdzięcza temu, że jest żoną bogacza Kalliasa i siostrą wspaniałego Kimona – siostrą i zarazem prawdziwą wdową po nim. Zanim wyszła za Kalliasa, żyła z bratem jak żona z mężem ku zgorszeniu Ateńczyków. To jeszcze jedno świadectwo zasadniczego braku ogłady u Greków; nie potrafią zrozumieć, że znakomity ród tylko zyskuje na tym, gdy brat żeni się z siostrą. Przecież każde z nich to połowa tej samej całości. Połączeni małżeństwem stają się podwójnie wspaniali.

Mówią też, że to Elpinika, nie Kallias, rządzi stronnictwem konserwatywnym. Elpinika ma obecnie wielki wpływ na swojego bratanka Tukidydesa. Otacza ją podziw i lęk. Cenię jej towarzystwo. Jest wysoka jak mężczyzna i ładna, choć zniszczona – jak twierdzi Demokryt, który przy swoich osiemnastu latach uważa, że każdy, kto ma choć jeden siwy włos na głowie, powinien jak najrychlej znaleźć się w grobie. Elpinika mówi z miękkim jońskim akcentem, który lubię w równej mierze, co nie znoszę twardej doryckiej wymowy. Ale uczyłem się przecież greckiego od mojej jońskiej matki.

– Zachowuję się skandalicznie. Wiem o tym dobrze. I nic na to nie poradzę. Wieczerzam w towarzystwie mężczyzn. Bez przyzwoitki. Bez wstydu. Jak milezyjska hetera, tyle tylko, że nie jestem muzykalna. – W tutejszych stronach eleganckie prostytutki określa się mianem heter.

Jakkolwiek we wszystkich greckich miastach kobiety cieszą się bardzo niewieloma prawami, zdarzają się barbarzyńskie wyjątki. Kiedy po raz pierwszy przyglądałem się igrzyskom w jednym z jońskich miast Azji Mniejszej, stwierdziłem ze zdziwieniem, że choć zachęca się tam niezamężne dziewczyny do bywania na stadionach i oglądania nagich chłopców, ich potencjalnych mężów, to zabrania się tego kobietom zamężnym, wychodząc prawdopodobnie ze słusznego założenia, że skoro mają prawowitych małżonków, nie powinny widzieć nago innych mężczyzn. W konserwatywnych Atenach zarówno żony jak dziewice rzadko opuszczają domy, a już na pewno nie bywają na igrzyskach. Elpinika jest wyjątkiem.

Zorientowałem się, że wielka dama usiadła jak mężczyzna na łożu, zamiast przysiąść skromnie na krześle lub stołku, jak przystoi kobietom greckim w czasie rzadkich okazji, kiedy posilają się razem z mężczyznami. Ale Elpinika nie zwraca uwagi na obyczaje. Robi, co jej się podoba, i nikt nie ośmiela się Elpiniki krytykować… w oczy. Jako siostra Kimona, żona Kalliasa i ciotka Tukidydesa jest najznakomitszą damą Aten. Często bywa nietaktowna i rzadko próbuje ukryć niesmak, który budzi w niej Kallias, chociaż ten uwielbia ją ponad wszelką miarę.

Nie jestem tak do końca przekonany o tępocie Kalliasa. Uważam, że zrobienie pieniędzy, za pomocą znalezionego w bagnie skarbu czy bez niego, wymaga choć odrobiny rozumu. Ale spryt Kalliasa w sprawach finansowych idzie w parze z głupotą we wszystkich innych dziedzinach życia. Kiedy jego kuzyn, szlachetny, uczciwy i (jak na Ateńczyka) bezinteresowny mąż stanu, Arystydes, znajdował się w biedzie, bardzo krytykowano Kalliasa, że nie pomógł w potrzebie jemu i jego rodzinie.

Kallias, zorientowawszy się, że jego skąpstwo budzi powszechną pogardę, ubłagał Arystydesa, aby ten oświadczył na zgromadzeniu, że wielokrotnie odmawiał przyjęcia od niego pieniędzy. Szlachetny Arystydes zrobił dokładnie tak, jak chciał Kallias. Kallias podziękował mu, ale nie dał ani obola. W rezultacie zyskał sobie opinię już nie tylko nędznika, lecz i skończonego obłudnika. Arystydes zaś uważany jest za męża sprawiedliwego. Nie jestem pewny z jakiej przyczyny. Moja wiedza o tym mieście i jego politycznej historii ma mnóstwo luk.

Jedna z nich została wczoraj wieczorem wypełniona przez Elpinikę.

– Ona urodziła syna. Dzisiaj wczesnym rankiem. O n jest uszczęśliwiony. Słowa on i ona, wypowiedziane z odpowiednią emfazą, odnoszą się zawsze do hetery Aspazji i jej kochanka, wodza Peryklesa.

To rozśmieszyło konserwatywnego Kalliasa.

– W takim razie trzeba wystawić chłopca na sprzedaż jako niewolnika. Takie jest prawo.

– Wcale nie – zaprzeczył Anaksagoras. – Chłopiec urodził się wolny, ponieważ jego rodzice są wolni.

– Zgodnie z nową ustawą, którą zgromadzenie uchwaliło na wniosek Peryklesa, jest inaczej. Prawo stwierdza wyraźnie, że jeżeli matka jest cudzoziemką albo ojciec, to znaczy Ateńczyk… – Kallias się zaplątał.

Pomógł mu Anaksagoras.

– Żeby zostać obywatelem Aten, trzeba mieć rodziców Ateńczyków. Ponieważ Aspazja jest z pochodzenia Milezyjką, syn jej i Peryklesa nie będzie mógł zostać obywatelem Aten ani sprawować tu urzędów. Ale nie jest też niewolnikiem, tak samo jak jego matka, czy też my wszyscy, cudzoziemcy.

– Masz rację, a Kallias się myli. – Elpinika jest bystra i energiczna. Przypomina mi matkę Kserksesa, starą królową Atossę.

– Pewną przyjemność sprawia mi fakt, że właśnie Perykles wymusił to prawo na zgromadzeniu. Teraz ta właśnie ustawa odbiera jego synowi prawo do obywatelstwa.

– Perykles ma innych synów. Z tej swojej niby to prawowitej małżonki. – Kallias czuje się głęboko urażony, albo przynajmniej tak twierdzi, tym, iż przed wielu laty żona jego najstarszego syna opuściła męża, żeby poślubić Peryklesa, unieszczęśliwiając w ten sposób dwie rodziny zamiast jednej.

– Złe prawa stają się pułapką dla ich twórców – oświadczyła Elpinika, jakby cytując znane przysłowie.

– Czy to powiedział Solon? – zapytałem. Solon to legendarny mędrzec, którego Ateńczycy często cytują.

– Nie – odparła Elpinika. – Ja to powiedziałam. Bardzo lubię cytować samą siebie. Nie grzeszę skromnością. A teraz, kto będzie królem naszego przyjęcia?

Zwyczaje ateńskie każą, by zaraz po uprzątnięciu drugiego dania biesiadnicy wybrali sobie króla, który zdecyduje, po pierwsze, ile wody należy dolewać do wina – mała jej ilość oznacza, że wieczór będzie frywolny – a po drugie, wybierze temat rozmowy. Potem – według uznania – kieruje dyskusją.

Wybraliśmy Elpinikę królową. Zarządziła trzy części wody na jedną wina. Zapowiadało to poważną dyskusję. I rzeczywiście, dyskusja o istocie wszechświata była bardzo poważna. Mówię bardzo poważna, ponieważ istnieje prawo lokalne (ileż praw w tym kraju!), które zabrania nie tylko zajmowania się astronomią, lecz jakiejkolwiek spekulacji na temat nieba i natury gwiazd, Słońca, Księżyca, a także stworzenia świata.

Stara religia utrzymuje, że dwa największe ciała niebieskie to bóstwa nazywające się Apollo i Selene. Kiedy Anaksagoras proponuje uznać, że Słońce i Księżyc to po prostu wielkie rozpalone kamienie krążące po nieboskłonie, ryzykuje oskarżenie o ateizm. Co inteligentniejsi Ateńczycy oczywiście stale dyskutują o tych sprawach. Każdy z nich jednak wystawia się na niebezpieczeństwo, bo byle wróg może go oskarżyć przed zgromadzeniem o bezbożność, i, jeżeli akurat naraził się współobywatelom w danym tygodniu, może zostać skazany na śmierć. Ateńczycy nigdy nie przestaną mnie zadziwiać.

Nim jednak przystąpiliśmy do dyskusji o niebezpiecznych sprawach, Elpinika wypytała mnie o wystąpienie Herodota w Odeonie. Strzegłem się, żeby nie bronić polityki Wielkiego Króla Kserksesa wobec Greków – nie wypadało. Ale wspomniałem, że z odrazą słuchałem, jak Herodot spotwarzał naszą królową-matkę. Amestris w niczym nie przypomina krwiożerczej megiery, którą Herodot odmalował swojemu audytorium. Kiedy powiedział, że ostatnio kazała zakopać żywcem kilku perskich młodzieńców, obecni aż zadrżeli z rozkoszy. Tymczasem prawda jest zupełnie inna. Po zamordowaniu Kserksesa niektóre rody się zbuntowały. Kiedy przywrócono porządek, stracono synów tych rodów w normalnie praktykowany sposób.

Opowiedziałem gościom o nieskazitelnej lojalności Amestris wobec męża, Wielkiego Króla. O jej bohaterskim zachowaniu się w czasie jego morderstwa. O wybitnej inteligencji, dzięki której udało jej się zachować tron dla drugiego syna.

Elpinika była zachwycona.

– Powinnam urodzić się perską damą. Widzę teraz, że marnuję się w Atenach.

– I tak zachowujesz się zbyt swobodnie – oświadczył zgorszony Kallias. – Jestem pewien, że nawet w Persji dama nie może leżeć na łożu, popijać wino z mężczyznami i bluźnić. Tam zamknęliby cię w haremie.

– Nie. Przewodziłabym wojskom, tak jak ta, jak jej tam, z Halikarnasu. Chyba Artemizja? – Zwróciła się do mnie: – Musisz odpowiedzieć Herodotowi.

– I opowiedzieć nam o swoich podróżach – dodał Kallias. – o tych wszystkich krajach Wschodu, które widziałeś. O szlakach handlowych… To może być naprawdę pożyteczne. Ciekaw jestem, którędy można dotrzeć do Indii lub Chin.

– Znacznie ważniejsze niż szlaki handlowe są koncepcje powstania świata, z którymi się tam zetknąłeś. – Niechęć Anaksagorasa do handlu i polityki wyróżnia go spośród innych Greków. – I musisz utrwalić wypowiedzi twojego dziadka Zoroastra. Przez całe życie słyszę o nim, ale nikt mi dotąd nie wyjaśnił, kim był naprawdę i jak wykładał istotę wszechświata.

Pozostawiam Demokrytowi opis poważnej dyskusji, która się wywiązała. Powiem tylko, że Kallias, jak to on, nie sprawił nam niespodzianki; oświadczył, że wierzy we wszystkich bogów. W przeciwnym wypadku nie wygrałby trzykrotnie w Olimpii wyścigu rydwanów konnych. Nie darmo jest nosicielem pochodni w świątyni Demetry w Eleusis.

Elpinika jest z natury sceptyczna. Wymaga dowodów. To znaczy dobrych argumentów. Dla Greków jedyny znaczący dowód to słowa. Są mistrzami w nadawaniu fikcji pozoru prawdy.

Anaksagorasa cechuje skromność; uważa się za człowieka „po prostu ciekawego”. Chociaż kamień, który spadł z nieba, potwierdził jego teorię o naturze Słońca, zachowuje się teraz skromniej niż zwykle, gdyż „tyle jeszcze jest do poznania”.

Demokryt spytał go o te jego słynne „rzeczy”, które są wszędzie i zawsze, ale których nie widać.

Po trzecim kubku bardzo rozwodnionego przez Elpinikę wina, Anaksagoras rzekł:

– Nic ani się rodzi, ani ulega zniszczeniu. Po prostu jest zmieszane i oddzielone z rzeczy, które są.

– Ale z pewnością – powiedziałem – nic nie jest rzeczą, wobec czego nie istnieje.

– Więc słowo „nic” ci nie odpowiada? No to zastąpmy je określeniem „wszystko”. Pomyśl o „wszystkim” jako o nieskończonej liczbie drobnych zarodków, z których każdy zawiera część wszystkiego, co istnieje. Wtedy w każdej rzeczy będzie część każdej innej.

– Znacznie trudniej uwierzyć w to niż w rozpacz bogini Demeter, kiedy jej córka zeszła do Hadesu zabierając ze sobą wiosnę i lato, o czym można się było przekonać na własne oczy – powiedział Kallias i zaczął mamrotać pod nosem modlitwę, jak przystało wysokiemu kapłanowi misteriów eleuzyjskich.

– Nie robiłem żadnych porównań, Kalliasie. – Anaksagoras jest zawsze taktowny. – Ale przyznasz, że w misce soczewicy nie ma włosa.

– Taką mamy przynajmniej nadzieję – zauważyła Elpinika.

– Ani ścinków paznokci? Ani odłamków kości?

– Zgadzam się z moją żoną. To znaczy, mam nadzieję, że żadna z tych rzeczy nie zmieszała się z soczewicą.

– Dobrze. Ja też. Zgadzamy się też wszyscy, że nawet najuważniejsza obserwacja soczewicy nie pozwoli znaleźć w niej nic poza soczewicą. To znaczy, że soczewica nie zawiera ani ludzkich włosów, ani kości, krwi czy skóry.

– Oczywiście. Bardzo nie lubię soczewicy.

– To dlatego, że Kallias jest w gruncie rzeczy pitagorejczykiem – powiedziała Elpinika. Pitagoras zabraniał członkom swojej sekty jeść soczewicę, ponieważ zawiera ona wędrujące ludzkie dusze. Jest to wierzenie hinduskie, które jakoś sobie przyswoił.

– Nie lubię soczewicy, bo mnie wzdyma. – Kallias był pewien, że to świetny żart.

Anaksagoras doszedł tymczasem do pointy:

– A jednak człowiekowi, który spożywa wyłącznie soczewicę i niewidoczną wodę, będą rosły paznokcie i włosy, będzie on miał kości i ścięgna, krążyć w nim będzie krew. Z tego wynika, że wszystkie składniki ludzkiego ciała są w jakiś sposób obecne w soczewicy.

Demokryt spisze dla siebie, ale nie dla mnie, resztę rozmowy toczonej tego wieczoru, przyjemnej zresztą i pouczającej.

Kallias i Elpinika wyszli pierwsi. Wtedy Anaksagoras podszedł do mojego łoża i powiedział:

– Przez pewien czas może nie będę cię mógł odwiedzać. Chyba rozumiesz, dlaczego.

– Chodzi o medyzm? – Ateńczycy tak nazywają poglądy Greków, którzy sprzyjają Persom i ich pobratymcom Medom.

– Tak.

Rozdrażniło mnie to raczej, niż zaniepokoiło.

– Ci ludzie są obłąkani na tym punkcie. Gdyby Wielki Król nie pragnął pokoju, nie byłbym posłem w Atenach, lecz namiestnikiem. – Nie były to rozsądne słowa – skutek wina.

– Perykles cieszy się popularnością. Jestem jego przyjacielem. Co więcej, pochodzę z miasta, które znajdowało się kiedyś pod panowaniem Wielkiego Króla. Toteż prędzej czy później oskarżą mnie o konszachty z Medami. Dla Peryklesa będzie lepiej, jeśli to się stanie jak najpóźniej. – Jako bardzo młody chłopiec Anaksagoras walczył pod Maratonem po naszej stronie. Żaden z nas nigdy nie wspomina tego epizodu z jego życia. W odróżnieniu ode mnie nie interesuje się w ogóle polityką. Jest więc absolutnie pewne, że konserwatyści posłużą się nim, by uderzyć w Peryklesa.

– Miejmy nadzieję, że cię nigdy nie oskarżą – powiedziałem. – Jeżeli uznają, żeś winny, skażą cię na śmierć.

Anaksagoras wydał z siebie dźwięk, który mógł być westchnieniem lub cichym śmiechem.

– Zejście do Hadesu jest zawsze takie samo, niezależnie od miejsca i czasu, w którym zaczynamy schodzić.

Wtedy zadałem mu najposępniejsze ze wszystkich greckich pytań, po raz pierwszy sformułowane przez sentymentalnego raczej autora Persów:

– Czyż nie lepiej byłoby w ogóle się nie narodzić?

– Ależ skąd – padła natychmiastowa odpowiedź. – Już sama możliwość badania nieba to wystarczający powód, by żyć.

– Ja, niestety, nie mogę widzieć nieba.

– W takim razie słuchaj muzyki. – Anaksagorasowi nigdy nie brak argumentów. – Perykles jest przekonany, że za powstaniem w Eubei stoją Spartanie. Tak więc w bieżącym sezonie oni są wrogami, nie Persowie. – Anaksagoras zniżył głos do szeptu. – Kiedy powiedziałem wodzowi, że idę do ciebie na wieczerzę, prosił mnie, żebym przekazał jego przeprosiny. Już od dawna pragnie cię przyjąć. Ale jest stale obserwowany.

– Taka jest ta ateńska wolność.

– Są gorsze miasta, Cyrusie Spitamo. Kiedy Anaksagoras się żegnał, spytałem:

– A gdzie były te wszystkie nieskończenie drobne cząstki materii, zanim rozum wprawił je w ruch?

– Wszędzie.

– To żadna odpowiedź!

– Nie gorsza niż pytanie. Roześmiałem się.

– Przypominasz mi pewnego mędrca, którego spotkałem na Wschodzie. Kiedy zapytałem go o początek świata, odpowiedział mi zupełnie od rzeczy. Kiedy mu to wytknąłem, rzekł: „Bezsensowne pytania powodują bezsensowne odpowiedzi.”

– Mądry człowiek – powiedział Anaksagoras bez większego przekonania.

– Ale dlaczego rozum wprawił świat w ruch?

– Ponieważ taka jest istota rozumu.

– Czy można to udowodnić?

– Udowodniono już, że Słońce to kamień wirujący tak szybko, że sam się zapalił. Cóż, Słońce musiało kiedyś być nieruchome, bo inaczej już by dawno spłonęło, podobnie jak ten jego kawałek, który spadł na ziemię.

– Więc czemu nie zgadzasz się ze mną, że rozumem nadającym ruch wszystkim zarodkom, jest rozum Mądrego Pana, którego prorokiem był Zoroaster?

– Musisz mi opowiedzieć więcej o Mądrym Panu i o tym, co powiedział twojemu dziadkowi. Może Mądry Pan to właśnie rozum, kto wie? Ja nie. Musisz mnie oświecić.

Podoba mi się Anaksagoras. Nie wywyższa się jak większość sofistów. Myślę o moim krewniaku Protagorasie. Młodzi płacą mu za naukę czegoś, co nazywa się moralnością. Jest najzamożniejszym sofistą w Grecji. Tak twierdzą inni sofiści, a oni powinni wiedzieć najlepiej.

Przed wielu laty spotkałem Protagorasa w Abderze. Przyniósł pewnego dnia drewno do domu mojego dziadka. Był młody, czarujący, bystry. Później zdobył jakoś wykształcenie. Nie sądzę, aby pomógł mu w tym dziadek, chociaż był bogaczem. Protagoras przebywał przez wiele lat poza Atenami. Mówiono, że wykłada w Koryncie, mieście, które według Ateńczyków roi się od bogatych, bezbożnych i leniwych młodzieńców. Demokryt podziwia naszego krewniaka i chciał mi przeczytać jedną z jego licznych książek. Odmówiłem sobie tej przyjemności. Z drugiej strony nie miałbym nic przeciwko temu, żeby go znowu spotkać. Protagoras również należy do faworytów Peryklesa.

Spotkałem wodza Peryklesa tylko raz, publicznie, w pałacu i na bardzo krótko. Ale jak powiedział wczoraj Anaksagoras, Perykles znajduje się pod stałą obserwacją. Chociaż jest faktycznym władcą Aten, może być w każdej chwili oskarżony przed zgromadzeniem o medyzm, ateizm lub nawet o zamordowanie swojego politycznego mentora Efialtesa.

Demokryt uważa tego wielkiego człowieka za nudziarza. Uwielbia natomiast Aspazję. Ostatnio bywa w jej domu, w którym rezyduje stale pół tuzina uroczych dziewcząt z Miletu.

Ponieważ dyktuję Demokrytowi, nie chcę formułować moich poglądów na reguły poprawnego zachowania się młodego człowieka w towarzystwie. Demokryt zapewnia mnie, że Aspazja, chociaż nie pierwszej młodości – ma około dwudziestu pięciu lat – i mimo niedawnego macierzyństwa, jest nadal piękna. I nieustraszona, co jest ważne ze względu na liczne niebezpieczeństwa czyhające w tym burzliwym mieście, zwłaszcza na metojków – jak nazywają tu cudzoziemców – a szczególnie już na cudzoziemkę będącą kochanką człowieka znienawidzonego przez starą arystokrację i jej licznych popleczników. Otacza się też wybitnie inteligentnymi ludźmi, którzy nie wierzą w bogów.

Ostatnio pewien obłąkany wróżbita zagroził, że oskarży Aspazję o bezbożność. Jeżeli to uczyni, Aspazja znajdzie się w prawdziwym niebezpieczeństwie. Ale Demokryt twierdzi, że ona śmieje się na dźwięk imienia tego wróżbity. Nalewa wino. Wydaje polecenia muzykantom. Słucha toczących się rozmów. Troszczy się o Peryklesa i swojego z nim syna.

3

Na początku był ogień. Zdawało się, że wszystko, co żyje, płonie. Napiliśmy się świętej haomy i świat wydał nam się tak eteryczny i jasny jak ogień płonący na ołtarzu.

Było to w Baktrze, stolicy prowincji Baktria. Miałem wtedy siedem lat. Stałem u boku mojego dziadka, Zoroastra. Trzymałem w jednym ręku rytualne gałązki i przyglądałem się…

Akurat w momencie, kiedy zaczynałem przypominać sobie ten straszny dzień, rozległo się walenie w drzwi. Mojego służącego nigdy nie ma w domu, Demokryt więc otworzył drzwi i wpuścił sofistę Archelaosa i jednego z jego uczniów, młodego kamieniarza.

– Aresztowano go! – Żaden ze znanych mi Greków nie ma tak donośnego głosu jak Archelaos, co znaczy, że posiada on najdonośniejszy głos na świecie.

– Chodzi o Anaksagorasa – wyjaśnił młody kamieniarz. – Został aresztowany za bezbożność.

– I za medyzm! – grzmiał Archelaos. – Musisz coś zrobić.

– Ponieważ to właśnie ja jestem głównym Medem w Atenach – zacząłem łagodnie – nie sądzę, żeby cokolwiek, co powiem, wywarło pożądany wpływ na zgromadzenie. Raczej odwrotnie.

Archelaos był jednak przeciwnego zdania. Chciał, żebym wystąpił wobec władz z twierdzeniem, iż od czasu traktatu pokojowego Wielki Król nie żywi złych zamiarów wobec greckiego świata. Czego najlepszym dowodem jest fakt, że między Persją i Atenami panuje niczym nie zakłócony pokój, co świadczy o tym, że Anaksagorasowi nie można zarzucić medyzmu. Uznałem ten argument za średnio inteligentny, podobnie zresztą jak samego Archelaosa.

– Na nieszczęście, jednym z warunków traktatu jest zakaz publicznej dyskusji jego punktów – przypomniałem.

– Peryklesowi wolno to zrobić. – Jego głos odbijał się gromkim echem od ścian dziedzińca.

– Być może – odpowiedziałem – ale nie uczynię tego. Sprawa jest zbyt delikatna. Zresztą nawet gdyby traktat podlegał dyskusji, to Ateńczycy i tak mogliby oskarżyć Anaksagorasa o medyzm oraz o wszystko, co im się podoba.

– To prawda – odezwał się uczeń Archelaosa.

Ten młody kamieniarz nazywa się Sokrates. Niezwykle brzydki, lecz, jak twierdzi Demokryt, niebywale inteligentny. Ostatniego lata, aby zrobić przyjemność Demokrytowi, nająłem go do odremontowania fasady mojego domu. Spartolił tę robotę tak, że mamy teraz pełno nowych szpar, przez które wieje lodowaty wiatr. W rezultacie musiałem zrezygnować z pokoju frontowego. Sokrates skłonny był naprawić ścianę, ale obawiam się, że skoro tylko dotknie jej kielnią, cały dom zwali się nam na głowę. Cóż to za dziwny rzemieślnik. Potrafi podczas tynkowania ściany zatrzymać się nagle, zastygnąć w bezruchu i patrzeć przed siebie kilka minut, jakby wsłuchany w głos jakiegoś swojego prywatnego daimoniona – demona. Kiedy spytałem Sokratesa, co mu ten demon powiedział, roześmiał się po prostu i odparł: – Mój lubi mi stawiać pytania.

Uznałem, że to bardzo kiepski demon. Podejrzewam zresztą, że bystry Sokrates jest równie kiepskim sofistą co kamieniarzem.

Archelaos zgodził się ze mną, że ponieważ konserwatyści boją się zaatakować samego Peryklesa, będą musieli zadowolić się oskarżeniem jego przyjaciela Anaksagorasa. Ja zaś sprzeciwiłem się, kiedy Archelaos zażądał, bym oświadczył przed zgromadzeniem, że oskarżenie o medyzm jest fałszywe.

– Czemu mieliby mnie słuchać? – spytałem. – Poza tym głównym zarzutem na pewno będzie bezbożność, a on przecież rzeczywiście jest ateistą. Podobnie jak i ty, Archelaosie. Podobnie jak ja, przynajmniej w oczach motłochu i tych, którzy go oskarżają. Kto wniósł oskarżenie?

– Lysikles, handlarz owiec. – Dźwięk tego imienia zaszumiał mi złowrogo w uszach niczym potężna fala. Lysikles jest wulgarnym i nikczemnym człowiekiem, który postanowił zbić fortunę służąc Tukidydesowi i interesom konserwatystów.

– A więc wszystko jasne. Tukidydes zaatakuje na zgromadzeniu Anaksagorasa, a tym samym jego przyjaciela Peryklesa. A Perykles będzie bronić Anaksagorasa i swojej polityki.

– A ty?…

– Ja nic nie zrobię – odparłem stanowczo. – Moja pozycja tutaj jest, mówiąc łagodnie, delikatna. Z chwilą gdy konserwatyści dojdą do wniosku, że nadeszła pora na nową wojnę z Persją. skażą mnie na śmierć, chyba że czas wyprzedzi waszych polityków. – Zmusiłem się do ostentacyjnego kaszlu, a potem nie mogłem go opanować. Jestem naprawdę chory.

– Co się stanie – zapytał nagle Sokrates – kiedy umrzesz? Zaparło mi dech; minęła wieczność, zanim wreszcie udało mi się wciągnąć powietrza w płuca.

– Jedno jest pewne – odpowiedziałem. – Opuszczę Ateny.

– Ale czy sądzisz, że będziesz istniał nadal w innej postaci? – Tego młodego człowieka chyba naprawdę interesuje to, co myślę, a raczej to, co myślą wyznawcy Ahura Mazdy.

– Wierzymy, że na początku wszystkie dusze zostały stworzone przez Mądrego Pana. We właściwym czasie każda z tych dusz rodzi się, ale tylko jeden raz. Na Wschodzie zaś panuje pogląd, że dusza rodzi się, umiera i odradza tysiące razy w różnych wcieleniach.

– Pitagoras też tak uważał – rzekł Sokrates. – Kiedy byliśmy z Archelaosem na Samos, spotkaliśmy jednego z najstarszych uczniów Pitagorasa. Powiedział nam, że Pitagoras przejął tę doktrynę od Egipcjan.

– Nie – odparłem bez wahania. Sam nie rozumiem, dlaczego. Nie wiem nic o Pitagorasie. – Przejął ją od ludzi mieszkających za rzeką Indus, gdzie niegdyś dotarłem…

Archelaos zniecierpliwił się.

– To fascynujące, pośle. Lecz faktem jest, że nasz przyjaciel został aresztowany.

– Faktem jest również – powiedział chłodno Sokrates – że ludzie umierają, i bardzo nas interesuje, co dzieje się wtedy z duszą zamieszkującą ich ciało.

– Co poczniemy? – Archelaos zdawał się bliski płaczu. W młodości był uczniem Anaksagorasa.

– O to nie mnie należy pytać – powiedziałem. – Idźcie do wodza Peryklesa.

– Byliśmy u niego. Nie ma go w domu. Nie ma go też w pałacu. Ani u Aspazji. Znikł.

Uwolniłem się w końcu od Archelaosa. Tymczasem Anaksagoras jest w więzieniu i na następnych obradach zgromadzenia Tukidydes wystąpi z oskarżeniem. Przypuszczam, że Perykles podejmie się obrony.

Powiedziałem „przypuszczam”, ponieważ dzisiaj wczesnym rankiem armia spartańska przekroczyła granicę Attyki. Perykles wyruszył w pole i oczekiwana przez wszystkich od tak dawna wojna właśnie się rozpoczęła.

Jestem prawie pewny, że Ateny zostaną pokonane. Demokryta to martwi. Powiadam mu, że wszystko jedno, kto zwycięży. Świat i tak będzie istniał nadal. A w ogóle, to między Atenami i Spartą nie ma wielkiej różnicy. Oba te państwa są greckie.

Skończę ci teraz wyjaśniać, Demokrycie, to, czego nie zdążyłem powiedzieć twojemu przyjacielowi, kiedy zapytał mnie, co się dzieje po śmierci. Otóż dusza uwolniona od ciała powraca do Mądrego Pana. Najpierw jednak musi przejść przez most Czinwat. Ci, którzy podążali w życiu drogą Prawdy, pójdą do Domu Pogody i Szczęścia. Ci, którzy szli drogą Kłamstwa, a więc drogą bliźniaczego brata Mądrego Pana, Angra Mainju, zwanego po grecku Areimanios, który jest wcieleniem zła, pójdą do Domu Kłamstwa i będą tam poddani różnym udrękom. A kiedy wreszcie Mądry Pan pokona wszelkie zło, wszystkie dusze się połączą.

Demokryt chce wiedzieć, dlaczego Mądry Pan stworzył Areimaniosa. Jest to dobre pytanie, które mój dziadek raz na zawsze rozstrzygnął.

W chwili tworzenia świata Mądry Pan powiedział o swoim bracie bliźniaku: „Ani nasze myśli, ani czyny, ani sumienia, ani dusze nie są ze sobą w zgodzie.”

Demokryt twierdzi, że to nie jest wyczerpująca odpowiedź. Ja zaś, że tak. Mówisz, że to tylko sformułowanie istniejących przeciwieństw. Ja na to, że kryje się w tym głębszy sens. Mówisz, że Mądry Pan nie wytłumaczył, dlaczego stworzył złego brata. Przecież powstali równocześnie. A kto ich stworzył? Jesteś bardzo dociekliwy, jak wszyscy Grecy. Zaraz ci wszystko wytłumaczę.

W momencie stworzenia świata istniał tylko nieskończony czas. Wtedy Mądry Pan postanowił zastawić pułapkę na Areimaniosa. I stworzył w obrębie nieskończonego czasu czas długiego panowania. Rodzaj ludzki trwa teraz w czasie długiego panowania niczym mucha w bryle bursztynu. Pod koniec długiego panowania Mądry Pan pokona bliźniaka i wszelką ciemność strawi światło.

Demokryt chce wiedzieć, dlaczego Mądry Pan zadał sobie tyle trudu. Dlaczego w ogóle zgodził się na powstanie Zła? Ponieważ Demokrycie, nie miał wyboru. Pytasz więc: czyj to był wybór? Poświęciłem całe życie próbom znalezienia odpowiedzi na to pytanie, pytanie, które stawiałem Gośali, Buddzie, Konfucjuszowi i wielu innym mędrcom na Wschodzie i na wschód od Wschodu.

Usiądź wygodnie, Demokrycie. Mam dobrą pamięć i chętnie jej folguję. Podczas gdy czekać będziemy w tym pełnym przeciągów domu na nadejście armii spartańskiej – jeżeli o mnie chodzi, to nie może ona przybyć ani o chwilę za wcześnie – zacznę od początku i opowiem ci, co wiem o stworzeniu tego świata i innych światów także. Wytłumaczę ci również, dlaczego Zło istnieje i dlaczego go nie ma.

Загрузка...