Rozdział 32

Prawie tydzień później Sam siedziała przy piurku w rozgłośni i czyta¬ła pocztę, starając się zapomnieć o balu. Policja nie miała podejrza¬nych, chociaż wiele osób twierdziło, że ktoś przebrany za robotnika mógł wejść do budynku. Jeden z manekinów został zabrany z parteru i umiesz¬czony w piwnicy, a ktoś z podstawową wiedzą o systemie nagłaśniają¬cym, podłączył magnetofon do wzmacniaczy. Policja przesłuchała wszyst¬kich obecnych, oraz pracowników ijt?1elu i robotników budowlanych. Ty pomagał policji i dzwonił do Navarrone'a, a Sam czytała o seryjnych mordercach, psychopatach i wszystkim, co mogło odnosić się do Johna. Rick Bentz zwiększył jej ochronę, zarówno w mieście, jak i w domu.

John milczał. Nie zadzwonił ani razu i nie domagał się pochwały za swój czyn.

Sam dostawała dreszczy, na wspomnienie nagiego manekina z zamalowanymi ślepymi oczami. To była wiadomość dla niej.

Groził jej albo coś obiecywał.

Notowania Nocnych wyznań rosły jak szalone. George Hannah wychodził z siebie, a policja sugerowała, że wszystko zostało ukartowane przez właściciela WSLJ po to, by zwiększyć liczbę słuchaczy.

Sam tak nie uważała, chociaż była pewna, że działały dwie siły. Po¬twór, którego celem było zabijanie, i ktoś drugi, kto lubił się bawić ¬a może to był jeden człowiek z rozdwojeniem jaźni? Ktoś z rozgłośni związany z Annie? Na litość Boską, kto?

Usłyszała kroki W korytarzu. W drzwiach pojawiła się Melanie.

_ Pora zaczynać – oznajmiła, a włosy błyszczały jej w świetle lamp. – Pora na zebranie.

_ Co ty tu robisz o tej porze? – zapytała Sam. – Mnie wezwali, ale ty nie masz dzisiaj randki?

Melanie uśmiechnęła się szeroko, a w jej oczach pojawił się błysk.

– Mam wspaniałą randkę•

– Nowy tajemniczy mężczyzna?

_ Mmm – skinęła głową z kocim uśmiechem. – Myślę, że to może być ten właściwy.

_ Brzmi poważnie – stwierdziła Sam. – Trzymam kciuki! – Melanie promieniała i Sam przypomniała sobie, że dzi.ewczyna ma dopiero dwa¬dzieścia pięć lat. – Kto to jest? Znam go? – zapytała.

Melanie pokręciła głową, ale w oczach miała psotne iskierki.

– Nie.

– Więc kiedy go poznam?

_ Niedługo _ powiedziała Melanie szybko. – Przyprowadzę go. A teraz idź na spotkanie. Mały George nie lubi, kiedy każe mu się czekać.

_ Niech no tylko usłyszy, jak o nim mówisz.

_ Nigdy ~ przyrzekła Melanie.

Sam nie miała ochoty iść na to spotkanie, bo coś wisiało w powie¬trzu. Miała wrażenie, że coś się wydarzy. Spodziewała się, że tematem rozmowy będą szalone notowania programu.

Od czasu imprezy charytatywnej WSLJ było bombardowane telefonami od dziennikarzy, którzy choieli przeprowadzać wywiady, a liczba telefonów do programu Sam rosła z dnia na dzień. Nowy Orlean oszalał na punkcie audycji i setki do tej pory obojętnych słuchaczy, domagało się rady Sam. Ludzie chcieli też usłyszeć własny głos na falach radia. Inni szukali sławy; dzwonili i podawali się za Johna albo innego waria¬ta. Naśladowcy wypełzli z ciemnych zakamarków miasta.

Melanie dostawała szału, sprawdzając rozmowy, a detektyw Bentz nakazał podwójną kontrolę. Wszystkie telefony od dziewiątej wieczorem do drugiej w nocy przechodziły przez drugie sito. Melanie odbierała tele¬fony, a potem policjantka wyznaczona przez Bentza udawała, że jest dok¬tor Sam. Każda roZl)1owa była nagrywana i można było ją wyśledzić.

Jak na razie John milczał.

Policja była pewna, że go złapie, ale nawet artykuły w prasie i por¬tret pamięciowy nic nie dały. John zapadł się pod ziemię. Musieli przy¬znać, że rysunek był zbyt ogólny. Każdy wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z ciemnymi włosami był potencjalnym podejrzanym.

– Rzuć dobre słowo mojej sprawie – powiedziała Melanie z'uśmie¬chem. – Powiedz George' owi, że jestem twoją lojalną, ale przepracowaną, za nisko opłacaną i wykształconą asystentką, która jest gotowa od¬dać duszę za szansę poprowadzenia własnego programu.

– Przypomnę mu – powiedziała sucho Sam. Weszła do jednego z większych pokoi w rozgłośni, który służył za bibliotekę. Ramblin' Rob nazywał go "pokojem nudy", za każdym razem, kiedy George, ludzie od sprzedaży i inne grube ryby miały w nim spotkanie.

– Samanto, wejdź proszę – powiedział George, kiedy Melanie za¬mknęła za nią drzwi.

Ubrany w szary, elegancki garnitur i krzykliwy krawat od Jerry'ego Garcii, George zasiadał na jednym kOł1cU stołu. Po prawej stronie sie¬działa Eleanor z surowym wyrazem twarzy. Na stole leżały rozrzucone foldery i notatniki.

– Nie ma co owijać w bawełnę – powiedział George, kiedy Sam usia¬dła na krześle naprzeciwko niego. – Chcę rozszerzyć twój program.

– Dla twojej informacj i,ja się nie zgadzam – sprzeciwiła się Eleanor. ¬Uważam, że to byłby błąd. George, patrzysz na notowania, pieniądze z re¬klam i wyniki finansowe, ale ja uważam, że nie tylko o to chodzi.

– Oczywiście. – George rzucił Sam najbardziej rozbrajające spoj¬rzenie. – Nie jestem nieświadomy tego, co się przy okazji dzieje, ale uważam, że powinniśmy wykorzystać sytuację.

– Chcesz powiedzieć, żebyśmy na tym żerowali -'stwierdziła sta¬nowczo Eleanor. – To nie jest zwykła sprawa, to koszmar. Ktoś włamał się do domu Sam, wysyłał jej listy z pogróżkami i dzwonił. Nie wspo¬mnę już o tym cholernym torcie i manekinie na balu. A teraz wiemy, że ten facet to rzeźnik i seryjny mordercą! Tu nie chodzi o notowania, tylko o straszenie. Gdybym była na twoim miejscu, zastanowiłabym się, czy nie zawiesić programu na jakiś czas, aż to się uspokoi. Nie brałabym pod uwagę jego rozszerzenia. Ten facet czegoś chce. Dzwoni na drugą linię – ma skądś listę naszych zastrzeżonych numerów. Dzwoni po pro¬gramie, i do cholery jasnej, morduje kobiety.

_ Prostytutki – poprawił George.

_ Kobiety _ odwarknęła. – Może zauważyłeś, że chodzi o seryjnego mordercę. A ty chcesz z tego czerpać korzyści? Rozszerzać program? ¬Obrzuciła go jednym ze swoich spojrzeń oznaczających: nie ma mowy. ¬Musimy zwiększyć ochronę. Na razie jest policja i sprawdzają telefony, ale musimy się upewnić, że inne środki bezpieczeństwa, które zastoso¬waliśmy, nie są tymczasowe. Chcę mieć na stałe system monitorowania rozmów i nowe zamki w całym budynku. Kilka tygodni temu ktoś do¬stał się przez balkon do kuchni. Załóżcie nowy zamek na tych drzwiach, ale to i tak nie zagwarantuje, że on nie wróci. Na litość boską, mówimy o mordercy!

Wciągnęła powietrze.

George pochylił się w fotelu i odłożył długopis.

_ To właśnie w tobie kocham, Eleanor – zawsze podkreślasz pozytywne strony.

– W tym nie ma nic pozytywnego.

– Ale tego chcą słuchacze.

_ Do diabła ze słuchaczami. Mówimy o bezpieczeństwie moich pracowników.

George zacisnął wargi i wciągnął powietrze.

_ Samanto, może ty mi pomożesz. Chcę zwiększyć ilość słuchaczy, rozszerzyć program na cały tydzień i podwyższyć ci wynagrodzenie. Będziemy nadawać od Nowego Orleanu do każdego miasta na wschód od gór.

Sam uniosła brwi..

_ Dobra, trochę przesadziłem, ale możemy mieć taki cel.

_ Jezu Chryste, czy ty wiesz, o czym mówisz? – zapytała Eleanor. _ Wiesz, Eleanor, nie płacę ci za to, żebyś się ze mną kłóciła.

_ Jak to nie? Dokładnie za to mi płacisz. Za to, że dzięki mnie cho¬dzisz po ziemi, aja utrzymuję twój kontakt z rzeczywistością.

_ Dobrze, więc wszystko jasne. Przyjąłem twoje zdanie do wiadomo¬ści, ale nadal uważam, że powinniśmy skorzystać z okazji. Podwoimy ochronę, zmienimy zamki, damy Samancie eskortę do domu. Wszystko co trzeba. Oczywiście bezpieczeństwo personelu na pierwszym miejscu.

Eleanor oparła się na krześle i skrzyżowała ramiona na bujnej piersi.

Nie spierała się, ale powiedziała:

_ Chcę być pewna, że tak myślisz, George, że to coś więcej niż czcze słowa.

– Przysięgam.

Nic nie odpowiedziała.

– Posłuchaj – powiedziała Sam, która postanowiła zdusić pomysł w zalążku. – Osobiście nie jestem przygotowana na rozszerzanie pro¬gramu do siedmiu dni w tygodniu, jeśli o tym myślisz. – Już teraz była zmęczona, a myśl o siedmiu nocach spędzonych przy mikrofonie wyda¬ła jej się przerażająca – nawet na krótką metę. – N ie zgadzam się, chyba że zatrudnisz kogoś• do pomocy..

– Melanie mogłaby to robić. Trzeba by ją trochę poduczyć – zapro¬ponowała Eleanor, chociaż nie była entuzjastką tego pomysłu.

– Tylko nie Melanie. – George pokręcił głową. – Straciliśmy słu¬chaczy, kiedy cię zastępowała.

– No to ktoś inny.

– Nikt nie może cię zastąpić. Słuchacze identyfikują się z tobą, Sam. Wiem, że to będzie więcej godzin pracy i wielkie poświęcenie z twojej strony, ale wynagrodzę ci to – duża podwyżka i premia, jeśli to wypali. A potem możesz zaprosić kogoś do pomocy… może nawet Melanie, Ramblin' Roba albo Gatora. Jeśli słuchacze im zaufają, to mogliby cię zastępować przez kilka nocy w tygodniu.

– Rob i Gator nie są psychologami – oburzyła się Sam. – To osobo¬wości radiowe. Program straci wiarygodność.

– Dobrze, a co powiesz na Trish LaBelle z WNAB? Słyszałem, że nie jest zadowolona ze swojej pracy. Może byłaby zainteresowana.

– Trish LaBelle – powtórzyła zaskoczona Sam. Trish miała ostry styl.

Oceniała ludzi i nazywała to strzelaniem z biodra albo waleniem prosto z mostu. Według Sam posuwała się za daleko, poniżała słuchaczy, wy¬śmiewała ich problemy.

Eleanor mlasnęła językiem

– Trish LaBelle nie będzie nigdy grała drugich skrzypiec. Za żadne skarby. Poza tym ta kobieta to żmija. Nie lubię jej stylu. O nie, tej puszki z robakami nie chcę otwierać. – Rzuciła George'owi gniewne spojrze¬nie. – Nie wciskaj mi tu, że doszły cię jakieś plotki. Wiem, że z nią roz¬mawiałeś i podjąłeś pewne działania.

George zacisnął kąciki ust.

– Muszę robić to, co najlepsze dla stacji.

– Więc zacznij od upewnienia się, czy twoi pracownicy są bezpieczni.

– Już mówiłem, że t załatwię. Proponuję tę pracę Sam, ale ona nie chce pracować siedem dni w tygodniu. Rozważałem już kandydatury naszych ludzi, ale – uniósł dłonie i wzłożył palce – Samanta uważa, że nie mają profesjonalnego przygotowania albo odpowiednich dyplomów.

– Bo nie mają – potwierdziła Sam.

_ Więc proponuję Trish.

_ Ona też nie ma – powiedziała Sam szybko. – Ma dyplom z socjologii, a tylko licencjat z psychologii.

Resztki uśmiechu zniknęły z twarzy George'a.

_ Dobrze, ale WNAB to wystarcza i myślę, że nam też. Trish LaBelle ma słuchaczy pasma AM, a jak się przeniesie na FM na Nocne wyzna¬nia, obie stworzycie silny zespół. Więc możesz to robić sama albo z Trish jako partnerką.

_ Chwileczkę, momencik – wtrąciła się Eleanor. – Mówisz o tym, jakby to już było postanowione i Trish była w zespole.

_ Jeszcze nie, ale negocjuję z nią. Wszystko zależy od Sam, ale tak czy inaczej, skorzystamy z sukcesu Nocnych wyznań. Ty, Samanto mu¬sisz zdecydować, czy chcesz się poświęcić i sama prowadzić program, czy podzielisz się sławą z Trish. – Pochylił się i oparł łokcie o stół. ¬Tak czy inaczej, rozszerzamy program na weekend.

_ Więc na tym spotkaniu nie chodziło o nasze zdanie – powiedziała wzburzona Eleanor. – To była tylko formalność.

_ Skończyliśmy. – Potarł palcami po stole, jakby chciał podkreślić swoje słowa. – Powiesz mi, co zdecydujesz. – Wstał, poprawił krawat i wyszedł z pokoju.

Eleanor westchnęła i uniosła ręce.

_ Czasami zastanawiam się, dlaczego jeszcze tu jestem.

– Bo to uwielbiasz.

_ Więc może powinnam zatrudnić ciebie, bo potrzebuję poważnej pomocy psychologa.

_ Nie wierzę – powiedziała Sam, kiedy wyszły do dużego przedsionka, gdzie Melba odbierała telefony. – Jesteś najzdrowszą osobą, jaką znam.

_ Boże, więc wszyscy jesteśmy w tarapatach.

_ Wrócę wieczorem – powiedziała Sam i spojrzała na zegarek. Miła dużo czasu do programu i mnóstwo spraw do załatwienia. Nie spo¬dziewała się, że wpadnie na Melanie już na korytarzu.

_ I co? _ zapytała dziewczyna, kiedy minęły strażnika i wyszły na słoneczną ulicę. – Co się szykuje?

_ Chcą wydłużyć program.

Melanie nagle uśmiechnęła się szeroko i rozpromieniła.

_ Wiedziałam! To wspaniała wiadomość! Więc jak to będzie? Dłuższe godziny, więcej dni w tygodniu?

_ Więcej dni, ale to jeszcze nic pewnego.

_ Ale nie dasz sobie rady sama.

_ Powiedziałam im to. – Sam pogrzebała w torebce, znalazła okulary przeciwsłoneczne i założyła je.

– A ja? Powiedziałaś coś o mnie?

– Tak, ale… George ma własne pomysły.

– Pomysły? – Melanie zatrzymała się, zaskoczona. – Cholera, wiedziałam. Da program komuś innemu? – Kopnęła kamyk leżący na ulicy. Potoczył się i uderzył w kosz na śmieci. – Sukinsyn. Pieprzony sukinsyn! – Może powinnaś porozmawiać z Eleanor – powiedziała Sam, za¬skoczona reakcją Melanie. Rozumiała jej rozczarowanie, ale Melanie była po prostu wściekła.

– Po tym wszystkim, co zrobiłam. Po godzinach jakie przepracowa¬łam, po moim poświęceniu!

Sam zamarło serce.

– Poświęceniu? – powtórzyła i pomyślała, że jest przewrażliwiona. _ Ale to twoja praca.

Melanie nie słuchała jej. Mrucząc coś pod nosem, ruszyła z powro¬tem do budynku.

– Mam dość. To ostatnia kropla.


Bentz rozparł się na fotelu i spojrzał na żałosną postać, która sie¬działa po drugiej stronie biurka.

David Ross był przerażony i drżał.

– Myślę, że potrzebuję adwokata – powiedział, a potpokrył mu czoło.

Ręce zaciskał tak mocno, że pobielały mu palce. Włosy miał potargane, a koszulę pogniecioną. Wyglądał, jakby nie spał od dwóch tygodni.

– Przyszedł pan tu z własnej woli.

– Wiem, wiem. – David głośno przełknął ślinę. – Nie miałem pojęcia, że to zajdzie tak daleko. To znaczy… – Zamknął oczy i opanował się. – Martwię się oSamantę Leeds. Jestem, to znaczy byłem jej narze¬czonym. I… pokłóciliśmy się, i próbowałem załagodzić wszystko w Mek¬syku, ale nie wyszło. Byłem zdesperowany i zrobiłem coś, czego nie powinienem. – Sięgnął do kieszeni i wyciągnął klucze i portfel. – Zwró¬cili mi to w Meksyku – nawet nie wiem, czy wszystko jest w,środku, ale nie oddałem tego Sam, a jak zaczęły się kłopoty, to zatrzymałem to, bo miałem nadzieję, że przestraszona wróci do mnie i… ale tak się nie sta¬ło. Chyba nie znałem Samanty tak dobrze, jak mi się wydawało. ¬Uśmiechnął się blado. – Jednak jest twarda. – Odchrząknął. – Wiedzia¬łem, że ktoś ją prześladuje. Słyszałem o telefonach i przyznaję, że zasta¬nawiałem się nad tym. Sam dzwoniłem kilka razy do programu, ale nie doczekałem się na połączenie. Bałem się, że pozna mój głos.

– Jasne – powiedział Bentz. Był ciekaw do czego zmierza David Ross. Żuł powoli gumę i czekał. Wiedział, że mężczyzna nie jest mordercą – miał inną grupę krwi. Poza tym Ross nie był ani trochę podobny do faceta z portretu. Jednak miał poczucie winy i chciał się do czegoś przyznać, a Bentz był gotów go wysłuchać.

– Miałem nadzieję, że do mnie wróci i wszystko obróciło się prze¬ciwko mnie… a teraz jeszcze ten morderca… Słyszałem, że to może być ten sam facet, który dzwoni do radia… ktoś, kogo Samanta znała, został zabity. Boję się.

– I przyszedł pan dlatego, że zapomniał oddać klucze byłej dziew¬czynie? – Bentz pochylił się do przodu i oparł łokcie na stole, na rapor¬tach, które ludzi pokroju Davida Rossa śmiertelnie by przeraziły.

– Chcę tylko oczyścić moje nazwisko.

– A jest z czego?.

Ross zaczerwienił się.

– Niepotrzebnie tu przyjechałem. Właściwie to chyba błąd – powiedział i zebrał się na odwagę. – Chciałem wszystko wyjaśnić.

Bentz wierzył mu. David Rosś mógł teoretycznie mieć coś wspólne¬go z zabójstwami, gdyby pociągał za sznurki, kierował mordercą jak kukiełką lub go wynajął, ale seryjni mordercy nie działali w ten sposób. Podniecało ich samo zabijanie, a gdyby to było morderstwo na zlecenie, nie zginęłyby inne kobiety, a Ross nie przyszedłby tutaj. Nie, on nie był Johnem, mordercą z różańcem, jak nazwał go Bentz. Manekin w Cen¬trum Boucher miał różaniec na szyi, a ślady na szyjach ofiar miały taki sam wzór jak modlitewne paciorki. Dziwny znak na szyi Leanne Jaquil¬lard pochodził naj prawdopodobniej od krzyżyka.

– Ma pan nam jeszcze coś do powiedzenia? – spytał Bentz.

– Tak. Złapcie go. – Nozdrza Davida rozszerzyły się, jakby poczuł nieprzyjemny zapach. – Aresztujcie albo zabijcie drania, ale zabierzcie go z ulicy, zanim dopadnie Samantę•


– Dość tego. Odchodzę – oznajmiła Melanie, nie mogąc opanować drżenia w głosie. Była tak wściekła, tak wkurzona, że kiedy stała przed biurkiem Eleanor Cavalier, cała dygotała.

– Zadzwonię do ciebie – powiedziała Eleańor i odłożyła słuchaw¬kę, a potem spojrzała na Melanie.

– Siadaj i porozmawiajmy. Nie możesz tak po prostu odejść. Mu¬sisz dać dwutygodniowe wypowiedzenie i…

– Nic z tego. Nie po tym, jak mnie potraktowano. Kiedy brałam tę pracę powiedziano mi, że awansuję, że z moim dyplomem i doświad¬czeniem z psychologii, będę w kolejce do własnego programu.

– Kiedyś tak – powiedziała Eleanor i jeszcze raz wskazała jej krze¬sło. – Może się tak zdarzyć.

– Może. – Melanie parsknęła ironicznie. – Może! Jezu, Eleanor. Mam dyplom licencjata i znam się na technicznych sprawach tak dobrze jak Tiny, na litość boską! Zastępowałam Samantę, kiedy wyjechała. Byłam taka zła? – Nie, oczywiście, że nie.

– Do kogo dzwonisz, gdy jesteś chora? Co? Do mnie. – Pokazała na siebie kciukiem. – To nie ma sensu, Odchodzę stąd! – powiedziała i ob¬róciła się na wysokich obcasach, o mało nie wpadając na Ramblin' Roba, który stał na środku korytarza. Stary cwaniak podsłuchiwał. Najego widok dostała gęsiej skórki. Zresztą reagowała tak na wszystkich,. George Han¬nah był starym zboczeńcem, a Gator też miał jakieś ciemne sprawki na sumieniu. Melanie nawet nie chciała zastanawiać się, jakim był popa¬prańcem i co robił za zamkniętymi drzwiami. Mogła się tylko domyślać. Jego oczy… przyprawiały ją o dreszcze. Właściwie nie wiedziała, dla¬czego siedziała tu tak długo. Rozmawiała z Trish LaBelle i miała na¬dzieję na pracę w WNAB. Tak'powinna zrobić. Nie będzie musiała mieć więcej do czynienia z Tinym. Boże,jaki on był beznadziejny, o mało nie umierał, gdy zbliżała się Samanta.

Podeszła do schodów i popędziła na dół. Tyle poświęciła tej choler¬nej stacji, kawał życia oddała Nocnym wyznaniom. Oczywiście nikt nie wiedział, jaka była kreatywna. Była nie tylko posłusznym pracownikiem, z wiecznym uśmiechem na twarzy, gotowa nadstawiać karku za wszyst¬kich, ale zrobiła coś ponad plan, uczyniła krok w kierunku odebrania stanowiska Sam, a przynajmniej takjej się wydawało.

Otworzyła ramieniem drzwi, minęła ociężałego ochroniarza i tym razem mu nie pomachała. Knuła i spiskowała za plecami Sam, a teraz wszystko na nic.

Wyszła na ulicę i uderzyła ją fala gorącego powietrza. Sięgnęła do torebki po okulary. Było potwornie gorąco. Może powinna przeprowa¬dzić się do innego miasta, chłodniejszego, mniej parnęgo… ale nie mo¬gła. Jeszcze nie. Była znana w Nowym Orleanie.

Teraz mogła to wszystko wsadzić gdzieś, jeśli nie złoży wymówienia. Ostre słońce odbijało się od chodnika, kiedy szła na parking, gdzie zostawiła swój mały samochód. Pomyślała, że to, co ją spotkało, było bardzo niesprawiedliwe.

Nikt w WSLJ nie wiedział, ile poświęciła, ile dała z siebie i jak planowała ścieżkę kariery.

Skrzywiła się trochę, kiedy pomyślała, jak daleko się posunęła. Oka¬zja nadarzyła się sama, kiedy Sam poprosiła Melanie o opiekę nad do¬mem i kotem.

Melanie z radościąz niej skorzystała. Kiedy Sam wyjechała do Mek¬syku, Melanie wprowadziła się do przytulnego domu nad jeziorem Pont¬chartrain. Przeszukała rzeczy Sam i znalazła notatki o Annie Seger na wstrętnym, pełnym robaków strychu. Kiedy była sama, przymierzała nawet ubrania Sam.

Czuła się zepsuta i szalona, kiedy zaprosiła nowego chłopaka do za¬bawy w łóżku Sam. Ubrała się w jedną z jej nocnych koszul, białą, ko¬ronkową, na cienkich ramiączkach i zapaliła świece. Potem nastąpiła orgia, w jakiej nigdy przedtem nie brała udziału. Po wszystkim nie mo¬gła usiedzieć z bólu w samochodzie. Jej faceta podnieciło samo to, że kochali się w łóżku Samanty. Melanie wyszeptała mu do ucha, że w tym domu zazdrosny kochanek zabił swoją dziewczynę – to rozochociło go jeszcze bardziej.

Potem, kiedy Melanie opowiedziała mu o Annie Seger, wymyślił intrygę – śmiałą i ponurą – takąjak on sam. Zachęcił Melanie do po¬straszenia Sam, do podrzucenia jej listu w samochodzie i ustawieniu manekina w Centrum Boucher. Zmieniła głos i nagrała taśmę, na któ¬rej podała się za Annie – nagrali rozmowę na magnetofonie Sam i na jej kasecie. Potem puścił tę taśmę, kiedy zadzwonił do radia. Efekt był przerażający.

Był świetny. Dodawał Melanie otuchy, mówił, że osiągnie coś w ży¬ciu tylko przez ofiarę i wykorzystanie wszelkich środków, żeby dotrzeć do celu. Trochę nie podobały jej się jego telefony i podawanie się za Johna, ale wiedziała, że zrobił to z miłości do niej, po to, by Sam odeszła i Melanie została gospodynią Nocnych wyznań.

Tylko że nic z tego nie wyszło. Sam została w rozgłośni, a program, miał więcej słuchaczy właściwie dzięki wysiłkom Melanie. Doszło do tego, że w WSLJ chcieli rozszerzyć audycję, a ją zupełnie pominąć.

Cholera.

To było nie tylko niesprawiedliwe, ale i głupie. Melanie mogła pra¬cować zamiast Sam z zamkniętymi oczami. Była młodsza, inteligent¬niejsza i gotowa zrobić wszystko, żeby wypromować siebie i program.

Pocąc się, maszerowała rozgrzanym chodnikiem. Weszła na parking.

Samochód był rozgrzany jak piec, ale Melanie nie zwracała uwagi. Opu¬ściła szybę po stronie kierowcy i odetchnęła gorącym powietrzem. Była zła i potrzebowała rady, poważnej rady od kogoś, kogo obchodził jej los, jej kariera i potrzeby.

Była tylko jedna taka osoba.

Chwyciła za telefon i wcisnęła automatyczne wybieranie numeru swojego chłopaka. Porozmawia z nim, opowie mu co się dzieje. Może on ją uspokoi. Spotkają się i uczcząjej wolność.

A jak będzie miała szczęście, to będą się kochać. Ostatnio rzadko to robili i myślała, że to z powodu kokainy, ale dziś w nocy może będzie miała szczęście.

Czekała na połączenie i bawiła się kluczami i breloczkiem w kształ¬cie tablicy rejestracyjnej z jej imieniem. Chłopak dał jej to po tym, jak pożyczyła mu kiedyś samochód. Dotknęła palcem wypukłych liter, a wte¬dy odebrał telefon.

– Halo? – Jego głos zabrzmiał jak balsam.

– Boże, dobrze, że cię złapałam. – Walczyła ze łzami. – Miałam niezły dzień w pracy. Właśnie odeszłam.

– Dlaczego?

– Stacja rozszerza program Nocne wyznania. Będą teraz codziennie, ale nie chcą, żebym prowadziła nawet jedną noc. To sprawka doktor Sam albo kogoś innego. – Oparła się o siedzenie. – Coś mi tu śmierdzi.

– Więc dobrze zrobiłaś.

– Mam nadzieję. Zadzwonię do WNAB.

– Poczekaj z tym. Podjadę po ciebie i gdzieś pójdziemy? Co ty na to?

– Mogę być kiepskim towarzystwem.

– Niemożliwe – roześmiał się. – Mam coś, co ci poprawi humor.

– Co?

– Niespodzianka – mówił niskim, seksownym głosem.

Poczuła dreszcz emocji. Lubiła tę jego tajemniczość.

– Spodoba mi się?

Powiedzmy tak: to będzie noc, którą zapamiętasz do końca życia. Obiecuję•


Ojciec John stał przed pomnikiem Andrew Jacksona, wyłączył telefon.

Uśmiechnął się do siebie. Wszystko szło doskonale… jak z bożą pomocą.

Przez ciemne okulary obserwował mima, który zabawiał przechod¬niów tuż przy bramie do parku. Widział, jak Melanie opuszcza budynek WSLJ i spodziewał się, że zadzwoni do niego i będzie chciała się z nim zobaczyć. Zawsze chciała się spotykać. Mimo że na zewnątrz robiła wra¬żenie energicznej i niezależnej, miała słabości i potrzeby, jak każda sa¬motna dziewczyna odrzucona przez rodzinę. Była łatwym celem.

Zamyślony patrzył na katedrę świętego Łukasza. Jej białe ściany ośle¬piały w słońcu, a wysokie iglice zakończone krzyżami odbijały się na tle nieba. W środku byli wierni i ciekawi.

Ruszył ścieżką do metalowej bramy małego parku. Melanie Davis była bardzo pomocna, ale spełniła już swojo zadanie. Pomogła mu osią¬gnąć cel i nie miała pojęcia, kim on jest. Była taka chętna, tak łatwo dała sobą manipulować. Szukał znajomości z nią, kiedy dowiedział się, że pracuje w radiu jako asystentka doktor Sam. Poderwał ją w barze na Bourbon. Po kilku dniach poznał jej słabości, odkrył jej wielkie ambicje i wykorzystał je na swoją korzyść i na zgubę Samanty Leeds.

To było takie proste.

Zawsze wszystko szło mu tak łatwo, pomyślał, kiedy mijał otwartą waliz¬kę mima z kilkoma dolarami w środku. Spod nóg uciekło mu stado gołębi.

Tak łatwo, jak poznał słabości Melanie, odkrył również potrzeby swo¬jego więźnia. Wzbudził w nim głód substancji chemicznych, które dawał mu do połknięcia, wdychania lub wstrzykiwał. Ojciec John chętnie zaspo¬kajał ten głód. Podawał mu środki, które osłabiały ciało. To była jego ta¬jemnica, klucz do sukcesu – szukanie słabości wroga, odkrywanie jego potrzeb i podtrzymywanie uzależnień – wszystko dla własnych korzyści.

Skręcił z Dekatur na North Press i przyspieszył kroku. Wkrótce na¬dejdzie noc. Lubił ciemności, a dziś nie mógł się doczekać, jak Melanie Davis zapłaci za grzechy.

Minął stary francuski bazar i ruszył ku rzece. Czuł jej ciężki wilgot¬ny zapach. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął świętą broń. Poczuł ostre krawędzie pętli i wiedział, że nie sprawi mu zawodu. Serce zaczęło mu bić szybciej, kiedy przeciął tory tramwajowe i ruszył pod górę po trawie. Popatrzył na leniwe wody Missisipi. Boże, wspaniała rzeka. Szeroka, dzika i uwodzicielska..

Zamknął oczy i rozmyślał o zbliżającej się nocy i o Melanie Davis.

Przesuwał paciorki różańca – słodki instrument do zabijania grzeszników.

Melanie spotka największe zaskoczenie w życiu.

Nie wiedziała tylko, że będzie to zarazem ostatnia niespodzianka.

Загрузка...