Rozdział 4

– Co tu się działo wczoraj w nocy? – zagrzmiał wściekły głós Eleanor, a jej twarz przybrała' surowy wyraz. Szła tuż za Sam po głównym korytarzu WSLJ i domagała się wyjaśnień.

– Wiesz już o tym słuchaczu? – Sam odstawiła do kąta cieknący parasol i obok oparła kulę.

– Całe cholerne miasto słyszało, na litość boską! Przecież to poszło przez radio! Zapomniałaś? Kto to był i jakim cudem wymknął się spod kontroli?

– Oszukał Melanie. Rozmawialiśmy o wakacjach, a on powiedział coś o Raju…

– Tyle już wiem. – Eleanor wydęła usta, a Sam zdjęła płaszcz przeciw¬deszczowy. – Mam to wszystko na taśmie i przesłuchałam już chyba ze dwanaście razy. Chciałabym cię spytać – wyciągnęła wskazujący palec w stro¬nę Sam, która chowała płaszcz do szafy – czy wiesz kto to jest i czego chce?

– Nie.

– Ale jest coś jeszcze. – Ciemne oczy Eleanor wpatrywały się w Sam.

– Coś, o czym mi nie powiedziałaś. Czy to ma coś wspólnego z twoim wypadkiem w Meksyku?

– Nie sądzę.

– A co z twoim byłym? Pamiętam go jeszcze z Houston.

– Nie wydaje mi się, żeby Jeremy bawił się w głupie telefony. Nie zniżyłby się do tego.

– Ale nadal tu mieszka? Dostał profesurę wTulane?

– Daj spokój, Eleanor. Jeremy ożenił się drugi raz. Co było między nami, skończyło się dawno temu – powiedziała Sam.

– Tak, ale ktoś z okolicy dzwonił i chcę wiedzieć co to za jeden.

Szkoda, że nie możemy śledzić rozmów od nas. Proponowałam takie rozwiązanie, ale George jest taki nieprzejednany.

Sam uśmiechnęła się ironicznie.

– Może będziemy mieć szczęście i John zadzwoni jeszcze raz. Eleanor popędziła za nią wąskim korytarzem do aneksu kuchennego, gdzie parzyła się kawa, a w powietrzu unosił się jeszcze zapach chili z czy¬jegoś obiadu. W środku stały trzy okrągłe stoły, kilka krzeseł, kuchenka mikrofalowa i lodówka. Pomieszczenie to remontowano tyle razy, że je¬żeli to miejsce miało jakikolwiek urok, to zniknął on pod kolejną warstwą farby, winylu i białej lamperii. Po dawnym wdzięku oryginalnego budyn¬ku zostało tylko francuskie okno otoczone ozdobnymi belkami, które kie¬dyś otwierało się na mały balkon siedem pięter nad ulicą. Teraz wyjście było zamknięte na klucz i zabezpieczone podwójnymi bolcami.

Sam pokuśtykała do dzbanka z kawą i nalała sobie pełny kubek.

– Kiedy zdejmą ci gips? – zapytała Eleanor, uspokoiwszy się tro¬chę. Sam nalała jej kawy do ulubionego kubka z napisem: "Słyszę co mówisz, alew to nie wierzę!"

Nie było się co łudzić, że temat nienormalnego telefonu został zakończony. To nie było w stylu jej szefowej. Kiedy coś nie dawało jej spokoju, Eleanor zachowywała się jak pitbull broniący kości. Nigdy się nie poddawała.

– Powinnam pozbyć się tego świństwa jutro rano. – Uniosła nogę. ¬Jeśli uda mi się przekonać lekarza, że poczuję się lepiej bez dodatkowych dwóch kilogramów, które dźwigam. Wizytę u ortopedy mam o jedenastej.

– Dobrze. – Eleanor popchnęła krzesło w jej stronę i gestem kazała jej usiąŚć.- A teraz muszę ci powiedzieć, że odkąd zadzwonił ten świr, dostajemy tysiące telefonów i e-maili. Mamy tu istne oblężenie. Ludzie dzwonią cały dzieli – Ciemne oczy Eleanor błyszcżały, a długie palce zacisnęły się na wyszczerbionym kubku. – George dostaje świra.

– Jak to George – powiedziała Sam i pomyślała o właścicielu stacji, siadając wygodniej w fotelu. Wysoki, ciemnowłosy i przystojny George urodził się w bogatej rodzinie i przez całe życie martwił się o bilans zy¬sków i strat, starając się nigdy nie stracić ani centa. Zrobiłby wszystko, żeby zdobyć więcej słuchaczy i poprawić notowania. Sam uważała, że to obmierzły typ.

Oparła się wygodnie, objęła dłonią fil iżankę i zdmuchnęła obłoczek pary.

– Chyba powinnam być z tobą całkiem szczera – powiedziała i zastanowiła się, czy nie popełnia błędu.

– O co ci chodzi?

– Ten facet dzwonił do mnie już wcześniej.

– Powtórz to raz jeszcze. – Eleanor zapomniała o kawie i przyszpiliła Sam wzrokiem.

– Zostawił mi wiadomość na sekretarce; myślałam, że Melanie ci powiedziała.

– Nie, jeszcze nie przyszła.

– No więc zadzwonił, a potem przyszedł list i podziurawione zdjęcie.

– Jaki list?

Podała Eleanor wszystkie szczegóły i dostrzegła, że z ciemnej twa¬rzy szefowej zniknęło ożywienie. Kiedy wyjaśniła, że po powrocie do domu odkryła wiadomość i list, Eleanor sięgnęja przez stół i zacisnęła ozdobione pierścionkami palce na nadgarstku Sam.

– Powiedz mi raz jeszcze, że na pewno zawiadomiłaś policję.

– Przecież mówiłam. Nie martw się.

– Martwienie się to moja praca. I co ci powiedzieli?

– Że wyślą więcej patroli w moją okolicę.

Eleanor zmrużyła oczy.

– Wezwałaś ich do domu?

– Jeszcze nie – odpowiedziała Sam.

– Dlaczego?

– Bo nie miałam czasu.

_ Jezu Chryste… – Eleanor westchnęła i ściągnęła starannie wyskubane brwi. – Ponieważ policja z Cambrai nie odpowiada za sprawy tu w centrum, obiecaj, że ruszysz tyłek do mojego biura i zawiadomisz ich o tych dziwnych telefonach do radia, bo jeśli ty, kochana, tego nie zro¬bisz, to ja się do tego z pewnością wezmę•

– Zrobię to.

_ Ja myślę. – Eleanor nie przyjmowała żadnych wymówek. – Jak tylko skończysz kawę, idź do mojego biura.

_ Chciałam zadzwonić jutro – mruknęła Sam.

– Po co czekać?

_ Zobaczę, czy ten świr zadzwoni jeszcze raz dzisiaj w nocy. Upewnimy się, że to nie jednorazowy numer.

_ Wątpię, szczególnie po tym, co stało się u ciebie w domu.

_ Sama mówiłaś, że telefony się urywają. To znaczy, że mamy wię¬cej słuchaczy – spierała się Sam. – Czy nie tego wszyscy chcieliśmy?

Eleanor popukała. palcem w kubek.

_ Tak, ale uważam, że igrasz z ogniem – powiedziała, gdyż wyjaśnienie Sam przypadło jej do gustu.

– Może. Rzeczywiście przestraszył mnie. Ale chciałabym się do¬wiedzieć, co go tak nakręca. Jak dotąd pogróżki były mało konkretne. Mam ochotę wybadać, co mu jest. – Dopiła kawę jednym łykiem. – Za¬łożę się, że moi słuchacze też są zainteresowani.

– Nie wiem nic o tym…

_ Jeśli zadzwoni jeszcze raz, polecę prosto na policję, przysięgam. -

Sam uniosła dwa palce jak skaut. – Obiecujesz?

_ Niech skonam, jeśli nie dotrzymam słowa…

_ Nawet nie mów takich rzeczy – przerwała Eleanor. – A tak nawia¬sem mówiąc – popukała palcem w stół – nie podoba mi się to. Bardzo mi się nie podoba.

_ Co ci się nie podoba? – zażądał wyjaśnień poważny głos. W drzwiach pojawił się Ramblin' Rob, ubrany, jakby wybierał się na spęd bydła, a nie do pracy. Pachniał dymem papierosowym i wilgocią, a z kapelusza marki Stetson kapały krople deszczu..

_ Sam chce prowadzić dziś audycję, zamiast zameldować na policji o wariacie, który ją prześladuje.

Na wyblakłej twarzy Roba pojawił się szeroki uśmiech.

– Nie tylko ją• Sądząc po ilości e-maili, pół cholernego miasta słu¬chało jej wczoraj w nocy. Dziwię się, że gliny same jeszcze do. ciebie nie zadzwoniły. – Położył twardą dłoń na ramieniu Sam.

– Myślę, że mają co innego do roboty – powiedziała Sam.

– Dobra, dobra. Wystarczy już. – Eleanor spojrzała na zegarek. – Za dziesięć minut mam spotkanie. Obiecaj mi, że będziesz ostrożna.

– Zawsze jestem.

Eleanor przewróciła oczami.

– Jasne, a ja jestem Kleopatrą. Sam, mówię poważnie, nie drażnij tego faceta. Kto wie, jaki może być niebezpieczny. Może jest ćpunem albo szaleńcem. Proszę – rozłożyła ręce w dramatycznym geście – nie daj się podpuścić.

– Zapomniałaś, że jestem psychologiem? Przyzwyczaiłam się do takich rzeczy.

– Tak, jasne – mruknęła Eleanor pod nosem i wypadła z pokoju.

– Ona ma rację, mała. – Rob usiadł i odsunął do•tyłu rondo kapelusza. Popatrzył na Sam niebieskimi oczami, które niejedno W życiu wi¬działy. – Obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego.

– Postaram się, kowboju Rob – odpowiedziała z udawaną srogo¬ścią• – Słowo honoru – dodała wesoło, ale zamierzała być bardzo ostroż¬na, jeśli mężczyzna zadzwoni jeszcze raz. Jak tylko zorientuje się, że może być niebezpieczny, natychmiast zadzwoni na policję.


Tej nocy, kiedy szła korytarzem z filiżanką kawy w ręku, biura wydały jej się ciemniejsze niż zwykle. W kątach czaiły się cienie, zakamarki spra¬wiały wrażenie głębszych, a korytarze jeszcze straszniejszych. Mimo szcze¬rej rozmowy z Eleanor, Sam była zdenerwowana. Poprzedniej nocy wró¬ciła do domu i nic się nie wydarzyło. Zdawało jej się, że słyszy kogoś na zewnątrz, ale kiedy wyszła na werandę z tyłu domu, nie zauważyła nicze¬go prócz ściany deszczu, a ciszę zakłócało wycie wiatru i dzwonienie dzwo¬neczków. Potem dostrzegła samotną łódź na wzburzonym jeziorze. Przy¬najmniej takjej się wydawało. Zasłoniła żaluzje i zaczęła myśleć o czymś innym. Dlaczego tak się tym wszystkim denerwowała?

Przecież nie była sama. Melanie sprawdzała telefony, a Tiny zaraz przyjdzie upewnić się, że cały sprzęt działa jak należy i programy nagra¬ne na resztę nocy są gotowe do odtworzenia.

Wszystko było po staremu.

Z wyjątkiem kogoś tam – w mieście – kto chce ją śmiertelnie prze¬straszyć.

Jak na razie udało mu się doskonale.

Kiedy zamykała za sobą drzwi dźwiękoszczelnej kabiny i siadała do mikrofonu, była spięta i czuła ucisk w żołądku.

Eleanor i George mieli rację, pomyślała, kiedy z głośników nad biur¬kiem popłynęła muzyka oznajmiająca jej program. Przez ostatnią dobę stacja otrzymała tyle listów i telefonów, jak nigdy przedtem. Rozmowa doktor Sam i Johna wzbudziła zainteresowanie programem i Sam czuła podniecenie w głosach kolejnych rozmówców.

– Dobry wieczór Nowy Orleanie. Witam… – zaczęła jak zwykle.

Potem, wiedząc doskonale, że igra z ogniem, powiedziała:

– Pomyślałam, że zaczniemy dziś tam, gdzie przerwaliśmy wczoraj. Wczoraj zadzwonił ktoś, kto poruszył temat przebaczania, pokuty i grze¬chu. – Kiedy pochyliła się do mikrofonu palce jej drżały. – Przyszło mi do głowy, że warto wrócić do tego tematu. Wiem, że słuchało nas wiele osób i chciałabym poznać wasze zdanie na temat grzechu. – Pierwsza linia telefoniczna zaczęła mrugać, a pozostałe dwie zaświeciły się nie¬mal równocześnie. Po programie Eleanor pewnie ją zamorduje i powie, że sama szuka kłopotów. Ręce miała spocone, a puls przyspieszony, ale chciała znowu porozmawiać z Johnem… żeby dowiedzieć się więcej. Kim on jest? Po co do niej zadzwonił? To musiał być ten sam człowiek, który nagrał się na automatyczną sekretarkę i przysłał jej podziurawione zdjęcie. Dlaczego chciał ją zastraszyć?

Komputer pokazał Sarę na linii pierwszej i Toma na drugiej. Linię trze¬cią zajęła Marcy. Nowy Orlean chciał podyskutować o grzechu, odkupie¬niu, o cytatach z Biblii i wyrazić gorące opinie na temat zapłaty za winy. Zadzwoniło dwóch Johnów, ale żaden nie był tym z poprzedniej nocy. Godżiny mijały i zbliżał się świt, a Sam poczuła mieszaninę ulgi i rozcza¬rowania. Nie chciała wierzyć, że facet tak po prostu dał sobie spokój.

Następny program będzie jutro w nocy.

– Powodzenia Nowy Orleanie. Dobranoc wszystkim, niech Bóg was błogosławi. Nieważne,jakie dziś macie problemy, jutro też jest dzień… Słodkich snów… – powiedziała do cichych taktów muzyki. Zrzuciła słu¬chawki i nacisnęła odpowiednie guziki, żeby puścić reklamy poprzedza¬jące następny program Przy zgaszonych światłach. Po chwili spotkała Melanie na korytarzu.

– Zdaje się, że mój wariat nie miał odwagi się odezwać.

– Rozczarowana? – spytała Melanie, unosząc brwi.

– Chciałam się dowiedzieć, co myśli.

– Może już po wszystkim? Zabawił się wczoraj w nocy i zrezygnował. Poszukał sobie lepszej rozrywki.

– Może… – Sam nie była przekonana. Właściwie miała głupie uczu¬cie, że mężczyzna gra z nią w jakąś grę. Słuchał audycji, wiedział, że czeka na jego telefon i zastosował nową taktykę, żeby ją przestraszyć. – Zapomnij o nim. Poruszyłaś temat, który powinien go sprowoko¬wać – powiedziała Melanie. – Prawdopodobnie się znudził.

– Albo jest ostrożniejszy. Nie wie, że jeszcze nie zgłosiłam tego na policję. Może bał się, że gliny go namierzą.

Melanie ziewnęła.

– Wiesz, Sam, może nie jesteś dla niego tak ważna, jak ci się wyda¬je – powiedziała zirytowanym głosem i dodała: – Pewnie jakiś dzieciak z męskim głosem zrobił ci kawał.

Sam była innego zdania.

– Naprawdę spodziewałaś się, że zadzwoni? – zapytała Melanie. Szły do szatni, a Tiny minął ich biegiem.

– Myślałam, że się odezwie.

– Chciałaś, żeby zadzwonił.

Nie była pewna i zrobiło jej się nieprzyjemnie.

– Zdawało mi się, że jest szansa, że dowiem się dokładniej, o co mu. chodziło wczoraj w nocy. – Oparła się o kulę i nagle coś przyszło jej do głowy. – A kiedy byłam w Meksyku i prowadziłaś za mnie audycję, dzwo¬nił do ciebie?

– Do mnie? – Melanie zaśmiała się delikatnie. – Daję głowę, że nie.

Jest tylko twój. – Być może.

– Samanto! – Z drugiego końca korytarza dobiegł ją głos Tiny' ego. – Masz telefon na dwójce. Mówi, że nazywa się John.

– Co? – Sam zamarła.

– Powiedziałem…

– Słyszałam. – Odwróciła się i pokuśtykała do ciemnego studia, gdzie mrugało światełko linii numer dwa.

– To ten twój facet – wyszeptał Tiny, chociaż nikt inny nie mógł go słyszeć, dopóki Sam nie nacisnęła guzika.

– Nagraj to. – Tiny skinął głową i uruchomił taśmę. Sam chwyciła słuchawki Melanie, pochyliła się nad konsolą i wcisnęła guzik.

– Mówi doktor Sam – powiedziała.

– Tu John. – Głos miał łagodny i opanowany, choć można było wyczuć, że wcale nie jest spokojny. – Twój John. Wiem, że czekałaś na mój telefon, ale byłem zajęty.

– Kim jesteś?

– Tu nie chodzi o mnie.

– Właśnie, że tak. Czego chcesz?

– Pomyślałem, że powinnaś wiedzieć, że to co się stało, stało się przez ciebie. To twoja wina. Twoja.

Krew zamarła Sam w żyłach.

– Co… co się stało?

– Dowiesz się.

Rozłączył się.

– Czego… czego się dowiem? – zapytała. Telefon milczał. – Chole¬ra. – Zrzuciła słuchawki i patrzyła na konsolę. Chciała, żeby lampka znowu zamrugała, ale linie telefoniczne były głuche. W pokoju było dziw¬nie ciemno i kiedy spojrzała przez szybę zobaczyła własne odbicie, a obok sylwetki Tiny'ego i Melanie – wyglądali jak duchy.

– To był on, prawda? – wyszeptała Melanie.

– Tak. – Sam skinęła głową.

– Lepiej zadzwoń do kogoś. – Tiny podrapał się po zarośniętej brodzie i przygryzł wargę, wpatrując się w ciemną konsolę.

– Na policję? – zapytała.

– Nie! To znaczy nie od razu. – Tiny pokręcił głową i zamyślił się głęboko, mrużąc oczy. – Chyba powinnaś zadzwonić do Eleanor albo do George'a Hannaha.

– Nie mam ochoty budzić George'a – powiedziała Sam. George Hannah nie lubił niepokojących wiapomośCi. Nie byłby zadowolony z te¬lefonu w środku nocy. – Myślę, że nie lubi, kiedy mu przerywają rege¬nerujący sen.

– Ktoś jednak powinien się dowiedzieć.

– Ktoś już wie – powiedziała, myśląc o łagodnym głosie bez twarzy. Wiedział, jak wygląda, gdzie mieszka, czym się zajmuje i jak nawią¬zać z nią kontakt. Ona nie wiedziała o nim nic.

Загрузка...