19 Pożegnania

Charlie wyczekiwał mnie niecierpliwie – w domu paliły się wszystkie światła. Nie miałam zielonego pojęcia, jak przekonać go, żeby pozwolił mi wyjechać. Wiedziałam, że czekająca mnie rozmowa nie będzie należała do przyjemnych.

Edward zaparkował powoli, z dala od mojej furgonetki. Wszyscy troje, maksymalnie skupieni, siedzieli teraz wyprostowani jak struny, starając się doszukać się w otoczeniu budynku czegoś nietypowego. Żaden dźwięk, żadna woń, żaden cień nie mógł ujść ich uwadze. Zamilkł silnik, ale ani drgnęłam, czekając na hasło.

– Nie ma go – odezwał się Edward. Był spięty. – Chodźmy.

Emmett pomógł mi wypiąć się ze wszystkich pasów. – Nie martw się, Bello – szepnął pogodnym tonem. – Wszystkim się tu zajmiemy.

Poczułam, że lada chwila się rozpłaczę. Wprawdzie ledwie chłopaka znałam, ale trudno było mi pogodzić się z faktem, że nie wiem, kiedy go jeszcze zobaczę. A był to dopiero początek. Miałam świadomość, że prawdziwie bolesne pożegnania są jeszcze przede mną. Na myśl o nich po policzkach pociekły mi pierwsze łzy.

– Alice, Emmett – zarządził Edward. Rodzeństwo wyślizgnęło się bezgłośnie z auta i w mgnieniu oka rozpłynęło w ciemnościach. Edward otworzył moje drzwiczki, przyciągnął do siebie i opiekuńczo objął ramieniem. Ruszyliśmy szybkim krokiem w kierunku domu. Jego sokoli wzrok bezustannie lustrował okolicę.

– Piętnaście minut – ostrzegł mnie cicho.

– Umowa stoi. – Łzy podsunęły mi pewien pomysł. Znalazłszy się na ganku, ujęłam twarz Edwarda w obie dłonie i zajrzałam mu głęboko w oczy.

– Kocham cię – szepnęłam z pasją. – Zawsze będę cię kochać, niezależnie od tego, co się stanie.

– Tobie nic się nic stanie, Bello – zapewnił mnie z mocą.

– Postępuj tylko według planu, jasne? Opiekuj się Charliem. Nie będzie po tym wszystkim za mną przepadał, ale chcę mieć szansę kiedyś go za to przeprosić.

– Wchodź już – popędził mnie. – Mamy mało czasu.

– Jeszcze tylko jedna rzecz. Nie wierz w ani jedno słowo, które odtąd dziś powiem! – Stał pochylony, wystarczyło, więc tylko wspiąć się na palce i już mogłam pocałować go z całych sił w zaskoczone, skamieniałe usta. Potem odwróciłam się na pięcie i celnym kopniakiem utorowałam sobie drogę do środka.

– Spadaj! – zawołałam, wbiegając do środka i zatrzaskując za sobą drzwi. Stał tam jeszcze zszokowany.

– Bella? – Charlie wynurzył się z saloniku.

– Daj mi spokój! – wrzasnęłam, szlochając. Łzy ciekły mi ciurkiem. Wbiegłam po schodach do swojego pokoju, zamknęłam z hukiem drzwi i przekręciłam klucz w zamku. Wpierw rzuciłam się na podłogę wyciągnąć spod łóżka torbę podróżną, a następnie wyciągnęłam spod materaca starą, zrolowaną skarpetkę, w której trzymałam sekretny zapas gotówki.

Charlie zaczął walić w drzwi.

– Bella, nic ci nic jest? O co chodzi? – Nie gniewał się, bał się o mnie.

– Wracam do domu! – wydarłam się histerycznie. Glos drżał mi w idealny sposób.

– Zrobił ci krzywdę? – Charlie gotowy był mnie pomścić.

– Nie! – krzyknęłam kilka oktaw wyżej. Edward zmaterializował się przy komodzie i zaczął ciskać we mnie garściami wyjmowanych zeń ubrań.

– Zerwał z tobą? – Charlie nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić.

– Nie! – Miałam nadzieję, że nie było słychać, że robię się nieco zadyszana. Wciskałam wszystko na ślepo do torby. Edward obrzucił mnie zawartością kolejnej szuflady. Torba była już niemal pełna.

– To co się stało? – Charlie ponowił stukanie.

– To ja z nim zerwałam! – odkrzyknęłam, mocując się z zamkiem błyskawicznym. Edward odsunął mnie na bok i sam się tym zajął – nie dało się ukryć, miał większe zdolności manualne. Pasek torby zarzucił mi na ramię.

– Będę czekał w furgonetce – szepnął. – Do dzieła! – Pchnął mnie w kierunku drzwi, po czym zniknął za oknem.

Otworzywszy drzwi, przecisnęłam się brutalnie koło Charliego i rzuciłam w dół po schodach, siłując się ze swoją ciężką torbą. Ruszył za mną.

– Ale dlaczego? – krzyknął. – Myślałem, że go lubisz.

W kuchni złapał mnie za łokieć. Oszołomienie nie pozbawiło go siły. Odwrócił mnie, żeby spojrzeć mi w oczy, i gdy zobaczyłam jego twarz, nabrałam pewności, że nie ma najmniejszego zamiaru pozwolić mi wyjechać. Miałam tylko jeden pomysł na to, jak się wymknąć, ale aby wcielić go w życie, musiałam zranić ojca tak bardzo, że nienawidziłam się już za to, iż coś takiego w ogóle przyszło mi do głowy. Nie pozostało mi jednak zbyt wiele czasu, najważniejsze było dla mnie jego bezpieczeństwo.

Do oczu napłynęły mi świeże łzy. Nie miałam wyboru, musiałam to powiedzieć.

– Lubię go, lubię, i w tym cały problem! Nie mogę tego dłużej ciągnąć! Nie mogę zapuszczać tu korzeni! Nie chcę spędzić swoich najlepszych lat na tym beznadziejnym wygwizdowie! Nie zamierzam popełniać błędów mamy! Nienawidzę tej brudnej dziury! Nie wytrzymam tu ani minuty dłużej!

Ojciec puścił moją rękę, jakbym poraziła go prądem. Na jego warzy malował się szok i ból. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do drzwi.

– Bells, nie możesz teraz wyjechać – szepnął. – Już ciemno.

Nawet na niego nie spojrzałam.

– Prześpię się w furgonetce, jeśli poczuję się zmęczona.

– Wytrzymaj jeszcze do końca tygodnia, aż Renee wróci – poprosił. Moje zachowanie było dla niego jak uderzenie obuchem.

– Aż Renee wróci? – Informacja ta zupełnie zbiła mnie z tropu.

Charlie ożywił się, widząc moje wahanie.

– Dzwoniła, kiedy cię nie było. Nic układa im się na tej Florydzie. Jeśli Phil nie dostanie miejsca w drużynie do końca tygodnia, oboje wracają do Arizony. Drugi trener Sidewinders twierdzi, że być może będzie im potrzebny nowy łącznik. – Ojciec paplał, co mu ślina na język przyniosła, byle tylko mnie zatrzymać.

Próbowałam zebrać myśli. Czy ich powrót coś zmieniał? Każda sekunda zwłoki mogła kosztować Charliego życie.

– Mam klucz – mruknęłam, naciskając klamkę. Ojciec stał tuż za mną, wyciągał ku mnie rękę. Nadal był tym wszystkim zorientowany. Nie mogłam sobie pozwolić na to, by dłużej z nim dyskutować. Wbiłam mu nóż w serce, a teraz musiałam przekręcić.

– Po prostu mnie puść, Charlie. Nie pasuję tu i tyle. Nienawidzę Forks, naprawdę nienawidzę! – Słowo w słowo powtórzyłam kwestię mamy, którą pożegnała go przed laty, stojąc w tych samych drzwiach. Wlałam w nią tyle jadu, na ile tylko było mnie stać.

Moje okrucieństwo opłaciło się – Charlie zamarł na ganku, pozwalając mi wybiec w noc. Pusty, ciemny podjazd przed domem wystraszył mnie nie na żarty. Z duszą na ramieniu rzuciłam się w kierunku majaczącej w mroku furgonetki. Wrzuciwszy torbę na tył wozu, zasiadłam za kierownicą. Kluczyk czekał już na mnie w stacyjce.

– Jutro zadzwonię! – zawołałam. Niczego tak bardzo nie pragnęłam, jak móc mu wszystko wyjaśnić, a miałam świadomość, że być może nigdy nie będę miała ku temu okazji. Odpaliłam silnik i odjechałam.

Edward dotknął mojej dłoni.

– Zatrzymaj się na poboczu – rozkazał, gdy dom i Charlie znikli nam z oczu.

– Poradzę sobie, mogę prowadzić – powiedziałam przez łzy.

Znienacka chwycił mnie w talii, a jego stopa zepchnęła moją z pedału gazu. Przeciągnął mnie sobie na kolana, oderwał mi dłonie od kierownicy i ani się obejrzałam, a już siedział na moim miejscu. Furgonetka nawet na moment nie zmieniła kursu.

– Nie trafiłabyś do nas do domu – wyjaśnił.

Za nami rozbłysły światła drugiego samochodu. Wyjrzałam przez tylną szybę, trzęsąc się ze strachu.

– To tylko Alice – uspokoił mnie. Znów ujął moją dłoń – Przed oczami stanął mi osamotniony Charlie na ganku.

– Co z tropicielem?

– Podsłuchał końcówkę twojego popisu – przyznał Edward z ponurą miną.

– Nic nie zrobi ojcu?

– Woli nas. Biegnie teraz na nami.

Przeszedł mnie zimny dreszcz.

– Jesteśmy w stanie go zgubić?

– Nie – odparł, ale jednocześnie przyspieszył. Silnik wozu zawył proteście.

Mój plan przestał mi się nagle wydawać taki wspaniały.

Wpatrywałam się w światła auta Alice, kiedy furgonetka zatrzęsła się, a za oknem mignął złowrogi cień. Wydarłam się na cale gardło. Edward natychmiast zatkał mi dłonią usta.

– To Emmet! – wyjaśnił, zanim odjął rękę. Objął mnie w pasie.

– Nie martw się, Bello. Przyrzekam, włos ci z głowy nie spadnie.

Pędziliśmy przez opustoszałe miasteczko ku drodze szybkiego ruchu na północy.

– Muszę przyznać, że nie zdawałem sobie sprawy, że nadal aż tak bardzo nuży cię życie na prowincji – zaczął Edward z zupełnie innej beczki. Wiedziałam dobrze, że chce odwrócić moją uwagę od grożących mi niebezpieczeństw.

– Wydawało mi się, że czujesz się tu coraz lepiej – zwłaszcza ostatnio. Cóż, może zbytnio sobie schlebiałem, myśląc, że uczyniłem cię nieco szczęśliwszą.

– Zachowałam się podle – wyznałam, puszczając mimo uszu te przekomarzania. Wbiłam wzrok we własne kolana. – Powtórzyłam słowo w słowo to, co powiedziała moja mama, kiedy go rzucała. To był naprawdę cios poniżej pasa.

– Nie przejmuj się. Wybaczy ci. – Edward uśmiechnął się łagodnie.

Spojrzałam mu prosto w oczy i zorientował się, że wpadam w panikę.

– Bello, wszystko będzie dobrze.

– Bez ciebie nie – wyszeptałam.

– Za kilka dni znowu się zobaczymy – pocieszył mnie, obejmując ramieniem. – Nie zapominaj, że sama to wymyśliłaś.

– Jasne, że ja. W końcu to najlepszy plan z możliwych.

Na jego twarzy znów zagościł blady uśmiech, ale zaraz zgasł.

– Dlaczego do tego doszło? – spytałam jękliwym głosem.

– Dlaczego ja?

Edward zasępiony wpatrywał się w szosę.

– To wszystko moja wina. Byłem głupi, że tak cię naraziłem. – Jego glos drżał od gniewu. Był na siebie wściekły.

– Nie o to mi chodzi – poprawiłam się. – Przecież tamci dwoje też mnie zobaczyli i co? Jakoś to po nich spłynęło. Poza tym dlaczego wybrał akurat mnie? Mało to ludzi dookoła?

Edward zawahał się, zanim zdradził mi prawdę.

– Przeczesałem starannie jego myśli – zaczął cicho – i nie jestem pewien, czy mieliśmy szansę zaradzić temu, co się stało. Poniekąd wina leży częściowo po twojej stronie – zadrwił. – Gdybyś nie pachniała tak wyjątkowo kusząco, może nie zawracałby sobie tobą głowy. Ale potem stanąłem w twojej obronie i, cóż, to tylko pogorszyło sprawę. Ten potwór nie jest przyzwyczajony do tego, że nie może zrealizować swoich planów, niezależnie od tego, jak błahych rzeczy dotyczą, jest myśliwym i nikim więcej, tropienie to całe jego życie, a tropienie z przeszkodami to dla niego największy prezent od losu. Oto niespodziewanie grupa godnych go przeciwników staje w obronie jakiegoś marnego człowieczka. Co za wyzwanie! Nie uwierzyłabyś, w jakiej jest teraz euforii. To jego ulubiona rozrywka, a dzięki nam nigdy nie bawił się lepiej. – Glos Edwarda pełen był obrzydzenia.

Zamilkł na chwilę.

– Z drugiej strony – dodał sfrustrowany beznadziejnością sytuacji – gdybym wtedy nie zareagował, zabiłby cię od razu, bez mrugnięcia okiem.

– Myślałam… myślałam, że mój zapach nie działa na innych tak, jak na ciebie.

– I nie działa. Co jednak nie znaczy, że twoja osoba żadnego z nich nie kusi. Ha! Jeśli działałabyś w ten szczególny sposób na tropiciela czy któreś z pozostałych, musielibyśmy stoczyć tam na polanie prawdziwą bitwę.

Zadrżałam.

– Chyba nie mam wyboru – mruknął Edward pod nosem.

Trzeba zabić drania. Carlisle'owi się to nie spodoba.

Po odgłosie wydawanym przez opony odgadłam, że przejeżdżamy przez most, choć było zbyt ciemno, by dostrzec rzekę,. Wkrótce mieliśmy być na miejscu. Musiałam zadać to pytanie teraz albo nigdy.

– Jak można zabić wampira?

Zerknął na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Jedynym sprawdzonym sposobem – powiedział surowym tonem – jest rozszarpanie ofiary na strzępy, a następnie ich spalenie.

– Czy tamci dwoje przyjdą mu z pomocą?

– Kobieta bez dwu zdań, ale co do Laurenta, nie jestem pewien. Nie łączy ich żadna silna więź – trzyma się z nimi wyłącznie z wygody. Był zażenowany tym, jak James zachował się dziś na łące.

– Ale przecież James i ta kobieta – oni będą próbowali cię zabić!

– Bello, proszę, nie marnuj czasu na martwienie się o mnie. Myśl tylko o własnym bezpieczeństwie i – błagam – spróbuj, choć spróbuj nie postępować zbyt pochopnie.

– Czy on nadal nas goni?

– Tak, ale nie wróci do domu Charliego. Przynajmniej nie dziś.

Skręcił w niewidoczną dla mnie dróżkę. Alice pojechała naszym śladem.

Podjechaliśmy pod sam dom. Wprawdzie w oknach paliły się światła, ale nie na wiele się to zdało – otaczający budynek las nadal wyglądał posępnie i groźnie. Emmett otworzył moje drzwiczki, jeszcze nim samochód stanął. Wyciągnął mnie ze środka, przytulił do swej szerokiej piersi i pędem ruszył w kierunku drzwi.

Wpadliśmy do białego salonu z Edwardem i Alice po bokach. Wszyscy już tam byli – wstali zapewne, kiedy usłyszeli, że nadjeżdżamy. Towarzyszył im Laurent. Powarkując cicho, Emmett postawił mnie na ziemi koło Edwarda.

– Śledzi nas – oświadczył zebranym Edward, wpatrując się gniewnie w Laurenta.

– Tego się obawiałem. – Przywódca nowo przybyłych miał zatroskaną minę.

Alice podbiegła tanecznym krokiem do Jaspera i zaczęła szeptać mu coś do ucha. Sądząc po drganiach jej ust, wyrzucała z siebie słowa z zawrotną prędkością. Gdy skończyła mówić, znikli pośpiesznie na piętrze. Rosalie odprowadziła ich wzrokiem, po czym szybko przysunęła się do Emmetta. Jej piękne oczy rzucały przenikliwe spojrzenia, a gdy przypadkowo zerknęła na mnie, odkryłam że dziewczyna jest wściekła.

– Jak teraz postąpi? – spytał Carlisle Laurenta z powagą.

– Tak mi przykro – odparł tamten. – Gdy wasz chłopak stanął w jej obronie, pomyślałem sobie, że teraz James już nie odpuści.

– Czy możesz go powstrzymać? Laurent pokręcił przecząco głową.

– Nic nie powstrzyma Jamesa, kiedy już zacznie tropić.

– Ja się nim zajmę – obiecał Emmett. Nie było wątpliwości, co do tego, co miał na myśli.

– Nie dasz rady. Żyję już trzysta lat i nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak on. Pokona każdego. Dlatego właśnie dołączyłem do niego i Victorii.

To James był przywódcą grupy! No tak. Show poddaństwa, który urządzili na polanie, miał za zadanie zamydlić nam oczy.

Laurent pokręcił kilkakrotnie głową. Zerknął na mnie, nadal oszołomiony moją obecnością, a potem na Carlisle'a.

– Czy jesteście pewni, że w ogóle warto?

Ogłuszył nas zwierzęcy ryk Edwarda. Laurent cofnął się przerażony.

Carlisle spojrzał na niego z posępną miną.

– Obawiam się, że musisz teraz dokonać wyboru.

Przybyszowi nie trzeba było nic więcej tłumaczyć. Zastanawiał się przez chwilę, zerkając na każdego z zebranych z osobna, a na koniec rozejrzał się po salonie.

– Intryguje mnie wasz styl życia, ale nie zostanę, by go zasmakować. Nie żywię do nikogo z was złych uczuć – po prostu nie mam zamiaru zmierzyć się z Jamesem. Sądzę, że udam się na północ, do tej rodziny mieszkającej koło Denali. – Zamilkł na moment.

– Nie lekceważcie możliwości Jamesa. Posiada błyskotliwy umysł i niezwykle wyczulone zmysły, a wśród ludzi czuje się równie swobodnie jak wy. Z pewnością nie będzie dążył do bezpośredniej konfrontacji… Jest mi niezmiernie przykro za to, co się tu wydarzyło. Mówię to szczerze. – Skłonił się, ale zdążył wcześniej posłać w moim kierunku kolejne pełne zadziwienia spojrzenie.

– Odejdź w pokoju – pożegnał go oficjalnie Carlisle. Laurent jeszcze raz zlustrował całe pomieszczenie i wszystkich zebranych, po czym szybkim krokiem opuścił salon. Gdy tylko wyszedł, Carlisle zwrócił się do Edwarda:

– Ile jeszcze?

Nie czekając na odpowiedź, Esme wcisnęła jakiś niepozorny przycisk na ścianie i ogromną połać szyby od strony ogrodu zaczęły przesłaniać wielkie, metalowe okiennice. Niemiłosiernie skrzypiały.

– Jest jakieś trzy mile od rzeki. Krąży, czekając na swoją towarzyszkę.

– Jaki macie plan?

– Odwrócimy jego uwagę, a wtedy Alice i Jasper odeskortują Bellę na południe.

– A potem?

– Gdy tylko Bella znajdzie się w bezpiecznej odległości, zapolujemy na gada – oświadczył Edward zimnym tonem wyrachowanego mordercy.

– Chyba nie mamy innego wyboru – przyznał Carlisle ponuro.

– Weź ją na górę – rozkazał Edward Rosalie. – Zamieńcie się draniami. – Wytrzeszczyła oczy z niedowierzaniem.

– Dlaczego ja? – syknęła. – A kimże ona jest dla mnie? To ty ją sobie sprowadziłeś na naszą zgubę.

Zadrżałam, tyle jadu było w jej glosie.

– Rose… – zamruczał Emmett, kładąc dłoń na jej ramieniu. Strąciła ją.

Przyglądałam się uważnie Edwardowi. Znając jego wybuchowy charakter, bałam się, jak zareaguje.

Zaskoczył mnie. Puścił uwagę Rosalie mimo uszu. Dla niego mogłaby już nie istnieć.

– Esme? – odezwał się spokojnie.

– Jasne.

Zaraz znalazła się przy mnie. Nie zdążyłam nawet krzyknąć a już trzymała mnie w ramionach, pędząc po schodach na górę.

– Po co to? – spytałam, starając się złapać oddech, gdy już postawiła mnie na podłodze jakiegoś zaciemnionego pokoju na pierwszym piętrze.

– Żebym pachniała tak jak ty. W końcu się zorientuje, ale może w tym czasie uda ci się wymknąć. – Usłyszałam, że ubrania Esme opadają na ziemię.

– Raczej nie będą na mnie pasować… – zaprotestowałam, ale zdejmowała mi już przez głowę koszulę. Szybko samodzielnie ściągnęłam dżinsy. Podała mi coś, co chyba było bluzką – miałam trudności z trafieniem rękami w odpowiednie otwory. Potem przyszła kolej na spodnie. Podciągnęłam je do góry, ale nie mogłam wydostać stóp z nogawek – były dla mnie o wiele za długie. Esme rzuciła się na kolana i podwinęła je kilkoma zwinnymi ruchami. Jakimś cudem zdołała się już przebrać w moje ciuchy. Wyciągnęła mnie za rękę na korytarz, gdzie czekała na nas Alice z małą, skórzaną torbą. Każda ujęła mnie pod łokieć i niemal przez nie niesiona sfrunęłam schodami do salonu.

Pod naszą nieobecność najwyraźniej wszystko zostało ustalone. Edward i Emmett byli gotowi do wyjścia, a ten drugi dźwigał imponujący wagą plecak. Carlisle podał Esme coś niewielkiego. Kiedy odwrócił się, by wręczyć podobny przedmiot Alice, okazało się, że to maleńki srebrny telefon komórkowy.

– Esme i Rosalie wezmą twoją furgonetkę, Bello – poinformował mnie doktor, przechodząc obok. Skinęłam głową, zerkają z niepokojem na dziewczynę. Wpatrywała się w Carlilse'a z nieskrywaną niechęcią.

– Alice, Jasper – weźcie mercedesa. Na południu Stanów przydadzą wam się przyciemniane szyby.

Tak jak ja, oboje pokiwali głowami.

– My pojedziemy jeepem.

Zdziwiło mnie, że ma zamiar jechać z Edwardem. Nagle zdałam sobie z przerażeniem sprawę, że cała ta trójka wybiera się na polowanie.

– Alice, złapią haczyk? – spytał Carlisle przyszywaną córkę.

Oczy wszystkich spoczęły na dziewczynie. Zacisnęła powieki i znieruchomiała.

Po chwili otworzyła oczy.

– James pójdzie waszym tropem. Kobieta będzie śledzić furgonetkę. – Mówiła z dużym przekonaniem. – Powinniśmy zdążyć się im wymknąć.

– Chodźmy. – Carlisle ruszył w kierunku kuchni.

W mgnieniu oka Edward znalazł się przy mnie, przycisnął mocno do siebie i uniósł tak, by mieć moją twarz przed sobą, po czym pocałował, nie zwracając uwagi na obecność rodziny. Jego lodowate wargi były twarde jak kamień. Trwało to ledwie ułamek sekundy. Postawiwszy mnie z powrotem na ziemi, wpatrywał się jeszcze we mnie jakiś czas z uczuciem, trzymając moją twarz w dłoniach. A potem uczucie zgasło, oczy zmartwiały. Odwrócił się i poszli.

Po mojej twarzy spływały bezgłośnie strumienie łez. Pozostali odwrócili grzecznie wzrok. Zapadła cisza.

Miałam jej już serdecznie dość, kiedy telefon Esme zawibrował. Nie zauważyłam nawet, kiedy przytknęła go sobie do ucha.

– Teraz – powiedziała. Rosalie wyszła gniewnym krokiem, ignorując mnie całkowicie, ale Esme, wychodząc, pogłaskała mnie po policzku.

– Uważaj na siebie. – Jej szept unosił się jeszcze w powietrzu, gdy już wyślizgnęła się frontowymi drzwiami. Moich uszu dobiegł odgłos silnika furgonetki, głośny, potem coraz słabszy, Jasper i Alice czekali na rozkaz. Wydawało mi się, że dziewczyna sięgnęła po telefon, jeszcze zanim zadzwonił.

– Edward mówi, że kobieta poszła tropem Esme. Podjadę pod wejście. – Znikła w ciemnościach, jak przed nią Edward.

Jasper i ja zmierzyliśmy się wzrokiem. Stał w pewnej odległości ode mnie i… miał się na baczności.

– Wiesz co, nie masz racji – powiedział cicho.

– Co takiego?

– Potrafię wyczuć targające tobą emocje. Uwierz mi, jesteś tego warta.

– Wcale nie – mruknęłam. – Poświęcają się bez sensu.

– Nie masz racji – powtórzył z serdecznym uśmiechem.

Przez frontowe drzwi weszła Alice, choć nie słyszałam nadjeżdżającego pojazdu. Podeszła do mnie z wyciągniętymi rękami.

– Mogę? – upewniła się.

– Ty pierwsza prosisz o pozwolenie. – Uśmiechnęłam się cierpko.

Mimo swej wątłej budowy podniosła mnie bez najmniejszego trudu i dla bezpieczeństwa otuliła własnym ciałem. Wybiegliśmy w noc, zostawiając za sobą zapalone światła.

Загрузка...