Epilog: Wyjątkowy wieczór

Edward pomógł mi wsiąść do swojego samochodu. Musiał bardzo uważać – na fałdy jedwabiów i szyfonu, na kwiaty, które dopiero, co samodzielnie wpiął mi w misternie ułożone loki, na moją nogę w gipsie. Zignorował jedynie moją zagniewaną minę.

Kiedy w końcu usadził mnie w fotelu, zasiadł za kierownicą i zaczął wycofywać auto z długiego wąskiego podjazdu.

– Kiedy masz zamiar powiedzieć mi wreszcie, dokąd, u licha jedziemy? – odezwałam się zrzędliwie. Nienawidziłam niespodzianek. Dobrze o tym wiedział.

– Jestem zdumiony, że jeszcze się nie domyśliłaś. – Spojrzał na mnie z ironią. Zaparło mi dech w piersiach – czy kiedykolwiek miałam się przyzwyczaić do jego uroku?

– Mówiłam ci już, że bardzo fajnie dziś wyglądasz, prawda? – upewniłam się.

– Mówiłaś. – Uśmiechnął się promiennie. Nigdy wcześniej nie widziałam go od stóp do głów w czerni, a musiałam przyznać, że kolor ten wspaniale kontrastował z jego jasną karnacją. Uroda Edwarda robiła kolosalne wrażenie. Był tylko jeden kłopot – to, że miał na sobie smoking, napawało mnie niepokojem.

Jeszcze bardziej denerwowałam się ze względu na suknię. No i but. But, nie buty, bo moja druga stopa nadal kryła się pod grubą warstwą gipsu. Cóż, szpilka wiązana w kostce na satynowe wstążeczki z pewnością nie zapewniała mi należytego oparcia, gdy próbowałam kuśtykać z miejsca na miejsce.

– Jeśli twoja siostra ma zamiar jeszcze kiedyś potraktować mnie jak lalkę Barbie, nigdy więcej nie przyjdę już do was w odwiedziny – warknęłam. – Nie jestem świnką morską dla kosmetyczek – amatorek.

Większą część dnia spędziłam w przytłaczającej swoimi rozmiarami łazience Alice, jej właścicielka zaś wyżywała się na mojej skórze i włosach. Za każdym razem, gdy próbowałam zmienić pozycję albo narzekałam na niewygodę, przypominała mi, że ani trochę nie pamięta, jak to jest być człowiekiem, i błagała o cierpliwość, bo tak świetnie się bawi. Na koniec przebrała mnie w wyjątkowo idiotyczną sukienkę – granatową, falbaniastą, odsłaniającą ramiona, z francuską metką, której nie potrafiłam rozszyfrować – sukienkę rodem z harlequina, a nie z Forks. Nasze wieczorowe kreacje nie zapowiadały niczego dobrego, co do tego byłam przekonana. Chyba, że… ale sama przed sobą bałam się przyznać, że snuję podobne przypuszczenia.

Moje rozmyślania przerwał dzwonek telefonu. Edward wyciągnął komórkę z wewnętrznej kieszonki marynarki, a zanim odebrał, zerknął sprawdzić, kto dzwoni.

– Witaj, Charlie – przywitał mojego ojca, bacząc na każde swoje słowo.

– Charlie? – Skrzywiłam się.

Odkąd wróciłam do Forks, Charlie był nieco… trudny w pożyciu. Na moją nieszczęśliwą przygodę zareagował dwojako – z jednej strony wielbił wręcz teraz Carlisle, wdzięczny za uratowanie mi życia, z drugiej upierał się, że winę za wszystko ponosi Edward. Gdyby nie on, przede wszystkim nie wyjechałabym przecież do Phoenix. Edward myślał zresztą podobnie. W rezultacie po raz pierwszy w życiu byłam kontrolowana przez rodzica: musiałam na przykład wracać do domu o określonej porze i o określonej porze wypraszać gości.

Coś, co powiedział Charlie, sprawiło, że na twarzy Edwarda pojawiło się niebotyczne zdumienie, a zaraz potem szeroki uśmiech.

– Żartujesz sobie ze mnie! – Parsknął śmiechem.

– O co chodzi? Zignorował moje pytanie.

– To może daj mi go do telefonu – zaproponował ojcu. Widać było, że trafiła mu się jakaś gratka. Odczekał kilka sekund.

– Cześć, Tyler. Tu Edward Cullen. – Zabrzmiało to całkiem przyjaźnie, ale znałam Edwarda już na tyle dobrze, by móc wychwycić w jego głosie złośliwą nutkę. Co, u licha, Tyler robił u mnie domu? Nagle zaczęłam kojarzyć fakty. O nie, pomyślałam, zerkając na dziwaczną sukienkę, którą wcisnęła mi Alice.

– Bardzo mi przykro, zaszło tu chyba jakieś nieporozumienie. Jeśli chodzi o dzisiejszy wieczór, Bella jest już zajęta. – Im dłużej Edward mówił, tym wyraźniej było słychać, że ma zamiar delikatnie nastraszyć swojego konkurenta. – Szczerze mówiąc, ma już partnera na każdy wieczór w najbliższym czasie, a tym partnerem jestem ja. Bez obrazy. Jeszcze raz przepraszam za wszelkie wynikłe niedogodności. Może jeszcze kogoś znajdziesz – dodał zjadliwie na pożegnanie i zamknął telefon.

Spurpurowiałam z oburzenia. Do oczu napłynęły mi łzy wściekłości.

Takiej reakcji Edward się nie spodziewał.

– Co, przesadziłem z tym ostatnim? Przepraszam, ciebie nie chciałem urazić.

Puściłam tę uwagę mimo uszu.

– Zabierasz mnie na bal absolwentów! – wydarłam się.

Tak mi było wstyd, że wcześniej na to nie wpadłam. Gdyby owo wydarzenie towarzyskie choć trochę mnie obchodziło, z pewnością zwróciłabym uwagę na datę widniejącą na rozwieszonych po szkole plakatach, nie podejrzewałam jednak, że Edward skarze mnie na podobne męczarnie. Skąd ten pomysł? Czyżby nic o mnie nie wiedział?

Sądząc po minie Edwarda, moja reakcja była mocno przesadzona. Zmarszczył czoło i zacisnął wargi.

– Uspokój się, Bello.

Wyjrzałam przez okno – przebyliśmy już połowę drogi do szkoły.

– Czemu mi to robisz? – spytałam przerażona i zła.

Włożyłem smoking. Czego się spodziewałaś, jeśli nie balu? Nie wiedziałam, co odrzec. Przegapiłam najbardziej oczywisty z powodów. Rzecz jasna, gdy Alice próbowała zmienić mnie w królową piękności, w mojej głowie zrodziły się pewne niejasne i budzące grozę podejrzenia, ale okazały się tak naiwne… Jak by nie patrzeć, wyszłam na idiotkę.

Wiedziałam, że szykuje się wyjątkowy wieczór. Ale bal absolwentów? Nawet nie przyszło mi to do głowy.

Po policzkach pociekły mi łzy. Przypomniałam sobie z przerażeniem, że mam wytuszowane rzęsy – nie byłam do takich rzeczy przyzwyczajona – szybko więc wytarłam oczy, żeby zapobiec ich rozmazaniu. Dłoń okazała się czysta – Alice przewidziała widocznie, że przyda mi się wodoodporny makijaż.

– To śmieszne. Dlaczego płaczesz?

– Bo jestem wściekła!

– Bello. – Spojrzał mi prosto w oczy, wykorzystując swój magnetyczny urok.

– Co? – mruknęłam zdekoncentrowana.

– Zrób to dla mnie – poprosił.

Pod wpływem jego złocistego spojrzenia ulatniał się cały mój gniew. Z kimś, kto miał w zanadrzu taką broń, nie dało się wygrać. Poddałam się bez klasy.

– Niech ci będzie. – Naburmuszona wydęłam usta. Chciałam patrzeć na niego nienawistnie, ale nie za bardzo mi to wychodziło.

– Usiądę sobie cichutko w kąciku. Ale ostrzegam! Od dłuższego czasu nic mi się nie przytrafiło. Jak nic złamię drugą nogę. Spójrz tylko na ten pantofelek! To śmiertelna pułapka! – Wyciągnęłam obutą stopę przed siebie.

– Hm… – Wpatrywał się w nią dłużej, niż to było konieczne. – Alice nieźle się spisała. Muszę zaraz jej za to podziękować.

– To Alice też tam będzie? – Poczułam się nieco pewniej.

– I Alice, i Jasper, i Emmett – przyznał. – I Rosalie.

Dobry nastrój prysł jak bańka mydlana. Rosalie nadal nie mogła się do mnie przekonać, choć jej „narzeczony” lubił moje towarzystwo. Cieszył się, gdy do nich wpadałam, bawiły go moje człowiecze zachowania – a może raczej to, że tak często się przewracałam… Rosalie traktowała mnie tymczasem jak powietrze. Mniejsza o nią, pomyślałam, odpędzając złe myśli. Zastanowiło mnie coś innego.

– Czy Charlie wiedział o wszystkim?

– Jasne. – Edward znów szeroko się uśmiechnął, a potem zachichotał. – Ale biedny Tyler najwyraźniej nie.

Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Jak Tyler mógł być aż tak zaślepiony? W szkole, dokąd nie sięgały macki Charliego, Edward i ja byliśmy nierozłączni – z wyjątkiem, rzecz jasna, owych rzadkich słonecznych dni.

Zajechaliśmy już na miejsce, na parkingu, rzucał się w oczy czerwony kabriolet Rosalie. Niebo było dziś przesłonięte jedynie cienką warstwą chmur, przez którą na zachodzie przebiło się kilka wiązek słonecznych promieni.

Edward okrążył auto, by otworzyć przede mną drzwiczki. Wyciągnął w moją stronę pomocną dłoń.

Splótłszy ręce na piersi, uparcie nie ruszałam się z miejsca. Miałam teraz dodatkowy powód, by obstawać przy swoim, licznych świadków. Edward nie mógł wyciągnąć mnie bezpardonowo z samochodu, jak by zapewne uczynił bez wahania, gdybyśmy byli sami.

– Ciężko westchnął.

– Kiedy ktoś chce cię zabić, twoja odwaga nie zna granic, ale kiedy w grę wchodzi wyjście na parkiet… – Pokręcił głową.

Przełknęłam głośno ślinę. Brr. Taniec.

– Bello, nie pozwolę, żeby ktokolwiek zrobił ci krzywdę, żebyś sama sobie zrobiła krzywdę. Przyrzekam, że nie wypuszczę cię z objęć ani na sekundę.

Nagle poczułam się znacznie raźniej. Odgadł to szybko po mojej minie.

– No – dodał zachęcająco. – Nie będzie tak źle.

Złapałam go za rękę, a drugą przytrzymał mnie w talii. Gdy już stanęłam o własnych siłach, objął mnie mocno ramieniem i tak podpierana pokuśtykałam w kierunku szkoły. Wspierając się na Edwardzie całym ciężarem ciała, musiałam tylko pamiętać o przesuwaniu nogi do przodu.

W Phoenix na bale absolwentów wynajmowano sale balowe eleganckich hoteli, ale w Forks musiała wystarczyć sala gimnastyczna. Był to najprawdopodobniej jedyny zdatny budynek w okolicy. Gdy weszliśmy do środka, parsknęłam śmiechem. Ściany przyozdobiono pastelowymi girlandami z krepy i łukami z powiązanych ze sobą balonów.

– To wygląda jak scena z tandetnego horroru – zaszydziłam.

– Tuż przed rzezią.

– Cóż – stwierdził Edward – na sali jest już aż za dużo wampirów.

Spojrzałam na parkiet. Na samym środku poza dwiema parami nie było nikogo. Czwórka tancerzy wirowała profesjonalnie z porażającą gracją – pozostali zbili się pod ścianami, nie mając ochoty z nimi konkurować. Wiedzieli, że nie mają szans. Jasper i Emmett w klasycznych smokingach byli niedoścignieni. Alice wyglądała cudownie w czarnej satynowej sukni ze strategicznie rozmieszczonymi otworami, które odsłaniały spore trójkąty jej śnieżnobiałego ciała. A Rosalie… Cóż, widok Rosalie zapierał dech w piersiach. Jej obcisłą krwistoczerwoną kreację bez pleców kończył falbaniasty tren, a wąski dekolt sięgał samej talii. Żal mi było każdej dziewczyny na sali, ze mną włącznie.

– Czy mam zabić deskami wszystkie drzwi – szepnęłam – żebyście mogli bez przeszkód zmasakrować nic niepodejrzewających gości?

– A ty do której ze stron się zaliczasz, co?

– To chyba oczywiste, że jestem z wami. Uśmiechnął się z oporem.

– Czego się nie zrobi, żeby trochę potańczyć.

– Właśnie.

Kupiwszy dla nas bilety wstępu w kasie zrobionej ze zwykłego biurka, Edward ruszył w stronę parkietu. Uczepiłam się kurczowo jego ramienia i zaparłam nogami.

– Mamy przed sobą cały wieczór – pogroził.

W końcu udało mu się dowlec mnie do swojego rodzeństwa. Tamci nadal wirowali wdzięcznie, co poniekąd zupełnie nie pasowało ani do tandetnych dekoracji, ani do nowoczesnej muzyki. Im dłużej się im przyglądałam, tym większy był mój lęk.

– Edwardzie, uwierz mi. – Tak bardzo zaschło mi w gardle, że musiałam szeptać. – Ja naprawdę, naprawdę nie umiem tańczyć.

– Nie martw się, głuptasku – odparł. – Ważne, że ja umiem. – Położył sobie moje obie dłonie na szyi i uniósł mnie delikatnie, żeby wsunąć swoje stopy pod moje.

Ani się obejrzałam, a i my wirowaliśmy po parkiecie.

– Czuję się jak przedszkolak – wykrztusiłam z siebie po kilku minutach walca.

– Tyle że nie wyglądasz jak przedszkolak – zamruczał uwodzicielsko, przyciskając mnie na moment mocniej do siebie, przez co moje stopy wisiały przez chwilę kilkanaście centymetrów nad ziemią.

Przypadkowo spotkały się spojrzenia moje i Alice. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie dopingująco. I ja się uśmiechnęłam. Ze zdziwieniem zdałam sobie sprawę, że właściwie jest mi przyjemnie. No, dość przyjemnie.

– Nie jest tak źle – przyznałam.

Ale Edward patrzył w stronę drzwi. Coś go rozgniewało.

– O co chodzi? – spytałam. Obracając się w kółko, miałam trudności z podążeniem wzrokiem za jego spojrzeniem, w końcu jednak mi się udało. Otóż szedł ku nam Jacob Black. Nie miał na sobie smokingu, jedynie białą koszulę z krawatem, a długie włosy jak zwykle związał w koński ogon.

Zaskoczyła mnie jego obecność na balu, ale zdumienie szybko wyparło współczucie. Indianin najwyraźniej nie czuł się zbyt pewnie – najchętniej wziąłby chyba nogi za pas. Miał skruszoną minę i jak ognia unikał mojego wzroku.

Edward warknął cicho.

– Zachowuj się! – syknęłam.

– Chłopak chce z tobą pogadać – oświadczył pogardliwym tonem.

Jacob stanął koło nas. Widać było, jak bardzo jest skrępowany. Tylko uśmiech Indianina był tak samo serdeczny co zawsze.

– Cześć, Bella. Miałem nadzieję, że cię tu zastanę. – Zabrzmiało to jednak tak, jakby modlił się wcześniej, żebym jednak nie dotarła.

– Hej. – Odwzajemniłam uśmiech. – Jak leci?

– Mogę ją porwać na chwilkę? – spytał niepewnie Edwarda. Dopiero teraz zauważyłam, że obaj są niemal równego wzrostu. Od naszego pierwszego spotkania na plaży Jacob musiał urosnąć kilkanaście centymetrów.

Edward zachował spokój, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wysunął ostrożnie swoje stopy spod moich i w milczeniu zrobił krok do tyłu.

– Dzięki – powiedział Jacob z wdzięcznością w glosie.

Edward skinął tylko głową i odszedł, rzuciwszy mi znaczące spojrzenie.

Kiedy Jacob schwycił mnie w talii, położyłam mu dłonie na ramionach.

– A niech mnie, Jake. Ile masz teraz wzrostu?

– Metr osiemdziesiąt osiem – poinformował mnie z dumą.

Mój gips uniemożliwiał nam normalny taniec – mogliśmy taniec – mogliśmy tylko chwiać się dziwacznie, nic odrywając stóp od podłogi. I dzięki Bogu bo mój nowy partner, nieprzyzwyczajony jeszcze do swoich zwiększonych raptownie gabarytów, miał chyba kłopoty z koordynacją ruchową i był pewnie równie marnym tancerzem jak ja.

– Co cię tu sprowadza? – spytałam, znając już właściwie odpowiedź. Gwałtowna reakcja Edwarda mówiła sama za siebie.

– Ojciec dał mi dwadzieścia dolców, żebym przyszedł do was na bal – wyznał. – Uwierzysz? – Nadal był nieco tym faktem zażenowany.

– Wierzę ci, wierzę – mruknęłam ponuro. – No cóż, mam nadzieję, że przynajmniej będziesz się dobrze bawił. Jakaś laska wpadła ci w oko? – prowokowałam go, wskazując głową rząd wystrojonych dziewczyn pod ścianą.

– Tak – westchnął. – Ale jest już zajęta.

Spojrzałam na niego zaciekawiona. Zerknął w dół i na chwilę nasze oczy się spotkały, ale zawstydzeni zaraz odwróciliśmy głowy.

– Tak w ogóle to ślicznie dziś wyglądasz – dodał Jacob nieśmiało.

– Eee, dzięki. Czemu Billy zapłacił ci, żebyś tu przyszedł? – rzuciłam szybko, chociaż i na to pytanie znałam odpowiedź.

Jacob nie wydawał się mi wdzięczny za zmianę tematu. Spojrzał gdzieś w bok. Wróciło skrępowanie.

– Powiedział, że to „bezpieczne” miejsce na rozmowę z tobą. Mówię ci, na starość zupełnie traci rozum.

Zareagowałam, jakby był to niezły dowcip, choć nie było mi do śmiechu.

– Mniejsza o to. Obiecał, że jeśli ci coś przekażę w jego imieniu, załatwi mi ten cylinder, na którym mi tak zależy.

– No to wal śmiało. Też chcę, żebyś wreszcie wykończył to auto. – Uśmiechnęliśmy się do siebie. Ulżyło mi, bo wszystko wskazywało na to, że Jacob wciąż nie wierzy w plemienne podania.

Oparty o ścianę Edward obserwował bacznie mój wyraz twarzy – jego własna pozostawała nieprzenikniona. Jakaś dziewczyna z klasy niżej, w różowej sukience, stała nieopodal, zastanawiając się, czy czasem nie jest wolny, ale nie zdawał sobie chyba sprawy z jej istnienia.

Jacob znów się zawstydził i spuścił wzrok. – Tylko się nic wściekaj, dobra?

– Cokolwiek powiesz, na pewno nie będę na ciebie zła. Nawet na Billy'ego nie będę zła. Po prostu wykrztuś to z siebie.

– Widzisz… Kurczę, to taki idiotyczny tekst. Przepraszam. Widzisz, tata chce, żebyś zerwała ze swoim chłopakiem. Mam ci przekazać, że błaga cię, żebyś go posłuchała. – Chłopak pokręcił głową z zażenowaniem.

– Nadal wierzy w legendy?

– Tak. Kiedy się dowiedział, co się stało w Phoenix… Jak on to przeżywał! Był przekonany, że… No wiesz.

– Naprawdę spadlam ze schodów – wycedziłam.

– Jasne. Ja tam z tym nie mam problemów.

– Billy myśli, że to przez Edwarda wróciłam taka pokiereszowana… – To nie było pytanie. Mimo obietnicy danej jego synowi, byłam na niego zła.

Jacob unikał mojego wzroku. Przestaliśmy się już nawet kołysać, choć nadal trzymał mnie w talii, a ja obejmowałam go za szyję.

– Posłuchaj mnie uważnie. – Spojrzał mi prosto w oczy, zaintrygowany energią w moim głosie.

– Wiem, że Billy i tak mi pewnie nie uwierzy, ale Edward naprawdę uratował mi wtedy życie. Gdyby nie on i jego ojciec, nie stałabym tu teraz przed tobą.

– Wiem – przytaknął. Moje żarliwe słowa wywarły chyba na nim jakieś wrażenie. Mogłam mieć tylko nadzieję, że zdoła przekonać ojca. Chciałam, żeby Billy zrozumiał, jaka rolę odegrali Cullenowie, niezależnie od tego, co istotnie wydarzyło się w Phoenix.

– Nie przejmuj się, już po wszystkim – pocieszałam chłopaka.

– I jeszcze dostaniesz swój cylinder, prawda?

Mruknął coś tylko pod nosem, kręcąc się niespokojnie w miejscu.

– To jeszcze nie koniec? – spytałam z niedowierzaniem.

– Zapomnijmy o tym – zaproponował. – Znajdę sobie robotę. Sam zdobędę te pieniądze.

Szukałam jego wzroku długo, aż nasze oczy się spotkały.

– Wyduś to z siebie – rozkazałam.

– Ale to taka głupota.

– Nic sobie nie pomyślę. No, śmiało.

– Niech ci będzie. Ech… – Pokręcił głową. – Ojciec mówi, ba, ostrzega cię nawet, że – i tu zwróć uwagę na liczbę mnogą – ”będą cię mieli na oku”. – Jacob zamarł w oczekiwaniu na moją reakcję.

Zabrzmiało to niczym pogróżka z jakiegoś filmu gangsterskiego. Parsknęłam śmiechem.

– Boże, Jake, współczuję ci, że musiałeś przez to przejść.

Odetchnął z ulgą.

– Już się bałem, że mnie pogonisz. – Uśmiechnął się i śmielej przyjrzał mojej kreacji. – To co – spytał z nadzieją – mam mu przekazać od ciebie: „Spadaj na drzewo, dziadu”?

– Nie, skąd. Podziękuj mu za troskę. Wiem, że to wszystko dla mojego dobra.

Piosenka dobiegła końca, zdjęłam więc ręce z jego szyi. Jacob zawahał się, a potem zerknął na mój gips.

– Chcesz zatańczyć jeszcze jedną? A może pomóc ci gdzieś przejść?

Wyręczył mnie Edward.

– Dzięki, Jacob. Przejmuję pałeczkę.

Indianin wzdrygnął się i spojrzał na Edwarda zdziwiony.

– Kurczę, zupełnie nie zauważyłem, kiedy podszedłeś. To do zobaczenia, Bello – zwrócił się do mnie. Zrobił krok do tyłu i pomachał mi nieśmiało.

– Do zobaczenia. – Pożegnałam go ciepłym uśmiechem.

– Jeszcze raz przepraszam – bąknął, zanim ruszył w stronę drzwi.

Przy pierwszych taktach nowej piosenki Edward schwycił mnie talii. Miała nieco za szybkie tempo jak na tulenie się do siebie w parze, ale najwyraźniej mu to nie przeszkadzało. Z zadowoleniem oparłam głowę o jego pierś.

– I jak tam, ulżyło ci? – zażartowałam.

– Też coś – prychnął gniewnie.

– Nie złość się na Billy'ego – poprosiłam. – Tu nie chodzi o ciebie. Martwi się o mnie, bo jestem córką Charliego.

– Nie jestem zły na Billy'ego – wyjaśnił Edward cierpko – ale ten jego synalek działa mi na nerwy.

Odsunęłam się od niego na moment, żeby sprawdzić wyraz jego twarzy. Mówił na serio.

– Z jakiej to przyczyny?

– Po pierwsze, musiałem przez niego złamać daną ci obietnicę. Nie zrozumiałam.

– Przyrzekłem, że nie wypuszczę cię dziś wieczór z objęć ani na sekundę.

– Ach, to. Wybaczam ci.

– Dzięki. Ale to nie wszystko. – Zmarszczył czoło.

Czekałam cierpliwie.

– Użył wobec ciebie słowa „śliczna” – przypomniał mi w końcu. Zmarszczki na jego czole pogłębiły się. – Biorąc pod uwagę to, jak dziś wyglądasz, to praktycznie obelga. Nawet „piękna” nie oddaje twojej urody.

Zachichotałam.

– Jako mój chłopak chyba nie możesz dokonać obiektywnej oceny.

– Mogę, mogę. A poza tym mam doskonały wzrok.

Znów wirowaliśmy po parkiecie niczym pięciolatka z tatusiem.

– Czy masz zamiar mi wyjaśnić, czemu to zrobiłeś? – spytałam.

Z początku nie zrozumiał, o co mi chodzi, ale pomogłam mu wskazując głową krepowe ozdoby.

Zamyślił się na moment, a potem, nie przerywając tańca, zaczął lawirować przez tłum w stronę tylnego wyjścia z sali. Przechwyciłam zdziwione spojrzenia Mike'a i Jessiki. Dziewczyna pomachała mi, ale zdążyłam tylko się uśmiechnąć, Nieopodal nich tańczyła Angela, na oko niebotycznie szczęśliwa w ramionach Bena Cheneya – choć był niższy od niej o głowę, bezustannie patrzyła mu prosto w oczy. Lee i Samantha, Lauren i Conner – Lauren oczywiście przyglądała mi się zjadliwie – znałam imiona wszystkich mijanych przez nas osób…

Wyszliśmy. Słońce już niemal skryło się za horyzontem. Zrobiło się chłodno.

Ledwie zdążyłam to zauważyć, gdy Edward wziął mnie na ręce i zaniósł przez ciemny trawnik ku stojącej w cieniu drzew ławce. Usiadłszy, przytulił mnie mocno do siebie. Na niebie nad nami widoczny był już księżyc, prześwitywał przez cienką warstwę chmur. W jego białym świetle twarz Edwarda wyglądała na bledszą niż zwykle. Miał też zaciśnięte usta i zmartwione oczy.

– Co tobą kierowało? – przypomniałam.

Puścił moje pytanie mimo uszu. Wpatrywał się w tarczę księżyca.

– I znów zmierzch – zamruczał pod nosem, – Kolejny dzień dobiega końca. Choćby nie wiem jaki był piękny, jego miejsce zajmie noc.

– Niektóre rzeczy mogą trwać wiecznie – szepnęłam, nagle spięta.

Edward westchnął ciężko.

– Wziąłem cię na bal – zaczął wreszcie, starannie dobierając słowa – ponieważ nie chcę, żeby cokolwiek cię w życiu ominęło, ominęło przez to, że jesteś ze mną. Zrobię wszystko, żeby wynagrodzić ci jakoś moją odmienność. Chcę, żebyś żyła tak jak inni ludzie. Żebyś żyła tak, jakbym rzeczywiście zmarł w roku 1918, tak jak wypadało.

Wzdrygnęłam się na tę wzmiankę o śmierci, ale zaraz rzuciłam gniewnie:

– Ciekawa jestem, w której równoległej rzeczywistości z własnej nieprzymuszonej woli poszłabym na bal absolwentów. Gdybyś nie był tysiąc razy ode mnie silniejszy, taki numer nie uszedłby ci na sucho.

Niemal się uśmiechnął.

– Nie było tak źle, sama mówiłaś.

– Tylko dlatego, że byłam z tobą. Przez minutę siedzieliśmy w ciszy: on wpatrywał się w księżyc, a ja w niego. Żałowałam, że nie umiem mu wytłumaczyć, jak mało interesuje mnie zwykle ludzkie życie.

Edward zerknął na mnie z nieco filuterną miną.

– Odpowiesz mi na pewne pytanie? – zapytał.

– Czy kiedykolwiek ci odmówiłam?

– Obiecaj, że nie będziesz się wymigiwać – zażądał, szczerząc zęby w uśmiechu.

– Obiecuję. – I zaraz poczułam, że będę tego żałować.

– Wydałaś się szczerze zaskoczona, zorientowawszy się, dokąd cię wiozę.

– Bo byłam zaskoczona – wtrąciłam.

– No właśnie – przytaknął. – Musiałaś mieć jednak jakąś własną teorię, prawda? Jestem jej bardzo ciekaw. Myślałaś, że po co cię tak kazałem wystroić?

I po co się zgodziłaś na zwierzenia, pomyślałam. Zawahałam się, przygryzłam wargi.

– Nie powiem.

– Obiecałaś.

– Wiem, że obiecałam.

– W czym problem?

Myślał pewnie, że po prostu wstydzę się swoich domysłów.

– Boję się, że się wściekniesz – wyjaśniłam – albo, że będzie ci smutno.

Zastanawiał się przez chwile.

– Mimo to chce wiedzieć. Proszę. Westchnęłam. Czekał.

– Widzisz… Podejrzewałam oczywiście, że chodzi o jakiś… o jakąś szczególną okazję. Ale nie coś tak człowieczego, tak trywialnego jak bal absolwentów! – Prychnęłam.

– Człowieczego? – powtórzył sucho. Wychwycił słowoklucz.

Zapadła cisza. Ze wzrokiem wbitym we własne kolana zaczęłam bawić się nerwowo luźnym kawałkiem szyfonu.

– No dobra. – Postanowiłam powiedzieć całą prawdę. – Miałam nadzieję, że jednak zmieniłeś zdanie… że jednak zostanę jedną z was.

Przez twarz Edwarda przemknął tuzin różnych emocji, jedna po drugiej. Niektóre rozpoznawałam: gniew, ból… W końcu uspokoił się i spojrzał na mnie rozbawiony.

– Sądziłaś, że to okazja wymagająca strojów wieczorowych? – zaszydził, odchylając wymownie połę swojego smokingu.

Zrobiłam nadąsaną minę, by ukryć zakłopotanie.

– Nie wiem, jak to jest. Odniosłam tylko wrażenie, że to wydarzenie poważniejsze niż taki bal. – Wyraz twarzy Edwarda nie zmienił się. – To wcale nie jest zabawne – zaprotestowałam.

– Masz rację, to nie jest zabawne – przyznał poważniejąc. – Wolę jednak myśleć, że żartujesz, niż że mówisz na serio.

– Kiedy ja nie żartuję. Westchnął ciężko.

– Wiem. Naprawdę jesteś taka chętna?

W jego oczach dostrzegłam ból. Pokiwałam głową.

– Chętna zakończyć swoje życie, nie zaznawszy dorosłości – szepnął, jakby do siebie. – Chętna uczynić z młodości zmierzch swego życia. Gotowa wyrzec się wszystkiego.

– To nie koniec, to dopiero początek – mruknęłam.

– Nie jestem tego wart – powiedział ze smutkiem.

– Pamiętasz, jak mi powiedziałeś, że nie jestem zbytnio świadoma własnych zalet? Widocznie cierpisz na ten sam rodzaj ślepoty.

– Wiem, jaki jestem.

Westchnęłam. Udzielił mi się jego ponury nastrój. Edward wpatrywał się we mnie badawczo, z zaciśniętymi ustami.

– Naprawdę jesteś gotowa? – spytał po dłuższej chwili.

– Hm. – Przełknęłam głośno ślinę. – Tak. Z uśmiechem wolno przybliżył twarz do mojej szyi, by w końcu musnąć chłodnymi wargami skórę policzka koło ucha.

– Choćby zaraz? – Poczułam na szyi jego zimny oddech i mimowolnie zadrżałam.

– Tak. – Musiałam zniżyć głos do szeptu, żeby się nie załamał. Jeśli Edward myślał, że blefuję, miało spotkać go rozczarowanie.

Podjęłam już decyzję i nie miałam żadnych wątpliwości. Mniejsza o to, że cała zesztywniałam ze strachu, zacisnęłam pięści i zaczęłam spazmatycznie oddychać…

Zaśmiał się złowrogo i odsunął ode mnie. Na jego twarzy rzeczywiście malowało się rozczarowanie.

– Chyba nie uwierzyłaś, że poddałbym się tak łatwo. – Naigrywał się ze mnie, ale z nutką goryczy.

– Każda dziewczyna ma prawo do marzeń. Uniósł brwi.

– O tym właśnie marzysz? Żeby zostać potworem?

– Niezupełnie – sprostowałam niezadowolona z jego doboru słów. Ładny mi potwór. – Głównie marzę o tym, by już nigdy się z tobą nie rozstawać.

Szczery ból w moim głosie sprawił, że Edward spoważniał i posmutniał.

– Bello. – Przesunął mi palcami po wargach. – Nie opuszczę cię. Czy to ci nie wystarcza?

Uśmiechnęłam się pod jego dotykiem.

– Na razie tak.

Zirytował go nieco mój upór. Tego wieczoru nikt nie miał zamiaru ustąpić. Po raz kolejny westchnął ciężko, tak ciężko, że niemal warknął.

Dotknęłam jego twarzy.

– Pomyśl – odezwałam się – kocham cię bardziej niż wszystkie inne rzeczy na świecie razem wzięte. Czy to ci nie wystarcza?

– Wystarcza – odpowiedział z uśmiechem. – Starczy na wieczność. – I pochylił się, by raz jeszcze pocałować mnie w szyję.

Podziękowania

Z całego serca dziękuję moim rodzicom Steve'owi i Candy za miłość i wsparcie, które okazywali mi przez te wszystkie lata, za to, że kiedy byłam mała, czytali mi fantastyczne książki, i za to, że są przy mnie we wszystkich trudnych momentach.

Dziękuję mojemu mężowi Pancho i moim synkom Gabiemu, Eliemu i Sethowi za to, że pozwalają mi spędzać tak dużo czasu z moimi wymyślonymi znajomymi.

Dziękuję moim przyjaciołom z Writers House Genevieve Gagne – Hawes za danie mi szansy i agentce Jodi Reamer za urzeczywistnienie moich najbardziej nieprawdopodobnych marzeń.

Mojej redaktorce Megan Tingley za to, że dzięki jej pomocy ta książka jest lepsza niż na początku.

Moim braciom Paulowi i Jacobowi za eksperckie odpowiedzi na wszystkie pytania związane z samochodami.

I wreszcie mojej internetowej rodzince, czyli wszystkim pracownikom i pisarzom z fansofrealitytv.com, a zwłaszcza Kimberly „Shaz – zer” i Collinowi „Mantennic” – za rady, pomysły i słowa otuchy.

Загрузка...