13 Wyznania

Byłam w szoku. Chociaż nic odrywałam od Edwarda wzroku przez cale popołudnie, za nic nie mogłam się przyzwyczaić. Rano skóra była jak zwykle mlecznobiała, odrobinę tylko zaróżowiona po trudach wczorajszego polowania. Teraz, w słońcu, nie, nie lśniła, po prostu się iskrzyła, jakby jej powierzchnię przyozdobiono milionami mikroskopijnych brylancików. Edward leżał w trawie zupełnie nieruchomo, a jego nagi tors i odsłonięte przedramiona wyglądały jak obsypane gwiezdnym pyłem. Oczy miał zamknięte, choć, rzecz jasna, nie spał. Bladofioletowe powieki również wyglądały na pokryte brokatem. Przypominał wspaniały posąg o idealnych proporcjach, wyrzeźbiony z nieznanego kamienia – gładkiego niczym marmur, połyskującego jak kryształ.

Od czasu do czasu zaczynał szybko poruszać wargami nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Za pierwszym razem pomyślałam, że to jakieś drgawki, ale gdy spytałam go o to, wyjaśnił, że śpiewa – zbyt cicho, bym mogła go usłyszeć.

Ja także rozkoszowałam się piękną pogodą. Miałam tylko jedno zastrzeżenie – powietrze było zbyt wilgotne jak na mój gust. Z chęcią poszłabym w ślady Edwarda i rozłożyła się na trawie z twarzą zwróconą ku słońcu, ale, jako że nie mogłabym wówczas mu się przyglądać, siedziałam uparcie w kucki z brodą opartą o kolana. Łagodny wietrzyk poruszał źdźbłami traw i główkami kwiatów. Co jakiś czas musiałam odgarniać z twarzy przewiany podmuchem kosmyk.

Z początku miejsce to wydawało mi się magiczne – teraz uroda Edwarda przyćmiewała pocztówkową malowniczość łąki. Mimo, że zaszliśmy w naszej znajomości tak daleko, wciąż bałam się. że to tylko piękny sen, a obiekt mych uczuć lada chwila rozpłynie się w powietrzu.

Nieśmiało wyciągnęłam przed siebie rękę i jednym palcem pogłaskałam wierzch iskrzącej się dłoni. Znów zachwyciła mnie niezwykła faktura, satynowa gładkość połączona z chłodem kamiennej posadzki. Kiedy podniosłam wzrok, okazało się, Edward na mnie patrzy. Jego miodowe ostatnio oczy pojaśniały po polowaniu. Uśmiechnął się, co skierowało moją uwagę na idealny wykrój jego ust.

– Boisz się mnie? – spytał, niby to się ze mnie naigrywając.

Wychwyciłam w jego aksamitnym głosie nutę zaniepokojenia. Wiedziałam więc, że naprawdę interesuje go to, co odpowiem.

– Nie bardziej niż zwykle.

Uśmiechnął się szerzej. Białe zęby błysnęły w słońcu.

Przysunąwszy się odrobinę bliżej, zaczęłam wodzić opuszkami palców po konturach mięśni jego przedramienia. Trzęsła mi się ręka – byłam pewna, ze to zauważy.

– Mam przestać? – upewniłam się, bo zamknął powieki.

– Nie – odparł, nie otwierając oczu. – Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, co czuję, gdy tak robisz – westchnął. Podążając szlakiem wyznaczonym przez ledwie widoczne, niebieskawe żyły, dotarłam do zagłębienia łokcia, drugą ręką zaś spróbowałam delikatnie odwrócić jego dłoń. Zorientowawszy się, co zamierzam uczynić, Edward obrócił ją błyskawicznie, jak zawsze, gdy robił coś tak niesamowicie szybko, zbijając mnie z tropu. Zaskoczona przestałam przesuwać palcami po jego ciele. – Wybacz – mruknął. Znów miał zamknięte oczy. – W twoim towarzystwie zbyt łatwo jest mi być sobą. Uniosłam odwróconą dłoń i zaczęłam sprawdzać jak się mieni zależnie od nachylenia, po czym zbliżyłam ją do swojej twarzy, by wypatrywać na skórze ukrytych diamencików.

– Zdradź mi, o czym myślisz? – szepnął, spoglądając na mnie z zaciekawieniem. – Wciąż nie potrafię przywyknąć do tego, że nie wiem.

– My, szaraczki, mamy tak cały czas.

– Musi wam być ciężko. – Czy tylko mi się wydawało, czy trochę nam tego zazdrościł? – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

– Żałowałam właśnie, że nic wiem, o czym ty myślisz. I jeszcze… – Zamilkłam.

– Co takiego?

– Myślałam jeszcze o tym, że chciałabym uwierzyć, że jesteś prawdziwy. I marzyłam, że nie czuję strachu. – Nie chcę, żebyś się bała – szepnął miękko. Usłyszałam to, co tak naprawdę pragnęłam usłyszeć, a czego nie mógł powiedzieć na sercu: że mój lęk jest irracjonalny, że nie mam się czego bać.

– Nie dokładnie o to mi chodziło, ale twoje słowa z pewnością dają mi wiele do myślenia. Edward po raz kolejny poruszył się z niezwykłą prędkością – przegapiłam moment, w którym zmienił pozycję. Nagle półleżał koło mnie wsparty na prawej ręce, a jego twarz anioła znajdowała się tylko parę centymetrów od mojej. Nadal trzymałam go za lewą dłoń. Mogłam, powinnam była natychmiast się odsunąć, ale porażona spojrzeniem miodowych oczu nie byłam w stanie się poruszyć.

– To czego się boisz?

Nie potrafiłam wykrztusić z siebie ani słowa, nawet nie próbowałam. Tak jak wtedy w aucie, owionął mnie chłodny, słodki oddech Edwarda. Jego woń była tak apetyczna, że ślina napłynęła mi do ust. Nie przypominała żadnego znanego mi zapachu. Skuszona nią, bezwiednie przysunęłam się bliżej.

Wyrwał gwałtownie dłoń z mojego uścisku i nim zdążyłam choćby mrugnąć, stał już w cieniu wielkiego świerka na skraju polany. Spoglądał stamtąd na mnie z nieokreślonym wyrazem twarzy.

Na mojej twarzy musiał malować się szok i ból. Puste ręce piekły.

– Wybacz mi… proszę… – szepnęłam, wiedząc, że mnie słyszy.

– Jedną chwilkę – zawołał, pamiętając, że mój słuch nie jest tak wyostrzony. Siedziałam nieruchomo jak trusia.

Po jakichś dziesięciu sekundach, które ciągnęły się dla mnie w nieskończoność, ruszył wolnym jak na siebie krokiem. Stanąwszy kilka metrów ode mnie, usiadł jednym zgrabnym ruchem, jakby miał zapaść się pod ziemię. Przez cały ten czas nie spuszczał mnie z oczu. Dwukrotnie odetchnął głęboko, a potem uśmiechnął się przepraszająco.

– Wybacz. – Zawahał się na moment. – Czy zrozumiałabyś, co mam na myśli, gdybym powiedział, że jestem tylko człowiekiem?

Skinęłam głową, nie do końca w stanie śmiać się z jego żartu. Docierało do mnie powoli, że oto przed sekundą o włos uniknęłam śmiertelnego niebezpieczeństwa. Moje naczynia krwionośne pulsowały adrenaliną. Wyczuł to i dodał sarkastycznie.

– Czyż nie jestem najdoskonalszym drapieżnikiem na świecie? Wszystko we mnie cię przyciąga, pociąga, kusi – mój glos, moja twarz, nawet mój zapach! I po co to wszystko? – Niespodziewanie znów zerwał się na równe nogi i zniknął w lesie, by okrążywszy w pól sekundy polanę, znaleźć się pod tym samym świerkiem co poprzednio. – I tak mi nie uciekniesz – zaśmiał się gorzko. Objął od spodu na ponad pól metra konar i samym naciskiem przedramienia złamał go bez wysiłku z ogłuszającym trzaskiem. Przez chwilę balansował belką na dłoni, po czym cisnął nią przed siebie z oszałamiającą prędkością. Kawał drewna trafił w inne sędziwe drzewo, które zatrzęsło się od uderzenia. Edward był już tymczasem obok mnie, stał nieruchomo niczym rzeźba.

– I tak mnie nie pokonasz – dokończył łagodniejszym tonem. Siedziałam jak sparaliżowana. Z poszarzałą twarzą i szeroko rozwartymi oczami musiałam przypominać zwierzątko zahipnotyzowane spojrzeniem węża. Bałam się go teraz bardziej niż kiedykolwiek. Po raz pierwszy bez najmniejszego skrępowania pokazał mi swoje prawdziwe oblicze. Nigdy nie wydawał mi się równie nieludzki… albo równie piękny. W trakcie tego pokazu siły cudowne złote oczy rozbłysły dziko, wtem zaczęły stopniowo przygasać. Na twarzy Edwarda malował się teraz głęboki smutek. – Nie bój się – szepnął tym swoim uwodzicielskim głosem. Obiecuję… Przysięgam, że cię nie skrzywdzę.

Wydawało się, że najbardziej pragnie przekonać o tym samego siebie.

– Nie bój się – powtórzył, robiąc krok do przodu. Usiadł świadomie spowalniając swoje ruchy. Był tak blisko, ze mogłabym pogłaskać go po policzku. – Wybacz mi, proszę. Naprawdę potrafię siebie kontrolować. Po prostu nie spodziewałem się takiego zachowania z twojej strony. Teraz będę już przygotowany. – Czekał, aż coś powiem, ale nadal nie byłam w stanie.

– Zaręczam ci, nie czuję dziś pragnienia. – Mrugnął z łobuzerską miną. Na to nie mogłam nie zareagować. Parsknęłam śmiechem, ale głos jeszcze mi się trząsł.

– Nic ci nie jest? – spytał z troską, ostrożnie wsuwając z powrotem swoją marmurową dłoń w moją.

Spojrzałam na nią, a potem w jego oczy. Spoglądał na mnie przyjaźnie, wyraźnie skruszony. Przeniosłam wzrok na jego dłoń, a potem wróciłam do badania jej faktury opuszkiem palca. Zerknęłam na Edwarda i uśmiechnęłam się nieśmiało.

Odpowiedział mi tak uszczęśliwioną miną, że niemal poczułam zawroty głowy.

– O czym to rozmawialiśmy, zanim ci tak brutalnie przerwałem? – spytał, nie ukrywając nieco staroświeckiej wymowy.

– Szczerze, nie pamiętam.

Zawstydził się trochę, że aż tak wytrącił mnie z równowagi. – Wydaje mi się, że o tym, czego się lękasz, oprócz tego, co oczywiste.

– A, tak.

– No i?

Wbiłam wzrok w jego dłoń, nadal jej dotykając. Mijały kolejne sekundy.

– Jakże łatwo się niecierpliwię – westchnął Edward. Zerknąwszy w jego oczy, zrozumiałam, że mimo lat nieznanych mi do świadczeń, sytuacja, w której się obecnie znalazł, jest dla niego równie nowa i trudna, co dla mnie. To odkrycie mnie ośmieliło.

– Bałam się, ponieważ, cóż, z oczywistych względów, nie powinnam przebywać z tobą sam na sam. A obawiam się, że tego właśnie bym chciała i jest to stanowczo zbyt silne uczucie. – Mówiąc, przyglądałam się własnym dłoniom. Ciężko mi było się do tego przed nim przyznawać.

– Rozumiem – odparł w zamyśleniu. – Rzeczywiście, jest, czego się bać. Pójście za głosem serca w takim przypadku z pewnością nie leży w twoim interesie.

Spochmurniałam.

– Powinienem był zostawić cię w spokoju – westchnął. – Powinienem teraz wstać i odejść w siną dal. Tylko nie wiem, czy potrafię.

– Nie chcę, żebyś sobie poszedł – wymamrotałam żałośnie ze wzrokiem wbitym w ziemię – i właśnie dlatego powinienem tak uczynić. Ale nie martw się, z natury jestem samolubną istotą. Pragnę twego towarzystwa zbyt mocno, by słuchać głosu rozsądku.

– Cieszy mnie to.

– Więc lepiej przestań się cieszyć! – rzucił ostro, cofając dłoń, choć tym razem delikatniej niż ostatnio. Ton głosu mógł mieć szorstki, ale głos sam w sobie nadal był aksamitnie miękki, piękniejszy niż u każdego z ludzi. Za zmianami nastroju Edwarda trudno mi było nadążyć, niezmiennie zbijały mnie z pantałyku.

– Pragnę nie tylko twojego towarzystwa! Nigdy o tym nie zapominaj! Nigdy! Dla nikogo innego prócz ciebie nie stanowię tak ogromnego zagrożenia. – Niewidzącym wzrokiem uciekł gdzieś w bok, w las.

Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, co powiedział.

– Obawiam się, że nie rozumiem do końca, co masz na myśli. Chodzi mi o to ostatnie zdanie.

Edward spojrzał na mnie z uśmiechem, raptownie poweselały.

– Hm, jak by ci to wyjaśnić… Tak, żeby znów cię nie wystraszyć… – Nie wydając się wcale głowić nad odpowiedzią, ponowne podał mi dłoń, a ja schwyciłam ją mocno obiema rękami. Zerknął na nie.

– Zadziwiająco przyjemne to ciepło – przyznał.

Przez jakiś czas szukał w głowie odpowiedniej analogii. – Ludzie gustują w różnych smakach, prawda? – zaczął. – jedni lubią lody czekoladowe, inni truskawkowe. Kiwnęłam głową.

– Przepraszam za to kulinarne porównanie, ale nie wpadłem na nic lepszego. Uśmiechnęłam się pocieszająco. Był nieco zawstydzony.

– Widzisz, każda osoba pachnie w inny sposób, każda ma swój specyficzny… smak. Teraz wyobraź sobie, że zamykamy alkoholika w pomieszczeniu pełnym zwietrzałego piwa. Zapewne wszystko chętnie by wypił. Ale gdyby był zdrowiejącym alkoholikiem wstrzymałby się. Zostawmy, więc takiemu w środku kieliszek stu letniej brandy albo, powiedzmy, rzadki wykwintny koniak a pokój wypełnijmy aromatem owych alkoholi po podgrzaniu. Jak sadzisz jak się teraz zachowa?

Siedzieliśmy w ciszy, patrząc sobie w oczy, starając się odczytać nawzajem swoje myśli.

Pierwszy odezwał się Edward.

– Może to nie najlepsze porównanie. Zapomnijmy o tej nieszczęsnej brandy. Weźmy zamiast alkoholika człowieka uzależnionego od heroiny.

– Usiłujesz powiedzieć, że jestem twoim ulubionym gatunkiem heroiny? – zażartowałam, żeby polepszyć atmosferę.

Na twarzy Edwarda zagościł przelotny uśmiech – doceniał moje wysiłki.

– Tak, trafiłaś w samo sedno.

– Często tak się zdarza?

Zastanawiając się nad odpowiedzią, przeniósł wzrok ponad czubki drzew.

– Rozmawiałem o tym z moimi braćmi – odezwał się, nie odwracając głowy. – Dla Jaspera każde z was jest tak samo pociągające. Jest zmuszony bezustannie walczyć sam ze sobą, żeby powstrzymać się od ataków. Widzisz, dołączył do nas jako ostatni. Nie miał dość czasu, by wyrobić sobie wrażliwość na różnice w smaku i zapachu. – Edward zerknął na mnie odrobinę spłoszony. – Wybacz, może nie powinienem tak wprost…

– Naprawdę, nic nie szkodzi. Nie przejmuj się, że mnie obrazisz, przestraszysz, czy co tam jeszcze. Tak po prostu jest. Rozumiem, co czujecie, a przynajmniej staram się to zrozumieć. Po prostu wyjaśnij mi wszystko jak umiesz najlepiej.

Wziął głęboki oddech.

– Jasper nie miał, zatem pewności, czy kiedykolwiek napotkał na swej drodze kogoś, kto byłby dla niego równie… – usiłował dobrać odpowiednie słowo – równie pociągający smakowo, jak ty.

Sadzę, że tak się istotnie nie stało. Pamiętałby. Emmett, że tak to ujmę siedzi w tym dłużej i wiedział, o co mi chodzi. Powiedział, ze zdarzyło mu się to dwukrotnie, przy tym w jednym przypadku uczucie było silniejsze.

– A tobie ile razy się to zdarzyło?

– Nigdy.

– Zdawało się, że echo tego słowa dźwięczy jeszcze jakiś czas w powietrzu.

– I jak postąpił Emmett? – przerwałam ciszę.

Było to wysoce niewłaściwe pytanie. Edward odwrócił wzrok, zasępił się, a dłoń, którą trzymałam, zacisnął w pięść. Czekałam na jakąś odpowiedź, ale nadaremno.

– Chyba wiem – powiedziałam w końcu.

Spojrzał na mnie błagalnie, ze smutkiem w oczach.

– Nawet najsilniejsi z nas czasem ulegają pokusom, nieprawdaż?

– Czego ode mnie chcesz? Przyzwolenia? – Mój glos zabrzmiał surowiej, niż to miałam w planach. Wiedząc, ile kosztują go te szczere wyznania, spróbowałam jednak się uspokoić. – A zatem nie ma nadziei? – Z jakim opanowaniem potrafiłam dyskutować o własnej śmierci!

Nie, skąd – oburzył się. – Oczywiście, że jest nadzieja! To znaczy, nie mam najmniejszego zamiaru… – Pozwolił sobie nie dokończyć tego zdania, Jego złote oczy płonęły. – My to co innego – Kiedy Emmett… To byli dla niego obcy ludzie. Zresztą zdarzyło się to dawno, dawno temu, gdy nie był jeszcze tak… wprawiony we wstrzemięźliwości, tak ostrożny, jak teraz. Zamilkłszy, przyglądał mi się uważnie, ciekawy, jak zareaguję na jego słowa.

– Więc gdybyśmy wpadli na siebie w ciemnym zaułku… – Przeszedłem samego siebie, starając się nie rzucić na ciebie wtedy na biologii, w klasie pełnej dzieciaków. – Zamilkł na moment i znów odwrócił głowę. – Kiedy mnie minęłaś w jednej chwili mogłem zniweczyć wysiłki Carlisle'a. Gdybym nie ćwiczył się w ignorowaniu swego pragnienia przez ostatnie cóż, przez wiele lat, nie potrafiłbym się wówczas opanować.

Oboje przypomnieliśmy sobie tę scenę. Edward uśmiechnął się gorzko.

– Musiałaś dojść do wniosku, że jestem chory psychicznie.

– Nie rozumiałam, co takiego się stało. Jak mogłeś tak szybko mnie znienawidzić?

– Według mnie byłaś demonem zesłanym z piekieł na moją zgubę. Zapach twojej skóry… Ach, byłem bliski szaleństwa. Siedząc z tobą w ławce, wymyśliłem ze sto różnych sposobów na to jak cię wywabić z klasy. Przy każdym z nich walczyłem z pokusą myśląc o mojej rodzinie, o tym, jak mógłbym zrobić im coś takiego. Po lekcji wybiegiem, czym prędzej, byle tylko nie poprosić cię, żebyś poszła gdzieś ze mną.

Edward przerwał ten ciąg bolesnych wspomnień, by spojrzeć na moją zmienioną szokiem twarz. Przesłonięte wachlarzem rzęs miodowe oczy spoglądały groźnie i hipnotyzujące zarazem.

– A poszłabyś – dodał z przekonaniem. Starałam się zachować spokój.

– Bez wątpienia – szepnęłam.

Gdy przeniósł wzrok na moje dłonie, poczułam się tak, jakby ktoś uwolnił mnie z wnyków.

– Potem, co nie miało zresztą większego sensu, próbowałem zmienić swój plan zajęć, by móc cię unikać, i właśnie wtedy musiałaś wejść do sekretariatu. W tak niewielkim, tak ciepłym pomieszczeniu zapachy rozchodzą się wyjątkowo łatwo. Twój też. To było nie zniesienia. O mało, co nie rzuciłem się do ataku. Świadkiem byłaby zaledwie jedna słaba kobieta – jakże szybko mógłbym się z nią później uporać.

Drżałam w ciepłych promieniach słońca, przeżywając te chwile na nowo z jego punktu widzenia, dopiero teraz świadoma grożącego mi wówczas niebezpieczeństwa. Biedna pani Cope, wzdrygnęłam się ponownie. Niewiele brakowało, a stałabym się poniekąd odpowiedzialna za jej śmierć.

– Sam nie wiem, jak się powstrzymałem. Zmusiłem się, by nie czekać na ciebie pod szkolą, by ciebie nie śledzić. Na dworze twój zapach ginął w masie świeżego powietrza, było mi, więc łatwiej trzeźwo myśleć. Odstawiłem rodzeństwo do domu – wiedzieli, że coś jest nie tak, ale wstyd mi było przyznać się przed nimi do własnej słabości – a potem pojechałem prosto do szpitala, do Carlise`a powiedzieć mu, że wyjeżdżam, na dobre. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.

– Wymieniliśmy się samochodami, bo miał pełny bak, a ja nic chciałem zwlekać. Nie ośmieliłem się zajrzeć do domu, by stanąć twarzą w twarz z Esme. Nie pozwoliłaby mi wyjechać bez strasznej awantury. Usiłowałaby mnie przekonać, że nie jest to konieczne… – Nazajutrz rano byłem już na Alasce. – Edward powiedział to takim tonem, jakby przyznawał się do wielkiego tchórzostwa. – Spędziłem tam dwa dni wśród starych znajomków, ale… tęskniłem za domem. Źle mi było z tym, że sprawiłem przykrość Esme i wszystkim innym, całej mojej przyszywanej rodzinie. W górach na północy powietrze jest tak czyste… Nabrałem do wszystkiego dystansu. Trudno mi było uwierzyć w to, że tak bardzo nie mogłem ci się oprzeć. Wytłumaczyłem sobie, że uciekając okazałem się słaby. Wcześniej odczuwałem pokusy, nie tak silne, rzecz jasna, nieporównywalnie słabsze, ale jakoś sobie z nimi radziłem. Do czego to podobne, myślałem, żeby jakaś dziewczyna – tu Edward uśmiechnął się – jakaś zwykła uczennica zmuszała mnie do opuszczenia rodzinnego domu. Więc wróciłem. Nie mogłam dobyć głosu.

– Do naszego następnego spotkania przygotowałem się odpowiednio polowałem więcej niż zwykle. Byłem pewien, że mam w sobie dość siły, by traktować cię jak każdego innego człowieka.

Podszedłem do całej sprawy z wielką arogancją. Na domiar złego nie potrafiłem czytać w twoich myślach, aby przewidywać twoje reakcje.

Nie byłem przyzwyczajony to tego rodzaju problem, a tu nagle musiałem wyłapywać twoje wypowiedzi we wspomnieniach Jessiki, która jest dość płytką osobą, denerwowało mnie więc, że upadłem tak nisko. W dodatku nie mogłem mieć pewności czy przy niej nie kłamałaś. Wszystko to szalenie mnie irytowało. Nawet opowiadając o tym, marszczył gniewnie czoło.

– Pragnąłem, żebyś zapomniała o tym feralnym pierwszym dniu, starałem się, więc rozmawiać z tobą jak z każdą inną osobą. Poniekąd nie mogłem się już tych pogawędek doczekać, mając nadzieję, że uda mi się wreszcie odczytać twoje myśli. Ale okazało się, że nie jesteś taka jak wszyscy inni… Byłem zafascynowany. A od czasu do czasu ruchem dłoni lub włosów nieświadomie przyspieszałaś cyrkulację powietrza i twój zapach znów mnie oszałamiał…

– A potem ten wypadek na szkolnym parkingu. Później wymyśliłem świetną wymówkę, dlaczego zareagowałem tak, a nie inaczej. Gdyby na moich oczach polała się krew, nie potrafiłbym się opanować i pokazał swoją prawdziwą twarz. Tyle, że wpadłem na to dopiero po fakcie. W tamtej chwili przez głowę przemknęło mi jedynie: „Błagam, tylko nie ona”.

Zamknął oczy, rozpamiętując to dramatyczne wydarzenie, ja tymczasem czekałam niecierpliwie na ciąg dalszy. Rozsądek podpowiadał mi, że powinnam być przerażona, ale potrafiłam jedynie cieszyć się tym, że wreszcie wszystko jest dla mnie jasne. Mimo że zwierzał mi się, jak bardzo pragnie odebrać mi życie, współczułam mu, że tak bardzo się męczy.

W końcu wróciła mi mowa, choć głos miałam jeszcze słaby.

– A w szpitalu?

Edward spojrzał mi prosto w oczy.

– Czułem do siebie wstręt. Jak mogłem narazić swoją rodzinę na tak wielkie niebezpieczeństwo? Mój los, nasz los był w twoich rękach. Właśnie twoich! Co za ironia. Jakby tego mi było trzeba – kolejnego motywu, by chcieć cię zabić. – Tu wzdrygnęliśmy się oboje.

– Przyniosło to jednak przeciwny efekt – ciągnął Edward. – Rosalie, Emmett i Jasper zasugerowali, że oto nadeszła pora…

Nigdy nie kłóciliśmy się tak zajadle. Carlisle stanął po mojej stronie, podobnie Alice. – Nie wiedzieć czemu, skrzywił się, wymawiając jej imię. – Esme oświadczyła z kolei, że mam zrobić wszystko, co w mojej mocy, by móc zostać w Forks. – Pokręcił głową z pobłażliwym wyrazem twarzy.

– Cały następny dzień spędziłem, podsłuchując myśli twoich rozmówców. Byłem zaszokowany, że dotrzymywałaś słowa. Nie mogłem pojąć, co tobą kieruje. Wiedziałem jedno – że nie powinienem kontynuować tej znajomości. O ile było to możliwe, trzymałem się, zatem od ciebie z daleka. Tylko ten twój zapach, na twojej skórze, w oddechu, we włosach… Wciąż działał na mnie tak samo silnie co pierwszego dnia.

Nasze spojrzenia znów się spotkały i w oczach Edwarda dostrzegłam zaskakująco dużo czułości.

– A mimo to – dodał – lepiej bym na tym wyszedł, gdybym jednak zdemaskował nas wszystkich owego pierwszego dnia, niż gdybym miał rzucić się na ciebie tu i teraz, w leśnym zaciszu, bez żadnych świadków.

Byłam tylko człowiekiem, spytałam więc:

– Dlaczego?

– Isabello – wymówił starannie moje imię, wolną dłonią mierzwiąc mi pieszczotliwie włosy. Gest ten był tak swobodny, że przeszył mnie dreszcz. – Bello, nie potrafiłbym żyć z myślą, że pomogłem ci zejść z tego świata. Nawet nie wiesz, jak mnie ta wizja prześladuje. – Spuścił oczy ze wstydem. – Twoje ciało, blade, zimne, nieruchome… Już nigdy miałbym nie zobaczyć twoich rumieńców i tego błysku intuicji w oczach, gdy domyślasz się prawdy… Nie, tego bym nie zniósł. – Spojrzał na mnie z twarzą wykrzywioną bólem. – Jesteś teraz dla mnie najważniejsza. Jesteś najważniejszą rzeczą w całym moim życiu.

Od słów Edwarda zakręciło mi się w głowie. Nie spodziewałam się że ta rozmowa przybierze taki obrót. Oto jeszcze przed chwilą wysłuchiwałam wesołych historyjek o tym, kiedy to mogłam zginąć, a tu nagle taka deklaracja uczuć. Czekał na jakąś reakcję z mojej strony i choć wpatrywałam się w nasze dłonie, czułam, że mnie obserwuje.

– Wiadomo ci już oczywiście, co ja czuję – powiedziałam – Siedzę teraz tu z tobą, co oznacza, że wolałabym umrzeć niż trzymać się od ciebie z daleka. – Skrzywiłam się. – Co za idiotka ze mnie.

– Bez wątpienia – zgodził się parskając śmiechem. Też się zaśmiałam, zaglądając w jego miodowe oczy. To, że siedzieliśmy tu teraz razem, było idiotyczne i nieprawdopodobne.

– A to dopiero – mruknął Edward. – Lew zakochał się w jagnięciu. – Spuściłam wzrok, drżąc z ekscytacji na dźwięk tego najcudowniejszego ze słów.

– Biedne, głupie jagnię – westchnęłam.

– Chory na umyśle lew masochista. – Przez dłuższą chwile wpatrywał się w ciemną ścianę lasu i zaczęłam się zastanawiać, o czym rozmyśla.

– Dlaczego…? – Przerwałam, nie wiedząc, jak to powiedzieć.

Przeniósłszy wzrok na mnie, znów się uśmiechnął. Jego piękna twarz lśniła w słońcu. – Tak?

– Powiedz mi, proszę, dlaczego wtedy ode mnie odskoczyłeś? Spochmurniał.

– Dobrze wiesz, dlaczego.

– Nie, nie. Chodzi mi o to, co dokładnie zrobiłam nie tak. Będę musiała odtąd mieć się na baczności, więc lepiej, żebym nauczyła się, czego unikać. To, na przykład – pogłaskałam go po ręce – jakoś ci nie przeszkadza.

Rozpogodził się.

– To nie była twoja wina, Bello, tylko wyłącznie moja.

– Ale, mimo wszystko, mogę ci przecież jakoś pomóc, ułatwić życie.

– Cóż… – Zamyślił się na chwilę. – To, dlatego, że byłaś tak blisko. Większość ludzi instynktownie nas unika, nasza odmienności odrzuca. Nie spodziewałem się, że się do mnie przysuniesz. I ten zapach bijący od twojej szyi… – Zamilkł, niepewny, jak to przyjmę.

– Nie ma sprawy – rzuciłam swobodnie, chcąc rozładować atmosferę. Podciągnęłam koszulkę pod brodę. – Zakaz eksponowania szyi.

Zachichotał; podziałało.

– Nie, nie musisz, wierz mi, ważniejszy był element zaskoczenia. Podniósł powoli rękę i ostrożnie przyłożył mi dłoń do szyi. Siedziałam zupełnie nieruchomo. Nieludzki chłód skóry Edwarda powinien mnie odstraszać, ale nie odczuwałam lęku, kłębiło się za to we mnie wiele innych emocji…

– Sama widzisz. Wszystko w porządku. Żałowałam, że nie potrafię kontrolować swojego oszalałego tętna. Z pewnością niepotrzebnie Edwarda drażniło.

– Tak słodko się rumienisz – zamruczał, oswobadzając delikatnie swoją drugą rękę, po czym pogłaskawszy mnie wpierw po policzku, ujął moją twarz w dłonie.

– Nie ruszaj się – poprosił szeptem, jakbym nie była już jak sparaliżowana.

Powoli, cały czas patrząc mi prosto w oczy, pochylił się do przodu. Przez chwilę opierał się lodowatym policzkiem o wgłębienie pod moim gardłem, a ja, wsłuchana w jego wyrównany oddech, obserwowałam iskierki słonecznego światła igrające w bujnej, miedzianej czuprynie. Najbardziej ludzkie były w nim właśnie te włosy.

Dłonie Edwarda zaczęły ześlizgiwać się niespiesznie ku mojej szyi. Zadrżałam. Wstrzymał na moment oddech, ale jego dłonie nie przerwały swojej wędrówki i spoczęły na moich ramionach. Wreszcie musnąwszy nosem obojczyk, oparł głowę na mojej piersi. Słuchał, jak bije mi serce. Westchnął. Nie wiem, jak długo siedzieliśmy tak nieruchomo. Być może było to kilka godzin. Tętno w końcu mi się uspokoiło, ale Edward ani razu się nie odezwał, ani nie zmienił pozycji. Byłam świadoma tego, że w każdej chwili może z nadmiaru wrażeń stracić nad sobą kontrolę, a wtedy przypłacę chwile szczęścia życiem. Być może zadziałałby tak szybko, że nawet bym nie zauważyła… Mimo wszystko nadal nie odczuwałam strachu. Potrafiłam myśleć tylko o tym, że Edward mnie dotyka.

Gdy wypuścił mnie z objęć, nie miałam jeszcze dosyć.

Bił od niego spokój.

– Następnym razem nie będzie już to takie trudne – oświadczył z satysfakcją w głosie.

– Bardzo musiałeś ze sobą walczyć?

– Myślałem, że będzie gorzej. A jak ty się czułaś?

– Nie było źle. To znaczy, mnie nie było źle. Uśmiechnął się, słysząc to sprostowanie.

– Wiesz, co mam na myśli. Teraz ja się uśmiechnęłam.

– Zobacz. – Chwycił moją dłoń i przyłożył sobie do policzka.

– Czujesz, jaki ciepły?

Trudno mi jednak było skoncentrować się na temperaturze, bo właśnie po raz pierwszy dotykałam jego twarzy. Było to coś, o czym marzyłam, odkąd go poznałam.

– Nie ruszaj się – szepnęłam.

Edward umiał znieruchomieć jak nikt inny. W okamgnieniu zmienił się w marmurowy posąg.

Starałam się obchodzić z nim jeszcze ostrożniej niż on ze mną. Pogładziłam go po policzku, przejechałam opuszkiem palca po powiece, po sinych cieniach pod jego oczami. Zbadałam kształt idealnie zbudowanego nosa, a potem ust. Wargi Edwarda rozwarły się pod moim dotykiem i poczułam na skórze dłoni jego zimny oddech. Zapragnęłam przysunąć się bliżej, aby napawać się jego słodką wonią, więc opuściwszy rękę, cofnęłam się, żeby nie kusić losu.

Otworzył oczy i było w nich widać głód, nie przestraszyłam się jednak. Tylko moje ciało zareagowało odruchowo: serce zaczęło mi bić szybciej, a mięśnie się napięły.

– Żałuję – powiedział Edward cicho – żałuję, że nie możesz poczuć tego, co ja czuję. Tej złożoności targających mną emocji, tego zamętu, jaki mam w głowie.

Powolnym ruchem odgarnął mi włosy z twarzy.

– Opowiedz mi o tym.

– Raczej nie potrafię. Mówiłem ci już, z jednej strony jest głód, pragnienie. Pożądam twojej krwi. To takie żałosne. Sądzę, że to akurat jesteś w stanie zrozumieć, przynajmniej do pewnego stopnia. Byłoby ci łatwiej – uśmiechnął się nieco zjadliwie – gdybyś była narkomanką czy kimś takim. Ale to nie wszystko. – Dotknął palcami moich warg i znów przeszedł mnie drzesz. – Do tego dochodzą jeszcze inne pragnienia. Pragnienia, których nie znam i których nie rozumiem.

– Cóż, istnieje możliwość, że wiem, o co ci chodzi, lepiej, niż ci się to wydaje.

– Nie jestem przyzwyczajony do ludzkich odruchów. Często się tak czujesz?

– Jak teraz przy tobie? – Przełknęłam ślinę. – Nie. To pierwszy raz.

Ujął moje dłonie. Wydały mi się takie kruche w jego silnym uścisku.

– Nie wiem, jak mam się zachowywać, gdy jestem tak blisko ciebie – przyznał. – Nie wiem, czy potrafię być tak blisko.

Dając mu znać oczami, co zamierzam uczynić, pochyliłam się ostrożnie do przodu i oparłam policzkiem o jego nagi tors. Milczał, słychać było tylko jego oddech.

– Tyle wystarczy – szepnęłam, zamykając oczy.

Bardzo ludzkim gestem przycisnął mnie mocniej do siebie, wtulając jednocześnie twarz w moje włosy.

– Dobrze ci idzie – zauważyłam.

– Kryje się we mnie wiele człowieczych instynktów. Są schowane głęboko, ale gdzieś tam są.

Zastygliśmy tak znów na dłuższą chwilę. Chciałam, żeby to trwało wiecznie, i zastanawiałam się, czy i on myśli podobnie. Po pewnym czasie zdałam sobie jednak sprawę, że słońce znika powoli za koronami drzew, a te rzucają coraz dłuższe cienie.

– Czas na ciebie.

– A myślałam, że nie potrafisz czytać mi w myślach.

– Coraz łatwiej mi zgadywać – odparł wesoło.

Położył mi dłonie na ramionach i spojrzał prosto w oczy.

– Czy mógłbym ci coś pokazać? – Nagle zrobił się podekscytowany.

– Co takiego?

– Pokazałbym ci, jak przemieszczam się po lesie, kiedy jestem sam. – Zauważył, że zrzedła mi mina. – Nie martw się, włos z głowy nie spadnie, a zaoszczędzimy sporo czasu. – Obdarował mnie jednym ze swoich łobuzerskich uśmiechów, po których zawsze byłam bliska omdlenia.

– Zamierzasz zamienić się w nietoperza? – spytałam podejrzliwa Zaśmiał się głośniej niż kiedykolwiek.

– I co jeszcze? Może w Batmana?

– Tak się pytam. Skąd mam wiedzieć?

– No dobra, tchórzu, koniec dyskusji. Wskakuj mi na plecy. Zawahałam się, myśląc, że żartuje, ale najwyraźniej mówił na serio. Widząc moją reakcję, uśmiechnął się tylko i bezceremonialnie przyciągnął do siebie. Serce zaczęło mi bić jak szalone – zdradzało wszystko, Edward nie musiał umieć czytać mi w myślach. Bez najmniejszego trudu wsadził mnie sobie na barana, pozostawało mi jedynie objąć go mocno nogami i tak kurczowe uczepić się jego szyi, że każdy normalny człowiek na jego miejscu by się udusił. Odniosłam wrażenie, że przytuliłam się do głazu.

– Ważę trochę więcej niż przeciętny plecak – ostrzegłam.

– Też mi coś! – prychnął, zapewne wywracając oczami. Jeszcze nigdy nie widziałam go w tak dobrym humorze.

Nagle schwycił moją dłoń i przycisnął sobie do twarzy. Serce podskoczyło mi do gardła.

– Idzie mi coraz lepiej – szepnął, biorąc kilka głębokich oddechów. Zrozumiałam, że Edwardowi chodzi o mój zapach.

A potem, bez ostrzeżenia, puścił się biegiem. Jeśli kiedykolwiek wcześniej drżałam w jego obecności o swoje życie, było to niczym w porównaniu z tym, co czułam teraz.

Pędził niczym pocisk, niczym strzała, świadczyły o tym jednak tylko migające po obu stronach pnie drzew. Moich uszu nie dochodził żaden dźwięk, który byłby dowodem na to, że stopy Edwarda w ogóle dotykają ziemi. Wydawał się wcale nie męczyć, nawet nie zaczął szybciej oddychać.

Cudem mijał o milimetry kolejne przeszkody. Byłam tak przerażona że zapomniałam zamknąć oczy, choć twarz smagał mi boleśnie chłodny, leśny wiatr. Czułam się tak, jakbym wystawiła głowę przez okno, lecąc samolotem, i po raz pierwszy w życiu marzyłam o zażyciu aviomarinu.

Gdy już chciałam błagać o litość, Edward zatrzymał się raptownie. Powrót z łąki, do której szliśmy całe przedpołudnie, zajął mu ledwie kilkanaście minut.

– Świetna zabawa, nieprawdaż? – wykrzyknął rozochocony.

Czekał, aż z niego zejdę, ale nie mogłam się ruszyć. Ruszało się za to wszystko wokół mnie. A raczej wirowało.

– Bello? – zaniepokoił się.

– Chyba muszę się położyć – jęknęłam.

– Oj, przepraszam. – Stał dalej nieruchomo, ale kończyny wciąż odmawiały mi posłuszeństwa.

– Raczej sama nie dam rady – wyznałam.

Zaśmiawszy się cicho, Edward delikatnie rozplatał moje dłonie zaciśnięte na jego szyi – poddały się do razu. Następnie przesunął mnie sobie na brzuch, tuląc do siebie niczym małe dziecko, potrzymał tak przez chwilę, po czym ostrożnie położył na kępie paproci.

– Jak się czujesz?

Trudno mi to było ocenić, tak bardzo kręciło mi się w głowie.

– Mam zawroty głowy.

– To schowaj ją między kolana.

Zastosowałam się do tej rady i rzeczywiście trochę pomogło. Oddychałam powoli, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów a mój towarzysz usiadł tuż obok. Po pewnym czasie poczułam się pewniej i wyprostowałam. Dzwoniło mi jeszcze tylko w uszach.

– To chyba nie był najlepszy pomysł – stwierdził Edward zawstydzony.

Chciałam go jakoś pocieszyć, ale głos miałam wciąż słaby.

– Skąd, bardzo ciekawe doświadczenie.

– Akurat, jesteś blada jak ściana. Jak ja!

– Coś mi się wydaje, że powinnam była jednak zamknąć oczy.

– Następnym razem już nie zapomnisz.

– Następnym razem?!

Edward zaśmiał się. Dobry humor nadal mu dopisywał.

– Szpanować się mu zachciało – mruknęłam.

– Otwórz oczy, Bello – poprosił cicho.

Niemal dotykaliśmy się nosami. Jego uroda mnie oszałamiała – nie mogłam przyzwyczaić się do nadmiaru piękna.

– Biegnąc, pomyślałem sobie, że chciałbym… – Nie dokończył.

– Że chciałbyś nie trafić w jakieś drzewo?

– Głuptasku, taki bieg to dla mnie pestka. Wymijam je instynktownie.

– Znowu się popisujesz.

Uśmiechnął się.

– Pomyślałem sobie – dokończył – że chciałbym spróbować czegoś jeszcze. – Po raz drugi tego dnia ujął moją twarz w dłonie.

Zaparło mi dech w piersiach.

Zawahał się – ale nie tak, jak zwykły człowiek.

Nie jak chłopak, który nie jest pewien, czy ma pocałować dziewczynę, i bada, jak ona reaguje na jego zachowanie, żeby wiedzieć, czy nie zostanie odrzucony. Albo jak chłopak, który świadomie przedłuża moment oczekiwania, wiedząc, że ta słodka chwila potrafi być czasem bardziej ekscytująca niż sam pocałunek.

Edward odczekał chwilkę, by upewnić się, że nic mi nie grozi, że jest w stanie trzymać swoje pragnienie w ryzach.

A potem jego chłodne, marmurowe wargi powoli, delikatnie dotknęły moich.

Żadne z nas nie przewidziało jednak mojej reakcji.

Krew we mnie zawrzała, moje usta zapłonęły, wargi rozwarły się. Zaczęłam niemalże dyszeć, a palcami wpięłam się we włosy by przyciągnąć go jeszcze bliżej do siebie. Jego cudowny zapach mącił mi w głowie.

Zamarł natychmiast i delikatnie, acz stanowczo mnie odsunął. Otworzyłam oczy. Był bardzo spięty.

– Oj – szepnęłam przepraszająco.

– „Oj” to mało powiedziane. Oczy miał dzikie, a szczęki zaciśnięte, ale nadal potrafił się zgrabnie wysłowić. Nasze usta dzieliło ledwie parę centymetrów. Byłam gotowa mdleć z zachwytu.

– Może lepiej będzie… – Spróbowałam wyrwać się z jego objęć żeby mógł w spokoju dojść do siebie, ale jego silne ręce nie pozwoliły mi się ruszyć ani o milimetr.

– Nie, nie, poczekaj – powiedział spokojnym, opanowanym głosem. – Wytrzymam.

Obserwowałam, jak w jego oczach z wolna wygasa podniecenie. Nagle uśmiechnął się zaskakująco figlarnie.

– No i proszę – stwierdził, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony.

– Wytrzymasz?

Zaśmiał się głośno.

– Mam silniejszą wolę, niż przypuszczałem. To miło.

– Szkoda, że o mnie tego nie można powiedzieć. Przepraszam z to co się stało.

– No cóż, w końcu jesteś tylko człowiekiem.

– Wielkie dzięki – wycedziłam.

Podniósł się nie wiadomo, kiedy i wyciągnął ku mnie rękę, by pomóc mi wstać. Cały czas zaskakiwał mnie takimi gestami, bo przyczaiłam się do tego, że unika kontaktów cielesnych. Dopiero, gdy schwyciłam jego lodowatą dłoń i spróbowałam wstać, poczułam jak bardzo potrzebowałam asysty. Wciąż z trudem utrzymywałam równowagę.

– To jeszcze po biegu, czy tak doskonale całuję? – Edward zachowywał się teraz przy mnie zupełnie swobodnie – widać było, jak bardzo przedtem musiał się kontrolować. Był taki rozluźniony, taki pogodny, taki przy tym ludzki. Czułam, że jestem nim jeszcze bardziej oczarowana. Gdybyśmy mieli się teraz rozstać sprawiłoby mi to fizyczny ból.

– Sama nie wiem. I to, i to. Nadal kręci mi się w głowie.

– Sądzę, że powinnaś dać mi poprowadzić.

– Oszalałeś? – zaprotestowałam.

– Co tu dużo kryć, jestem lepszym kierowcą od ciebie – zaczął ze mnie żartować. – Nawet w najbardziej sprzyjających warunkach masz ode mnie gorszy refleks.

– Zgadzam się w zupełności, nie wiem tylko, czy moje nerwy i moja furgonetka zniosą twój styl jazdy.

– Bello, okażże mi choć trochę zaufania.

Włożyłam rękę do kieszeni, wymacałam kluczyki i zrobiwszy minę rozkapryszonego dziecka, pokręciłam głową.

– Nie ma mowy.

Uniósł w zdumieniu brwi.

Zrobiłam pierwszy krok w kierunku drzwiczek od strony kierowcy. Kto wie, może Edward nawet by mnie przepuścił, gdybym nie zachwiała się odrobinkę. A może nie. W każdym razie zachwiałam się i natychmiast chwycił mnie w talii.

– Bello, nie po to przechodziłem samego siebie, ratując cię z licznych opresji, żeby pozwolić ci zasiąść za kierownicą, kiedy ledwo się trzymasz na nogach. A poza tym jazda po pijanemu to przestępstwo.

– Po pijanemu? – obruszyłam się.

– Sama moja obecność działa na ciebie upajająco – powiedział – po raz kolejny uśmiechając się kpiarsko.

Cóż mogę powiedzieć – westchnęłam. Byłam bezsilna, nie umiałam mu niczego odmówić. Upuściłam kluczyki, wyciągnąwszy wpierw rękę wysoko w górę. Edward schwycił je z szybkością jastrzębia, nawet nie brzęknęły. – Tylko spokojnie – upomniałam. Moja furgonetka ma już swoje lata.

– Bardzo rozsądna decyzja – pochwalił.

– A na ciebie moja obecność nic ma żadnego wpływu? – spytałam nieco urażonym tonem. Nie odpowiedział od razu. Spojrzał na mnie ciepło, a potem pochylił się ku mnie i musnął wargami mój policzek, wzdłuż linii szczęki od ucha po usta i z powrotem. Zadrżałam. – Mniejsza o to – oświadczył w końcu. – I tak mam lepszy refleks.

Загрузка...