„Witeź" stał kilka dni w norweskim porcie Vardó. Szoner dotarł do niego resztkami węgla, rozsypującego się na miał pod wpływem mrozów północnych. Wycofano złoto złożone w kasach banku i przeniesiono na statek. Po raz pierwszy w swoim życiu Olaf Nilsen zaasekurował swój okręt, a nie było to łatwym zadaniem, bo dopiero kilka towarzystw wspólnie mogło zaryzykować tak wielką sumę, na jaką ocenił kapitan swój naładowany złotem szoner. Wsypawszy świeży węgiel do magazynów, „Witeź" opuścił Vardó.
W Hammerfeście statek spędził aż dwa tygodnie. Rosyjski konsul, któremu Pitt i Nilsen mieli wypłacić ustalony prawem podatek za złoto, długo zwlekał, telegraficznie porozumiewając się z swoim rządem. Nareszcie wszystkie formalności z zapłaceniem podatków i z uprawnieniem nowego przedsiębiorstwa na Tajmyrze zostały załatwione. „Witeź" wypłynął, biorąc kurs na Londyn, gdzie kapitanowie zamierzali sprzedać złoto. Morze było spokojne, posmyczna bryza ani razu nie zdradziła marynarzy. Płynęli więc szybko, spędzając czas na wspomnieniach o „Złotej Studni" i pozostałych towarzyszach.
Nocą przepływali w pobliżu Victoriahavn, o czym świadczyła wyjątkowo silna latarnia morska, daleko rzucająca jasny snop promieni.
Na mostku, pełniąc warugę, przechadzał się Pitt.
Ze swej kajuty wyszedł Olaf Nilsen i stanął przy sztorwale, odprawiwszy Ludę do kajuty załogi.
– Chcę porozmawiać z wami, kapitanie Siwir – rzekł. – Nie mogłem usnąć…
Pitt zrozumiał, że kapitan ma coś poważnego do powiedzenia, więc zatrzymał się i czekał. Nilsen jednak długo milczał, aż zaczął mówić cichym głosem:
– Dziś rozmawiałem z Elzą Tornwalsen, kapitanie Siwir. Nie wiem, czy postąpiłem po waszej myśli, bo opowiedziałem jej naszą rozmowę na Tajmyrze, że opuścicie nas na zawsze i że wtedy ona zapomni o was…
Pitt wzruszył ramionami obojętnie.
– Proszę was bardzo, kapitanie Nilsen, opowiedzcie Elzie Tornwalsen wszystko, o czymkolwiek z wami mówiliśmy! – rzekł. – Powtarzam to i potwierdzam. Opuszczę „Witezia" w Londynie natychmiast po spieniężeniu złota w angielskim banku i po podziale zysków pomiędzy nami i załogą. Muszę się śpieszyć, bo nienawiść i pragnienie zemsty wyżarło mi duszę i serce! Muszę się śpieszyć!
Powiedział to z taką namiętnością w głosie, że Nilsen ze zdziwieniem spojrzał na zwykle obojętnego i spokojnego towarzysza.
– Nie powrócicie nawet myślą do nas, gdy będziecie w mieście, Pitt Hardful! – mruknął kapitan z wyrzutem.
– O, nie! – odparł Biały Kapitan. – Nigdy was, kapitanie, nie zapomnę i zachowam wdzięczność dla was w moim sercu. Przypadek pokrzyżował nasze drogi, które poszły razem na korzyść waszą i moją. Nie zrywałbym z wami, Olafie Nilsen, nici przyjaźni, gdybym nie wiedział, że to jest koniecznym dla waszego szczęścia…
– Nie wiem – szepnął Nilsen. – Nie wiem… Umilkli oba, lecz Norweg po chwili zapytał:
– Wiecie, co powiedziała Elza, gdy dowiedziała się o naszej rozmowie? Hardful milczał.
– Powiedziała, że wie, co was czeka. Będziecie nieszczęśliwi i samotni w mieście, bo wszystko stanie się obcym dla was. Przypomnicie wtedy sobie „Witezia" i nas… powrócicie… Elza Tornwalsen będzie na was czekała tak długo, póki nie umrze nadzieja. Umrze zaś wtedy, gdy wy odejdziecie na zawsze… z ziemi.
– Ja nie powrócę do was! – powtórzył z uporem Pitt Hardful. – Ja już umarłem dla was… umarłem. Nie możecie nawet odnaleźć mnie, bo nie wiecie skąd przyszedłem do was i nie znacie mego prawdziwego imienia. Nie jestem Pittem Hardful. Jest to przezwisko takie samo, powiedzmy, jak Kula Bilardowa lub Rudy Szczur.
Pitt zaśmiał się sucho, ponury błysk zjawił się w jego surowych oczach, mocniej zacisnęły się wargi i skurcz przebiegł po wychudłej twarzy.
– Kapitanie Nilsen! – mówił dalej. – Widzicie, że powracam kaleką, bo nie władam ręką, mam przestrzelone i rozbite płuca, lecz jest to mniejsze kalectwo niż to, które mi zadano tam, w mieście! Kalectwo duszy, ciągle żrący wstyd dawnych win trawi mnie w dzień i w nocy jak gorączka; zgaszono we mnie radość życia, wyrwano zdolność do miłości i przyjaźni. Stałem się sprawnie działającą maszyną. Wygłaszam „sprawiedliwe i jasne", jak się wyraża Elza, słowa, lecz czynię to dlatego, że jest to potrzebne dla mego celu. Nic nie widzę przed sobą innego, jak tylko swoją rodzinę, znajomych i wszystkich nisko przede mną się kłaniających, usiłujących zwrócić na siebie moją uwagę, zasłużyć na przyjaźń i uczucie. Tylko to może zgasić dręczący mię wstyd i poniżenie. Nie jestem ani jasny, ani sprawiedliwy, gdyż niczego nie pragnę oprócz chwili, gdy rzucę ludziom w twarz, patrząc prosto w oczy, słowa pogardy… Któż i cóż może teraz istnieć dla mnie – kaleki? Kobieta – cha, cha! Elza czy inna – nie obchodzą mnie one więcej od Puchacza lub Cepa… Jestem bogaty i mogę się mścić, a mam porachunki z całym tłumem! Wszystko oddałbym za dokonanie zemsty i poszedłbym w świat żebrać lub zbierać po śmietnikach brudne łachmany i kości, czując się stokroć szczęśliwszym niż w chwili obecnej, gdy posiadam miliony – a w sercu wstyd palący! Cha, cha, cha! Na próżno trwoga gnieździ się w waszym sercu, Olafie Nilsen! Jam nie dla Elzy… Starajcie się pozyskać jej względy i bądźcie szczęśliwi, a gdy się pobierzecie, radzę wam umieścić o tym oznajmienie w „Daily Mail" – przyszłe wam telegram gratulacyjny!
Pitt zaśmiał się znowu i zaczął chodzić po mostku. Zapanowało milczenie. Rozlegał się tylko plusk fali prutej dziobem „Witezia", stuk maszyny i turkot łańcucha sztorwałowego. Nagle Nilsen rzucił pytanie:
– A któż zwolni Elzę od starego Waege Tornwalsena? Pitt podniósł głowę i spojrzał na kapitana.
– Kiedyś przyrzekliście, że uczynicie to dla niej… – szepnął Nilsen. – Elza powinna być wolną, czy dlatego, aby spokojnie czekała na was, czy po to, abyście mogli, Pitt Hardful, przysłać swój telegram gratulacyjny.
W głosie Norwega brzmiało szyderstwo. Pitt podniósł głowę i rzekł:
– W Londynie oddam sprawę Elzy wprawnemu adwokatowi. Dostanie rozwód…
Tak? – mruknął Nilsen. – Macie rację! Od czegóż adwokaci?
Biały Kapitan nie mógł zrozumieć, czy było to nowe szyderstwo, czy przyznanie musłuszności. Znowu zaczął chodzić po mostku, paląc fajkę.
– Nie będziecie wiedzieli, kapitanie Siwir, czy Elza Tornwalsen jest wolna czy nie, gdy porzucicie nas… – szepnął Nilsen.
Pitt milczał kilka chwil, namyślając się nad odpowiedzią, bo wiedział, że Norweg ją powtórzy Elzie. Przed oczami przesunęła mu się wiotka, silna postać, błysnęły szeroko rozwarte oczy rybaczki.
– Trzeba z tym skończyć raz na zawsze! – pomyślał Pitt i suchym głosem powiedział dobitnie:
– Mówicie tak, jakbyście byli swatem Elzy, kapitanie Nilsen! Powtarzam, że ta kobieta mnie nie obchodzi i losy jej są mi obojętne. Zresztą jest bogata i da sobie radę. Nie mówmy już o tym!
– Nie mówmy! – zgodził się Nilsen. – Teraz dopiero przejrzałem was.
– Mylicie się, Olafie Nilsen! – odparł z nagłą nienawiścią w głosie Pitt. – Nie przejrzeliście mnie! Nie! Ja sam siebie nie przejrzałem i boję się rzucić wzrokiem w głąb moich uczuć i myśli. Boję się, bo mógłbym osłabnąć, zaniechać zamiaru zemsty.
– Nie mówmy więcej o tym! – powtórzył Nilsen. Pitt Hardful spojrzał na zegarek. Waruga jego dobiegła końca. Wydzwonił sygnał nowej zmiany i gdy zjawili się Mikołaj Skalny i Kula Bilardowa, obaj kapitanowie w milczeniu skierowali się do swoich kajut.
Pitt, jeszcze słaby i łatwo się męczący, natychmiast położył się do łóżka. Nie słyszał, że ktoś podszedł do drzwi jego kajuty i długo stał.
W pół godziny później na mostek wszedł kapitan Nilsen, spojrzał na kompas, przejrzał uważnie mapę i rzekł, zwracając się do Mikołaja Skalnego:
– Nie mogę spać, bosmanie, więc zastąpię ciebie na warudze. Gdy się zmęczę – zawołam. Idź!
Olbrzymi Kaszub, mocno podchmielony od Hammerfestu, gdzie spotkał w szynku starych znajomych, skwapliwie skorzystał z rozkazu kapitana.
Na mostku pozostali Nilsen i stojący przy kole sztorwałowym Kula Bilardowa. Nilsen jeszcze raz spojrzał na mapę i rzucił rozkaz sternikowi:
– Trzymać na SW!
– Trzymać na SW! – powtórzył nauczony przez czas pływania łysy komik. „Witeź" gwałtownie zmienił kierunek, zawracając na południe.
W godzinę później od prawej burty zamajaczyły skaliste brzegi wysp.
– Lofoty… – szepnął Nilsen i zacisnął zęby.
– Sztorwał przełóż na W! -rozkazał kapitan.
– Sztorwał na W! – odpowiedział sternik. Nilsen zbiegł na pokład i rozejrzał się.
Na dziobie „Witezia" tkwił dyżurny majtek. Na rufie nikogo nie było, tylko linka od lagu drgała, poruszana płynącym za statkiem przyrządem.
Gdy „Witeź" zbliżył się do brzegu wyspy Austvaagóy o kilometr, kapitan wszedł na mostek i rzekł do Kuli Bilardowej:
– Będziecie się trzymali tej odległości od brzegu, a sztorwał, Przełóżcie na S! Po chwili powrócę…
Znowu zbiegł na dół. Na rufie, ukrywszy się za nadbudówkę kasztelu, szybko zrzucił kurtkę i buty, przełazi przez parapet i trzymając się lagsznura, ześlizgnął się do wody. Czarna sylwetka „Witezia" szybko pomknęła naprzód, maleć zaczęła i znikać w nie pewnych, zwodniczych połyskach białej nocy.
Olaf Nilsen potężnymi uderzeniami ramion i nóg popłynął ku skałom Austvaagóy.
„Witeź" dawno minął grupę Lofotów, gdy się skończyła waruga nocna. Spojrzawszy na zegar. Kula Bilardowa uderzył w dzwonek sygnałowy.
Zjawiła się pierwsza poranna zmiana i z nią razem wyspany bosman. Wprawny marynarz od razu spostrzegł zmianę kursu i usłyszawszy opowiadanie sternika, poszedł do kapitana po rozkazy.
W kajucie Nilsena nikogo nie znalazł. Obchodząc pokład, dojrzał kurtkę i trzewiki kapitana.
Przerażony bosman obudził Pitta. Biały Kapitan wszystko zrozumiał od razu. Wbiegł na mostek i wydal rozkaz:
– Zwolnić bieg! Mały chód! Ster na sztymbork! Gdy „Witeź" zawrócił, Pitt kazał pełnym biegiem płynąć ku Austvaagóy, do której szoner podszedł na pół kilometra.
– Stop! Spuścić bat! Ludzie na pojazdy! Ru na wodę! – rozległa się komenda Pitta, i czterowiosłowa łódź pomknęła ku skałom.
Biały Kapitan stał przy sterze z bladą twarzą i ponuro połyskującymi oczami. Dręczyły go wyrzuty sumienia, a złe przeczucie ściskało mu serce. Wyskoczywszy na brzeg, Pitt pobiegł na znane mu miejsce, gdzie już raz widział Niłsena oczekującego przybycia nieznanego wtedy Pittowi człowieka. Teraz wiedział, że Norweg chciał tu spotkać męża Elzy, garbusa Waege Tornwalsena.
Hardful wdrapał się na szczyt urwistego brzegu i odnalazł kamień, na którym Nilsen niegdyś napisał tajemnicze słowa, lecz nikogo tu nie dojrzał. Nie wiedząc, co ma dalej czynić, stał w zadumie.
– Kapitanie Siwir! Kapitanie Siwir! – usłyszał Pitt głośne, przerażone wołania majtków, pozostawionych w łodzi. – Prędzej!
Prędzej!
Zbiegł na dół i zobaczył swoich ludzi schylonych nad nadbrzeżnymi skałami.
Pitt Hardful zajrzał na dół, gdzie tuż pod stromą ścianą wysokiego przylądka ryczały bałwany, rozbijając się o ostre skały.
Na jednej z wystających z wody raf, przechylony przez nią całym ciałem, leżał, odrzuciwszy głowę w tył, wspaniały i potężny Olaf Nilsen. Surowa twarz o zaciśniętych wargach była groźna, lecz w otwartych oczach zastygł nie znany od dawna wyraz spokoju.
Biały Kapitan, zapatrzony w twarz zmarłego, nie od razu spostrzegł, że do pogrążonych w pianie nóg Nilsena przywarł w śmiertelnym uścisku do ogromnego kraba lub spruta podobny potworny garbus. Obejmował długimi rękami kolana kapitana i twarzą przyciskał się do jego biodra.
Marynarze, przerażeni i zgnębieni, stali w milczeniu. Nareszcie odezwał się Walicki:
– Ten garbus musiał porwać kapitana rzuciwszy mu się pod nogi, i razem spadli z tej skały…
Z trudem marynarze zwolnili Olafa Nilsena z objęć jego wroga.
Wkrótce trup Waege Tornwalsena z uwiązanym do nóg ciężkim kamieniem był odwieziony daleko od brzegu i opuszczony do morza.
W godzinę później do burty „Witezia" podpływała łódź z leżącym na dnie nieruchomym ciałem Olafa Nilsena.
– Musimy pogrzebać go, jak na marynarza i kapitana przystało! – rzekł smutnym głosem
Pitt.
Cała załoga otoczyła zmarłego, gdy wspaniały Olaf Nilsen, przybrany w nowy mundur szyperski, pokryty flagą norweską i dużą banderą „Witezia", legł na kapitańskim mostku swego statku.
Leżał blady i spokojny, na zawsze pogodzony z życiem, wolny od udręki i trosk swego czystego serca, prostego i twardego jak skały jego ojczyzny, dumny, że spełnił swój obowiązek względem umiłowanej kobiety i dał jej wolność, zapłaciwszy życiem.
Elza wiedziała o śmierci Nilsena, bo przybiegł do niej i opowiedział p wszystkim Kula Bilardowa, który ujrzawszy zwłoki Olafa Nilsena, nagle osunął się na kolana i łkać zaczął żałośnie jak zrozpaczony starzec. Długo jednak nie wychodziła na pokład. Gdy się zjawiła, blada była, lecz spokojna. Oczy przymknęła i zacisnęła usta. Długo wpatrywała się w oblicze zmarłego, a pochyliwszy się, ustami dotknęła złożonych na piersi rąk Nilsena i szepnęła:
– Wybacz mi, Olafie Nilsen, mękę twego życia! Błogosław mnie na nową drogę, którą uczyniłeś wolną. W świetlanym kraju jasnych duchów będzie siedziba twoja, Olafie, bo one przyniosły ci z nieznanej dali iskrę sprawiedliwości. Żegnaj, Olafie Nilsen, żegnaj do dnia, gdy spotkamy się wszyscy i staniemy w obliczu Prawdy!
Schyliła się znowu nad zmarłym i pocałunek pożegnalny złożyła na jego czole, a później obydwiema rękami, jak matka, obyczajem rybackim dotknęła ramion Nilsena.
Przed północą wszystkie przygotowania do pogrzebu były zakończone.
Ciało Nilsena, zaszyte w podwójne płótno żaglowe, ułożono na pochylonym ku morzu, gładkim pomoście wraz z uwiązaną do nóg zmarłego ciężką kotwicą. „Witeź" rył otwarty ocean. Brzegi zniknęły. Na lekkich falach połyskiwały blaski księżyca, walczącego z niegasnącymi zorzami.
Załoga stanęła szeregiem przy podniesionym końcu pomostu.
Pitt dal znak. Na masztach podniosły się fariy, rozwinęła się duża bandera na rufie, a pomiędzy grotem i bezanem rozkwitła girlanda barwnych flag sygnałowych – znak dalekiej, nieznanej wyprawy. Zajęczała syrena przeciągle i żałośnie, żegnając swego kapitana.
Rozległ się plusk za burtą – i Olaf Nilsen zniknął w otchłani Atlantyku, unosząc z sobą tajemnicę swego zgonu i mękę, bezdenną, bezbrzeżną jak ocean.
Ludzie długo stali przy burcie, Elza cicho płakała. Zasłoniwszy twarz drżącymi palcami, głośno szlochał Kula Bilardowa.
Nazajutrz podczas obiadu Pitt doręczył Elzie testament Nilsena, ukryty pod blatem kompasu, i oznajmił załodze, ze staje się ona właścicielką „Witezia".
– Kapitanie! – rzekła Elza. – Wiem, że chcecie porzucić statek w Londynie. Jestem bardzo zgnębiona i smutna. Teraz doprawdy zostałam sama na świecie. Nie odmówcie ostatniej mojej prośbie! Po zakończeniu ryzy do Londynu odprowadźcie „Witezia" do Hadselfiordu. Chcę zamieszkać na mojej wyspie Langóy…
Pitt Hardful, nie namyślając się ani chwili, przyrzekł spełnić jej życzenie. Natychmiast i Polacy, zamierzający powrócić do Polski z Londynu, oznajmili, że pozostaną na „Witeziu", aby Elza Tornwalsen nie miała kłopotu z wynajęciem nowej załogi.
– I ja płynę do Langóy, jeżeli potrzebujecie mnie – rzekł Kula Bilardowa i nagle zapłakał. Elza Tornwalsen od czasu tej rozmowy nie wychodziła wcale na pokład. Całe dni spędzała
w swojej kajucie.
Po skończonej sprzedaży złota, dokonanej przez Pitta w angielskim banku, obojętnie przyjęła od niego czek na olbrzymią sumę i wszystkie dokumenty zatwierdzające jej prawa „do władania „Witeziem" i majątkiem zmarłego Olafa Nilsena, po czym znowu zamknęła się w swojej kajucie.
Minął miesiąc…
W Hadselfiordzie, niedaleko od wyspy Langóy, huczał „Witeź". Szoner odpływał pod komendą Mikołaja Skalnego, który wziął w dzierżawę statek i zaakordował nową załogę.
Odpłynęli Polacy i Kula Bilardowa na jakimś handlowym statku, mającym ich dowieźć do Hamburga.
W małej osadzie rybackiej pozostali tylko Pitt Hardful i Julian Miguel. Czekali na duży okręt pasażerski kursujący pomiędzy Hammerfestem a Marsylią. Miał lada dzień przybyć do Hadselfiordu, wioząc grupę międzynarodowych turystów.
Pitt co dzień widywał się z Elza Tornwalsen, która zamieszkała w chacie starej Lilit. Nigdy nie rozmawiali o sobie i o Olafie. Nilsenie. Mówili o rzeczach obojętnych.
Nareszcie pewnego dnia piękny, biały statek hucząc stanął naprzeciwko Langóy.
– Czas na mnie! – rzekł cichym głosem Pitt. – Żegnajcie, Elzo! Kobieta zbladła i mocno zacisnęła zimne dłonie.
– Nic mi nie powiecie. Biały Kapitanie? – szepnęła. – Ani stówka pociechy i nadziei?
– Elzo! Elzo! – zawołał Pitt w szczerym uniesieniu. – Ja nie mam nadziei dla siebie samego, cóż mogę dać wam?! Jeżeli będziecie potrzebowali rady lub pomocy – napiszcie do mnie. Nazywam się Eryk Stefan… Nazwę miasta znajdziecie w kopercie z testamentem Olafa Nilsena.
– Eryk! Eryk! – zawołała w zachwycie Elza.
– Tak! Nie jestem Pittem Hardful, Elzo…
– Eryk! Eryk! – szeptała kobieta. – Jakie szczęście… To dobra, jasna wróżba! Schwyciła w swoje ręce dłoń Pitta i jak niegdyś przycisnęła do niej wargi.
– Teraz odjeżdżajcie. Biały Kapitanie! Z Bogiem! – rzekła spokojnym, prawie radosnym głosem.- Dziękuję, dziękuję wam!
Pitt odszedł w stronę łodzi, czekającej na niego w przystani rybackiej, gdzie już niepokoił się o kapitana Rudy Szczur.
Piękny statek huczał, zwołując turystów, i wkrótce podniósł kotwicę, ryknął trzy razy i popłynął.
Biały Kapitan stał na dziobie i przyglądał się stromej skale z widniejącym na niej domkiem Lilit. Samotna postać kobieca nad urwiskiem odcinała się od bladego nieba i patrzyła za odpływającym okrętem.
Serce Pitta nagle zabiło tak gwałtownie, że uczuł niemal ból. Pohamował się jednak i oczy zwrócił przed siebie, tam gdzie czekała na niego męka gorącego wstydu za przeszłość i rozkosz zemsty za pogardę i niewiarę.
Elza ogarniała jasnymi oczami Hadselfiord i biegnący coraz szybciej biały okręt. Gdy zmienił się w mały, czarny punkcik i zapadł nareszcie za dalekim przylądkiem, przycisnęła ręce do piersi i przymknąwszy załzawione, pełne przerażenia oczy, szeptać jęła słowa sagi, słyszanej od Eddy-prababki siwej wiekowej, Lilit:
Zniknęły w mgle dalekiej białe żagle migowej łodzi luz me słychać grania rogów i skrzypu długich, giętkich – wioseł. Opustoszał zamek, zawarły się podwoje i umilkł mieczów szczęk… Na krużgankach -pustka, i na szczycie baszty – cisza…