ROZDZIAŁ 08

O poranku Quinn przycisnęła ucho do drzwi Layli. Usłyszała przytłumione dźwięki programu Today i zapukała.

– Tu Quinn – dodała na wypadek, gdyby Layla wciąż była roztrzęsiona.

Layla otworzyła drzwi w piekielnie słodkich spodniach od piżamy w biało – fioletowe paski i fioletowej podkoszulce, a po zaróżowionych policzkach i wyspanych zielonych oczach widać było, że wstała już jakiś czas temu.

– Wybieram się do Cala. Mogę wejść na chwilę?

– Oczywiście. – Odeszła od drzwi. – Zastanawiałam się, co mam dzisiaj ze sobą zrobić.

– Możesz pójść z nami, jeśli chcesz.

– Do lasu? Dzięki, ale chyba jeszcze nie jestem gotowa. Wiesz… – Layla wyłączyła telewizor i opadła na fotel. – Zastanawiałam się nad twoimi wczorajszymi słowami, że nie jesteśmy mięczakami. Ja nigdy nie byłam, ale gdy leżałam skulona w łóżku, przy opuszczonych roletach i z tym idiotycznym krzesłem pod klamką, zdałam sobie sprawę, że nigdy nie znalazłam się w sytuacji, w której musiałabym się sprawdzić. Dotychczas moje życie było w miarę normalne.

– Przyjechałaś i wciąż tu jesteś, więc myślę, że daleko ci do mięczaka. Jak ci się spało?

– Dobrze. Żadnych snów, żadnych nocnych wizyt. Oczywiście teraz zastanawiam się, dlaczego.

– Ja też nie miałam żadnych snów. – Quinn rozejrzała się po pokoju urządzonym w odcieniach stłumionej zieleni i kremu. – Można by założyć, że twój pokój stanowi strefę bezpieczeństwa, ale przecież mój nie, a jest tylko kilka drzwi dalej. Może po prostu to coś wzięło sobie wolne na jedną noc. Może musi uzupełnić nadszarpnięte zasoby energii.

– Pocieszająca myśl.

– Masz numer mojej komórki, Cala i Foxa. My mamy twój. Jesteśmy… powiązani. Pomyślałam, że może nie masz ochoty na ponowną wizytę w hotelowej jadalni i chciałam ci powiedzieć, że knajpka naprzeciwko serwuje całkiem niezłe śniadania.

– Myślałam, żeby zamówić coś do pokoju i zabrać się do tych książek, które mi wczoraj pożyczyłaś. Nie chciałam czytać ich do poduszki.

– Bardzo rozsądnie. No dobrze. Jeśli będziesz miała ochotę pospacerować, to bardzo miłe miasto. Kilka uroczych małych sklepików, niewielkie muzeum, którego nie zdążyłam zwiedzić, więc nie wiem, ile jest warte, no i kręgielnia.

Na ustach Layli zagościł słaby uśmiech.

– Kręgielnia?

– Należy do rodziny Cala. Ciekawe miejsce, wygląda na serce miasta. Zajrzę do ciebie, jak wrócę, dobrze?

– Dobrze. Quinn? – dodała Layla, gdy pisarka skierowała się do drzwi. – Możesz mnie nie uważać za mięczaka, ale nie jestem pewna, czy byłabym teraz tutaj, gdybym nie spotkała ciebie.

– Znam to uczucie. Do zobaczenia. Cal już czekał, kiedy podjechała pod jego dom. Zszedł ze schodów z psem kręcącym się przy nogach i zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Dobre, lekko zużyte, toporne buty do wędrówek, spłowiałe dżinsy, gruba, jaskrawoczerwona kurtka, kolorowy szalik dopasowany do czapki przypominającej hełm. Idiotyczne nakrycie głowy, pomyślał, jednak Quinn wyglądała w nim uroczo.

W każdym razie, uznał Cal, potrafiła ubrać się na wyprawę do zimowego lasu.

– Zdałam egzamin, sierżancie?

– Tak. Zacznijmy od tego, że wczoraj trochę przesadziłem. Nie przyzwyczaiłem się jeszcze do ciebie, a teraz pojawiła się następna osoba, kolejna obca. Kiedy żyjesz z tym wszystkim tak długo jak ja, jedna część ciebie przyzwyczaja się, ale druga staje się coraz bardziej nerwowa. Zwłaszcza w siódmym roku. Mogę cię przeprosić, jeśli chcesz.

– Cóż. Prosto z mostu. No dobrze, pozwól, że też coś ci powiem. Zanim tu przyjechałam, miałam pomysł na książkę, chciałam po prostu wykonać swoją pracę, którą część ludzi może uznać za pokręconą, a ja uważam za głęboko fascynującą. Teraz traktuję to bardziej osobiście. Mogę zrozumieć to, że jesteś zdenerwowany i że jesteś tu w pewnym sensie gospodarzem, ale ja także mam coś do zaoferowania. Doświadczenie i obiektywizm. I jaja. Mam naprawdę twarde jaja.

– Zauważyłem.

– No więc ruszamy?

– Tak, ruszamy. Quinn pogłaskała psa, który do niej podszedł.

– Klusek odprowadzi nas na wyprawę ku przygodzie?

– Idzie z nami. Czasami miewa nastrój na spacery po lesie. A jak ma dosyć, po prostu kładzie się i śpi, aż najdzie go ochota na powrót do domu.

– Bardzo rozsądne zachowanie. – Quinn zarzuciła na plecy mały plecak i wyjęła z kieszeni dyktafon przypięty dla bezpieczeństwa niewielką klamrą. – Chciałabym nagrywać spostrzeżenia i wszystko, co mi powiesz. Nie masz nic przeciwko temu?

– Nie mam. – W nocy dużo o tym myślał.

– W takim razie jestem gotowa, koleś.

– Ścieżki będą śliskie – powiedział Cal, ruszając w stronę lasu – więc przypuszczam, że dojście do polany zajmie nam jakieś dwie godziny.

– Nigdzie mi nie pilno. Cal popatrzył w niebo.

– Będzie ci pilno, jeśli pogoda się zmieni albo coś nas zatrzyma w lesie po zmierzchu.

Quinn włączyła dyktafon, mając nadzieję, że zabrała wystarczającą liczbę zapasowych baterii i kaset.

– Dlaczego?

– Kiedyś ludzie często polowali i spacerowali w tym lesie. Teraz już tego nie robią. Niektórzy się gubili, inni zawracali przestraszeni. Jeszcze inni upierali się, że słyszeli niedźwiedzie lub wilki. Nie ma tu wilków, a niedźwiedzie rzadko się zapuszczają tak daleko od gór. Latem dzieciaki, głównie nastolatki, zakradały się, żeby popływać w Stawie Hester, podokazywać. Teraz już nie. Kiedyś ludzie gadali, że staw jest nawiedzony, taka miejscowa legenda. Teraz już nikt nie chce o tym mówić.

– A ty myślisz, że jest nawiedzony?

– Wiem, że coś tam jest. Sam to widziałem! Opowiem ci, jak dojdziemy do stawu, teraz nie ma sensu.

– Dobrze. Czy właśnie tą drogą szliście dwadzieścia jeden lat temu?

– Przyszliśmy stamtąd. – Wskazał ręką na wschód. – Drogą bliżej miasta. Ta jest krótsza, ale musielibyśmy objechać miasto. Wtedy nie wydarzyło się nic niezwykłego, dopóki… nie doszliśmy do stawu.

– Wracaliście tam od tamtej nocy?

– Tak, kilka razy. – Popatrzył na Quinn. – I mogę ci powiedzieć, że pójście do stawu w okolicach Siódemki nie jest dla mnie najbardziej oczekiwanym wydarzeniem roku.

– Siódemki?

– Tak nazywamy ten tydzień w lipcu.

– Opowiedz mi więcej o tym, co się wtedy dzieje. To dobry moment, uznał Cal, żeby powiedzieć to wprost, komuś, kto naprawdę chciał zrozumieć i kto – być może – stanowił część odpowiedzi.

– Ludzie w Hollow stają się źli, agresywni, posuwają się nawet do zabójstw. Dopuszczają się czynów, których nie popełniliby w żadnym innym czasie. Niszczą budynki, wdają się w bójki, podkładają ogień. I gorzej.

– Morderstwa, samobójstwa.

– Tak. Gdy ten tydzień dobiegnie końca, prawie nic nie pamiętają. Jak gdyby wychodzili z transu lub długiej choroby. Niektórzy już nigdy nie są tacy sami. Jedni opuszczają miasto, a inni remontują domy i sklepy i żyją tu dalej. Nie wszystkich ogarnia szaleństwo i objawia się na wiele sposobów. Ten stan najbardziej przypomina masową psychozę, która za każdym razem staje się silniejsza.

– A co na to policja? Cal odruchowo podniósł patyk. Nie było sensu rzucać go psu, tylko zawstydziłby ich oboje, więc opuścił rękę, tak żeby Klusek mógł złapać kijek w zęby i potruchtać radośnie dalej.

– Siedem lat temu szeryfem był Larson. Porządny człowiek, chodził do szkoły z moim ojcem, przyjaźnili się. Trzeciej nocy zamknął się w swoim biurze. Myślę, że w głębi duszy wiedział, co się z nim dzieje, i nie chciał ryzykować powrotu do żony i dzieci. Jeden z zastępców szeryfa, Wayne Hawbaker, siostrzeniec sekretarki Foxa, przyszedł po niego, potrzebował pomocy. Usłyszał, jak Larson płacze w swoim gabinecie. Nie mógł go namówić do wyjścia. Zanim wyważył drzwi, Larson się zastrzelił. Teraz szefem policji jest Wayne. Też porządny facet.

Ilu takich wydarzeń był świadkiem?, zastanawiała się Quinn. Ile poniósł strat od swoich dziesiątych urodzin? A mimo to znów szedł do lasu, w którym wszystko się zaczęło. Chyba nie widziała dzielniejszego faceta.

– A co z policją hrabstwa, stanową?

– Przez ten tydzień jakbyśmy byli odcięci od świata. – Obok nich przeleciał kardynał, jaskrawoczerwony i beztroski. – Czasami ludzie przyjeżdżają, czasem wyjeżdżają, ale na ogół jesteśmy zdani sami na siebie. Jest tak, jakby… – urwał, szukając odpowiednich słów – jakby na miasto spływał welon i nikt nie mógł niczego zobaczyć wyraźnie. Pomoc nie nadchodzi, a potem nikt specjalnie się nad tym nie zastanawia. Ludzie uznają to za bujdy albo „Blair Witch Project”. Wspomnienia blakną, aż po siedmiu lalach wszystko się powtarza.

– A ty zostajesz i patrzysz na to przez cały czas.

– To moje miasto – powiedział po prostu. Tak, pomyślała Quinn, to bez wątpienia był najodważniejszy facet, jakiego w życiu widziała.

– Jak ci się spało? – zapytał Cal.

– Żadnych snów. Layla też. A ty?

– Tak samo. Nigdy wcześniej nie przestawał, kiedy już zaczął. Ale tym razem wszystko jest inaczej.

– Bo ja coś widziałam i Layla też.

– To prawda. Poza tym nigdy nie zaczynał tak wcześnie ani nie był taki silny. – Popatrzył na Quinn. – Badałaś kiedyś swoje drzewo genealogiczne?

– Nie. Myślisz, że jesteśmy spokrewnieni ze sobą lub ja pochodzę z rodu kogoś, kto uczestniczył w wydarzeniach przy Kamieniu Pogan?

– Zawsze uważaliśmy, że tu chodzi o krew. – Cal spojrzał niewidzącym wzrokiem na bliznę na nadgarstku. – Jednak na razie te przypuszczenia, czy raczej przeczucia, na nic nam się nie przydały. Skąd pochodzili twoi przodkowie?

– Głównie z Anglii, kilku z Irlandii.

– Moi też. Ale wielu Amerykanów ma angielskie korzenie.

– Może powinnam zbadać, czy w rodzinie nie było jakichś Dentów lub Twisse'ów? – Wzruszyła ramionami, gdy Cal popatrzył na nią spode łba. – Twoja prababcia wskazała mi tę ścieżkę. Próbowałeś ich odszukać? Gilesa Denta i Lazarusa Twisse'a?

– Tak. Dent mógłby być moim przodkiem, gdyby rzeczywiście był ojcem trzech synów Ann Hawkins. Nie ma o nim żadnych zapisków. Giles Dent nie figuruje absolutnie nigdzie poza podaniami z tamtych czasów, kilkoma starymi listami i dziennikami. Żadnego świadectwa urodzenia ani zgonu. Twisse tak samo. Równie dobrze mogliby spaść z księżyca.

– Mam przyjaciółkę, która jest mistrzynią w odnajdywaniu informacji. Posłałam jej trochę danych. I nie rób znowu takiej miny.

Znam ją od lat, pracowałyśmy razem przy innych historiach. Nie wiem jeszcze, czy będzie chciała się w to zaangażować, ale wierz mi, jeśli się zgodzi, będziesz wdzięczny. Ona jest fantastyczna.

Cal nie odpowiedział, bo myślał intensywnie. Czy jego opór wynikał z tego, że czuł się, jakby tracił kontrolę nad sytuacją? A czy w ogóle kiedykolwiek miał nad nią kontrolę? Wiedział na pewno, że im więcej ludzi zaangażuje się w tę sprawę, za tym więcej osób będzie czuł się odpowiedzialny.

A przede wszystkim jak ujawnienie wszystkich faktów wpłynie na miasto?

– Przez te wszystkie lata mówiono i pisano czasem o Hollow. Ty się tak o nas dowiedziałaś. Ale to nigdy nie było nic poważnego i zaowocowało tylko wzmożonym ruchem turystycznym. Jeśli zaangażujesz się ty sama i potencjalnie jeszcze dwie osoby, Hollow może się zamienić w jakiś ponury lub niedorzeczny rozdział w przewodniku turystycznym.

– Wiedziałeś, że istnieje takie ryzyko, kiedy zgodziłeś się ze mną porozmawiać.

Quinn szła obok niego równym krokiem po śliskiej ścieżce. Bez mrugnięcia okiem maszerowała prosto w nieznane.

– I tak byś przyjechała, nawet jakbym się nie zgodził.

– A zatem współpracujesz ze mną, bo chcesz mieć kontrolę nad rozwojem wydarzeń. – Skinęła głową. – Nie mogę cię winić. Ale może powinieneś spojrzeć na sytuację z szerszej perspektywy, Cal. Im więcej zaangażowanych w to ludzi, tym więcej głów i większa szansa na wykoncypowanie, jak to wszystko powstrzymać. Chcesz położyć kres tej sprawie?

– Bardziej niż potrafię to wyrazić słowami.

– Szukam dobrego tematu, nie zamierzam ci wmawiać, że jest inaczej. Ale też chcę to powstrzymać, bo pomimo moich słynnych jaj sytuacja mnie przeraża. Wydaje mi się, że łatwiej sobie z nią poradzimy, jeśli będziemy współpracować i wykorzystamy wszystkie nasze atuty. Jednym z moich jest Cybil i to cholernie dobrym.

– Pomyślę o tym. – Na razie dosyć jej powiedział. – Powiedz mi, co skierowało cię w świat duchów?

– Proste. Zawsze lubiłam przerażające historie. Kiedy byłam mała i miałam wybór między, powiedzmy „Anią z Zielonego Wzgórza” albo Stephenem Kingiem, zawsze wybierałam Kinga. Kiedyś sama pisywałam horrory, przyprawiając moich przyjaciół o histerię. Dobre, stare czasy – powiedziała z nostalgią, a Cal się roześmiał. – Ale punktem zwrotnym była chyba wizyta, jaką złożyliśmy z przyjaciółmi w nawiedzonym domu. W Halloween. Miałam dwanaście lat i to było wielkie wyzwanie. Dom popadł w ruinę i miał zostać zburzony. To szczęście, że podłogi nie pozapadały się nam pod stopami. Myszkowaliśmy po kątach, piszczeliśmy, straszyliśmy się nawzajem i ogólnie mieliśmy dobry ubaw. I wtedy ją zobaczyłam.

– Kogo?

– Ducha, rzecz jasna. – Dała mu przyjacielskiego kuksańca łokciem. – Skoncentruj się. Nikt inny jej nie widział, ale ja tak, jak schodziła ze schodów. Była cała we krwi. Spojrzała na mnie. – Quinn mówiła teraz cicho. – Wydawało mi się, że popatrzyła prosto na mnie i poszła dalej. Poczułam chłód, który od niej bił.

– I co zrobiłaś? Jak znam życie, to pewnie za nią podszyłaś.

– Oczywiście, że za nią poszłam. Moi kumple biegali po domu, wydając przerażające odgłosy, ale ja poszłam za nią do walącej się kuchni i dalej, po zrujnowanych schodach do piwnicy, którą oświetliłam moją latarką z Kopciuszkiem. Tylko proszę się nie śmiać!

– Jakże mógłbym się śmiać, skoro sam miałem latarkę z Lukiem Skywalkerem?

– No dobrze. Na brudnej, betonowej podłodze znalazłam mnóstwo pajęczyn, mysich bobków i martwych robaków. I nagle beton zniknął, a ja stałam na twardej ziemi, w której ktoś wykopał dół – grób. Obok leżała łopata z czarnym trzonkiem. Ona weszła do środka, znów na mnie popatrzyła i zanurzyła się w ziemi, do diabła, tak jak kobieta zanurza się w kąpieli z pianą. I znowu stałam na betonie.

– Co zrobiłaś?

– A jak myślisz?

– Myślę, że razem z Kopciuszkiem wiałyście stamtąd, aż się kurzyło.

– I znowu masz rację. Wypadłam z piwnicy jak burza. Powiedziałam wszystko swoim przyjaciołom, ale mi nie uwierzyli. Nie mogłam zwierzyć się nikomu innemu, bo gdyby nasi rodzice się dowiedzieli, że byliśmy w tym domu, dostalibyśmy szlaban aż do emerytury. Ale gdy burzyli dom i zaczęli pruć betonową podłogę w piwnicy, znaleźli ją. Leżała tam od lat trzydziestych. Żona właściciela domu, który rozpowiadał wszystkim, że uciekła. Wtedy już nie żył, więc nie można go było spytać ani jak, ani dlaczego to zrobił. Ale ja wiedziałam. Miałam sny o tym morderstwie od chwili, kiedy ją zobaczyłam, aż do momentu odnalezienia kości. Widziałam, jak to się stało.

Nikomu nic nie powiedziałam. Za bardzo się bałam. Od tamtej pory zawsze sprawdzam to, co wiem, potwierdzam albo demaskuję. Może po części jako zadośćuczynienie dla Mary Bines – tak się nazywała. A może też dlatego, że nie mam już dwunastu lat i nikt nie może dać mi szlabanu.

Cal milczał przez długą chwilę.

– Zawsze widzisz to, co się wydarzyło?

– Nie wiem, czy widzę, czuję intuicyjnie czy po prostu sobie wyobrażam – moja wyobraźnia jest równie słynna jak wyżej wspomniane jaja. Ale nauczyłam się ufać temu, co czuję, i nie walczyć z tym.

Cal zatrzymał się i wskazał ręką.

– Tutaj krzyżują się drogi. Wtedy przyszliśmy z tamtej strony i skręciliśmy tędy. Byliśmy obładowani. Moja mama spakowała kosz piknikowy, myśląc, że będziemy siedzieć w ogrodzie Foxa. Nieśliśmy też radio, zakupy ze sklepu i plecaki pełne rzeczy, bez których – jak sądziliśmy – absolutnie nie damy rady przeżyć. Wciąż mieliśmy dziewięć lat, byliśmy dzieciakami, które prawie niczego się nie bały. To wszystko się zmieniło, kiedy wyszliśmy z lasu.

Ruszył przed siebie, ale Quinn położyła mu dłoń na ramieniu i ścisnęła.

– To drzewo krwawi czy w tej części świata macie naprawdę dziwną żywicę?

Cal odwrócił się. Z pnia starego dębu sączyła się krew i wsiąkała w wilgotną ziemię.

– Czasami tak się dzieje. Odstrasza spacerowiczów.

– Nie wątpię. – Quinn patrzyła, jak Klusek obwąchał niedbale drzewo i potruchtał dalej. – Dlaczego go to nie obchodzi?

– Dla niego to nic nowego. Quinn zaczęła obchodzić drzewo wielkim łukiem, ale nagle stanęła.

– Poczekaj, poczekaj. To jest to miejsce. Tutaj widziałam łanię na ścieżce. Jestem tego pewna.

– On za pomocą magii wezwał niewinność i czystość. Quinn zaczęła coś mówić, ale popatrzyła na twarz Cala i zamknęła usta. Oczy mu pociemniały, policzki zbladły.

– Krew tworzy więzy. To krew, jego krew, krew ciemnej istoty. Wył z żalu, podrzynając zwierzęciu gardło, a krew chlusnęła w jego dłonie i do kielicha.

Cal poczuł, że kręci mu się w głowie i zgiął się wpół. Modlił się, żeby nie zwymiotować.

– Daj mi chwilę na złapanie oddechu.

– Spokojnie. – Quinn szybko ściągnęła plecak i wyjęła butelkę wody. – Napij się trochę.

Mdłości prawie minęły, gdy wzięła go za rękę i wcisnęła mu w dłoń butelkę.

– Widzę to, czuję. Już wielokrotnie przechodziłem koło tego drzewa, nawet gdy krwawiło, ale jeszcze nigdy nie widziałem tak jak dziś. Ani tak nie czułem.

– Tym razem jest nas dwoje, może dlatego. Cal pił powoli. Nie chodziło tylko o to, że byli we dwójkę, pomyślał. Przechodził tą ścieżką z Foxem i Gagiem. Było ważne, że to właśnie ich dwoje, on i Quinn.

– Łania została złożona w ofierze.

– Wpadłam na to. Devotio. Powiedział to po łacinie. Krwawa ofiara. Biała magia takich nie wymaga. Musiał przekroczyć granicę, dotknąć czarnej magii, żeby zrobić to, co musiał. Czy to Dent? Czy ktoś, kto tu był na długo przed nim?

– Nie wiem. Quinn dostrzegła, że na policzki Cala wracają kolory i jej serce także przestało bić jak oszalałe.

– Widzisz, co się działo przedtem?

– Fragmenty, urywki. Nie wszystko. Zwykle potem jest mi trochę niedobrze. Jeśli spróbuję zobaczyć więcej, będzie dużo gorzej.

– W takim razie nie próbuj. Możesz iść dalej?

– Tak, tak. – Wciąż czul lekkie mdłości, ale przestało mu się kręcić w głowie. – Zaraz dojdziemy do Stawu Hester.

– Wiem. Mogę ci powiedzieć, jak wygląda, jeszcze zanim dojdziemy. Zapewniam cię, nigdy wcześniej tam nie byłam, nie na jawie, ale widziałam go i stałam nad wodą poprzedniej nocy. Rosną tam wierzby i dzika trawa. Staw jest z dala od ścieżki, trzeba przejść przez cierniste krzaki. Była noc, więc woda miała czarny kolor. Była mętna. Staw nie ma kształtu koła ani owalu, raczej grubego rożka. Dookoła jest mnóstwo odłamków skał i otoczaków. Ona napełniła nimi kieszenie, kamieniami wielkości dłoni i mniejszymi, aż materiał niemal obrywał się pod ich ciężarem. Włosy miała krótko przycięte, jakby obcinano je nożem, a w oczach widniało szaleństwo.

– Według przekazów jej ciało nie zostało pod wodą.

– Czytałam o tym – powiedziana Quinn. – Znaleziono ją dryfującą po powierzchni stawu, który potem nazwano jej imieniem, a ponieważ popełniła samobójstwo, została pochowana w niepoświęconej ziemi. Żadne zapiski, które dotąd odnalazłam, nie wspominają, co się stało z córką, którą zostawiła.

Quinn wyjęła torebkę muesli i z powrotem założyła plecak. Otworzyła paczkę i podsunęła Calowi, który potrząsnął głową.

– Wokół jest pełno kory i patyków, jeśli dopadnie mnie aż taki głód.

– To nie jest takie złe. Co twoja matka zapakowała dla was tamtego dnia?

– Kanapki z serem i szynką, jajka na twardo, plasterki jabłka, pałeczki z selera i marchewki, ciastka owsiane, lemoniadę. – Cal uśmiechnął się na to wspomnienie. – Chrupki, paczkowane płatki na śniadanie.

– Prawdziwa supermama.

– Tak, zawsze taka była.

– Jak długo musimy się spotykać, zanim poznam twoich rodziców?

Cal zastanowił się chwilę.

– Niedługo mam wpaść do nich na kolację, możesz ze mną pójść, jeśli chcesz.

– Domowa kuchnia mamusi? Pewnie, że chcę. Co ona myśli o tej historii?

– Ciężko im z tym, tak jak nam wszystkim. I nigdy w życiu mnie nie zawiedli.

– Jesteś szczęśliwym człowiekiem, Cal. Skręcił z dróżki, ominął krzaki jeżyn i wszedł na węższą, mniej uczęszczaną ścieżkę. Klusek truchtał przodem, jakby wiedział, dokąd idą. Na widok stawu Cal poczuł dreszcz. Jak zawsze.

Ptaki wciąż śpiewały, a Klusek – raczej przez przypadek – spłoszył zająca, który przeciął ścieżkę i czmychnął w krzaki. Słońce przeświecało przez nagie gałęzie na wyścieloną liśćmi ziemię. I odbijało się od brązowej powierzchni Stawu Hester.

– W dzień wygląda inaczej – zauważyła Quinn. – Nie tak złowieszczo. Ale musiałabym być bardzo młoda i bardzo zgrzana, żeby tu pływać.

– My byliśmy. Fox wskoczył pierwszy. Przychodziliśmy tu wcześniej, żeby popływać, ale ja nigdy tego nie lubiłem. Kto mógł wiedzieć, co jest pod powierzchnią? Zawsze myślałem, że koścista ręka Hester złapie mnie za nogę i pociągnie na dno. I złapała.

Quinn uniosła brwi ze zdumieniem i gdy Cal zamilkł, usiadła na kamieniu.

– Słucham cię.

– Fox się ze mną droczył. Ja pływałem lepiej, ale on był szybki. Gage pływał fatalnie, jednak lubił wyzwania. Myślałem, że Fox znowu mnie straszy, lecz to była ona. Zobaczyłem ją pod wodą. Nie miała krótkich włosów, jak wtedy, gdy ty ją widziałaś, tylko długie, pływały wokół niej w wodzie. Nie wyglądała jak duch, tylko jak kobieta. Dziewczyna – poprawił się. – Kiedy trochę podrosłem, uświadomiłem sobie, że była bardzo młoda. Uciekłem jak oparzony i kazałem Foxowi i Gage'owi też wyjść. Oni nic nie widzieli.

– Ale ci uwierzyli.

– Przyjaciele wierzą.

– Pływałeś tu jeszcze kiedyś?

– Dwa razy. Ale już nigdy więcej jej nie widziałem. Quinn dała psu, który nie był tak wybredny jak jej pan, garść muesli.

– Teraz jest za zimno, ale w lipcu chciałabym tu popływać i zobaczyć, co się stanie. – Quinn gryzła muesli, rozglądając się dookoła. – Pomimo wszystko to ładne miejsce. Surowe, ale malownicze. Jakby stworzone do tego, żeby trzech chłopców trochę zaszalało. – Przekrzywiła głowę. – Zwykle przyprowadzasz tu dziewczyny na randki?

– Ty jesteś pierwsza.

– Naprawdę? Dlatego, że nie były zainteresowane czy też nie chciałeś odpowiadać na niekończące się pytania?

– Jedno i drugie.

– A zatem przecieram szlaki, co jest moim ulubionym zajęciem. – Quinn popatrzyła na wodę. – Musiała być tak ogromnie smutna, tak potwornie zrozpaczona, by uwierzyć, że nie ma żadnego innego wyjścia. Pewnie była w tym domieszka szaleństwa, ale myślę, że uginała się pod ciężarem smutku i rozpaczy, zanim wypełniła kieszenie kamieniami. To właśnie czułam we śnie i to czuję teraz, siedząc tutaj. Jej ogromny, potworny smutek. Nawet większy niż przerażenie, gdy ją gwałcił.

Zadrżała i podniosła się.

– Możemy już iść? Nie mogę tu siedzieć. To dla mnie zbyt trudne.

Będzie gorzej, pomyślał Cal. Jeśli już to czuła i rozumiała, będzie gorzej. Wziął Quinn za rękę i poprowadził z powrotem na ścieżkę. Przez chwilę dróżka była na tyle szeroka, że mogli iść obok siebie, więc nie puszczał jej dłoni. Zupełnie jakby po prostu szli na spacer po zimowym lesie.

– Powiedz mi o sobie coś zaskakującego. Coś, czego nigdy bym się nie domyśliła.

Cal przechylił głowę.

– A dlaczego miałbym ci powiedzieć o sobie coś, czego byś się nigdy nie domyśliła?

– To nie musi być żaden mroczny sekret. – Szturchnęła go lekko biodrem. – Coś niespodziewanego.

– Byłem niezły w lekkoatletyce. Quinn potrząsnęła głową.

– Świetne, ale nie zaskakujące. Mogłabym się tego domyślić. Masz bardzo długie nogi.

– No dobrze, dobrze. – Zastanowił się przez chwilę. – Wyhodowałem najokazalszą dynię w hrabstwie.

– Największą dynię w historii hrabstwa?

– Gramów brakowało, żeby pobiła rekord stanu. Napisali o tym w gazecie.

– To zaskakujące. Miałam nadzieję na coś pikantniejszego, ale muszę przyznać, że nigdy bym nie zgadła, że pobiłeś rekord hrabstwa w uprawie dyni.

– A ty?

– Obawiam się, że nigdy nie wyhodowałam żadnej dyni.

– Zaskocz mnie.

– Umiem chodzić na rękach. Pokazałabym ci, ale podłoże jest raczej nieprzystosowane. No, przyznaj, nie podejrzewałbyś mnie o to.

– Masz rację. Jednak później będę nalegał na demonstrację, w końcu moja dynia została udokumentowana.

– Nie ma sprawy. Quinn utrzymywała rozmowę w lekkim tonie, pobudzając Cala do śmiechu. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek po tamtej nocy śmiał się, idąc tędy, ale teraz wydawało się to naturalne, gdy przez gałęzie przeświecało słońce, a wokół nich śpiewały ptaki.

Aż nagle usłyszał warkot.

Quinn też usłyszała. Inaczej dlaczego miałaby zamilknąć w pół słowa i ścisnąć jego ramię jak imadło.

– Cal…

– Tak, słyszę. Już prawie jesteśmy na miejscu. Czasami wydaje takie odgłosy, czasem się pokazuje. – Ale nigdy o tej porze roku, pomyślał, podnosząc kołnierz kurtki. Najwyraźniej ten rok był inny. – Trzymaj się blisko mnie.

– Uwierz mi, ja… – Zamilkła na widok dużego myśliwskiego noża o ząbkowanym ostrzu. – Dobrze, dobrze. To właśnie jest jedna z tych niespodziewanych rzeczy na twój temat. Że nosisz przy sobie, hm, nóż na krokodyle.

– Nie przychodzę tu bez broni. Quinn zwilżyła językiem wargi.

– I pewnie wiesz, jak się tym posługiwać w razie potrzeby. Popatrzył na nią spod oka.

– Pewnie wiem. Chcesz iść dalej, czy zawracamy?

– Nie zamierzam uciekać z podkulonym ogonem. Cal słyszał szelest w krzakach, kląskanie błota pod stopami intruza. Śledzi nas, pomyślał. Wyobrażał sobie, że gdyby rzeczywiście chciał ich zaatakować, nóż okazałby się równie bezużyteczny jak ostre słowa, ale czuł się lepiej, mając go w ręku.

– Klusek go nie słyszy – wyszeptała Quinn, wskazując podbródkiem na psa, który wlókł się kilka metrów przed nimi. – Nawet on nie mógłby być aż tak leniwy. Zareagowałby, gdyby go usłyszał lub poczuł. Więc on nie może być prawdziwy. – Wzięła głęboki oddech. – To tylko przedstawienie.

– W każdym razie dla psa nie istnieje. Usłyszeli wycie. Cal złapał Quinn mocno za ramię i pociągnął między drzewami wprost na polanę, gdzie na błotnistej ziemi wznosił się Kamień Pogan.

– Chyba w zaistniałych okolicznościach oczekiwałam czegoś podobnego do kamienia królewskiego w Stonehenge. – Quinn obeszła skałę dookoła. – Niesamowite, jak bardzo przypomina stół albo ołtarz. Jaka płaska i gładka jest ta powierzchnia. – Położyła na niej dłoń. – I ciepła – dodała. – Cieplejsza niż spodziewałabym się po kamieniu w środku lutego.

Cal położył dłoń obok jej ręki.

– Czasami jest zimny. – Schował nóż do pochwy. – Nie ma się czym martwić, jeśli jest ciepły. Na razie. – Uniósł rękaw i przyjrzał się bliźnie na nadgarstku. – Na razie.

Bez zastanowienia przykrył dłoń Quinn swoją.

– Tak długo jak…

– Rozgrzewa się! Czujesz? Czujesz to? Przesunęła się i położyła drugą dłoń na kamieniu. Cal też się poruszył, czuł, że się porusza tak jak wtedy, przy ścianie ognia. Jak szaleniec.

Schwycił Quinn za ramiona, obrócił, przycisnął plecami do skały i gwałtownie ją pocałował, głodny jej ust.

Na chwilę stał się kimś innym, Quinn też, na ten pełen bolesnej desperacji moment. Jej smak, jej skóra, bicie jej serca.

I nagle znów był sobą, czuł dotyk ust Quinn na swoich i ciepło kamienia pod ich dłońmi. Jej ciało drżało obok niego, palce wbijały się w jego biodra.

Chciał więcej, chciał pchnąć ją na ten kamienny stół, nakryć ją swoim ciałem i zatonąć w niej.

Ale to nie on, pomyślał, nie do końca on. Dlatego zmusił się, żeby ją puścić, zerwać tę więź.

Powietrze drżało jeszcze przez chwilę.

– Przepraszam – wykrztusił z trudem. – Nie, żebym żałował, ale…

– Jesteś zaskoczony. – Głos Quinn był zachrypnięty. – Ja też. To było zupełnie nieoczekiwane. Kręci mi się w głowie – wyszeptała. – I wcale się nie skarżę. Przez chwilę nie byliśmy sobą. – Wzięła kolejny głęboki oddech. – Możesz nazwać mnie dziwką, ale i tak mi się podobało. – Nie spuszczając wzroku z oczu Cala, znowu położyła dłoń na kamieniu. – Chcesz spróbować jeszcze raz?

– Myślę, że wciąż jestem mężczyzną, więc oczywiście, do cholery, chcę. Ale nie uważam, żeby to było rozsądne ani szczególnie bezpieczne. Poza tym nie chcę, żeby ktoś czy też – coś – igrał z moimi odruchami. Następnym razem gdy cię pocałuję, będziemy tylko ty i ja.

– No dobrze. Więzy. – Skinęła głową. – Coraz bardziej skłaniam się ku teorii, że chodzi o jakieś więzy. Może więzy krwi, może reinkarnację. Warto by to zbadać.

Odeszła od kamienia i Cala.

– A zatem na razie żadnego fizycznego kontaktu między nami i tym czymś. Zajmijmy się tym, po co tu przyszliśmy.

– Nic ci nie jest?

– Przyznaję, że czuję się podniecona. Ale nic mi się nie stało. – Wyjęła butelkę z wodą i pociągnęła długi łyk. – Pragnęłam cię. I jako ja, i jako nie ja.

Opuściła butelkę i popatrzyła w te spokojne, szare oczy. Dopiero co piła, a znów czuła suchość w gardle.

– Wiem. Zastanawiam się tylko, czy to stanowi problem.

– Nawet jeżeli tak, nie zamierzam się tym przejmować. Serce Quinn przyśpieszyło.

– Ach… To pewnie nie jest dobre miejsce, żeby…

– Nie, nie jest. – Cal zrobił krok do przodu, ale jej nie dotknął. Jednak Quinn i tak poczuła żar na skórze. – Będzie inne miejsce.

– Okej. – Odchrząknęła. – No dobrze, do pracy. Obeszła kamień, a Cal nie spuszczał z niej wzroku. Wiedział, że to ją trochę irytuje, ale uznał, że to mu daje pewną przewagę. Coś mogło go zmusić, żeby pocałował Quinn w ten sposób, ale wiedział też, co czuł, gdy to coś zwolniło presję. Co czuł od samego początku, kiedy tylko wysiadła z samochodu na jego podjeździe.

Czyste pożądanie. Caleb Hawkins pragnął Quinn Black.

– Tamtej nocy zrobiliście tu sobie piknik. – Najwyraźniej uwierzyła w jego zapewnienia, że na polanie jest bezpiecznie, bo teraz poruszała się swobodnie. – Jeżeli wiem cokolwiek o chłopcach, to zapewne jedliście śmieciowe żarcie, dogryzaliście sobie i opowiadaliście historie o duchach.

– Mniej więcej. Piliśmy też piwo, które Gage ukradł ojcu, i oglądaliśmy magazyn z gołymi babkami, który zwinął.

– Oczywiście, chociaż o takie rozrywki posądziłabym raczej dwunastolatków.

– Bardzo śmieszne. – Cal nakazał sobie przestać myśleć o Quinn. – Rozpaliliśmy ognisko i słuchaliśmy radia. To była piękna noc, ciepła, ale nie parna. I to była nasza noc, nasze miejsce. Święte miejsce.

– Twoja prababcia też tak powiedziała.

– Taka noc aż się prosiła o jakiś rytuał. – Poczekał, aż Quinn odwróci się do niego. – Zapisaliśmy słowa, które sami ułożyliśmy, i o północy złożyliśmy przysięgę. Finką przeciąłem nam skórę na nadgarstkach. Wypowiedzieliśmy słowa przysięgi i przycisnęliśmy nadgarstki do siebie, żeby nasza krew się zmieszała. Żebyśmy stali się braćmi krwi. I wtedy rozpętało się piekło.

– Co się stało?

– Nie wiem, nie do końca. Żaden z nas nie wie albo nie pamięta. Był jakiś wybuch, w każdym razie tak to wyglądało. Poraziło mnie światło, a siła eksplozji odrzuciła nas w tył, po prostu uniosła nad ziemię. Słyszałem wrzaski, ale nie wiem, czy to ja krzyczałem, czy też Fox, Gage, czy jeszcze ktoś inny. Wystrzelił ogień, który płonął wszędzie, ale nas nie poparzył. Coś z niego wniknęło we mnie. Ból, pamiętam ból. I wtedy zobaczyłem jakiś ciemny kształt i poczułem lodowaty chłód, jaki ze sobą niósł. A potem wszystko się skończyło i zostaliśmy sami, przerażeni, leżący na czarnej, spalonej ziemi.

Dziesięciolatek, pomyślała Quinn. Był tylko małym chłopcem.

– Jak stąd wyszliście?

– Następnego ranka, tą samą drogą, którą przyszliśmy. Ale coś się zmieniło. Przyszedłem na tę polanę jako dziewięciolatek, w okularach. Byłem krótkowzroczny.

Quinn uniosła brwi.

– Byłeś?

– Nosiłem szkła minus dwa na lewe oko i minus trzy na prawe. Gdy opuszczałem tę polanę, miałem dziesięć lat i idealny wzrok. A żaden z nas nie miał nawet zadrapania, pomimo że Gage przyszedł tu poraniony. Od tamtej nocy żaden z nas nie przechorował ani jednego dnia. Wszystkie nasze skaleczenia błyskawicznie goją się same.

Na twarzy Quinn nie malował się nawet cień niedowierzania, tylko zainteresowanie graniczące z fascynacją. Cal zdał sobie sprawę, że poza członkami jego rodziny jedynie ona o tym wiedziała. I wierzyła.

– Staliście się odporni.

– Można to tak nazwać.

– Odczuwasz ból?

– I to jak cholera. Wyszedłem stąd bez okularów, a nie z rentgenem w oczach. Oczywiście, że gojące rany bolą jak diabli, ale następuje to szybko. Oglądam wydarzenia z przeszłości, jak tam, na ścieżce. Nie zawsze, nie wszędzie, ale je widzę.

– Dar odwróconego jasnowidzenia.

– Widziałem, co tu się wydarzyło siódmego lipca tysiąc sześćset pięćdziesiątego drugiego roku.

– I co tu się stało, Cal?

– Uwięziono demona pod skałą. A Fox, Cal i ja uwolniliśmy go. Quinn podeszła do niego. Chciała go dotknąć, ukoić smutek, odbity na jego twarzy, ale się bała.

– Jeśli nawet, to nie można was za to winić.

– Wina i odpowiedzialność niewiele różnią się od siebie. Do diabła. Ujęła jego twarz w dłonie, nie zważając na to, że Cal drgnął, i pocałowała go delikatnie w usta.

– To normalne. Moim zdaniem jesteś odpowiedzialny tylko w tym znaczeniu, że zachowujesz się odpowiedzialnie. Zostałeś, choć wielu odeszłoby lub nawet uciekło. Dlatego myślę, że istnieje sposób, żeby z powrotem zapędzić tego demona tam, gdzie jego miejsce. I zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ci w tym pomóc.

Otworzyła plecak.

– Zrobię kilka zdjęć, notatek, zbiorę pomiary i będę zadawała mnóstwo irytujących pytań.

Cal czuł się poruszony jej bliskością, słowami, wiarą. Chciał przyciągnąć Quinn do siebie i przytulić, mocno przytulić. Powiedziała, że to normalne, i patrząc na nią, pragnął błogosławieństwa normalności.

Nie w tym miejscu, przypomniał sobie i zrobił krok do tyłu.

– Masz godzinę. Jeśli wyruszymy za godzinę, zdążymy wyjść z lasu na długo przed zmierzchem.

– Oczywiście. – Nie zamierzała się spierać. Nie tym razem, pomyślała i zabrała się do pracy.

Загрузка...