ROZDZIAŁ 02

Staw Hester był miejscem zakazanym w świecie Cala i dlatego zupełnie nie mógł mu się oprzeć.

Staw, pełen brązowej wody, zasilany przez kręty strumień Antietam i ukryty w głębokim lesie, był podobno nawiedzany przez Szaloną Pielgrzymkę, która utopiła się tu dawno temu.

Cal słyszał, jak matka mówiła o chłopcu, który za jej dzieciństwa utonął w sadzawce, co według Logiki Mamy stanowiło powód numer jeden, by absolutnie zabronić synowi pływania w Stawie Hester. Podobno duch chłopca także tu straszył, czaił się pod wodą i tylko czekał, by schwycić jakieś dziecko za kostkę i pociągnąć na dno, żeby mieć się z kim bawić.

Cal pływał już dwukrotnie tego lata w stawie, oszołomiony podnieceniem i strachem. I za każdym razem mógł przysiąc, że czuł na kostce muśnięcie kościstych palców.

Na skraju wody czuwała zwarta armia tataraku, a wokół stromych brzegów rosły kępy dzikich pomarańczowych lilii, które tak bardzo lubiła jego mama. Na kamienistym zboczu rozkładały się wachlarze paproci i cierniste krzaki jeżyn, a ich dojrzałe owoce plamiły palce czerwonawą purpurą, wyglądającą jak krew.

Ostatnim razem, gdy tu byli, Cal widział czarnego węża pełznącego w górę po zboczu tak zwinnie, że niemal nie dotykał liści paproci.

Fox wrzasnął, rzucił plecak, w kilka sekund zrzucił buty, koszulę i dżinsy i popędził do wody niczym strzała, nie przejmując się wężami, duchami ani niczym, co mogłoby czyhać pod powierzchnią brunatnej wody.

– Chodźcie, mięczaki! – Podskakiwał w mętnej wodzie jak foka. Cal usiadł, zdjął adidasy i starannie wepchnął skarpetki do środka. Fox nurkował i chlapał, ale Gage stał bez ruchu, patrząc na wodę.

– Wchodzisz?

– Nie wiem. Cal zdjął koszulę i z przyzwyczajenia ją złożył.

– To jest punkt programu. Nie możemy go odhaczyć, jeśli nie wykąpiemy się wszyscy trzej.

– Dobra, dobra. – Ale Gage nadal stał nieruchomo, choć Cal rozebrał się już do bokserek.

– Wszyscy musimy wejść do wody, rzucić wyzwanie bogom i tak dalej.

Gage wzruszył ramionami i zrzucił buty.

– Idź, co ty, jesteś gej? Chcesz patrzeć, jak się rozbieram?

– Okropny widok. – Cal wsunął okulary do lewego buta, wziął głęboki oddech i ucieszony, że nie widzi już tak wyraźnie, wskoczył do wody.

Poraził go krótki, lodowaty szok.

Fox natychmiast ochlapał mu twarz, kompletnie go oślepiając i odpłynął w stronę brzegu, zanim Cal zdążył się zemścić. Gdy tylko udało mu się przetrzeć oczy krótkowidza, do wody wskoczył Gage i znów go oślepił.

– Kurczę, chłopaki!

Niezdarny skok Gage'a tak wzburzył wodę, że Cal musiał odpłynąć na bok. Z nich trzech Cal pływał najlepiej.

Fox był szybki, ale zaraz tracił parę, a Gage, cóż, walczył z wodą, jakby była najbardziej zaciekłym przeciwnikiem na świecie.

Cal martwił się – choć po części ta myśl przepełniała go podnieceniem – że pewnego dnia będzie musiał wykorzystać techniki pierwszej pomocy, których nauczył go ojciec w przydomowym basenie, żeby ocalić Gage'a przed utonięciem.

Wyobrażał sobie, jak Gage i Fox patrzyliby potem na niego z wdzięcznością i podziwem, kiedy nagle czyjaś dłoń chwyciła go za kostkę i pociągnęła pod wodę.

Cal wiedział, że to Fox go ciągnie, ale serce podskoczyło mu do gardła, kiedy woda zamknęła się nad głową. Zaczął się miotać, zapominając w przypływie paniki o wszystkich wskazówkach ojca. Gdy już udało mu się wyrwać nogę z uścisku i wydostać na powierzchnię, dostrzegł po lewej stronie jakiś ruch.

Ona sunęła przez wodę wprost na niego. Pływające włosy odsłaniały białą twarz o czarnych jak węgiel oczach. Wyciągnęła rękę i Cal otworzył usta do krzyku, ale opił się tylko wody, walcząc, by utrzymać się na powierzchni.

Wokół siebie słyszał śmiech, metaliczny i zwielokrotniony jak dźwięk starego radia tranzystorowego, którego czasem słuchał ojciec. Z gardłem ściśniętym przerażeniem zaczął płynąć rozpaczliwie do brzegu.

– Widziałem ją, widziałem ją, w wodzie, widziałem ją. – Krztusił się słowami, wydostając się z trudem na ląd.

Przyszła po niego, oczami wyobraźni widział ją szybką jak rekin, zobaczył, jak otwiera usta, a jej zęby błyskają, ostre niczym noże.

– Wychodźcie! Wychodźcie z wody! – Dysząc ciężko, przeczołgał się przez śliskie wodorosty i spojrzał na przyjaciół dokazujących w stawie. – Ona jest w wodzie – niemal zaszlochał, sięgając po okulary schowane w bucie. – Widziałem ją! Wychodźcie. Szybko!

– Oooch, duch! Pomóżcie mi, pomóżcie mi! – Fox zanurkował z kpiącym bulgotem.

Cal z trudem stanął na nogi, zacisnął dłonie w pięści. Wściekłość i przerażenie nadały siłę jego głosowi, gdy krzyknął w letnie, nieruchome powietrze.

– Wychodźcie, do ciężkiej cholery! Uśmiech na twarzy Gage'a zbladł. Popatrzył na Cala zmrużonymi oczami i złapał za ramię Foxa, który ze śmiechem wynurzył właśnie głowę nad wodę.

– Wychodzimy.

– Przestań. Panikuje, bo go pociągnąłem.

– On nie ściemnia. Zadziałał albo ton, albo wyraz twarzy Cala, gdy Fox w końcu na niego spojrzał. Chłopak rzucił się do brzegu, przestraszony na tyle, by co chwila oglądać się trwożliwie przez ramię.

Gage popłynął za nim beztroskim pieskiem i Cal odniósł wrażenie, że przyjaciel chce, żeby coś się stało.

Kiedy w końcu wszyscy znaleźli się na brzegu, Cal znowu opadł na ziemię. Podciągnął kolana, przycisnął do nich czoło i zaczął się trząść.

– Człowieku. – Ociekający wodą Fox przestąpił z nogi na nogę. – To ja cię pociągnąłem za nogę, a ty spanikowałeś. Tylko się wygłupialiśmy.

– Widziałem ją. Fox ukucnął, odrzucając z twarzy mokre włosy.

– Koleś, przecież ty nic nie widzisz bez tych denek od butelek.

– Zamknij się, O'Dell. – Gage też przykucnął. – Co widziałeś, Cal?

– Ją – Jej włosy pływały dookoła, a oczy, och człowieku, oczy miała czarne jak te rekiny w „Szczękach”. Była ubrana w taką długą suknię, z długimi rękawami i w ogóle, i wyciągnęła rękę, jakby chciała mnie złapać…

– Kościstymi palcami – dokończył Fox, z trudem ukrywając pogardę w głosie.

– Nie były kościste. – Cal uniósł głowę, a w jego oczach za grubymi szkłami malował się gniew i przerażenie. – Myślałem, że będą, ale ona, cała, wyglądała jak… prawdziwa. Nie jak duch czy szkielet. Człowieku, o Boże, widziałem ją. Nie wymyśliłem sobie tego.

– Jeeezu. – Fox odsunął się jeszcze o krok od sadzawki i zaklął siarczyście, gdy kolce jeżyn rozorały mu ramię. – Cholera, skaleczyłem się o krzak. – Wyrwał garść długiej trawy i wytarł krew sączącą się z zadrapań.

– Nawet o tym nie myśl. – Cal widział, w jaki sposób Gage patrzy na wodę – ten błysk „ciekawe – co – by – się – sta – ło” w zamyślonych oczach. – Nikt nie wróci do wody. I tak za słabo pływasz, żeby próbować.

– Dlaczego tylko ty ją widziałeś?

– Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi. Chcę stąd iść. Cal skoczył na równe nogi, złapał spodnie. Zanim zdążył je założyć, zobaczył plecy Gage'a.

– Rany julek, ale masz poharatane plecy.

– Stary się wczoraj zmiażdżył. Nic wielkiego.

– Chłopie. – Fox podszedł, żeby zobaczyć. – To cię dopiero musi boleć.

– Woda trochę pomogła.

– Mam zestaw pierwszej pomocy… – zaczął Cal, ale Gage nie pozwolił mu dokończyć.

– Powiedziałem, że to nic takiego. – Złapał koszulę i wciągnął ją przez głowę. – Skoro brakuje wam jaj, żeby wrócić do wody i zobaczyć, co się wydarzy, to równie dobrze możemy już iść.

– Ja nie mam jaj – powiedział Cal z tak śmiertelną powagą, że Gage parsknął śmiechem.

– To włóż spodnie, żebym nie musiał się zastanawiać, co ci się tam majta między nogami.

Fox otworzył paczkę ciasteczek i wyjął jedną puszkę coli z sześciopaku, który kupił w sklepie. Ponieważ incydent w sadzawce i rany na plecach Gage'a były zbyt poważne, już więcej o nich nie rozmawiali. Zamiast tego ruszyli w drogę, pojadając ciastka i dzieląc się puszką ciepłego napoju.

Ale gdy Bon Jovi zaśpiewał, że są już „w połowie drogi”, Cal zaczął rozmyślać o tym, co widział. Dlaczego tylko on? Jak mógł dostrzec jej twarz tak wyraźnie w mętnej wodzie, skoro zostawił okulary w bucie? Jak w ogóle mógł ją zobaczyć? Im bardziej oddalał się od sadzawki, tym łatwiej mu było przekonać samego siebie, że wszystko to było tylko przywidzeniem.

Upał osuszył wilgotną skórę i Cal zaczął się pocić. Zastanawiał się, jak Gage znosi dotyk koszuli, która mu się przykleiła do poranionych pleców. Jeny, człowieku, te ślady były całe czerwone i podpuchnięte i naprawdę musiały boleć. Widywał już wcześniej Gage'a po ataku starego Turnera, ale nigdy nie wyglądało to tak źle jak teraz. Żałował, że Gage nie pozwolił mu posmarować ran maścią.

A jeśli złapie infekcję? Dojdzie do zatrucia krwi i w drodze do Kamienia Pogan Gage zacznie majaczyć albo coś?

Będzie musiał posłać Foxa po pomoc – tak, tak właśnie zrobi, pośle Foxa po pomoc, a sam zostanie z Gagiem i opatrzy jego rany, będzie go poił, żeby Gage się nie… – jak to się nazywało? – nie odwodnił.

Oczywiście wszyscy będą mieli totalnie przechlapane, jak przyjedzie po nich jego ojciec, ale Gage poczuje się lepiej.

Może wsadziliby ojca Gage'a do więzienia. I co by się wtedy stało? Czy Gage musiałby pójść do sierocińca?

Ta myśl była niemal tak przerażająca jak kobieta w sadzawce.

– Moglibyśmy tu rozbić obóz – powiedział Cal na wpół do siebie.

– Nie ma mowy. – Fox uderzył go w ramię. – Kończymy dziesięć lat przy Kamieniu Pogan. Żadnych zmian w planie. Będziemy tam za niecałą godzinę. Prawda, Gage? Gage popatrzył na niebo.

– Tak. Ruszalibyśmy się szybciej, gdybyście nie ciągnęli ze sobą całego tego gówna.

– Nie widziałem, żebyś odmówił ciastek – przypomniał mu Fox.

– Nikt nie odmawia delicji. No dobra… – Zgasił papierosa i przydusił niedopałek kamieniem. – Siodłajcie konie.

Nikt tu nie przychodził. Cal wiedział, że to nieprawda, w sezonie polowano w tych lasach na jelenie.

Ale teraz wydawało się, jakby nikt tu nie bywał. Pozostałe dwa razy, kiedy przyjaciele namówili go na wycieczkę aż do Kamienia Pogan, czuł się dokładnie tak samo. A wtedy wyruszali wcześnie rano, nie po południu, i wracali przed drugą.

Teraz jego zegarek wskazywał już prawie czwartą. Pomimo zjedzonych ciastek Calowi burczało w brzuchu. Chciał znowu stanąć i zobaczyć, co matka zapakowała do tego głupiego koszyka.

Ale Gage wciąż ich pośpieszał, nie mogąc się doczekać, aż dotrą do Kamienia Pogan.

Ziemia na polanie wyglądała na spaloną, jakby przeszedł tędy ogień i zamienił wszystkie drzewa w popiół. Przesieka miała kształt niemal idealnego koła otoczonego dębami i krzakami dzikich jeżyn. Na środku sterczała pojedyncza, metrowa skała, spłaszczona na górze jak stół.

Niektórzy nazywali ją ołtarzem.

Ludzie, o ile w ogóle o tym mówili, twierdzili, że Kamień Pogan to tylko wielka skała, która wylazła spod ziemi. Ziemia zaś miała tu tak dziwny kolor z powodu minerałów lub podziemnych źródeł, a może jaskiń.

Jednak inni, którzy zwykle chętniej rozprawiali na ten temat, przypominali o oryginalnym położeniu Hawkins Hollow i nocy, podczas której na tej polanie spłonęło trzynaścioro ludzi.

Czary, mówili jedni, kult szatana, uważali drudzy.

Kolejna opowieść głosiła, że trzynaście osób zabiła grupa wojowniczych Indian, po czym spaliła ciała.

Ale bez względu na wszystkie teorie jasnoszara skała wciąż sterczała z czarnej ziemi niczym pomnik.

– Udało się nam! – Fox rzucił plecak i odtańczył wokół skały dziki taniec. – Ale wypas, co? Słabo? Nikt nie wie, gdzie jesteśmy. I mamy całą noc, żeby robić wszystko, na co mamy ochotę.

– Wszystko, na co mamy ochotę w środku lasu – dodał Cal. – Bez telewizji i lodówki.

Fox odrzucił głowę do tyłu i wydał przeraźliwy okrzyk, który rozszedł się po lesie głośnym echem.

– Widzicie? Nikt nas nie słyszy. Mogą nas zaatakować mutanty albo ninja, albo kosmici i nikt nas nie usłyszy.

Cal zdał sobie sprawę, że ta świadomość wcale nie poprawia mu samopoczucia.

– Musimy zebrać drzewo na ognisko.

– Harcerzyk ma rację – uznał Gage. – Poszukajcie gałęzi, a ja wstawię do strumienia piwo i colę, żeby się trochę schłodziły.

Najpierw jednak Cal uporządkował po swojemu obozowisko. Jedzenie w jednym miejscu, ubrania w drugim, w jeszcze innym narzędzia, po czym z kompasem i finką w kieszeni wyruszył po gałęzie. Przedzierał się przez krzaki, ciernie drapały go i czepiały się ubrania. Wracając z pełnymi rękami, nie zauważył kilku kropli krwi, które kapnęły z jednego z zadrapań na ziemię na skraju polany.

Ani tego, jak krew zawrzała, zadymiła i zniknęła wchłonięta przez spaloną ziemię.

Fox postawił radio na skale, więc urządzali obóz w towarzystwie Madonny i U2. Ułożyli ognisko według wskazówek Cala, ale postanowili podpalić je dopiero po zmroku.

Spoceni i głodni usiedli na ziemi i brudnymi rękami dobrali się do zawartości kosza piknikowego. Gdy jedzenie o dobrze znanym smaku wypełniło żołądek i ukoiło nerwy, Cal doszedł do wniosku, że warto było jednak targać ten koszyk przez tyle godzin.

Najedzeni wyciągnęli się na plecach i zagapili w niebo.

– Naprawdę myślicie, że ci wszyscy ludzie umarli właśnie tutaj? – zapytał Gage.

– W bibliotece są książki na ten temat – odpowiedział Cal. – O wybuchu pożaru „nieznanego pochodzenia” i jak ci wszyscy ludzie spłonęli.

– Dziwne, że byli w takim miejscu.

– My też tu jesteśmy. Gage tylko mruknął.

– Moja mama mówiła, że pierwsi ludzie, którzy się tu osiedlili, byli purytanami. – Fox zrobił wielki różowy balon z gumy, którą kupił w sklepie. – Jakiś radykalny odłam czy coś takiego. Przyjechali tutaj w poszukiwaniu wolności religijnej, ale tak naprawdę uważali, że wolność jest wtedy, gdy wszyscy myślą tak samo jak oni. Mama mówi, że wielu ludzi tak patrzy na religię. Ja tego nie rozumiem.

Gage pomyślał, że rozumie. A przynajmniej trochę.

– Ludzie często bywają podli, a nawet jeśli nie są podli, to uważają, że są lepsi od ciebie. – On to widział cały czas, w tym jak na niego patrzyli inni.

– Ale myślicie, że to były czarownice i ludzie z Hollow spalili je na stosie czy coś w tym stylu? – Fox przewrócił się na brzuch. – Moja mama mówi, że bycie czarownicą to też religia.

– Twoja mama jest szurnięta. Ponieważ powiedział to Gage, i to żartem, Fox wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Wszyscy jesteśmy szurnięci.

– I za to musimy się napić. – Gage wstał. – Podzielimy się jednym piwem, niech tamte się jeszcze chłodzą. – Gage poszedł do strumienia, a Cal i Fox popatrzyli na siebie.

– Piłeś już kiedyś piwo? – zapytał Cal.

– Nie. A ty?

– Żartujesz? Nawet colę mogę pić tylko przy specjalnych okazjach. A jeśli się upijemy i stracimy przytomność?

– Mój tata czasami pije piwo i nie traci przytomności. Nie wydaje mi się.

Zamilkli, gdy Gage wrócił z ociekającą wodą puszką.

– No dobrze. Wypijemy je, żeby, no wiecie, uczcić to, że o północy przestaniemy być dzieciakami.

– Może powinniśmy je wypić dopiero o północy – zasugerował Cal.

– Później wypijemy drugie. To będzie jak… jak rytuał. Odgłos otwieranej puszki wydał się głośny w cichym lesie, dla Cala niemal tak szokujący jak strzał z pistoletu. Od razu poczuł kwaśny zapach piwa i zastanawiał się, czy w smaku też jest kwaśne.

Gage podniósł puszkę do góry, jak gdyby dzierżył rękojeść miecza, po czym wypił długi łyk.

Nie udało mu się zamaskować reakcji, grymasu obrzydzenia, jak gdyby przełknął coś dziwnego i niesmacznego. Wypuścił powietrze, a policzki mu poczerwieniały.

– Jest jeszcze dosyć ciepłe, ale… – Zakaszlał. – Działa jak trzeba. Teraz ty.

Podał puszkę Foxowi, który wzruszył ramionami i zrobił to samo co Gage. Wszyscy wiedzieli, że Fox uwielbia wyzwania.

– Ble. Smakuje jak siki.

– Piłeś ostatnio siki? Fox parsknął i podał puszkę Calowi.

– Twoja kolej. Cal przyjrzał się puszce. Przecież łyk piwa go nie zabije. Wziął głęboki oddech i wypił trochę.

Poczuł skurcz w żołądku i łzy w oczach. Oddał puszkę Gage'owi.

– Naprawdę smakuje jak siki.

– Myślę, że ludzie nie piją piwa dla smaku. Chodzi o to, jak się potem czują. – Gage wziął kolejny łyk, bo chciał wiedzieć, jak on będzie się czuł.

Siedzieli po turecku na okrągłej polanie i przekazywali sobie puszkę z rąk do rąk.

Cal czuł piwo w żołądku, ale nie było mu niedobrze. Kręciło mu się w głowie, jednak to było trochę głupie i zabawne uczucie. I miał pełny pęcherz. Kiedy wstał, cały świat zawirował mu przed oczami, więc śmiejąc się bezradnie i potykając, ruszył w stronę drzew.

Rozpiął rozporek i wycelował w drzewo, ale ono nie przestawało się poruszać.

Gdy Cal wrócił niepewnym krokiem, Fox próbował zapalić papierosa. Puszczali go w koło, dopóki prawie dziesięcioletni żołądek Cala nie odmówił posłuszeństwa. Chłopiec odczołgał się na bok i zwymiotował, po czym wrócił i położył się na plecach, marząc, by świat przestał wirować.

Czuł się tak, jakby znowu pływał w sadzawce i ktoś powoli ciągnął go na dno.

Kiedy wypłynął, już prawie zapadł zmierzch.

Usiadł, mając nadzieję, że znowu nie zwymiotuje. Czuł pustkę w środku – w żołądku i w głowie – ale nie było mu już niedobrze. Zobaczył, że Fox śpi skulony obok skały. Ruszył na czworakach po termos i spłukując z gardła smak wymiocin i piwa, pomyślał, że nigdy nie był tak wdzięczny matce za lemoniadę.

Poczuł się lepiej, przetarł palcami powieki i zauważył Gage'a wpatrującego się w niezapalone ognisko.

– Dzień dobry, paniusiu. Cal podszedł do niego, uśmiechając się słabo.

– Nie wiem, jak to podpalić. Pomyślałem, że już pora, ale potrzebna mi rada harcerzyka.

Cal wziął od Gage'a pudełko zapałek i podłożył ogień w kilku miejscach pod suche liście, które wepchnął między gałęzie.

– To powinno wystarczyć. Prawie nie ma wiatru, a na polanie i tak nie ma się co zapalić. Będziemy dokładać w miarę potrzeby, tylko żebyśmy jutro nie zapomnieli porządnie go zgasić, zanim pójdziemy.

– Przepisy przeciwpożarowe. Dobrze się czujesz?

– Tak. Chyba wszystko zwymiotowałem.

– Nie powinienem był przynosić piwa. Cal wzruszył ramionami i przeniósł wzrok na Foxa.

– Nic nam się nie stało i już nie będziemy musieli się zastanawiać, jak smakuje piwo. Wiemy, że smakuje jak siki.

Gage roześmiał się cicho.

– Nie czułem się po nim wkurzony. – Wziął patyk i dziabnął niewielkie płomienie. – Chciałem sprawdzić, czy tak będzie i pomyślałem, że spróbuję z tobą i Foxem. Jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi.

– A jak się czułeś?

– Rozbolała mnie głowa. Nie pochorowałem się jak ty, ale było mi niedobrze. Wypiłem całą puszkę coli i poczułem się lepiej. Dlaczego on pije tego tak cholernie dużo, skoro potem tak się czuje?

– Nie wiem. Gage oparł głowę na kolanach.

– Płakał, kiedy mnie wczoraj bił. Szlochał jak dziecko cały czas, gdy lał mnie tym pasem. Dlaczego ktokolwiek mógłby chcieć tak się czuć?

Ostrożnie, by nie dotknąć ran na plecach przyjaciela, Cal otoczył Gage'a ramieniem. Tak bardzo żałował, że nie wie, co powiedzieć.

– Wyjadę stąd, jak tylko będę wystarczająco duży. Wstąpię do wojska albo złapię robotę na frachtowcu czy platformie wiertniczej.

Oczy Gage'a błyszczały, gdy podniósł głowę i Cal odwrócił wzrok, wiedząc, że w oczach przyjaciela lśniły łzy.

– Zawsze możesz przychodzić do nas.

– Po powrocie byłoby jeszcze gorzej. Ale za kilka godzin skończę dziesięć lat, a za kilka lat będę tak duży jak on. Może nawet większy. Wtedy nie pozwolę mu się bić. Do diabła z tym. – Przesunął rękami po twarzy. – Obudźmy Foxa. Dziś w nocy nikt nie śpi.

Fox marudził i zrzędził, gdy szedł zrobić siku, a potem do strumienia po chłodną colę. Wypili ją wspólnie z kolejną porcją delicji. I, nareszcie, egzemplarzem „Penthoouse'a”.

Cal widział już wcześniej nagie piersi. Można było obejrzeć je w „National Geographic” w bibliotece, jeśli wiedziało się, gdzie szukać.

Ale to było co innego.

– Hej, chłopaki, myśleliście kiedykolwiek o robieniu tego? – zapytał Cal.

– A kto nie myśli? – odparli jednocześnie.

– Którykolwiek z nas zrobi to pierwszy, musi wszystko opowiedzieć pozostałym. Jak to jest – ciągnął Cal – jak to się robi i co ona robi. Wzywam do przysięgi.

Wezwanie do przysięgi było święte. Gage splunął na grzbiet dłoni, na którą Fox położył swoją rękę, a na jego palcach położył dłoń Cal.

– Przysięgamy – powiedzieli razem.

Siedzieli przy ognisku; na niebie wzeszły gwiazdy, a gdzieś głęboko w lesie zahukała sowa.

Męcząca, ciężka wędrówka, długowłose duchy i wymiotowanie po piwie poszły w niepamięć.

– Powinniśmy robić tak co roku w nasze urodziny – postanowił Cal. – Nawet jak już będziemy starzy, koło trzydziestki. Powinniśmy przychodzić tu we trzech.

– Pić piwo i oglądać zdjęcia nagich dziewczyn – dodał Fox. – Wzywam do…

– Nie – przerwał mu ostro Gage. – Ja nie mogę przysiąc. Nie wiem, dokąd wyjadę, ale na pewno mnie tu nie będzie. Nie wiem, czy kiedykolwiek wrócę.

– W takim razie my pojedziemy tam, gdzie ty będziesz, jeśli będziemy mogli. Zawsze będziemy najlepszymi przyjaciółmi. – Nic tego nie zmieni, pomyślał Cal i sam sobie złożył przysięgę. Nic nie może tego zmienić. Popatrzył na zegarek. – Zbliża się północ. Mam pomysł.

Wyjął scyzoryk, otworzył i przytrzymał ostrze nad ogniem.

– Co robisz? – zapytał Fox.

– Sterylizuję nóż. To znaczy… czyszczę. – Scyzoryk tak się nagrzał, że chłopiec musiał go cofnąć i podmuchać na palce. – Gage mówił o rytuałach. Dziesięć lat to dekada. Znamy się prawie przez cały ten czas. Urodziliśmy się tego samego dnia. Dlatego jesteśmy… inni – powiedział, szukając słów. – Wyjątkowi. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Jesteśmy jak bracia.

Gage popatrzył na nóż, a potem na Cala.

– Bracia krwi. – Tak.

– Super. – Fox, już w pełni przekonany, wyciągnął rękę. – O północy – powiedział Cal. – Powinniśmy zrobić to o północy i coś wtedy powiedzieć.

– Złożymy przysięgę – zadecydował Gage. – Że mieszamy naszą krew… yyy… trzech za jednego? Coś w tym stylu. Jako znak lojalności.

– Dobre. Zapisz to, Cal. Cal wygrzebał z plecaka kartkę i ołówek.

– Zapiszemy słowa przysięgi i wypowiemy je razem, a potem zrobimy nacięcia i połączymy nadgarstki. Mam plaster, gdyby był potrzebny.

Cal zapisywał słowa przysięgi na papierze w niebieskie linie, przekreślając tekst, kiedy zmieniali zdanie.

Fox dołożył gałęzi do ogniska, tak że płomienie strzelały wysoko, gdy stanęli przy Kamieniu Pogan.

Stali tam kilka sekund przed północą; trzech chłopców z twarzami oświetlonymi przez płomienie i gwiazdy. Gage skinął głową i wszyscy razem zaczęli mówić poważnymi, młodzieńczymi głosami.

– Urodziliśmy się dziesięć lat temu tej samej nocy, w tym samym czasie, tego samego roku. Jesteśmy braćmi. Przy Kamieniu Pogan składamy przysięgę lojalności, prawdy i braterstwa. Łączymy naszą krew.

Cal wziął głęboki oddech, zebrał całą odwagę i przesunął ostrzem noża po nadgarstku.

– Uch.

– Łączymy naszą krew. – Fox zacisnął zęby, gdy Cal rozciął skórę na jego nadgarstku.

– Łączymy naszą krew. – Gage nawet nie mrugnął, kiedy ostrze przejechało po jego skórze.

– Trzech za jednego i jeden za trzech. Cal wyciągnął rękę, Fox i Gage przycisnęli rozcięte nadgarstki do jego skóry.

– Bracia w duszy i umyśle. Bracia krwi na wieki. Nagle chmury przykryły księżyc i zasnuły jasne gwiazdy.

Zmieszana krew chłopców skapnęła na spaloną ziemię.

Zerwał się wiatr, a jego wycie przypominało wściekły wrzask. Małe ognisko strzeliło wieżycą płomieni. Wszyscy trzej zostali uniesieni w górę, jak gdyby schwyciła ich – i cisnęła na ziemię – niewidzialna dłoń. Wokół nich eksplodowało światło.

Cal otworzył usta do krzyku i poczuł, że coś gorącego i silnego ściska mu płuca i miażdży serce, powodując niewyobrażalny ból.

Światło zgasło. W smolistej ciemności powiał lodowato zimny wiatr, który zmroził chłopcu skórę. Wicher wydawał teraz odgłosy przypominające ryk bestii, potworów, które żyły tylko w książkach Cala. Próbował odczołgać się na bok, ale ziemia drżała, utrudniając mu ruchy.

Coś się wyłoniło z lodowatej ciemności, z rozedrganej ziemi. Coś wielkiego i potwornego.

Miało czerwone jak krew oczy, pełne… głodu. Popatrzyło na Cala. A gdy się uśmiechnęło, potworne zęby zalśniły niczym srebrne sztylety.

Cal pomyślał, że umarł i że to coś go pożre jednym kłapnięciem szczęki.

Ale kiedy odzyskał czucie, usłyszał bicie własnego serca i krzyki przyjaciół.

Braci krwi.

– Jezu, Jezu, co to było? Widzieliście? – wołał Fox cieniutkim głosem. – Gage, Boże, z nosa leci ci krew.

– Tobie też. Coś… Cal. Boże, Cal. Cal leżał nieruchomo na plecach, czując na twarzy ciepłą krew.

Był zbyt oszołomiony, żeby się tym przestraszyć.

– Nic nie widzę – wychrypiał drżącym szeptem. – Nic nie widzę.

– Twoje okulary są zniszczone. – Fox podpełzł do niego z twarzą brudną od ziemi i krwi. – Zbiło się jedno ze szkieł. Koleś, mama cię zabije!

– Zbite. – Cal sięgnął drżącą ręką i zdjął okulary.

– Coś tu było. – Gage schwycił go za ramię. – Poczułem to, jak już wszystko tu oszalało, poczułem w sobie. Potem… widzieliście to? Widzieliście?

– Ja widziałem jego oczy – powiedział Fox i zaszczekał zębami. – Musimy stąd uciekać. Musimy się stąd wynosić.

– Dokąd? – zapytał Gage. Pomimo że wciąż oddychał z trudem, podniósł nóż Cala i mocno zacisnął go w dłoni. – Nie wiemy, dokąd to poszło. Czy to był niedźwiedź? Czy…

– To nie był niedźwiedź – mówił już spokojnie Cal. – To przyszło coś, co przebywało w tym miejscu kiedyś, dawno temu. Widzę… widzę to. Kiedyś, gdy chciało, wyglądało jak człowiek. Ale nie było człowiekiem.

– Chłopie, uderzyłeś się w głowę. Cal popatrzył na Foxa, źrenice miał niemal czarne.

– Widzę jego i tego drugiego. – Rozwarł dłoń ze zranionym nadgarstkiem i pokazał kawałek zielonego kamienia z czerwonymi plamkami. – To od niego.

Fox rozprostował palce, Gage tak samo. Każdy z nich zaciskał w dłoni trzecią część zielonego kamienia.

– Co to jest? – wyszeptał Gage. – Skąd my to, do cholery, mamy?

– Nie wiem, ale od teraz należy do nas. Uch, jeden za trzech, trzech za jednego. Chyba coś uwolniliśmy. Coś złego. Ja widzę!

Cal zamknął na chwilę oczy, po czym popatrzył na przyjaciół.

– Widzę, ale bez okularów. Widzę dobrze, nic nie jest zamazane. Widzę wyraźnie bez okularów!

– Poczekaj. – Gage z drżeniem zdjął koszulę i odwrócił się do nich plecami.

– Człowieku, twoje rany zniknęły. – Fox dotknął palcami idealnie gładkich pleców przyjaciela. – Wszystkie. I… – Wyciągnął rękę. Płytkie cięcie na nadgarstku już niemal się zagoiło. – Cholerka, to teraz jesteśmy jak super bohaterowie?

– To demon – powiedział Cal. – I my go wypuściliśmy.

– O w mordę. – Gage wbił wzrok w ciemny las. – Wszystkiego cholernie najlepszego z okazji urodzin.

Загрузка...