Rozdział 7

Wcześniej nie planowała wyjazdu do miasta, jednak nadeszła pasza zamówiona dla niedomagającego źrebaka, „ więc postanowiła ją odebrać. Może ta specjalna kompozycja pomoże mu odzyskać właściwą wagę.

Poza tym jej samej dobrze zrobi, gdy wyrwie się z domu i choć przez jakiś czas pobędzie wśród ludzi. Przy okazji kupi kilka rzeczy, które wcześniej czy później będą jej potrzebne. W domu zadręcza się ciągłym roztrząsaniem ostatniej rozmowy z Nickiem. Musi popatrzeć na to z innej perspektywy, nabrać dystansu.

Starała się nie wracać myślami do tego, co się wydarzyło, ale daremnie. I bezustannie odliczała czas, jaki mu dała na ewentualny telefon.

Ależ się wygłupiła! Zachowała się jak idiotka. Jakby była rozrywana przez zauroczonych nią adoratorów, marzących o spędzeniu z nią wieczoru. Nick i tak wspaniale się zachował, bo mógł ją po prostu wyśmiać.

Czemu nie umie przestać myśleć o tym, że Nick chce się z nią spotkać? To tylko świadczy, jak beznadziejnie jest głupia. Zawsze była pod jego urokiem. I to się nie zmieniło. Niestety.

Zwykle kierowała się w życiu zdrowym rozsądkiem, ale ten nagle ją opuścił. To dlatego pozwala sobie na bzdurne rojenia. Rozkoszne marzenia o rzeczach, które nigdy nie będą jej udziałem. Jak by to było, gdyby znalazła się z mężczyzną na gruncie prywatnym? I wyszłaby z tego z twarzą…

Od lat na co dzień pracuje z mężczyznami, jednak nigdy nic z tego nie wynikało. Ani razu z nikim się nie umówiła, nigdy nie była na kolacji sam na sam z mężczyzną. Z wyjątkiem tego spotkania z Nickiem. Zawsze było jakieś towarzystwo, inni ranczerzy, pracownicy. Shane się nie liczył, bo wtedy, gdy razem gdzieś chodzili, łączyła ich jedynie przyjaźń. Czego się nie da powiedzieć o Nicku.

Weszła do sklepu, odebrała zamówioną paszę i rozejrzała się po półkach. Zajęta zakupami, wreszcie mogła zapomnieć o Nicku. Podjechała do sklepu ze sprzętem gospodarskim, by kupić kilka rzeczy. Gdy wyszła, jej spojrzenie padło na okazałą wystawę z damskimi ciuszkami.

Wsiadła do samochodu, włożyła kluczyk do stacyjki. Znowu popatrzyła na manekiny. Rozkloszowana dżinsowa spódniczka, a do niej czerwona bluzeczka z szerokim dekoltem. Na drugim manekinie niebieska letnia sukienka na szerokich ramiączkach, zmarszczona w talii i szeroka dołem.

Jej uwagę przyciągnęła biała lniana sukienka o prostym kroju. Obok niej inna, w pastelowe wielobarwne paski, dopasowana na górze i przewiązana w talii. Przyjemna i wesoła, typowo letnia.

Te sukienki nie były tak zobowiązujące jak stroje, które kiedyś kupiła w San Antonio. Poza tym to nowe, modne wzory. Wprawdzie tamte wcześniejsze są bardzo klasyczne, bo celowo szukała takich, które posłużą jej dłużej, jednak te letnie sukienki miały w sobie coś świeżego, bardzo wdzięcznego.

Ciągle miała przed oczami uśmiechniętą twarz Nicka, gdy mówił jej, że jest atrakcyjną dziewczyną. Normalnie od razu odrzuciłaby te zapewnienia, gdyby nie wcześniejsza rozmowa z Shaneem. Bo to, co powiedział, dało jej do myślenia. I zastanowienia, czy aby naprawdę się nie zmieniła. Może teraz bardziej podoba się facetom?

A jeżeli Nick jednak zadzwoni? Jeśli stanie się cud, a ona podejmie wyzwanie i umówi się z nim na kolację, to co wtedy na siebie włoży?

Gdyby tak wejść do sklepu i rozejrzeć się, co się teraz nosi? Może nawet przymierzyć? A jeśli kupi coś, a potem okaże się, że w ogóle tego nie włoży? Znowu wyrzuci pieniądze. Przecież Nick więcej się nie odezwie. Jest beznadziejnie głupia, jeśli jeszcze się łudzi. Nie, nawet nie będzie zawracać sobie głowy oglądaniem.

Nick nie zadzwoni. Jego nie interesują dziewczyny takie jak ona. Wprawdzie i tak zrobił zaskakująco wiele, ale to tylko z powodu Shanea. Ma w tym swój cel.

Ktoś zastukał w szybę od strony pasażera, wyrywając ją z tych ponurych myśli. Podniosła głowę.

Eadie Webb pomachała do niej wesoło. Corrie wyciągnęła rękę i otworzyła szybę.

– Cześć, Eadie. Lata cię nie widziałam.

Eadie się roześmiała.

– Chciałam powiedzieć dokładnie to samo.

– Przyjechałam po parę drobiazgów.

– Ja też. – Eadie skinęła głową w stronę wystawy. – Już miałam wracać, ale zobaczyłam, że mają nową kolekcję. Pomyślałam, że wejdę i trochę pooglądam. Może nawet coś wybiorę. Muszę korzystać, bo nie wiem, kiedy znów będę w nastroju na buszowanie po sklepach.

Corrie uśmiechnęła się lekko. Eadie, tak jak ona, miała niewielkie ranczo. Prowadziły też podobny tryb życia. Jednak Eadie od czasu do czasu lubiła ubrać się bardziej kobieco.

– Też o tym myślałam – rzekła Corrie, po czym skrzywiła się i dodała: – Przez chwilę.

– To chodźmy razem. Poprzymierzamy sobie ciuchy, pożyjemy jak ludzie. Potem zapraszam cię na lunch. Ja stawiam. Zgoda?

Dawno nie widziała się z Eadie, jednak oglądanie ciuchów wcale jej nie pociągało. Eadie chyba się tego domyśliła, bo uśmiechnęła się przekornie.

– Corrie, no chodź. Nie daj się prosić.

Eadie była jedną z niewielu koleżanek, przy których czuła się zupełnie na luzie. Nie ma zamiaru niczego kupować, jednak warto skorzystać z okazji i posłuchać rad Eadie. Jest od niej o rok starsza, czyli ma większe doświadczenie. Poza tym jest obiektywna i szczera. Doradzi jej, w czym najlepiej wygląda.

Dziesięć minut później, obładowane wieszakami z ciuchami, weszły do przymierzami. Powoli Corrie udzielił się entuzjazm Eadie. Poogląda sobie stroje, popatrzy na siebie i Eadie w nowych kreacjach.

Miały podobne figury i wzrost, więc wymieniły się kilkoma rzeczami. Nawet się nie spostrzegły, jak minęły trzy godziny. Corrie uległa nastrojowi chwili i kupiła parę ubrań.

Zadowolone wyszły na ulicę i ruszyły do sklepu z butami. To był pomysł Eadie, ale Corrie nie protestowała. Podekscytowanie i entuzjazm Eadie podbudowały ją, podobnie jak jej spostrzeżenia i dobre rady. W sklepie zabawiły całkiem długo. Wreszcie wyszły, zapakowały zakupy do samochodów i poszły coś zjeść.

Gdy już zamówiły potrawy, Corrie zagadnęła:

– Nadal pracujesz u Hoyta Donovana?

Po twarzy Eadie przemknął dziwny grymas.

– Jak na razie.

Corrie przez chwilę przyglądała się jej uważnie. Eadie od dłuższego czasu pracowała na część etatu u Donovana, ale nigdy nie kryła, że niektóre rzeczy się jej nie podobają.

– Trudno się u niego pracuje? – zagaiła taktownie.

– Nie ma problemu, jeśli chodzi o normalne zajęcia – odparła Eadie, rozdzierając dwie torebki z cukrem i wsypując ich zawartość do szklanki z mrożoną herbatą. – Jego humory też mnie nie ruszają. Jak mam dość, to po prostu wychodzę. Jedno tylko coraz bardziej mnie denerwuje, te jego romantyczne gesty w stosunku do panienek, z którymi się spotyka. Wtedy się zastanawiam, czy naprawdę potrzebne mi są te dodatkowe pieniądze.

Eadie już wcześniej jej o tym wspominała. Początkowo zamawiała kwiaty dla jego panienek, ale z czasem Hoyt, gdy chciał zerwać znajomość, zaczął wysyłać drobne upominki. Eadie musiała mu je wybierać.

– Ostatnio mam już powyżej uszu tych jego prezencików na rozstanie.

– Nie możesz się zebrać, żeby mu to powiedzieć – domyśliła się Corrie. – Niechby sam chodził sobie po jubilerach.

Eadie zapatrzyła się na oszronioną szklankę.

– Jakoś nie mogę. Na początku to mi się nawet podobało. Uważałam, że to miłe z jego strony, że daje im coś na osłodę. Chyba nawet niechcący coś takiego powiedziałam. To dodatkowo go zachęciło. Jednak ostatnio takie sytuacje zdarzają się coraz częściej, a. na mnie to kiepsko działa. Próbowałam to skomentować, ale aluzje do niego nie trafiają, a nie mogę się zdobyć, by powiedzieć wprost. Zresztą ostatnio ciągle jest w fatalnym nastroju.

– Boisz się, że cię zwolni?

– Nie, na pewno nie. Jednak zachowuje się dziwnie, więc mam trochę wątpliwości.

Eadie przez chwilę milczała. Przestała bawić się szklanką.

– Prawda jest taka, że czuję się mu potrzebna. Wiem, że to beznadziejnie brzmi. Jednak te wszystkie wspaniałe dziewczyny to nie to. Tylko na mnie tak naprawdę może liczyć. Chyba…

Urwała, zarumieniła się i uciekła wzrokiem.

– Przepraszam, okropnie to brzmi, gdy ująć to w słowa.

– Machnęła ręką, popatrzyła na Corrie niespokojnie. – Zapomnij, co ci mówiłam.

– Dobrze – odpowiedziała miękko.

Eadie wyraźnie ulżyło. Przeszła do innego tematu. Jednak Corrie nie dała się zwieść. Smutek widoczny w oczach koleżanki miał jedno wytłumaczenie. Hoyt nie jest jej obojętny. Dlatego tak trudno pogodzić się jej z jego licznymi podbojami.

Eadie jest ładną dziewczyną, ale Hoyta pociągają zupełnie inne dziewczyny – krzykliwe rozrywkowe panienki dopiero wchodzące w życie. Nie jest człowiekiem, który chce się ustatkować, założyć rodzinę i wieść zwyczajne życie. Nic dziwnego, że Eadie nie może mieć żadnych nadziei. W pewnym sensie obie przeżywają podobne problemy.

Jednak Eadie jest w jeszcze gorszej sytuacji, bo u niego pracuje. Ze świadomością, że on nigdy nie spojrzy na nią w inny sposób, nie odwzajemni jej uczuć. W dodatku zleca jej kupowanie kwiatów i prezentów dla swoich dziewczyn. Z drugiej strony, może i dobrze, że nie wpadła mu w oko, bo źle by się to dla niej skończyło. Złamałby jej serce i szybko rzucił. Tak jak rzucał inne.

Nie zna Hoyta, widziała go tylko przelotnie. Dlatego nie ma o nim wyrobionego zdania. Jednak po tym, co teraz usłyszała, wniosek jest jeden: jeśli Hoyt jest niepoprawnym kobieciarzem, a Eadie mimo to coś do niego czuje, to musi mieć w sobie coś więcej. Inaczej Eadie nie chciałaby go znać. I na pewno by dla niego nie pracowała.

Zamyśliła się. Na co ją byłoby stać dla kogoś, w kim by się zakochała? Jak daleko mogłaby się posunąć? Eadie nie robi nic złego. Jednak gdyby Hoyt musiał sam zadbać o kwiaty i prezenty, może byłby bardziej umiarkowany i nieco ograniczył swoje kontakty.

Opamiętała się. Cóż jej o tym sądzić? Przecież w tych sprawach nie ma żadnego doświadczenia, żadnej wiedzy. Skąd może wiedzieć, czy coś zapowiada się na burzliwy romans czy układ na dłużej? Dla niej to czysta teoria. Szkoda jej Eadie. To wyznanie jeszcze bardziej ją do niej zbliżyło. Może sama poprosi o radę.

Oczywiście nie teraz. Dopiero wtedy, gdyby coś się wydarzyło. Jak na razie na nic takiego się nie zanosi. Shane się nie pojawia, nie dał znaku życia. Co nie powinno dziwić. Sześć lat to kawał czasu. Kiedyś, gdy jeszcze chodzili razem do szkoły, wpadał do niej co chwila, ale te czasy dawno minęły. Teraz ma swoje sprawy. Podobnie jak Nick. Obaj muszą jakoś się z sobą dogadać, co nie przyjdzie im łatwo. Mają sporo problemów do rozwiązania. I pytań, na które muszą znaleźć odpowiedzi. A ona powinna trzymać się od tego z daleka.

Dzisiejsze zakupy zrobiła pod wpływem Eadie. Choć może nie tylko. Bo jednak tliła się w niej odrobina nadziei. Przydadzą się. Zawsze może iść w nich do kościoła. Nim podjęła ostateczną decyzję i zapłaciła, poprzysięgła sobie, że tym razem te ciuchy ujrzą światło dzienne. Choćby miała iść w nich tylko na mszę.

Gdy zjadły, pożegnały się i każda ruszyła do swojego samochodu. To był przyjemny dzień, stwierdziła Corrie, jadąc do domu. W dodatku nie będzie głodna, więc odpada jej robienie kolacji. A co za tym idzie, nie będzie mieć żadnego sprzątania. Gdy dojechała na ranczo, dochodziła szósta. Zaniosła zakupy, podjechała samochodem do stajni i wyładowała paszę. Potem zabrała się za codzienne obowiązki.

Praca poszła jej szybko. Gdy skończyła, odsypała paszę dla osłabionego źrebaka. Inne nakarmiła już wcześniej. Długonogi kasztanek chyba wyczuł, że niesie coś dla niego, bo gdy tylko ją spostrzegł, od razu odłączył się od stada i podszedł do ogrodzenia.

Corrie pochyliła się, przeszła pod żerdzią na pastwisko. Oparła się o słupek i umocowała na płocie wiadro z jedzeniem. Pieszczotliwie poklepała źrebaka. Konik prychnął, ostrożnie podsunął łeb do wiaderka i zaczął powoli jeść. Corrie drapała go po uszach, ciesząc się, że ma apetyt. Uważnie przyglądała się pozostałym źrebakom.

Od strony domu doszedł ją odgłos podjeżdżającego samochodu. Odwróciła się gwałtownie. Duża niebieska terenówka Nicka właśnie zatrzymywała się przed wejściem.

Serce skoczyło jej w piersi. Ta jej dzika reakcja zupełnie ją dobiła. Postanowiła, że nigdzie się stąd nie ruszy. Patrzyła, jak Nick wysiada z samochodu i idzie do tylnego wejścia. Nie mogła opanować podniecenia.

Przecież powiedziała mu, żeby zadzwonił. Zaznaczyła, że będzie zajęta. Wczoraj i dzisiaj. Miał zadzwonić, a nie przyjeżdżać tutaj. Mimo to sam się pofatygował. Co gorsza, nie miała bladego pojęcia, jak teraz powinna się zachować.

Był w jasnoniebieskiej koszuli i ciemnych dżinsach. Zwyczajny strój, a wygląda w nim niesamowicie męsko. Szeroki w barach, wąski w biodrach, wysoki. Niby taki jak inni, ale tylko on jeden budzi w niej taką szaleńczą, trudną do określenia tęsknotę.

Wciąż pamiętała, co czuła, gdy ujął jej rękę w swoją dłoń. Pamiętała tak, jakby to było przed chwilą. Tak jak pamięta muskularne ciało pod rękawem białej koszuli, gdy położyła palce na jego ramieniu. Nigdy nie zapomni uczucia, jakie ogarnęło ją, gdy poczuła na plecach jego ciepłą dłoń. I chyba nie chce tego zapomnieć. Na samo wspomnienie robiło się jej ciepło na sercu. Tylko teraz dołączyło do tego ukłucie żalu.

Co on tu robi? Po co przyjechał? Bała się szukać odpowiedzi na te gorączkowe pytania, bo serce biło jej jak szalone. I przepełnione nadzieją.

Obserwowała, jak Nick wbiega po schodach i mocno stuka do drzwi. Przez moment czekał, potem zastukał znowu. Po chwili odwrócił się, zszedł z ganku i uważnie rozejrzał dokoła. Jego spojrzenie zatrzymało się na zaparkowanym pod stajnią samochodzie. Czyli już wie, że Corrie jest na miejscu.

Stała nieruchomo. Może nie spostrzeże jej sylwetki skrytej za słupkiem ogrodzenia. Nick przesunął wzrokiem dokoła. Widziała, że zatrzymał się na niej. Serce zatrzepotało jej w piersi.

Jej dziecinna zagrywka się nie udała. Na co właściwie liczyła? Że jej nie zauważy? A może tak? Teraz to nieważne, szkoda się zastanawiać. Jedno jest pewne – musi zachować się powściągliwie. Nie okazać, jakie wrażenie zrobiło na niej jego przybycie. I jak bardzo pragnęła znowu go zobaczyć.

Bo choć nie chce się do tego przyznać, to taka jest prawda. Rozsadza ją radość, że Nick jest tutaj. Tylko on za nic nie powinien się tego domyślić. Zwłaszcza że powód jego przyjazdu jest niewiadomy.

Gdy tylko ją spostrzegł, zaczął iść w jej stronę. Udawała, że nie ma pojęcia o jego obecności. Znów zachowuje się dziecinnie, ale jest zbyt spięta, by zachowywać się naturalnie. Ma tylko nadzieję, że nie pokaże po sobie tego dziwnego zdenerwowania.

Źrebak podniósł łeb i popatrzył w kierunku nadchodzącego Nicka. Nie miała wyjścia, jak zrobić to samo.

Nawet gdy podszedł bliżej, wcale nie robił wrażenia drobniejszego i mniej męskiego. Miał zaciętą twarz, skupiony wzrok. Aż się wzdrygnęła.

Kiedy stanął obok niej, rysy mu złagodniały, a ona odetchnęła. Przywitał się.

– Miałem nadzieję, że zastanę cię w domu. Byłem już wcześniej.

Ogarnęło ją radosne rozgorączkowanie. Nick przyjechał tu po raz drugi! Czy to możliwe? Bo chciał ją zobaczyć? Ma w to uwierzyć? Najpewniej nie przyjechał do niej, musiał być inny powód.

– Shanea tu nie było – powiedziała. – Nie widziałam go od kilku dni.

– Shane umówił się dziś na wieczór z kumplami – wyjaśnił. – Przyjechałem do ciebie – dodał, a te słowa wypowiedziane niskim głosem sprawiły, że zrobiło się jej gorąco.

– Coś się stało? – Przyglądał się jej uważnie i to jego – spojrzenie było jak łagodne dotknięcie. Musi się mieć przy nim na baczności. Nick wie, jak obchodzić się z kobietami. Ma doświadczenie, i to duże. Uśmiechnął się lekko.

– Nie, skąd. Mam tylko pewien pomysł na jutrzejszy dzień i chciałem z tobą o tym pogadać.

Źrebak zaczął skubać rękaw jej koszuli. Delikatnie odsunęła go ręką, pochyliła się i przeszła pod żerdzią ogrodzenia. Celowo nie odpowiedziała od razu. W ten sposób da mu do zrozumienia, jak sceptycznie jest nastawiona do jego pomysłów. Jednak spojrzenie Nicka świadczyło, że wcale tego tak nie odebrał. Czyli musi bardziej jednoznacznie wyrazić swoją rezerwę.

– Mam jeszcze kilka rzeczy do skończenia – powiedziała, ruszając w kierunku stajni. – Chodź ze mną, to przy okazji pogadamy.

Nick szedł obok niej. Wyjął jej z rąk wiadro.

– Jutro lecę do San Antonio, zamierzam kupić ogiera.

Pomyślałem, że moglibyśmy wybrać się razem. To dobra okazja, byśmy się lepiej poznali. Znasz się na koniach, więc to może być dla ciebie interesujące.

Weszli do stajni. Corrie popatrzyła na Nicka. Nie odrywał od niej oczu.

– Dlaczego?

Leciutko wygiął usta w uśmiechu.

– Wiesz, że jesteś niesamowita? Nie jest z tobą łatwo.

Sięgnęła po wiadro, wzięła je od niego i położyła na miejsce. Potem, nie odpowiadając, podeszła do drabiny i wspięła się prawie pod dach. Powietrze było tu tak nagrzane od upału, że z trudem dawało się oddychać. Pchnęła belę siana i podsunęła ją na krawędź podłogi. Popatrzyła w dół.

Nick przyglądał się jej poczynaniom. Cofnął się, robiąc miejsce. Popchnęła belę mocno i siano spadło na dół. Zrzuciła jeszcze jedną belę. Nim zeszła po drabinie, Nick przetoczył obie bele pod ścianę.

Przez cały czas się zastanawiała, jak odnieść się do jego propozycji. I co mu powiedzieć. Nadal nie miała pojęcia, i to coraz bardziej ją stresowało. Może zrobi najlepiej, jak postawi sprawę jasno. To obojgu zaoszczędzi czasu i niepotrzebnych problemów.

– Posłuchaj, panie Mer…

– Nick – przerwał jej stanowczo, choć łagodnie.

– Może jestem mało oblatana w wielu sprawach, ale mam świadomość mojej sytuacji finansowej i tego, jak wyglądam. Nie należę do kobiet, z jakimi umawiają się faceci twojego pokroju. Więc dlaczego tak ci na tym zależy?

Nick sięgnął do kapelusza, jakby chcąc zyskać na czasie. Widziała utkwione w nią czarne oczy. Czekała w milczeniu.

– Nie jesteś taka jak inne – powiedział poważnie. – Jestem na takim etapie życia, że to, co zwyczajne, już mnie nie interesuje.

Wlepiła w niego wzrok. Żartuje sobie z niej, to jasne. Jednak w tym jego spojrzeniu jest coś przekonującego. Chyba mu wierzy. Choć nie powinna.

Słowa, które słyszała przez lata i które szczęśliwie odepchnęła w niepamięć, znowu ożyły i powróciły z dawną siłą. Jakby słyszała bezbarwny głos ojca, stale powtarzający je ku przestrodze.

„Bądź mądra, Corrie. Jesteś zwyczajną dziewczyną. Nie daj się omamić chłopakom Merricka. Takim jak oni zależy tylko na jednym… Nie skończ jak twoja ciotka, która dała się podprowadzić bogatemu chłopakowi. Najpierw czarował ją i uwodził, a potem wystawił do wiatru, okrywając hańbą. Myśl o sobie i swoim życiu. Nie licz na innych, tylko na siebie. Żaden facet nie zapewni ci dachu nad głową, jeśli w okolicy będzie chętna panienka…”

Te i inne słowa dźwięczały jej w uszach. Im była starsza, tym częściej ojciec je powtarzał. Niby dobre ojcowskie rady. Choć było w nich sporo racji. Obracała się wśród chłopców, więc wiedziała. Potem Nick, próbując przemówić jej do rozumu i odizolować od brata, nieświadomie je potwierdził. Nie jest dziewczyną, o jakiej marzą. Nie sprawdziło się tylko jedno – że ktoś będzie o nią zabiegał, spróbuje ją omotać. Co tylko potwierdzało inne słowa ojca.

Po jego śmierci stopniowo zapomniała o tych pouczeniach. Przyjęła je za swoje i pogodziła się, że taka jest rzeczywistość. Potem już do nich nie wracała. Ułożyła sobie życie, liczyła wyłącznie na siebie. Przestała się łudzić. Dopóki znowu nie pojawił się Shane.

Wtedy zaczęła się zastanawiać. Czy słowa ojca nie straciły aktualności? Czy nadal jest nieciekawą dziewczyną, na którą żaden chłopak nawet nie spojrzy? Nie ma podstaw sądzić, że to się zmieniło, jednak jest kilka rzeczy, które już nie są tak oczywiste.

Głos Nicka wyrwał ją z tych rozmyślań.

– No więc?

Otarła dłonie o dżinsy i uciekła wzrokiem. Nie ma innego wyjścia, jak powiedzieć mu prawdę.

– Sama nie wiem, co na to odpowiedzieć.

– Podsunę ci pomysł. „Tak, Nick, bardzo chętnie wybiorę się z tobą jutro do San Antonio”. Chyba że nie lubisz latać. W takim razie możemy pojechać samochodem.

Słyszała uśmiech w jego głosie. Podniosła na niego wzrok. Rzeczywiście się uśmiecha. I wygląda przy tym rewelacyjnie. Serce zabiło jej żywiej.

Ciężar, jaki ją przygniatał, był ponad jej siły. Jakby wszystko się na nią zwaliło. Ciągle miała w uszach ponure proroctwa ojca. Powracały i nie dawały spokoju. Ale w oczach Nicka dostrzegła coś, co dało jej nadzieję. Może nie do końca jest tak, jak mówił ojciec. Może prawda nie jest taka jednoznaczna.

Mimowolnie przypomniała sobie niedawny pocałunek Shanea. Zaskakujące, że przez cały ten czas ani przez chwilę do tego nie wracała. Nie, chyba nie jest tak źle, jak twierdził tata. Nie może ciągle być spięta i przewrażliwiona.

Nie chce się zbłaźnić, jednak nie może tak po prostu zbyć jego propozycji. Musi się jakoś zachować. Zresztą chce z tego skorzystać. Jest przeczulona i nieufna w bardziej osobistych relacjach z mężczyznami i zdaje sobie sprawę, że powinna to zmienić. To może być dobra okazja, by nabrać trochę doświadczenia, nauczyć się czegoś. Co kiedyś może się przydać.

Zdecydowała się.

– Dobrze, Nick. Bardzo chętnie polecę z tobą jutro obejrzeć tego ogiera – wybąkała. Chciała powiedzieć to lekko, jednak zabrzmiało śmiertelnie poważnie. – O której? – wydusiła łamiącym się głosem, coraz bardziej na siebie zła. Nick nie dał po sobie niczego poznać. Może nie zauważył?

– Może być o ósmej?

– Jak najbardziej – wymamrotała.

Ustalili szczegóły. Podeszła z Nickiem do samochodu. Przez cały czas zastanawiała się, jak nadrobi ten czas. Ma zaplanowane tyle prac, wszystko weźmie w łeb.

Jest jeszcze jedna rzecz – nigdy dotąd nie leciała samolotem. Jedyna znana jej odległość od ziemi to koński grzbiet, ewentualnie dach domu, na który czasem musi się wspiąć, gdy coś szwankuje. Dlatego nie ma pojęcia, czy lubi latać i jak zniesie lot. W sumie to nawet dobrze, że ma się nad czym zastanawiać. Bo dzięki temu łatwiej oderwie myśli od tego, co może wydarzyć się jutro.

Загрузка...