ROZDZIAŁ XX Pozycja Asystenta Uczonego

Powietrze z sykiem uciekło z płuc Terma. Czuł, że jakaś siła wtłacza go w fotel. Lewe ramię nie trafiło na podpórkę i zwisło, stopniowo wyrywane ze stawu barkowego. Fotel był zbyt niski, by podtrzymać jego głowę. Szyja bolała go okropnie. Ponad stłumionym wyciem głównego silnika słyszał, jak jego pasażerowie walczą o oddech.

Dla gigantów to morderstwo.

Drzewo Londyn znikało w tylnym ekranie jak sen. Znaleźli się w samym sercu burzy i byli niemal ślepi. Term próbował podnieść ramię i dotknąć błękitnej kreski, aby unicestwić siłę, która go rozpłaszczała. Wyżej, wyżej… jeszcze trochę… ramię opadło mu na pierś z siłą, która wydusiła z płuc ostatnie atomy powietrza. Wzrok zaszedł mu mgłą.


Podbródek Lawri był głęboko wbity w obojczyk. Dziewczyna czuła, że jeśli go podniesie, przeciążenie złamie jej kręgosłup. Obserwowała, jak Jeffer próbuje wyłączyć silnik, i wiedziała, że nie da rady tego zrobić. A ona miała związane ramiona.

To powinno załatwić paru buntowników, pomyślała ze złośliwą satysfakcją. I to moja robota. Laser komunikacyjny mógł oślepić, a z bliska nawet oparzyć, ale na pewno nie uszkodziłby monta. Skłamała w nadziei, że buntownicy spanikują. Udało jej się ponad wszelkie wyobrażenie. Ale teraz i ona może zginąć!

Tarcza chmur wyminęła ich i odpłynęła.

Gold był na lewo od środka okna dziobowego. Dymny Pierścień ciągnął się na lewo od Golda. Przyspieszali na wschód i nieco na zewnątrz.

Wschód wiedzie na zewnątrz.

Opuszczali Dymny Pierścień.

Wiedziałam! Ten szalony Jeffer zabije nas wszystkich, pomyślała Lawri.


Gavving, z głową odciągniętą daleko w tył, z zagłówkiem wbitym między łopatki, zezował wzdłuż nosa, usiłując zorientować się, co właściwie widzi.

Niebo odpływało bokami okna dziobowego. Rodzina triunów nadpłynęła, rozdzieliła się i znikła, zanim zdążył mrugnąć. Mała, płaska zielona dżungla podpłynęła bliżej, przyspieszyła i znikła. Potem zbliżyła się puszysta biała chmurka i nagle mont zadrżał i zadźwięczał od uderzeń tysiąca kropli wody. Coś małego uderzyło w okno z przeraźliwym plaśnięciem, pozostawiając kawałek różowej błonki. Deszcz spłukał ją w ciągu jednego oddechu.

Chmurka znikła, a niebo nad nimi było czyste. Nie zauważali dalszych przeszkód. Gold i Dymny Pierścień na tle nieba wydawały się niby dmuchawiec na łodyżce. A niebo miało głęboki, ciemny odcień, jakiego Gavving nie widział nigdy w życiu.

Odwrócił głowę, żeby spojrzeć na Minyę. Ból w karku przesunął się odrobinę… tak łatwiej było znieść ciśnienie. Odpowiedziała mu spojrzeniem. Śliczna Minya, o twarzy nieco pełniejszej niż pamiętał. Chciał coś powiedzieć i nie mógł. Ledwie dyszał.

— O włos — westchnęła Minya.


Światło głównego napędu MONTA powróciło i przesuwało się w stronę błękitu.

Drobne przesunięcie widma i już je ma! Doskonale. Kendy zrezygnował z normalnego komunikatu. Zerodowany program MONT-a i tak ma dość roboty. Bowiem MONT uciekał. Przyspieszał już od kilku dobrych minut. Sądząc z przesunięcia częstotliwości, nabierał wystarczającej prędkości, aby opuścić Dymny Pierścień… w odległości kilku tysięcy kilometrów od samej „Dyscypliny”!

Kiedy światło zgasło, Kendy odczytał komunikat, Wokół MONT-a powietrze już się przerzedzało. Odbiór powinien być dobry.

— Kendy w imieniu Państwa, Kendy w imieniu Państwa, Kendy w imieniu Państwa.

Dźwięk ucichł, potworny wiatr znikł — wszystko w jednej chwili. Ciała zgięły się niczym sprężynujące łuki. Ludzie, którym dotąd brakowało tchu, teraz zaczęli krzyczeć.

Gdy wrzaski przerodziły się w jęki, Term usłyszał słaby głos Lawri:

— Jeffer, jeśli nie zamierzasz pchać drzewa, nigdy nie używaj głównego silnika.

Term mógł tylko skinąć głową. Porwał monta… drzewne żarcie, wszystkich, których znał, jeśli nie zostali wcześniej zamordowani, wszystkich wziął na pokład… a potem dotknął niebieskiej krechy.

— Lawri, jestem otwarty na sugestie — mruknął.

— Nakarm tym drzewo.

Gdzieś z tyłu Term usłyszał nagle radosny rechot Anthona. Debby rąbnęła go w brzuch. Cios aż go wygiął, ale Anthon nie przestawał się śmiać i w końcu Debby mu zawtórowała.

Mieli powód! Leżeli płasko na tylnej ścianie, chroniąc Ilsę przed czymś, co miało być jedynie słabym wstrząsem. Mordercze krzesła połamałyby im kręgosłupy, ale żaden z gigantów nie zdążył na szczęście nich usiąść.

Inni także zaczęli się ruszać, pojękując z bólu i strachu. Ilsa otwarła oczy. Merril, wpatrzona pustym wzrokiem w dziwne niebo, które wciąż pędziło w stronę ich dziobu, wydawała się otrząsać z szoku.

— No, niech ktoś coś wreszcie zrobi!

Głos Clave’a zawsze był donośny i teraz po brzegi wypełniał kabinę.

— Uspokójcie się, obywatele. Nie jest z nami aż tak źle. Pamiętajcie, gdzie jesteśmy.

Wszystkie inne dźwięki ucichły.

— Pojazd był zbudowany do tego właśnie celu — wyjaśnił Clave. — Przybył z gwiazd. Wiemy, że działa wewnątrz Dymnego Pierścienia, ale został zbudowany tak, żeby działać wszędzie. Mam rację, Term?

Akurat to po prostu nie przyszło mu do głowy.

— Nie wszędzie, ale… poza Dymnym Pierścieniem na pewno.

— Wystarczy. Co z nami?

— Dajcie mi odetchnąć… — Term był zawstydzony. Trzeba było aż Clave’a, żeby znów zaczął myśleć. Nie jest z nami aż tak źle! Dobrze, że Clave nie ma dość wiedzy, aby zrozumieć, jakie głupstwo palnął.

Niebieski ekran był włączony. Ciąg: zero. Przyspieszenie: zero. Wielki niebieski prostokąt miał czerwoną, migającą obwódkę. Główny silnik włączony, brak paliwa. Wyłączył go stuknięciem palca, choć to niczego nie mogło zmienić. O2:211, H2:0, H2O: l.328. Mnóstwo wody, brak paliwa. Nie możemy manewrować. Nie wiem, jak sprawdzić, dokąd lecimy. — Lawri?

Brak odpowiedzi.

— Na pewno spadniemy z powrotem, wcześniej czy później. Na zewnątrz obniżyło się ciśnienie. Teraz… — zawahał się. Ta informacja mogła spowodować zamieszki, ale był im to winien. — Teraz opuszczamy Dymny Pierścień. Dlatego niebo ma taki dziwny kolor.

Żółty wyświetlacz.

— Systemy podtrzymania życia wydają się w porządku. Ekrany… och, nie!

W tylnym i bocznym ekranie wszystko było przerażająco małe: całkowe drzewa niczym wykałaczki, stawy jak migoczące kropelki, wszystko otulone mgłą. Gold stał się bąblem z otoczką kłębów chmur, które odpływały na zachód i wschód. Przepyszny burzowy deseń rozpościerał się na cały Dymny Pierścień. Ukryta planeta wydawała się nieprzyzwoicie blisko.

— Term?

— Przepraszam, Clave. Zamyśliłem się. Obywatele, nie przegapcie tego! Nikt jeszcze nie widział Dymnego Pierścienia z tej perspektywy, odkąd nasi przodkowie przybyli z gwiazd.

Teraz wszyscy rzucili się na przód, wyciągając szyje, żeby zobaczyć ekrany lub zerknąć przez okna. Tylko Gavving mruknął:

— Wydaje mi się, że Koń nie żyje.

Koń? Ach, ten starzec, którego Gavving przyprowadził ze sobą. Rzeczywiście, wydawał się raczej martwy. Biedny stary manus, pomyślał Term. Nigdy nie poznał Konia, ale który człowiek chciałby umrzeć, zanim zobaczy TO?

— Sprawdź mu puls.

— Jeffer, luk z lewej burty — odezwała się Lawri.

Coś było w jej głosie… Term spojrzał. Czy na krawędzi rzeczywiście zobaczył błysk srebra?

— Nie…

— To Mark! Wciąż tam jest!

— Nie wierzę.

Ale srebrny skafander ciśnieniowy rzeczywiście pojawił się na ekranie. Biedny karzeł musiał przeleżeć w sieci całe to szalone przyspieszenie!

— Jeffer, wpuść go!

— Co za gość! Lawri… nie mogę. Na zewnątrz jest za niskie ciśnienie. Stracimy powietrze.

— On tam umrze!… Poczekaj no, otwieraj drzwi pojedynczo. Aha! To dlatego Klance nazywał je śluzą powietrzną! Kasety tak samo…

Rzeczywiście, dwoje drzwi było po to, żeby utrzymać między nimi powietrze. Z rufy dochodziły stłumione stuki. Człowiek w srebrnym kombinezonie chciał do środka.

— Anthon, Clave, on może być niebezpieczny. Od razu, jak wejdzie, zabierzcie mu miotacz. — Term oczyścił ekran z wszystkich obrazów z wyjątkiem żółtego. Od tej pory koniec z szybkimi decyzjami. Mocno nacisnął obie linie — upewnić się, że są dokładnie zamknięte! — i palcem wskazującym otworzył zewnętrzne drzwi.

Srebrny człowiek znikł z pola widzenia. Wszedł do śluzy.

Dobrze. Teraz zamknąć linię, odczekać… nie ma czerwonych obwódek? Otworzyć wewnętrzne drzwi. Powietrze ze świstem wtargnęło do śluzy. Srebrny człowiek wszedł do monta, podał miotacz Anthonowi i sięgnął do hełmu.


W głębi duszy Lawri miała nadzieję na bunt ze strony najtwardszego z żołnierzy Floty, ale nadzieja ta rozwiała się, kiedy srebrny człowiek odsłonił twarz. Oczywiście, Mark był karłem; rysy miał wprawdzie masywne i brutalne, ale teraz szczęka opadła mu miękko, oddychał szybko i był śmiertelnie blady z przerażenia. Rozbieganymi oczami szukał w kabinie jakiegoś punktu zaczepienia.

— Minya?

— Cześć, Mark — odpowiedziała ciemnowłosa kobieta. Mówiła bezbarwnym głosem, a jej twarz miała wrogi wyraz.

Mark smutno skinął głową. Dopiero teraz rozpoznał Lawri.

— Witaj, Asystencie Uczonego. Co słychać?

— Jesteśmy w rękach buntowników — odparła Lawri. — Wolałabym, żeby umieli lepiej latać tym, co ukradli.

Pierwszy oficer buntowników powiedział:

— Witaj w Plemieniu Quinna jako obywatel. Plemię Quinna nie trzyma manusów. Jestem Clave, Przywódca. A ty kim jesteś?

— Flota, człowiek i zbroja. Mam na imię Mark. Obywatel nie brzmi tak źle. Dokąd lecimy?

— Chyba nikt nie wie. Wiesz co, Mark, nie ufamy ci tak do końca, dlatego przywiążemy cię do krzesła. To musiała być niezła przejażdżka. Może rzeczywiście jesteś zrobiony z gwiezdnej substancji.

Mark pozwolił podprowadzić się do pustego fotela.

— Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, chyba jednak wolę lecieć w środku. Chyba nie uderzymy w Golda, co?

Ale się zrobił spokojny! — pomyślała Lawri z obrzydzeniem. Poddał się buntownikom! Czy oni naprawdę zwyciężą?

I nagle nabrała pewności, że nie. Nie zwyciężą.

Ale zatrzymała to dla siebie.


Clave naliczył dziesięć foteli i trzynastu obywateli, w tym jeden martwy. Koń nie potrzebował fotela, podobnie jak trójka gigantów. Przeciwnie! Nawet jednak obszerna przestrzeń ładowni była zatłoczona.

Obywatele wydawali się dość spokojni. Clave domyślił się, że są zmęczeni i zbyt oszołomieni, żeby odczuwać lęk. On sam też tak to odbierał. Większość z nich — nawet człowiek w srebrze — wyglądała przez okno.

Niebo było prawie czarne i usiane tysiącami srebrnych punktów. Asystent Uczonego przerwała ponure milczenie, żeby powiedzieć:

— Słyszeliście o nich przez całe życie. Gwiazdy! Mówiliście o nich, nawet nie wiedząc, o czym mówicie. Cóż, oto i one. Umrzecie, ale przynajmniej zobaczyliście gwiazdy.

Rzeczywiście, były realne i imponujące, choć takie małe. Clave całą uwagę poświęcił Błękitnemu Duchowi i Dziecku Ducha. Ich także nigdy nie widział. Parzyste wachlarze intensywnego fioletowego światła były wyraźne i przerażające. Znajdowały się wewnątrz Dymnego Pierścienia, przepływając przez jego otwór.

Anthon i Debby byli zajęci. Umocowali poncha i oczyszczone wędzone mięso łososioptaka do ścian ładowni. Teraz odcinali cienkie płaty mięsa.

Clave pamiętał, że podobnie czuł się w dniu, kiedy drzewo uległo zniszczeniu. Nie wiedział wystarczająco dużo, aby podejmować decyzje! Wtedy gotów był udusić Terma za ukrywanie informacji. Teraz…

Term przyglądał mu się niepewnie. Czy myślał, że Clave zaatakuje więźniów? Clave uśmiechnął się lekko. Odszedł na rufę i pomagał gigantom podawać do przodu skręcone płaty mięsa.

Teraz było inaczej. Clave nie był tu Przywódcą. Jeśli umrą, nie będzie to wina Clave’a.

Na pewno giganci z dżungli bardziej niż inni — bardziej niż Clave! — bali się monta, ale robili wszystko, aby przeobrazić go w dom. Gurdy z wodą zaczęły krążyć między fotelami… trzy gurdy, na oko dość płaskie. Clave zaczął się zastanawiać, czy mont na pewno ma zapas wody.

Miał właśnie o to zapytać, kiedy odezwał się Term:

— Gavving, możesz tu przyjść na chwilę?

W głosie Terma brzmiało zdenerwowanie. Anthon zauważył to, ale nie przerywał swojego zajęcia. Clave również. Jeśli ich pomoc będzie potrzebna, poproszą o nią.


Gavving przecisnął się pomiędzy Lawri i Termem. Wezwanie przyniosło mu ulgę. Opowieść Minyi trochę go zdenerwowała, potrzebował trochę czasu, żeby pozbierać myśli.

Term pokazał palcem.

— Widzisz czerwoną obwódkę wokół tej liczby?

— Jasne.

— Czerwony oznacza awarię. Ta liczba to powietrze w kabinie. Czujesz coś? Nie masz ataku alergii?

— Właściwie to ostatnia rzecz, o jakiej bym pomyślał. — Gavving wsłuchał się w swoje ciało… tak, uszy i zatoki nie były w porządku… oczy trochę swędziały. — Może rzeczywiście…

Żółta liczba zmniejszyła się o jedną dziesiątą.

— Asystencie Uczonego, proszę o komentarz.

— Napraw to sam, Jefferze-Uczony.

— Term, co to znaczy?

— Och, przepraszam, Gavving. Wokół nas nie ma powietrza. Powietrze z monta przesącza się chyba na zewnątrz… do, eee, przestrzeni kosmicznej. Wiesz, zauważyłem, że zwracam się do ciebie, kiedy mam problemy. Może ty coś wymyślisz.

Gavving przez chwilę trawił te słowa.

— Kiedy Clave powiedział…

— Clave nie powiedział, że mont ma ponad czterysta lat i równie dobrze może się zaraz rozlecieć.

— Jak przekładnie bicykli… w porządku, jaka jest opinia Asystenta Uczonego?

Lawri zniosła uważne, badawcze spojrzenia z zaciśniętymi ustami i oczami wbitymi w Gavvinga. Term uśmiechnął się i rzekł:

— Lepiej zapytaj ją o opinię na nasz temat.

Gavving nie musiał.

— Czterech wojowników wroga, sześciu zbuntowanych manusów, jeden trup, jeden człowiek Floty, który oddał broń.

Wyraz twarzy Lawri trochę się zmienił. Czyżby zapomniała o srebrnym człowieku? Jeśli dobrze rozumie myśli obcej dziewczyny… Warto spróbować.

— Ciekaw byłem tylko, czy jest na tyle dobra, żeby nas uratować, oczywiście, jeśli zechce. Nie mamy zbyt wiele czasu do stracenia.

Term skinął głową.

— Lawri, gdyby Uczony tu był, czy dałby radę nas uratować?

— Może, ale na pewno by tego nie zrobił!

— Klance nie uratowałby monta? — Term uśmiechnął się lekko.

Wzruszyła ramionami tak energicznie, jak jej na to pozwalały więzy.

— No dobrze. Monta może by uratował, gdyby mógł.

— Jak? — Nie odpowiedziała. — A ty możesz nas uratować?

Tylko uniosła brew. Gavving uznał, że ładnie jej z tym, ale powiedział tylko:

— Blef, Term. Musimy to naprawić sami. Uczony mówił ci o gazach, prawda?

— Obaj uczeni. A jeśli o to chodzi… tlen? Chyba pobieramy powietrze ze zbiornika tlenu, bo zbiornik wodoru jest pusty. I… wkrótce będziemy mieć paliwo. Mont rozdziela wodę na dwie frakcje paliwa, a jedna z tych frakcji to tlen, którym oddychamy. Przynajmniej mamy trochę czasu.

Gavving obserwował twarz jasnowłosej dziewczyny. Co ona wie? Czego pragnie? Jeśli chce, żeby wszyscy zginęli, to tak, jakby już nie żyli. Chyba jednak jest coś, czego nienawidzi bardziej niż buntu.

Wszystko zależy od tego, jak szybko Term weźmie się do roboty, co i tak by nie zaszkodziło. Trzeba zadawać głupie pytania, to czasami przynosi pożądany skutek.

— Czy można znaleźć przeciek? Podpalimy coś i zobaczymy, dokąd idzie dym.

— Tak! Dzięki temu inni też się o tym dowiedzą, a przy okazji spalimy trochę powietrza. No to jak?

— Inspiracja?

— Molekuły… cząsteczki powietrza poruszają się wolniej, kiedy są chłodniejsze. — Pulpit już jarzył się żółtymi cyferkami i rysunkami. Term dotknął strzałki na pionowej linii i powoli przesunął końcem palca ku sobie. Strzałka rozdzieliła się na dwie, z których jedna podążyła za palcem.

— Nigdy się nawet nie zastanawiałem, czy w kabinie powinno być chłodniej, czy cieplej, ale to musi być prawda. Ten tlen jest płynny i bardzo zimny! Mroziłby nam płuca, gdyby nie było czegoś, co utrzymuje w kabinie ciepło. Dobrze, teraz będzie nam chłodniej, ale przynajmniej pożyjemy dłużej. Lepiej powiedz Clave’owi, co się dzieje, i niech to on wygłosi oświadczenie. Teraz wszyscy muszą się dowiedzieć, ponieważ trzeba będzie rozdać dodatkowe poncha. A potem spróbujemy z dymem…

— Pozwólcie mi dojść do tych cholernych układów! — odezwała się nagle Lawri.

Gavving odwrócił się tyłem, żeby ukryć uśmiech. Lawri może i chce ich wszystkich pozabijać, ale na pewno nie zgodzi się, żeby Term uratował im życie bez jej pomocy.

— Czy to za trudne dla Terma? Nie możesz mu wyjaśnić?

— Nie! Nie zamierzam tego zrobić!

— Term? Próbujemy z dymem?

— Najwyżej nas wszystkich pozabija. Poza tym ona zawsze chciała latać montem. Lawri, stanowisko Asystenta Uczonego jest wolne…


Lawri wyprostowała się i rozejrzała po swoich współtowarzyszach, W dłoniach czuła mrowienie, ramiona ją bolały. Najchętniej skoczyłaby na tych cholernych buntowników, ale kiedy spojrzała w twarz Jeffera, taką zamyśloną… zupełnie jak Klance, kiedy czekał na właściwą odpowiedź na jakieś paskudnie podchwytliwe pytanie.

Niebo było czarne jak sadza. Gwiazdy — białe punkciki — wyglądały niczym miniaturowe wersje Voy, ale w tysiącach egzemplarzy. Jeśli w niej budzą taki lęk, co dopiero mówić o tych dzikusach? Obserwowała, jak „dzikusy” skubią zrolowane płaty mięsa i nagle się uśmiechnęła.

Sięgnęła przez Terma i uderzyła w biały klawisz.

— Głos Prikazywat! Słuchajcie tego, wy karmiciele drzewa!

— Gotów — odezwał się głos, który nie należał do nikogo w moncie. — Przedstaw się.

Rozmowy przy posiłku ucichły gwałtownie. Gigant z dżungli napiął kuszę. Odwróciła się do niego plecami.

— Jestem Lawri, Uczony. Podaj nam status.

— Zbiorniki paliwa prawie puste. Spadek mocy, baterie w trakcie ładowania. Spada ciśnienie powietrza, w ciągu pięciu godzin osiągnie poziom niebezpieczny, w ciągu siedmiu śmiertelny. Dostępne są wykresy na wyświetlaczach.

— Dlaczego tracimy powietrze?

— Wszystkie otwory uszczelnione. Będę szukał źródła przecieku.

Lawri jeszcze raz postukała w biały klawisz.

— I to nas zabije. Udusimy się bez powietrza. Trudno. Byłby to niezły pokaz, ale wy go już nie zobaczycie — prychnęła w stronę Terma.

— Dlaczego wyłączyłaś wyświetlacz?

— Głos nie może nas słyszeć, dopóki nie włączę go z powrotem. Może zrobić różne rzeczy, jeśli powiesz nie to, co trzeba, choćbyś mówił tylko tak sobie.

— A ze mną będzie rozmawiał?

— Jesteś… — Nagle z jej głosu znikła pogarda. — Będzie chciał, żebyś się przedstawił, a potem to zapamięta. Hmm, spróbuj. — Uderzyła w biały klawisz.

— Głos Prikazywat — powiedział Term.

— Przedstaw się.

— Jestem Uczonym Kępy Quinna. Czy mamy dość paliwa, żeby dolecieć do Dymnego Pierścienia?

— Nie.

Przez chwilę Term zapomniał oddychać. Potem dodał:

— Mamy dość wody. Nie można jej rozdzielić na paliwo?

Głos zrobił krótką pauzę, po czym odparł:

— Jeśli strumień światła słonecznego zachowa intensywność, wkrótce będę miał dość paliwa, żeby podjąć próbę powrotu. Niedaleko naszego kursu odnotowuję obecność dużej masy. Użyję jej jako uwięzi grawitacyjnej.

— Czy to Gold?

— Zmienić składnię.

— Czy ta masa to Świat Goldblatta?

— Tak.

Term nacisnął przycisk i zaraz potem wybuchnął śmiechem.

— No to ruszamy na Golda! Jeśli tak długo pożyjemy.

Szepty na rufie stały się nie do zniesienia. Powietrze robiło się lodowate, ze ścian wydobywał się Głos. Spokojny posiłek zmieniał się w panikę.

— Gavving, trzeba im powiedzieć o ciśnieniu — zarządził Term. — Nie mamy czasu tłumaczyć wszystkiego Clave’owi.

— Może ja to zrobię — wtrąciła Lawri. Wiedziała więcej o tym, co się dzieje.

Term był przerażony.

— Lawri, oni pomyślą, że ten przeciek to twoja robota!

— Dzikusy…

— Wszyscy tak pomyślą.

Nie była pewna, czy naprawdę tak uważa.

Gavving wyjaśniał pozostałym buntownikom, że mają przeciek. Opowiadał długo, szczegółowo opisując to, co planują na później. Term przycisnął biały przycisk.

— Głos Prikazywat. Znalazłeś przeciek?

— Nie ma miejsca przecieku. Powietrze znika.

— Będziemy żyli tak długo, aby powrócić do Dymnego Pierścienia?

— Nie. Zaprogramowany kurs zajmie dwadzieścia cztery godziny. Ciśnienie powietrza spadnie poniżej śmiertelnego poziomu w ciągu dziesięciu. Czas podaję w przybliżeniu.

Lawri nie mogła sobie przypomnieć, ile trwa godzina. Ale… dziesięć godzin? Zanim kabina się ochłodziła, mówił o siedmiu. Ciekawa była, czy Głos wziął pod uwagę temperaturę. Czasami potrafi być kompletnym durniem.

— Pokaż obszary, w których szukałeś przecieku — rozkazała.

Schematy namalowane żółtą linią rozkwitły zielenią na długości dwóch trzecich wnętrza. Gdzie indziej błyskały czerwone kropki.

— To zepsute czujniki — wyjaśniła Termowi. — Głos, wprowadź korektę kursu.

Term dodał:

— Głos Prikazywat, odpal główny silnik.

— Odpalę, kiedy będę miał paliwo — odparł Głos. — Pierwsze odpalenie w ciągu dziesięciu sekund. Dziewięć. Osiem.

— Niech każdy się czegoś złapie! — zawołał Term.

Buntownicy wkładali dodatkowe poncha. Przerwali teraz, żeby się jakoś przymocować. Giganci podeszli do tylnej ściany i chwycili za co się dało…

— Dwa. Jeden.

Włączyły się jednak tylko silniki manewrowe. Dziób monta odwrócił się w kierunku Dymnego Pierścienia i pozostał tam. Silniki rufowe pluły ogniem. Trwało to wiele dziesiątków oddechów. Wkrótce dotrą bliżej Golda… który już teraz stał się ogromnym, widzianym z boku spiralnym wirem. Mijali właśnie jego krawędź.

Gdyby Mark nie był związany, myślała Lawri, i gdyby odpalił główny silnik, tylko on byłby w stanie się ruszyć. Warto o tym pamiętać. Term chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że ciąg można regulować, dotykając góry lub dołu prostokątów, aby zwiększyć lub zmniejszyć przepływ paliwa.

Tymczasem… jak zablokować przecieki? Jeśli jest jakiś sposób, Lawri na pewno znajdzie go przed Termem.

Загрузка...