W niedzielne popołudnie nasza trójka, z Sandą we własnym ciele, zorganizowała na łodzi małe przyjęcie dla uczczenia zakończenia akcji. Byłem szczególnie dumny z Sandy, której dominującą reakcją na minione wydarzenia było wyrażenie ochoty na wzięcie jak najszybciej udziału w podobnym przedsięwzięciu.
Dylan miała poważniejszy stosunek do całej sprawy; była ona w równym stopniu co ja sam świadoma ryzyka i niebezpieczeństw związanych z akcją tego typu. Byliśmy do siebie bardzo podobni, pomimo różnych życiorysów, tyle że ona była o wiele bardziej praktyczna ode mnie. Tak jak i ci, którzy przeprowadzą śledztwo w tej sprawie, potrafiłaby ona opracować szczegóły takiej intrygi, a nawet ją wymyśleć, tyle że nigdy nie byłaby zdolna do jej samodzielnego wykonania. Gdyby nie brała w niej udziału, nie uwierzyłaby, iż ktokolwiek jest do tego zdolny. To, naturalnie, mogło stanowić właśnie ową wielką niewiadomą dla prowadzących ewentualne śledztwo.
— Posłuchaj — powiedziałem do niej. — Ludzie, którzy rządzą tym światem — prezesi korporacji, bossowie syndykatów, administracja centralna — to wszystko doskonali „pływacy”, potrafiący przetrwać w każdej sytuacji. To oni mają dość odwagi i inteligencji, by przeprowadzić akcję i wyeliminować konkurencję — i dość szczęścia, a o pechowcach czyta się w nagłówkach gazet.
— Cóż, tym razem to my mieliśmy szczęście — powiedziała — i dokonaliśmy tego, o co nam chodziło. Ale może nas ono kiedyś opuścić. Gdyby opuściło nas wczoraj, to nie twój umysł znalazłby się w drodze na księżyc Momratha, ale nasze, Sandy i mój. Ona może zresztą robić, co jej się żywnie podoba, ale nie ja. Ja nie mam więcej zamiaru nadstawiać karku, biorąc udział w twoich ryzykownych przedsięwzięciach.
— Nie będziesz już musiała — zapewniłem ją tak szczerze, jak tylko umiałem. — Pomoc, owszem. Jesteśmy przecież partnerami, nasza trójka. Ale rzecz taką jak ta robi się tylko raz. Od tej pory to będzie już zupełnie coś innego… i jedynie ja będę w stanie osiągnąć ostateczny cel.
— Ciągle zamierzasz dopaść Waganta Laroo?
Skinąłem głową. — Muszę, i to dla wielu powodów.
— A jeśli sam zginiesz podczas tej próby?
Uśmiechnąłem się. — Spróbuję ponownie. Po prostu wyślą drugiego mnie, a potem jeszcze jednego, tak długo dopóki zadanie nie zostanie wykonane.
Tego samego popołudnia wyjawiłem jej resztę prawdy o sobie. Po tym, co zrobiła, uważałem, że ma do tego prawo. Przyznaję, że chciałem uspokoić Dylan, zapewniając ją o braku ryzyka. Jednak tak naprawdę nie wiedziałem, co się wydarzy i kto lub co będzie mi potrzebne. Byłem pewien, nie obejdę się prawdopodobnie bez jej łodzi. Jeśli zaś chodzi o moje zapewnienie, że jesteśmy partnerami, to w tym wypadku byłem śmiertelnie poważny. Naprawdę i lubiłem, i podziwiałem te dwie tak różne przecież kobiety, tak inne od tych, z którymi spędziłem piątkowy wieczór, od tych dwóch istot o przyziemnych marzeniach i przyziemnej fantazji, obracającej się jedynie wokół klubów wymiany ciał i biurowych plotek.
Następne tygodnie były bardzo nerwowe. Liczyłem na to, że cały ten system podlega ludziom fachowym i kompetentnym, rozumiejącym sposób działania umysłów przestępczych, ponieważ każdy z nich przecież takowy posiadał. Niemniej, po sukcesie naszej misji, zacząłem żywić pewne obawy, że trochę ich przeceniłem i zagrałem zbyt subtelnie.
A jednak, pewnego późnego popołudnia odwiedził mnie Sugal, robiący wrażenie człowieka, który uzyskał nagle żywot wieczny i wielką fortunę na dodatek. — Zawiesili Khamgirta oznajmił.
— O? — Próbowałem udawać nieświadomego, choć wewnętrznie czułem, jak rośnie moje zadowolenie.
— Wygląda na to, że oddawał się hazardowi. Miał długów po uszy i przelewał pieniądze korporacji na różne drobne konta. Kontrola bankowa sprzed kilku dni ujawniła stosowany system i zaprowadziła kontrolujących wprost do jego osoby.
— No no, któż by pomyślał? — powiedziałem z sarkazmem.
Zamilkł na moment. — To twoja robota, prawda? — wykrztusił pod wpływem nagłego objawienia. — Ty… wrobiłeś go? Jak?
— Ja? Nic podobnego — odpowiedziałem z udawaną powagą. — Wyobrażasz sobie, że można byłoby coś takiego w ogóle przeprowadzić? To niemożliwe! — Po czym wybuchnąłem głośnym śmiechem.
Przez chwilę śmiał się wraz ze mną, a następnie zamilkł i przyglądał mi się jakoś dziwnie.
— Co też, do diabła, takiego zmalowałeś, że zesłano cię tutaj?
— To co zwykle. Oszustwa komputerowe.
— Jak, do diabła, udało się im nakryć cię?
— Tak samo jak Khamgirta — odpowiedziałem. — I stąd zresztą zaczerpnąłem swój pomysł.
Zagwizdał. — A niech mnie diabli. W porządku, nie będę zadawał więcej pytań. Sprawy przebiegają teraz w dość gwałtowny sposób, tym bardziej że Khamigrt nie tylko wszystkiemu zaprzeczył, ale i przeszedł pozytywnie test prawdy.
— Jasna sprawa. Oni dobrze wiedzą, że ktoś go wrobił. Ale to i tak nic mu nie pomoże. Och, nie przejmuj się, nie zabiją go, nie ześlą do kopalni, ani nic w tym sensie. Poślą go w odstawkę, dając tylko lekkiego klapsa. Nie za sprzeniewierzenie. Wiedzą, że to nie on. Za to, że dał się wrobić. Oznacza to bowiem, że nie tylko nie potrafi ochronić siebie i swych tajemnic, ale że jest po prostu słaby. A syndykat nie pozwala popełniać błędów. Pamiętaj o tym, kiedy znajdziesz się w gronie wielkich i potężnych.
Skinął głową. — Brzmi to logicznie. Ale co się stanie, jeśli wyjaśnią to wszystko i dojdą do nas?
— Co masz na myśli, mówiąc nas? — rzuciłem ostro. — Nie miałeś z tym nic wspólnego, poza dostarczeniem pewnych informacji, których pochodzenia nie będą w stanie połączyć z żadną konkretną osobą z wyższego kierownictwa. Nie ma się o co martwić. Będą odczuwać pewien rodzaj szacunku dla tego, który to wszystko przeprowadził. To była ryzykowna operacja i wymagała sporo szczęścia, ale jednak się udała. Możliwe, że wymyślą, jak tego dokonano, ale nigdy nie dojdą do tego, kto to wykonał. Odpręż się i wykorzystaj sytuację. Zakładam, że teraz awansujesz?
— Właśnie w związku z tym przychodzę. Poproszono mnie, żebym objął stanowisko kontrolera korporacji, podczas gdy kontroler będzie pełnił obowiązki prezesa. Wreszcie stąd odejdę. Nie uda nam się jednak wykonać w tym kwartale sztucznie zawyżonego planu Khamgirta. Na szczęście jako kontroler będę w stanie go dostosować tymczasowo do bardziej realnych liczb, a być może wykazać nawet przed radą nadzorczą, iż była to ze strony Khamgirta skierowana przeciwko nam akcja. Uwierzą teraz we wszystko, co się o nim powie.
— A kiedy ja uzyskam swoją zapłatę? — spytałem powoli.
Zastanowił się przez chwilę. — Daj mi miesiąc na zorientowanie się, jak tam się mają sprawy. Wtedy zadziałam; nie zdziwią się, iż mam ochotę wynagrodzić kilku starych współpracowników. Jest ogólnie przyjętym zwyczajem zabieranie własnych ludzi i robienie ich swoimi zastępcami. Wcześniej nie ośmieliłbym się wykonać takiego ruchu.
Skinąłem głową. — Zgoda. Mam tu i tak jeszcze sporo roboty — firmowej roboty, nie rób takiej przerażonej miny. Są jednak jeszcze dwie sprawy.
Minę miał teraz trochę niewyraźną. — Co masz na myśli? Przecież umowa była jasna.
Skinąłem głową. — Ja ją dotrzymam… Te dwie sprawy to jedynie dwie przysługi. Jedna, to umożliwienie mi, od czasu do czasu, spotkania — może być w formie służbowego lunchu — z pełniącym obowiązki kontrolera. Muszę po prostu wiedzieć, co się dzieje, i znać najnowsze firmowe plotki.
Odprężył się. — To żaden problem.
— Druga przysługa jest innego rodzaju i nie jest bezwzględnie konieczna i potrzebna. Mógłbym tę sprawę przeprowadzić swoim sposobem, ale tobie łatwiej będzie to uczynić normalnymi kanałami.
— Mów, proszę.
— Jest pewna młoda kobieta, która zrobiła sporo dla nas obu, a która przywiązana jest na stałe do macierzyństwa i chciałaby z nim skończyć. Jest inteligentna, utalentowana i bardzo odważna. Chciałbym ją z tego wyciągnąć — w pewnym sensie jestem jej to winien.
Myślał przez chwilę. — Rozumiem twoje powody, ale to bardzo trudny problem. Nie znam nikogo, kto byłby władny to zrobić, chyba że wymusiłoby się werdykt w jej sprawie — na przykład, poprzez schwytanie kogoś, kto popełnia wobec niej przestępstwo. A to byłoby dla niej wielce nieprzyjemne.
Skinąłem głową. — Spytałem tak na wszelki wypadek. A nuż jest jakieś wyjście z tej sytuacji.
— Słuchaj, coś ci powiem. Daj mi na to trochę czasu, przynajmniej ze dwa miesiące, a ja zobaczę, co się da zrobić. Zgoda?
Zgodziłem się. — Możemy poczekać. Wkrótce i tak ma sześć-dziesięciodniowy urlop, wobec czego nie jest to aż tak pilne. Powiedz mi tylko, jeśli nie będziesz mógł nic zrobić, dobrze? Nie potrzebujesz jej danych?
Uśmiechnął się. — Nie potrzebuję. Na ogół wiem, co moi podwładni robią.
To oświadczenie wywołało mój lekki podziw. Niemniej czułem się zmuszony troszeczkę go przycisnąć.
— Jak pan widzi, panie Sugal, dobry ze mnie przyjaciel… i lojalny. Nie oszukam pana ani teraz, ani w przyszłości, o ile naturalnie pan mnie nie oszuka. Proszę pamiętać, że mamy wspólny interes w ochranianiu się nawzajem. Jeśli wpadnie pan w tarapaty, sonda psychiczna może mnie wyniuchać. Jeśli ja wpadnę, będzie na odwrót; dopadną pana. Marny więc obaj wspólny interes — nasze dobro.
— To zabawne — powiedział — Właśnie zamierzałem wygłosić podobną mowę do ciebie.
Po tej rozmowie wypadki toczyły się powoli, ale zgodnie z harmonogramem. Sugala awansowano, po miesiącu plany u Tookera uległy redukcji, a zespół rządowy ustalił wraz z kadrą miejscową nowe wartości, stwierdzając, iż poprzednie były nierealistyczne i błędne. Dało nam to nieco tak potrzebnego luzu.
W tym samym czasie okręgowa straż pożarna zainstalowała całkowicie nowy system alarmowy, personel dozorujący sprzątanie został wymieniony, a procedura samego sprzątania zmieniona. Kilka osób — w tym i mnie — dyskretnie przesłuchano. Przesłuchujący naturalnie niczego nie wykryli i atmosfera bardzo szybko wróciła do normalności.
Pod koniec miesiąca Sanda urodziła dziewczynkę, a po tygodniu od tego faktu wyglądała i zachowywała się tak jak przed tym wszystkim. Powiedziałem jej, iż zajmuję się jej problemem, ale że może to zająć trochę czasu i wydawała się akceptować bez zastrzeżeń moje wyjaśnienia. Po naszej wspólnej małej przygodzie pokładała całkowitą ufność w moich możliwościach, co naturalnie zobowiązywało mnie do dotrzymania przyrzeczenia.
W dość krótkim czasie dokonano u Tookera reorganizacji, mianowano nowego dyrektora, wielu moich kolegów i współpracowników awansowało i przeszło do innych wydziałów, kilku zwolniono, głównie tych, o których było wiadomo, iż są ludźmi Khamgirta. Jeśli zaś chodzi o moją osobę, to mianowano mnie prezesem Hroyasail Limited, firmy, w której Tooker miał sto procent udziałów. Stanowisko było świetnie płatne, a ja zdawałem sobie sprawę z tego, iż tak naprawdę to jest ono zupełnie zbędne i stworzone zostało — jak wiele innych — dla ludzi, którzy poszli w odstawkę, takich jak Khamgirt. Mój awans nie zdziwił nikogo, bowiem tłumaczono go sobie osobistą decyzją związaną z moimi stosunkami z Dylan.
W ten oto sposób moje biura mieściły się w świeżo odnowionych pomieszczeniach biurowca przystani w Akeba. W niecały rok zostałem prezesem niewielkiej firmy i nic tu nie zmieniał fakt, iż była to ślepa uliczka, jeśli chodzi o możliwości dalszego awansu. Formalnie rzecz biorąc, podlegała mi flota czterech statków łowczych i sześćdziesięciu dwu trawlerów, plus pewna liczba magazynów i przetwórni.
Biura mieściły się na terenie portu, w trzypiętrowym budynku zawieszonym na gałęziach dwóch potężnych drzew. Jedną gałąź odcięto i zbudowano w jej miejsce pomost sięgający bezpośrednio do biurowca, stwarzając w ten sposób wygodne dojście do łodzi i statków.
Na niższych piętrach mieściła się administracja i wstępne zbiorniki dla skritów — małych, czerwonawych stworzonek, będących czymś pośrednim pomiędzy roślinami i zwierzętami, których wewnętrzne przemiany chemiczne dostarczały, między innymi, związki chemiczne stanowiące podstawowy materiał do budowy doskonałych przewodników elektrycznych. Raz w tygodniu, a nawet częściej — jeśli interesy szły dobrze — przylatywał wielki statek powietrzny, zabierał pełen zbiornik do Tookera w celu przerobu jego zawartości, a zostawiał w jego miejsce pusty.
Piętro wyższe zamknięte było od co najmniej ośmiu lat, to jest od czasów ostatniego prezesa. Wydałem, nie ograniczając się zupełnie, mnóstwo pieniędzy Tookera, wyposażając elegancko nie tylko swój gabinet, ale i przyległy apartament. Wprowadziłem się zresztą do niego bardzo szybko. Wkrótce potem przeprowadziła się do mnie Dylan i wspólnie wystąpiliśmy o podpisanie kontraktu ślubnego. Małżeństwa nie były częste ani też konieczne na Cerberze i większość z nich zawierana była pomiędzy członkami społeczności religijnych, ale my mieliśmy konkretne powody, by zawrzeć to nasze. Jego aspekt praktyczny polegał na jasnym zdefiniowaniu, co jest wspólną, a co indywidualną własnością i na umożliwieniu nam otwarcia wspólnej linii kredytowej. W tym sensie spełniało ono warunki obiecanego przeze mnie wcześniej pełnego partnerstwa, a na dodatek czyniło nagle pozycję Dylan w Hroyasail — jako małżonki szefa — jedną z najwyższych pośród równych.
Naturalnie nasze stosunki uwiarygodniały jeszcze bardziej moją chęć uzyskania tego właśnie stanowiska w oczach co bardziej podejrzliwych. Jednak było w tych naszych stosunkach coś jeszcze. Czułem się po prostu znacznie lepiej z Dylan niż z dala od niej. Była moim bliskim przyjacielem i najbardziej zaufaną osobą, a ja przecież nigdy przedtem nie pozostawałem z nikim w tak zażyłych stosunkach. Przebywanie z nią sprawiało mi przyjemność, nawet sama świadomość, że tutaj jest chociaż czasami byliśmy w różnych miejscach i zajmowaliśmy się różnymi rzeczami. To uzależnienie martwiło mnie nieco, ponieważ uważałem się za osobę odporną na takie ludzkie słabostki.
Spaliśmy razem jak małżeństwo, powodując częste wymiany ciał, czym się zanadto nie przejmowaliśmy. Jako członkowie Klasy I wykonywaliśmy nasze obowiązki niezależnie od tego, kto jak w danym momencie wyglądał i te doświadczenia zbliżyły nas do siebie bardziej niż jakąkolwiek inną parę, jaką znałem.
Jeśli zaś chodzi o Dylan… no cóż, mogę jedynie powiedzieć, iż wypełniałem jakąś wolną przestrzeń w jej życiu, puste miejsce jakie zostało po okresie macierzyństwa. Potrzebowała kogoś bardzo bliskiego i wspólny sen bez ekranowania był dla niej o wiele ważniejszy niż dla mnie.
Jedyne, co mi przeszkadzało, to jej cygara, które psuły powietrze pomimo dobrej wentylacji oraz fakt, iż codziennie rano udaje się na tę swoją łódź i ryzykuje życiem. Nie zajmowałem swego stanowiska nawet i dwu tygodni, kiedy przywieziono pierwsze ciała, pokiereszowane i krwawiące — jeśli marynarze mieli szczęście, albo już tylko ich kawałki w workach — jeśli go nie mieli. Nie chciałem, by Dylan wróciła kiedyś do domu w ten sposób, ale nie mogłem jej przekonać, by rzuciła to zajęcie. Było ono jej życiem, weszło jej w krew, i niezależnie od jej uczuć do mnie, wiedziałem, że zawsze morze będzie na pierwszym miejscu.
Sanda, naturalnie, stanowiła tu element dodatkowy, ale nie był to zły układ. Byliśmy teraz z Dylan w pobliżu, w odległości niezbyt długiej przejażdżki windą. Powinno to Sandę satysfakcjonować, a przecież odczuwała ona pewien rodzaj rozmarzonej zazdrości wynikającej z faktu, iż jest tego wszystkiego świadkiem i tylko macierzyństwo nie pozwala jej skorzystać z takiej paradoksalnej wolności i stabilizacji.
Kontaktowałem się kilkakrotnie z Sugalem, który tak głęboko się okopał na stanowisku kontrolera, iż wyglądało na to, że wkrótce wszystkie dodatki w rodzaju „pełniący obowiązki” przy tytułach członków zarządu zostaną usunięte i stanowiska zostaną objęte na stałe. Khamgirt, jak przepowiedziałem, otrzymał wyrok z zawieszeniem i poszedł w odstawkę na stanowisko prezesa regionalnej linii żeglugowej, również będącej własnością Tookera.
Sprawy układały się dla mnie pomyślnie, jednak oparłem się pokusie, by pozwolić im toczyć się siłą bezwładności. Był przecież Wagant Laroo; musiałem mieć więc oczy i uszy otwarte i czekać na sprzyjający moment.