Sanda Tyne, Dylan Kohl, Turgan Sugal i nawet tłusty Otah. Szczególnie on. Miałem wszystkie niezbędne składniki.
Pierwsze, co należało zrobić, to wpaść do sklepu i kupić stos płytek elektrycznych. Musiałem zrealizować wiele przedsięwzięć, a nie chciałem pozostawić żadnych śladów. Żadnych świstków papieru, nic, co mogłoby mnie zdradzić. Muszę być całkowicie bezpieczny po wykonaniu roboty. Numer będzie doskonały i na pewno zadziała, ale ci na górze, o wiele wyżej stojący od Khamgirta, mogą wyczuć, że coś tu śmierdzi, choćby dlatego, że są to ludzie podobni do mnie i mają niewątpliwie nosa do takich spraw. Zorientują się, że Khamgirta wrobiono, i nawet jeśli go poświęcą, będą szukali tego, który do jego upadku doprowadził.
Dylan wykorzystała przecież właśnie taką słabość systemu, uwalniając się od macierzyństwa przy pomocy narkotyku, o którym większość ludzi nie miała nawet pojęcia, że istnieje. Osobiście nie miałem dostępu do (ego rodzaju substancji, a gdybym nawet takowy posiadał, nie było to to, o co mi chodziło. Droga bowiem każdej substancji kontrolowanej, szczególnie pochodzącej z innej planety, mogła być prześledzona przez zdeterminowaną w swym działaniu grupę detektywów. A kluczem mojego planu — tak jak on mi się jawił — było założenie, że nawet jeśli moi przeciwnicy wykombinują sobie przebieg zdarzeń, to odrzucą jego wyjaśnienie jako zbyt absurdalne. I o to mi właśnie chodziło.
Już w trakcie uzyskiwania od Sugala potrzebnych informacji — danych na temat nocnych zmian na niektórych wydziałach Tookera, kodów stosowanych w rutynowych transakcjach i pewnych szczegółów dotyczących komputerów dostarczanych przez Tookera agencjom gminnym — przeprowadzałem moją subtelną rekrutację. Nie było to zajęcie dla jednej osoby, choć wolałbym, żeby tak właśnie było. Jednak zadanie, które należało wykonać w bardzo ograniczonym czasie, było zbyt rozległe i zbyt skomplikowane, by mogła sobie z nim poradzić jedna tylko osoba. Co więcej, nie życzyłem sobie przeszkód ze strony jakichś osób trzecich, którymi automatycznie musiałbym się zająć, wobec czego przez pewien czas musiałem nadzorować osobiście wszelkie posunięcia na całym terenie. Nie było to łatwe. Jednakże dysponowałem pewną ofertą, a nie brakowało chętnych do jej przyjęcia.
Poznałem dość dobrze Dylan i byłem przekonany o jej dyskrecji, jak również o tym, że posiada dość odwagi, by wykonać przydzielone jej zadanie. Pewien problem stanowiła Sanda. W ósmym miesiącu ciąży miała ograniczoną swobodę ruchów, a kontrolowanie jej życia wewnątrz „klasztoru” znajdowało się praktycznie poza moimi możliwościami. Naturalnie, będzie postępować zgodnie z moim planem, ale musiałem zawierzyć Dylan, że Sanda z niczym się nie wygada.
Zdecydowałem, iż wpierw porozmawiam z Dylan, ponieważ potrzebna mi była jej ocena mojego potencjalnego najsłabszego, brzemiennego ogniwa.
Czekałem do weekendu, wykorzystując ten czas na analizę informacji dostarczonej przez Sugala. Tym bardziej, że Dylan po całodziennej pogoni za borkami, po całodziennym patrolu, po sprzątaniu i przeglądzie łodzi, wieczorem na ogół była mało towarzyska. Pod jednym względem zupełnie do siebie nie pasowaliśmy; ktoś, kto lubił wstawać o świcie i brać się od razu do roboty, wydawał mi się osobą dziwną i niezrozumiałą.
Umówiłem się z nią w niewielkim klubie w mieście, upewniając się, że Sandy nie będzie w pobliżu. Spotkaliśmy się już w podobny sposób kilkakrotnie na stopie towarzyskiej… a ostatnim razem byliśmy nawet bardzo „towarzyscy”, tym razem jednak nasze spotkanie miało mieć całkowicie odmienny charakter. Niemniej, muszę przyznać, że była ona kobietą bardzo atrakcyjną, szczególnie ubrana w strój wizytowy, a nie ten, który był przeznaczony do pracy na morzu.
Zamówiliśmy obiad i rozmawialiśmy na tematy obojętne, po czym zjedliśmy przyniesione dania i przeszliśmy do małego kabaretu, gdzie trochę piliśmy i trochę tańczyliśmy. Pod koniec wieczoru poszliśmy do jej mieszkania, tak jak czyniliśmy to przedtem, tyle że tym razem miałem w planach coś dodatkowego.
W momencie, który uważałem za najbardziej odpowiedni, kiedy leżeliśmy całkowicie zrelaksowani i odprężeni, przeszedłem do sprawy. Prawdę mówiąc, to ona ułatwiła mi sytuację, zaczynając rozmowę.
Wydajesz się dzisiaj trochę nieobecny, jakbyś błądził myślami gdzieś daleko — zauważyła. — Czy coś ci dolega? Czy to raczej moja wina?
— Och nie, nic mi nie dolega — zapewniłem ją — ale masz rację, Dylan. Myślę, że już czas, bym ci coś wyznał i mam nadzieję, że mogę ci w pełni zaufać.
Usiadła i przyglądała mi się, lekko zaskoczona i wyraźnie zainteresowana.
— Zdążyliśmy się już dość dobrze poznać, Dylan. Wydaje mi się, że się nieźle uzupełniamy. Sądzę również, iż rozmawialiśmy ze sobą zawsze szczerze i otwarcie. Mimo to, czy możesz powiedzieć, że wiesz coś o mnie?
— Nazywasz się Qwin Zhang, jesteś programistą komputerów dla Tookera i pochodzisz z Zewnątrz — odpowiedziała. — I poznałeś kawał galaktyki. Byłeś też odpowiedzialny za fracht na statku kosmicznym. A z tego, co wiem od przyjaciół, nosisz imię, które na światach cywilizowanych uchodzi za żeńskie? No i co ty na to?
— Tak, przybyłem tutaj jako kobieta — powiedziałem jej, podejmując wielkie ryzyko — ale nie urodziłem się w tym ciele. To ciało Qwin Zhang… a ja nie jestem Qwin Zhang. W każdym razie nie jestem oryginałem.
— Sądziłam, iż tylko Cerberejczycy potrafią tego dokonać.
— To jest zupełnie inny proces. W zasadzie mechaniczny. Jednak nie byłem nigdy przestępcą, tak jak i nie zajmowałem się frachtem na statkach.
Wpatrywała się we mnie zafascynowana, ale i nie rozumiejąca tego, co do niej mówię. — No dobrze. Wobec tego, kim jesteś i co takiego zrobiłeś?
— Zabijałem ludzi, których Konfederacja poleciła zlikwidować — odpowiedziałem. — Tropiłem ich, odnajdowałem i zabijałem.
Wciągnęła jedynie głośno powietrze w płuca, ale nie odezwała się. Wreszcie po dłuższej chwili milczenia spytała: — I wysłano cię tutaj, żebyś kogoś zabił?
Skinąłem głową. — Tak. Ale jest to ktoś, komu się to należy. To bardzo ważne, skoro i tak już jestem tutaj na stałe. Jeśli ja nie zabiję, to mnie zabiją, co zresztą nie ma tu nic do rzeczy. Jestem pewien, że im się nie uda, a poza tym chcę tego samego co i oni.
— Kogo?
— Waganta Laroo.
Zagwizdała. — Nie zajmują się drobiazgami, co? Ty zresztą też nie. No cóż, to przynajmniej tłumaczy twoje zainteresowanie Wyspą Laroo.
Skinąłem głową. — Zrobię to, Dylan. To rzecz pewna… chociaż należy poczynić mnóstwo przygotowań i minie wiele czasu, nim tego dokonam. Jednak dojdzie do tego na pewno. Nikt nie jest nietykalny, nie wyłączając mnie.
— Czy jest jakiś szczególny powód takiego zamiaru?
— Poważny. Wygląda na to, iż Laroo i pozostali Władcy Rombu zawarli układ z jakąś obcą rasą, w którym zobowiązują się pomóc jej w pokonaniu Konfederacji. Nie darzę sympatią Konfederacji jako takiej, ale mam sporo pozytywnych uczuć dla rodzaju ludzkiego.
— Ci… obcy. Jacy oni są?
— Nie wiemy. Jedyne, co wiemy, to to, że różnią się od nas tak znacznie, że nie są w stanie sami wykonywać swej brudnej roboty. Dlatego właśnie wynajęli Czterech Władców. A ci na pewno uważają, że to świetna okazja do zemsty i wylądowania po stronie zwycięzców. My z kolei nie wiemy, jakie ci obcy mają zamiary. Możliwe, iż po pokonaniu Konfederacji zdecydują, że my im również jesteśmy niepotrzebni. Stąd władze Konfederacji usiłują dowiedzieć się jak najwięcej na temat tych istot, a jedynym miejscem wspólnym jest Romb Wardena. I jedynym sposobem zahamowania obecnego trendu jest eliminacja Czterech Władców. Walka o władzę spowoduje pewien chaos, da trochę czasu… a nowi Władcy być może nie będą już tak zachwyceni perspektywą współpracy z obcymi i nie obdarzą ich takim zaufaniem. Mnie przypadł Laroo. Jednak po tym, co tutaj zobaczyłem, załatwiłbym go chętnie z własnej inicjatywy. Przecież można by rządzić tutaj lepiej, nie ograniczać w taki sposób wolności, nie niszczyć ludzkiej godności. Wystarczy, że pomyślisz o samej idei macierzyństwa, by wiedzieć, co mam na myśli.
— Nie całkiem chwytam twą ostatnią myśl, ale reszta wydaje mi się dość jasna — powiedziała. — Nie sądzę, by ktokolwiek, nawet Czterej Władcy, mogli spowodować, bym pomagała obcym. Wyobrażam ich bowiem sobie jako obrzydłych, a inteligentnych borków.
— Możliwe, że tacy są — powiedziałem. — Równie dobrze mogą mieć bardzo sympatyczny wygląd; to nie ma najmniejszego znaczenia. Nie wiemy o nich nic, z wyjątkiem tego, iż zupełnie nie przypominają ludzi. To mi na razie zupełnie wystarczy. Tutaj na Rombie Wardena, będziemy dla nich bardzo łatwym celem, kiedy już przestaniemy im być potrzebni. Nie powierzałbym mojej przyszłości cywilizacji zdolnej przemierzać kosmos i na tyle wyrafinowanej, by wynająć sobie Czterech Lordów.
Milczała dłuższą chwilę, wreszcie zapaliła jedno z tych cygar, które kosztowały zapewne sporą część jej zarobków. Otoczona obłokiem dymu, spytała cichutko:
— Qwin? Dlaczego opowiadasz to wszystko właśnie mnie?
— Pierwszy mój krok dotyczy wpływów. Potrzebni mi są wpływowi przyjaciele na wysokich stanowiskach, tacy, od których mogę uzyskać niezbędne informacje. Kto jest właścicielem twojej kanonierki, Dylan?
— Oczywiście, że Hroyasail. Dlaczego pytasz?
— Kto jest prezesem Hroyasail?
— Nikt. Już ci to mówiłam.
Skinąłem głową. — Załóżmy, że to ja byłbym prezesem Hroyasail. Decydującym o zarobkach, otrzymującym najlepsze części, najnowsze urządzenia… wszystko, co najlepsze.
— O czym ty, do diabła, mówisz?
— Załóżmy, że to my zarządzalibyśmy Hroyasailem, ty i ja. Nie bylibyśmy jakimś tam kapitanem, którego byle biurokrata może pozbawić pracy, ale autentycznymi szefami. Czy brzmi to dość interesująco?
— Mów dalej.
— Jesteś mi potrzebna, żeby właśnie tego dokonać. Ty i jeszcze jedna osoba. Mówię co prawda o przestępstwie, ale o takim, w którym nikt nie zginie i mam nadzieję, nie poniesie nawet uszczerbku na zdrowiu. Potrzebna będzie natomiast odwaga, ale wiem, że tej ci nie brakuje. Czy jesteś skłonna przyłączyć się do mnie?
— Nie mam pojęcia, o czym ty, u licha, opowiadasz?
— Zamierzam doprowadzić do zwolnienia prezesa firmy Tooker. Zamierzam całkowicie zdyskredytować jego osobę. W wyniku tego pewni wysoko postawieni urzędnicy awansują i będą mi za to wdzięczni. Dadzą mi Hroyasail, duże konto bankowe i potrzebną mi informację.
— Potrafisz tego dokonać?
Uśmiechnąłem się. — Bez trudu. O ile tylko w ciągu ostatnich trzech lat nie zmienili systemu alarmu przeciwpożarowego w gminie.
— Co?
Noc spędziłem z Dylan, a podczas śniadania przedyskutowaliśmy ten drugi problem.
— Jeśli do tej operacji nie wymyślisz szybko kogoś, komu mógłbym zaufać i komu ty mogłabyś zaufać, to będziemy musieli skorzystać z pomocy Sandy — powiedziałem. — Jest inteligentna i dzielna i sądzę, że byłaby w stanie wykonać swoje zadanie. Czy możemy jednak polegać na jej dyskrecji? Nie mogę przecież wejść do Domu Akeba, żeby sprawdzić, jak się zachowuje, kiedy jest z dala od nas. Przebywałaś tam kiedyś. Jaka jest twoja opinia?
— Byłaby odpowiednią osobą — przyznała. — Jest zadurzona w tobie po same uszy. Jeśli jednak chodzi o twoją propozycję… obawiam się, że nie potrafiłaby oprzeć się pokusie. Pewnie by się wygadała.
— A jeśli obiecam jej wyjście z macierzyństwa raz na zawsze, bez żadnych zobowiązań, tyle że za jakiś czas? Bo w tej chwili potrzebna mi jest tam, gdzie się znajduje. Potrzebne mi jej konto na drobne wydatki i związana z tym pewna anonimowość. Kiedy jednak całą sprawę zakończymy, wydobędę ją stamtąd.
— Doprawdy, sama nie wiem. Obietnica dotyczy przyszłości i niełatwo jej przyjdzie podjąć decyzję.
— Z tym sobie sam poradzę — zapewniłem ją. — Problem polega na tym, czy jeśli umieszczę ją podstępnie z powrotem w jej własnym ciele, to wyda mnie i całą sprawę ze złości i z zemsty?
— Tego się nie da przewidzieć — odpowiedziała szczerze. — Jednak mój instynkt podpowiada mi, że nie zrobiłaby tego. Naprawdę jest w tobie zadurzona. Zresztą ja sama również, do diabła. Qwin, czy tylko tyle dla ciebie znaczę? Czy jestem jedynie kimś, kto ma wykonać zadanie i otrzymać zapłatę?
Ująłem jej dłoń i lekko ścisnąłem.
— Nie — odparłem łagodnie. — Jesteś dla mnie kimś znacznie ważniejszym. Tak samo jak Sanda.
Uśmiechnęła się. — Chciałabym posiadać tę pewność. Naprawdę. Wiesz przecież, że ktoś taki jak ty jest dla mnie kimś niezwykłym, tak jak i dla Sandy. Sprowadzono cię na świat, wychowano i wyszkolono z myślą o tego rodzaju pracy. Ludzie ci ufają i nie wiedzą dlaczego. Ludzie ci się zwierzają i nie wiedzą dlaczego. Kobiety zakochują się w tobie i nie wiedzą dlaczego. Zastanawiam się, czy ty sam wiesz, co w tobie jest autentyczne i rzeczywiste.
— W przeszłości, w starych czasach, pewnie miałabyś rację — odpowiedziałem szczerze. — Jednak nie tu i teraz i nie w przyszłości na Cerberze. To jest teraz mój dom. Mój stały dom i moje życie. Wszystko jest teraz inne, Dylan, i ja też jestem inny. Popatrz, przecież mówiąc ci to wszystko, złożyłem swe życie w twoich rękach. Nie możesz tego nie widzieć.
— No tak, temu nie mogę zaprzeczyć — przyznała i dokończyła śniadanie.
Zgodnie z radą Dylan, zdecydowałem się porozmawiać wpierw sam z Sandą, a dopiero potem pozwolić jej na rozmowę z Dylan. Zdecydowałem leż, iż nie będę z nią tak szczery jak z Dylan, głównie dlatego, że nie byłem pewien, czy potrafi utrzymać jeżyk za zębami.
— Dylan i ja zamierzamy podjąć próbę zrobienia czegoś bardzo ryzykownego — powiedziałem. — W skrócie chodzi o to, iż posiadam plan, który pozwoli mi przejąć kontrolę nad Hroyasail, jeśli uda się, że tak powiem, nagiąć troszkę prawo.
Była zarówno zafascynowana, jak i zainteresowana. Zauważyłem, jak silnie przemawia do niej romantyczny aspekt całej sprawy. Właśnie czymś takim zajmowali się ludzie z „prawdziwego świata”, a nie te matki z Domu Akeba.
— Jednak — ciągnąłem bardzo ostrożnie — nim powiem coś więcej, musze cię wpierw ostrzec. To nie jest gra. Jeśli powiem ci więcej, życie moje i życie Dylan znajdzie się w twoich rękach, ponieważ zabiją nas w razie najmniejszego przecieku, nawet jeśli zaistnieje najmniejsze podejrzenie. Oznacza to, że nie możesz rozmawiać z nikim z wyjątkiem nas dwojga; nie możesz okazać najmniejszego podniecenia czy zdradzić się, że jesteś w posiadaniu jakiejkolwiek tajemnicy, bo jeśli to uczynisz, wydasz na nas wyrok. Potrzebna nam będzie twoja pomoc, ale tylko wtedy, kiedy będziesz absolutnie przekonana, że możesz jej nam udzielić. Rozumiesz?
Skinęła głową. — Obawiasz się, że nie dotrzymam tajemnicy.
— Nie ma w tym nic dziwnego. Ty i Dylan opowiadałyście mi o życiu wewnątrz tego haremu, i przypominało to rzeczywiście życie haremów znane z przeszłej historii. Siedzicie tam sobie, plotkujecie; znacie się tak dobrze, że natychmiast zauważacie, jeśli coś komuś dolega, a wiadomość ta roznosi się błyskawicznie na wszystkie strony. Bądź ze mną całkowicie szczera… czy uważasz, że potrafisz dochować tajemnicy tego rodzaju?
— Sądzę, że tak — odparła.
— Nie możesz sądzić. Musisz wiedzieć! Musisz być siebie absolutnie pewną, w przeciwnym razie na tym kończymy tę rozmowę, a ja szukam kogoś innego.
— Jestem pewna. Nie zrobiłabym… nie uczyniłabym niczego, co mogłoby zranić ciebie lub Dylan.
— W porządku. Naprawdę jesteś nam potrzebna. Potrzebna nam jest twoja wiedza. Jesteś, zdaje się, wyszkoloną pielęgniarką.
Skinęła głową. — Wszystkie jesteśmy w większym lub mniejszym stopniu. Mnie jednak interesowało to bardziej niż inne. Choć muszę przyznać, że Dylan ma wiedzę większą od mojej. Dłużej się tym zajmowała.
Pokiwałem głową. — Teraz potrzebne mi są dość podstawowe informacje. Po pierwsze, czy byłaś kiedyś poddana hipnozie?
Skinęła głową. — No pewnie. Stosują ją wobec nas podczas porodów, jako że nie bardzo możemy korzystać ze środków znieczulających. Chociaż trzeba powiedzieć, że niewielu mieszkańców Cerbera zgodziłoby się mieć cokolwiek wspólnego z hipnozą.
To bez wątpienia było prawdą. Oddanie pod czyjąś kontrolę swego aktualnego ciała nie mogło przychodzić łatwo. Nie na tej planecie.
— No dobrze — powiedziałem — z tego, co usłyszałem od Dylan, czasami niektóre matki dokonują wymiany, by pozwolić wydostać się na jakiś czas ze swojego ciała koleżankom w zaawansowanej ciąży. Taka sobie uprzejmość.
— Zgadza się. Nie zdarza się to nazbyt często, ale każda z nas kiedyś skorzystała z takiej możliwości.
— Świetnie. Czy jest ktoś, z kim mogłabyś dokonać wymiany na całą dobę?
Zastanowiła się. — Tak. Chyba tak. Mogłaby to być Marga, z tym że winna byłabym jej rewanż. Kiedy to miałoby być?
— Za dwa tygodnie. Od piątku wieczór do soboty wieczór, a może nawet do niedzieli rano.
— Załatwię to.
— Doskonale. Obgadaj też to wszystko z Dylan. Ja przez cały tydzień będę opracowywał plany i przeprowadzał symulacje. W następny weekend przeprowadzę mały test, by sprawdzić, czy są jakieś dziury w systemie zabezpieczenia firmy. I jeszcze dwie sprawy. — Wyciągnąłem z kieszeni kilka karteczek i podałem jej. Przyglądała się im zdziwiona.
— Co to takiego?
— Przypominasz sobie Otaha?
— Taaak?
— Zajmuje on się również ciekawszym przemytem, a nie tylko tym, który służy rozrywce — wyjaśniłem. — Gdybym to ja przyszedł do niego z tymi karteluszkami, mógłby zacząć coś podejrzewać, a przecież na moim koncie i tak brakowałoby pewnej sumy. Chcę, abyś ty lub ktoś, kto zrobi to dla ciebie bez zadawania zbędnych pytań, poszedł do sklepu Otaha i złożył zamówienie na te konkretne części. Trzeba mu powiedzieć, że są to części zapasowe niezbędne w razie nagłej inspekcji przeciwpożarowej w Domu Akeba. Trzeba mu też powiedzieć, że muszą one dokładnie odpowiadać tym z listy, ze względu na nietypowe wyposażenie waszego Domu. Gdyby wypytywał o szczegóły, należy robić wrażenie, że się nic więcej na ten temat nie wie, przy czym nalegać, by były to ściśle te właśnie części, a nie jakieś odmiany czy zamienniki.
Patrzyła na schematy, obracając przy tym kartki na wszystkie strony. — Nietrudno mi będzie udawać ignorancję. Co to takiego?
— Mikroprocesory pamięci komputerowej — odpowiedziałem. — Potrzebne mi są jak najszybciej, w każdym razie przed upływem tygodnia. Rozumiesz?
Skinęła głową. — Czy on je produkuje?
— Raczej je zamawia u kogoś.
— Ile mogę za nie zapłacić?
— Powiedziałaś, że masz prawie nieograniczony kredyt. Dlaczego zresztą pozwalałem ci płacić za nasze wspólne obiady. Cena na pewno będzie wysoka, skoro transakcja nie jest całkiem jawna. Prawdopodobnie jakieś dwieście czy trzysta jednostek za sztukę.
Aż zagwizdała. — Ojej.
— To zbyt dużo jak na twoje możliwości?
— Nie, ale to znacznie więcej niż zazwyczaj płacę za cokolwiek.
— Czy to będzie natychmiast widoczne na twoim osobistym koncie?
— Och nie. My nie posiadamy kont. To jeszcze jeden sposób, byśmy były bose i brzemienne. Konto należy do Domu Akeba.
Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem. — Czy wiesz — powiedziałem — że nigdy przedtem nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak pociągająca może być dla mężczyzny kobieta w ciąży.
Na Boga, mówiłem w duchu, ten wariacki, szalony, kompletnie absurdalny plan może się udać!
— Opowiedzcie mi o nuraformie — poprosiłem obydwie, kiedy znaleźliśmy się piątkowego wieczora na łodzi.
— To środek znieczulający, jeden z niewielu, jakie tutaj działają — odpowiedziała Dylan. — Wciągasz go kilkakrotnie w płuca i wyłączasz się na co najmniej dwadzieścia minut… z tym że, kiedy jesteś pod jego wpływem, nie możesz dokonać wymiany ciał. Dlatego zresztą jest dozwolony. Stosują go podczas poważniejszych zabiegów lub w razie wypadku, kiedy trzeba złagodzić silny ból. Jest to jednak substancja znajdująca się pod ścisłą kontrolą. Dostęp do niej mają jedynie lekarze i personel medyczny.
— To żaden problem — powiedziałem. — W przychodni firmy jest tego pewna ilość. Bez trudu mogę go ukraść.
— Nie ma potrzeby — powiedziała, wyjmując niewielką fiolkę z kieszeni. — Na kanonierkach i trawlerach zawsze jest tego maleńki zapasik.
Ucałowałem ją serdecznie.
— Ale jaki będziesz miał pożytek z nuraformu? — spytała Sanda. — Przecież nie można dokonać wymiany pod jego wpływem, a jak kogoś pozbawisz przy jego pomocy przytomności, to będzie tego świadomy.
— Nie, nie będzie, o ile będzie spał — odpowiedziałem. — Słuchajcie, przejdźmy teraz do następnych etapów tej operacji. Co z mikroprocesorami?
— Przyjął zamówienie, choć wymagało to z mojej strony sporego wysiłku. Musiałam na dodatek pożyczyć ciało Margi i teraz mam wobec niej zobowiązanie.
— Wymyśl, co by to miało być, a ja ci to dostarczę — zapewniłem ją. — Kiedy będziesz je mogła odebrać?
— We wtorek. W żaden sposób nie chciał się zgodzić na wcześniejszy termin. Mogę po nie kogoś posłać, bo zapłaciłam z góry.
— W porządku. Będą mi potrzebne we wtorek wieczorem, wobec czego wpadnę osobiście, żeby je odebrać. Wszystko idzie zupełnie nieźle… jest mniej problemów, niż przypuszczałem. Okazuje się, że można dokonać cudów, kiedy wykonuje się brudną robotę dla swojego szefa. Normalnie uzyskanie tej ilości informacji zajęłoby rok ciężkiej i bardzo ryzykownej pracy.
— A ja w dalszym ciągu twierdzę, że ty jesteś szalony, a twój plan jest wariacki — powiedziała Dylan, kręcąc głową. — Jest na tyle wariacki i skomplikowany, że w żaden sposób nie może się dać.
— A uważasz, że taka operacja mogłaby być łatwiejsza? Przecież każdy prezes korporacji, każdy szef syndykatu znalazł się na swoim stanowisku, dokonując wariackich i przestępczych czynów w odpowiednich, oczywiście, momentach. A teraz ich detektywi zorientują się, że zrobiono ich na szaro. W ciągu dwóch tygodni wykombinują, jak tego dokonano, chociaż, mam nadzieję, nie stwierdzą, kto tego dokonał, tym bardziej, że ja nic na tym wszystkim nie zyskuję, a wręcz przeciwnie, zostaję odstawiony na boczny tor. To znaczy, oni na pewno znajdą właściwe rozwiązanie, ale intryga jest na tyle szalona, że sami w to wszystko nie uwierzą i machną ręką. Jeśli zaś chodzi o to, że plan jest skomplikowany… tak, mnie samemu to się nie podoba. Bowiem, czym bardziej coś jest skomplikowane, tym większa szansa, że pójdzie nie tak jak trzeba. Poczyniłem jednak pewne zabezpieczenia pozwalające wycofać się z tego wszystkiego praktycznie w każdym momencie, tak że jeśli wykonamy dobrze nasze zadania, ryzyko wpadki jest minimalne. Nie martwcie się tą stroną zagadnienia… pomyślcie raczej o naszych zadaniach.
— Nic innego nie czynię — odezwała się Dylan ponurym głosem.
— Słuchajcie, przeprowadźmy teraz próbę generalną. Pomylcie tylko. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, ty, Dylan, będziesz miała swoją łódź bez niczyjego nadzoru i bez większych kłopotów… będziesz niezależna i zabezpieczona. A tobie, Sando, przyrzekam, jeśli wszystko przebiegnie zgodnie z planem, wyzwolenie od macierzyństwa i to tak sprawne, że nikt nawet nie mrugnie okiem. Jeśli tylko okażecie nieco cierpliwości i nie uczynicie niczego pochopnie, to za kilka lat nasza trójka może rządzić tą cholerną planetą.
Żadna z nich w to nie wierzyła, ale obie wierzyły we mnie i to mi wystarczyło. Zawsze mi to wystarczało. Tyle że tym razem nie miałem zamiaru wyciąć im żadnego numeru. Tym razem rzeczywiście mówiłem to, co miałem na myśli.
— A teraz przekonajmy się, jak bardzo jesteście podatne na hipnozę — powiedziałem.
Sanda poddała się szybko i łatwo. Dylan stawiała pewien opór, co doskonale rozumiałem. Musiała przecież poprzednio ciężko walczyć, by być tym, kim była. A hipnoza stanowiła dla niej zagrożenie. Musiałem przemawiać długo i gładko, by doprowadzić ją w końcu do punktu, w którym jej opór ustąpił.
Dla Sandy, która nie miała nic do stracenia, o ile oczywiście byśmy nie wpadli, była to jedynie romantyczna przygoda. Dylan, z drugiej strony, niewiele mogła zyskać, a ryzykowała wszystkim, co stanowiło dla niej jakąkolwiek wartość. Wiedziałem, że tak naprawdę nie robi tego dla siebie, lecz dla mnie.
Znałem właściwy sposób postępowania z moich poprzednich operacji i miałem duże doświadczenie. Wykorzystałem również komputery u Tookera, by przeprowadzić badania medyczne pozwalające ustalić dokładną metodologię i procedury postępowania w tej delikatnej sprawie, chociaż zdawałem sobie sprawę, że samo wykonanie zamierzeń na pewno nie przyjdzie mi łatwo.
Przebywanie z dwiema atrakcyjnymi kobietami znajdującymi się w głębokiej hipnozie troszkę mnie podnieciło, ale uczucie to przeszło na szczęście dość szybko. W końcu to tylko biznes. Konfederacja posiadała narkotyki i urządzenia, które pod tym względem były o wiele skuteczniejsze. Tych pierwszych nie mógłbym stosować z powodu organizmu Wardena, a do drugich nie miałem, po prostu, dostępu. Dlatego zresztą nauczono nas kiedyś hipnozy; nigdy bowiem nie miałeś pod ręką tego, co ci akurat było najbardziej potrzebne.
Wydawały się spać w swoich fotelach. Podszedłem wpierw do Dylan. — Dylan, będziesz słuchać mojego głosu i nic więcej; słuchać, ufać mi i robić dokładnie to, co ci powiem, czy rozumiesz?
— Tak. — Głos miała śpiący i nieobecny.
— Odpowiadaj na moje pytania zgodnie z prawdą, Dylan.
— Będę mówić prawdę.
— Czy kiedykolwiek zdradziłabyś mnie lub moją misję?
— Nie.
— Dylan, dlaczego jesteś skłonna to uczynić?
— Bo ty tego chcesz.
— Ale dlaczego to jest takie ważne? Dlaczego miałabyś podejmować ryzyko ze względu na moją osobę?
— Ponieważ…
— Tak?
— Ponieważ cię kocham.
Miłość. Fascynujące słowo i fascynujące uczucie. Korzystałem z niej wielokrotnie, ale ciągle nie w pełni ją rozumiałem. Na Cerberze miłość musiała być przecież pojęciem pustym.
— Napraw da mnie kochasz?
— Tak.
— Bardzo mocno. Bardzo głęboko. Bardziej niż kogokolwiek przedtem i bardziej niż siebie samą.
— Tak.
— Zawierzyłabyś mi swoje ciało i swoje życie?
— Tak.
— I ja mógłbym zawierzyć ci swoje ciało, swoje życie?
— Tak.
Podszedłem wtedy do Sandy i powtórzyłem całą tę procedurę.
— Czy zdradziłabyś nas lub naszą misję?
— Nie — zapewniła. — Nigdy.
— Czy powiedziałaś coś o tym wszystkim komuś w Domu?
— Nie.
— Czy ktoś coś podejrzewał? Czy zadawano ci jakieś pytania?
— Jedno lub dwa.
— I co im powiedziałaś?
— Powiedziałam, że jestem w tobie zakochana, a ty jesteś zakochany we mnie.
— Czy ci uwierzono i nie nalegano na więcej informacji?
— Kobiety były zazdrosne. Wypytywały mnie o ciebie.
— I co im powiedziałaś?
— Powiedziałam, że przybyłeś z Zewnątrz i że pracujesz dla Tookera.
— I co jeszcze?
Następnym fragmentem czułem się osobiście lekko zażenowany. Romantyczne fantazje tej samotnej i znudzonej młodej kobiety były tak obrazowe i niewiarygodne, a moja postać tak podobna wyobrażeniom jakiegoś boga, że odbiegało to daleko od moich dotychczasowych doświadczeń. W sumie, byłem jednak zadowolony. Inni zapewne przyjmują te fantazje dosłownie i złożą jej podniecenie na karb mojej z nią znajomości.
Jej psychika była zarazem prostsza i bardziej skomplikowana niż psychika Dylan czy jakiejś innej przeciętnej kobiety. Ona kochała Dylan, darzyła ją autentycznym uczuciem, ale mnie wprost uwielbiała.
Agenci Konfederacji rodzą się i wychowywani są po to, by wypełniać swoje zadania, a ich doskonałość jest taka, na jaką pozwalają nauki biologiczne i socjologiczne — nauki przygotowujące ich do wykonania tego, co wykonane być musi.
Jeszcze jako początkujący w tej grze, byłem zdumiony łatwością z jaką można zmieniać ludzi, zdumiony ich uleganiem emocjom i słowom wypowiedzianym we właściwym momencie, ich reakcjom na naciśnięcie właściwego guzika. Nigdy przedtem nie zastanawiałem się nad tym problemem; rozumiałem to wszystko w sposób instynktowny. Ale nawet teraz ciągle mnie to zdumiewało. Dwie zakochane we mnie kobiety gotowe ryzykować dla mnie życiem.
Mimo że wiedziały, tak jak wiedziała Dylan, nie miały zamiaru się wycofać. I kiedy tak stałem, patrząc na te dwie kobiety, poczułem coś czego nigdy przedtem nie odczuwałem; poczułem wzbierającą we mnie czułość i wzruszenie a także wdzięczność. Być może, pomyślałem sobie, ja również jestem zdolny do miłości.
Wpierw jednak obowiązek.
Przed następną próbą prawie nie śmiałem oddychać, bez niej bowiem wszystko by się zawaliło i całą sprawę trzeba by odłożyć. A czas dla Turgona Sugala biegł nieubłaganie; tym samym zaś i dla mnie.
Kazałem im otworzyć oczy i stanąć na wprost mnie. Po czym poleciłem im wykonać pół obrotu i stanąć twarzą do siebie.
— Wczujcie się w siebie — powiedziałem. — Wczujcie się w swój umysł. Wyczujcie organizmy Wardena tkwiące w waszych mózgach, przyzwijcie je, połączcie się, rozmawiajcie ze sobą bezpośrednio przy pomocy waszych umysłów. Nie myślcie o niczym innym, nie koncentrujcie się na niczym innym, odczuwajcie jedynie i słuchajcie jedynie nawzajem swoich umysłów. Czy już to odczuwacie?
— Tak — odpowiedziały unisono.
— Dylan, chcesz teraz znaleźć się w ciele Sandy. Pragniesz tego z całej mocy. To piękne ciało, nie zmienione macierzyństwem, ciało, o jakim zawsze marzyłaś, chcesz w nim być. Przepłyń do niego. Stań się ciałem Sandy. A ty, Sando, nie będziesz stawiała żadnego oporu. Chcesz dokonać tej wymiany z Dylan. Wpłyniesz w jej ciało, a ona wpłynie w twoje. A kiedy już wy mienicie się ciałami, wrócicie na swoje miejsca w fotelach, ciągle w głębokim hipnotycznym śnie.
Najwyraźniej w stanie hipnozy i pod wpływem poleceń wymiana przebiegała szybciej i bardziej gładko niż w sposób „normalny”. Tak też poinformowały mnie komputery, które również ostrzegły mnie, że po jej zakończeniu należy poczekać jakieś dziesięć minut, aż wszystko „się ułoży”. W rzeczywistości, chociaż na poziomie świadomości wymiana była już w tym momencie całkowita, to jednak pełne „ułożenie” potrafiło zabrać siedemdziesiąt dwie godziny, ale mnie osobiście na tym nie zależało. Potrzebna mi była jedynie wymiana umysłów, nic więcej.
Po kilku minutach kobiety poruszyły się, a następnie usiadły w fotelach należących uprzednio do tej drugiej. Dylan była teraz Sandą, a Sanda była Dylan.
Podszedłem do Dylan. — Dylan? Czy mnie słyszysz?
— Tak.
— Słuchaj więc uważnie. Wkrótce cię obudzę, ale pozostaniesz ciągle w głębokim śnie hipnotycznym, mimo że przebudzona. A kiedy się obudzisz, wykonasz dokładnie…
Choć sam byłem mistrzem autohipnozy do tego stopnia, iż potrafiłem wyczuć organizmy Wardena wewnątrz własnego ciała, obecny problem był zbyt delikatny, bym mógł polegać jedynie na sobie samym. Wobec tego, kiedy tylko się obudziła, ja poddałem się hipnozie i powtórzyliśmy całą tę procedurę, przy czym ja wszedłem w stare ciało Dylan, a Sanda weszła w moje. Wszyscy troje byliśmy przebudzeni, choć ciągle zahipnotyzowani. Mogliśmy porównywać nasze notatki, nasze reakcje, wymieniać uwagi i tym podobne. Robiło to wrażenie całkowicie świadomej kontroli, co zupełnie mnie zadowoliło. Przerzuciliśmy się z powrotem do poprzedniego układu, Dylan wyprowadziła mnie ze stanu hipnozy, po czym ja uczyniłem to samo z nimi obiema, pozostawiając jednak pewne przydatne sugestie posthipnotyczne. Nie miały one zresztą trwać dłużej niż dzień czy dwa, ale posiadały samowzmacniający się mechanizm polegający na tym, że każda z nich w tym czasie wprowadzała się sama w stan hipnozy i powtarzała wielokrotnie pewne istotne polecenia. Był to zaawansowany rodzaj hipnozy o bardzo ograniczonej użyteczności, ale bardzo przydatny przy zapamiętywaniu rzeczy, które należy zrobić, i jednocześnie uspokajający skołatane nerwy.
Przez całe to popołudnie powtarzaliśmy w kółko szczegóły naszego planu tak długo, aż zyskałem pewność, iż każde z nas doskonale pamięta, co do mego należy. Sanda uzyskała pozwolenie na spędzenie nocy na łodzi pod warunkiem, iż będzie przebywać w zamkniętym i bezpiecznym pomieszczeniu — Dom Akeba najwyraźniej kierowany był przez nieuleczalnych romantyków — wobec czego zjedliśmy na pokładzie wspólny, wytworny obiad przysłany nam z miasta.
— Jedna rzecz mnie zastanawia — zauważyła Dylan. — Wydaje mi się, iż od początku dysponowałeś wszystkimi elementami tego planu. Co wobec tego było pierwsze… te elementy czy cały plan?
Roześmiałem się. — Naturalnie, że elementy. Plan przykroiłem według tego, co mogłem zrobić, i zgodnie z tym, co moje przyjaciółki, współpracownice i najbliższe partnerki — czyli wy dwie — możecie zrobić. Sprowadzało się to tylko do postawienia jasno problemu, kiedy wynikła ta sprawa. Subtelne wymuszenie rezygnacji Sugala oraz zebranie razem wszystkiego, co miałem i wszystkiego, co mogłem mieć, dopasowanie tego do dziur, jakie już wcześniej wykryłem w zbroi tego społeczeństwa. Do tej pory wszystko szło jak należy… ale jeśli popełniłem jakąś pomyłkę w moich badaniach i coś jednak nie pójdzie jak należy, cóż, spróbuję zastosować inny plan. Plany to rzecz prosta — ten zajął mi tylko kilka minut — natomiast trudniejszą sprawą jest ich przeprowadzenie, jako że nigdy nie wie się naprawdę, co jest możliwe, dopóki się tego nie spróbuje. Dotyczy to również dzisiejszego wieczoru.
Dzisiejszy wieczór miał być jeszcze jednym sprawdzianem to takim, który bardziej zależał ode mnie niż od kogokolwiek czy czegokolwiek innego. One miały jedynie iść spać, z tym że ekranowane jedna od drugiej. Moje zadanie miało być znacznie trudniejsze i wszystkie moje plany i teorie były uzależnione od jego wykonania. Komputery powiedziały mi, że było ono logiczne, ale nie przedstawiły żadnych medycznych dowodów na poparcie tego stwierdzenia… z zupełnie oczywistych dla mnie powodów.
Dlatego właśnie siedziałem pogrążony w głębokim — choć świadomym — hipnotycznym transie, nie ekranowany, w jednym pokoju z Dylan, tyle że jakieś pięć metrów od jej łóżka. Siedziałem i starałem się dotrzeć do tych stworzonek w moim mózgu i wyczuć ich obecność. Było to naprawdę niesamowite uczucie. Normalnie nic nie zdradzało bowiem obecności organizmów Wardena, nie można ich było zobaczyć, usłyszeć ani wyniuchać, ale kiedy się znajdowałeś w rzeczywiście głębokim transie lub bardzo głębokim śnie, byłeś w stanie usłyszeć i wyczuć ich „rozmowy”.
Nie była to naturalnie rozmowa w naszym rozumieniu, jednak był to pewien rodzaj porozumiewania się, rodzaj łączności, jak gdyby obserwowało się pojedyncze komórki wymieniające między sobą informację. Był to pewien rodzaj sieci energetycznej, niematerialnej, niewidzialnej, a jednak realnie istniejącej i tworzącej powiązania nie tylko pomiędzy poszczególnymi umysłami, ale również powiązania z dosłownie wszystkim materialnym, co cię otaczało.
W stanie hipnozy byłem w stanie odseparować się od większości tych wpływów, ale nie dotyczyło to śpiącego ciała Dylan, które zdawało się płonąć oplatane mikroskopijnymi witkami czystej energii łączącej poszczególne organizmy Wardena. Odczuwałem niemal fizyczne przyciąganie do niej, przyciąganie, które łączyło mnie z każdą cząstką jej ciała, łączyło nasze umysły, nasze ramiona, nasze nogi, nasze serca. W tym momencie, pogrążony w hipnozie głębiej niż kiedykolwiek przedtem, zaczynałem lepiej rozumieć odczucia mieszkańców Lilith wysyłających rozkazy i informacje za pośrednictwem takiej sieci. Zastanawiałem się też nad ewolucją tych wardenowskich drabinek, nad możliwością ich istnienia na światach, które przecież nie różniły się aż tak znacznie od innych światów podbitych przez człowieka, nie były bardziej od nich obce. Dlaczego one w ogóle istnieją?
Cicha odpowiedź na to pytanie wydawała się dobiegać do mnie ze wszystkich stron.
Istniejemy! Żyjemy! Jesteśmy! I to wystarczy!
Dylan przeszła teraz z fazy lekkiego, wypełnionego marzeniami sennymi snu do tej fazy, która występuje u każdego człowieka kilkakrotnie podczas całej nocy. Głębokiej, twardej, pozbawionej jakichkolwiek sennych obrazów. Jej organizmy Wardena płonęły jasno, rozmawiając i śpiewając wzdłuż linii niewidzialnych sił — komunikując się z moimi. I po raz pierwszy, w pełni świadomi tego, co się dzieje, dokonaliśmy wymiany. Było to dziwne przeżycie i nie było w nim nic przerażającego. Było w nim coś niesamowicie satysfakcjonującego; ciało moje wytworzyło ogromne napięcie, po czym istota mojego jestestwa popłynęła wzdłuż linii pola siły w kierunku uśpionego ciała, a jej istota przepłynęła do mojego, wywołując przy tym wspaniałe uczucie, którego ani wówczas, ani teraz nie potrafiłbym opisać.
Uniosłem się — w ciele Dylan Kohl — czując radość, ożywienie i moc. Podszedłem do toaletki, wziąłem z niej małą buteleczkę i zbliżyłem się do mojego starego ciała śpiącego niespokojnym snem w fotelu. Ostrożnie zbliżyłem buteleczkę do jego nosa i nacisnąłem przycisk, uwalniając nieco jej zawartości, która to zawartość natychmiast została wciągnięta do płuc wraz z wdychanym powietrzem.
Ciało rozluźniło się, oddech stał się głębszy i troszkę cięższy, ale nie za bardzo.
Potrząsnąłem nim. — Dylan? Obudź się. — Potrząsnąłem energicznej. — Obudź się, Dylan! — niemal krzyczałem wprost do ucha, ale nie doczekałem się żadnej reakcji.
Zadowolony, włączyłem stoper i spróbowałem przesunąć ciało. Choć Dylan była silną kobietą, to jednak była znacznie słabsza od tego, do czego byłem przyzwyczajony w ciele mężczyzny, próbowałem też na wszystkie sposoby przebudzić śpiącego, ale bez rezultatu.
W końcu usiadłem na łóżku i postanowiłem odczekać. Co kilka minut próbowałem bezskutecznie budzenia. Gdzieś za czwartą czy piątą próbą leżący jęknął i zmienił pozycję. Wyłączyłem stoper. Dwadzieścia cztery minuty i kilka sekund. Wystarczy.
Po jakiejś minucie udało mi się dobudzić Dylan. Potrząsała głową i przecierała oczy, najwyraźniej lekko zdezorientowana, po czym westchnęła i spojrzała wprost na mnie.
— To znaczy, że działa.
Skinąłem głową.
— Dwadzieścia cztery minuty w przypadku mojego cięższego ciała. Założę się, że dla twojego ten okres będzie dłuższy. — Jakieś nieprzyjemne skutki uboczne?
— Czuję się jedynie śmiertelnie zmęczona — odparła Dylan.
— Teraz kolej na ciebie. Hipogryf.
Rozkaz posthipnotyczny zadziałał natychmiast, pogrążając ją we śnie. Po króciutkiej instrukcji, przećwiczyliśmy to wielokrotnie wcześniej tego dnia, podszedłem do łóżka i rozciągnąłem się na nim wygodnie. Po kilku minutach odprężyłem się i zasnąłem. Zaczynałem ponownie odczuwać tak dobrze mi znane uczucie podniecenia i uciechy, związane z ciekawymi wydarzeniami, w których uczestniczyłem.
Udało nam się dokonać operacji odwrotnej w niecałe trzy godziny, co było zupełnie niezłym rezultatem, po czym przeniosłem się do Sandy, w jej osłoniętej parawanem i ekranowanej części salonu, by przeprowadzić tę samą operację, tym razem z jej udziałem. To prawda, że byłem zmęczony, jednak stan hipnotyczny pozwalał na pewien odpoczynek, a zresztą ta tutaj sprawa była wyjątkowo ważna. Poza tym, potrafiłem, w razie potrzeby, wykorzystać wszelkie rezerwy mego umysłu.
Nie korzystałem z nuraformu w przypadku Sandy. Nie było to bowiem konieczne; moje ciało udowodniło już, co było do udowodnienia, a biorąc pod uwagę jej stan, nie chciałem przecież podejmować żadnego zbędnego ryzyka w stosunku do jej ciała.
Z punktu widzenia zmysłów, jej ciało różniło się znacznie od ciała Dylan i mojego własnego. Znajdujący się w nim płód był na tyle zaawansowany, iż posiadał już swój własny układ wardenowski, a jego organizmy Wardena sięgały ku mnie tak samo ja te, które znajdowały się w molekułach samego statku, doku czy łóżka. Było to przedziwne uczucie.
Znalezienie się w jej ciele było dla mnie szokiem; byłem bowiem świadom zarówno brzemiennego stanu, jak i innych istotnych różnic nie wynikających jedynie ze zmiany płci — męskiej na żeńską i z powrotem na męską. Moje niedawne przebudzenie na statku-więzieniu stanowiło dla mnie pewnego rodzaju rozczarowanie przez sam fakt, iż czułem się wówczas tak minimalnie inaczej. Sanda niewątpliwie dostarczyła mi mocniejszych przeżyć w tym względzie.
Dowiodłem jednak słuszności mojej teorii, a tym samym słuszności tego, co stanowiło samo jądro intrygi. Dowiodłem tego ponad wszelką wątpliwość. Nie wiem, dlaczego nikt inny nie pomyślał o tym przede mną, chociaż, z drugiej strony, możliwe, iż był już ktoś taki. Jeśli tak, to musiał to być ktoś o rzadkim i przebiegłym umyśle, przypominającym mój własny, skoro wymagało to zarówno znajomości hipnotyzmu, jak i anatomii i pociągało za sobą ogromną pracę w samotności. Pracę, której nie byłbym w stanie wykonać, gdyby nie moje stanowisko u Tookera i związany z nim dostęp do systemów komputerowych.
Ciało Sandy zadziwiało i zaskakiwało mnie; nie wiem, jak ktoś był w ogóle w stanie z nim sobie poradzić. Było niezgrabne, czułem się w nim jak napompowany powietrzem i dostarczało mi takich sensacji, których nawet nie potrafię opisać. Zaczynałem rozumieć, dlaczego ona tak chce się wyrwać z tej całej rutyny, choć nie mogłem uwierzyć, że było tak przez cały czas. Musiałem wytrzymać jednak przez jakiś czas, obudzić znajdującą się teraz w moim ciele Sandę i pozbyć się wreszcie tej jedynej wątpliwości dotyczącej wybranej przeze mnie kadry, jaka mi jeszcze pozostała.
Po raz pierwszy przebywała w ciele mężczyzny, przebudzona i pod całkowitą kontrolą, zupełnie inaczej niż we wcześniejszym eksperymencie na pokładzie. To ciało i badanie jego możliwości najwyraźniej sprawi to jej sporo radości. Podejrzewałem, iż dość duży kontrast pomiędzy ciałem, w jakim ja się teraz znajdowałem — uwzględniając jego brzemienny stan — a moim własnym, będącym w szczytowej formie fizycznej, tę jej przyjemność jeszcze zwiększał.
— Czy nie mogłabym przebywać w nim trochę dłużej? — prosiła. — Czuję się w nim taka… wolna!
Pokręciłem ze smutkiem głową.
— Nie. Teraz nie. Musisz nauczyć się, jak bez komplikacji dokonywać wymiany zaplanowanej na przyszły tydzień, świt jest już niedaleko.
— Och, proszę cię! Chociaż na jeden dzień. Nie masz pojęcia, co to za uczucie!
— Chyba jednak wiem — powiedziałem ze współczuciem — ale, mimo wszystko, nie. Musisz się kontrolować, Sando. Powtórzymy to jutro wieczorem, jeśli Dom pozwoli ci zostać na jeszcze jedną noc, a najprawdopodobniej pozwoli. Nie mamy teraz wiele czasu, a pozostało nam mnóstwo spraw do przećwiczenia.
Wydął wargi. Widzieć cechy charakterystyczne Sandy we własnym ciele było rzeczą dość zabawną, tak jak i obserwowanie innych osób w podobnej sytuacji, tuż po dokonaniu wymiany. Wcześnie bowiem uczymy się naszych charakterystycznych dla danej płci i osobowości zachowań i nawet na tej planecie, gdzie wymiana ciał była rzeczą normalną, te zachowania przebijały się na powierzchnię u ludzi posiadających zdecydowaną tożsamość seksualną, takich jak nasza trójka.
— Uważam, że powinniśmy się teraz tym zająć — powiedziałem. — Robi się późno i jeśli jeszcze trochę mnie przetrzymasz, to twoje życzenie może się spełnić.
W rzeczywistości byłem nieco niespokojny. To obce ciało sprawiało mi i tak sporo problemów, a na dodatek czułem, iż jestem coraz bardziej rozbudzony. Sanda w tym ciele miała o wiele więcej snu niż ja czy Dylan.
Sanda wydawała się to wyczuwać i zdecydowana była przeciągać tę dyskusję tak długo, aż wygra ją dzięki upływowi czasu. Zdając sobie z tego sprawę, rzuciłem ostro.
— Czy w przyszłym tygodniu, kiedy od tego będzie zależeć nasze życie, masz zamiar stwarzać podobne problemy?
To ją ocuciło i odpowiedziała natychmiast lekko przepraszającym tonem. — Przepraszam. Nie zawiodę cię.
— Wiem, że mnie nie zawiedziesz — powiedziałem delikatnie i dodałem: — Hipogryf.
Dzięki ci Boże za tę posthipnotyczną sugestię, pomyślałem sobie. Naturalnie stanowiła ona mojego asa w rękawie również na następny tydzień. Trzymając za nią kciuki, położyłem się i usiłowałem zasnąć, co nie przychodziło mi łatwo. Czym dłużej to trwało, tym bardziej się lękałem, iż to ciało stanie się dla mnie pułapką bez wyjścia, a czym bardziej się lękałem, tym trudniej mi było zasnąć. W końcu udało mi się przy odrobinie oszustwa z zastosowaniem autohipnozy.
Był już późny ranek i słońce świeciło jasno, kiedy Sanda skruszona — znów w swoim ciele — przebudziła mnie ze snu.
Jeszcze jeden dzień prób, powtarzania wszystkiego w kółko, sprawdzania wszystkich szczegółów; i jeszcze jedna noc sprawdzania — tym razem Dylan dokonująca podwójnej wymiany — aż wreszcie byliśmy tak gotowi, jak tylko to było możliwe w naszej sytuacji. Jeśli Otah dotrzyma słowa, pozostanie mi wówczas jedynie moja osobista rozgrywka troszkę sadystycznej zabawy i wszystko już będzie przygotowane na piątkowe popołudnie.