ROZDZIAŁ XI

Helsingborg, 3 maja 1960.

Strażnik portowy robił swój ostatni tej nocy obchód. Było wpół do piątej rano.

Przy Duńskim Nabrzeżu panował spokój, pusto, ani jednego promu. To najspokojniejszy moment w ciągu doby, kiedy nawet nocne mary kładą się już spać.

Nagle strażnik stanął i zaczął przecierać oczy. Mógłby przysiąc, że…

Tam dalej, pośród domów nad samą wodą, tam gdzie nie ma już betonowego nabrzeża…

Strażnik mógłby przysiąc, że pomiędzy domami zniknął jakiś cień. Cień, który musiał się wyłonić z morza. Ale na morzu nie było widać żadnej łodzi, a pomiędzy domami i wodą nie można było wyjść na brzeg. Wąska uliczka urywała się stromo, kilka kamiennych schodków prowadziło w dół nad Oresund.

Kiedy piątka wybranych z Ludzi Lodu zmierzała ku północy, w gazetach pojawiły się jakieś tajemnicze doniesienia, na które oni nie zwrócili uwagi, bo nie czytali gazet.

„Expressen”, Sztokholm, 5 maja 1960:

„Co się dzieje w norweskim osiedlu mieszkaniowym Vestsund?

Wokół wydarzeń w nowym osiedlu mieszkaniowym Westsund pod Oslo panuje nieprzeniknione milczenie. Dziennikarzom nie pozwolono wejść na pilnie strzeżony teren osiedla, na którym znajdują się cztery wysokie bloki. Co o tym myśleć?”

„Verdens Gang”, Oslo, 5 maja 1960:

„Żołnierze strzegą zamkniętego osiedla w Vestsund. Oficjalnie mówi się, że cztery wolno stojące bloki w północno-zachodniej części osiedla grożą zawaleniem. Ale czy to prawdziwe informacje? Mieszkańcy zostali ewakuowani, większość z nich nie ma pojęcia, o co chodzi, ale wszyscy mówią o jakimś okropnym smrodzie w całej okolicy. Lokatorzy bloku ››Chaber‹‹ zostali odizolowani i nie ma do nich dostępu. Mówi się, że niektórzy chorują, mówi się o szpitalu, a nawet o przypadkach śmiertelnych, ale niczego nie wiadomo na pewno.

Podawane są różne wersje. Mówi się o epidemii, bombie zegarowej, a nawet że osiedle zostało opanowane przez terrorystów. Tylko skąd ten okropny smród?

Wśród najbardziej fantastycznych teorii pojawiła się wiadomość o lądowaniu UFO…”

„Dagbladet”, Oslo, 6 maja 1960:

„Coraz większa tajemnica otacza Vestsund.

Ostatnia teoria: W blokach straszy! Nie, nie dajmy się zwariować! Nie wprowadzajmy upiorów do tego ostatniego bastionu materializmu i braku wyobraźni, jakimi są wysokie bloki mieszkaniowe! I nie straszmy ludzi! Jedyny upiór, jaki w tym środowisku mógłby się dobrze czuć, to z pewnością samotność.

Kilkoro wtajemniczonych tworzy nieprzebyty mur milczenia, a nam pozostają jedynie domysły. Epidemia? Trujące gazy? A może ładunki wybuchowe?

Jest oczywiste, że oddziały wojskowe nie posuwają się dalej niż posterunki policyjne. Policja zaś podobno w ogóle do bloków nie wchodzi. Ciekawe, jak długo to potrwa?

Komisarz Rikard Brink z policji kryminalnej, który jest odpowiedzialny za śledztwo w tej sprawie, prosił ››Dagbladet‹‹ o wezwanie niejakiego Nataniela Garda. Pan Gard podróżuje po kraju w kierunku północnym. Prosi się go o niezwłoczny kontakt z policją. Być może on przyczyni się do wyjaśnienia sprawy”

„Expressen”, 6 maja 1960:

„Podczas gdy mieszkańcy Oslo rozkoszują się nadchodzącą wiosną, osiedle Vestsund nadal pozostaje wyludnione. Pojawiają się pogłoski, że pewien dziennikarz przedarł się wczoraj przez kordon i że wkrótce potem ambulans wywiózł stamtąd starannie osłonięte nosze. Wiadomość nie została jednak oficjalnie potwierdzona.

Kim jest ów Nataniel Gard, którego poszukuje policja? ››Expressen‹‹ próbował dowiedzieć się czegoś więcej, ale na razie nie udało się ustalić nawet jego adresu. W kartotekach policyjnych nikt taki nie figuruje, choć najwyraźniej policja w Oslo go zna. Tam jednak wszyscy milczą”.

Nataniel i towarzyszące mu osoby nie mieli o tym wszystkim pojęcia. Targenor, zwany niegdyś Wędrowcem w Mroku, strażnik Tengela Złego, orientował się naturalnie w sytuacji. I on jednak, i pozostali członkowie rodziny uważali, że zmierzającej na północ piątki nie należy niepokoić. Mają oni za zadanie donieść jasną wodę do Doliny Ludzi Lodu i odnaleźć naczynie z wodą zła. Duchy zaczynały się jednak denerwować. Ktoś powinien bowiem powstrzymać Tengela Złego, ale kto by to mógł zrobić?

Nataniel! Tylko on może unieszkodliwić groźnego przodka.

Wahali się jednak z podjęciem decyzji. Jeśli tylko piątka wybranych zdoła dotrzeć do doliny, a Shira będzie mogła odebrać moc wodzie zła, Tengel Zły zostanie pokonany. Taką przynajmniej mieli nadzieję.

Ale kto kogo uprzedzi? Kto pierwszy zdobędzie przewagę?

Przez jakiś czas podróż przebiegała spokojnie i młodzi ludzie denerwowali się nieco mniej. Aż gdzieś pomiędzy Hamar i Lillehammer natrafili na zablokowaną drogę, co wydawało się tym dziwniejsze, że okolica była nie zamieszkana.

Jadący przodem Marco pierwszy zobaczył zaporę i wszyscy się zatrzymali.

– To mi nie wygląda na działalność zarządu dróg – stwierdził Marco. – Barykada jest solidna i całkowicie zamyka przejście. Nawet motocykl się nie przeciśnie.

– Może by ją po prostu staranować?

– Zniszczysz samochód.

– Tego nie możemy ryzykować. Co zrobimy?

– Ellen, ty masz mapę. Są tu jakieś możliwości objazdu?

– Po lewej stronie na pewno nie. Po lewej stronie mamy jezioro Mjssa. Ale popatrzmy!

– Ech, gdyby tak tutaj był most – powiedział Gabriel, patrząc rozmarzonym wzrokiem na błękitne wody pięknego i bardzo długiego, choć niezbyt szerokiego jeziora.

– Będzie most – powiedział Marco. – Tylko że my nie możemy czekać aż dwadzieścia pięć lat.

– Marco, przerażasz mnie – jęknęła Tova. – Czy ty wiesz wszystko o przyszłości?

– O, nie, oczywiście, że nie wszystko. Po prostu oczyma wyobraźni zobaczyłem w tym miejscu most i jednocześnie ogarnęło mnie przekonanie, że trzeba będzie czekać bardzo długo, zanim go zbudują.

– Gdybyśmy teraz wrócili do Moelv – powiedziała Ellen, która nie słuchała ich rozmowy na temat mostu. – To tam dojedziemy do drogi, która później rozgałęzia się w wielu kierunkach. Mielibyśmy tam sporo możliwości…

– A zatem, z powrotem do Moelv!

Zawrócili.

– Chciałbym wiedzieć, co oni robią z innymi samochodami – zastanawiał się Gabriel.

– Przepuszczają je. Nie są tacy głupi! – odparł Nataniel.

Objazd zabrał im wiele czasu, ale cali i zdrowi dotarli w końcu do Lillehammer. Było już jednak dosyć późno.

Niepewni, co robić dalej, postanowili pójść najpierw do restauracji. Wszyscy uważali, że zasłużyli sobie na porządny posiłek. Mieli wprawdzie kanapki, ale woleli je zostawić na jutro. Czekała ich bowiem przeprawa przez górskie tereny Dovre, przeważnie słabo zaludnione. Lepiej mieć tam własny prowiant.

Ellen i Tova poszły do damskiej toalety. Cudownie było zmyć z siebie choć trochę kurzu. Długa podróż zawsze zostawia ślady na twarzach ludzi, wywołuje cienie pod oczami, przez co wydają się one głębiej osadzone, otoczone siecią zmarszczek.

– O Boże, jak ja wyglądam? – jęknęła Ellen zmartwiona. Ze względu na obecność Nataniela chciała być piękna i świeża.

Tova miała do tego tylko jeden cierpki komentarz:

– Ja zawsze tak wyglądam.

Ellen uśmiechnęła się i zacytowała słowa starej śpiewki:

– ”Ludzie powiadają, że ty nie wyglądasz, ale, olaboga, jakże ty wyglądasz!”

Tova zachichotała.

Nie mówiły nic więcej, dopóki nie zostały w toalecie same.

– Może to prawda, że mamy do spełnienia śmiertelnie niebezpieczne zadanie – wyznała wtedy Tova. – Ale chyba nigdy w życiu nie byłam taka szczęśliwa!

– Ani ja – uśmiechnęła się Hllen, a spojrzenia obu dziewcząt spotkały się w lustrze.

Potem wróciły na salę.

– To chyba spokojne miejsce – powiedział Nataniel. – My, trzej mężczyźni, postanowiliśmy pod waszą nieobecność, że zostajemy w Lillehammer na noc.

– Jest dopiero szósta – zaprotestowała Tova.

– Będzie siódma, zanim zjemy. A wtedy już naprawdę daleko nie zajedziemy.

– Teraz długo jest widno.

– Kochana Tovo, decyzja została podjęta. Tu jesteśmy bezpieczniejsi niż na pustkowiu.

– Na pustkowiu? W Gudbrandsdalen? Zaraz widać, że pochodzisz ze stolicy!

– Tak, tak, przepraszam! Ale tutaj, wśród ludzi, w bliskości policji na wszelki wypadek, nie musimy się bać ataku.

Tova ustąpiła. Rozumowanie było logiczne.

Nie spieszyli się z obiadem, skoro i tak zamierzali nocować w mieście. Tova rozkwitła, usta jej się nie zamykały, śmiała się radośnie. Potrafiła być naprawdę czarująca, gdy tylko chciała. Albo raczej gdy zapominała o swoim wyglądzie i agresji, będącej wynikiem niepokoju, że zostanie zraniona właśnie z powodu swojej powierzchowności.

Nie jest łatwo być Tovą.

Ellen również była uszczęśliwiona, a wino, które pili, uczyniło ją swobodniejszą. Na ogół bowiem w towarzystwie Nataniela miała trudności z pozbyciem się napięcia. Wiedziała, że łatwo mogłaby się zapomnieć i wyjawić wszystko, co nosi w duszy.

Obie dziewczyny miały dość skomplikowany stosunek do mężczyzn, których kochały bardziej niż cokolwiek na ziemi.

Marco i Nataniel dobrze się czuli w rolach kawalerów. Tova zastanawiała się, czy Marco przebywał już kiedykolwiek w towarzystwie dziewcząt tak jak teraz. To znaczy w towarzystwie ziemskich dziewcząt. O tym, co robił, kiedy przebywał w „innym świecie”, nie wiedziała nic. I nie chciała wiedzieć.

Mały Gabriel bardzo się starał zachowywać przytomność umysłu. Jego czarne niesforne włosy, które mama Karine rano tak starannie uczesała, sterczały teraz na wszystkie strony, osłaniając zmęczoną buzię. Gabriel uważał, że wszystko było niebywale podniecające i że jak dotychczas dają sobie znakomicie radę. Ale też od wielu dni żył w napięciu; ostatniej nocy spał źle i wstał o wpół do piątej. Żeby się nie spóźnić na samolot.

Żadnego lotu, niestety, nie było, ale co tam, ta wyprawa też wcale nie jest zła. Gabriel podróżuje przecież w gronie swoich wielkich krewnych, a poza tym ma do spełnienia niezwykle ważne zadanie. Już tu w restauracji zdążył zanotować: „Mielone kotlety, marchewka z groszkiem. Lody truskawkowe”. I wtedy spojrzał na to, co zapisał powyżej: „Groźna zapora na drodze z ustawionego w poprzek traktora i potężnych bali. Musieliśmy jechać wyboistymi bocznymi traktami”. Uznał, że to wszystko wygląda dość niepoważnie, ale ponieważ już tyle razy skreślał kolejne notatki, zostawił wszystko. Marchewkę z groszkiem też.

W końcu wstali, żeby się dowiedzieć, czy w sąsiadującym z restauracją hotelu są wolne pokoje. Tak długo siedzieli przy stole, że Ellen jeszcze raz poszła do toalety.

Kiedy stanęła przed lustrem, żeby poprawić makijaż, spostrzegła, że do toalety wchodzi obca kobieta. Mogła mieć jakieś trzydzieści pięć, może czterdzieści lat, elegancko ubrana, ostre rysy, zimne oczy.

Ellen była nieustannie bardzo czujna i każdego człowieka podejrzewała o złe zamiary. Przyglądała się obcej kobiecie w lustrze i czuła nieprzyjemne ściskanie w dołku.

Chyba nie bez powodu, bo nagle usłyszała szczęk sprężynowego noża i zaraz potem jego ostrze dźgnęło ją w plecy.

– Oddawaj natychmiast wszystko, co masz, bo jak nie, to padniesz martwa, zanim doliczysz do pięciu!

Uff? Cóż za teatralny wstęp! Trudno jednak zaprzeczyć, że Ellen zdrętwiała z przerażenia.

Udając głupią powiedziała, że ma przy sobie jedynie trochę drobnych.

– Nie o pieniądze mi chodzi! Dobrze wiesz, czego chcę!

– Naprawdę? – zapytała Ellen bezczelnie, bo z opowieści Tovy wynikało, iż napastnicy tego właśnie nie wiedzą.

Przez ułamek sekundy tamta patrzyła niepewnie w lustro. A zatem naprawdę nie wiedziała, czego szuka!

– Spiesz się! Dwa razy nie będę powtarzać.

Ellen myślała gorączkowo, co mogłaby jej dać zamiast butelki z wodą. Nic jej nie przychodziło do głowy.

Czary też nie były jej silną stroną. Odziedziczyła niewiele ponadnaturalnych zdolności i polegały one na tym, że umiała wyczuwać cierpienia zmarłych. To zaś, co się tutaj działo, było potwornie realistyczne i należało jak najbardziej do świata żywych.

Czas mijał, a ona nie była w stanie niczego wymyślić.

– No – syknęła kobieta i wbiła jej czubek noża w plecy tak mocno, że zabolało.

Czy mogłaby się odwrócić i rzucić do ucieczki? Nie, tamta miała zdecydowaną przewagę.

Wtedy drzwi się uchyliły i na progu stanęła Tova. Widziała, że ktoś wchodzi do toalety, i uznała, że Ellen zbyt długo się nie pokazuje.

Tova była wiec przygotowana na najgorsze, a ona znała różne magiczne sztuczki! Umiała na przykład wywoływać iluzje.

Napastniczka zobaczyła więc, że do toalety coś wchodzi. Najbardziej makabryczne monstrum, jakie fantazja Tovy była w stanie stworzyć. A widziała przecież to i owo w Górze Demonów i teraz miała skąd czerpać wzory.

Ellen również zobaczyła zjawę i nawet ona zbladła. Tova wywołała bowiem obrzydliwego, na wpół rozłożonego trupa, potwornie cuchnącego trupa o sześciu cienkich jak u pająka ramionach i długich szponach, które wyciągały się, by rozszarpać ofiarę na strzępy. Przerażona kobieta ze zdławionym krzykiem osunęła się zemdlona na podłogę.

Tova powróciła do własnej postaci.

Zostawiły napastniczkę tam, gdzie upadła, i poszły do jadalni.

– Dziękuję ci, Tovo. Postaram ci się odwdzięczyć – powiedziała Ellen.

– Tak? W takim razie możesz mnie chwalić wobec Marca – uśmiechnęła się Tova. – Tak, żeby zaczął o mnie dobrze myśleć.

– Nie mam wątpliwości, że tak właśnie robi – powiedziała Ellen przyjaźnie.

– Nie mydlij mi oczu – westchnęła Tova.

Stało się oczywiste, że nie mogą zostać w Lillehammer, skoro zostali odkryci. Pospiesznie więc zebrali się, wsiedli do samochodu, Marco na motocykl – oba pojazdy przez cały czas uważnie obserwowali – i wyruszyli z miasta dalej na północ.

Był wieczór szóstego maja, nadal nie wiedzieli, co gazety piszą o Vestsund.

Mieli tylko jeden cel i mniej lub bardziej świadomie starali się eliminować wszystkie inne problemy.

Szkoda tylko, że nawet nie spoglądali na gazetowe tytuły. Gdyby to zrobili, może udałoby się uratować ludzkie życie.

Ale w takich sprawach nigdy nie ma pewności. Łatwo natomiast być mądrym, gdy jest już po wszystkim.

Był jednak ktoś, kto gazety czytał. Ian Morahan.

Naprawdę nie miał się czym zająć, kiedy tak leżał na hotelowym łóżku i starał się nabrać sił.

W gruncie rzeczy nudził się niewypowiedzianie.

Najpierw kupował angielskie gazety, potem jednak przyszło mu do głowy, by na poważnie zmierzyć się z językiem norweskim. Bardzo szybko stwierdził, że większość Norwegów bardzo lubi od czasu do czasu trochę przewietrzyć swój angielski i że sprawia im wielki zawód, kiedy cudzoziemiec mówi po norwesku. Ich zdaniem cudzoziemiec nie powinien tego robić, bo jak oni w takim razie mają pokazać, co potrafią? Wyjątek stanowią ludzie, którzy uważają za okropnie śmieszne, gdy ktoś próbuje powiedzieć kilka słów łamanym norweskim. Ich szydercze chichoty raniły Morahana boleśnie.

To prawda, że jego znajomości tutejszego języka daleko było do perfekcji. Wymowa nosiła wyraźny wpływ dialektu z okolic Liverpoolu, a trudniejszych słów w ogóle nie opanował. Gramatyki także nie, ale jak ma się cudzoziemiec nauczyć tak mało logicznego pod względem gramatycznym języka jak norweski?

Ci Norwegowie, z którymi musiał rozmawiać, z lubością wytykali mu wszelkie potknięcia. I jeszcze w dodatku utrzymywali, że wyświadczają mu w ten sposób przysługę. A tak naprawdę odbierali mu resztki odwagi.

Gazety jednak mógł studiować w spokoju.

Najpierw przesylabizował duże tytuły i bardzo szybko uświadomił sobie, że język mówiony a język pisany to dwie zupełnie różne sprawy.

Co to za jakaś ponura historia, o której się wszystkie gazety rozpisują? Czy on aby dobrze rozumie? „Coraz gęstsza tajemnica otacza Vestsund. Ostatnia teoria: w blokach straszy?”

Czy oni tu w Norwegii są przesądni?

Sylabizował dalej.

Ech, to jakiś nonsens. Morahan odrzucił od siebie gazetę.

Ale słowa z dziwacznego artykułu nie dawały mu spokoju. Zaczynał być coraz bardziej ciekawy.

W chwilę później zszedł na dół i kupił jeszcze kilka gazet. Chciał się przekonać, czy tam też o tym piszą.

Owszem, inne gazety również pisały. Roztrząsano wszelakie, nawet najbardziej pozbawione fantazji teorie. UFO… Trujące gazy… I podobno rzeczywiście w okolicy roznosi się okropny smród.

To naprawdę jakieś czyste szaleństwo!

Morahan zastanawiał się przez chwilę.

Potem sprawdził na planie Oslo, gdzie leży owo Vestsund. Nawet nie tak daleko od hotelu.

Najwyraźniej nikt nie odważył się wejść do tego nawiedzonego domu. Ale co on ma do stracenia? To ostatnia przygoda, na jaką mógł sobie w tym życiu pozwolić.

Pół godziny później siedział w taksówce, która wiozła go w stronę Vestsund. Chciał się temu wszystkiemu przyjrzeć z bliska.

To wielka ulga wyjść na chwilę z hotelowego pokoju. Taksówkarz był gadatliwy i opowiadał o Vestsund. Po angielsku, naturalnie, z życzliwości dla Morahana!

– Mnóstwo ludzi się tam zbiera. Stoją całymi gromadami i starają się coś wypatrzyć. Ale nikt nie wchodzi do środka, to po prostu niemożliwe.

– Dlaczego niemożliwe?

– Jezu, przecież ludzie tam marli! Mówią, że jeden dziennikarz. I jeszcze jacyś inni, co podeszli za blisko.

– Za blisko… do tego nieznanego?

– Właśnie! Nikt dokładnie nie wie, co to jest. No, ci, co są tam zamknięci, pewnie wiedzą, ale ich nie jest wielu. Odważni faceci, tak się mówi.

Morahan wyglądał przez okno samochodu. On nie był odważnym facetem, a mimo to chciał tam wejść. I wejdzie, nawet jeśli to będzie ostatnia sprawa, jakiej w życiu dokona. Prawdopodobnie zresztą będzie, westchnął ciężko.

Cała piątka uważała, że jest jeszcze za zimno, żeby nocować pod gołym niebem, ale po drodze nie znaleźli czynnego hotelu. Zaczynali się już całkiem poważnie niepokoić, gdy nieoczekiwanie w zapadającym zmroku dostrzegli, że po ośrodku campingowym z małymi domkami kręci się jakiś człowiek. Zatrzymali się natychmiast i podeszli do gospodarza. Czy można by wynająć trzy domki na jedną noc?

Chłop drapał się po głowie. No, nie bardzo, jeszcze nie otwarte przed sezonem… On dopiero tu wszystko porządkuje…

– Niczego nie potrzebujemy, tylko dachu nad głową – tłumaczył Nataniel. – Mamy ze sobą śpiwory i wszystko inne.

W oczach chłopa pojawiła się nadzieja na nieoczekiwany zarobek. No, to może by się dało załatwić. Jeśli się zgodzą na takie prymitywne warunki, to… Nie, nie, prawdziwego hotelu nie ma w promieniu wielu mil, zapewniał stanowczo. Dziewczęta miały mieszkać w jednym domku, Marco, jako odpowiedzialny za Gabriela, dzielił pokój z chłopcem, a Nataniel dostał cały domek dla siebie.

Tym razem tamci nie mają najmniejszych szans. Pojazdy zostały zamknięte w garażu, w którym chłop przechowywał jakieś stare maszyny. Okazywał teraz niewiarygodną aktywność, jeśli chodzi o dodatkowy zarobek. Miał też na campingu mały kiosk, więc zostawił im klucz na wypadek, gdyby chcieli sobie kupić cukierków albo gumy do żucia. Pieniądze należy po prostu zostawić w szufladzie. Chłop mieszkał kawałek stąd.

Sprawdzili dokładnie, czy nikt nie widział, jak skręcali na plac campingowy. O tak późnej porze nie było tu już żadnego ruchu, chłopu zapowiedziano, żeby nikomu nawet o nich nie wspomniał. Nataniel dał do zrozumienia, że to dla własnego dobra gospodarza. Przyjmowanie gości na campingu o tej porze roku nie jest tak całkiem dozwolone…

Chłop pojechał do domu, a oni zostali sami.

Gabriel zasnął prawie natychmiast, gdy tylko przyłożył głowę do poduszki. Otwarty dziennik leżał na nocnym stoliku. Marco rzucił okiem na notatki.

„Oni przez cały czas depczą nam po piętach, ale zawsze udaje nam się uciec. W Lillehammer chcieli złapać Ellen, ale Tova ją tak przestraszyła, że zemdlała”.

Marco uśmiechnął się pod nosem. Ach, tak, zaimki, przypadki mogą się pomieszać nawet najbardziej doświadczonemu pisarzowi.

Nataniel długo nie mógł się uspokoić. Wyszedł z domu i patrzył w stronę drogi na Trondheim, przy której znajdował się camping. Wszystko leżało pogrążone w ciszy. Dochodziła północ.

Skrzypnęły drzwi i przed sąsiednim domkiem ukazała się Ellen.

– Ty też nie możesz zasnąć? – zapytała cicho. – Tova padła niemal natychmiast, ale ja mam tyle do przemyślenia.

– Jak ci się teraz układa z Tovą?

– To wspaniała dziewczyna.

– Oczywiście. Jeśli tylko nie stara się za wszelką cenę udowodnić, że jest inaczej.

Uśmiechnęli się oboje. Nataniel i Ellen nie bardzo umieli ze sobą rozmawiać. Znali przecież nawzajem swoje uczucia, a mimo to jakby nie byli siebie pewni. Miłość to bardzo delikatna materia, nader łatwo ją zniszczyć. Ellen myślała: Miałam miłość Nataniela w ubiegłym roku, ale czy mam ją również teraz?

Myśli Nataniela podążały tym samym torem: Ona jest taka śliczna, tak pełna życia. I wie, że nigdy nie będziemy mogli być razem. Byłoby czymś nienaturalnym, gdyby nie chciała znaleźć sobie kogoś innego.

– Przejdziemy się trochę nad rzekę? – zapytał. – Tak, żeby nas nikt z drogi nie mógł zobaczyć.

Ellen uśmiechnęła się znowu.

– Tym razem to rzeka w Gudbrandsdalen. Poprzednio była to rzeka w Numedalen.

– Zawsze jakaś rzeka. Tylko ta chyba za bardzo huczy. Wiosenna fala zagłuszy każde nasze słowo. A nie powinniśmy też krzyczeć, żeby przypadkiem nie sprowadzić kogoś niepożądanego. Chodź, pójdziemy do mojego domku!

Ellen wyraźnie się wahała.

– Nie bój się – uspokoił ją. – Znam swoje miejsce.

Oczywiście, tylko czy ja znam moje? zastanawiała się, ale poszła za nim bez słowa.

Domek Nataniela był tak samo nieprzytulny jak jej. Jedyne, co świadczyło tu o obecności człowieka, to śpiwór na pryczy i na wpół rozpakowany plecak w kącie.

Krzesło było tylko jedno, więc Nataniel podsunął je Ellen, a sam usiadł na łóżku. Dość to niewygodne, zważywszy, że łóżko było piętrowe.

Siedzieli jakiś czas w półmroku i milczeli. Ellen zagryzała wargi i naprawdę nie wiedziała, od czego zacząć. Tyle miała mu do powiedzenia, ale były to słowa, które powinny pozostać nie wypowiedziane.

Wreszcie Nataniel wstał gwałtownie. Nie wiedziała, czy skłoniło go do tego to przeciągające się milczenie, czy też niewygodna pozycja. Podszedł do okna i spoglądał na rzekę.

Wydawał jej się wyższy, niż to zapamiętała z pierwszego spotkania. Może dlatego, że tak wyszczuplał?

Głęboko wciągnęła powietrze, chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła. Serce waliło jej, jakby chciało wyrwać się z piersi. Całkiem inna sprawa być razem na spotkaniu w Górze Demonów, w świecie fantazji, bez zobowiązań, wśród innych krewnych, a inna znaleźć się sam na sam w takim ciasnym domku.

Nataniel odetchnął i podszedł do stołu. Stał tam długo i patrzył na nią. Ellen stwierdziła z przerażeniem, że ma on jakieś dziwnie trzeźwe, czujne oczy. Jakby nie spał od tamtego spotkania w Górze Demonów.

– Nie powinnaś była z nami jechać – powiedział jakoś szybko. – To zbyt niebezpieczna wyprawa. I bardzo groźna dla nas dwojga. Nie powinniśmy się spotykać.

– Ale, Natanielu, życie z dala od ciebie zupełnie nie ma sensu. To po prostu nie jest życie! A w takim razie równie dobrze możemy być razem, zwłaszcza że ty pewnie będziesz mnie potrzebował. Nasi przodkowie wybrali i ciebie, i mnie, więc chyba tak powinno być.

– Tak, to prawda, ja ciebie potrzebuję, rozpaczliwie cię potrzebuję. Nie mogę żyć bez… – Uspokoił się i znowu usiadł na łóżku. – Jak ci się wiodło przez ten cały czas?

– Dziękuję ci za piękne prezenty, które mi przysyłałeś, Natanielu! Bez nich życie byłoby zupełnie puste. Ale poza tym to powodziło mi się bardzo dobrze. Wiesz przecież, że mam swoje mieszkanie, wciąż je urządzam, a każdy mebel, każdy drobiazg kupuję z myślą tobie, zastanawiam się, czy tobie by się to podobało. Wybieram tylko jasne kolory, biały, żółty i seledynowy, bo wiem, że kochasz światło… Wybacz mi, Natanielu, ale nie mogę myśleć o przyszłości bez ciebie!

Wyciągnął do niej rękę, lecz natychmiast znowu cofnął.

– Chciałbym zobaczyć to mieszkanie – powiedział łagodnie. – Ja tak strasznie do ciebie tęskniłem, Ellen. Pozwolisz, żebym ci o tym opowiedział? Tęskniłem do ciebie bezgranicznie, myślałem o tobie dzień i noc. Przecież my należymy do siebie, jesteś mi potrzebna, nie tylko jako przyjaciółka, wyobrażałem sobie nieustannie, że jesteś przy mnie blisko, pieściłem cię w marzeniach, czułem pod palcami twoją skórę…

– Ja także myślałam o tobie… w ten sposób – wyszeptała Ellen bez tchu. W tej chwili gotowa byłaby oddać wszystko za to, by móc go dotknąć. – Żadne starania, żeby o tobie zapomnieć, nie dały rezultatu.

Nataniel ukrył twarz w dłoniach.

– Och, Ellen, jakie to strasznie smutne mówić o miłości, a nigdy jej nie zaznać. Tak wiek już w dziejach świata powiedziano na ten temat… A ja miałbym ci tyle… Och, Ellen, zapewniam cię, że moja tęsknota do ciebie… Mój Boże, jakie to beznadziejne, siedzieć tak i rozmawiać! Jak w kiepskiej operetce!

– Ale my wcale nie potrzebujemy o tym mówić – przerwała mu. – I tak przecież oboje wiemy.

– Tak, oczywiście. Ale ja chciałbym się z tobą spotykać tak, jak to inni ludzie robią, chodzić razem do kina, wracać do wspólnego domu, spać obejmując się ramionami, widzieć, jak dorastają nasze dzieci, starzeć się razem z tobą… Chciałbym mieć prawo, żeby cię kochać, Ellen! Ale to nie jest możliwe. Zwłaszcza że nadszedł nasz czas. Godzina wybiła!

– Chcesz powiedzieć, że twoje przeczucie… że gdybyśmy teraz… Och, przychodzą mi do głowy takie banalne słowa. No, że gdybyśmy teraz padli sobie w ramiona, to to by oznaczało dla nas śmierć? Tak jak powiedziałeś, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy?

– Tak. Teraz ten moment jest bardzo, bardzo bliski.

– Więc to ma coś wspólnego z Tengelem Złym?

– Nigdy nie miałem co do tego wątpliwości.

– I jedynym ratunkiem dla nas jest trzymać się od siebie z daleka?

– Tak, jeśli nie można zmienić wyroku losu. A teraz chodź, odprowadzę cię do twojego domku, bo chyba więcej nie byłbym już w stanie dzisiaj znieść.

– Ani ja. Nie, Natanielu, nie trzymaj mnie za rękę. Idź co najmniej dwa metry ode mnie, bo nie bardzo za siebie odpowiadam!

Bez słowa, drżąc jak w febrze, poszli szybko w stronę domku Ellen. Nataniel pospiesznie powiedział „dobranoc” i zniknął.

Ellen uderzyła zaciśniętą pięścią w ścianę werandy.

– Przeklęte gadanie! – szlochała wstrząśnięta – A my tylko chcemy mieć prawo do bycia razem! Przeklęty Tengel Zły! Przeklęty! Przeklęty!

Загрузка...