XI

1

Wywołała mnie Duża Siostra. Nie idź dziś do szkoły, powiedziała. Chciała, bym dotrzymała jej towarzystwa. W porządku, pomyślałam. I tak dzisiaj nie miałam ochoty tam iść. Kto by chciał oglądać nauczyciela historii po tym, jak wystawił mnie do wiatru? Najpierw zbałamucił niewinną dziewczynę, a potem ją zlekceważył.

Schodziłyśmy wąskimi, krętymi dróżkami, aż wreszcie Duża Siostra zatrzymała się przed siedliskiem obok spichlerza, po czym kazała mi wejść do środka i wywołać na zewnątrz pewną osobę, z którą chodziła do szkoły. Od przyjazdu do domu wydawała się podminowana; miałam wrażenie, że szuka kogoś lub czegoś, co pozwoliłoby jej zapomnieć o ostatnim, nieudanym małżeństwie.

– Nie potrafisz trzymać się z daleka od kłopotów – zauważyłam. – Po co ci to?

Błagała, bym jej pomogła.

– To chłopak, prawda?

– Jesteś za sprytna jak na taką małą dziewczynkę – odparła zniecierpliwiona. – To dziewczyna. No, idź już!

Za bramą kamienne schody prowadziły do siedliska, które -choć znacznie mniejsze niż nasze – służyło za mieszkanie kilku rodzinom. Weszłam do pierwszego zabudowania po lewej stronie i natknęłam się na starą kobietę zajętą krojeniem suszonych pa-pryczek. Musiałam kilkakrotnie powtórzyć pytanie, zanim usłyszałam odpowiedź:

– Nie ma jej w domu.

– A kiedy będzie? – zapytałam.

– Nie wiem – zakończyła rozmowę stara kobieta.

Zeszłam z powrotem do bramy, gdzie zdałam relację Dużej Siostrze. Ta kobieta to jej matka, powiedziała. Stara, cuchnąca wiedźma nie zawołałaby jej, nawet gdyby była w domu! Szczurzy demon!

Wyjaśniła, że ta koleżanka została razem z nią zesłana na wieś u stóp góry Wu. Łączyła je przyjaźń, dopóki nie pokłóciły się o jakąś błahostkę.

Siostra opowiedziała, że kiedy w 1964 roku znalazła się na wsi i zobaczyła tam cztery inne dziewczyny z miasta, od razu się zorientowała, że czeka ją ciężki los. Jedna z nich miała matkę pochodzącą z kułackiej rodziny, druga była córką kontrrewolucjonisty, ojciec trzeciej uciekł przed wyzwoleniem wraz z oddziałami Czang Kaj-szeka na Tajwan, skazując ją tym samym na los „dziecka wroga”, czwarta zaś została sierotą podczas wielkiego głodu. Za pomocą zwodniczej propagandy „trudne przypadki” zwabiano na wieś, ażeby tam przekształcić je w herosów odpowiadających na apel partii. Nocami pokrzykiwanie małp przypominało zawodzenie zbłąkanych duchów i miastowe dzieciaki bały się wychodzić w pojedynkę. Na skutek przymusowej kolektywizacji, „domowego wytopu żelaza” oraz klęski głodu ten niegdyś gęsto zalesiony obszar został całkowicie pozbawiony drzew. Wieś mogła się pochwalić jedyną w okolicy rajską jabłonią, którą młodzież z miasta chciała porąbać na opał. Tymczasem wieśniacy twierdzili, że w tym drzewie mieszkają złe duchy i ktokolwiek podniesie na nie rękę, ściągnie na siebie kłopoty.

Do licha z przesądami! Miastowi ścięli drzewo, no i uwolnili demony. Wkrótce jedna z dziewcząt zaszła w ciążę i umarła przy porodzie na górze Wu. Niedługo potem inną zgwałcił członek kadry z regionu, ale nikomu o tym nie wspomniała i wyszła za mąż za rolnika. Ona także umarła podczas porodu. Kobiety, które umarły przy porodzie, miejscowy zwyczaj nakazywał grzebać po północy. Tamtej nocy ulewny deszcz zmienił ścieżki w błotniste szlaki i żałobnicy niosący trumnę poślizgnęli się i razem z nią runęli w przepaść.

Dwóch chłopców, nie mogąc się pogodzić z niesprawiedliwym traktowaniem ze strony lokalnych urzędników, namówiło dwudziestu podobnych sobie młodych ludzi do ucieczki w góry, gdzie mieli założyć oddział partyzancki uzbrojony jedynie w miecze i dzidy. Duża Siostra nie poszła z nimi, podejrzewając, że tam życię okaże się jeszcze trudniejsze niż na wsi. Rebeliantów schwytano, zanim zdążyli dotrzeć w góry, a obu przywódców skazano na piętnaście lat więzienia.

– Czy zostali zrehabilitowani? – zainteresowałam się. – Codziennie w gazetach piszą o przypadkach zadośćuczynienia za błędy polityczne.

– Czy ich zrehabilitowano? Niewiele czasu potrzeba, żeby w obozie pracy zmienić człowieka we wrak. – Siostra szybko sprowadziła rozmowę na koleżankę ze szkoły. Jedynie za jej pośrednictwem dotrze do chłopaka, który kiedyś się do niej zalecał. Wtedy nie bardzo ją interesował, ale teraz sytuacja się zmieniła.

Pierwszy mąż Dużej Siostry był członkiem kadry niższego szczebla w jednej z powiatowych kopalni w powiecie. Wiecznie się kłócili, aż któregoś dnia pobiegł do komitetu partii z donosem, że dzielą ich różnice klasowe, a przy okazji wyjawił historię naturalnego ojca siostry. Następnego dnia pojawiły się wielkie plakaty atakujące siostrę. „Działalność Wywrotowa Dziecka Wroga Klasowego jednej z Pięciu Czarnych Kategorii” – krzyczały napisy. Podczas burzliwej sesji, jaka potem nastąpiła, mąż siostry stał przed podium, czym jeszcze pogłębiał jej upokorzenie.

– Ale dość o nim – zakończyła. – Nie powinnam była w ogóle wychodzić za kogoś takiego.

– Nie był taki zły. Przynajmniej wydawał się lepszy od twego obecnego męża.

– Jeden wart drugiego. A następny też nie będzie lepszy. Celem małżeństwa nie jest znalezienie dobrego mężczyzny. – Odrzuciła włosy i ruszyła przed siebie. – Poza tym rozwód musi zostać zaaprobowany na tylu szczeblach organizacji partyjnej i kosztuje wiele lat ciężkich zmagań.


Wagonik kolejki linowej, naładowany wysoko workami ze zbożem, piął się w górę, w tym samym czasie drugi, pusty, zjeżdżał w dół. Jedna brygada dokerów wyładowywała zboże ze statku, a druga, na szczycie góry, zdejmowała je z wagonika, przenosiła przez czarną bramę i układała w spichlerzu. Zabudowania w okolicy spichrza były w lepszym stanie od pozostałych domów na Południowym Brzegu. Gdziekolwiek się spojrzało, widać było czerwone napisy ostrzegawcze: „Wstęp wzbroniony” albo „Obiekt strzeżony przeciwpożarowo”, a także znany cytat z myśli przewodniczącego Mao: „Kop głęboko, gromadź ziarno, walcz z hegemonią”.

Stanęłyśmy pod mostkiem. Nad głowami miałyśmy linę kolejki.

– Nie powiedziałaś mi wszystkiego – zaczęłam. – Ostatnim razem stwierdziłaś, że robi się późno i że dokończysz kiedy indziej.

– I tak już powiedziałam ci więcej, niż powinnam – odparła. -Twoja przyszłość rysuje się w znacznie jaśniejszych barwach niż moja. Nie miałaś nawet sześciu lat, kiedy Piątego Brata przygniótł wagonik kolejki linowej, i nie chodziłaś jeszcze do szkoły, a już potrafiłaś wsiąść na prom, dotrzeć do stoczni na Nabrzeżu Białych Piasków i powiadomić matkę, choć nigdy przedtem tam nie byłaś. Nikt nie podejrzewał, że jesteś do czegoś takiego zdolna.

– Nie tak było, całą drogę przeszłam pieszo. Skąd niby miałam wziąć pieniądze na prom?

– No dobra, pomyliłam się. Ale najważniejsze w tym wszystkim, że pięcioletnia dziewczynka przewędrowała taki szmat drogi i się nie zgubiła. Wygląda na to, że chyba mimo wszystko jesteś członkiem tej rodziny.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – Nagle zrobiłam się czujna. – Dlaczego powiedziałaś „mimo wszystko”?

– Bo dokładnie to mam na myśli. – Głos jej nawet nie zadrżał. – Dowodem jest to, co zrobiłaś dla Piątego Brata. Ja miałam dwadzieścia jeden lat, akurat wróciłam ze wsi pod górą Wu, żeby urodzić swoje pierwsze dziecko, i wiedziałam, że ty, w przeciwieństwie do mnie, należysz do rodziny.

– Co znaczy „w przeciwieństwie”? – Omal nie chwyciłam jej za rękaw. – Nie potrafiłam odgadnąć, czy się przejęzyczyła, czy daje mi coś do zrozumienia.


Piąty Brat trzymał pleciony koszyczek wypełniony suszonym grochem i fasolką mung; razem je wyzbieraliśmy z ziemi i ze szczelin między skałami. Kiedy wagoniki kolejki linowej sunęły w górę i w dół, dzieci kładły się płasko i zbierały ziarno wypadające przez dziury w workach. Co prawda sytuacja nie była już tak krytyczna jak w okresie wielkiego głodu, ale nawet teraz, gdy lata klęski minęły, nadal brakowało ziarna, więc wysyłano dzieci na jego poszukiwanie. Liczyło się każde ziarenko, po kilku dniach można było uzbierać nawet pół miseczki albo i więcej, a to wystarczało na jeden posiłek Wczesnym latem 1968 roku odkryłam kępę dzikiej cebuli na piaszczystym nadbrzeżu tuż przy torze kolejki. Podekscytowana, usłyszałam ostrzegawczy dzwonek nadjeżdżającego wagonika, więc podniosłam się z rękami oblepionymi błotem, żeby zejść mu z drogi.

Tamtego poranka wagoniki jechały w górę puste, natomiast sunące w dół były wypełnione workami zboża, które miano załadować na statek przycumowany do pomostu. Czwórka, a może piątka dzieciaków, z moim bratem na przedzie, siedziała w pustym wagoniku. Robotnicy obsługujący kolejkę, podobnie jak i dokerzy, nie przepędzali dzieci, ponieważ widywali je niemal codziennie. Jeden z dzieciaków zanurzył rękę w koszyku brata i wykradł mu garść ziarna. Piąty Brat, zazwyczaj nieskory do bójki, zrewanżował mu się tym samym. Wtedy tamten chłopak wypchnął go z wagonika, a tylne koło najechało mu na lewą nogę. Maszynista błyskawicznie zaciągnął hamulec.

Widziałam to wszystko z mojego miejsca, a na krzyk brata wybuchłam płaczem. On jedyny pośród rodzeństwa nigdy się na mnie nie wyżywał, a w dodatku nauczył mnie czytać i często dzielił się ze mną jedzeniem. Z powodu zajęczej wargi unikał ludzi i nigdy nie kłócił się z nikim z rodziny, nawet jeśli go prowokowano.

Druga Siostra, widząc zamieszanie, podbiegła do brata, który strasznie krwawił, oderwała mu pasek od spodni i obwiązała zranione udo, po czym zarzuciła go sobie na plecy. A ja, otrząsnąwszy się z przerażenia, podążyłam za nią.

W tym czasie przygasły już walki frakcyjne, ludzie zdawali broń, niemniej zdarzały się jeszcze wymiany strzałów z armat czy karabinów maszynowych lub najazdy czołgów. Nagminnie dochodziło do paraliżu transportu, zarówno wodnego jak i lądowego, a także występowały częste przerwy w dostawach wody i prądu. Tamtego dnia przychodnia na Kamiennym Moście i Szpital Dzielnicowy Numer Jeden były zamknięte z obawy, że jeśli przyjmą rannych jednej frakcji, przeciwnik się na nich zemści.

Druga Siostra waliła pięściami w szpitalną bramę, zapewniając personel, że wypadek jej brata nie ma nic wspólnego z walkami frakcyjnymi. Kiedy lekarze, ujęci jej determinaqą, zastanawiali się nad przyjęciem rannego, wybiegłam ze szpitala i zamiast do domu skierowałam się nad rzekę. Ni stąd, ni zowąd rozpętała się ulewa; chmury, pędząc po niebie, zdawały się przybliżać odległe góry i odpychać pobliskie wzgórza.

Nie wiem, ile czasu szłam, ale kiedy dotarłam do stoczni, gdzie pracowała matka, deszcz prawie ustał. Z zaciągniętego nieba siąpiła mżawka. Matka wraz ze swoją partnerką przenosiła z pokładu na ład beczkę z farbą. Kiedy zobaczyła, że się zbliżam – a wyglądałam jak ulepiona z błota – rzuciła drąg i podbiegła do mnie.

Duża Siostra szła przodem, więc podbiegłam, aby się z nią zrównać. Nic nie zrozumiałam z tego, co mi powiedziała, jednak tym razem nie zamierzałam ustąpić.

– Dlaczego jesteś taka niecierpliwa? – Siostra wydawała się bardziej zdecydowana niż ostatnio. – Nie opowiedziałam ci jeszcze, jak po wyzwoleniu wyglądało moje życie w nowym społeczeństwie.

2

Człowieka triady aresztowano. W 1950 roku Partia Komunistyczna postanowiła podjąć zdecydowaną walkę z siłami antykomunistycznymi i równocześnie rozpoczęła kampanię czerwonego terroru w miastach. Dławienie kontrrewolucji i likwidaqa wywrotowej działalności wrogiej agentury trwały kilka dobrych lat. W Czungcing wytropiono i pozamykano wszystkich szefów triady i przywódców sekt religijnych; codziennie dochodziło do setek egzekucji, a ciała ofiar, po które nikt się nie zgłaszał, grzebano we wspólnych grobach. Miejscem egzekucji na Południowym Brzegu był Parów Persymon. Tam między innymi zginął najwyższy rangą mnich ze świątyni buddyjskiej, którego nigdy nie zajmowały problemy doczesnego życia. Religijni starsi ludzie ronili za nim ciche łzy, podczas gdy podniecona gawiedź wypełniała miejscowe herbaciarnie. Ludzie w Czungcing uwielbiają ekscytację, podobnie jak ostrą paprykę, którą przyprawiają jedzenie.

– W zabijaniu komuniści przewyższają tych z Kuomintangu – podsumował z westchnieniem ojciec.

Matka kazała mu się zamknąć. Znowu w ciąży, trzymała w ramionach córkę.

Ktoś jej szepnął, że człowiek triady siedzi w więzieniu i pragnie zobaczyć swoje dziecko. Niepewna, jak powinna postąpić, spędziła bezsenną noc, wiercąc się i rzucając na łóżku. Rankiem, ze spuchniętymi oczyma poszła do więzienia, ale bez córki.

Poruszając się niezdarnie, w zaawansowanej ciąży, zgłosiła się w kantorku przy bramie więzienia; tam nie tylko odmówiono jej widzenia, ale jeszcze odnotowano związek z reakcjonistą. W drodze powrotnej kipiała z gniewu, ale nie żałowała, że pojechała.

Wiadomość o losie człowieka triady dotarła do niej po kilku miesiącach, na długo po tym, jak go skazano na śmierć. Był to jeden z Wielkich Dni Dławienia Kontrrewolucji; skazańcy transportowani ciężarówką na miejsce egzekucji wszczęli bunt i zostali wystrzelani z karabinu maszynowego podczas próby ucieczki.

W dusznej, zatłoczonej kabinie pod pokładem matka ocierała łzy i usiłowała się uspokoić. Dlaczego płacze nad kimś takim jak on? Ale łzy same napływały do oczu. Siedziała, kołysana rytmem fal uderzających o kadłub promu.

Gdy pewnego razu, wiele lat wcześniej, matka i człowiek triady jechali rikszą, drogę zablokował kondukt żałobny. Przed trumną szli, rozpaczając, synowie i wnukowie w żałobnych strojach, a za nimi ubrani na biało wynajęci żałobnicy nieśli lektyki i konie z papier-mache, brokatowe szaty rytualne, stroje na oficjalne okazje oraz jedwabne żałobne chorągwie. Grała orkiestra, wybuchały fajerwerki, a czerwone lampiony kołysały się na wietrze.

Człowiek triady odwrócił się ku matce, która przyglądała się procesji z szeroko otwartymi oczami.

– Nie zazdrość tym ludziom – powiedział. – Kiedy upłynie wiele lat i twoja matka zejdzie z tego świata, zorganizuję wspaniały pogrzeb z buddyjskimi mnichami i kapłanami tao, którzy zapewnią spokój jej duchowi w wędrówce na tamten świat. Wybiorę odpowiedni dzień i miejsce na pochówek, zapewniając w ten sposób sławę i poważanie potomkom zmarłej. – Odgadł jej myśli, wyczuł, że pragnęła wywiązać się z obowiązku wobec matki.

Babcia nie zmarła w swojej rodzinnej wsi, tylko w Czungcing, u matki w domu. Jej dwaj synowie nacięli bambusowych kijów, sporządzili z nich nosze i nieśli na nich konającą matkę, żebrząc w drodze. Po czterech ciężkich dniach i trzech nużących nocach dotarli do miasta. Matka na ich widok wybuchła płaczem.

– Dlaczego nie daliście znać? – pytała. – Opłaciłabym wam podróż statkiem, choćbym się miała zapożyczyć.

Białe opaski na ich głowach, które zgodnie z panującym na wsi zwyczajem nakładało się przed wizytą u krewnych, były szare z brudu, a sąsiedzi w siedlisku szemrali, że widok żałobnych strojów to zły omen. Matka wyskrobała dwadzieścia juanów na prom dla braci, którym spieszno było do domu.

Jednak oni stwierdzili, że wolą pójść pieszo, a pieniądze przeznaczą na ważniejsze domowe potrzeby.

W szpitalu lekarze oznajmili matce, że nic już nie mogą zrobić dla tej starej kobiety. Więc matka kupiła zioła i sama sporządzała lekarstwa; przez wiele dni w naszym domu unosiły się dziwne zapachy. Z babki została tylko skóra i kości, bo jej przewód pokarmowy był wyniszczony przez pasożyty – długie, płaskie kolorowe glisty, które wychodziły wraz ze stolcem. Babcia spędzała całe dnie w łóżku, zwinięta w kłębek, obejmując brzuch rękoma, i ani nie mogła spać, ani siedzieć wyprostowana. Chciała przetrwać zimę, ale jednej mroźnej nocy, tuż przed księżycowym Nowym Rokiem, zawyła z bólu, siedząc na nocniku, i osunęła się na podłogę. Matka pomogła jej wejść na łóżko i wtedy babcia w swych ostatnich słowach poprosiła ją, by ściągnęła ze wsi do Czungcing głodującego najmłodszego brata i żeby go odkarmiła i nauczyła czytać. Matka pokiwała głową na zgodę, a wtedy babcia wydała ostatnie tchnienie.

W dniu jej śmierci w 1953 roku matka obmyła zwłoki ciepłą wodą, a potem przycisnęła zimną rękę zmarłej do swojej piersi. Babka, ubrana w pogrzebowy strój uszyty przez córkę, leżała na marach zbitych ze starych desek w sieni przy drzwiach. Nikt po niej nie płakał i nie było kapłanów tao, żałobnych wieńców, sztandarów ani katafalku. Jedna oliwna lampka rzucała migotliwe światło na zwłoki. A pochowano ją między zaniedbanymi grobami w Parowie Trzech Kamieni.

Nawet na łożu śmierci babka nie wybaczyła córce ucieczki z domu przed aranżowanym małżeństwem. Matka bardzo się tym gryzła; często śniła, że babka zjawia się przy jej łóżku, ale nigdy nie wspomina o małżeństwie. Kiedy staruszka dogorywała, także omijała ten temat. Żaliła się jedynie, że matka ją opuściła, skazując na głód, samotność i życie na łasce innych. Babka życzyła sobie również, aby odszukano grób jej siostrzenicy, Trzeciej Ciotki, lecz pomimo starań matce nigdy nie udało się tego dokonać. Trzecia Ciotka umarła z głodu w 1961 roku i podobno została pochowana na wzniesieniu gdzieś w okolicy południowego przęsła mostu przez Jangcy. Mostu wtedy jeszcze nie było, a skalisty wzgórek porastały krzaki i chwasty. Ponieważ miejsca nie zaznaczono nawet kamieniem, zlokalizowanie grobu stało się niemożliwe. Potem, kiedy wznoszono most, buldożery zniwelowały wzniesienie i rozwłóczyły kości.

Siedemnaście lat po śmierci babki matka rozkopała jej grób, owinęła szczątki w białe płótno i umieściła je w skrzyneczce, którą kazała braciom zabrać do wioski, gdzie babka się urodziła, i pochować obok męża na wzgórzu za rodzinnym domem. Sny przestały ją nawiedzać. Wieśniak, który jakiś czas później przybył do Czungcing, powiedział matce, że po każdym deszczu w księżycowe noce wyrastają przed grobem babki czarne grzyby, które ludzie zbierają i zjadają, nawet ich przedtem nie płucząc, bo nie ma na nich śladu błota.

3

Matka już od młodych lat miała problemy z oczami, musiała co rusz wycierać je chusteczką, bo inaczej w kącikach gromadziła się i zasychała zielonkawa wydzielina, powodując dokuczliwe swędzenie.

– To przez ciążę – mówiła nam. – Starajcie się nie płakać w ciąży. Żeby wam się nie zrobiło coś takiego jak mnie. Nic na świecie nie jest w stanie na to pomóc.

Wspomnienia Dużej Siostry nasunęły mi przypuszczenie, że matka miała na myśli dzień, kiedy poszła na widzenie do więzienia i o mało nie wypłakała oczu w powrotnej drodze.

Jednak Duża Siostra wątpiła, czy matce naprawdę starczyło odwagi, żeby udać się do więzienia. Sądzę, że miała powody, aby snuć takie podejrzenia; jako córka była szczególnie wyczulona.

– A więc tak zakończył życie twój ojciec? – Nic mnie nie łączyło z tamtym człowiekiem, a jednak posmutniałam i mocno jak nigdy dotąd trzymałam Dużą Siostrę za rękę.

– Och, gdyby tak właśnie umarł! – rzuciła po chwili milczenia tonem, który naprawdę mnie zaskoczył.

Przysiadła na skale plecami do rzeki i bez żadnej zachęty z mojej strony kontynuowała opowieść.

Była niedziela. Ojciec od wielu dni pływał po rzece i nie dawał znaku życia, więc matka wzięła na ręce Trzeciego Brata, który miał wtedy trzy lata, i z Dużą Siostrą u boku przeprawiła się przez rzekę, by się czegoś dowiedzieć w przedsiębiorstwie żeglugowym. Przy Niebiańskich Wrotach na spadzistej drodze w pobliżu portu panował wielki ruch, i pieszy, i kołowy, więc było tam dość niebezpiecznie nawet w taki słoneczny dzień. Matka, pogrążona w myślach, zauważyła ręczny wózek toczący się drogą dopiero w chwili, gdy prawie na nią najechał. Przyciskając Trzeciego Brata do piersi, uskoczyła na pobocze, krzycząc do Dużej Siostry, która skamieniała ze strachu: „Zejdź z drogi! Uciekaj!” I zacisnęła oczy, żeby nie widzieć, jak rozpędzony wózek zabija albo okalecza jej córkę. To samo groziło właścicielowi wózka, gdyby doszło do wywrotki. Ale jakimś cudem wózek zatrzymał się w ostatniej sekundzie. Wszyscy byli śmiertelnie przerażeni.

Lecz przerażenie szybko przeszło w zdumienie, bo właścicielem wózka okazał się wuj człowieka triady. Zawołał matkę po imieniu.

– To ty! – powiedział oszołomiony. – Nie masz pojęcia, ile się was obu naszukałem.

Skronie mu posiwiały, miał podciągnięte rękawy i nogawki, a na nogach ubłocone gumiaki.

Choć chwila była dramatyczna, a zbieg okoliczności wręcz niewiarygodny, incydent nie wpłynął w znaczący sposób na życie Dużej Siostry. Podczas tego spotkania wyszło na jaw, że człowiek triady wcale nie został rozstrzelany. Zawieziono go na plac egzekucji, a kiedy strzelono do niego ślepym nabojem, narobił w spodnie i z miejsca zgodził się na współpracę. Wyśpiewał wszystko, czego od niego żądano, z nazwiskami włącznie, a podczas przesłuchań zaczął ziać nienawiścią do Kuomintangu za to, że potraktowali go jak marionetkę, mimo że wcześniej nadstawiał dla nich głowę. Skoro przejrzał na oczy i zobaczył, że jest tylko pionkiem w grze, dlaczego miał osłaniać innych?

Nie czuł wyrzutów sumienia, kiedy siedział w więzieniu, mimo że pojmano wszystkich, których nazwiska podał. To tylko kwestia czasu, myślał, zanim z powrotem znajdę się na wolności. Wkrótce jednak miał się przekonać, że został oszukany, bo jego prześladowcy nie tylko go nie wypuścili, ale jeszcze domagali się nowych nazwisk.

– Powiedziałem wam już wszystko, co wiem – odparł uprzejmie.

– Nieprawda. Musisz się oczyścić, nie wolno ci niczego zataić. Słyszał, co mówią, ale nic z tego nie rozumiał. Jeszcze do niego nie dotarło, na czym polega taktyka komunistów.

Na początku trzymano go w budynku w pobliżu Białego Domu, gdzie kiedyś, podobnie jak w Jaskini Szczątków, ludzie z Kuomintangu więzili członków „partii demokratycznych” i działaczy komunistycznego podziemia. To tutaj miała główną siedzibę otwarta w 1943 roku chińsko-amerykańska szkoła tajnych agentów. Po wyzwoleniu komuniści zmienili to miejsce w muzeum. Zobaczcie, jakich potwornych zbrodni dopuścili się amerykańscy imperialiści przeciwko narodowi chińskiemu! Oto macie niezbite dowody, że ten rzeźnik Czang Kajszek i jego zausznicy skazali naszych towarzyszy na męczeńską śmierć! Co roku dwudziestego siódmego listopada, w Dniu Męczennika, młodzi pionierzy gromadzili się wokół grobów bohaterów i z uniesionymi pięściami składali uroczyste przysięgi na czerwone chusty, które mieli na szyjach, i na sztandar z pięcioma gwiazdami.

Lista męczenników podlegała nader częstym rewizjom. Pierwsi zniknęli z niej demokraci. Później, podczas rewolucji kulturalnej, niektórzy z męczenników okazali się szpiegami. Następnie poglądy znów ulegały zmianie i ponownie stawali się męczennikami. Śledztwa w przypadku zmarłych są znacznie trudniejsze niż dotyczące żywych. Autorom Czerwonej turni, powieści rewolucyjnej o tutejszych więzieniach, podczas rewolucji kulturalnej przylepiono etykietkę zdrajców. Jeden z nich wyskoczył z okna i zabił się, roztrzaskując czaszkę o chodnik. Powiekę miał zaciśniętą, a drugie oko tak spuchnięte, że dwa razy większe nie mieściło się w oczodole. Zdjęcie jego zwłok było najbardziej przejmującą podobizną nieżywego człowieka, jaką kiedykolwiek zdarzyło mi się widzieć.

Kiedy człowieka triady przeniesiono do Białego Domu, musiało w końcu do niego dotrzeć, że historia lubi płatać figle, a drzwi więzienia powinny być w nieustannym ruchu. Za dnia prowadzono go pod karabinem na wyrobisko węgla. Jedynie w nocy miał czas się zastanawiać nad meandrami swego losu. Zaczął się załamywać pod ciężarem zeznań, które złożył wbrew kodeksowi obowiązującemu w jego świecie, a także w niezgodzie z własnymi zasadami. Kiedy ogarnęły go wyrzuty sumienia, wiedział, że już jest za późno.

4

Do drugiej próby odwiedzin u człowieka triady nie doszło, bo przeniesiono go do Ogrodów Rodziny San na Południowym Brzegu, jednego z dwóch regionalnych więzień dla zatwardziałych kryminalistów.

Naturalny ojciec Dużej Siostry siedział tam jako „pozbawiony kręgosłupa” były członek triady, lecz nie trwało to zbyt długo. W 1960 roku, kiedy przestał być użyteczny jako kolaborant, przeniesiono go do obozu pracy niedaleko jego rodzinnego domu w powiecie Anjue. lam z powodu klęski głodu musiał stracić wszelką nadzieję na dożycie swych dni na wolności. W obozie nie było jedzenia, pod koniec października dopadła go puchlina wodna i nie mógł już dłużej pracować. Zostawiono go samemu sobie, by umarł.

Zima była wyjątkowo mroźna, a ziemia zmarznięta na kamień. Jeżeli nie pracowałeś, nie jadłeś. Kiedy wydał ostatnie tchnienie, palce miał pokryte krwią, bo rył nimi w ziemi; parę jej grudek nadal miał w ustach. Patrzył przed siebie niewidzącymi oczyma. Ponieważ nikt się nie zgłosił po zwłoki, pochowano go we wspólnym grobie. Nie dożył trzydziestu sześciu lat. Długo po jego śmierci ktoś, kto przeżył tamten koszmarny czas, opowiedział to wszystko matce, bawiąc przejazdem w Czungcing.

Tamtego roku w rodzinnym miasteczku matki w powiecie Czong, jak również w jego okolicach, wszystko, co jadalne, zostało już zjedzone i ludzie, aby oszukać głód, zaczęli jeść białą glinkę kredową zwaną ziemią opiekuńczego bóstwa. Ale w żołądku glinka powiększała objętość i tężała, co prowadziło do tragicznych w skutkach zaparć. Moja cioteczna babka zmarła z głodu pierwsza w wiosce; mój kuzyn, student szkoły górniczej, pospiesznie udał się do domu, żeby spełnić obowiązek pierworodnego syna. Po drodze mijał powiat Fengdu i tam dopiero zobaczył, jakie żniwo zbiera głód. Jawnie sprzedawano dzieci, uciekano całymi rodzinami ze strachu o życie, wzdłuż drogi leżały trupy nieprzykryte nawet podartymi słomianymi matami. Głód był tak potworny, że w niektórych rodzinach posuwano się do zjadania ciał zmarłych krewnych.

– Towarzyszu, nie idź dalej – poradził mu przygodny wędrowiec. – Za żadną cenę nie dostaniesz tam nic do jedzenia.

Po spełnieniu synowskiego obowiązku młody człowiek wrócił do szkoły. Nie powiedział nikomu, że matka zmarła z głodu ani że klęska dziesiątkuje mieszkańców wsi. Zamiast tego napisał podanie z prośbą o przyjęcie do partii, w którym wychwalał przywódców za mądrą politykę rolną. Zależało mu na awansie społecznym, nie chciał wracać do głodującej wsi. Matka umarła i żadne skargi nie mogły przywrócić jej życia. Jego jedyną szansę stanowiło wspinanie się po politycznej drabinie wzniesionej przez reżim. Kłamstwa kadry partyjnej różnych szczebli doprowadziły do głodu, więc jedynie podtrzymując te kłamstwa, można było dołączyć do kadry.

5

Im bardziej starałam się zgłębić powiązania mego życia z klęską głodu, tym bardziej wydawały się one tajemnicze. Krótko przed moim przyjściem na świat głód zmiótł z powierzchni ziemi babkę, Trzecią Ciotkę i jej męża, Pierwszą Ciotkę i pierwszego męża matki. Tylu krewnych umarło, a ja nie.

Jakim sposobem ocalałam?

Moje rozważania zawsze kończyły się znakiem zapytania.

W latach pięćdziesiątych ludzie z naszej ulicy, podobnie jak cała ludność Chin, posłuchali wezwania przewodniczącego Mao, aby mieć jak najwięcej dzieci i walczyć o czerwoną girlandę „wspaniałej matki”. Niektóre z kobiet rodziły co roku; niektórym trafiały się bliźnięta. W porównaniu z innymi talent reprodukcyjny matki wypadał dość blado. Niemniej do 1958 roku przybyło naszej rodzinie troje dzieci. Czwartą Siostrę poprzedzał jeszcze jeden brat, ale urodził się martwy. Sztucznie wywołany poród spowodował obfite krwawienie; matka straciła przytomność i przez długi czas nie można jej było docucić. To wydarzyło się wiosną 1954 roku.

– Jaka z ciebie okrutna matka! Dlaczego prałaś w rzece na trzy dni przed terminem? Udusiłaś własne dziecko, zabiłaś je! – łajała akuszerka wycieńczoną matkę.

– O jednego mniej do wykarmienia, o jednego cierpiącego mniej – odpowiedziała cicho matka, uśmiechając się słabo.

Zaskoczona akuszerka odeszła od jej łóżka. Zapewne pierwszy raz miała do czynienia z taką bezwzględną matką.

Ta ironia była matce potrzebna; być może w ten sposób chciała dodać sobie otuchy. Jej los i los jej latorośli był z góry przesądzony. Jeżeli dzieci rodziły się martwe, przynajmniej nie musiały wieść całego życia w nędzy.

Gorączka reprodukcyjna w dramatyczny sposób podniosła liczbę ludności Chin. Nie byłam jedyną zbędną osobą w rodzinie; moi bracia i siostry też stali się zbędni, podobnie jak większość Chińczyków. A zbędni ludzie nie potrafią traktować podobnych sobie z życzliwością i współczuciem.

Rozmowa przeniosła nas w czasy klęski głodu. Duża Siostra, osoba o gwałtownym usposobieniu, miała wtedy szesnaście lat. Kiedy poznała historię swych narodzin, poczuła ogromną niechęć do matki. Niedługo potem ja miałam przyjść na świat. Moje serce biło niespokojnie, kiedy czekałam na dalszy ciąg opowieści Dużej Siostry.

Загрузка...