XIV

1

Położyłam książki, zajrzałam do sypialni, nasłuchując odgłosów z poddasza.

– Nie ma Dużej Siostry? – spytałam.

– Nie – odparła Czwarta Siostra, nawet nie spojrzawszy w moją stronę.

To typowe dla Dużej Siostry: tak pojawiać się i znikać bez słowa.

– Mała Szóstko, uganiałaś się za duchami, czy co?! – wrzasnęła matka z pokoju. – Cały dzień cię szukam! Wiesz, ile roboty czeka?!

Weszłam do pokoju i pozdrowiłam ją serdecznie. Nie zareagowała, udając, że nie słyszy, i dalej przestawiała jakieś butelki i puszki pod łóżkiem. A potem wyprostowała się i obrzuciła mnie dziwnym, chłodnym spojrzeniem, które zdawało się mówić: „Sądzisz, że się nie domyślam, o czym wy dwie rozmawiacie?”.

Ignorując jej bezgłośny wyrzut, zapytałam, jak się miewa Druga Siostra.

Odpowiedziała, że dziecko Drugiej Siostry dostało biegunki, więc nie miała czasu zapalić kadzidła, jak zaplanowała. Wiedziałam, że kłamie. Była po drugiej strome rzeki w jakichś swoich sprawach, które chciała utrzymać przed nami w tajemnicy.

Napiłam się wody i zaniosłam książki na poddasze. Na łóżku leżała Duża Siostra. Musiała przed chwilą wrócić. Do świeżo umytej twarzy przylgnęły pasma włosów.

– Nie znam drugiej osoby, którą można tak łatwo nabrać jak ciebie – zaśmiała się, widząc moją zaskoczoną minę.

– No to dalej, nabierz mnie – powiedziałam bez śladu gniewu, siadając na łóżku.

Jej nastrój uległ gwałtownej odmianie.

– Co za rodzina! – mruknęła ponuro. – Nie możesz się doczekać, kiedy zniknę. Wiem, wszyscy uważacie, że wam zawadzam. – Oznajmiła, że wyjeżdża za dzień lub dwa, ale niedługo wróci, i to na dobre. Nie zamierza spędzić reszty swego przeklętego życia w jakimś zakazanym miejscu daleko w górach.

Było popołudnie, przynajmniej tak mi się wydawało. Tego dnia czas nie miał dla mnie znaczenia, nie byłam nawet pewna, czy nadal istniał. Moją głowę i serce przepełniała ekstaza – uczucie, jakiego nigdy przedtem nie zaznałam.

Ktoś z dołu zawołał Dużą Siostrę. Podniosła się z łóżka, żeby sprawdzić, kto ją woła, po czym oświadczyła, że musi wyjść.

– Na długo? – spytałam bez większego zainteresowania.

– Na chwilę. Nie martw się, dzisiaj nie wyjadę. – Pogładziła mnie po głowie, jak gdybym nie mogła znieść myśli o jej wyjeździe.

Wyszłam na podest. Duża Siostra opuszczała siedlisko z jakimś mężczyzną, wesoło rozmawiając. Specjalnie popisywała się przed naszymi sąsiadami. Jej towarzysz miał wzrost koszykarza. Duża Siostra znowu się zakochała, pomyślałam. Wypełni swoje postanowienie: ucieknie z górniczej osady, w której teraz mieszka, i wróci do miasta, choćby jako żebraczka.

Czwarta Siostra, wyraźnie niezadowolona, weszła na poddasze.

– A ty co tu robisz? Dalej, zejdź na dół i wybierz popiół spod kuchni! – Znowu pokłóciła się z Dehuą i musiała wyładować złość na mnie.

– Co to za facet? – zapytałam ją.

– Jaki facet? Och, ten! Był w tej samej wsi co Duża Siostra.

– Przyjechała do domu, żeby go odszukać?

– Skąd wiesz?

– Tak mi się wydaje – ucięłam rozmowę, schodząc na dół.

Byłam pełna podziwu dla Dużej Siostry. Odnalazła go. Wspominała o nim, kiedy wzięła mnie ze sobą do szkolnej koleżanki, przez którą zamierzała do niego trafić. Łączyła ich stara znajomość, no, może coś więcej. Jego poprzednia żona była półkrwi Japonką. W 1953 roku wszyscy Japończycy z mieszanych małżeństw zostali zmuszeni do opuszczenia kraju i nie wolno im było zabrać ze sobą dzieci. Kiedy dwóch policjantów przyszło do ich domu, nie zgodziła się z nimi pójść, a on zablokował im drogę.

Mieli trzy córeczki. Jedna z nich uczepiła się jej ramienia, a dwie kurczowo trzymały się nóg. Polały się strumienie łez. Aleja Szkoły Średniej nigdy nie była świadkiem bardziej rozdzierającej serce sceny.

Kiedy wywieziono Japonkę, rodzina stała się celem ataków podczas kolejnych politycznych zawirowań. Jego bez przerwy ciągano na przesłuchania jako „zdrajcę”, dzieci wyzywano na ulicach od „japońskich bachorów”. Ten wysoki mężczyzna, który wziął za żonę dziewczynę mieszanej krwi, często musiał bronić swego wyboru pięścią. Gdy pięść zastąpił nóż, wysłano go do obozu pracy. Przez wiele lat nieszczęście goniło nieszczęście; dopiero po 1970 roku, kiedy stosunki japońsko-chińskie z wrogich zmieniły się w przyjazne, życie takich ludzi jak on uległo radykalnej poprawie. I właśnie wtedy, gdy posiadanie żony na wpół Japonki nabrało wielkiej wartości, ona go porzuciła i pozostało im jedynie podpisać papiery rozwodowe.

Duża Siostra wróciła późnym wieczorem.

– Ładna z was para – zauważyłam. – Pierwsza nagroda w konkursie rozwodów.

– Kto by mnie chciał z tymi wszystkimi dzieciakami?

Aby zakończyć wątek, zaczęła nucić syczuańską piosenkę ludową swym ciepłym, głębokim głosem. Nie zależy jej na mężczyznach, oznajmiła. Wszyscy są tyle samo warci. Prawdopodobnie spotykała się z kilkoma naraz. Była nieszczęśliwa, dopóki nie wpakowała się w jakieś tarapaty.

2

Nie pamiętam, bym kiedykolwiek spała tak mocno jak tamtej nocy. Kiedy późnym rankiem, ociągając się, wreszcie wstałam, byłam na poddaszu sama. Co zupełnie do mnie niepodobne, zanim wyszłam z łóżka, przejrzałam się w lusterku. To nie byłam ta sama, dawna ja. Zmieniłam się; szczególnie moje oczy straciły ten wiecznie spłoszony wyraz, stały się spokojne i błyszczące. Byłam zadowolona z tego, co zobaczyłam. Poprzedniego dnia matka i Duża Siostra także dostrzegły we mnie odmianę; musiały się zastanawiać, dlaczego wyglądałam na taką szczęśliwą. Tego ranka zrodziło się moje ślepe przywiązanie do lusterek; maleńki obraz, jaki się w nich odbijał, stał się moim światem, miejscem, gdzie nieszczęście nie miało wstępu. Spacerowałam tam w deszczu i mgle, przystając od czasu do czasu, by przyjrzeć się odbiciu znajomych ludzi i miejsc.

Na ulicy po drugiej stronie rowu ktoś okładał dziecko, ścigając je z morderczym zamiarem. „A biegnij sobie! Uciekaj, ile chcesz! Zobaczysz, odrąbię ci te twoje przeklęte nogi!” Przez świetlik wpadały ochrypłe okrzyki mężczyzny. Znowu złapali chłopaka, który co rusz uciekał do centrum miasta. Przykują go do łóżka łańcuchem i będą głodzić przez trzy, cztery dni, aż wyczerpany zacznie błagać o litość.

Ale prędzej czy później znowu ucieknie. Nie wiem, co sobie wyobrażał ten dziwny mały chłopiec. Dokąd go tak ciągnęło?


Zaledwie kilka dni po tym, jak podjęto decyzję o ślubie, Dehua przestał przychodzić do domu, a kiedy już się zjawiał, zalatywało od niego alkoholem. Po pracy wraz z kumplami z fabryki grał przy wódce w pokera. Zupełnie się nie liczył z Czwartą Siostrą i nie wzruszały go jej nieustanne łzy. Oznajmił, że go nudzi, a ona odpłaciła mu złośliwą uwagą, że mężczyzna ze świadectwem ślubu w kieszeni przestanie się podobać ładnym koleżankom ze szkoły. To była ostatnia kropla; Dehua odwrócił się na pięcie i wyszedł, po czym zamieszkał u kolegi z pracy. Nie tylko trzymał się z daleka od naszego domu, ale również nie pokazywał się u swoich rodziców.

Duża Siostra poradziła Czwartej Siostrze, żeby poszła za jej przykładem i znalazła sobie kogoś nowego, ale ona odparła, że nie ma odwagi rzucić jednego mężczyzny i zadać się z następnym. Ponieważ nie potrafiła żyć bez Dehuy, ubłagała Dużą Siostrę, żeby nakłoniła go do powrotu.

Kiedy zeszłam z poddasza, razem opuściły siedlisko. W porze obiadu ojciec stwierdził, że nie musimy czekać na matkę, bo z samego rana poszła do miasta, żeby zająć się chorym dzieckiem Drugiej Siostry.

– Nie wróci przed kolacją – stwierdził. – Jest nas dzisiaj tylko troje.

Coś ojca nurtowało, chodził bardziej przygarbiony niż zwykle. Kiedy kazał Piątemu Bratu sprawdzić, czy wędka i podbierak dadzą się naprawić, dowiedział się, że dawno temu zabrał je Trzeci Brat. Ojciec z gniewnie ściągniętymi brwiami nabił fajkę i nie zapałając jej, wyszedł powoli z siedliska. Nie powiedział, dokąd się wybiera. Może szedł nad rzekę, a może nie. Nastał taki czas w naszej rodzinie, ze wszyscy zajmowaliśmy się swoimi sprawami, nie informując o nich nikogo.

3

Do nagłego zwrotu w moim życiu doszło w drodze do szkoły. Prędzej czy później i tak musiał nastąpić, ale nieco by się odwlekł, gdybym nie przejęła inicjatywy.

Gdy przechodziłam na drugą stronę ulicy, przed szkolną bramą kręciło się niewielu ludzi. Było spokojniej niż zwykle i dlatego z miejsca zauważyłam mężczyznę, który ciągle deptał mi po piętach; stał przy murze jakieś dwadzieścia kroków od bramy. Nie było mowy o pomyłce. Kiedy tylko mnie dostrzegł, umknął w jedną z bocznych uliczek jak spłoszony zając.

Nie pamiętam, czy tamtego dnia odbywały się lekcje. Moje myśli krążyły wyłącznie wokół jednej sprawy: musiałam znowu się zobaczyć z nauczycielem historii. Przez ostatnie dwa dni przestała mnie nawet nurtować największa tajemnica mego życia, czyli okoliczności narodzin. W chwili gdy ujrzałam nieznajomego mężczyznę, ten problem niespodziewanie wypłynął na nowo. Po tym wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni, poczynając od wynurzeń Dużej Siostry, a kończąc na moich pierwszych miłosnych doświadczeniach, nie zamierzałam biernie czekać na to, co los ma dla mnie w zanadrzu.

Także i tym razem nie przyjrzałam się dokładnie temu mężczyźnie. Na zarejestrowanie jego rysów miałam zaledwie sekundę, czyli dość czasu, by rozpoznać go w tłumie, lecz za mało, żeby go opisać. Mając w pamięci słowa Dużej Siostry, w jednej chwili ułożyłam wszystkie fragmenty łamigłówki. Wcale nie musiałam go ścigać. Zawróciłam i skierowałam się prosto do domu.

Niebo miało kolor purpury; zawsze tak wyglądało o świcie i o zmierzchu. Domy i wzgórza, te bliskie i te odległe, wydawały się jasne i świeże. Szłam w tej poświacie, pozwalając cieszyć się oczom niesamowitą kolorystyką krajobrazu.

Wmaszerowałam energicznie do Siedliska Numer Sześć. Matkę zastałam przed drzwiami w sieni. W nieruchomej dłoni trzymała wachlarz; siedziała spokojnie, jakby na mnie czekając.

4

Ominęłam ją, nawet nie patrząc w jej stronę. Jeśli chce rozmawiać, niech zacznie pierwsza.

Grzmot przetoczył się ponad naszym dachem, zapowiadając burzę i deszcz. Usiadłam przy stole, nie zapalając lampy. Odrobina światła sącząca się przez okno rozszczepiała się w tęczę na ścianie, tam gdzie zegar niestrudzenie odliczał sekundy i minuty.

Matka nie będzie siedzieć na zewnątrz do końca świata, tego byłam pewna. I rzeczywiście, wkrótce pchnęła drzwi, weszła i przysiadła na brzegu łóżka.

– Nie pozwalasz im nic mówić, to teraz sama powiedz – odezwałam się.

Siedziała i patrzyła na mnie; to było coś, co dotąd jej się nie zdarzyło. Zazwyczaj albo na mnie krzyczała, albo była czymś zajęta, albo leżała wykończona w łóżku, nawet nie mając siły unieść powiek. Przeżyłam tyle lat, a po raz pierwszy trafiała mi się okazja, żeby z nią bez przeszkód porozmawiać. Tymczasem język stanął mi kołkiem w ustach, z trudem wydobywałam słowa i czułam suchość w gardle. Marzyłam o łyku wody.

– Znowu śledził mnie ten mężczyzna – zaczęłam przez zaciśnięte zęby.

– Nie ma się czego bać – odpowiedziała beznamiętnie, tym razem zupełnie nieporuszona.

– Nie czuję strachu – sprostowałam. – To nienawiść. Nienawidzę wszystkiego i wszystkich, z tobą włącznie. Dłużej już nie wytrzymam.

Mięśnie jej twarzy zadrżały. Powiedziała, że wie.

– Nikt cię nie skrzywdzi, dopóki nad tobą czuwam. A już na pewno nie on.

– Trochę za późno mi to mówisz. Wzrastałam bez matczynej opieki i czułości. Dlaczego miałabym ci teraz uwierzyć?

Podniosła się, ale zaraz usiadła z powrotem.

– Wysłuchaj mnie, Mała Szóstko.

Ludzie, którzy poznali głód, nigdy go nie zapomną. Matka oznajmiła, że mnie jednej obca jest taka pamięć, bo tę klęskę przeżyłam w jej brzuchu. Pod koniec lat pięćdziesiątych i na początku sześćdziesiątych o mało nie odchodzili od zmysłów z głodu. Bywało, że kładli się spać bez kolacji, a wstając rano, myśleli tylko o tym, jak oszukać żołądek. Któregoś dnia rząd ogłosił, że unieważnia syczuańskie kartki żywnościowe. Te kartki, na które tak ciężko harowała, stały się nic niewartymi świstkami. Była na dnie rozpaczy.

A potem nadszedł telegram z informacją, że ojciec miał wypadek. Przewieziono go statkiem trzysta kilometrów i zostawiono w szpitalu w Luczou.

Matka wzięła Czwartą Siostrę, wsiadła na statek i popłynęła w górę rzeki. Kiedy zobaczyła, jak bardzo ojciec jest wymizerowany, nie miała serca go powiadomić, że umarła Trzecia Ciotka ani że Cioteczna Babka, która mieszkała w powiecie Czong, zagłodziła się na śmierć. Nie wspomniała też, że Trzeciego Brata wciągnąłby wir, gdyby mijający go marynarz nie skoczył mu na ratunek, i że wszystkie dzieci były tak wygłodzone, że jeśliby im nie zabraniała, chodziłyby kraść jedzenie.

Kiedy matka się odwróciła, żeby obetrzeć oczy, ojciec przyciągnął do siebie Czwartą Siostrę i zapytał, co by miała ochotę zjeść. Mięso, kilka jajek, ciasto smażone na oleju i trochę landrynek, odpowiedziała.

Ojciec wyjął resztkę wypłaty i nakazał matce kupić coś do jedzenia.

Kiedy na ulicy Czwarta Siostra miała właśnie odgryźć kawałek kupionego przez matkę placka, siwowłosa kobieta wyrwała go jej z ręki, schowała za pazuchę i obejmując się ramionami, wysunęła głowę do przodu, gotowa do wałki na śmierć i życie w obronie swej zdobyczy. Poświstywał lodowaty wiatr, skulona kobieta spoglądała spod oka na Czwartą Siostrę; miała pomarszczoną twarz, a fałdy luźnej skóry na szyi leżały na kołnierzu jak zwój liny. Oczywiście nie ukradła tego placka dla siebie. Był przeznaczony dla dzieci w domu. Czwarta Siostra rozpłakała się, przestraszona nie tyle gwałtownym zachowaniem kobiety, ile jej determinacją, by nie oddać łupu.

Matka wzięła siostrę za rękę i odeszły.

Ponieważ ojciec musiał zostać w szpitalu w Luczou, wróciły do domu same. Matka z powrotem podjęła pracę tragarza, bo w domu było pięć głodnych gąb do wykarmienia. Któregoś dnia, kiedy niosła piasek dla fabryki tekstylnej, natknęła się na jedną z naszych sąsiadek, Okularnicę Wang, grubą kobietę, która obsługiwała wagę i bardzo zabiegała o przyjęcie do partii. Najwyraźniej uznała, że się zasłuży, wyżywając się na matce. Usiadła za wagą i oznajmiła, że każdy wsad ma ważyć sto kilo. Matka była tak osłabiona z głodu, że Duża Siostra i Trzeci Brat przenieśli część ładunku i dopiero przed wagą przesypalł piach do jej koszy, starannie go uklepując. Matka zatoczyła się pod ciężarem, skręcając przy tym nogę w kostce, ale dokuśtykała do wagi, która wskazała zaledwie dziewięćdziesiąt osiem kilo.

Okularnica Wang oświadczyła, że płaci wyłącznie za równe sto kilogramów, i z miejsca zabrała matce pozwolenie na pracę. Matka, hamując gniew, powiedziała tylko: „Nie rabujemy i nikogo nie okradamy. Żyjemy z pracy naszych rąk, więc proszę mi pozwolić dalej nosić piach”. W odpowiedzi Okularnica Wang wysypała piasek na ziemię i podeptała kosze.

Młody księgowy z pobliskiej fabryki plastików, słysząc zamieszanie, wyjrzał na dwór akurat w chwili, gdy Wang wyżywała się na matce, więc podszedł bliżej, żeby się za nią wstawić.

– Sun! – krzyknęła Okularnica Wang, która go znała. – Niech pan się nie waży stawać w obronie żony reakcjonisty!

Młody człowiek, nie wdając się z nią w dyskusję, pomógł matce, której noga zdążyła spuchnąć jak bania, dobrnąć do domu, gdzie już w drzwiach padła bez siły.

Był kawalerem, dziesięć lat młodszym od matki, wówczas trzy-dziestoczteroletniej. Jego ojczym prowadził niewielką firmę z dwoma warsztatami, gdzie produkował grzebienie z krowich rogów. Po wyzwoleniu firmę znacjonalizowano, zmieniając ją w spółkę prywatno-państwową, a kapitał przelano do fabryki na Południowym Brzegu produkującej plastikowe przedmioty domowego użytku. Chociaż „stały zysk” ojczyma niewiele się różnił od płacy jego pracowników, nadal uważano go za kapitalistę.

Kiedy Sun skończył średnią szkołę, skierowano go do fabryki plastików jako stażystę, przy czym jego status społeczny pozostał wielce niejasny; był kimś pomiędzy kapitalistą a niższym funkcjonariuszem kadry. Jako osoba odpowiedzialna za ustalanie dziennych norm robotników i składanie sprawozdań członkom kadry nie musiał się pocić jak inni, lecz w pracy był pilny i dokładny.

Najpierw znalazł jakąś maść dla matki, żeby uśmierzyć ból kostki, a potem zajął się domem i popilnował dzieci.

Po wyleczeniu kostki matka została tragarzem w fabryce Suną. Pewnego razu, kiedy miała przewieźć azbestowe płyty na drugą stronę rzeki, uciekł jej prom, a gdy czekała na następny, podszedł do niej Sun i pomógł przenieść ładunek.

Powiedział jej, że był najstarszym synem, a ojca stracił, kiedymiał dwa lata. Matka, która w tym czasie pracowała u rodziny Su-nów, wyszła za świeżo owdowiałego pana domu i wtedy on go adoptował. Od tego czasu nosi nazwisko Sun. Oprócz niego matka miała jeszcze pięcioro dzieci, ale on nigdy nie wrósł w rodzinę i zawsze pragnął mieć starszą siostrę.

– Jeśli chcesz – zaproponowała – możesz mnie traktować jak starszą siostrę.

Gdy pewnego razu podczas miesiączki matka wnosiła cement na wzgórze, odpruła krwią i zemdlała. Następne dwa dni spędziła w łóżku, a Sun sam zajmował się dziećmi. Dołożył nawet kilka zaoszczędzonych kartek żywnościowych i ryzykując własną głowę, podkradł z fabrycznej stołówki bułeczki gotowane na parze, żeby dać je dzieciakom, które od ponad dwóch lat chodziły wiecznie głodne. Nareszcie się zasyciły, przez co odsunęło się od nich widmo najróżniejszych chorób, które mogłyby potem nękać je przez całe życie.

Kiedy zakupił zapasy dla robotników w fabryce, odsypał pięć kilo ryżu dla mojej matki; do takiego postępku nigdy by się nie posunął w normalnych okolicznościach. Ten ryż był jak manna z nieba i dzieci dobrze się odżywiały przynajmniej przez tydzień. Sun okazał się dla nich lepszy niż rodzony brat; wykonywał wszystkie ciężkie prace w domu – nosił wodę, rąbał drewno, nawet zreperował cieknący dach. A kiedy grał dzieciakom na harmonijce ustnej, w domu rozbrzmiewał śmiech. Przepadał za sy-czuańskimi operami, a matka, która lubiła ich słuchać, nuciła mu do wtóru. Tej przecież jeszcze młodej kobiecie nie chciało się wierzyć, że potrafi wydobyć z gardła takie miłe dźwięki. Kiedy wracała z pracy, nie odczuwała zmęczenia, no i miała więcej cierpliwości do dzieci.

– Zupełnie inaczej wyglądałabyś z trwałą – zauważył Sun któregoś dnia, kiedy zobaczył jej stare zdjęcie. Powiedział, że ma w domu trochę płynu do trwałej ondulacji.

Trwała… Zrobiła ją sobie wieki temu jako młoda mężatka w jednym z nielicznych, szczęśliwych okresów w życiu. W czasach głodu i walki o przetrwanie zapomniała nawet, jak wygląda. Teraz on jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przywrócił jej pamięć. Dotąd żaden mężczyzna nie układał jej włosów. Zręcznymi palcami z wprawą nawijał pasma. Lampa rzucała przyćmione światło, za oknem padał drobny deszcz.

Ojciec daleko na statku, żadnych listów. Tak długo była sama,że zdążyła zapomnieć, jak to jest, kiedy po domu kręci się mężczyzna. Teraz ten „młodszy brat” przypomniał jej, że jest kobietą, i potężna namiętność oraz tęsknota za miłością na nowo obudziły się w sercu. Nie ma pojęcia, jak między nimi do tego doszło. Stał za nią i nagle zdała sobie sprawę, że ich ciała się dotykają. Ten przelotny kontakt przestraszył ich, a zarazem podniecił. Dzieci poza domem, pokój pusty, a w nim łóżko. Nie starczyło sił, aby oprzeć się temu, co nieuchronne, i w mrocznej czeluści pokoju ich ciała się połączyły. Ledwo zakończyli gorączkowe miłosne zmagania, przed drzwiami rozległy się głosy i dzieci wróciły do domu. Tak jakby kierowało tym przeznaczenie, jakby z góry wszystko zostało ułożone.

5

To było to samo łóżko, na którym teraz siedziałyśmy! Kiedy matka przywoływała przeszłość, nie widziałam w niej tamtej trzydziestoczteroletniej kobiety, lecz tę samą co zawsze, zniszczoną emerytowaną robotnicę, która przedwcześnie się postarzała.

Okazało się, że matka zaszła w ciążę z mężczyzną, który nie był jej mężem. Jestem dzieckiem z nieprawego łoża! Powinnam się była tego domyślić, kiedy słyszałam, jak sąsiadki obrzucają się wyzwiskami w rodzaju „córka ladacznicy” czy „bękart”, tak naprawdę mając na myśli mnie. Dookoła było pełno znaków, tylko nie potrafiłam ich odczytać. Być może powstrzymywał mnie podświadomy lęk.

– To był najgorszy czas klęski głodu. – Kiedy matka mówiła o tym mężczyźnie, stawała się inną osobą, kimś zupełnie mi nieznanym. Łagodniała, znikało gdzieś zniecierpliwienie i opryskliwość. Nie podniosła głosu, nawet kiedy się żarliwie usprawiedliwiała. – Nie wyobrażasz sobie, jaki to był wstyd w oczach ludzi. Dlatego nie mogłam ci powiedzieć. Wtedy, w sześćdziesiątym pierwszym roku, nie wiedziałam, jak przetrwa nasza rodzina. On nas wspomagał, niebo go nam zesłało. Możesz wierzyć lub nie, ale temu dobremu i porządnemu człowiekowi zawdzięczamy życie.

Wyznała, że nie chciała urodzić tego dziecka. Nie dość, że stanowiłoby kłopotliwy dodatek do rodziny, to jeszcze doszłaby kolejna gęba do wykarmienia w najcięższym okresie głodu, więc żyde stałoby się trudniejsze. Chciała poronić; brała najcięższe roboty, dźwigała ciężary pod górę, znosiła je w dół, ale dziecko jakby zapuściło korzenie w jej brzuchu. Więc zdecydowała się na aborcję. Sun protestował, lecz matka stanowczo nie chciała urodzić. Dlaczego narażać „dziecko miłości” na życie w poniżeniu? Po niekończących się sporach postanowili zdać się na wyrocznię w świątyni. O życiu dziecka zadecyduje wyciągnięty los – tak albo nie.

– A jeżeli to nie będzie ani „tak”, ani „nie”?

– Będzie oznaczać „tak” – powiedział Sun.

– Nie będzie się liczyć – stwierdziła matka.

Ku ich zaskoczeniu i rozczarowaniu wyrocznia wskazała „nie”. Zgodzili się nie brać jej pod uwagę,

– Nie można, ot tak sobie, zniszczyć życia – oznajmił Sun. – To nasze dziecko.

Właśnie, jak mogli dopuścić, aby wróżba decydowała o losie nienarodzonego dziecka? Przepowiednia wyciągnięta przez dwoje ludzi nie reprezentowała życzenia Buddy, który odpowiadał tylko na pragnienie jednego serca. A więc w tym wypadku czyjego?

Zapewne to ja musiałam sterować ciągnieniem losu, bo wcale nie pragnęłam się urodzić.

Matce rósł brzuch, a oni ciągle zwlekali z decyzją.

Duża Siostra wstała którejś nocy za potrzebą, a potem zeszła na dół, żeby się napić wody. Cicho otworzyła drzwi.

Zaspana, zobaczyła parę męskich butów u wezgłowia łóżka matki, więc pomyślała, że wrócił ojciec. Tatusiu, zawołała, a wtedy skonsternowany Sun wyskoczył z łóżka, naciągnął na siebie ubranie i wybiegł na dwór. W mieszkaniach naszych sąsiadów rozbłysły światła, zrobiło się spore zamieszanie.

Duża Siostra, wówczas szesnastolatka, już prowadzała się z chłopakiem, za co spotkała ją krytyka w szkole, a także w domu, gdzie między nią a matką rozpętała się potworna kłótnia. W dodatku siostra była zła na matkę, że nie wzięła jej na widzenie z prawdziwym ojcem, który, jak się zorientowała, dopiero co umarł z głodu w obozie pracy. Pielęgnowała w sercu urazę do matki, którą obarczała winą za wszystkie swoje nieszczęścia.

Nazwała ją kurwą, za co rozgniewana matka kazała jej natychmiast wyjść z domu.

Duża Siostra zignorowała polecenie i złapała za tasak; nie chciała nikogo zabić, zamierzała jedynie nastraszyć matkę, która z kolei usiłowała go jej wyrwać. Podczas szarpaniny siostra została zraniona w ramię i zaczęła poważnie krwawić. Pozostała czwórka dzieci była śmiertelnie przerażona, a najbardziej bał się Piąty Brat, jeszcze wtedy maleńki. Tamtej nocy sąsiedzi nie zmrużyli oka i szykowali się wezwać dzielnicowego, żeby „wyedukował” matkę. Duża Siostra uspokoiła się, kiedy zdała sobie sprawę z powagi sytuacji.

– To nasza sprawa – oznajmiła Druga Siostra. – Muszę się wyspać. -1 zatrzasnęła sąsiadom drzwi przed nosem.

Odtąd Duża Siostra, kiedy przychodził Sun, odwracała się do niego plecami i miotała przekleństwa przez ramię. Z początku udawał, że nie słyszy. A potem zaczął wychodzić, jak tylko się zjawiała. Matka, w samym środku konfliktu pomiędzy Sunem a najstarszą córką, nie wiedziała, co robić.

Już sam widok wypiętego brzucha matki doprowadzał Dużą Siostrę do furii, więc kiedy się dowiedziała, że ojciec jest w drodze do domu, pobiegła nad rzekę, żeby pierwsza przekazać mu wiadomość, która stała się przyczyną tamtej strasznej awantury.

Po raz drugi matka postanowiła przerwać ciążę i zakończyć całą sprawę.

Lecz ku jej zdumieniu ojciec zaprotestował, twierdząc, że za grzechy rodziców nie powinno odpowiadać dziecko, które niedługo ma przyjść na świat.

Matka uznała, że chce zachować dziecko jako broń przeciw niej, żeby podporządkować sobie żonę. Na tę myśl przebiegły jej ciarki po krzyżu.

– Dobrze, urodzę je i zobaczymy, co będzie dalej. – Po raz drugi zrezygnowała z pójścia do szpitala.

Powrót ojca nie wpłynął na poprawę stosunków pomiędzy matką i córką; kłóciły się coraz zażarciej. Duża Siostra zaczęła rozpowiadać sąsiadom o tym, co się dzieje w domu, przez co matka wyszła na najbardziej występną kobietę w okolicy, bo nie tylko dopuściła się zdrady, ale jeszcze zaszła w ciążę i w dodatku zamierzała urodzić bękarta.

Wszystko to działo się akurat wtedy, gdy władze miejskie rozpoczęły kampanię „nowej komunistycznej moralności”. A ponieważ mieszkańcy Południowego Brzegu notorycznie uchodzili za niekomunistycznych, nasze slumsy stały się głównym celem. Ojciec pod wpływem nacisków i pogróżek ze strony komitetu mieszkańców pozwał Suną do sądu, oskarżając go o uwiedzenie żony, próbę rozbicia rodziny i naruszenie konstytucyjnych praw małżeńskich.

– Byłaś już wtedy na świecie – powiedziała matka. – Ta banda wścibskich plotkarzy chciała przyznać Sunowi opiekę nad tobą, potem wtrącić go do więzienia, a ciebie oddać jego matce na wychowanie. Gorzej już być nie mogło.

Загрузка...